Dodaj nową odpowiedź
Kiedy dojrzeją grona gniewu?
dominika, Pon, 2008-08-11 20:59 Gospodarka | Kultura | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | UbóstwoKto mi to zrobił?
Nie ma nikogo i nie ma komu dać po łbie. Toteż niejeden chłop miał dosyć tego wypatrywania, na kim by tu wywrzeć złość. Ale ja nie z takich. Wściekły na wszystko jestem jak cholera. I zostaję tu.[1] Tak reaguje wyrzucony z własnego gospodarstwa i domu amerykański rolnik, prawie wszystko co posiadał zabrał mu bank. Pozbawiony ziemi, którą kochał, zraszał własnym potem i czcił jako swą i swej rodziny żywicielkę, pragnie znaleźć kogoś, kto jest za to odpowiedzialny. Kto jest winien tego, że jednego dnia z gospodarza, człowieka uczciwie zarabiającego na chleb, został odartym z godności włóczęgą? Są lata 20-30 XX wieku, Stany Zjednoczone pogrążają się w wielkim kryzysie. Bank odbiera ziemię pracującym na niej ludziom, którzy zmuszeni są wyruszyć na południe, by tam szukać, obiecanej, w rozdawanych w całej okolicy ulotkach, pracy. Marzą o białych domkach i pomarańczach rosnących w ogródku, zamiast tego znajdują jedynie nędzę, upodlenie i cierpienie. W powieści Johna Steinbecka pt. „Grona gniewu” widzimy rodzinę, która wraz z tysiącem innych, po stracie dorobku swojego życia, jest zmuszona ruszyć w drogę ku nieznanemu, na północ.
Tak, ale bank to przecież też ludzie.
Nie, mylicie się, mylicie się zupełnie. Bank to nie ludzie, to zupełnie co innego. Bywa i tak, że wszyscy pracownicy banku nienawidzą tego, co bank robi, a on mimo to robi swoje. Bank to nie ludzie, to coś więcej. To potwór. Ludzie go stworzyli, ale nie mają nad nim władzy.[2] Kto jest więc winien cierpienia? Bank zabrał. Bank stworzony przez ludzi nie podlega ich woli, jest wszechwładny, nieposkromiony, domaga się, otwiera wielką paszczę i wciąga do niej to, co chce. Kim są ludzie nienawidzący go, a jednocześnie czczący go jako boga, przed którym należy klękać i oddać cały swój los w jego ręce? Czym więc on jest? Czy nie jest jednym z elementów jakieś większej całości? Czym ta całość, ten potworny oplatający wszystkich ludzi wokół swoimi mackami twór, jest?
Pani Badu przyszła do sklepu po skończonym posiłku i wpatrywała się teraz swoimi białymi oczami w magazyn naprzeciwko. Choć zrezygnowana, nie mogła patrzeć nań bez przypływu niemej rozpaczy i łez.[3] Mieszczka, pochodząca z kupieckiej rodziny wpatruje się w stojący naprzeciw jej małego sklepiku olbrzymi magazyn. Uważa go za winnego ruiny jej sklepu, a przez to niej samej. Mały, rodzinny interes był jej życiem, kiedy on upadnie to samo czeka ją i jej rodzinę. Kilka metrów kwadratowych, na którym od pokoleń sprzedają sukno jest dla nich podporą, nie będzie jego, nie będzie nas – myśli zrozpaczona kobieta. Bohaterka powieści Zoli uważa stojący obok magazyn za jedynego wroga, widzi upadek swój, jak i innych kupców ze swojej dzielnicy, kolos stojący za oknem żywi się ich krwią.
W tym momencie znów dochodzimy do problemu, kto jest winien. Czy na pewno to wielki magazyn jest winowajcą? Pani Badu stojąc w oknie nie zauważa, że jej czasy mijają, nadchodzi nowe, trwa rewolucja przemysłowa, rodzi się kapitalizm, nastał czas pozytywizmu, a jak twierdzi Chomsky; Pozytywizm nie ma nic wspólnego z nauką, ani z niczym podobnym; związany jest z kapitalizmem.[4] Handel zmienił swą jakość, przeszedł w ilość. Zola często porównuje tytułowy magazyn Wszystko dla pań do wielkiej maszyny, która rozgrzewa się do czerwoności i pracuje na jak najszybszych obrotach, ale jednocześnie z siłą herosa usuwa wszystkie przeszkody ze swej drogi. Droga jest tylko jedna, potwór musi się rozrastać, być coraz większy i większy. Nierówna walka państwa Badu nie jest jedyną toczoną walką. Wokół inni kupcy zbroją się w oręż z artystycznych parasolek, najdelikatniejszego jedwabiu, chcą wygrać. Walka toczy się przecież o ich życie, bo cóż innego mają prócz tych sklepików? Nowe pokolenie widzi jednak beznadziejność tego starcia, asymiluje się z nowymi czasami. Młoda dziewczyna, Denise, z powieści Zoli, krewna państwa Badu, mimo, że widzi upadek swojej rodziny i ich przyjaciół, w pełni popiera nowe metody handlu. Wówczas Denise, zjednana z tym przyjacielskim tonem, przyznała mu się, że jest po stronie wielkich magazynów w tej walce, która się toczy między nimi a drobnym handlem; zapalała się, cytowała przykłady, obeznana z wszelkimi szczegółami zagadnienia, pełna nowych i postępowych myśli.[5] Denise brak poczucia wspólnoty z jej popadającymi w ruinę krewnymi. Młoda dziewczyna jest pod wpływem dominującej ideologii, która zakłada, że każdy jest konsumentem i próbuje maksymalizować konsumpcję, jako życiodajny akt, wierzy w nieograniczony rozwój materialnej produkcji, co pod maską naukowości kryje pogodzenie z brutalnością kapitalizmu. Denise staje się w ujęciu Chomskiego homo oeconomicus w tym znaczeniu, że możesz mieć nadzieję na produkcję większej ilości towarów, w tym sensie racjonalna jest twoja akceptacja dyskryminującego cię społeczeństwa. Istnieje ona poprzez nadzieję na przyszłość, że będziesz mógł konsumować więcej niż dziś.[6] Bohaterka mimo doświadczenia niesprawiedliwości systemu pozostaje jego zwolenniczką, przez nadzieję, że w przyszłości jej los się poprawi i będzie mogła zostać jego „uprzywilejowanym uczestnikiem”.
Zarówno bohaterowie Steinbecka, jak i Zoli za winnych swojego upadku wybierają jednostkowy element, otaczającej ich i nowej dla nich, rzeczywistości. Na bruk wysłał mnie bank, odpowiedzialność za mój upadek ponosi magazyn – twierdzą zgodnie. Jednak to nie one są przyczyną ich nieszczęść, są jedynie elementem składowym wielkiej całości, wielkiego systemu, zwanego kapitalizmem. Jak zmierzyć się z tym potworem? Kto ma dostać po łbie?
W kapitalizmie nie ma jednego wroga, nie ma nikogo, komu można dać po łbie. Wróg się rozmywa, traci na wyrazistości, nie wiadomo wobec kogo / czego skierować swój gniew. Kapitalizm przypomina mitologiczną Hydrę, której gdy obetniemy jeden łeb na jego miejscu wyrosną dwa kolejne. Aby podjąć walkę należy najpierw poznać wszystkie jego mechanizmy, znaleźć ten jeden nieśmiertelny łeb Hydry, nie warto ciąć bez opamiętania, można się wtedy pokaleczyć własnym mieczem. Bank, magazyn, to jedne z jej głów, ale żadne z nich to nie nieśmiertelny łeb, obcięcie ich nie powaliłoby potwora. Kapitalizm można pokonać jedynie przez całościową z nim walkę, należy poznać prawa nim rządzące i uderzyć w jego struktury, bo to te zasady ukrywające się za główną sceną są jego nieśmiertelnym łbem. Niestety nie możemy teraz liczyć na Herkulesa... Dlatego walka z kapitalizmem nie jest prosta, wymaga stworzenia w stosunku do niego alternatywnych struktur, czegoś lepszego, od tego, wcale nie najlepszego z systemów.
Poczucie wspólnego losu
Gdy stajemy w obliczu nieszczęścia pytamy dlaczego to mnie spotyka, ale kiedy zauważymy, że to samo spotyka mojego sąsiada, a i sąsiadka ma podobny problem, uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy sami. Prawdziwą walkę i realną zmianę możemy rozpocząć dopiero wtedy, kiedy z jednego i drugiego „ja” powstanie „my”. Bo to jest początek – od „ja” do „my”. Gdybyście wy, właściciele rzeczy, których brak innym, potrafili to wszystko zrozumieć, moglibyście ocaleć. Gdybyście umieli oddzielić przyczyny od skutków, gdybyście wiedzieli, że Paine, Marks, Jefferson, Lenin – to nie przyczyny, lecz skutki, moglibyście przeżyć. Ale wy nie możecie tego wiedzieć. Fakt, że coś posiadacie, zamroził was na zawsze w „ja” i na zawsze odciął od „my”.[7] W powszechnej, i poniekąd stworzonej przez system kapitalistyczny atomizacji społeczeństwa, dopiero gdy system, z którym do tej pory żyliśmy w idealnej symbiozie, odwraca się do nas plecami szukamy sojuszników w walce, zaczynany przekuwać „ja” w „my”. W momencie, gdy okazuje się, że nasza sytuacja nie jest odosobnionym przypadkiem rodzi się poczucie wspólnego losu. Osoby, które były dla nas dotychczas wolno krążącymi atomami, nie ocierającymi się nawet o naszą orbitę, stają się bliskimi nam towarzyszami, towarzyszami nieszczęścia, a w rezultacie walki, nie tylko walki z systemem, ale przede wszystkim walki o prawo do godnego życia.
We wspomnianej już powieści Zoli dotknięci jednym losem kupcy jednoczą się z okazji pogrzebu córki państwa Badu, a potem jej matki. Scena kroczącego z konduktem pogrzebowym kupiectwa ma wymowę symboliczną. Śmierć człowieka staje się niejako metaforą śmierci drobnego kupiectwa, a przez to ich wszystkich. Odprowadzając zmarłe odprowadzają na cmentarz i grzebią w mogile całe swoje dotychczasowe życie i nadzieje. W walce z wielkim magazynem nie wierzą już w wygraną, chcą odejść z godnością, do końca nie składać broni.
Każdy z nich zrozumiał, że upadek sąsiada nie jest jego osobistą sprawą, ale częścią jego losu, który być może jeszcze nie nadszedł, ale zbliża się powoli, bądź kroczy coraz większymi krokami.
Często dopiero wspólny wróg łączy ludzi, z sąsiadów i znajomych czyni towarzyszy broni. System, który najpierw tworzy oderwane od siebie "ja" i "ja", wbrew własnej woli, ukazując własny bezsens i okrucieństwo, zamienia je w "my". Tak więc „my” nie jest przyczyną, ale skutkiem kapitalizmu, a dopiero „my” jesteśmy w stanie zaprowadzić jakąś zmianę, która nie musi być jedynie kosmetyczną korektą. Brak oporu w stosunku do panującej wokół niesprawiedliwości oznacza jej akceptację. A czy jeśli sami nie będziemy solidarni, to czy będziemy mogli liczyć na solidarność z nami?
Narodziny świadomości
Z poczucia wspólnego losu i międzyludzkiej solidarności bierze się wspólna świadomość. Świadomość klasy pracującej. W obecnych czasach klasą pracującą nie są tylko robotnicy w fabryce, ale wszyscy, którzy nie posiadając środków produkcji, muszą zarabiać na swoje utrzymanie. Mimo różnic w standardzie życia, wykształceniu i rodzaju wykonywanej pracy dotyka nas ten sam los. Stajemy się niewolnikami na usługach wszechmogącego boga – kapitalizmu. Dlatego musimy zapomnieć o tym co nas dzieli, szukać tego co nas łączy i uświadomić sobie los, który razem dzielimy.
Łącząc się jesteśmy silni, osobno jesteśmy słabi, tak słabi, że byle żołnierzyk kapitalizmu jest w stanie zepchnąć nas w próżnię. Dopiero, gdy jesteśmy razem, czy to na kolejnej z pikiet solidarnościowych ze zwolnionym pracownikiem, czy na demonstracji, na której walczymy o nasze prawa, możemy poczuć wspólnotę siły.
Niestety często brak poczucia wspólnego losu, a nasze własne o nim mniemanie może być błędne. Co mam wspólnego z nim? – pyta pracownik korporacji, idący w drogim garniturze do pracy w eleganckim biurowcu, widząc kopiącego dół robotnika. Zwykle nasuwa się nam odpowiedź, że niewiele. Podobieństw nie widać gołym okiem, trzeba ich szukać przez szkło powiększające analizy klasowej. Wtedy widać, że coś ich jednak łączy – tak samo każdy z nich może z minuty na minutę stracić pracę i wylądować na bruku. Może nie znajdą się w identycznej sytuacji, jeden nie spłaci kredytu zaciągniętego na zakup samochodu, a dzieci drugiego będą niedojadać. Oboje jednak nie są panami siebie i swojej pracy, muszą liczyć się z tymi, którzy „są wyżej”. Czy ubrany w elegancki garnitur, czy robotnik jest również towarem na rynku pracy, umiejętności i wiedza każdego z nich są wyceniane, a pracodawca zatrudniając go kupuje je, możliwe jak najtaniej. Nie czują jednak wspólnego losu – losu pracownika najemnego.
Wspomniane wcześniej drobne kupiectwo, a obecnie właściciele małych sklepików, które często upadają, gdy tylko w pobliżu pojawi się hiper- czy supermarket nie są pracownikami najemnymi. W przeszłości sytuowało się ich w niższej, bądź wyższej klasie średniej, dziś możemy uznać, że ich status jest podobny. Obecnie, tak jak u początków kapitalizmu, walczą o przetrwanie. Ich los, mimo iż nie pracują u kogoś, ale "na swoim" jest tak samo niepewny, jak każdego pracownika. Kapitalizm nie jest dla nich bardziej hojny, niż dla robotnika, mogą znaleźć się na bruku, tak samo szybko, tyle, że będzie to ich własny bruk. Bez wątpienia możemy właścicieli drobnych sklepików określić jako klasę pracującą, ponieważ żyją z owoców własnej pracy, a także dlatego, że nie posiadają żadnych środków produkcji.
A co ze mną?
Na przeszkodzie solidarności między pracownikami, między "my" stoi "ja". W "Gronach gniewu" Steinbeck opisuje losy wywłaszczonych rolników z północy, dla których Kalifornia nie okazała się ziemią obiecaną. Stają się ludem koczowniczym, zamieszkują w obozowiskach, w urągającej ludzkiej godności warunkach. Miejscowa ziemia należy do niewielkiej liczby właścicieli posiadających olbrzymie obszary ziemskie. Nie pracują oni na tej ziemi, mają do tego ludzi, których płace, nie wystarczają często nawet na chleb. Wygłodzeni i bezdomni ludzie zgadzają się jednak pracować nawet za grosze, bo lepsze niedożywienie, niż śmierć głodowa. Chyba większości z osób szukających teraz pracy znana jest sytuacja, kiedy przyszły szef pyta: "Nie będziesz pracował za 500 złoty? Mam na twoje miejsce stu, którzy będą". Identycznie zachowywali się właściciele ziemscy, mogli dyktować i dobrowolnie obniżać stawki, bo wiedzieli, że na jedno miejsce jest wielu chętnych, a są też tacy, którzy zgodzą się pracować za jedzenie.
Jeden z bohaterów "Gron gniewu", Tom, w obozie dla przybyszów namawia ludzi, aby się zjednoczyli, pokazali, że nie będą pracować, za pieniądze nie wystarczające na wyżywienie swoich rodzin. Ludzie wokół patrzą na niego oczami, z których wyziera głód, nie możemy, mówią, nasze dzieci są głodne, chorują, musimy pracować, nawet za kawałek chleba. Kolejna sytuacja: na jednej z plantacji wybucha strajk, pracownikom obniżono, i tak marne, wynagrodzenie. Ludzie zaczynają walczyć o swoje prawa, o godny zarobek. Zostają wyrzuceni, ale nie opuszczają terenu plantacji, wciąż nie składają broni, starają się przekonać napływających wciąż ludzi, że spotka ich taki sam los. Nowi pracownicy nie umieją się jednak zjednoczyć, cieszą się, że uda im się zarobić, choć trochę. Boją się podnieść głowy, bo to może oznaczać śmierć dla ich rodzin. Pracodawcy szerzą wśród nich propagandę, mówią, że "czerwoni" podburzają pracowników, a wcale nie martwią się ich losem. Związki zawodowe są demonizowane i ukazane, jako coś jak najdalszego chcącemu uczciwie pracować człowiekowi. To przez nich nie ma pracy, to przez nich nie dojadacie, to przez nich jest tak źle, twierdzą właściciele, a pracownicy pałają oburzeniem, ci okropni wichrzyciele, to przez nich, wszystko przez nich.
Opisane tu sytuacje wydają się ekstremalne, ale wcale takie nie są. Dziś wiele mówi się o niedożywieniu wśród dzieci, dla których posiłek w szkolnej stołówce może być jedynym w ciągu dnia. A i przyczyny, dla których ciężko jest się zjednoczyć pracownikom pozostają takie same, to strach i bieda. Paraliżujący strach, że nie będzie "co do gara włożyć". Bezrobocie i bieda to dla kapitalisty idealna sytuacja, zdesperowany człowiek jest najlepszym pracownikiem. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że jeśli nie połączymy się i nie zaczniemy dopominać o godne zarobki, to nigdy ich nie dostaniemy. Mimo strachu musimy pamiętać, że tylko zjednoczeni jesteśmy silni. Kiedy już przekonamy się jak działa system, że żelaznym fundamentem, na którym opiera się kapitalizm, jest wyzysk człowieka przez człowieka, przez tego, który "ma" na tym, który "nie ma" powinniśmy powiedzieć "dość".
Związki zawodowe i działacze propracowniczy są wciąż demonizowani, a poza niewieloma dużymi i ugodowymi związkami, reszta jest spychana do podziemia, czy to przez pracodawców, czy media, a jak powszechnie wiadomo, to co nie istnieje medialnie, nie istnieje wcale. Propaganda antyzwiązkowa żyje i ma się dobrze, im bardziej rozwija się kapitalizm i neoliberalizm, tym lepiej.
Pomimo tego wciąż widzimy strajki, gniew i solidarność między pracownikami, solidarność międzyludzką. Widzimy, kiedy "ja" staje się w "my".
Dojrzewają grona
Dopiero w momencie doświadczenia okrucieństwa systemu zrodzą się grona gniewu. „My” będzie skutkiem zaistniałej sytuacji, ale może stać się przyczyną kolejnych wydarzeń. Obecnie dojrzewają grona, które zrodził gniew. Dojrzewają wśród stojących w kolejce po zasiłek ludzi, rosną w pobliżu biedaszybów, stają się coraz większe w starych i odrapanych lokalach kamienic socjalnych, których jedynym elementem wystroju jest wszechobecna bieda, smak gniewu ma tanie wino pite pod sklepem w jednej z popegeerowskich wsi, kupione za otrzymane z pomocy społecznej pieniądze, kiedy już znikła nadzieja na coś więcej niż tylko moment zapomnienia po alkoholu. Grona gniewu dojrzewają cały czas, „ja” i „ja” zamienia się w „my”, być może już niedługo będziemy mieli okazję posmakować wina powstałego z gron, gron gniewu, a wtedy zobaczymy jaki ma smak. Wino to jednak musimy zrobić wspólnie i nie żałować wysiłku. Będzie miało intensywny, wytrawny smak walki klas.
Przypisy:
1.„Grona gniewu” John Steinbeck, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, str. 60
2.ibidem, str. 44
3.„Wszystko dla pań” Emil Zola, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987, str. 17
4.„Anarchizm Polityka Lingwistyka” Noam Chomsky Oficyna Wydalnicza Bractwa „Trojka” Poznań 2007, „Świadomość klasowa a ideologia władzy”, str. 160
5.„Wszystko dla pań” Emil Zola, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987, str. 190
6.„Anarchizm Polityka Lingwistyka” Noam Chomsky Oficyna Wydalnicza Bractwa „Trojka” Poznań 2007, „Świadomość klasowa a ideologia władzy”, str. 137
7.„Grona gniewu” John Steinbeck, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, str. 186