Dodaj nową odpowiedź
"Zabić Babilon"
Azrael, Wto, 2006-07-04 16:32 Publicystyka„To mój karabin. Jest takich wiele, ale ten jest mój
Mój karabin to mój najlepszy przyjaciel – Jest moim życiem
Muszę nad nim panować tak, jak panuję nad moim życiem
Beze mnie mój karabin jest niczym, ale i ja bez karabinu jestem niczym
Muszę celnie mierzyć. Muszę strzelać lepiej niż mój wróg.
Muszę go zastrzelić nim on zastrzeli mnie. Tak zrobię.
Przed Bogiem przysięgam.
Mój karabin i ja bronimy ojczyzny. Razem zwyciężymy wroga.
Bronimy mojego życia. Tak mi dopomóż Bóg
Póki nie będzie już wroga i nie zapanuje pokój”. -„Full Metal Jacket”
Ta modlitwa amerykańskich żołnierzy, przechodzących podstawowe szkolenie wojskowe przed wyjazdem do Iraku, odmawiających Ją z nabożną czcią, leżących ze swymi karabinami na pryczach. Głos całej kompanii połączony we wspólnej Modlitwie próbuje unieść się w Niebo. By usłyszał ich On, że to z Jego imieniem na ustach będą zabijać.
Ta wojna nie jest boża. To wojna o ropę blisko morza, jak śpiewał przed laty pewien popularny w „kręgach studenckich” „punkowy” wokalista Kazik. Irakijczycy pewnie Kazika nie słyszeli, ale na pewno przyznaliby mu rację. Tak właśnie widzi to większość muzułmańskiego świata – arabskiej ulicy.
Jestem pewien, że tak samo jak żołnierze amerykańscy, tamci po drugiej stronie mają swoją modlitwę wojny.
Zarzuty stawiane tym protestującym na ulicach wielkich europejskich miast, że większość z nich jest po prostu fanatycznymi przeciwnikami Stanów Zjednoczonych i ich „imperializmu”, są prawdziwe. Większość tych najbardziej popierających sprawę i idących w pierwszych szeregach, trzymając transparenty i flagi, na pewno można nazwać radykalnymi przeciwnikami amerykańskiej polityki.
W tramwajach szczecińskich można zobaczyć wlepki sygnowane podpisem Federacja @narchistyczna, na których przedstawiony jest kowboj podpisany: „Wstrzymaj wodze, dość już wojen”. Jednak nikt nie oskarża papieża o to, że jest przeciwnikiem Ameryki, chociaż jakby z racji urzędu opowiada się przeciwko wojnie. Oczywiście taka funkcja papy jako moralnego autorytetu świata.
Na Zachodzie manifestacje antywojenne gromadzą przede wszystkim normalnych obywateli. Tymczasem w Polsce kojarzone jest to z pewnym kręgiem ludzi, zwanych przez ogół lewakami lub innymi anarchami. No, ale to na pewno świadczy tylko o naszej nikłej świadomości jako obywateli, jako uczestników, nazwijmy to, oddolnej demokracji. Z Wielkiej Brytanii wyruszyła grupa ludzi – żywych tarcz, w charakterystycznym piętrowym autobusie. Dla tych ludzi postawa pacyfistyczna jest tak bardzo ważna, że pewnie uwierzyli, że mogą zginąć w obronie pokoju. Tak naprawdę to wszyscy przecież walczymy o pokój. Najbardziej dbają o to państwa i rządzący nimi politycy, którzy walczą o pokój tak zaciekle, że aż się leje krew!
Słyszałem gdzieś, że mam wybór - to w takim razie mogę czy muszę? Służyć w armii kapralom – w końcu jestem tak jak i Ty Trybikiem Systemu.
Ale wracając do ludzi – żywych tarcz, którzy przez władze irackie zostali przydzieleni do„ochrony” fabryk i koszar, a więc mieli okazję odczuć na własnej skórze działania dyktatury szykującej się do wojny. Nie twierdzę, że sama koncepcja żywych tarcz jest zła, lecz tak naprawdę w przededniu wojny Ci ludzie zostali odpowiednio zmanipulowani przez państwo, w tym przypadku irackie, i wdrożeni do ochrony tego państwa a nie jego obywateli. Saddam Husajn nie jest „dobrotliwym ojcem narodu irackiego”, lecz człowiekiem ogarniętym potrzebą władzy za wszelką cenę, który uzależniony od jej posiadania zrobi wszystko – zabije członków swojej rodziny i partii BAAS, by mieć swoją władzę. Zmarły 51 lat temu Stalin byłby dumny ze swego wiernego ucznia.
W tym przypadku stanowisko USA nie wymaga dyskusji – już wiemy, że Saddam jest zły i trzeba go zabić. Ale w całym postępowaniu wuja Sama istnieje zastanawiająca ciągłość. Cokolwiek nie zrobiłby Irak, to Stany twierdzą, że wojna jest jeszcze możliwa do uniknięcia, chociaż do Kuwejtu przyjechały znów nowe oddziały.
Bush już dawno postanowił, że musi doprowadzić do wojny. Chociażby z tego względu, że gdyby jakimś cudem nie doszło do ataku, to byłby to polityczny koniec prezydenta USA. Nie spełniłby swych obietnic złożonych przed narodem po 11 września. Również nie zaspokoiłby wewnętrznej ambicji dorównania Bushowi seniorowi, któremu wojna z Irakiem co prawda się udała, ale rozprawa z Saddamem niezbyt, a właściwie w ogóle.
Gdy na horyzoncie politycznym świata pojawiła się sprawa iracka, to ciekawe ilu ludzi na świecie już wtedy pomyślało, oprócz prezydenta Busha, że z pewnością skończy się to atakiem na Irak. Wojna jest zawsze najgorszym rozwiązaniem, bo cierpią w niej głównie cywile. Nieważne kogo się zabija – mordercę czy niewinne dziecko – zabijanie jest złem.
Politycy pomogą nam wybrać mniejsze zło, przecież teraz wojna jest humanitarna, bo zabija od razu.
Parę słów wyjaśnienia. To co powyżej zostało napisane przed wybuchem wojny, to co poniżej po jej zakończeniu.
Przejdę więc do sedna sprawy. W USA funkcjonuje prezydencka ustawa zabraniająca rządowi federalnemu organizowania zamachu lub obalenia inną drogą głów obcych państw – to również powód do wojny.
Najważniejszym pytaniem, które należałoby postawić, to jak uniknąć wojny?
Pomysł jest chimerą jak niektórzy stwierdzą, ale przy dobrej woli państw decydentów mógłby się powieść. Po powrocie z Iraku inspektorzy ONZ-u stwierdzili nieoficjalnie, nie podając swoich nazwisk i nie pokazując twarzy, że to państwa opowiadające się przeciw wojnie osłabiały ich misję rozbrojeniową, co widać było po uśmiechniętej twarzy Hussajna. Śmiejącego się, że udało mu się doprowadzić pośrednio do skłócenia państw zjednoczonych w ONZ.
Ze względu na protesty państw nastawionych antywojennie ich misja traciła na znaczeniu. Rząd iracki nie traktował tego rozbrojenia zbyt poważnie, bo w końcu wiele państw było przeciw wojnie.
A więc jak można było zapobiec wojnie?
Gdyby wszystkie państwa jak jeden zagroziły Irakowi wojną, jeśli ten nie zastosuje się do dyrektyw rozbrojeniowych ONZ, to Hussajn potraktowałby prace inspektorów poważniej niż czynił to dotychczas. Warunkami do tego sprzyjającymi byłoby wysłanie w rejon Zatoki Perskiej ok. 500 tys. żołnierzy, aby otoczyć reżim szczelnym kordonem.
Wtedy Saddam zrozumiałby, że jeżeli nie odkryje swych tajemnic wojskowych zostanie zniszczony przez potężne siły. Uśmiech już nie pojawiałby się na jego twarzy, a inspektorzy rozbrojeniowi zostaliby potraktowani poważnie oraz byliby skuteczni. Koszt takiej operacji byłby na pewno wielki, ale nie tak bardzo jak koszt samej wojny (ok. 70 mld $) i odbudowy Iraku.
Być może było tak, że to co oglądaliśmy na ekranach telewizorów przed wybuchem wojny, było tylko swoistym show dla obywateli. Reżim nie mógł potraktować dostatecznie poważnie inspektorów, gdy tak wiele państw sprzeciwiało się wojnie. Osłabiało to prace inspektorów, więc właśnie ów sprzeciw doprowadził do wojny. Obecnie Irak jest zajęty przez wojska Koalicji i mimo starań nie znaleziono żadnej broni masowego rażenia. Czyżby rzeczywiście USA zaatakowały bezprawnie?
Posłużę się słowami P. J. Proudhona do wyjaśnienia oczywistej prawdy:
„Wojny są nieodłączne od istnienia państw. Im większe państwa, tym bardziej niszczycielskie są wojny między nimi. Stąd wniosek, że dla ustanowienia pokojowych stosunków między narodami trzeba znaleźć inną pozapaństwową formę organizacji”.
Poza tym uważam, że gdyby nad żołnierzami nie stali z pistoletami w ręku funkcjonariusze bezpieczeństwa wojskowego, z pewnością ci walczący z obu stron wkrótce rozeszliby się do domów, zachowując istniejący status quo, do którego zmiany na scenie międzynarodowej dążą rządy państw a nie obywatele.