Dodaj nową odpowiedź

fragment książki

http://www.dziennik.pl/dziennik/europa/article145002/Co_z_tym_Kansas_.ht...

Normalne szaleństwo

W Kansas, jak nigdzie indziej, można obserwować wszystkie paradoksy prawicowego populistycznego fundamentalizmu. Ten stan jest dziś uznawany za kwintesencję typowej, prawdziwej Ameryki, ale w przeszłości był miejscem zadziwiających politycznych wydarzeń. To tutaj w latach 90. XIX wieku największe wpływy miał populizm, lewicowy ruch polityczny, który o mało nie doprowadził do załamania się dwupartyjnego amerykańskiego systemu politycznego. Jednoczył on farmerów i uboższą klasę średnią doprowadzoną do ruiny przez rozwój korporacyjnego kapitalizmu. Lewicowe inicjatywy obywatelskie długo były wizytówką Kansas. Od kilkudziesięciu lat jest ono jednak najważniejszym bodaj przyczółkiem populizmu prawicowego umacniającego de facto wpływy wielkiego kapitału. W swojej książce "Co z tym Kansas?", której fragment dziś przedstawiamy, Thomas Frank stara się odpowiedzieć na pytanie o źródła sukcesu tego populizmu. Z jego błyskotliwego opisu wyłania się ponury obraz normalnej Ameryki, która coraz bardziej pogrąża się w politycznym szaleństwie. Zbałamucona przez konserwatywnych propagandystów z uporem podkopuje fundamenty równości i własnego dobrobytu.

Thomas Frank

historyk, publicysta

Dopóki Ameryka kocha autentyczność, mój rodzinny stan Kansas będzie się symbolicznie wyróżniał. Niezależnie od tego, jaki standard pomiaru "ilości soli ziemi w ziemi" będzie w danym momencie obowiązywał - społeczny realizm WPA (agencji do walki z bezrobociem - przyp. red.) z lat 30. czy czerwonostanowe teorie dzisiejszych konserwatystów - Kansas zawsze uplasuje się na szczycie rankingu. Może mu nie iść zbyt dobrze w innych kwestiach, ale gdy chodzi o poszukiwanie symboli tego, co swojskie, oporne na zmiany, bezpośrednie, o zasady amerykańskiej dobroci, Kansas zawsze biło wszystkich na głowę. Jeśli ktoś szuka stuprocentowej Ameryki, Kansas dostarczy mu stu dziesięciu procent. Jeśli na fali jest przyziemny stoicyzm środkowej Ameryki głosującej na Nixona, można powiedzieć, że Kansas jest najbardziej średnim ze wszystkich amerykańskich miejsc.

Naprawdę znajduje się dokładnie w centrum kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Kansas to kraj Reagana, serce serca kraju, prawdziwe korzenie, najczerwieńszy z czerwonych stanów. Kansas jest tym, czym Nowy Jork nie jest: prostym i bezpośrednim miejscem prawdy, gdzie ludzie nie pozują, są autentyczni i dostrojeni do rytmu wszechświata. "Podobało mi się w Kansas City!", zakrzyknęła Ann Coulter (znana konserwatywna publicystka - przyp. red.) podczas wywiadu przeprowadzanego w Nowym Jorku. "To chyba moje ulubione miejsce na świecie. Och, myślę, że jest tam świetnie. Cóż, tam jest Ameryka. To przeciwieństwo tego miasta. To Amerykanie, oni są tacy wspaniali, oni trzymają Amerykę przy ziemi. Tak wiele tam zdrowego rozsądku!".

Coulter dotyka tu literackiego mitu dużo starszego niż jej entuzjazm. Podobnie jak Peoria lub Muncie Kansas stanowi w literaturze i filmie symbol narodu jako całości, przedestylowaną esencję tego, kim jesteśmy. "Mieszkaniec Kansas", pisał John Gunther w roku 1947, jest "najbardziej przeciętnym ze wszystkich Amerykanów, rodzajem wspólnego mianownika całego kontynentu". Kansas jest środkiem USA; to stąd pochodzi niezliczona liczba zdjęć dokumentujących epokę kryzysu; tu mieszka bystry chłopiec z poczty, który chce zostać graczem na Wall Street. Tu właśnie chce wrócić Dorotka. Tu dorasta Superman. To właśnie tutaj Bonnie i Clyde kradną samochód, a Elmer Gantry studiuje Biblię, tu radzieckie rakiety balistyczne niszczą wszystko (w znanym filmie "Nazajutrz" z 1983 roku - przyp. red.) i tu antybohater "Amerykańskiej tragedii" poznaje grzeszne ścieżki tego świata. Stan ten posiada niewątpliwie instynkt do bycia przeciętnym również w prawdziwym życiu. Jest antyegzotyczny, wygląda znajomo, nawet jeśli nigdy tu nie byliście. Jako cel turystycznych wypraw Kansas znajduje się na szarym końcu listy wszystkich stanów, ale pozostaje popularnym miejscem do rozmaitych badań rynkowych. To tu narodziło się wiele sieci restauracji - Pizza Hut, White Castle, Applebees - by wymienić tylko kilka. Stan ten dostarcza też narodowi prezenterów wiadomości, komików oraz aktorów o zdrowych twarzach i nienatarczywym akcencie. Kansas City to ojczyzna okolicznościowych kartek Hallmarka i pierwszego w Stanach centrum handlowego na przedmieściach. Dzięki swojemu niezawodnemu wyczuciu przeciętności stan ten jest pierwszorzędnym producentem polityków oraz niezawodnym źródłem swojskich mężów stanu. Ta przeciętność uczyniła również z Kansas symbol nudy w wielkim świecie utowarowionego buntu, miejsce, o którym aktorzy mówią, że uciekli stamtąd, żując przy tym gumę o jakimś wyjątkowo miętowym smaku lub wchodząc do pokoju, gdzie siedzi wiele osób o przedziwnych fryzurach. Przypomnijcie sobie koszulki z późnych lat 80. kpiące: "Nowy Jork - to nie Kansas". Albo pomyślcie o tych zbuntowanych filmach dla nastolatków, w których surowi dorośli z Kansas zabraniają tańczyć i wszystkie znudzone dzieciaki z farm marzą o ucieczce do Los Angeles, gdzie wreszcie będą mogły być sobą i wybrać własny styl życia. W polityce jednak, gdzie Amerykanie biją pokłony przed ołtarzem naturalnego, zwykłego człowieka, ta przeciętność pozwala mieszkańcom Kansas prezentować się w sposób przypominający nieco arystokrację. Niezależnie od pozycji społecznej, którą się faktycznie cieszą, wszyscy urodzili się na farmie. Nawet bankierzy i nafciarze, jeśli pochodzą z Kansas, noszą w sobie upragnioną autentyczność prawdziwego Amerykanina: automatycznie przemawiają głosem ludu i wkraczają na narodową scenę z całą tą cnotliwą pewnością siebie, która przynależna była niegdyś synom ziemi o spracowanych dłoniach. Senator Sam Brownback, członek jednej z najbogatszych rodzin w stanie i wierny przyjaciel najwyższej klasy menedżerskiej, mówi o sobie na forum Kongresu "chłopak z farmy w Parker, Kansas". Bob Dole, ten absolutny waszyngtoński bywalec, otworzył swoją prezydencką kampanię w 1996 roku, skarżąc się, że: "Nasi przywódcy wychowali się w zbytnim oderwaniu od miejsc takich jak Topeka - zawstydzeni tutejszymi wartościami".

Ale ta miła i ciepła przeciętność nie zawsze była mitem kształtującym obraz tego miejsca. Jeszcze sto lat temu najczęstszy stereotyp przedstawiał Kansas nie jako krainę normalności, lecz jako stan dziwaków. Miejsce wypełnione religijnymi fanatykami, ekscentrycznymi demagogami oraz niepokojącymi mieszankami obu tych typów - jak np. morderczy abolicjonista John Brown, powszechnie uważany za świętego patrona stanu, lub fanatyczna prohibicjonistka Carry A. Nation wyrażająca swój niesmak do alkoholu rozbijaniem saloonów za pomocą siekiery. Kansas było miejscem gwałtownym, radykalnym, a może nawet zwariowanym zarówno z natury, jak i z powodu okoliczności jego powstania. Stan ten został założony przez abolicjonistów ze Wschodu, którzy przybyli tu, by zatrzymać wędrówkę na zachód mieszkańców Missouri - innymi słowy, by zbrojnie zatrzymać niewolnictwo. Wyjątkowe okrucieństwo wojny granicznej dość szybko rozsławiło Kansas na całym świecie. Dodge City i Abilene, słynne z malowniczych zabójstw kowbojów, też znajdują się właśnie tu. Tędy przechodziła spora część tornad, a w XX wieku burz piaskowych zdmuchujących z powierzchni ziemi całe farmy i unoszących glebę całego regionu hen w niebiosa. Wczesne wzmianki o stanie mówią nawet o osadnikach doprowadzonych do obłędu przez ciągłe wycie wiatru.

Politycznie Kansas jest tym, co chłopcy od marketingu nazywają wczesnym naśladowcą (early adopter), stanem, gdzie rozmaite ideologiczne recepty - od wolnej miłości po prohibicję, od utopijnego komunizmu po John Birch Society (konserwatywne stowarzyszenie zwalczające komunistyczne wpływy w USA - przyp. red.) - przejmowano szybko i namiętnie. W latach 30. stan ten niemal wybrał na swojego gubernatora uwielbianego radiowego lekarza, który twierdził, że jest w stanie przywracać płodność przez przeszczepianie ludziom koźlich jąder.

Ale to właśnie za sprawą okresowych napadów lewicowości Kansas zyskało opinię dziwacznego miejsca. Oczywiście w XIX wieku w każdej części kraju następowały robotnicze zrywy i rodziły się protosocjalistyczne ruchy reformatorskie. Jednak to w Kansas radykałowie wspinali się na szczyt. Tak jakby ten pusty krajobraz produkował marzenia o społeczeństwie z czystą kartą, o miejscu, gdzie instytucje mogą zostać przekształcone tak, by pasowały do ludzkich wyobrażeń. Mapy stanu z lat 80. XIX wieku pokazują miasteczko (już nieistniejące) zwane Radical City; w pobliskim Crawford County, w mieście Girard, wydawano "Appeal to Reason" (Apel do Rozsądku), socjalistyczną gazetę, której nakład sięgał setek tysięcy egzemplarzy. W tym samym mieście w roku 1908 Eugene Debs wygłosił płomienną mowę, przyjmując nominację Partii Socjalistycznej na prezydenta. W roku 1912 Debs wygrał w Crawford County i było to jedno z czterech hrabstw, w których zwyciężył (wszystkie znajdowały się na Środkowym Zachodzie). W roku 1910 Theodore Roosevelt obwieścił swój zwrot na lewo, wyprawiając się do Kansas i wygłaszając gorącą odezwę w Osawatomie, niegdyś rodzinnym mieście Johna Browna. Jednak najbardziej szalony z nich wszystkich był populizm, pierwszy z wielkich lewicowych ruchów w Ameryce. Populizm przewalił się również przez inne stany - od Teksasu przez Południe i Zachód w latach 90. XIX wieku - ale to Kansas było miejscem, które naprawdę wyróżniało się swoim entuzjazmem. Doprowadzeni na krawędź ruiny przez lata złych cen, długów i deflacji farmerzy z tego stanu zbierali się na ogromnych mityngach, gdzie domorośli podżegacze w rodzaju Mary Elizabeth Lease namawiali ich, by zamiast siać kukurydzę, siali raczej bunt. Zradykalizowani farmerzy maszerowali przez małe miasteczka w całodniowych paradach, wściekając się na to, co nazywali władzą pieniądza. I mimo całego tego zgiełku i tak w roku 1890 wzięli rządzących tradycyjnie stanem Republikanów przez zaskoczenie, zmiatając z urzędów wielu małomiasteczkowych bonzów i kończąc kariery wielu doświadczonych polityków. W kolejnej dekadzie wybrali populistycznych gubernatorów, populistycznych senatorów, populistycznych kongresmanów, populistycznych sędziów Sądu Najwyższego, populistycznych radnych, a prawdopodobnie także populistycznych hycli; ludzi o mocnych poglądach, dziwacznych pseudonimach i barwnej wymowie.

Postulaty populistów dzisiaj nie wyglądają na tak szalone: chcieli rozmaitych programów dla farm, upaństwowienia kolei i progresywnego podatku dochodowego, aby za to wszystko zapłacić. Oraz srebrnej, a nawet papierowej waluty. W swoim czasie byli jednak potępiani przez szanowanych polityków za swój radykalizm. Na przykład autorzy "New York Timesa" nie znajdowali w nich wcale ucieleśnienia bezpretensjonalnej czerwonostanowej amerykańskości. Wprost przeciwnie; byli atakowani przez gazety za swoje prostackie ataki na wolnorynkową ortodoksję. Jednak najbardziej zjadliwy cios zadał im jeden ze swoich: William Allen White, redaktor pochodzący z miasta Emporia, znany później jako głos małomiasteczkowej Ameryki. Zaatakował on populistów w eseju z roku 1896 zatytułowanym "What's the Matter with Kansas?" (Co się stało z Kansas?). To dzieło jest klasykiem druzgocącej, rozliczeniowej polemiki politycznej. Wdrapując się na wyżyny republikańskiej szacowności, White, utalentowany poeta z ambicjami biznesowymi, oskarżył radykałów z Kansas o to, że rujnują stanową gospodarkę swoim cynizmem i ekonomicznymi herezjami. "Ach, z tego stanu można być dumnym! Jesteśmy ludźmi, którzy chodzą z podniesionym czołem! Nie potrzebujemy więcej pieniędzy, ale mniej kapitału, mniej białych koszul i mózgowców, mniej ludzi z biznesowym osądem, a więcej tych facetów krzyczących, że są >>tylko zwykłymi wieśniakami, ale w minutę wiedzą więcej o finansach niż John Sherman<<; potrzebujemy więcej ludzi [...], którzy nienawidzą prosperity i myślą, że jeśli człowiek wierzy w narodowy honor, to znaczy, że jest narzędziem Wall Street".

Esej ten został wykorzystany w kampanii McKinleya i przedrukowany w wielkim nakładzie, by użyć go przeciw Williamowi Jenningsowi Bryanowi. Natychmiast uczynił on z White'a republikańską supergwiazdę. Inni obserwatorzy dostrzegli w gigantycznych mityngach i bezpośrednim stylu ruchu oznaki religijnej krucjaty. Populizm był - jak ujął to jeden z mieszkańców Kansas - "Zielonymi Świątkami polityki, w których na każdym spoczął język ognia i każdy mówił, jakby Duch udzielił mu głosu". Nie jest to wizja odległa od tego, jak populiści postrzegali swój ruch: jako rodzaj objawienia, moment, w którym całe pokolenie głupców z Kansas pojęło, że przez całe swoje życie byli okłamywani.

Czy rządzili Republikanie, czy Demokraci, polityka głównego nurtu była udawanym sporem odwracającym uwagę narodu od jego realnego problemu - korporacyjnego kapitalizmu. Jedną z pierwszych wyborczych ofiar populizmu został znany wówczas senator John J. Ingalls, którego stanowa legislatura wyrzuciła w roku 1890, by zrobić miejsce dla człowieka, któremu broda wisiała aż do pasa. Kompletnie zaskoczony własnym niepowodzeniem Ingalls spisał klasyczne oskarżenie szalonego Kansas: "Przez pokolenie Kansas było miejscem testowania każdego eksperymentu w dziedzinie moralności, polityki i życia społecznego. Szacunkiem cieszyło się zwątpienie we wszystkie istniejące instytucje. Nic nie było godne czci lub poważania tylko dlatego, że istniało lub trwało. Prohibicja, prawa kobiet, pieniądze bez pokrycia, wolne srebro, każde niespójne i fantastyczne marzenie o poprawie społecznych warunków i reformie, każde ekonomiczne szaleństwo, które owładnęło zamglonymi mózgami fanatyków, każdy polityczny mit karmiony nieszczęściem, biedą i klęską, gdzie indziej odrzucany, tu był tolerowany i broniony".

Dziś te dwa mity stały się jednym. Kansas być może jest krainą przeciętności, ale jest to przeciętność zwariowana, bojowa i wściekła. Dzisiejsze Kansas jest wypalonym dystryktem konserwatyzmu, gdzie propaganda dawania odporu wplotła się w codzienne życie. Ludzie na przedmieściach Kansas City klną na grzeszne kosmopolityczne elity Nowego Jorku i Waszyngtonu; ludzie z wiejskiego Kansas klną na grzeszne kosmopolityczne elity Topeki i przedmieść Kansas City. Ludzie wysyłają świąteczne kartki, prosząc przyjaciół, by spojrzeli na jasną stronę islamskiego terroryzmu, skoro Dzień Przyjścia (the Rapture) jest tak niewątpliwie bliski. Pod prostą niebieską flagą stanu zebrali się dzisiaj najbardziej krzykliwi retorzy, spiskowcy i przepowiadacze katastrof, jakich kiedykolwiek widziała Republika. Szkolne władze w Kansas wzbudzają salwy śmiechu na całym świecie, wymazując ze stanowych naukowych standardów odniesienia do ewolucji. Duże i małe miasta w całym stanie wciąż sprzeciwiają się fluoryzacji wody, podczas gdy małe miasteczko podejmuje dodatkowe środki ostrożności, wymagając posiadania broni palnej w każdym domu. Prominentna pani polityk wyraża publicznie wątpliwość co do sensu posiadania przez kobiety praw wyborczych, podczas gdy inny polityk proponuje, by stan sprzedał w celu rozwiązania budżetowego kryzysu drogę Kansas - Turnpike. Zubożali mieszkańcy najbardziej malowniczej części stanu z fanatycznym zacięciem walczą przeciw utworzeniu w ich sąsiedztwie parku narodowego. Operation Rescue wybiera Wichitę jako miejsce na swoją wielką ofensywę przeciw aborcji, wzywając 30 tysięcy zaprzysięgłych fundamentalistów, by dali świadectwo wiary, blokując ruch uliczny i przykuwając się łańcuchami do ogrodzeń. Kaznodzieja z Topeki przemierza cały kraj, doradzając Amerykanom, by pokochali świętą nienawiść bożą i okazali ją, kiedy tylko jakaś osoba homoseksualna pokaże się w wiadomościach. Surwiwaliści i secesjoniści marzą o podwórkowych konfederacjach gdzieś na dalekiej prerii; katoliccy schizmatycy ogłaszają, że sam papież jest nie dość katolicki; zwolennicy prawa zwyczajowego (posse comitatus) stosują jakieś urojone procedury prawne, uparcie zaskarżając władze stanu z powodu uczestnictwa w faktycznych prawnych procedurach; z kolei domorośli terroryści wymieniają się spiskowymi teoriami w swoich domach w Dickinson County, po czym ruszają do boju z rozpanoszoną władzą na przykład w Oklahoma City.

W swojej zaciekłej zgorzkniałości Kansas jest lustrem, w którym odbijamy się my wszyscy. Jeśli istnieje miejsce, w którym Ameryka szuka swojej narodowej duszy, to tam właśnie ją znajduje. Jeśli Kansas jest esencją normalności, to właśnie tu możemy zobaczyć, jak obłęd stopniowo staje się normą. Spójrzmy w oczy przystojnego faceta z Kansas, ufnego, budzącego zaufanie, po prostu Amerykanina - przewodniczącego klasy, futbolowego rozgrywającego, naukowca z Rhodes, maklera, przemysłowca. Nagle zdajemy sobie sprawę, że gapimy się w oczy szaleńca.

przeł. Julian Kutyła

Fundamentaliści walczą z papieżem i fluoryzacją wody

Gdy konserwatywna propaganda staje się integralnym elementem codziennego życia - zauważa Frank - to ostatnie (przynajmniej z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora) zaczyna przypominać teatr absurdu. "Duże i małe miasta w całym stanie wciąż sprzeciwiają się fluoryzacji wody, podczas gdy małe miasteczko podejmuje dodatkowe środki ostrożności, wymagając posiadania broni palnej w każdym domu. Prominentna pani polityk wyraża publicznie wątpliwość co do sensu posiadania przez kobiety praw wyborczych, podczas gdy inny polityk proponuje, by stan sprzedał w celu rozwiązania kryzysu budżetowego drogę Kansas - Turnpike. Kaznodzieja z Topeki przemierza cały kraj, doradzając Amerykanom, by pokochali świętą nienawiść bożą i okazali ją, kiedy tylko jakaś osoba homoseksualna pokaże się w wiadomościach. Surwiwaliści i secesjoniści marzą o podwórkowych konfederacjach gdzieś na dalekiej prerii; katoliccy schizmatycy ogłaszają, że sam papież jest nie dość katolicki".

Thomas Frank, ur. 1965, lewicowy amerykański publicysta, z wykształcenia historyk. Jest współzałożycielem satyrycznego magazynu "The Baffler", publikuje także m.in. w "Harper's Magazine" oraz "Le monde diplomatique". Autor kilku książek, m.in.: "The Conquest of Cool" (1997) oraz "One Market Under God: Extreme Capitalism, Market Populism and the End of Economic Democracy" (2002). Rozgłos przyniosło mu bestsellerowe "What's the Matter with Kansas" (2004) - książka ta wkrótce ukaże się po polsku nakładem Krytyki Politycznej.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.