Dodaj nową odpowiedź

Piotr Madej: Sando

Kultura | Miejsca | Publicystyka

W 2002 roku RSA wydał w Gdańsku głośny zbiór nt. przestrzeni miejskiej, zatytułowany „Moje miasto”. Dwu współautorów książki już nie żyje. Pierwszy odszedł Marek „Duże Człowieki” Kłuciński, obecnie zabrakło Piotra Madeja. Poniżej jego text, dotyczący ukochanego Sandomierza, który nazywał po prostu „Sando”.

Sandomierz

Pamiętam stado czarnych ptaków nade mną. Szedłem niedaleko Katedry - mieszkałem wtedy na skarpie - i myślałem o tym, że to moje miasto. Z wyboru. Że właśnie tu przeżyłem parę rzeczy, których nie wymaże żadna siła, nikt, po prostu nie jest to możliwe. I wtedy zobaczyłem te ptaki. Ciemne niebo roiło się od gawronów i kawek. Wydawały się układać w jakieś znaki. Pomyślałem, że to twarz Boga.

Gdy myślę o Sando, od razu przed oczami staje mi droga koło Jakuba. Moja ulubiona. Schodzisz ze Starego Miasta w dół koło Katedry i koło Zamku i idziesz w prawo w dół. Potem do góry. Bruk. Stara chatka z tajemniczymi mieszkańcami, sąsiadami Zamku. Zawsze myślałem, że mieszkają tam Cyganie. Może i tak jest. Tam właśnie ostatni raz widziałem mojego kota Beniamina. Potem zniknął i więcej się nie spotkaliśmy. Naprzeciwko wejścia do Jakuba (to taki stary kościół) stoi ławka. Lubiłem kiedyś na niej siadać i zapalać papierosa. Pamiętam, że właśnie tam przesłuchiwałem nowo-zdobyte kasety. Zawsze wkurzało mnie to, że tamtędy jeżdżą pieprzone samochody. Na szczęście wystarczy tylko skręcić 10 metrów w prawo lub 30 w lewo i jesteś w wąwozie. I jesteś dziki. Tam żaden samochód nie dotrze. I bardzo dobrze.

Pierwszy raz byłem koło Jakuba nocą. Zdziwiłem się wtedy, że taka cisza może panować pośrodku miasta. I tak jest do tej pory. Tej ciszy nie da się zabić. Kiedy jest ciemno, czujesz się jakbyś został wepchnięty między okładki powieści Dickensa. Bruk i lampy o niesamowitym kształcie. Lampy jakich nie widziałem w żadnym innym mieście. Do czego je można porównać? Do maczug? Kielichów?

Na lewo od Jakuba trafiasz do Wąwozu Jadwigi. Kiedy idziesz tamtędy ogarnia cię niesamowite uczucie. I nie chodzi o to, że możesz tam się udać na spokojne, niczym niezakłócone odlanko. Znajdujesz się w środku jaru, zamknięty lessowymi ścianami, idziesz pod przełamanym drzewem (chyba, że chcesz sobie na nim posiedzieć) i zależnie od pory roku podziwiasz coś innego. W nocy panuje tu ciemnościsze absolutisze. Taka doskonała bez cienia światełka. Lubiłem tu chodzić z zamkniętymi oczami. Raz tylko natknąłem się na jakiś konar i wyrżnąłem jak długi.

Nie wchodząc do wąwozu a idąc na prawo napotykasz mały cmentarz. Idealne miejsce na małe piwo czy wino. Pamiętam taką imprezę, gdy w cztery osoby poszliśmy sobie na 1 piwo właśnie tam. Co prawda - zanim się wybraliśmy, wszyscy (oprócz mnie) opróżnili swoje piwa i musiałem się dzielić. Ale w lodówce coś tam się więcej mroziło. Nieźle wtedy na tym cmentarzu posmęciliśmy, co nigdy mi się w tym miejscu nie zdarza.

Czasem chodzę też na Cmentarz Żołnierzy Rosyjskich. Schowany z tyłu miasta jak się jedzie na Opatów. Niepowtarzalny klimat. Raz na jakiś czas lubię posiedzieć sobie w czołgu. A są tu dwa. I można wejść do środka. Niedawno znalazłem na tym cmentarzu glany wojskowe. W całkiem niezłym stanie. Co prawda, dzieliła je odległość dwustu metrów, ale jakoś się udało.

A teraz latarką po oczach Przeszł(ej)ości. Widzę zajęcia (chyba z Szekspira) za Katedrą w takim małym sadku. Siedzimy na trawie. Leniwe słońce. O czymś tam debatujemy. Teraz widzę jak kradniemy ławkę sprzed kamienicy za koledżem (potrzebna nam była do sztuki o parkowej ławce). Później i tak baby nam ją odebrały. Ukradły tak jak my, z tyłu kamienicy, w której mieszkałem. Idę w dzień przedstawienia po ławkę, a tam nic. Trzeba było wymyśleć coś innego. Dalej widzę żołnierzy odlewających się za oknem koledżu w czasie, gdy rozmawiamy np. o Fieldingu czy może Eliocie. Ulica Krótka. Jakieś niecałe sto metrów. A ile litrów moczu? To przez to, że Koktajl Bar przez długi czas nie pozwalał korzystać z jedynej (personelowej) łazienki. Co jeszcze pamiętam? Słuchanie słowików nad Wisłą i czytanie „Ody do słowika” Keatsa pewnej majowej nocy o 12:00 (umówiłem się z 2 osobami - w końcu byłem ja, Keats, no i słowiki). Studnia na Rynku. Parę razy zdarzyło mi się tam jeść śniadanie. Do tej pory lubię posiedzieć pod jej dachem. W tym miejscu żadne licho cię nie czepi.

Nieraz przesiadywało się z Grześkiem na Kozich Schodkach sącząc piwko. Widok na Wisłę, wokoło dzikie krzaczki, w/w latarnie, zachód słońca etc. Teraz niestety budują jakieś skrzyżowanie. Bezkolizyjne. Nieważne, że doszło do kolizji z przyrodą. Widok więc stąd motoryzacyjno-samobójczy, ale schodki same w sobie dalej miłe na papieroska czy chwilę zadumy.

I znów wracam Jakubem. Jakoś rzadko idę przez główny park do domu. Widzę wiewiórki i dzięcioła. Czuję coś w powietrzu. Coś czego mi brakowało kiedy mieszkałem gdzie indziej. Znam wszystkie wady tego miasta. I kiedy tu wracałem, nie zapomniałem o ani jednej. Wiem ilu tu burżujów, wiem że za dużo kleru. Wiem, że często pachnie zaściankiem, że niewiele się tu zmienia (a to, co się zmienia, to zwykle na gorsze), wiem, wiem, wiem....... a mimo wszystko wróciłem. Nie żeby jakieś sentymenty. Po prostu. Tu jest mi dobrze. Tu jedzenie i picie i myślenie i nie- smakują najlepiej. Tu powietrze (tak często czyste jak i syfiaste) jakieś mi bliskie. I co z tego, że nie lubię wszystkich sandomierskich knajp. Mgła taka piękna kiedy wracam z jednej z nich. Mijam stare drzewa i każdy mój krok nabrzmiały jest czymś niewypowiedzianym. Nie żebym traktował to miasto poważnie. Nie, to byłaby moja zguba. Nie chcę dorabiać do niego żadnych mesjanistycznych teorii. Nie specjalnie interesuje mnie świetlana przeszłość miasta. Nie byłem nigdy na Bramie Opatowskiej ani w podziemiach. Czuję duszę tego miejsca. To wszystko. Czuję i wiem, że to miasto wcale nie jest stare ani zmęczone. Że odbija się w duszy tego, kto płynie. Mimo mylącej nazwy, nie da się zmierzyć. Nie jest uniwersalne, ale jest szczególne. Lubię po nim chodzić w nocy.

Idę pod mostem na Wiśle. Jest tu takie przejście. Idziesz sobie po stalowej konstrukcji. Co chwila schylasz głowę by nie oberwać belką. Pod tobą Wisła. Nad sobą czujesz dudnienie ciężarówek wiozących dostawę do piekła. Nowe kotły dla dusz potępionych. Zatrzymuję się. Patrzę na rzekę. Na ostrogę z kamieni. Nie byłem tu ze 4 lata, ale znowu siedzę w tym miejscu. Syn marnotrawny. Podobno policja zabrania tu chodzić i można dostać za to kolegium. Mam to gdzieś. Siedzę tu, bo to jedno z tych miejsc. Jego duch w zielonym kapturze siedzi naprzeciwko mnie i pali fajkę. Dym uchodzi nad rzekę. Wkoło znowu mgła.

Czkawka (Piotr Madej)

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.