Dodaj nową odpowiedź
Konkretnie o niczym
jaś skoczowski, Śro, 2006-07-12 12:25 Publicystyka | Ruch anarchistycznyTo będzie tekścik o byciu pustym. Zazwyczaj jesteśmy pełni, a dokładniej - mamy pełne głowy. Objawia się to ogromną ilością myśli i dosyć gorączkowym sposobem ich myślenia. Albo mamy zastój i nic nie mamy w głowie – to są dwa stany, których nie będę nazywał w tym tekście pustką w głowie. Pustka polega na tym, że, nie mając prawie nic w głowie, potrafimy myśleć naprawdę zgrabnie i gładko, i łatwo tłumaczyć nasze myśli na język, którym da się opisać normalne, przyziemne rzeczy (przyziemny jest np. stołek na którym siedzę, czy kubek z którego piję) oraz zachowania ludzkie. To jest bardzo dobry stan. Może go mieliście albo w czasie wolnym, gdy byliście wypoczęci i nie mieliście dużej ilości problemów na głowie, albo w trakcie wymagającej pracy, którą robiliście dobrze, niezależnie, czy to była fizyczna czy umysłowa robota, z tą uwagą, że to nie mogła być raczej rutyna, bo podczas rutyny trudno myśleć o tym, co się robi. Wymienione sytuacje sprzyjają uproszczeniu myślenia, uczynienia go skromnym i eleganckim. Gdy nie ma kłopotów, albo gdy sobie z nimi radzimy, zazwyczaj myślimy prosto. Nie prymitywnie, różnorodność i pomysłowość jest bardzo cenna, ale tylko taka, która pomaga rozkoszować się bezczynnością lub działać.
Pustka w głowie tak rozumiana jest bardzo ważna dla bycia wolnym. Gdy potrafisz uporządkować sygnały docierające do Ciebie, takie jak wrażenia zmysłowe czy uczucia, łatwiej w takim gąszczu odnaleźć siebie, to znaczy, wiedzieć czego się chce – bo żyjemy w tym momencie, teraz w następnym, i znowu następnym, i znowu... jeśli jakoś nie przemyślimy tego, jak się zachować, to będziemy za chwile żałować, że zrobiliśmy coś, co jeszcze przed chwilą zrobić chcieliśmy. To nie jest wolność, jak dla mnie, tylko takie obijanie się o ściany. Wolny jestem wtedy, gdy robię co chcę. Jeśli to czego chcę zaraz sprawi, że będę doznawał czegoś, czego nie chcę, to co to za wolność? Nie da się robić tego, czego się chce, gdy ciągle się chce czegoś innego. Albo więc nauczę się beztroski, albo będę rozważny. Prawdopodobnie większość z ludzi (w tym niżej podpisany) wybiera drogę pomiędzy pełna beztroską, a czujnym rozważaniem każdego ruchu. Obydwie metody i metody pośrednie polegają na działaniu poprzedzonym takim, a nie innym wartościowaniem i ewentualnie projektowaniem zachowań. Czyli na myśleniu. Jeśli myślenie jest kiepskie, działanie na nim oparte będzie kiepskie.
Łatwo wskazać złe myślenie – człowiek myślący głupio jest nieszczęśliwy, nie potrafi zebrać tak swoich myśli i uporządkować nimi działań, by być szczęśliwym i żywym jednocześnie. Nie jest to wyrzut, nikt nie ma obowiązku być szczęśliwym. Poza tym, można być nieszczęśliwym zupełnie niezależnie od myślenia, podczas chwil bezmyślności (choć sama bezmyślność nie zawsze musi być przyczyną nieszczęścia) – nieszczęście nie jest uzależnione tylko od tego jak się myśli, ale jeśli ktoś myśli i jest nieszczęśliwy, to myśli źle. Kiedy myślenie jednak jest dobre? Odpowiedź mówiąca, że wtedy, gdy człowiek myślący jest szczęśliwy byłaby banałem. Myślenie jest dobre, gdy masz pustą głowę, nie zapchaną zbędnym balastem, gdy używasz myśli, słów i konstrukcji słownych tak, że możesz sobie uporządkować dane w użyteczny sposób i działać dzięki temu skutecznie.
Zajmijmy się więc pustką w naszych głowach dokładniej – jest to stan, w którym masz w głowie tylko tyle myśli, ile jest niezbędnych do działania. Zastanów się czytelniku, jak się myśli? Jednym z podstawowych zabiegów w myśleniu jest generalizacja, odnoszenie wielu faktów do siebie, tak jakby były takie same. Na przykład kubek na moim stole jest dla mnie, jako fakt, czymś pokrewnym kubkom w pokoju mojego taty i kubkom na suszarce w kuchni, pomimo tego, że mają one inne położenie przestrzenne, inne wymiary inne kolory i inna jest ich historia. Liczy się tylko fakt, że wszystkie te naczynia (zauważcie, że słowo „naczynia” tez służy generalizacji i to dotyczącej bardziej zróżnicowanych przedmiotów) służą do picia takiego, że pijąc trzyma się „ucho” kubka. Generalizacja jest jednym z przykładów czegoś, co nazywam, nie wiem czy zgodnie z tradycją filozoficzną, abstrahowaniem. Abstrahujemy wtedy, gdy interesują nas tylko pewne aspekty tego, co się zdarza, inne natomiast ignorujemy. Po co abstrahować? Bo niektóre fakty nic nam nie mówią, nie potrafimy ich ubrać w takie słowa, którymi, gdybyśmy używali ich zgodnie z gramatyka naszego języka i jego logiką, pozwalałyby przewidzieć „mechanikę” faktów, ustalić np. jakie będzie ich następstwo w przyszłości, w jakiej kolejności będą następować, jakie fakty się zdarzą, a jakie nie itd. Tak więc interesuje nas przyszłość. Niektóre fakty mogą pomóc nam w przewidywaniu przyszłości, inne nie. Dlatego abstrahujemy.
Problem z tym, jak abstrahować? No jest to problem - to trzeba powiedzieć na początku :). Ale nie nierozwiązywalny, tyle, że rozwiązanie może się nie podobać – bo jest nim ciągłe rewidowanie naszych teorii, nieustanne – nie ma żadnego powodu, by liczyć na to, że uda się znaleźć teorię doskonałą, nie wymagającą sprawdzania, czy zmieniania. Każdy pomysł na to jakie coś jest (stół, krzesło, człowiek, świat) to siatka olbrzymiej ilości abstrakcji mających tłumaczyć ogrom danych zmysłowych. Przynajmniej dla naszych potrzeb tak można zdefiniować, bo chodzi nam o planowanie zachowań tu i teraz. Jeśli mamy naprawdę dowiedzieć się czegoś ważnego więc o czymkolwiek, musimy nieprzerwanie sprawdzać to, co myślimy sobie o tym czymś. I nasze sposoby sprawdzania też powinniśmy jakoś sprawdzać. Dlaczego ważna jest ta obsesyjna, wydawałoby się, niepewność? Bo nawet jeśli nasza teoria pozwalała nam przewidywać wszystkie potrzebne nam zdarzenia (a tak być nie musi i wtedy to już jest wystarczajacy powód), nie oznacza to, że tak będzie zawsze – nasze potrzeby zmieniają się dynamicznie, a w dodatku nowe fakty zmieniają warunki zaspokojenia potrzeb bardziej stałych. Świat, według Azteków istniał tylko dlatego, że składano ofiary z ludzi – bo ich krew była niezbędna, by świat istniał. Nie przeszkadzało to Aztekom, wręcz wpływało na rozwój imperium – mieli motywację, by poszerzać swoje granice. Ale jak pojawili się konkwistadorzy, to Aztekowie chcieli ich łapać na ofiary... wyposażonym w muszkiety żołnierzom bardzo ułatwiało to życie.
Tu na plan wchodzą takie przekonania, które nazywa się ideologiami. Ideologie to poglądy na świat zawierające zdania mówiące o tym, jak powinno być. To bardzo ważne – na razie pisałem o pisaniu i mówieniu o tym, jakie coś jest, albo jakie będzie – tego dotyczą zdania opisowe zawierające słowa odnoszące się do abstrakcji. Ale zdania, w których zawarte są wskazówki dotyczące tego, jak powinno być, są inne. W nich nie tylko posługujemy się się abstrakcjami. My te abstrakcje wartościujemy, twierdzimy, że takie-a-takie abstrakcyjne „coś” ma się urzeczywistnić. Takie myślenie jest problematyczne. Po pierwsze, nigdy nie wiemy z góry, czy nasza abstrakcja ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Musimy to sprawdzać. I to ciągle, jak zauważyłem wcześniej. Niestety w większości wypadków nie jest możliwe sprawdzanie abstrakcji w ideologiach – bardzo trudno je sprawdzić empirycznie, np. z tego co rozumiem, poglądy Ericha Fromma (a jego koncepcja psychologiczna jak najbardziej miała na celu wskazywanie tego, jak powinno być), bo są tak zbudowane, że pomimo tego, że Fromm zaprezentował zaawansowaną teorię psychiki ludzkiej, nie można z niej wydedukować w prosty sposób jednoznacznych zdań (takich, które mogą być empirycznie fałszywe lub prawdziwe) dotyczących tego, jakie będą przyszłe ludzkie zachowania.
Po drugie, z faktu, że coś jest rzeczywiście takie-a-takie, czy może takie być, nie wynika wcale, że coś takie powinno być. Do podjęcia decyzji, czy coś powinno być takie czy nie, potrzebny jestem ja albo ty czytelniku. A ideologia jest takim poglądem, który zbudowany jest tak, jakby ta decyzja była mało istotna, jakby ktoś mógł za nas powiedzieć nam, że coś nam odpowiada, lub nie.
Anarchizm to ideologia, czy raczej rodzina ideologii. I anarchiści popełniają wymienione wyżej błędy. Często to jest bardzo rażące. Z moich doświadczeń wynika, że kolektywiści/komuniści wolnościowi mają problem z pojęciem drugiego problemu związanego z ideologią – że zdań etycznych nie da się wydedukować z samych faktów. Jestem anarchistą-wolnorynkowcem i ostatecznie cały mój spór z antyrynkowcem zazębia się na jednym pytaniu zadawanym przez niego, świetnie pokazującym, czego nie rozumieją antyrynkowcy „ale po co handlować?”. Gdyby handel był czynnością zupełnie niespotykaną, takie pytanie byłoby wyrazem rozsądnego konserwatyzmu, bo po co wymyślać rzeczy zupełnie nowe skoro np. wystarczyłoby naprawić te, które istnieją? Ale handel to nie kuriozum. Prywatna wymiana jest bardzo powszechnym i trwałym zjawiskiem. Handlowali za Sumerów ludzie i handlują teraz, pomimo tego, że świat się diametralnie zmienił. W szczątkowej formie swobodny handel istniał nawet w ZSSR, choć tam za np. nielegalny handel jeans’em wydano nawet wyrok śmierci (był na Discovery program Tomasza Mana program, w którym o tym mówiono m.in.). Nie wiem dlaczego więc mieliby ludzie nie robić tego po takiej przemianie polityki ludzkiej, która nakierunkowana byłaby na demokratyzację i decentralizację? To, że handel jest zły dla antyrynkowych anarchistów nie sprawi tego, że handel zostanie porzucony przez ludzi, gdy da się im więcej swobody. Tego nie chcą widzieć antyrynkowcy z którymi rozmawiam.
Tyle o jednej grupie anarchistów, teraz o wszystkich – strasznie wierzą w swoje abstrakcje. Najbardziej w te, których nie da się sprawdzić. Dlatego świat anarchokapitalistów jest hiperwydajny przez urynkownienie wszystkiego, a u kolektywistów fakt istnienia demokracji bezpośredniej czy własności zbiorowej sprawia, że wszystkie problemy stają się betką. Ponieważ w ich głowach to bez zarzutów działa, to będzie działo i poza ich głowami – to ich tok rozumowania. A jest tak, że przykłady bezpaństwowych porządków społecznych były bardzo specyficzne zawsze. Np. anarchistyczna Katalonia była częścią Hiszpanii, kraju o tak specyficznym systemie ekonomicznym (półfeudalnym), że nie dotknął jej w znacznej mierze wielki kryzys, a Islandia, podawana często jako przykład społeczeństwa najbliższego anarchokapitalizmowi, była wspólnotą wikingów mieszkających na odizolowanej, w znacznym stopniu wysepce – czyli i ich położenie, jak i mentalność były zupełnie inne, niż położenie i mentalność współczesnych ludzi. Tak więc pewność anarcholi różnej maści wydaje się na tym tle bardzo irytująca i arogancka.
Nie da się chyba nie abstrahować. Ani nie mieć zupełnie ideologii czy czegoś podobnego. Zwłaszcza w sytuacji, gdy ktoś jest zaangażowany w myślenie o polityce i działanie polityczne jakieś. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić tych czynności bez zabiegów, o których napisałem wcześniej. Ale trzeba być uważnym zwyczajnie. Nie przesadzać z generalizowaniem. Widzieć to, że otaczają nas konkretne „cosie”, które widzimy tak, a nie inaczej dzięki naszemu myśleniu i mówieniu o nich.
Wtedy łatwiej będzie myśleć skutecznie, nie mieć zapchanej głowy. Usunięcie z naszego „pojemnika na myśli” tych egzemplarzy, które rażą swoją niekonkretnością samo w sobie jest bardzo wyzwalające. Głupie myśli, zwłaszcza te ideologiczne, zwodzą nas. Ideologiczne myśli ogólnie każą nam czegoś chcieć albo stawiają warunki, pod jakimi coś możemy robić. Jeśli takie myśli nie przystają w żaden sposób do rzeczywistości, mogą nas bardzo zniewolić, bo może się okazać, że albo my nie potrafimy chcieć tego, co one by nam nakazywały, albo że cel jest nieosiągalny.
Życzę więc wam przyjemnej pustki w głowach, jak najwięcej niezagraconej przestrzeni.