Istnienie klas społecznych często pomijane jest w mediach główno-nurtowych, a jeżeli już pada termin „klasa” trudno nie odnieść wrażenia, że na świeci...
Po raz 44 spotykamy się na łamach anarchistycznego periodyku „Inny Świat”. Tym razem, nieco szerzej, podjęliśmy dwa, a nawet trzy tematy... Niejako te...
Tureckie władze w osobie prezydenta Erdoğana rozpoczęły zmasowaną kampanię prześladowania zamieszkałej w tym kraju mniejszości kurdyjskiej. Wszystko z...
Jak blisko jesteśmy nienawiści Niemców lat trzydziestych do „obcych”? W ostatnią sobotę zorganizowano manifestacje skierowane przeciwko uchodźcom z kr...
Bardzo duża część uchodźców, przedstawianych jako Syryjczycy, jest tak naprawdę Kurdami, zamieszkującymi Syrię. Kurdowie od lat toczą walkę o stworzen...
so oozy... (niezweryfikowane), Nie, 2008-03-30 13:45
Przydałoby się trochę klarowności.
Po pierwsze, tak, jak nie za bardzo wiadomo, czym w ogóle ma być religia, nie wiadomo też, czy buddyzm może być w ten sposób określony: nie wiąże się z żadnymi historyjkami o pochodzeniu świata, nie odpowiada na żadne pytania typu skąd jesteśmy, dokąd zdążamy itd., i jest mniej lub bardziej, zależnie od postaci, antymetafizyczny.
Na pewno żadna wersja ustroju, który miałby się opierać na buddyzmie, nie mogłaby być teokratyczna – żaden buddyzm nie uznaje Boga ani metafizycznego, transcendentnego centrum czy źródła. Jeśli buddyzm traktowany jest jako system (nawet przez buddystów), to bardzo łatwo udowodnić, że taka interpretacja jest z grunta przeciwna tak „założeniom”, jak i „celom” samego buddyzmu: określa się go często jako metaideologię, a więc zestaw doraźnych technik i pojęć, który zachęca do swojej bezustannej i giętkiej redefinicji – i otwarcie mówi, że nie może nie być prowizoryczny, nie będzie nigdy ostateczny, trwały czy wyczerpujący.
Poza tym, co wydaje się umykać uwadze większość dyskutantów, buddyzm jest głęboko heterogenicznym zjawiskiem. Dalaj Lama nie jest „duchowym przywódcą” buddystów. Nie jest nawet duchowym przywódcą Vajrayany (w odróżnieniu od Mahayany i Theravady, dwóch innych głównych, i w sumie znacznie popularniejszych od Vajrayany nurtów buddyzmu), ani nawet tylko tybetańskiej Vajrayany, która dzieli się na pięć głównych szkół: Sakya, Nyingma, Kagyu, Jonang i Gelug. Dalai Lama jest przedstawicielem tej ostatniej tylko, i to ta ostatnia uznaje jego „przywództwo”.
Nawet wewnątrz tej szkoły istniały i istnieją ruchy reformatorskie. Z tym, że sporo „historycznego” buddyzmu odpowiedzialnego jest za szowinizm, wyzysk czy nietolerancję, mało który z „przywódców” szkół buddyjskich się teraz nie zgodzi; ruchy reformatorskie (i na Wschodzie, jak Sarvodaya, i na Zachodzie, jak Buddhist Peace Fellowship) potępiają te nadużycia bez zbytniego sentymentalizmu – i nie są zjawiskiem marginalnym.
Ruchy te zresztą mniej lub bardziej otwarcie nawiązują do anarchizmu i syndykalizmu (zawsze kojarzonego z ekologią) – jak pisanina chociażby Davida Loya, Gary’ego Snydera albo Joanny Macy pokazuje.
Problem „religii” – czymkolwiek by były – i anarchizmu (anarchizmów?) rozpaczliwie domaga się gruntownego, radykalnego przemyślenia, bez uprzedzeń i bez żadnych uprzednio przyjętych aksjomatów. Stara materialistyczna wykładnia problematyki jest dokumentnie martwa, i nie tyle nawet obecnie nieprzydatna, co straszliwie niebezpieczna – niebezpieczna teraz bardziej może jeszcze, niż była.
Protest przeciwko zawłaszczaniu tegorocznego marszu antyfaszystowskiego 11 listopada przez partię Razem i współpracujące z nią organizacje, podpisaneg...
Manchester Solidarity Federation sprzeciwia się zarówno opcji "in" jak i "out". W sprawie referendum dotyczącego członkostwa w Unii Europejskiej wyraż...
Nie należy jednak zbyt na to liczyć. Można być niemal pewnym, iż żaden uczony nie ośmieli się dziś traktować człowieka tak, jak traktuje królika; trze...
Mówiłem już, gdzie szukać zasadniczej praktycznej przyczyny potężnego jeszcze obecnie oddziaływania wierzeń religijnych na masy ludowe. Owe właściwe i...
W dniach 25-26 czerwca, anarchosyndykaliści spotkali się na konferencji pod Madrytem, by omówić powstanie nowej federacji i utworzenie na nowo anarch...
„Omawiając działalność i rolę anarchistów w rewolucji, Kropotkin powiedział: ‘My, anarchiści rozmawialiśmy dużo o rewolucjach, ale niewielu z nas zost...
Jak się okazuje, kulturalne elity zaczęły dyskutować o warunkach pracy w restauracjach i barach, gdzie są stałymi bywalcami. Pomimo faktu, że wiele sz...
kluczowe drobiazgi i nie tylko
Przydałoby się trochę klarowności.
Po pierwsze, tak, jak nie za bardzo wiadomo, czym w ogóle ma być religia, nie wiadomo też, czy buddyzm może być w ten sposób określony: nie wiąże się z żadnymi historyjkami o pochodzeniu świata, nie odpowiada na żadne pytania typu skąd jesteśmy, dokąd zdążamy itd., i jest mniej lub bardziej, zależnie od postaci, antymetafizyczny.
Na pewno żadna wersja ustroju, który miałby się opierać na buddyzmie, nie mogłaby być teokratyczna – żaden buddyzm nie uznaje Boga ani metafizycznego, transcendentnego centrum czy źródła. Jeśli buddyzm traktowany jest jako system (nawet przez buddystów), to bardzo łatwo udowodnić, że taka interpretacja jest z grunta przeciwna tak „założeniom”, jak i „celom” samego buddyzmu: określa się go często jako metaideologię, a więc zestaw doraźnych technik i pojęć, który zachęca do swojej bezustannej i giętkiej redefinicji – i otwarcie mówi, że nie może nie być prowizoryczny, nie będzie nigdy ostateczny, trwały czy wyczerpujący.
Poza tym, co wydaje się umykać uwadze większość dyskutantów, buddyzm jest głęboko heterogenicznym zjawiskiem. Dalaj Lama nie jest „duchowym przywódcą” buddystów. Nie jest nawet duchowym przywódcą Vajrayany (w odróżnieniu od Mahayany i Theravady, dwóch innych głównych, i w sumie znacznie popularniejszych od Vajrayany nurtów buddyzmu), ani nawet tylko tybetańskiej Vajrayany, która dzieli się na pięć głównych szkół: Sakya, Nyingma, Kagyu, Jonang i Gelug. Dalai Lama jest przedstawicielem tej ostatniej tylko, i to ta ostatnia uznaje jego „przywództwo”.
Nawet wewnątrz tej szkoły istniały i istnieją ruchy reformatorskie. Z tym, że sporo „historycznego” buddyzmu odpowiedzialnego jest za szowinizm, wyzysk czy nietolerancję, mało który z „przywódców” szkół buddyjskich się teraz nie zgodzi; ruchy reformatorskie (i na Wschodzie, jak Sarvodaya, i na Zachodzie, jak Buddhist Peace Fellowship) potępiają te nadużycia bez zbytniego sentymentalizmu – i nie są zjawiskiem marginalnym.
Ruchy te zresztą mniej lub bardziej otwarcie nawiązują do anarchizmu i syndykalizmu (zawsze kojarzonego z ekologią) – jak pisanina chociażby Davida Loya, Gary’ego Snydera albo Joanny Macy pokazuje.
Problem „religii” – czymkolwiek by były – i anarchizmu (anarchizmów?) rozpaczliwie domaga się gruntownego, radykalnego przemyślenia, bez uprzedzeń i bez żadnych uprzednio przyjętych aksjomatów. Stara materialistyczna wykładnia problematyki jest dokumentnie martwa, i nie tyle nawet obecnie nieprzydatna, co straszliwie niebezpieczna – niebezpieczna teraz bardziej może jeszcze, niż była.