Dodaj nową odpowiedź

Polityczna hipokryzja kosztem sportowców...

Świat | Protesty | Publicystyka | Tacy są politycy

Idea olimpijska, jak sama nazwa wskazuje, nie jest niczym więcej niż tylko ideą, niespełnialnym marzeniem ludzkości. Nigdy na świecie nie było ani powszechnej radości, ani sprawiedliwości, ani powszechnego pokoju. Były co najwyżej lepsze i gorsze momenty. W dobie globalizacji łatwiej nam zajrzeć w różne zakątki świata i lepiej wiemy o tym, co złego się w nich dzieje. Kiedy więc dowiadujemy się, że w kraju, w którym za kilka miesięcy rozegrają się olimpijskie igrzyska, przelewa się krew, tak chętnie przypominamy sobie o ideach olimpijskich i Karcie Olimpijskiej. I ich nadużywamy.

W poniedziałek komentator sportowy Krzysztof Zuchora podczas transmisji z ceremonii zapalenia olimpijskiego znicza przypomniał na antenie TVP ważną rzecz: otóż pokój olimpijski w starożytnej Grecji był tak naprawdę rozumiany jako rozejm olimpijski. Nikt nawet wtedy nie miał złudzenia, że z powodu igrzysk wygasną wojny i konflikty. Chodziło jedynie o zawieszenie broni, wstrzymanie bezpośrednich walk. To już i tak był wielki sukces świata antycznego, i wypada do niego dążyć. Ale pamiętajmy, że igrzyska same przez się nie naprawią świata. Nie naprawiły go ani w starożytności, ani w czasach barona de Coubertain, ani w Berlinie w 1936 roku, ani w czasie zimnej wojny, wreszcie w 1980 roku w Moskwie. Jeżeli, jak w tym ostatnim wypadku, dochodziło do częściowego bojkotu igrzysk, ruch olimpijski wychodził z tego pokiereszowany.

Uważam zatem za akty głębokiej hipokryzji wezwania, by sportowcy wzięli na swoje barki polityczne problemy tego świata. Tak naprawdę ani biznesmeni, ani politycy nie podjęli żadnych istotnych działań wobec tragedii Tybetu. Nie słyszałem, by ktokolwiek wycofał zamówienia na produkcję samolotów, samochodów, komputerów i wszelkich innych dóbr wytwarzanych w Państwie Środka. Chcieliby wszystko załatwić ideami olimpijskiego pokoju. Chcieliby oczyścić swoje sumienie rękami olimpijczyków, jednocześnie nie przestając robić z Chinami politycznych i biznesowych interesów. Tylko nie wyjaśnili, dlaczego właśnie sportowcy mieliby ten świat naprawiać?

Po krwawych zamieszkach w Chinach pojawiają się oczywiście pytania o to, czy przyznanie Pekinowi organizacji igrzysk nie było błędem. Dziś jesteśmy mądrzejsi o siedem lat. Gdyby MKOl miał podejmować tę decyzję teraz, zapewne byłoby więcej wahań i wątpliwości. Ale też spójrzmy nieco filozoficznie: aby ktoś mógł wykorzystać szansę na poprawę i wprowadzenie światowych standardów demokracji, najpierw powinien tę szansę dostać. Bez tego nie możemy przesądzać, czy szansę wykorzysta.

Pamiętajmy, że prędzej czy później Chiny musiały się doczekać organizacji igrzysk. Chociażby ze względu na położenie geograficzne i znaczenie ekonomiczne nie dało się ich dłużej pomijać. Dopiero dziś wiemy, jak wykorzystały - czy też jak nie wykorzystały - otrzymaną szansę. Ten przykład na pewno będzie ważną wskazówką dla tych, którzy za rok będą decydować o miejscu kolejnych igrzysk. Nie poddawajmy się jednak iluzji: członkowie MKOl, do których decyzja należy, nie są aniołami błądzącymi w świecie olimpijskich ideałów. To też są ludzie w różny sposób uwikłani politycznie.

Wiem, że sportowcy będą umieli godnie się zachować podczas igrzysk - pod warunkiem jednak, że nie dadzą się zmanipulować politykom czy publicystom, którzy sami nie podniosą się z kanapy, by coś zrobić dla Tybetu. Do igrzysk zostało jeszcze bardzo dużo czasu na to, by zawodnicy wyrazili swój protest i okazali solidarność. Nie wymagajmy jednak, by podczas imprezy na każdym kroku walczyli o wolność Tybetu. Ich zadaniem są jak najlepsze starty. Narzucanie im innej roli jest grą nie fair. Wychodzę z założenia, że najlepiej, by każdy robił to, do czego jest powołany.

Jeśli politycy są powołani do naprawy świata, niech staną jako pierwsi w obronie Tybetu. Ich za cztery lata może już nie być w polityce, mogą zajmować się czymkolwiek innym. A sportowcy podporządkowują startom całe swoje życie. Dlaczego tak wielu, którzy nigdy tej pracy nie doświadczyli i nie są zdolni do podjęcia najmniejszego ryzyka na własnym polu, chce skłonić ich do rezygnacji z najważniejszego marzenia sportowca, jakim jest udział w igrzyskach olimpijskich? Czy owych recenzentów domniemanych i pożądanych zachowań sportowców stać na indywidualne poświęcenia?

Robert Korzeniowski, dyrektor TVP Sport.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.