Istnienie klas społecznych często pomijane jest w mediach główno-nurtowych, a jeżeli już pada termin „klasa” trudno nie odnieść wrażenia, że na świeci...
Po raz 44 spotykamy się na łamach anarchistycznego periodyku „Inny Świat”. Tym razem, nieco szerzej, podjęliśmy dwa, a nawet trzy tematy... Niejako te...
Tureckie władze w osobie prezydenta Erdoğana rozpoczęły zmasowaną kampanię prześladowania zamieszkałej w tym kraju mniejszości kurdyjskiej. Wszystko z...
Jak blisko jesteśmy nienawiści Niemców lat trzydziestych do „obcych”? W ostatnią sobotę zorganizowano manifestacje skierowane przeciwko uchodźcom z kr...
Bardzo duża część uchodźców, przedstawianych jako Syryjczycy, jest tak naprawdę Kurdami, zamieszkującymi Syrię. Kurdowie od lat toczą walkę o stworzen...
Czytelnik CIA mm (niezweryfikowane), Pią, 2008-06-06 16:39
Weganizm, wbrew temu co mówi cała masa wegan, jest dość wymagającą dietą. Potrzeba dużej autodyscypliny, żeby się utrzymać, a i tak większość wegan, których znam, korzysta z różnych suplementów (witamina B12 itp.). Oczywiscie, teoretycznie istnieje możliwość stosowania wszystkiego w sposób "naturalny", ale niewiele osób stać na narzucenie sobie takiego reżimu (jeżeli wśród wege jest 10% wegan, to wśród wegan takich żołnierzy jest też może z 10%). Większość ludzi korzysta z wyspecjalizowanych sklepów, gdzie żywność jest np. sprowadzana z innych krajów nieekologicznymi środkami transportu, czy wręcz żre soje z hipermarketu, która jest produkowana w sposób przemysłowy i naprawdę już mięso i ryby z kurpiowskiego lasu jest zdrowsze od sojowych kotletów czy makaronu.
Dlatego radykalni weganie powinni wbić sobie do głowy, że w codziennych sytuacjach (czytaj: poza internetem, gdzie mogę napisać, że żywię się praną i lewituję, a kto tego nie robi to zboczeniec i hitlerowiec) im większy werbalny radykalizm, tym większe narażenie się na zarzut hipokryzji.
Zwykle następuje to w momencie jakijeś choroby, kiedy okazuje się, że trzeba brać leki, które na 100% były testowane na zwierzętach i w dużej liczbie przypadków posiadają komponenty pochodzenia zwierzęcego.
Co zrobić np. z cukrzykami? Insulina jest przecież pochodzenia zwierzęcego? Mają wymrzeć w imię ponadgatunkowego braterstwa. A to przecież tylko wierzchołek góry lodowej, której radykałowie zdają się nie dostrzegać, kiedy reagują na argumenty świętym oburzeniem.
Nie jestem przeciwnikiem ani wegetarianizmu, ani weganizmu. Nikt mi jednak nie wmówi, że zwykła zmiana diety zmieniłaby świat na lepsze. W przypadku radykalnego weganizmu często cała argumentacja sprowadza się właśnie do zredukowania prawie, że wszystkich bolączek świata (wojny, ekologia, wyzysk, głód) do prostego rozwiązania, chociaż ciężko mi uwierzyć, że średnio inteligentny weganin uważa, że wszystoko jest tak genialnie proste.
Moim zdaniem główny problem z weganizmem polega na tym, że jest to jeden z czynników, który prowadzi do gettoizacji i w rezultacie do niemocy, i tak słabego ruchu anarchistycznego. Już nie mówię nawet o przyciągnięciu do idei ludzi spoza subkultury punkowej (którym często na wstępie stawia się niemożliwe do natychmiastowego zaakceptowania warunki - weganizm czy wegetarianizm czasami staje się wręcz (zwłaszcza w środowiskach młodzieżowych) "warunkiem" zostania anarchistą, a przecież powinno być odwrotnie - skoro jestem anarchistą, to może rozważę kwestię bycia wege/wegan). Gorzej tak naprawdę już z działającymi grupami anarchistycznymi, gdzie proces decyzyjny potrafi być paraliżowany przez osobiste animozje na tle diety. Nie mówiąc już o tym, że tak naprawde niewiele jest wegan, którzy są 100% konsekwentni i w ogóle są weganami dłużej niż przez dwa lata - w tym przypadki również częste są osobiste ataki, ze ktoś kiedyś nie jadł nabiału, a teraz je itp.
Stawianie kwestii dietetycznych w ideowym centrum skutkuje przede wszystkim tym, że ruch anarchistyczny postrzegany jest (i w dużej mierze właśni taki jest) jako nietrwałe grupki ubranych na czarno osób, z dreadami. Główna działalność tych grupek sprowadza się do kultywowania własnej elitarności względem tzw. społeczeństwa i okresowej, nieregularnej działalności, z której tylko w wyjątkowych przypadkach zostaje coś na dłużej (wtedy zazwyczaj nie ma to nic wspólnego ani z dietą, ani z ubiorem).
Jeśli ktoś uważa, że to, co piszę jest zbyt ostrą krytyką, niech odpowie sobie na serio - co się dzieje z większością radykalnych wegan sprzed 5-10 lat?
Protest przeciwko zawłaszczaniu tegorocznego marszu antyfaszystowskiego 11 listopada przez partię Razem i współpracujące z nią organizacje, podpisaneg...
Manchester Solidarity Federation sprzeciwia się zarówno opcji "in" jak i "out". W sprawie referendum dotyczącego członkostwa w Unii Europejskiej wyraż...
Nie należy jednak zbyt na to liczyć. Można być niemal pewnym, iż żaden uczony nie ośmieli się dziś traktować człowieka tak, jak traktuje królika; trze...
Mówiłem już, gdzie szukać zasadniczej praktycznej przyczyny potężnego jeszcze obecnie oddziaływania wierzeń religijnych na masy ludowe. Owe właściwe i...
W dniach 25-26 czerwca, anarchosyndykaliści spotkali się na konferencji pod Madrytem, by omówić powstanie nowej federacji i utworzenie na nowo anarch...
„Omawiając działalność i rolę anarchistów w rewolucji, Kropotkin powiedział: ‘My, anarchiści rozmawialiśmy dużo o rewolucjach, ale niewielu z nas zost...
Jak się okazuje, kulturalne elity zaczęły dyskutować o warunkach pracy w restauracjach i barach, gdzie są stałymi bywalcami. Pomimo faktu, że wiele sz...
Weganizm, wbrew temu co
Weganizm, wbrew temu co mówi cała masa wegan, jest dość wymagającą dietą. Potrzeba dużej autodyscypliny, żeby się utrzymać, a i tak większość wegan, których znam, korzysta z różnych suplementów (witamina B12 itp.). Oczywiscie, teoretycznie istnieje możliwość stosowania wszystkiego w sposób "naturalny", ale niewiele osób stać na narzucenie sobie takiego reżimu (jeżeli wśród wege jest 10% wegan, to wśród wegan takich żołnierzy jest też może z 10%). Większość ludzi korzysta z wyspecjalizowanych sklepów, gdzie żywność jest np. sprowadzana z innych krajów nieekologicznymi środkami transportu, czy wręcz żre soje z hipermarketu, która jest produkowana w sposób przemysłowy i naprawdę już mięso i ryby z kurpiowskiego lasu jest zdrowsze od sojowych kotletów czy makaronu.
Dlatego radykalni weganie powinni wbić sobie do głowy, że w codziennych sytuacjach (czytaj: poza internetem, gdzie mogę napisać, że żywię się praną i lewituję, a kto tego nie robi to zboczeniec i hitlerowiec) im większy werbalny radykalizm, tym większe narażenie się na zarzut hipokryzji.
Zwykle następuje to w momencie jakijeś choroby, kiedy okazuje się, że trzeba brać leki, które na 100% były testowane na zwierzętach i w dużej liczbie przypadków posiadają komponenty pochodzenia zwierzęcego.
Co zrobić np. z cukrzykami? Insulina jest przecież pochodzenia zwierzęcego? Mają wymrzeć w imię ponadgatunkowego braterstwa. A to przecież tylko wierzchołek góry lodowej, której radykałowie zdają się nie dostrzegać, kiedy reagują na argumenty świętym oburzeniem.
Nie jestem przeciwnikiem ani wegetarianizmu, ani weganizmu. Nikt mi jednak nie wmówi, że zwykła zmiana diety zmieniłaby świat na lepsze. W przypadku radykalnego weganizmu często cała argumentacja sprowadza się właśnie do zredukowania prawie, że wszystkich bolączek świata (wojny, ekologia, wyzysk, głód) do prostego rozwiązania, chociaż ciężko mi uwierzyć, że średnio inteligentny weganin uważa, że wszystoko jest tak genialnie proste.
Moim zdaniem główny problem z weganizmem polega na tym, że jest to jeden z czynników, który prowadzi do gettoizacji i w rezultacie do niemocy, i tak słabego ruchu anarchistycznego. Już nie mówię nawet o przyciągnięciu do idei ludzi spoza subkultury punkowej (którym często na wstępie stawia się niemożliwe do natychmiastowego zaakceptowania warunki - weganizm czy wegetarianizm czasami staje się wręcz (zwłaszcza w środowiskach młodzieżowych) "warunkiem" zostania anarchistą, a przecież powinno być odwrotnie - skoro jestem anarchistą, to może rozważę kwestię bycia wege/wegan). Gorzej tak naprawdę już z działającymi grupami anarchistycznymi, gdzie proces decyzyjny potrafi być paraliżowany przez osobiste animozje na tle diety. Nie mówiąc już o tym, że tak naprawde niewiele jest wegan, którzy są 100% konsekwentni i w ogóle są weganami dłużej niż przez dwa lata - w tym przypadki również częste są osobiste ataki, ze ktoś kiedyś nie jadł nabiału, a teraz je itp.
Stawianie kwestii dietetycznych w ideowym centrum skutkuje przede wszystkim tym, że ruch anarchistyczny postrzegany jest (i w dużej mierze właśni taki jest) jako nietrwałe grupki ubranych na czarno osób, z dreadami. Główna działalność tych grupek sprowadza się do kultywowania własnej elitarności względem tzw. społeczeństwa i okresowej, nieregularnej działalności, z której tylko w wyjątkowych przypadkach zostaje coś na dłużej (wtedy zazwyczaj nie ma to nic wspólnego ani z dietą, ani z ubiorem).
Jeśli ktoś uważa, że to, co piszę jest zbyt ostrą krytyką, niech odpowie sobie na serio - co się dzieje z większością radykalnych wegan sprzed 5-10 lat?