Jan Sowa: Wszyscy muszą odejść

Publicystyka

Trudno o bardziej namacalny i widoczny dowód na zwiększającą się niesprawiedliwość kapitalistycznego porządku i – co za tym idzie – jego coraz większą delegitymizację niż rosnąca w zastraszającym tempie maszyneria opresji i kontroli, która musi go chronić. Mylą się te, które uważają, że władza dyscyplinarna zanika i zastępują ją kapilarne procedury mikro-władzy. Takie mogło być złudzenie kilku „chwalebnych dekad” po drugiej wojnie światowej, kiedy społeczeństwa globalnej Północy zdawały się nieodwracalnie zmierzać w kierunku zaniku twardych form represji i terroru.

Oczywiście, złudzeniu temu nigdy nie poddali się mieszkańcy globalnego południa – świata (post)kolonialnego, peryferyjnego, rozwijającego się, czy jakkolwiek chcielibyśmy nazywać tych, którzy zostali zintegrowani z rozwojem kapitalizmu, zajmując pozycję globalnego proletariatu  i doświadczając przez to „rozwoju niedorozwoju”, jak zacofanie nazywają teoretycy zależności. Oni nigdy nie mieli złudzeń, że warunkiem sine qua non działalności kapitalistycznych kupców, przedsiębiorców i bankierów jest stojący za nimi policjant z pałką i żołnierz z karabinem. Dopiero teraz prawda ta zaczyna docierać do nas i to nie pod postacią antysystemowych oskarżeń i antykapitalistycznych tyrad, które łatwo zbyć jako wyraz ideologicznego zacietrzewienia (oczywiście, neoliberalny dogmatyzm ekspertów z Centrum im. Adama Smitha nigdy tak nazywany nie bywa), ale jako naoczność, której zanegować już nie sposób.

Gdy pierwszy raz przyjechałem do Nowego Jorku w lecie 2001 roku, Wall Street niczym nie różniła się od jakiejkolwiek innej ulicy Dolnego Manhattanu. Pod Giełdą przewalały się tłumy turystów, a do i z jej budynku wchodził oraz wychodził właściwie każdy, kto chciał. Chodnik naprzeciw i po bokach zastawiony był obwoźnymi budkami z hotdogami i kramami z pamiątkami dla turystów. Dzisiaj Wall Street przypomina – jak powiedział mój przyjaciel mieszkający w Nowym Jorku od 25 lat – Mur Berliński. Brakuje tylko drutu kolczastego, ale cała reszta rzeczywiście przywodzi na myśl raczej atmosferę panującą na granicy między północną i południową Koreą niż to, czego można by spodziewać się w sercu rozwiniętego świata, gdzie ludzkość w wymianie towarowej praktykuje ponoć istotę swojej wolności: budki strażnicze, policjanci na koniach, barierki, progi i słupki blokujące ruch samochodów itp. Z kanałów naprzeciw giełdy wydobywa się rozgrzana para wodna, co jest widokiem charakterystycznym dla Nowego Jorku, ale w upiornych dekoracjach dzisiejszej Wall Street wygląda jak dym unoszący się z piekła.

Niespełna dwieście metrów dalej w parku Zuccottiego, który – o ironio – jeszcze niedawno nazywał się Liberty Plaza – jesteśmy my, dla których Wall Street jest synekdochą wszystkich patologii współczesnego kapitalizmu. Piszę „my”, chociaż przyjechałem tu kilka dni temu i za kilka dni wyjadę i nie mógłbym przypisać sobie nawet cienia zasług w organizacji i prowadzeniu okupacji Wall Street. Piszę jednak „my”, bo należę do 99% i tak samo jak wszyscy zebrani w Parku Zuccottiego, jestem obywatelem kapitalistycznego świata i muszę płacić – chociażby w mojej składce emerytalnej odprowadzanej do spekulujących na giełdzie funduszy, w podatkach, za które prowadzone są imperialne wojny czy w niemożliwych do policzenia kosztach niszczenia przez kapitał ekosystemu, w którym żyję – za szaleństwa i egoizm 1% „władców wszechświata”, aby zacytować określenie z wyjątkowo aktualnej powieści Toma Wolfe’a The Bonefire of the Vanities.

W tym sensie każda z nas, która ponosi konsekwencje kapitalistycznego barbarzyństwa i która przeciw nim protestuje tak, jak najlepiej potrafi to robić – chodząc na demonstracje, prowadząc blogi, pisząc teksty, gotując jedzenie na skłotach, kręcąc filmy, sabotując infrastrukturę materialną i niematerialną systemu czy tworząc sztukę – niezależnie od tego, gdzie mieszka, w jakim mówi języku i czym się na co dzień zajmuje jest dzisiaj Nowojorką i wyrażając swój sprzeciw wobec status quo, może przyłączyć się do okupuji Wall Street. To jest właśnie to „my”, które powinniśmy wypowiadać głośno i z dumą, przeciwstawiając je bezczelnemu „my” jednego procenta, który na różnego rodzaju forach, szczytach i medialnych debatach z rozkoszą celebruje swoją klasową tożsamość. Aby im się przeciwstawić, my również musimy stać się klasą dla siebie, czyli zacząć wreszcie mówić „my”.

Wszystko w naszym proteście jest paradoksalne. Nawet fakt, że możemy go toczyć w parku Zuccottiego tylko dlatego, że jest to przestrzeń prywatna, której właściciele, nie mając pojęcia, do czego to doprowadzi, udostępnili ją publiczności przez 24 godziny na dobę i trudno teraz jest znaleźć przepis pozwalający na usunięcie nas stamtąd. Gdyby był to park publiczny, byłby w nocy zamykany i wtedy policja miałaby idealny pretekst, aby zaaresztować każdą, która chciałaby tam przebywać, unikając przy tym oskarżenia, że są to bezprawne represje skierowane przeciw pokojowemu zgromadzeniu. Fakt, że coś jest powszechnie dostępne, czyli publiczne, tylko dlatego, że jest prywatne i gdyby było publiczne, zostałoby zamknięte, ilustruje w skrajny sposób absurdalność świata, w którym żyjemy.

Paradoksalne jest również przekonanie większości z nas, że zainspirowała nas Arabska Wiosna i jej metoda działania zainicjowana na kairskim placu Tahrir. Paradoksalne, bo okazuje się, że nie Zachód przyniósł demokrację światowi arabskiemu, ale właśnie świat arabski zachodowi. Po raz kolejny widać, że słynna maksyma Marksa, powtarzana również przez zwolenników teorii modernizacji od Lernera i Lipseta po Fukuyamę i Sachsa, że kraj rozwinięty pokazuje rozwijającemu się jego przyszłość, została odwrócona: dzisiaj to peryferia pokazują centrum, jaka jest ich przyszłość. W sensie zarówno negatywnym – jak na przykład Polska i cały były blok sowiecki pokazująca Zachodowi, jak wygląda rzeczywistość po neoliberalnym ataku, który przeżyliśmy 20 lat temu – jak i pozytywnym, czego dowodzi przykład Arabskiej Wiosny i inspiracja, jakiej dostarczył mieszkańcom tzw. państw demokratycznych.
Paradoksem jest również, że nie mamy konkretnych postulatów. Wszystko krytykujemy, wszystko nam się nie podoba, ale nic konkretnego nie proponujemy – tak jesteśmy często postrzegani, co w dużej mierze wynika również z naszych celowych zabiegów wymierzonych w medialną i polityczną maszynerię zawłaszczania oraz kooptacji (patrz tekst Nie mamy listy żądań).

Oczywiście, każda z nas, zapytana o konkrety, potrafiłaby jednym tchem wymienić cały szereg spraw do załatwienia, pod którymi podpisałyby się inne – koniec eksternalizacji kosztów środowiskowych rozwoju kapitalizmu, zmiana reguł dystrybucji bogactwa, koniec rządów oligarchów, czyli politycznej korupcji elit, koniec zblatowania mediów i biznesu itp. Jednak postulaty te – ani pojedynczo ani nawet ich pełna lista, jakkolwiek długa by nie była – nie stanowią istoty sprawy. Jest sprawa ważniejsza, o której głośno i wyraźnie mówimy, chociaż tej części naszego przekazu nikt jakoś nie chce usłyszeć: żądamy demokracji. Ale nie demokracji parlamentarnej, nie przedstawicielstwa, nie możliwości wyrażenia raz na cztery lata przyzwolenia na to, kto będzie nami rządził i ponoć w naszym imieniu ustanawiał prawa (które jednak jakimś dziwnym trafem nie służą wcale nam). Nie chodzi o dyskusję nad wyższością ordynacji proporcjonalnej nad większościową. Nie chodzi o zmianę reguł finansowania partii politycznych. Nie chodzi o to, czy Obama jest lepszy od Busha, nie chodzi o to – jak wydaje się redaktorowi Blumsztajnowi – że w Palikocie nie do przyjęcia jest podatek liniowy, a SLD jest zbyt liberalne gospodarczo, nie chodzi o to, czy Ryszard Kalisz będzie lepszym liderem lewicy niż Napieralski czy też może właściwszym przedstawicielem uciśnionych byłby ktoś z nową twarzą jak Biedroń czy Sierakowski. Nie interesuje nas wymienianie starych na młodych, bo młodzi zaraz będą starzy i – jak zawsze kończy się to w parlamentaryzmie – gdy zdobędą upragnioną władzę, okażą się tacy sami jak starzy.

Sprawa, o którą walczymy, jest inna i najlepiej wyraża ją hasło, które prawie dekadę temu w centrum Buenos Aires wyśpiewywali Argentyńczycy rozczarowani swoimi elitami: Que se vayan todos! Wszyscy muszą odejść! Dlatego nie mamy żadnych postulatów skierowanych do polityków i parlamentów, nasz ruch wyrasta z praktyki politycznej partycypacji i taką też praktykę chcemy dalej stosować: domagamy się demokracji, czyli zastąpienia logiki reprezentacji logiką politycznego upodmiotowienia. Nie chcemy wybierać sprawujących władzę ani nie chcemy sięgać po władzę w istniejącym systemie. Chcemy raczej sami ustanowić się jako władza, ale władza demokratyczna, czyli samoregulacja wielości poprzez deliberację i głosowanie większościowe. Podobnie nie żądamy, aby politycy wprowadzali reformy w jakichkolwiek powyżej wspomnianych sprawach. W tym sensie nie mamy żadnych postulatów ani programów, które moglibyśmy zaprezentować istniejącym parlamentom albo w imię których chcielibyśmy prowadzić wyborcze kampanie – domagamy się prawa, aby samemu, poprzez przejrzystą partycypację, podejmować decyzję o tym, co nas dotyczy. Ci, którzy chcieliby nazwać nas radykałami i ekstremistami, powinni pamiętać, że nasza krytyka istniejącej demokracji parlamentarnej jest najbardziej lojalna krytykę, jaką można sobie wyobrazić: nie żądamy niczego ponad czy poza spełnieniem obietnic, które demokracja składa, których jednak wciąż nie może dotrzymać, osuwając się w najróżniejsze formy arystokracji i oligarchii.

Tekst i zdjęcia: Jan Sowa
Pierwotnie ukazał się na stronie ha.art.pl
Przedruk za zgodą autora.




"Nie interesuje nas

"Nie interesuje nas wymienianie starych na młodych, bo młodzi zaraz będą starzy i – jak zawsze kończy się to w parlamentaryzmie – gdy zdobędą upragnioną władzę, okażą się tacy sami jak starzy."

Czyli samo posiadanie władzy oznaczać ma "skurwienie"? Nie zgodzę się z tym, ta diagnoza nijak się ma do historii. Ponadto, miarą człowieka jest właśnie jego trwanie w podstawowych przekonaniach - jeśli człowiek ulega degeneracji przez dzierżenie władzy, to po prostu nie zdał egzaminu. Jaka gwarancja, że będąc aktywistą w demokracji bezpośredniej nie ulegnie podobnemu mechanizmowi? To słabość, nie władza sama w sobie jest winna.

Nie zgadzam się ze sformułowaniem "tacy sami jak starzy". Nie teraz, nie przy tym tempie rozwoju technologii, przy utraceniu możliwości bycia nawet jakimiś. Tu rządzi skuteczność i metodyka, a te cały czas się zmieniają. Nowi nie mogą się stać jak starzy - będą innymi. Sam zaś tekst wydaje mi się bardzo stary - podobny jak z przed dwudziestu lat, czy z lat 60 tych. Brak postulatów nie jest niczym nowym, żądanie "po prostu" też nie.

Ja tu widzę hippiesów reinkarnację. Po dekadach od ich końca, gdzie ważnym i istotnym zdawało się dogłębne poznawanie swego wroga, i intelektualna gimnastyka pod tytułem "co proponujemy w zamian", wyraźny powrót do naiwności tamtych czasów. Co jest dowodem na bezsilność. Jedna strategia nie działa, więc powrót do wcześniejszej. Coś mi się widzi, że to nie zadziała, i w końcu cofniemy się do "jądra ciemności" strategii wieku XIX i początku XX .

Naiwne to jest to co ty

Naiwne to jest to co ty tutaj piszesz. A to pokolenie lat 60. właśnie rzuciło hasło "marszu przez urzędy", no i widzimy jak się "niezdegenerowali" na przykładzie Cohn-Bendita w Parlamencie Europejskim, że o Joschce Fischerze nie wspomnę. I to jest właśnie konkretne doświadczenie historyczne.

Z tego co piszesz wynika, że chodzi o "zastąpienie złych dobrymi". To jest myślenie prawicowe, a'la PiS. Jak Jaro będzie rządził, jak polscy kapitaliści będą rządzić, to będzie super i raj na ziemi w Polszcze. Co tam strukturalne uwarunkowania, co tam mechanizmy władzy.

A tego o demokracji bezpośredniej nie da się nawet skomentować, bo bym musiał robić wykład na ten teamt. Co to znaczy "aktywista" ulegnie podobnemu mechanizmowi? Proszę o wyjaśnienie, jak w sytuacji rozproszenia władzy w demokracji bezpośredniej w ogóle będą działały podobne mechanizmy, jak w przypadku obecnego systemu?

Nie napisałem nic o

Nie napisałem nic o zastępowaniu kogokolwiek kimkolwiek. Co ma PISior jakiś do tego? Doświadczenie historyczne wskazuje, że po równo - szlachetni stawali się swoim przeciwieństwem po objęciu władzy, i odwrotnie, bandyci stawali się doskonałymi wodzami dbającymi o swój lud.

W rozproszenia władzy w demokracji bezpośredniej będą oczywiście występowały te same mechanizmy psychiczne związane z grupą, jej reprezentowaniu (co nie jest niczym innym, jak liderowaniem). Człowiek jest człowiekiem - daj mu błyskotkę której pragnie, to tak nagnie najpiękniejszą nawet ideologię, aż ją zdobędzie. Nie jest to dalekie od przykładu rad robotniczych z początków XX wieku. Tak samo jak w każdej innej grupie eskaluje walka o władzę, liderostwo, bycie lepszym, lepiej się pokazującym.

Cóż to za "doskonali

Cóż to za "doskonali wodzowie dbający o lud"? Jakiś paternalistyczny język się pojawił widzę.

Co innego problem liderowania w samorządnej grupie w której można lidera uciszyć, lub odwołać. A co innego instytucjonalna kreacja wodzów, których de facto nic i nikt nie kontroluje - na pewno nie wyborcy (a tak wygląda obecny system polityczny). To w ogóle są odmienne sytuacje i poziomy.

Nieprawda. Trafisz na

Nieprawda. Trafisz na haryzmatycznego, Mrocznego Haryzmatyka z teorii wojny asymetrycznej, i sobie możesz próbować go zakrzykiwać. Zresztą, budowanie sprawnej tylko bazy umiejętności dyskusji takiego zgromadzenia, oraz mechanizmu selfcontrol - to jest tworzenie systemu.

Nie ma czegoś takiego, jak samorządna grupa - jest taką chwile, zanim nie zaczną wchodzić w działanie mechanizmy grupy. To jest bajka, którą przerobiono już w latach 60, choćby w komunach w USA. To nie działa, bo musiałoby się skończyć całkowitym odczłowieczeniem. Człowiek jest istotą społeczną, i jest fikcją takie stawianie sprawy. To utopia, nie mająca przełożenia na rzeczywistość.

No i co, mam

No i co, mam charyzmatycznego wodza, który opanował 20 osobową grupę fanatyków. No i? Jak mi się nie spodoba, to przy rozproszonej władzy idę do innej grupy. Jak to się ma do obecnego systemu, gdzie de facto krajem liczącym 38 mln ludzi rządzi wąska grupka ludzi na których mam minimalny wpływ? Non stop mieszasz skalę mikro ze skalą makro. Sprowadzasz sytuację do jakichś wyimaginowanych "mrocznych charyzmatyków", którzy nie mają przełożenia na rzeczywistość. Tak, zdarzają się charyzmatyczne postaci, ale w demokratycznej grupie są do przegłosowania i nikt ich nie ZMUSZA za pomocą pały policjanta czy wojskowego do posłuszeństwa jak to jest obecnie. Sprowadzanie sprawy do absurdu to nie jest zabawa którą lubię, więc nie mam zamiaru w nią wchodzić dalej.

I co to w ogóle ma

I co to w ogóle ma wspólnego z jakimiś utopiami hipisowskimi. W dupie mam hipisów i ich urojenia o "odpadnięciu od społeczeństwa". Co to za bzdury?

Demokracja uczestnicząca

Demokracja uczestnicząca oraz brak listy żądań - to się nie kojarzy z hipami? Swoja drogą, to nie wiem jak mozna mieć w dupie ruch hipisowski, który tyle zmienił. No, może raczy zaszczepił ogółowi, gdzie już "nie odpadający od systemu" pewne elementy upowszechnili.

Nie ja mieszam tylko tak

Nie ja mieszam tylko tak wychodzi. Jednak rozpatrywanie modelu demokracji bezpośredniej czy uczestniczącej w skali makro, choćby i tych 38 mln to jest obłęd. Jak w demokracji parlamentarnej taki bajzel, to co dopiero w takim czymś.

Ale na czym opierasz swoje

Ale na czym opierasz swoje przeświadczenie, bo stwierdzenie "jeśli w X jest bajzel, to w Y też jest bajzel" jest po prostu bez sensu!
Jeśli w moim domu jest bałagan, to w twoim też?

When we can't dream any longer we die.
Emma Goldman

Skoro dało się wprowadzić

Skoro dało się wprowadzić demokrację bezpośrednią na ogromnych obszarach rewolucyjnej Hiszpanii, brały w niej udział miliony ludzi (i nie spowodowało to bajzlu, zwłaszcza na wsi i małych miastach, a wręcz spowodowało uporządkowanie i wzrost produkcji), jeśli udało się pewne elementy demokracji bezpośredniej w półtoramilionowym mieście jak Porto Alegre (dla ścisłości, choć trudno odmówić pewnych sukcesów w tym projekcie, to nie jestem zwolennikiem demokracji uczestniczącej, tylko bezpośredniej. Uważam, że właśnie ta demokracja uczestnicząca i brak dalszych kroków w rozszerzeniu demokracji do pełnej demokracji bezpośredniej spowodowała degenerację tego projektu przez polityków z rady miejskiej, którzy wystraszyli się że oto udowadnia się w praktyce, że są zbędni - zabrakło odwagi, czy środków, żeby tę radę miejską znieść).

My praktykujemy demokrację bezpośrednią na codzień w naszych organizacjach i jakoś w totalny chaos nie popadliśmy, nawet jeśli można coś poprawić. Wręcz przeciwnie - nowe osoby wciąga się do działania i większej aktywności. Działałem w organizacjach hierarchicznych, opartych o wodzostwo i w organizacjach opartych o demokrację bezpośrednią i wolę te drugie. W organizacjach hierarchicznych dużo władzy (ale też odpowiedzialnosci i czasem pracy) kumulują pojedyncze jednostki. Ich ambicje generują właśnie chaos, podziały w grupie, zły przepływ informacji i nieefektywny podział pracy. Ja to wiem nie z "komun hipisowskich" tylko z własnej, wieloletniej praktyki organizacyjnej. Demokracja bezpośrednie nie jest idealna, ale nikt nie wymyślił nic lepszego.

Nawet nie, iż strzelił

Nawet nie, iż strzelił sobie kolega w stopę, ale wywalił cały w nią magazynek. Jak szybko w Hiszpanii, po pierwszym zachłyśnięciu się wolnością, kelnerzy zaczęli z powrotem usługiwać bogatszym, spekulanci urośli w siłę, jak szybko agenci bolszewicy rozpracowali ów systemik i go błyskawicznie przejęli? Kurcze, kto o tym pisał? Hm na O miał nazwisko, znany taki, coś o zwierzakach napisał też...1 liceum to była, ech czasy.

Tak, pana O czytałem

Tak, pana O czytałem również. Tyle że kolega nie zrozumiał o co biega widocznie. System demokracji bezpośredniej nie zawalił się z powodu wewnętrznych sprzeczności i niedoskonałości, ale z powodu zewnętrznej agresji zbrojnej (gen. Enrique Lister atakujący za pomocą czołgów kolektywy aragońskie i siłą je rozwiązujący, mówi ci to coś?). Bolszewicy (a bardziej poprawnie staliniści) nic nie "rozpracowali", po prostu dokonali agresji i to w imieniu UWAGA obrony kapitalistycznej własności prywatnej, tak jak Franco dokonał agresji z drugiej strony. A walczyć na dwa fronty się nie dało niestety. Takie były czasy.

A pan O do końca życia wierzył w to co i ja wierzę - że stał po słusznej stronie, po stronie demokracji bezpośredniej i socjalizmu wolnościowego (Orwell był do końca życia socjalistą, co wielu prawakom jakoś umyka). Powiedział nawet później, że gdyby wiedział więcej jak przybywał do Hiszpanii to prawdopodobnie przyłączyłby się do anarchistów a nie POUM. Tak to jest jak się czyta książki po łebkach i bez zrozumienia kontekstu. Gdyby było inaczej to by nie napisał "W hołdzie Katalonii".

tak tylko dopiszę, że

tak tylko dopiszę, że jeśli chodzi o to, co bolszewicy przejęli w czasie rewolucji, to przejęli resztki państwa czyli Republiki i odbudowali je ze wsparciem Stalina. Pozostawienie resztek tego państwa w imię frontu ludowego było ich głównym błedem (to też zdanie Orwella)

"Kto dokonuje połowicznej rewolucji, sam kopie sobie grób" (Robespierre)

Zgadza się (rzadko zgadzam

Zgadza się (rzadko zgadzam się z Robespierrem, ale w tym przypadku ma rację). Tyle że w tamtych warunkach (wojny przypominam) było to bardzo skomplikowane, choć może nie niemożliwe, tylko brakowało doświadczenia. Ale w przypadku np. Aragonii, dopóki (niejako z zewnątrz) nie wkroczył Lister państwo w takiej formie jak je obecnie rozumiemy w zasadzie nie istniało.

XaVierze.100 punktów za

XaVierze.

100 punktów za rozpoznanie lektury. Gratuluje sam Zygmunt Hajzer.

Kiedyś w knajpie o pewnym profilu anarchistycznym siedział przy barze stary punkowiec. Perorował o wyższości boksu nad innymi sztukami walki, także na tzw. streecie. Interlokutorem był trenujący Taekwondo. Zaproponował kulturalny sparing. W końcu koreańska sztuka walki posiada znacznie zasobniejszy arsenał technik, aniżeli boks. Punkowy bokser zgodził się, pod jednym wszakże warunkiem. Że trenujący Taekwondo nie będzie używał technik Taekwondo.

Taka anegdota. Ciekawe, czy załapiesz.

Znamienne, że wytykasz mi niezrozumienie lektury, jednocześnie nie zająknąwszy się o szybkim rozkładzie tego ustroju - błyskawiczny powrót stosunku pan - poddany było efektem ataku czołgów? - opisanym w tej książce.

Orwell mógłby być Polakiem. Walczył w z góry przegranej sprawie, a i anarchiści powołujący się na ową Hiszpanię w kółko i w kółko dużo tej polskości mają. Przegraną pokazać jako moralne zwycięstwo. Na dnie z honorem lec.

Tak samo jak z komunistami. Komunizm jest wspaniały, tylko jego dotychczasowe metody wprowadzenia zawiodły. Błędy i wypaczenia.

nie wiem po co piszesz o

nie wiem po co piszesz o rozkładzie skoro już wiesz (powineneś to zresztą wiedzieć wcześniej albo nie wypowiadać się w ogóle) że tamten system został zniszczony. A przyczyn było oczywiście dużo więcej, poczynając od zbrojnej koalicji faszystowskich państw (III Rzesz, Włochy, Portugalia) po koalicję państw "demokratycznych" które z kolei wprowadziły całkowitą blokadę ekonomiczną Hiszpanii. Dodając do tego ekonomiczne ataki stalinowców którzy opanowali władze Republiki (na czele z wywiezieniem całych zapasów złota z Hiszpanii po celowe niszczenie przemysłu) i zbrojny atak stalinowców, parę ich własnych błędów. Może załapiesz co to wszystko oznacza kiedy toczy się wojnę na dość ograniczonym terenie połowy kraju.
Zwycięstwo nie było tylko moralne, polegało też na tym, że udało się sprawdzić ekonomiczne działanie anarchizmu. Jak się okazało działał dosć dobrze uwzgledniając całą sytuację. No, ale żeby to wiedzieć trzeba trochę znać historię, a książki czytać ze zrozumieniem i to w całosci a nie tylko spisy treści ;) Orwell w tej książce pisze dokładnie co się stało

Aha, jeszcze jedno przykuło

Aha, jeszcze jedno przykuło moja uwagę. System ten nie załamał się ze względu na wew. niedoskonałości i nieścisłości, jedna była nieścisłość - homo sapiens. :). Tak to jest z tymi ideami - nie uwzględniają pochodzenia istoty o której organizację w takiej czy innej formie wnoszą.

Nie bardzo się chyba

Nie bardzo się chyba rozumiemy. Trudno. Nic widocznie na to nie poradzę. Z nihilistami nie chce mi się gadać, bo to jest jałowe.

Acha i jeśli ktoś

Acha i jeśli ktoś powołuje się na Folwark zwierzęcy, czy w Hołdzie Katalonii porównując do tego co zrobili anarchiści w Aragonii to ręce opadają. Orwell się w grobie przewraca. Podpowiem dla ułatwienia: to nie było o tym.

Hm, kurcze, no fakt, masz

Hm, kurcze, no fakt, masz rację, tyle że geografia nie chce się zgodzić z Tobą - Aragonia leżała, a nawet śmiem twierdzić nadal leży na terenie Hiszpanii. Mało tego, kurcze, nawet o ile pamiętam, to "coś" tam anarcho w formie zaistniało. W tej Aragonii. Więc, kurcze po trzykroć, coś na rzeczy chyba jest, nie?

Jak cię przyjdzie zabić

Jak cię przyjdzie zabić morderca w nocy, włamie ci się do mieszkania i cię zaszlachtuje, to też powiem wtedy że to twoja wina? Że czymś musiałeś zasłużyć, skoro cię zabił? "No, coś musiało być na rzeczy skoro nie żyjesz". Tak wynika z twojej (dość pokrętnej logiki).

apropos '68, to kiedyś po

apropos '68, to kiedyś po necie krążył filmik jak 20-letni Baroso dawiał wywiad do tv podczas demonstracji, w którym przekonywał, że jedyną przyszłością świata jest maoizm ;)

>Ja tu widzę hippiesów

>Ja tu widzę hippiesów reinkarnację.

cóż niektórym sie wszystko z jednym kojarzy

uśmiałem się znajdując

uśmiałem się znajdując na stronie TokFM coś takiego że "demonstranci z Wall street zapraszają Wałęse"
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,102433,10456386,Demonstranci_z_Wall_Street_z...

po sprawdzeniu okazuje się że to nie "demonstranci" tylko jeden (!) z nich niejaki Matthew Blair, wysłał do niego list

http://www.nydailynews.com/news/world/2011/10/11/2011-10-11_lech_walesa_...

Tu się polska megalomania

Tu się polska megalomania odezwała. Nie wystarczy przecież dla WAŁĘSY i polskich mediów jeden koleś. Od razy muszą go prosić masy.

Lech Wałęsakupa mięsapo

Lech Wałęsa
kupa mięsa
po Wall Street się wałęsa
:)

Przyjdą nowi tacy sami, ale

Przyjdą nowi tacy sami, ale z nowymi obiecankami (zboczeniami). Najpierw trzeba zaplanować rozwiązanie następnie je realizować. Zaczynanie od realizacji poprzez usuwanie niewiele zmieni, bo w to miejsce przyjdzie nowe równie niezdrowe.

Kiedy to w właśnie

Kiedy to w właśnie rozwiązanie jest stare jak anarchizm i polega na oddaniu struktur decyzyjnych w ręce społeczeństwa- o czym z resztą traktuje ten tekst. Jak chciałbyś zachować autentyczność mówiąc najpierw: "To my wszyscy powinniśmy rządzić!", a następnie "ale nasze rządy muszą charakteryzować się wysokim współczuciem również dla zwierząt, potępianiem wszelkich oznak nietolerancji i wykluczeniem pieniędzy oraz wolnego rynku".

Brakuje jeszcze tylko demokratycznej rady która będzie wydawać dyktaty który region spełnia już warunki potrzebne do samostanowienia, a który już otrzymał ten wspaniały dar lecz złamał pewne warunki. Zaraz, zaraz czy to się już kiedyś nie zdarzyło?

"Jak chciałbyś zachować

"Jak chciałbyś zachować autentyczność mówiąc najpierw: "To my wszyscy powinniśmy rządzić!", a następnie "ale nasze rządy muszą charakteryzować się wysokim współczuciem również dla zwierząt, potępianiem wszelkich oznak nietolerancji i wykluczeniem pieniędzy oraz wolnego rynku".

Hehe. Właśnie większość ludzi ma te zwierzęta, nietolerancję, i inne takie ważne rzeczy kompletnie w dupie. http://spoleczenstwo.newsweek.pl/studenci-sa-coraz-glupsi-czy-to-szkola-... - o to z kim by należało by współuczestniczyć w tej demokracji bezpośredniej. Pasuje wam, naprawdę? Bo mnie nie. Takie matolstwo trzeba by przekonywać niebywale długo i umiejętnymi, trudnymi technikami - to już manipulacja, a ponadto - strata czasu i energii. Patrząc chociażby na kwestie właśnie ochrony zwierząt i proekologicznych działań - to nie zrozumienie ludzi prowadzi do wzrastania zachowań proekologicznych, ale skrótowo mówiąc lansowanie tych trendów w formie mody i narzucanie prawne przepisów.

Osobiście uważam, że miną tysiące lat, zanim lansowane przez was rozwiązania będą możliwe do realnego zastosowania - i to jedynie jeśli rozwój ludzkości będzie następował jak dotychczas. A to mało prawdopodobne. Eksploracja kosmosu, wojny o surowce, przewroty polityczne wielkich organizacji ponadnarodowe - będzie wesoło.

jak ktoś chce widzieć

jak ktoś chce widzieć głównie matolstwo to matolstwo zobaczy. Pytanie, czemu ktoś chce widzieć tylko matolstwo, ale na to musiałby juz odpowiadać psycholog ;)

http://www.pbsdga.pl/x.php?x=371/wartosci-zyciowe.html

co do kwestii proekologcznych to pomylily ci się skutki i przyczyny, przepisy prawne wzięły się ze zrozumienia ludzi a konkretnie działań ruchu ekologicznego od kilkudziesięciu lat, który wymusił takie rozwiązania, bynajmniej nie z dobroci rządzących.

A te rozwiązania sa możliwe już od dawna

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.