Dodaj nową odpowiedź

KOMU MYDLICIE OCZY?

Najwyraźniej nie bardzo wiesz o czym mówisz i co krytykujesz, dzielny anonimowy "pożeraczu bolszewików", czy jak wolisz, "oprawco internetowych bolszewików". Pomożemy ci nieco, przypominając nasze stanowisko wobec "Arabskiej Wiosny".

KOMU MYDLICIE OCZY?

Kadafi jakoś specjalnie swojego „września 1939″ nie miał. To nie on był stroną atakującą. Butę przejawiała raczej druga strona. Przypominamy, że kwestia „najemników” jest od początku co najmniej kontrowersyjna, że w ramach zwalczania owych „najemników” rebelianci mordowali gastarbeiterów tylko za to, że nie opowiedzieli się za „rewolucją”. Choć i kolor skóry odgrywał tu rolę („czarne dzieci Kadafiego”). Ale i poszerzano listę „najemników” o „skośnookich” (Korea, Wietnam, Chiny), o obywateli byłych krajów socjalistycznych, jak Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Serbów (podejrzenia nie ominęły Polaków, którzy podobno mieli obsługiwać helikoptery armii libijskiej). Po opowiedzeniu się Chaveza i Castro po stronie Kadafiego rebelianci także podawali informacje o „najemniczkach” boliwijskich w Misracie („snajperki z FARC”) czy kubańskich. Resztę rewelacji też należy przyjmować z duuużym sceptycyzmem. Tym bardziej, że skoro Kadafi był takim przydupasem Zachodu, jak to mu wypominacie, to aby skłonić ów Zachód do podjęcia jakichś kroków, rebelianci musieli wykonać sporą robotę propagandową, a „w imię sprawy” raczej nie mieli powodu, by się ograniczać jakąś prawdą.

Jak na agresora, to zachowania Kadafiego, który od początku apeluje o rozmowy pokojowe, są co najmniej niespotykane. To druga strona zdecydowanie odrzuca te apele. Zarówno dla rebeliantów, jak i dla NATO jedynym rozwiązaniem, które jest do przyjęcia, to bezwarunkowa śmierć Kadafiego. Tylko ta śmierć może powstrzymać niewygodne pytania. Jak w przypadku bin Ladena.

Druga sprawa, to ów rzekomo „słuszny gniew ludu”. W Libii, w przeciwieństwie do Tunezji czy Egiptu, „lud” już na starcie został uzbrojony i parł do konfrontacji. Wszystko wskazuje na to, że byli ministrowie Kadafiego są umoczeni w prowokacje i przygotowanie i w podsycanie tego powstania wraz ze służbami specjalnymi, m.in. Francji, Wielkiej Brytanii, Arabii Saudyjskiej, Egiptu i USA (na różnych etapach).

Od początku garstka puczystów wykluczała swoją samodzielność. Gdzie są po tylu miesiącach jakiekolwiek punkty programowe rebeliantów? Poparcie dla Kadafiego wśród Libijczyków nawet w obliczu bezpardonowego ataku sprzymierzonych mocarstw nie maleje. Ktoś w końcu walczy wciąż w jego armii, poza mitycznymi najemnikami.

Jakoś się nie klei to pasowanie przez radykalną lewicę rebeliantów na „rewolucjonistów”.

Jaka „rewolucja permanentna” może objawić się na bagnetach mocarstw imperialistycznych? Jeżeli wybuchnie prawdziwa rewolucja, to tych sk…synów-sprzedawczyków rozniesie na strzępy. I tyle waszej nadziei na permanentną.

W tej chwili historycznej wyłazi na wierzch wasze zaprzaństwo. To jest efekt waszej taktyki, która stała się waszą strategią i programem. Dno.

Zastanówmy się: jeżeli Kadafi jest „mniejszym mafiosem”, to dlaczego imperialiści zdecydowali się popierać rzekomych „rewolucjonistów”? Bo „rewolucja arabska” grozi wyrwaniem się spod kontroli? A niby to nie można jej zdusić siłami lokalnych satrapów? Przecież przy wsparciu dyktatorów można by było je zdusić. Wybrano jednak wariant popierania rewolty. Dlaczego? Jedyna sensowna odpowiedź na to pytanie jest taka, że owe „rewolucje” od początku mają charakter samoograniczającej się rewolucji, są tylko odrzuceniem dotychczasowego status quo, tego co się wyczerpało. Cele owych „rewolucji” nie są wcale radykalne, chodzi w nich o wprowadzenie demokracji na wzór zachodniej (podobnie, jak u nas, w 1989 roku). Ten scenariusz niczym nie zagraża imperialistom, jak wiadomo chociażby z doświadczeń „rewolucji Solidarności”.

Reżymy, które trzymały się w różnych krajach Afryki Północnej, pozostałości po dawnym, dwubiegunowym świecie, w warunkach pogłębiającego się kryzysu, braku pomocy ze strony ZSRR i narastania wzajemnych sprzeczności interesów, powoli, ale skutecznie traciły swoją atrakcyjność dla ludności. Wytworzyły też warstwy drobnomieszczańskie, zainteresowane pogłębianiem prywatyzacji i przemian proburżuazyjnych, oraz grupy korupcyjne, bliskie władzy, żerujące na ogólnym zubożeniu. Dochodzą do tego inne czynniki społeczne, takie jak przyrost demograficzny, upadek rolnictwa i pauperyzacja wsi, rozwój przemysłu delokalizowanego z krajów rozwiniętych, przenoszących i pogłębiających konflikty klasowe. Takie było podłoże wybuchu arabskiego.

Bunt jest buntem tych warstw, które widzą w demokratyzacji możliwość wzbogacenia się. Zmianę można przedstawić jako szansę dla wszystkich, którzy mają już dosyć starego. Dokładnie tak samo, jak u nas w okresie końca PRL.

Posttrockiści mają nadzieję na to, że spontanicznie lub niespontanicznie rozpoczęta „arabska wiosna”, nazywana przez nich ludową i burżuazyjno-demokratyczną rewolucją przerodzi się w permanentną rewolucję. Swoje rachuby opierają na słusznym założeniu, że robotnikom i chłopom wcale się nie poprawi w wyniku zaprowadzenia demokracji w stylu zachodnim, a chaos nie zostanie opanowany przez kapitalistów. W ich przekonaniu zostaną zaimportowane organizacje trockistowskie (desanty emisariuszy, ciągle jak u nas) zdolne do pokierowania żywiołowymi procesami rewolucyjnymi. Wyłoni się paru lokalnych liderów (jak Wałęsa), którymi będzie łatwo sterować w odpowiednium kierunku. Taka jest strategia posttrockistów, równie stara i skuteczna… jak zawsze.

Stosunek do Kadafiego (bękarta epoki Breżniewa) jest dla nich wypadkową ich stosunku do „realnego socjalizmu” jako takiego. „Realny socjalizm” jest albo takim samym kapitalizmem, co kapitalizm na Zachodzie, tyle, że „państwowym”, albo jest jeszcze gorszym jako wyraz stalinizmu.

Poza analizą sytuacji bieżącej, jest więc w rozważaniach wszystkich stron pewien margines zadawnionych sympatii i antypatii. Dla imperialistów, zdradzenie Kadafiego jest tym łatwiejsze, że to „obcy sk…”, obłudnie wkupujący się w ich łaski.

Co więcej, rewolty pod hasłem demokratyzacji są postrzegane jako bezpieczne. W tym wypadku wolimy wierzyć imperialistom, że mają lepsze rozeznanie w sytuacji niż posttrockistom, którzy po dziś dzień nie wykazali się realizmem politycznym.

Za słusznością rachub imperialistów przemawia dość przekonujący argument siły. Do tego mamy dynamikę sytuacji, na którą stawiają obie strony (posttrockiści i imperialiści). Rozszerzenie się fali demokratyzacyjnej na obszary otaczające Rosję i samą Rosję jest bardzo prawdopodobne. Dla posttrockistów to wciąż żaden problem – wiadomo, jaka jest Rosja. W najgorszym razie, sądzą oni, będziemy mieli demokrację i biedę, jak w Polsce. A to jest przecież do zniesienia. Nawet dla Ikonowicza, który publikując referaty o polskiej biedzie nawet nie zająknie się o tym, że przeprasza Polaków za przyczynienie się do demontażu PRL. Rozumiemy, że w PRL bieda była – w jego mniemaniu większa i że warto było. Kuroń jednak przeprosił. Ale jednocześnie podobni Ikonowiczowi posttrockiści sami się dementują: w III RP wcale nie jest tak źle, żeby należało rozwalać demokrację burżuazyjną. Są więc niewiarygodni jako współcześni bojownicy. Nie posuną się do rozwalenia systemu kapitalistycznego.

Problem w tym, że – podobnie jak w Libii – masy w Rosji nie dadzą się nabrać na blichtr zachodniej demokracji przyprawionej marginalizacją. Już mają jej przedsmak dziś. I oligarchowie nie poprowadzą ich ku lepszemu bytowi.

Dochodzi jeszcze kwestia tego, że owe procesy, tak spontanicznie rozpoczęte w Afryce Północnej, prowadzą do konfliktu wojennego, ponieważ kapitalizm nie jest w stanie znieść takiej dawki demokracji naraz. Mówimy, oczywiście, ironicznie. Nie jest w stanie zapewnić dynamiki wzrostu zysków bez nierównomierności rozwoju, bez dialektyki wzrostu kosztem regresu. Jedynym sposobem na zaprowadzenie ponownego ładu opartego na jako takim status quo będzie wojna. Do tej wojny coraz nam bliżej.

Rewolucje w krajach arabskich miałyby szansę, gdyby miały wsparcie ze strony silnych, rewolucyjnych organizacji na Zachodzie, które mogłyby zmieniać stosunek sił blokując własne rządy. Ale widzimy tylko żałosny obrazek posttrockistów i reszty radykalnej rzekomo hołoty, która nie jest w stanie zorganizować nawet skutecznej blokady wojny u siebie. Nie, bo podobnie jak w Jugosławii, popierają oni przecież „rewolucyjną wojnę” w Libii. Zablokowanie swoich rządów może dałoby szansę wyłonienia się wśród Libijczyków jakiegoś ruchu niezależnego od NATO i od Kadafiego. Ale nie w sytuacji, kiedy lewica zachodnia nie potrafi być graczem politycznym we własnym kraju. Gdzie podobno jest dużo łatwiej, bo… jest przecież demokracja! Dotyczy to również Polski.

Komu mydlicie oczy?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

10 czerwca 2011 r.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.