Dodaj nową odpowiedź
Walden, czyli życie w lesie.
Hiszpan, Nie, 2008-05-18 17:55 Ekologia/Prawa zwierząt | PublicystykaHenry David Thoreau
Walden, czyli życie w lesie
fragmenty książki
GOSPODARKA
Sędziwy wiek nie bardziej się nadaje na instruktora niż młody, zyskał bowiem mniej, aniżeli stracił. Można chyba wątpić, czy najmądrzejszego człowieka życie nauczyło czegoś, co miałoby wartość absolutną. Na dobrą sprawę starzy nie mają do przekazania młodym żadnej naprawdę istotnej rady, albowiem ich własnemu doświadczeniu brakuje pełni, a życie ich to nieszczęsne fiasko, które jak musze wierzyć ponieśli z powodów osobistych. Może jednak pozostaje im trochę wiary zadającej kłam owemu doświadczeniu, a ich młodość tylko się po prostu zestarzała. Żyje trzydzieści parę lat na tej planecie i jeszcze nie słyszałem sylaby, która by dała początek wartościowej radzie ludzi starszych. Nie przekazali mi nic istotnego i prawdopodobnie nie potrafią przekazać. Oto życie, eksperyment w wielkim stopniu przeze mnie nie dokonany, wszelako nie przynosi mi korzyści fakt, że oni go dokonali. Jeżeli doświadczę czegoś, co uznam za wartościowe, z pewnością przypomnę sobie, że nic na ten temat nie słyszałem od swoich mentorów.
Większość luksusów i tak zwanych wygód życiowych jest nie tylko zbędna, lecz stanowi niewątpliwie przeszkodę w rozwoju duchowym ludzkości. Jeśli już mowa o luksusach i wygodach, to najmądrzejsi ludzie zawsze prowadzili prostsze i skromniejsze życie aniżeli biedacy. Starożytni filozofowie w Chinach, Indiach, Persji i Grecji tworzyli klasę tak biedną, jeśli idzie o zasoby materialne, że nie było biedniejszej, ale i też bogatszej, jeśli idzie o bogactwo duchowe. Niewiele o nich wiemy, znamienne jednak, że wiadomo nam chociaż tyle.
Kiedy człowiek się ogrzeje na tych kilka opisanych przeze mnie sposobów, czego z kolei potrzebuje? Z pewnością nie większej ilości ciepła tego samego rodzaju, lecz więcej bogatego pożywienia, obszerniejszych i wspanialszych domów, piękniejszych ubrań, liczniejszych, nie wygasających, gorętszych ognisk, i tym podobnych wygód. Zdobywszy to , co potrzebne do życia, może jednak dokonać innego wyboru niż zdobywanie nadmiaru, może się teraz zdobyć na odwagę i żyć, może zacząć wakacje i zaniechać bardziej upokarzającej harówki. Ziemia chyba nadaje się dla takich właśnie nasion, albowiem najpierw wypuszczają one w dół korzonki, potem zaś z równym zaufaniem strzelają kiełkiem w górę. Dlaczego człowiek tak mocno zapuścił korzenie w ziemi, że nie może z równą energią poderwać się i wznieść ku niebu? Wszak szlachetniejsze rośliny ceni się dla owocu , jaki ostatecznie rodzą pośród powietrza i światła, daleko od ziemi. Nie traktuje się ich na równi ze skromniejszymi roślinami jadalnymi, które mimo że dwuletnie, uprawiane są tylko od czasu do czasu, kiedy w pełni wykształcą korzeń, i często ułatwia im się ów proces ścinając część naziemną, skutkiem czego większość ludzi nie wie nawet, jak wyglądają w okresie kwitnienia.
Nikt nie potrzebuje tego , czym by się mógł zadowolić, lecz tego czym mógłby się zająć, czy raczej tego, czym mógłby się stać. Chyba nigdy nie powinniśmy się starać o nowe ubranie, choćby stare było w strzępach, dopóki tak sobą nie pokierujemy, nie postawimy przed sobą takich zadań albo nie pożeglujemy tak daleko, że w starym staniemy się nowymi ludźmi, i dopiero wtedy przywdziejemy nowe, aby nie czuć się jak młode wino w starych butelkach. Okres tracenia piór musi - podobnie jak u ptactwa - być w naszym życiu przełomem. Nur zaszywa się na ten czas pośród samotnych jezior. Na skutek wewnętrznego wysiłku i rozrostu wąż zrzuca wylinę, a gąsienica - larwią osłonę; odzienie stanowi bowiem jedynie ostatnią warstwę naszego naskórka i naszą śmiertelną powłokę. Jeżeli będziemy mieli do tej kwestii inny stosunek, okaże się że żeglujemy pod fałszywą banderą i że nieuchronnie zostaniemy w końcu zdegradowani przez własną opinię i opinię ludzkości.
Otoczeni luksusem, wszyscy jesteśmy biedni z podobnych względów, gdyż nie mamy dostępu do tysiąca przyjemności życia człowieka niecywilizowanego.
Czy zawsze mamy się zastanawiać, jak zdobyć więcej, zamiast cieszyć się niekiedy tym, co posiadamy, nawet jeśli posiadamy mniej? Czy szanowany obywatel powinien pociągać za sobą młodego człowieka i nauczać go, że musi się przed śmiercią zaopatrzyć w pewną liczbę par zbędnych kaloszy, parasoli i pustych pokoi gościnnych dla pustych gości?
Prostota i nagość ludzkiego życia w wiekach prymitywnych miały dla człowieka przynajmniej tę korzyść, że pozwalały mu być gościem Natury. Gdy się wzmocnił jadłem i snem, znów ruszał w dalszą drogę. Koczował na tym świecie jak gdyby w namiocie i albo przedzierał się przez doliny, albo przemierzał równiny, albo wspinał się na górskie szczyty. Tymczasem jednak ludzie stali się narzędziami swoich narzędzi. Człowiek, który bez skrępowania zrywał owoce, kiedy dokuczał mu głód, został farmerem; ten zaś, kto szukał schronienia pod drzewem - zarządcą. Nie rozbijamy już więcej obozowisk na noc, osiedliliśmy się bowiem na ziemi i zapomnieliśmy o niebie.
Gdyby ludzie wznosili swoje domostwa własnymi rękami i zaopatrywali siebie i swoje rodziny w żywność w sposób dostatecznie prosty i uczciwy, kto wie, może wówczas rozwinęłyby się powszechnie zdolności poetyckie, tak jak u ptaków umiłowanie śpiewu.
Ktoś inny może niewątpliwie myśleć za mnie, niezbyt to jednak pożądane, albowiem ja przestanę prawdopodobnie myśleć za siebie.
Cóż za sentymentalny reformator architektury zaczął od gzymsu, zamiast od fundamentu.
Wielu ludzi interesuje się tym, kto zbudował pomniki Zachodu i Wschodu. Co do mnie, to chciałbym wiedzieć, kto w owych czasach ich nie budował, kto był ponad te błahostki.
Gdy spotkałem imigranta chwiejącego się pod ciężarem tobołu z całym dobytkiem - tobół wyglądał jak olbrzymi guz wyrosły biedakowi na karku - żal mi się zrobiło człeczyny, nie dlatego że był to jego cały dobytek, ale dlatego, że musiał to wszystko dźwigać. Jeżeli będę zmuszony ciągnąć zastawione na siebie sidła, dopilnuję aby były lekkie i mnie nie uciskały. Chyba jednak najmądrzej by było nigdy nie wkładać w nie łapy.
Przez ponad pięć lat żyłem wyłącznie z pracy własnych rąk. Przekonałem się, że pracując około sześciu tygodni w roku, mogłem sprostać wszystkim wydatkom. Całe zimy, jak również większość miesięcy letnich miałem wolne na lekturę. Gruntownie wypróbowałem zawód dyrektora szkoły i spostrzegłem, że moje wydatki są proporcjonalne, a raczej nieproporcjonalne do dochodów, byłem bowiem zmuszony ubierać się i szkolić, nie mówiąc o tym, że myśleć i wierzyć . Przeto wdawszy się w ten interes zmarnowałem tylko czas. Ponieważ nie uczyłem mając na względzie dobro mych braci, lecz po prostu zarabiałem na życie, poniosłem fiasko. Próbowałem też handlu, przekonałem się jednak, że dopiero po dziesięciu latach ruszyłbym naprzód i że wówczas kroczyłbym już może do piekła. Naprawdę ogarnął mnie strach, że do tego czasu zacząłbym prosperować. Gdy przeto się rozglądałem za sposobem zarabiania na życie, mając świeżo w pamięci pewne smutne doświadczenie z dostosowywaniem się do życzeń przyjaciół, co nadwerężyło moją prostolinijność, często i poważnie myślałem o zbieraniu czarnych jagód. Bezsprzecznie mógłbym się tym zająć, małe zaś zyski wystarczyły, albowiem moją najbardziej przydatną umiejętnością jest nie pragnąć wiele. Tak mało kapitału wymaga to zajęcie, tak niewielkiego oderwania od moich zwykłych nastrojów - myślałem niemądrze. Znajomi związali się bez wahania z handlem albo z wolnymi zawodami, ja zaś zbieranie jagód uważałem za zajęcie bardzo tamtym pokrewne. Ach, całe lato przemierzać wzgórza, schylać się tylko po napotkane na drodze jagody, a potem pozbywać się ich bez trudu; jednym słowem być pasterzem stad Admeta! Marzyłem także o zbieraniu ziół albo roznoszeniu - a może nawet rozwożeniu furą - wiecznie zielonych roślin tym mieszkańcom miasteczka, którzy lubią, gdy coś przypomina im las. Od tamtego czasu wszelako nauczyłem się, że handel jest przekleństwem wszystkiego czego się ima, i nawet jeśli wymiana dotyczy niebiańskich poruczeń, również ciąży na niej klątwa rzucona na handel.
(...) doszedłem do przekonania zarówno dzięki teorii, jak i praktyce, że jeśli chcemy żyć mądrze i skromnie, praca dająca utrzymanie na naszej ziemi nie jest trudem lecz rozrywką. Wszak dążenia ludów żyjących w większej prostocie nadal są rozrywką tych, które stworzyły sobie bardziej sztuczne warunki. Człowiek nie koniecznie musi zarabiać w pocie czoła, chyba że poci się łatwiej.
Chyba nie powinienem świadomie i celowo zaniedbywać mojego szczególnego powołania do czynienia dobrze w dziedzinie, w której społeczeństwo tego ode mnie wymaga, to jest nie wolno mi zaniechać ratowania wszechświata przed zagładą. Sądzę, że jest on zdolny przetrwać tylko dzięki podobnej, lecz nieskończenie większej nieugiętości w innych rejonach. Nie stanąłbym jednak między człowiekiem a jego umysłem. Temu, kto uprawia tę nie odpowiadającą mi działalność i tak robi, radziłbym: "Wytrwaj", nawet jeśli świat nazwie jago postępki czynieniem zła, co jest wielce prawdopodobne.
Na tysiąc ludzi odrąbujących gałęzie zła tylko jeden karczuje korzenie.
U człowieka nie cenię sobie głównie prawości i życzliwości, albowiem są one jak gdyby łodygą i liśćmi. Rośliny, z których wysuszonej zieleni parzymy chorym ziołową herbatę, mają jedynie skromne zastosowanie i zalecają je głównie znachorzy. Potrzeba mi tego, co jest w człowieku kwiatem i owocem, pragnę czuć że owiewa mnie jego zapach i nadaje naszemu stosunkowi smak dojrzałości. Jego dobroć nie może być wyrywkowym, sporadycznie wykonywanym uczynkiem, lecz ciągłym nadmiarem, który nic go nie kosztuje i spełniany jest nieświadomie.
GDZIE ŻYŁEM I PO CO
(...)bogactwo człowieka proporcjonalne jest do liczby rzeczy, z których potrafi zrezygnować.
(...)nagle okazało się, że jestem sąsiadem ptaków; nie dlatego, że jednego z nich uwięziłem, ale dlatego, że w ich sąsiedztwie siebie zamknąłem w klatce.
Dobrze jest mieć wodę w okolicy, albowiem pławna wówczas ziemia unosi się na jej powierzchni. Cenna jest wówczas nawet najpłytsza studnia. Zaglądając w jej głąb widzimy, że ziemia to nie kontynent, lecz wyspa. Ma to nie mniejsze znaczenie niż fakt, że można w niej trzymać masło, aby się nie roztopiło.
Zmieniłem zarówno miejsce, jak i czas, żyłem bliżej tych sfer wszechświata i epok historii, które najbardziej mnie pociągały. Zamieszkałem w takiej oddali, jak gdybym się przeniósł w regiony wypatrywane nocą przez astronomów. Mamy zwyczaj wyobrażać sobie niezwykle rozkoszne strony w niedoścignionych niebiańskich zakątkach układu, za Kasjopeją, z dala od hałasu i niepokoju. Odkryłem, że dom mój naprawdę stoi w takiej dalekiej i nigdy w pełni nie poznanej, nie zbezczeszczonej krainie wszechświata.
Każdy ranek zachęcał mnie radośnie, abym żył równie prosto i powiedziałbym - niewinnie jak sama Natura. Jutrzenkę wielbię podobnie żarliwie jak Grecy. A zatem wstawałem wcześnie i kąpałem się w stawie; ten z gruntu religijny obrzęd to jedna z najistotniejszych czynności, jakie wykonywałem. Podobno na naczyniu kąpielowym władcy C'ing - t'ang widniały znaki, które czytało się w następujący sposób: "Codziennie cały się odswieżaj; pamiętaj o tym zawsze, zawsze, po stokroć zawsze." Ja to rozumiem. Wraz z rankiem powraca epoka herosów. Delikatne brzęczenie niewidocznego komara, który odbywał nieprawdopodobną podróż po moim mieszkaniu o najwcześniejszym świcie, gdy siedziałem przy otwartych oknach i drzwiach, miało na mnie podobny wpływ jak opiewająca sławę trąbka. To jakby requiem za Homera, jakby Iliada i Odyseja napełniały powietrze śpiewną opowieścią przepojoną gniewem i bólem tułaczki. Było w tym coś kosmicznego, wypróbowany - lecz kto wie, jak długo jeszcze dozwolony - inserat wiecznej siły i płodności świata. Ranek, ta najbardziej pamiętna pora dnia, jest godziną przebudzenia. Najmniej w nas wówczas ospałości; nawet ta cząstka, która drzemie w nas przez resztę dnia i nocy, budzi się przynajmniej na godzinę. Niewiele należy oczekiwać od dnia - czy w ogóle można nazwać go wtedy dniem? - jeśli nie budzi nas własny duch, tylko jakiś sługa mechanicznie trącający nas łokciem, jeśli nie budzi nas - zamiast syreny fabrycznej - własna świeżo zyskana siła wewnętrzna i pragnienie działania, i przy akompaniamencie falującej niebiańskiej muzyki, odurzający zapach powietrza. Jeżeli nie wstajemy po to , ażeby rozpocząć życie lepsze niż poprzedniego dnia, ciemność zbiera owoce i dowodzi, że jest dobra, nie gorsza od jasności. Człowiek, który nie wierzy, że w każdym dniu istnieje wcześniejsza, bardziej święta godzina jaśniejszej zorzy aniżeli jemu znajoma pora, nie ma nadziei na życie, drepce w dół mroczną drogą. Funkcjonowanie zmysłów ulega w porze spoczynku przytępieniu, po czym dusza człowieka czy raczej jego organy pokrzepiają się co rano, a duch znowu usiłuje prowadzić szlachetniejsze życie. Wszystkie pamiętne wydarzenia dzieją się rano i w atmosferze poranka. Wedy głoszą: "Wraz z porankiem budzi się wszelka mądrość." Poezja i sztuka oraz najszlachetniejsze i najbardziej pamiętne uczynki człowieka datują się z tej godziny. Wszyscy poeci i bohaterowie, podobnie jak Memmon, są dziećmi Jutrzenki i o wschodzie słońca grają swą muzykę. Dla tego, kto giętką i rześką myślą dotrzymuje kroku słońcu, dzień jest niekończącym się porankiem. Nieważne stają się wskazówki zegarów, postawy i obowiązki człowieka. Poranek zaczyna się wówczas, gdy ja się budzę, gdy we mnie budzi się brzask. Odzwyczajenie się od snu jest reformą moralną. Jak to się dzieje, że ludzie marnie oceniają dzień bez drzemki? Wszakże nie są tak kiepskim rachmistrzami. Gdyby nie zmorzyła ich senność, coś by w tym czasie zdziałali. Miliony ludzi zachowują dostateczną przytomność, aby wykonywać pracę fizyczną, lecz tylko jeden człowiek na milion może dokonać efektywnego wysiłku intelektualnego, jeden zaś na sto milionów zdolny jest żyć poezją albo boską strawą. Czuwać to znaczy żyć. Jeszcze nigdy nie spotkałem człowieka, który byłby rozbudzony. Jakżebym mógł spojrzeć mu w oczy?
Musimy się uczyć budzenia się na nowo i przytomnego czuwania nie za pomocą środków mechanicznych, lecz przez oczekiwanie świtu, który nie zapomina o nas, nawet wówczas gdy leżymy pogrążeni w najgłębszym śnie. Najbardziej pociesza mnie fakt, że człowiek niewątpliwie potrafi przydawać swemu życiu wzniosłości świadomym wysiłkiem. Umiejętność namalowania obrazu albo wyrzeźbienia pomnika przedstawia jakąś wartość, albowiem dzięki niej upiększa się przedmioty; daleko bardziej jednak chwalebne jest wyrzeźbić i odmalować atmosferę, czyli ośrodek przez który postrzegamy. Potrafimy tego dokonać duchem. Największą zaś sztuką jest wpływanie na jakość dnia. Każdy człowiek ma za zadanie uczynić swoje życie takim - nawet w szczegółach - aby warte było zastanowienia w najwznioślejszej i krytycznej godzinie. Gdybyśmy nie mieli się skąd dowiedzieć, jak tego dokonać, albo otrzymalibyśmy zbyt skąpe wskazówki, wyrocznie dobitnie by nam wszystko wyjaśniły.
Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawać w życiu wyłącznie przed najbardziej ważkimi kwestiami, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie życie nauczyć, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem. Nie chciałem prowadzić życia, które nim nie jest, wszak życie to taki skarb; nie chciałem też rezygnować z niczego, chyba że było to absolutnie konieczne. Pragnąłem żyć pełnią życia i wysysać z niego całą kwintesencję, żyć tak śmiało i po spartańsku, aby wykorzenić wszystko co nie jest życiem, aby zbierać bogaty plon i dosięgnąć dna, aby zapędzić życie w kozi róg i uprościć je do najskromniejszych potrzeb. A gdy okaże się podłe, cóż, wówczas wyssać z niego całą prawdziwą nikczemność i pokazać ją światu; gdy zaś okaże się wzniosłe, poznać je z doświadczenia, aby moc zdać z niego uczciwą relację w następnej wędrówce. Wydaje mi się bowiem, że większość ludzi jest niepewna, czy życie pochodzi od diabła czy od Boga, i niejako pochopnie wyciągnęła wnioski, że głównym celem człowieka na tym świecie jest "chwalić i wielbić Pana oraz wiernie Mu służyć".
Prowadzimy atoli marne życie mrówek, aczkolwiek bajka utrzymuje, że dawno temu zamieniono nas w ludzi; jak Pigmeje walczymy z żurawiami, jeden błąd po drugim, jeden szturchaniec po drugim, a najwyższą z naszych cnót niepotrzebnie przepaja wielka nikczemność. Trawimy życie na drobiazgach. Uczciwemu człowiekowi rzadko kiedy potrzebne jest do liczenia więcej niż dziesięć palców; w skrajnych przypadkach może jeszcze dodać dziesięć palców u nóg i resztę sobie darować. Prostota, prostota i jeszcze raz prostota! Tak, niechaj ludzkie sprawy ograniczą się do dwóch, trzech, a nie do stu czy tysiąca; zamiast liczyć do miliona człowiek powinien liczyć do dwunastu, a rachunki prowadzić na paznokciu kciuka. Pośród tego rozbujanego morza cywilizowanego życia należy liczyć się z chmurami, sztormami, ruchomymi piaskami i tysiącem innych spraw, aby człowiek mógł żyć, nie zaś utonąć i pójść na dno, nigdy nie dobijając do portu na skutek złych obliczeń. Ten komu się powiedzie, musi naprawdę być dobrym rachmistrzem. Należy upraszczać, upraszczać. Zamiast trzech posiłków dziennie lepiej jadać jeden, jeśli i ten jest konieczny; zamiast stu dań - pięć; inne rzeczy również proporcjonalnie redukować. Nasze życie przypomina Związek Niemiecki, który składa się z maleńkich państewek i nie ma stałych granic, tak że nawet niemiecki obywatel nie potrafi powiedzieć, jak w danym momencie przebiegają. Sam naród ze swoim tak zwanym wewnętrznym postępem, który nota bene jest powierzchowny i narzucony z zewnątrz, stanowi taką właśnie ociężałą i zatłoczoną organizację, zapchaną meblami - podobnie jak milion domostw w kraju - wpadającą we własne pułapki, zniszczoną przez luksus i nierozważne wydatki, przez brak kalkulacji i godnego celu. Doprawdy jedynym lekarstwem zarówno dla narodu, jaki i poszczególnych ludzi jest twarda gospodarka, surowa, przewyższającą spartańską prostotą życia oraz wzniosły cel. Naród żyje zbyt szybko. Ludzie uważają za konieczne, ażeby naród prowadził handel i eksportował lód, porozumiewał się za pomocą telegrafu i podróżował trzydzieści mil na godzinę, i nie zastanawiając się, w jakim stopniu to ich dotyczy; dotychczas jednak nie ustalili, czy mamy żyć jak pawiany czy jak ludzie.
Dlaczego mamy żyć w takim pośpiechu i marnować życie? Umrzemy z głodu, zanim zaczniemy go odczuwać.
Pozory i złudzenia przyjmuje się za niezbitą prawdę, a rzeczywistość za fantazję. Gdyby ludzie stale obserwowali tylko rzeczywistość i nie pozwalali sobie na złudzenia , życie - w porównaniu z wiadomymi nam sprawami - przypominałoby bajkę z tysiąca i jednej nocy. Gdybyśmy uznawali tylko to, co nieuchronne i ma prawo być nieuchronne, ulice rozbrzmiewałyby muzyką i poezją. Po dłuższym zastanowieniu uświadamiamy sobie, że tylko to, co wielkie i cenne, jest wieczne i absolutne - że lekkie niepokoje i drobne przyjemności pozostają jedynie cieniem rzeczywistości. Taka chwila zawsze jest radosna i podniosła. Ludzie przymykają oczy i drzemią, godząc się na złudę pozorów, przez co codzienne życie opiera się na rutynie i nawykach, podczas gdy jego podstawy nadal są czysto iluzoryczne. Dzieci, które bawią się w życie, z większą aniżeli dorośli przenikliwością pojmują prawo życia i jego związki. Dorośli bowiem nieumiejętnie i niegodnie żyjąc uważają, że są mądrzejsi dzięki doświadczeniu, czyli w tym wypadku niepowodzeniu. Czytałem w jakiejś hinduskiej księdze o "Królewskim synku, którego wywieziono z rodzinnego miasta, gdy był niemowlęciem. Znalazł go pewien mieszkaniec dżungli i zaopiekował się maleństwem. Gdy chłopiec dorósł, nic nie wiedział o swoim pochodzeniu. Aliści pewnego dnia odnalazł go w dżungli jeden z ministrów króla i wyjawił całą prawdę. Tak to chłopiec się dowiedział, że jest księciem. Podobnie dzieje się z duszą - snuł swą myśl hinduski filozof - która sądząc po swoim położeniu, błędnie pojmuje swą rolę, dopóki jakiś święty nauczyciel nie objawi jej prawdy. Wówczas wie, że jest Brahmą." Jak sądzę, my, mieszkańcy Nowej Anglii, żyjemy w ten nędzny sposób, dlatego, że nie przenikamy wzrokiem powierzchni rzeczy. Naszym zdaniem coś jest takie, jakie się wydaje. Gdyby ktoś przeszedł przez nasze miasteczko dostrzegając tylko rzeczywistość, dokąd - można by się zastanowić - powędrowałaby Mill-dam? Gdyby potem ów człowiek opowiedział nam, co widział nie poznalibyśmy miasta. Wystarczy popatrzeć na zbór, gmach sądu, więzienie, sklep albo dom mieszkalny i opowiedzieć czym są owe budynki pod badawczym spojrzeniem, a rozsypią się na kawałki. Ludzie uważają prawdę za odległą kategorię, której miejsce jest gdzieś na rubieżach układu słonecznego, za najdalszą gwiazdą, przed Adamem i po ostatnim człowieku. Wieczność ma w sobie coś z prawdy i wzniosłości. Wszystko jednak istnieje i dzieje się tutaj i teraz. Nawet Bóg w tym właśnie momencie jest Bogiem i nigdy na przestrzeni wieków nie osiągnie bardziej wysublimowanej boskości. Tylko przez ustawiczne wpajanie i dawkowanie sobie otaczającej nas rzeczywistości mamy możność pojąć co to jest wzniosłość i szlachetność. Posłuszny wszechświat ciągle odpowiada naszym pojęciom; otwiera przed nami trakt, niezależnie od tego, czy wędrujemy szybko czy powoli. Przeto pędźmy życie na pojmowaniu. Tak chlubnego i szlachetnego celu nigdy jeszcze nie miał ani poeta, ani artysta, niechże więc osiągną go niektórzy ich potomkowie.
Chociaż jeden dzień spędźmy tak rozważnie jak Natura i nie pozwólmy, aby cokolwiek skłoniło nas do zboczenia z raz obranej drogi. Wstańmy wcześnie, wraz ze świtaniem, nie ociągając się, cicho i bez zamieszania; niechaj zajrzy sąsiad, a potem sobie pójdzie, niech bije dzwon i płaczą dzieci. Postanówmy, że to wypełni nam dzień. Dlaczegóż mielibyśmy się poddawać i pędzić wraz z nurtem? Później nie pozwólmy się wytrącić z równowagi i porwać z mielizny południa temu gwałtownemu wirowi zwanemu obiadem. Przetrwajmy owe niebezpieczne chwile, a będziemy uratowani, dalej bowiem już z górki. Trzymając nerwy na wodzy, pełni porannego wigoru płyńmy przez dzień przywiązani do masztu jak Ulisses, wpatrzeni przed siebie. Jeżeli zagwiżdże lokomotywa, niechaj sobie gwiżdże do woli, póki nie ochrypnie. Jeżeli odezwie się dzwon, niech sobie bije, nie będziemy się zrywać i biec. Wsłuchujmy się w muzykę. Pracujmy w spokoju, wiercąc nogami w błocie i coraz głębiej wpychając je w grząską breję opinii, przesądu, tradycji, złudzenia, pozorów, aż przebijemy się przez ten namuł, który pokrywa kulę ziemską, przez Paryż i Londyn, przez Nowy Jork, Boston i Concord, przez Kościół i państwo, przez poezję filozofię i religię, aż dotrzemy do twardego, skalistego dna, do tego, co możemy nazwać rzeczywistością i wówczas powiedzmy: "O to niewątpliwie szło." Potem zaś na owym twardym gruncie, który znaleźliśmy, głębiej aniżeli koryto rozszalałego strumienia, mrozu i ognia, poszukajmy miejsca, gdzie moglibyśmy pozostawić mur, położyć podwaliny państwa albo ustawić bezpiecznie słup latarni czy też drąg z podziałką - lecz nie nilometr, tylko realnometr - ażeby przyszłym stuleciom było wiadomo, jak głęboki wzbierał czasami strumień brei i pozorów. Stanąwszy oko w oko z faktem spostrzeżemy, że obie jego strony połyskują w słońcu niby metal bułatu, i poczujemy jak jego rozkoszne ostrze przeszywa nam duszę i kość do szpiku, kładąc kres naszej, śmiertelnicy, szczęśliwej wędrówce po ziemskim padole. Życie czy śmierć, łakniemy tylko rzeczywistości. Doprawdy, skoro istotnie umieramy, niech z naszych gardeł wyrwie się charkot, a członki niech ostygną; skoro zaś żyjemy, róbmy, co do nas należy.
Czas to jedynie strumień, w którym łowię ryby. Czerpie z niego, lecz pijąc dostrzegam piaszczyste dno. Płytka woda toczy się leniwym nurtem, wieczność jednak nie przemija. Napiłbym się czerpiąc głębiej, łowiłbym ryby w niebiosach, których dno usiano gwiazdami. Nie potrafię zliczyć do jednego. Nie znam pierwszej litery alfabetu. Zawsze żałuje, że nie jestem taki mądry jak w dzień narodzin. Intelekt to topór, wie, jak wyrąbać sobie drogę do tajemnic poznania. Nie mogę mieć rąk zajętych częściej aniżeli to konieczne. Głowa zastępuje mi ręce i nogi. W niej mniemam, skupiły się moje najbardziej niezwykłe dary. Instynkt podpowiada mi, że wprawdzie niektóre stworzenia ryją pyskiem i przednimi łapami, lecz ja powinienem czynić to głową. I właśnie przy jej pomocy wykopię i przeryję sobie drogę przez te wzgórza. Sądząc po różdżce i podnoszących się mgłach, najbogatsza żyła znajduje się gdzieś w tej okolicy. Zatem tu zacznę kopać.
LEKTURA
Gdyby ludzie bardziej się zastanawiali nad wyborem własnej przyszłości, chyba wszyscy zostaliby przede wszystkim badaczami i obserwatorami, albowiem niewątpliwie wszystkich jednakowo interesuje własna natura i przeznaczenie. Gdy gromadzimy dobra dla siebie albo potomności, zakładamy rodziny albo kładziemy podwaliny państwowości, a nawet zyskujemy sławę - jesteśmy śmiertelni, gdy jednak dochodzimy prawdy, zyskujemy nieśmiertelność i nie musimy się obawiać, że zaskoczy nas coś niepomyślnego. Najstarszy egipski czy hinduski filozof uchylił skraj szaty narzuconej na pomnik boskości i od tego czasu udrapowana materia już go nie zasłania. Widzę ten sam co ów filozof świeży blask, albowiem to ja mędrcu byłem wówczas tak zuchwały, teraz zaś on we mnie wspomina ten obraz. Materii nie pokrył kurz, nie upłynęła sekunda, odkąd ujawniono ową boskość. Czas, który naprawdę doskonalimy albo który nadaje się do udoskonalenia, nie jest ani przeszły, ani teraźniejszy, ani przyszły.
DŹWIĘKI
Przynajmniej tę przewagę miałem w swoim sposobie życia nad tymi, którzy zmuszeni byli szukać rozrywek za granicą, w towarzystwie czy teatrze, że samo moje życie stanowiło dla mnie rozrywkę i zawsze miało mi coś nowego do zaoferowania. Było sztuką teatralną o wielu odsłonach i bez zakończenia. Gdybyśmy istotnie zawsze żyli i porządkowali swoje życie według ostatniego i najlepszego ze sposobów, jakiego się nauczyliśmy, nigdy by nas nie nękała nuda. Trzymaj się podszeptów własnego ducha, a cię nie zawiedzie, i w każdej godzinie roztoczy przed tobą nowe perspektywy.
Ogołocono wszystkie należące do Indian wzgórza jagodowe, przetrzebiono na użytek miasta wszystkie łąki, na których rosły żurawiny. Wiozą do miasta bawełnę, wywożą tkaniny; wwożą jedwab, wywożą wełnę; wwożą książki, lecz wywożą rozum, który je płodzi.
Myślę, że ludzie nadal boją się ciemności, chociaż powieszono już wszystkie czarownice i wkroczyło chrześcijaństwo w blasku świec.
W najczarniejszą melancholie nie popadnie ten, kto żyje pośród Natury, albowiem znajduje w niej spokój dla swoich zmysłów. Jeszcze się nie zdarzyła taka burza, która by dla zdrowego, niewinnego ucha nie była eolską muzyką. Nic nie zdoła wtrącić prostodusznego i dzielnego człowieka w otchłań pospolitego smutku. Ciesząc się przyjaźnią pór roku ufam, że życie nigdy nie stanie się dla mnie ciężarem.
Cała ta ziemia, którą zamieszkujemy, jest jedynie punktem we wszechświecie. Jak daleko od siebie, myślicie, bytują dwaj najbardziej oddaleni mieszkańcy tej samej gwiazdy, której średnicy nie sposób zmierzyć naszymi przyrządami? Dlaczego miałbym się czuć samotny? Czyż nasza planeta nie znajduje się na Drodze Mlecznej? Zadaliście pytanie, które nie wydaje mi się najważniejsze. Jakiego rodzaju przestrzeń oddzielająca człowieka od jego braci sprawia, że czuje się samotny? Jak wiem z doświadczenia, nawet niewielki wysiłek nóg niewiele przybliży do siebie dwa umysły.
Gdyby martwego człowieka czekała perspektywa przebudzenia się, czyli powrotu do życia, nie miałby żadnych wymagań co do czasu i miejsca, w którym mogłoby to nastąpić. Owo miejsce jest zawsze to samo, nieopisanie miłe wszystkim naszym zmysłom. Przeważnie godzimy się na to, aby na nasze codzienne sprawy składały się jedynie wydarzenia drugorzędne i przemijające. W istocie one tylko rozpraszają naszą uwagę. Najbliższa wszelkiej rzeczy jest siła kształtująca ich istnienie. Tuż obok nas nie stoi robotnik, którego najęliśmy i z którym tak lubimy pogwarzyć, lecz ten, którego jesteśmy dziełem.
Za sprawą myśli możemy stanąć obok siebie w pełni władz umysłowych. Świadomym wysiłkiem umysłu możemy trzymać się na uboczu postępków i ich konsekwencji - wówczas wszystko: dobro i zło przepływa obok nas niczym potok. Nie jesteśmy w pełni związani z Naturą. Mogę być albo drewnem płynącym nurtem strumienia, albo Indrą spoglądającym na to z nieba. Może mnie poruszyć przedstawienie teatralne, a z drugiej strony mogę pozostać całkowicie nie poruszony zwykłym wydarzeniem, które niby o wiele bardziej mnie dotyczy. Znam siebie jako istotę ludzką - można by rzec, scenę dla myśli i uczuć; i jestem świadom pewnej dwoistości, dzięki której mogę stanąć tak daleko od siebie jak od innej osoby. Niezależnie od intensywności doznań wiem, że część mojej osoby pozostaje krytyczna, nie jest jak gdyby częścią mnie, lecz obserwatorem, który nie bierze udziału w moich doznaniach, tylko jej rejestruje - w takiej samej mierze to ja, w jakiej może to być ktoś inny. Gdy dramat życia - a może i tragedia - dobiega końca, obserwator odchodzi własną drogą. Dla niego był to jedynie rodzaj fikcji, jedynie dzieło imaginacji. Niekiedy przez ową dwoistość stajemy się kiepskimi sąsiadami i przyjaciółmi.
Przebywanie przez większość czasu w samotności wychodzi mi na zdrowie. Towarzystwo, nawet najlepsze, po niedługim czasie nuży i rozprasza. Uwielbiam być sam. Nigdy nie poznałem towarzysza, który byłby tak towarzyski jak samotność. Gdy jedziemy za granicę i obracamy się wśród ludzi, bywamy przeważnie bardziej samotni, aniżeli wówczas gdy pozostajemy samotni we własnych mieszkaniach. Człowiek, który rozmyśla czy pracuje, zawsze jest sam, przeto uszanujmy jego wolę. Samotność nie mierzy się w milach oddzielających człowieka od jego braci.
Towarzystwo to przeważnie rzecz tandetna. Spotykamy się po bardzo krótkich, kiedy upłynęło jeszcze zbyt niewiele czasu, abyśmy mogli zyskać dla siebie nową wartość. Spotykamy się trzy razy dziennie przy posiłkach i częstujemy nawzajem nową odmianą tego spleśniałego sera, którym sami jesteśmy. Aby te częste spotkania były znośne, aby nie dochodziło do otwartej wojny, musieliśmy ustanowić pewien zestaw zasad nazywany etyką i dobrymi manierami. Spotykamy się na poczcie, na wieczorku towarzyskim i co wieczór przy kominku; żyjemy w ciasnocie, wchodzimy sobie w drogę i potykamy się o siebie tracąc tym samym, mam wrażenie, po trosze wzajemny szacunek. Rzadsze spotkania z pewnością zaspokoiłyby naszą potrzebę utrzymywania ważnych i serdecznych kontaktów. (...) Lepiej by było, gdyby na jedną milę kwadratową przypadał tylko jeden człowiek, podobnie ja tu, gdzie ja mieszkam. O wartości człowieka nie stanowi jego skóra, toteż nie musimy go dotykać.
Znam opowieść o człowieku, który choć zabłądził w lesie i umierał pod drzewem z głodu i wyczerpania, nie czuł się aż tak samotny dzięki groteskowym wizjom, jakie roztaczała przed nim chora - w osłabionym ciele - wyobraźnia; wierzył, że są rzeczywistością. Toteż zdrowe ciało i umysł przez swą siłę mogą dodawać nam nieustannie otuchy zapewniając podobne, aliści bardziej normalne i naturalne towarzystwo, dzięki czemu przekonamy się, że nigdy nie jesteśmy sami.
GOŚCIE
Podobno wybitny i mądry człowiek, reformator, zapytał go, czyby nie chciał zmienić tego świata, lecz drwal chichocząc ze zdziwienia i nie zdając sobie sprawy, że nie jest pierwszą osobą, której zdano podobne pytanie, tak odpowiedział ze swoim kanadyjskim akcentem "Nie, przecież podoba mi się na tym świecie." Gdyby miał z nim do czynienia filozof, wyciągnąłby wiele wniosków. W oczach nieznajomych drwal uchodził za kogoś, kto nie ma o niczym pojęcia, ja wszelako dostrzegałem w nim niekiedy człowieka, którego wcześniej nie dopatrzyłem, toteż nie wiedziałem czy posiada mądrość Szekspira, czy po prostu ignorancję dziecka, czy podejrzewać, że ma umysłowość wrażliwą i poetycką, czy że jest durniem. Pewien mieszkaniec naszego miasteczka mówił mi, że gdy spotyka go na przechadzce uliczkami, pogwizdujący sobie drwal w małej, ciasnej czapce przypomina mu księcia w przebraniu.
MIASTECZKO
Niektórzy mieszkańcy mają tak ogromny apetyt na ów pierwszy wymieniony przeze mnie towar, to jest, nowiny, i tak zdrowe organy trawienia, że mogą nieustannie wysiadywać bez ruchu na uliczkach miasteczka, podczas gdy nowiny gotują się w nich i bulgocą owiewając ciekawskich parą, niby śródziemnomorskie pasaty albo eter, który wywołuję drętwotę i niewrażliwość na ból - inaczej słuchanie byłoby często bolesne - lecz nie wpływa na utratę świadomości. Skoro wędrowałem przez miasteczko, rzadko udawało mi się nie widzieć owych cnotliwych obywatel usadzonych szeregiem. Albo wygrzewali się w słońcu na drabinie, z ciałami podanymi do przodu, i lustrowali od czasu do czasu zerkając łakomymi oczyma to w jedną, to w drugą stronę, albo stali oparci o stodołę, z rękami w kieszeniach, niby podpierające ją altany. Przebywając głównie na powietrzu, słyszeli wszystkie nowiny, jakie niósł wiatr. Spełniali rolę najpospolitszych młynów, w których wszystkie plotki najpierw poddaje się surowej obróbce czy rozdrobnieniu, potem zaś wsypuje do koszy młyńskich gdzie miele się je na miałko.
W większości wypadków sprytnie uciekałem przed owymi niebezpieczeństwami: albo natychmiast zmierzając śmiało i bez namysłu do celu - tak jak radzi się nieszczęśnikom, którzy muszą przebiec między dwoma rzędami chłoszczących ich żołnierzy - albo rozmyślając o rzeczach wyższych, podobnie jak Orfeusz, który "swą grą na lirze i głośnym śpiewem zagłuszył pieśni syren i umknął przed niebezpieczeństwem". Niekiedy znikałem niespodzianie i nikt nie wiedział, gdzie się znajduję, albowiem prawie obce mi było poczucie przyzwoitości i nigdy nie wahałem się korzystać z dziury w płocie. Miałem nawet zwyczaj składać niespodziewane wizyty w kilku domach, w których miło mnie podejmowano, a wysłuchawszy najświeższych nowin - co w trawie piszczy, co już ucichło, jakie są perspektywy wojny, a jakie pokoju, i czy świat ma szansę jeszcze przetrwać - wymykałem się bocznymi uliczkami i znów kryłem w lesie.
Dopiero gdy zupełnie zabłądzimy bądź zakręci nam się w głowie - człowiekowi bowiem wystarczy raz się obrócić z zamkniętymi oczami, aby zupełnie stracić orientacje na tym świecie - wówczas zaiste doceniamy bezmiar i obcość Natury. Każdy człowiek za każdym przebudzeniem się ze snu albo wyrwaniem z pochłaniających go rozważań musi się od nowa uczyć odczytywać skalę busoli. Dopiero gdy zabłądzimy, czyli innymi słowy, zgubiwszy drogę, zgubimy się na tym świecie, zaczynamy naprawdę odnajdywać siebie i zdawać sobie sprawę z naszego położenia i z nieskończonej liczny naszych związków.
STAWY
Owoce nie oferują swojego prawdziwego smaku tym, którzy je kupują albo zbierają na sprzedaż. Istnieje tylko jeden sposób, aby go z nich wydobyć, lecz niewielu się na to decyduje. Gdybym chciał się dowiedzieć, jaki smak mają czarne jagody, zapytaj o to pastucha krów czy przepiórkę. Ci, którzy przypuszczają, że poznali smak czarnych jagód, chociaż nigdy ich nie zbierali, popełniają najbardziej powszechną omyłkę.
W młodszym wieku wiosłowałem na środek stawu i spędzałem tak w letnie przedpołudnia wiele godzin, leżąc na plecach w poprzek ławek łódki, śniąc na jawie i dając się unosić zefirowi w dowolnym kierunku, dopóki nie obudziło mnie stuknięcie łodzi o nadbrzeżny piach, a wówczas podnosiłem się, aby sprawdzić, na jakim brzegu los kazał mi wylądować; oto czasy gdy bezczynność była najatrakcyjniejszym i najbardziej produktywnym zajęciem. Ukradłem wiele przedpołudni woląc właśnie w ten sposób najbardziej wartościową część dnia, albowiem bogaciłem się - jeśli nie w pieniądze, to w słoneczne godziny i letnie dni, które spędziłem rozrzutnie; nie żałuję też, że nie spędziłem ich więcej w warsztacie czy przy pulpicie nauczycielskim. Lecz odkąd opuściłem te brzegi, świstaki jeszcze bardziej je ogołociły i teraz przez wiele lat nie będzie już wędrówek po leśnych alejkach, podczas których tylko od czasu do czasu lustro wody przezierałoby przez przesiekę. Jeśli od tego czasu moja Muza milczy, łatwo ją usprawiedliwić. Jakże można oczekiwać, że ptaki będą śpiewały, gdy wycięto gaje?
Nie mam szacunku dla jego pracy ani dla gospodarstwa, gdzie wszystko ma swoją cenę. To człowiek, który powiózłby swojego Boga, gdyby mógł coś za to nabyć, który i tak jeździ na targ po swojego boga; to człowiek, w którego gospodarstwie nic nie rośnie za darmo, którego pola nie wydają plonów, łąki nie rodzą kwiatów ani drzewa owoców, którego owoce nie są dla niego dojrzałe, póki nie zamieni ich na dolary. Pokażcie mi biedę cieszącą się prawdziwym bogactwem. Farmerów darzę szacunkiem proporcjonalnym do ich ubóstwa - biedni farmerzy. Modelowe gospodarstwo! Gdzie dom niczym grzyb stoi na kupie gnoju, a pomieszczenia dla ludzi, koni, wołów i świń - porządkowane i nie porządkowane - mieszczą się wszystkie jedno przy drugim! Gospodarstwo wyposażone w ludzi! Wielka tłusta plama rozsiewająca zapach nawozu i maślanki! Jak gdyby ziemniaki uprawiano na przykościelnym cmentarzu! Oto modelowe gospodarstwo.
W Naturze brak jest mieszkańca - człowieka, który by ją właściwie doceniał. Ptaki swoim upierzeniem i śpiewem harmonizują z kwiatami, lecz jakiż młodzieniec czy panna spiskuje z dzikim wybujałym pięknem Natury? Ona rozwija się przeważnie sama, daleko od miast, w których oni mieszkają. Mówicie o niebiosach! Wyście zakałą ziemi.
FARMA BAKERA
Pewnego razu zdarzyło mi się stać w samym środku łuku tęczy, który wypełniał niższą warstwę atmosfery, zabarwiając trawę i liście dookoła, a mnie oślepiając tak, jak gdybym patrzył przez kolorowy kryształ. Było to jezioro tęczowego światła i przez krótką chwilę żyłem w nim niby delfin. Gdyby trwało to dłużej, mogłoby zabarwić moje zajęcia i życie. Gdy szedłem nasypem kolejowym, moją ciekawość budziła otoczka światła wokół cienia , który rzucałem, i rad byłem wyobrażać sobie, że jestem jednym z wybrańców. Pewien mój gość oświadczył, że cienie rzucane przez idących przed nim Irlandczyków nie miały tej otoczki, czyli że wyróżniani w ten sposób są tylko tubylcy. Benvenuto Cellini opowiada nam w swoich pamiętnikach, że po strasznym śnie czy widzeniu, jakie miał, gdy przebywał w zamknięciu na zamku Sant' Angelo, nad cieniem jego głowy rano i wieczorem pojawiało się oślepiające światło, niezależnie od tego, czy znajdował się we Włoszech czy we Francji, szczególnie jaskrawe, kiedy trawa była mokra od rosy. Prawdopodobnie idzie o to samo zjawisko, o którym ja wspomniałem, obserwowane zwłaszcza rano, lecz również o innych porach, nawet przy księżycu. Wprawdzie ma charakter stały, atoli przeważnie bywa zauważane, a w wypadku pobudzonej wyobraźni, jak u Celliniego, mogłoby uchodzić za zabobonny wymysł. Ponadto Cellini opowiada, że pokazywał je naprawdę nielicznym osobom. Wszelako czy tymi rzeczywiście wyróżnionymi nie są ci, którzy mają świadomość, że w ogóle zwraca się na nich uwagę?
Usiłowałem przekazać mu swoje doświadczenia mówiąc, że jest jednym z moich najbliższych sąsiadów i że ja, który przyszedłem tu na ryby i wyglądam jak próżniak, również zapewniam sobie utrzymanie w podobny jak on sposób, że mieszkam w jasnym, ciasnym i czystym domu nie kosztującym chyba więcej aniżeli roczny czynsz za taką ruinę jak ta jego, że mógłby sobie w miesiąc czy dwa zbudować własny pałac, że nie używam herbaty, kawy, masła, mleka ani świeżego mięsa, toteż nie muszę na nie pracować, a nie pracując ciężko nie muszę dużo jeść, żywność zatem prawie nic mnie nie kosztuje. Tymczasem jeśli on zaczyna od herbaty, kawy, masła, mleka i wołowiny, musi pracować ciężko, aby móc za nie zapłacić, a pracując ciężko musi z kolei dużo jeść, aby podreperować straty w organizmie - toteż nie ma żadnej różnicy, a właściwie jest wielka, albowiem rozgoryczony marnuje życie wdając się w ten interes. Wszelako on uważał, że i tak zyskał na przyjeździe do Ameryki, gdyż tu można codziennie pić herbatę i kawę oraz jadać mięso. Aliści jedyną prawdziwą Ameryką jest kraj, w którym możesz poszukiwać takiego sposobu życia, jaki pozwoli ci się bez nich obyć, kraj w którym państwo nie usiłuje zmusić cię do popierania niewolnictwa, wojny i innych kosztownych zbytków, będących bezpośrednim lub pośrednim wynikiem spożywania takich rzeczy. Celowo bowiem rozmawiałem z Irlandczykiem tak, jakby był filozofem lub pragnął nim być. Cieszyłbym się, gdyby ludzie postanowili pozostawić wszystkie łąki na ziemi w stanie dzikim, aby w ten sposób rozpocząć okupywanie swoich win. Człowiek nie będzie potrzebował uczyć się historii, aby wiedzieć, co jest najlepsze dla jego własnej kultury. Lecz niestety! Kultura Irlandczyka stanowi zadanie, do którego należy się zabrać czymś w rodzaju moralnej motyki używanej na torfowiskach. Powiedziałem mu, że skoro pracuje tak ciężki kopiąc torf, potrzebuje koniecznie solidnych butów i grubego ubrania, które i tak niebawem robią się brudne i ulegają zniszczeniu. Natomiast ja noszę lekkie buty i cienkie ubranie kosztujące mniej niż połowę tego, aczkolwiek może jego zdaniem ubrany jestem jak dżentelmen (co jednak mija się z prawdą), a gdybym chciał, mógłby w godzinę czy dwie - nie pracując, tylko zażywając rozrywki - złapać tyle ryb, ile bym potrzebował na dwa dni, albo zarobić na tygodniowe utrzymanie. Gdyby on i jego rodzina chcieli żyć w prostocie, mogliby wszyscy chodzić latem na jagody dla przyjemności. Na to John westchnął ciężko, jego żona zaś patrzyła przed siebie podparłszy się pod boki, i oboje wyglądali tak, jakby się zastanawiali, czy mają na początek dość kapitału, aby obrać podobną drogę, lub też czy umieją na tyle rachować, aby przeprowadzić ją do końca. Idea ta płynęła ku nim niby statek według kursu i logu, lecz nie widzieli jasno, jakżeby dali radę zawinąć nim do portu, dlatego przypuszczam, że nadal dzielnie na swój sposób borykają się z życiem, stawiając mu czoło, walcząc zawzięcie, nie potrafiąc rozsadzić jego masywnych kolumn cienkim klinem, aby rozsypały się na kawałki - uważając, że z życiem należy się obchodzić brutalnie, podobnie jak z ostem. Wszelako walka ta działa druzgocąco na ich niekorzyść, albowiem niestety w życiu Johna Fielda doprowadza go do klęski.
Z braku inicjatywy i wiary ludzie są tam, gdzie są, sprzedają i kupują, pędzą życie niewolników.
SZCZYTNE ZASADY
Gdy o zupełnym zmroku wróciłem przez las do domu z rybami nanizanymi na sznurek w jednej ręce, w drugiej zaś wlokąc za sobą drąg, przez ścieżkę przemknął ukradkiem świstak. Przeszył mnie osobliwy dreszcz dzikiego zachwytu i ogarnęła mnie przemożna pokusa, aby go złapać i pożreć na surowo; nie dlatego abym był głodny, łaknąłem jedynie owego posmaku dzikości. Odkąd zamieszkałem nad stawem, raz czy dwa przyłapałem się na tym, że z dziwnym brakiem opanowania oblatuję las niczym na wpół zagłodzony pies, w poszukiwaniu jakiejś dziczyzny do pożarcia, i nie było kęsa, który okazałby się dla mnie zbyt surowy czy pierwotny. Najdziksze sceny stały się osobliwie znajome. Podobnie jak większość ludzi znajduję w sobie pociąg zarówno do wznioślejszego - czy inaczej mówiąc - duchowego życia, jak i do sfery prymitywnej i dzikiej, lecz obie jednakowo poważam. Kocham dzikość nie mniej niż dobro. (...) Niekiedy lubię spędzić dzień podobnie jak zwierzęta, aby brać życie garściami.
W moich oczach pożywienie zwierzęce ma na dobrą sprawę podstawową wadę - nieczystość. Istotny wydawał mi się również fakt, że gdy złapałem, oczyściłem, ugotowałem i zjadłem rybę, okazywało się, że nie zaspokoiłem nawet pierwszego głodu. Cała robota wydawała się bezsensowna i niepotrzebna, kosztowała zaś więcej aniżeli była warta. Równie dobrze wystarczyłby chleb albo kilka ziemniaków, a mniej byłoby kłopotu i nieporządku. Podobnie jak wielu mi współczesnych, przez wiele lat rzadko spożywałem pokarm zwierzęcy, kawę, herbatę i inne tego typu produkty, może nie tyle ze względu na niezdrowe działanie, jakie im przypisywałem, ile na to, że mi nie odpowiadały. Wstręt do pożywienia zwierzęcego nie wynika z doświadczenia, lecz jest instynktowny. Z wielu względów piękniejsze wydawało się życie prymitywne i surowe odżywianie; wprawdzie nigdy się do nich nie ograniczyłem, atoli posunąłem się dostatecznie daleko, aby zaspokoić swoje wyobrażenia na ten temat. Uważam, że szczególnie człowiek, który istotnie pragnie jak najlepiej dbać o bardziej wysublimowane wartości wewnętrzne, stara się unikać pożywienia zwierzęcego, i w ogóle obfitych posiłków.
Ciężko jest zdobyć i ugotować tak proste i czyste pożywienie, aby nie raziło uczuć estetycznych. Myślę, że powinno je się karmić jednocześnie z ciałem, a zatem wszyscy powinni siadać przy tym samym stole. Chyba to możliwe do przeprowadzenia. Spożywanie darów Bożych z umiarem nie musi przysparzać mam wstydu za apetyt ani przerywać najszacowniejszych zajęć. Skoro jednak dosypiemy do jedzenia dodatkowo przyprawę, niewątpliwie możemy się otruć. Nie warto prowadzić obfitej kuchni. Większość ludzi spłonęłaby rumieńcem wstydu, gdyby przyłapano ich na własnoręcznym gotowaniu dokładnie takiego samego obiadu - czy to mięsnego, czy wyłącznie jarskiego - jaki codziennie przyrządza im ktoś inny. Dopóki wszelako tak się dzieje, nie jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, a panowie i panie nie są prawdziwymi mężczyznami i kobietami. Nasuwa się niewątpliwe pytanie, jakie zmiany powinno się zaprowadzić. Próżno pytać, dlaczego uczucia estetyczne nie pozostają w zgodzie z ciałem i otyłością. Cieszę się z takiego stanu rzeczy. Czyż fakt, że człowiek jest zwierzęciem mięsożernym nie robi mu ujmy? Wszak w wielkiej mierze żyje polując na inne zwierzęta; przykry to sposób, o czym przekona się każdy, kto zacznie łapać w sidła króliki albo zarzynać jagnięta. Przeto ten zostanie uznany za dobroczyńcę ludzkości, kto nauczy człowieka ograniczania się do bardziej niewinnego i zdrowego pożywienia. Niezależnie od tego, co sam praktykuję, nie mam wątpliwości, że przeznaczeniem gatunku ludzkiego w miarę stopniowego postępu jest po części skończyć z jedzeniem zwierząt. To niechybnie nastąpi, podobnie jak u dzikich plemion skończono z jedzeniem siebie nawzajem wskutek zetknięcia z ludźmi bardziej cywilizowanymi.
Co się tyczy atoli mojej osoby, to nigdy nie byłem nadzwyczajnie wybredny; czasami mógłbym zjeść z apetytem smażonego szczura, gdyby zaszła taka konieczność. Zadowolony jestem, że przez tak długi czas piłem wodę, z tego samego powodu, dla którego prawdziwe niebo przedkładam nad niebiosa opiofaga. Rad bym zawsze zachować trzeźwość, wszak liczba szczebli pijaństwa osiągnęła nieskończoność. Uważam, że jedyny napój mądrego człowieka stanowi woda. Wino nie jest już tak szlachetnym płynem, a pomyśleć, że nadzieje poranka można zniweczyć filiżanką ciepłej kawy, wieczoru zaś - filiżanką herbaty! Och, jakże nisko upadam, gdy dam im się skusić! Nawet muzyka może być trunkiem. Takie pozornie niewinne przyczyny doprowadziły do upadku Grecję i Rzym, a doprowadzą Anglię i Amerykę. Kto nie woli się upić powietrzem - najlepszym trunkiem?
Całe nasze życie jest wstrząsająco moralne. Cnota i występek nigdy nawet na chwilę nie zawieszają broni. Dobroć jest jedyną inwestycją, która nigdy nie zawodzi. Harfa rozbrzmiewająca po całym świecie muzyką porywa nas właśnie dzięki upieraniu się przy owej prawdzie. Harfa jest wędrowną katarynką, która głosi reguły Wszechświatowego Towarzystwa Ubezpieczeniowego, a na rzucone jej datki składa się tylko odrobina naszej dobroci. Aczkolwiek młodzież w końcu obojętnieje, prawa wszechświata nie obojętnieją i zawsze trzymają stronę najbardziej wrażliwych. Należy się wsłuchiwać w wiatr, albowiem najlżejszy powiew na pewno zaszumi jakąś naganą, pożałowania zaś godny jest ten, kto jej nie usłyszy. Nie potrafimy poruszyć struny ani nacisnąć pedału, aliści przeszywa nas zachwycający morał. Skoro odejdziemy o wiele dalej, nieznośna kakofonia przemienia się w muzykę, w dumną, rozkoszną satyrę na podłość naszego życia.
Jesteśmy świadomi, że tkwi w nas zwierzę, które rozbudza się proporcjonalnie do stopnia uśpienia naszej wyższej natury. Jest podłe i zmysłowe i chyba nie można całkowicie go zwalczyć, podobnie jak robactwa, które się lęgnie nawet w ciele żywego i zdrowego człowieka. Może udałoby się nam odseparować od niego, lecz nigdy nie zmienimy jego natury. Obawiam się, że ono chyba cieszy się swoim własnym zdrowiem, my zaś mimo dobrego samopoczucia nie będziemy czyści. Któregoś dnia znalazłem dolną szczękę wieprza z białymi, zdrowymi zębami i kłami symbolizującymi zdrowie i krzepę zwierzęcia w odróżnieniu od zdrowia i siły ducha. Stworzeniu temu dobrze się wiodło dzięki innym cechom aniżeli wstrzemięźliwość i czystość. "Ludzi różni od dzikich zwierząt - głosi Mencjusz - coś bardzo nieznacznego; prostacki motłoch traci to coś niezwykłego szybko, zaś ludzie niepospolici pieczołowicie to zachowują." Kto wie, jakiego rodzaju życie byśmy prowadzili osiągnąwszy czystość? Gdybym znał tak mądrego człowieka, że mógłby nauczyć mnie czystości, niezwłocznie udałbym się na jego poszukiwanie. Wedy głoszą, iż "tylko przez panowanie nad namiętnościami i zmysłami ciała oraz przez dobre uczynki dane jest nam się zbliżyć myślą do Boga". Duch jednak może przenikać i kontrolować wszystkie członki oraz funkcje ciała i przeobrazić największą zmysłowość w czystość i poświęcenie. Energia twórcza, która się marnuje i zachęca do nieczystości, gdy oddajemy się rozpuście, daje nam nowe siły i natchnienie, skoro zachowujemy wstrzemięźliwość. Czystość jest kwiatem człowieczeństwa, to co zaś nazywamy Geniuszem, Bohaterstwem, Świętością i tym podobnie, stanowi jedynie różne wyrosłe z niego owoce. Gdy się otwiera kanał czystości, człowiek natychmiast płynie nim do Boga. Nasza czystość niesie natchnienie, nieczystość działa zaś deprymująco. I tak na przemian. Ten jest błogosławiony, kto ma pewność, że dzień po dniu obumiera w nim zwierzę, a władanie nad nim przejmuje istota boska. Być może nie istnieje taki, kto by nie miał powodu wstydzić się swojego pokrewieństwa z naturą niższą i zwierzęcą. Obawiam się, że są z nas bogowie równi tylko faunom i satyrom, istoty boskie spokrewnione ze zwierzętami, stworzenia opanowane przez żądze, i że do pewnego stopnia samo życie nasze stanowi naszą hańbę.
Jest tylko jedna zmysłowość, choć przybiera różne formy, istnieje tylko jedna czystość. Objawia się tym samym, niezależnie od tego, czy człowiek je, czy pije, czy żyje we wspólnocie małżeńskiej, czy ma zmysłowe sny. Wszystkie owe czynności rodzi ta sama żądza, i wystarczy kogoś zobaczyć w trakcie wykonywania jednej z nich, aby ocenić na ile jest zmysłowy. Nieczysty nie potrafi stać, ani siedzieć niewinnie. Gad zaatakowany u jednego wylotu swojej nory, zjawia się u drugiego. Jeżeli człowiek ma być niewinny, musi zachować wstrzemięźliwość. Czym jest niewinność? Skąd ma człowiek wiedzieć, że jest niewinny? Nie możemy wiedzieć. Słyszeliśmy o tej cnocie, lecz nic o niej nie wiemy. Powtarzamy tylko wiadomości zasłyszane. Mądrość i czystość biorą się z wysiłku, niewiedza i zmysłowość - z lenistwa. U studenta zmysłowość jest nawykiem ospałego umysłu. Osoba nieczysta jest na ogół przesiadującym przy piecu leniuchem, któremu wciąż przyświeca wyczerpane słońce, który odpoczywa nie będąc zmęczonym. Jeżeli człowiek ma unikać nieczystości i wszelkich innych grzechów, musi pracować sumiennie, nawet przy wynoszeniu gnoju ze stajni. Trudno przezwyciężyć naturę, aliści trzeba ją przezwyciężyć. Co za pożytek z tego, że ktoś jest chrześcijaninem, jeśli nie zachowuje większej czystości aniżeli poganin, jeśli więcej niż on sobie nie odmawia, jeśli nie jest bardziej religijny? Znam wiele religii uznanych za pogańskie, których przykazania napełniają czytelnika wstydem i prowokują do nowych wysiłków, chociażby miały dotyczyć jedynie dokonywania obrządków.
Waham się mówić o tych sprawach, lecz nie tyle ze względu na temat - nie zważam na sprośność moich słów - ile na to, że nie potrafię mówić o nich nie zdradzając się z nieczystością. Swobodnie i bez wstydu rozmawiamy o jednej formie zmysłowości, o innej zaś milczymy. Jesteśmy tak zwyrodniali, że nie potrafimy w prosty sposób mówić o niezbędnych funkcjach natury ludzkiej. We wcześniejszych stuleciach niektóre kraje każdą z nich z szacunkiem omawiały i regulowały prawem. Dla hinduskiego pracodawcy nic, co raziłoby współczesne poczucie smaku, nie byłoby trywialne. Nadając godność temu, co przyziemne, naucza on, jak jeść, pić, współżyć w małżeństwie, wydalać kał, oddawać mocz i tym podobne. Nie usprawiedliwia się obłudnie i nie nazywa tych rzeczy głupstwami.
Każdy człowiek jest budowniczym świątyni - zwanej jego ciałem - ku czci wielbionego boga. Buduje ją w całkowicie własnym stylu, którego nie może zastąpić kuciem w marmurze. Wszyscy jesteśmy rzeźbiarzami i malarzami, a naszym tworzywem jest własne ciało, krew i kości. Każdy szlachetny uczynek natychmiast zaczyna wysubtelniać ludzkie rasy, każda podłość czy zmysłowość nadaje im cechy zwierzęce.