Dodaj nową odpowiedź

Podstępna ewikcja "Sitexu" w Amsterdamie

Świat | Represje

Relacja, którą otrzymaliśmy od jednego z czytelników, Griksa:

Z reguły staram się pisać pozytywnie, szczególnie o Amsterdamie, (bo kocham to miasto), tak że dla większości ludzi może się wydawać, że jest to raj na Ziemi itp. Jednak i tu nie zawsze jest różowo i jak wszędzie prawa człowieka są łamane przez władze, policję, kapitalizm. By temu zapobiec trzeba czasem przedstawić gorzka prawdę chociażby po to, by ukazać jej światło w ciemności kłamstw oficjalnych mediów, które to bedąc w rekach bogatych próbują nas oczernić, by ci mogli prowadzić swe brudne interesy I swoje niecne cele.

W nocy z piątku na sobotę w Amsterdamie zdarzyło się coś co wstrząsneło naszym squaterskim światkiem. Jeden z największych w Amsterdamie squatów na Eerste Osterpark straat “Sitex“ miał niespodziewaną, bezprawną i sprowokowaną przez policję ewikcję. Zacznę od tego co słyszałem od naocznych świadków mych zaufanych kolegów.

W alternatywnym barze “Sitex“ miały miejsce urodziny jednego z mieszkańców. Około 5 nad ranem przyjechała policja i zapukali do drzwi. Powiedzieli, że sąsiedzi skarżą się na hałas i zażądali od jednego ze squatersow dokumentów. Jako że w naszym zwyczaju, w solidarności z "nielegalnymi", nie pokazujemy ich, zapytany odmowił tłumacząc , że w jego squacie broni go prawo miru domowego i nie musi się przed nikim legitymować. Na to gliniarz wyciągnął go na zewnątrz w celu zaaresztowania. Prawdopodobnie wywiązała się szarpanina, w której trakcie z wyższych pieter w geście obrony kolegów na jednego z gliniarzy została rzucona butelka. Wówczas zadzwonił on po posiłki pod pretekstem rzekomego zagrożenia jego życia, na co zjawiło się mnóstwo gliniarzy. Pobili 2 osoby do nieprzytomności i zaaresztowali wszystkich. Razem 51 osób. Wszystkich mieszkańców czterech kamienic oraz ich gości. Jakby tego było mało o 8 rano specjalny oddział do ewikcji squatów zmobilizowany w nocy na tę okazję dokonał eksmisji pustego już squatu.

W niedziele o 19.00 w pobliżu odbył się miting części uwolnionych mieszkańców i dużej grupy ludzi, która przyszła ich wesprzeć. Głównym celem byłych mieszkańców było odzyskanie rzeczy osobistych, których nie mieli czasu ani okazji wziąć ze sobą podczas aresztowania, a także późniejszej ewikcji, której zupełnie się nie spodziewali. Gdyby chodziło tu tylko o rzeczy materialne, może nie było by to takie ważne, ale tu ważyły się losy całego dobytku około 40 osób. Nie ważne sprzęty, które można nabyć w sklepie, ale wyobraźmy sobie takie rzeczy jak prywatne zdjęcia, filmy, rękopisy książek, takie rzeczy mogą dla nas mieć wartość bezcenną, która raz stracona już nigdy nie będzie odzyskana w takiej samej postaci. Pierwszym z planów było ponowne zaskłotowanie eksmitowanych budynków. By uniknąć użycia siły oczekiwaliśmy na robotników barykadujących sitexem (specjalnymi blachami) drzwi i okna, by skończyli swą pracę. Jednak policja musiała coś zwęszyć, widząc zbyt dużo osób kręcących się obok miejsca spotkania, bo wkrótce przyjechało ich więcej, a firma postawiła paru ochroniarzy z psami, by bronili miejsca. Grupa ex mieszkańców, brejkerów (tych co wyłamują drzwi), grupa “tarczowa”, która tarczami stanowczo, lecz bez użycia przemocy, miała zamiar wyprzeć wszystkich którzy staną na naszej drodze oraz my wszyscy, którzy przyszliśmy by pomóc, debatowaliśmy nad tym co najlepiej zrobić w danej sytuacji. Zdania były podzielone. Ze względu, że to byłym mieszkańcom wszyscy chcieliśmy pomóc i to oni mogli na tym najwięcej stracić, do nich należała ostateczna decyzja co zrobimy.

Po długich dyskusjach, naradach zdecydowaliśmy wspólnie, że podczas gdy gliniarze są zaalarmowani o tym co może się wydarzyć, lepiej będzie zrobić demonstrację przed chronionym budynkiem, przed domem burmistrza oraz przed ratuszem miasta. Czyli czekał nas pochód z niespodziankami przez centrum miasta.

Wyruszyliśmy zwarta grupa krzycząca hasła typu “Nie wyeksmitujecie idei. Squatting przetrwa“, czy znane “Bez sprawiedliwości nie będzie pokoju… “ I rzeczywiście nie było. Przechodząc obok ochraniaczy rzucony został kamień w ich kierunku. Na szczęście dla nas i dla nich nie miał na celu ich trafienia, lecz wygiął jedynie maskę w samochodzie. Wykrzyczane były żądania “oddajcie nam nasze rzeczy“ , by zaznaczyć charakter i cel akcji. Potem ruszyliśmy w kierunku domu Cohena – burmistrza Amsterdamu. Tam, mimo że szyby były kuloodporne, po naszych kamieniach i tak pozostały pajęczyny pęknięć. Szkoda, ale chyba naszego burmistrza nie było w domu. Wydało mi się dziwne, ze około miesiąca temu na demonstracji “Reclaim de street” w ramach dni squaterskich było wystarczająco dużo policji, by powstrzymać ponad 300 osób przed wizytą u burmistrza, a teraz mimo że zorganizowali ochronę dla paru domów, przeznaczonych do rozbiórki, to nie zorganizowali żadnej ochrony dla drogiego domu Cohena. Dalej przeszliśmy pod ratusz miasta, gdzie parę kilkumetrowych szyb nie oparło się kamieniom. Nikt nam nie stanął na przeszkodzie, ani nawet na widoku. Oczywiście można było się spodziewać co napiszą w prasie następnego dnia i że te ciche zezwolenie na zbicie paru szyb było dobrą pożywką dla jutrzejszych mediów. Cała demonstracja skończyła się we Vrankrijk, najbardziej radykalnym i aktywnym klubie squaterskim. W ten sam wieczór nieznany sprawca wybił kilkanaście szyb w budynku korporacji, która jest właścicielem eksmitowanych budynków.

Następnego dnia od samego rana przez prawnika oraz przez naszą obecność pod eksmitowanym budynkiem staraliśmy się wywrzeć presję, by oddali nam rzeczy byłych mieszkańców. Firma przystała na to by je oddać, jednak policja starała się narzucić swoje warunki. Po długich negocjacjach trzech stron, podczas gdy do sali w której przebywaliśmy dochodził fakt, ze z każdą chwila przybywa nas solidarnie coraz więcej, w końcu udało nam się wypracować kompromis. Mogliśmy otrzymać wszystkie rzeczy z powrotem, jedynie musieliśmy stanąć z dala od budynku, by dać miejsce robotnikom i maszynom oraz dwoje z nas musiało podać swe dane. Wkrótce robotnicy przy pomocy wind “dookiennych” podawali nam, mieszkanie po mieszkaniu, wszystkie rzeczy z kolejnych okien. Dalej przeważnie wanami, busami i bakficami (rower z dużą przyczepą na przedzie) wywoziliśmy je na pobliskie squaty, które miały miejsce, by je zmagazynować. W pracy rozładowywania i ładowania pomagali wszyscy. Trwało to jednak bardzo długo. Niektóre dobre duszki, jak moja ukochana Rabia i inni zadbali byśmy mieli co jeść i pić. Wszędzie czuło się rodzinną solidarność i pomoc. W międzyczasie podjechali elektrycy, którzy zrobili akcje pokazową i odcięli prąd od ulicy, by zniechęcić squatersow do ponownego zasquatowania miejsca. O 19.00 musiałem już jechać, by pomóc znajomym przygotowywać ich squatowanie jednak z tego co słyszałem, gdy mniej osób było robotnicy złamali umowę i dużo rzeczy wyrzucili do kontenera. Wszystko szło tak gładko i bezproblemowo, że wszyscy myśleli, że będzie tak do ostatniego pokoju. Niektórzy z byłych mieszkańców ze względu na stress i nawał niespodziewanych sytuacji nie spali przez ponad 40 godzin, więc nie dziwne, że gdy wszystko wydawało się ok, udali się na upragniony odpoczynek. Na to tylko czekali robole, którzy być może z przekory, a może by po prostu skrócić sobie czas pracy bezdusznie wyrzucili czyjeś rzeczy na śmieci. Ponadto gdy ktoś chciał złapać kota zaginionego podczas całej tej akcji, jeden z ochroniarzy brutalnie go odepchnął krzycząc, że ma nie prawa podchodzić do budynku. Jednocześnie przestraszył kota i przekreślił szanse by to biedne zwierze po 3 dniowym stresie I prawdopodobnie głodowce w końcu mogło odzyskać opiekuna. Miejmy nadzieję, że ten młodszy niż rok kociak, jak najszybciej będzie mógł być przytulony przez swa kochająca “panią” i nie pozostanie mu żaden uraz psychiczny po tym całym zdarzeniu. Jakby tego wszystkiego było mało zostaliśmy oszkalowani w prasie, co zmusiło mnie bym poświęcił mój sen by napisać o tym wszystkim prawdę.

Podsumowując: dwóch pobitych do nieprzytomności, 5 kotów zagubionych, z czego jednego jeszcze nie odnaleziono, 51 aresztowanych, z czego ponad 10 wciąż nie uwolnionych, ponad 40 pozbawionych domu, wielu pozbawionych rzeczy osobistych. To wszystko z powodu wyimaginowane skargi o hałas. Według
jednej sąsiadki obudziła ją policja, a nie squattersi, a wszyscy z pozostałych sąsiadów też nie słyszeli imprezy, bo odbywała się w zamkniętym barze, gdzie przynajmniej dwa domy dookoła to squaty. Do tego sąsiedzi byli tacy mili, że sami zaoferowali sqautersom przewożenie rzeczy, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Gdy patrzymy na ten bilans parę zbitych szyb i jedna rozbita butelka jest niczym w porównaniu tego co spotkało squatersow. Te kamienie niszczące ich mienie można nazwać przemocą. Jednak ja to nazywam (powtórzę za Johnem Zerzanem) niszczeniem mienia - jedynym językiem, który rozumieją bogaci. W ich kłamliwych mediach próbują nas przedstawić jako “terrorystow”, lecz kto tu jest większym terrorystą. Bogaty biznesmen, który swymi spekulacjami sprawia, ze Amsterdam staje się coraz bardziej nieosiągalny dla klasy robotniczej, czy squatersi walczący o równe prawa do mieszkania dla wszystkich.

Dodam porównawczo słowa Vandany Shiwy “Czy terrorystą jest ten demonstrant czarnego bloku, który przeciwstawia się kapitalizmowi w obronie biednych tego Świata, czy może ten biznesmen, przez którego interesy, chronione przez policję umierają miliony ludzi z głodu?“ To by było na tyle.
Pisane prawie na śpiąco 27.05.08

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.