Dodaj nową odpowiedź
Demokracja i walka społeczna – między ruchami społecznymi, a powszechnymi wyborami
Tomasso, Wto, 2009-10-06 20:12 demokracja | Publicystyka | rewolucja | walka | WyboryŹródło artykułu:
Le Monde Diplomatique – Andre Bellon (lipiec 2009)
Demokrację często przedstawia się dzisiaj, i zazwyczaj nie budzi to sprzeciwów, jako dążenie do konsensu. Czciciele systemu politycznego, który uchodzi za nowoczesny, ujęli to nawet w teorię i nazwali „demokracją złagodzoną”. Główni aktorzy sceny politycznej i większość instytucji pośredniczących podtrzymują tę koncepcję, ale nie realizują jej w praktyce. We Francji Partia Socjalistyczna (PS) zaczęła krzyczeć o po¬gwałceniu demokracji dopiero wtedy, kiedy jej własna zdolność ekspresji parlamentarnej została zagrożona przez większościową Unie Ruchu Ludowego (Union pour un Mouvement Populaire – UMP), choć na podobne naruszenie przymknęła oczy trochę wcześniej, nie występując przeciw Traktatowi Lizbońskiemu, który zlekceważył głosy Francuzów oddane w referendum z 2005 r. przeciwko europejskiemu Traktatowi Konstytucyjnemu.
Antyspołeczny walec konsensusu
Takie dość osobliwe postrzeganie polityki odwraca uwagę od prawdziwych rozłamów, a jednocześnie niszczy ruchy społeczne. Znamy dobrze tę śpiewkę intonowaną przy każdej manifestacji przez tych, którzy strzegą dominującego porządku: „Ulica nie będzie nami rządzić”. [3] Skoro jednak głęboki sprzeciw drążący organizm społeczny nie może dojść do głosu ani w ramach instytucji, ani na ulicy, to gdzie ma być miejsce tej ekspresji niezbędnej dla funkcjonowania demokracji?
Demokracja to nie dążenie do powszechnej zgody, ale sposób na położenie kresu niezgodzie. Kiedy w 570 roku p.n.e. Klejstenes wprowadził w Atenach powszechne głosowanie, to bynajmniej nie po to, by zaprzeczać konfliktom dzielącym społeczność, lecz po to, by zakończyć je w sposób pokojowy, by znaleźć reguły gry akceptowalne dla wszystkich obywateli. Mimo to jednak stosunek między demokracją a wal¬ką społeczną wciąż stanowi przedmiot licznych kontrowersji.
Państwo nie jest świętością
W XIX w. republikanie opowiadali się za powszechnym głosowaniem bezpośrednim. Dla nich państwo nie było czymś świętym, lecz pewnym rodzajem ludzkiej ekspresji, a jego legitymizacją może być tylko poparcie większości obywateli. Wyrazem takiego właśnie przekonania są słowa Leona Gambetty z 15 sierpnia 1877 r., gdy wykrzyknął do Patricea Mac Mahona: „Kiedy lud się wypowie, trzeba będzie postąpić zgodnie z jego wolą lub ustąpić.” Później, 9 października tego samego roku, wypowiedział się również na temat działa¬nia tej zasady w odniesieniu do konfliktów politycznych: „Jak możecie nie widzieć, że właśnie powszechne głosowanie, jeśli nic nie ogranicza jego funkcjonowania, i jeśli szanowana jest niezależność i autorytet po¬dejmowanych za jego pośrednictwem decyzji, jest sposobem na pokojowe zakończenie wszelkich kryzysów i rozwiązania wszelkich konfliktów?” [4]
W tym samym czasie rola bezpośredniego głosowania powszechnego stanowi¬ła również przedmiot sporów w środowisku robotniczym. Niektórzy uważali, że jest to jedynie sposób na rozwiązywanie konfliktów wewnętrznych w łonie burżuazji. Zwolennicy Proudhona sprzeciwiali się Marksowi, nie uznając możliwości autonomii w walce politycznej, a walkę klas rozumieli jedynie jako dążenie do modyfikacji warunków ekonomicznych. Jean Jaures odpowiadał na to, że historia ru¬chu robotniczego jest jednocześnie historią budowania przez robotników własnej przestrzeni publicznej, własnej autonomii w ramach społeczeństwa kapitalistycznego. Mówił o potrzebie demokracji, która ma być narzędziem wyzwolenia i narzędziem walki: „Ci ze współczesnych socjalistów, którzy nadal mówią o bezosobowej dyktaturze proletariatu albo przewidują siłowe przejęcie władzy i pogwałcenie demokracji, albo cofają się do czasów, kie¬dy proletariat był jeszcze słaby i miał do dyspozycji jedynie fałszywe drogi do zwycięstwa.” [5]
Wielka wojna i kryzys demokracji
Na początku XX w. coraz częściej widziano demokrację jako pewną zasadę uniwersalną. [6] Dwadzieścia lat później to podejście znacznie się zmieniło. Tendencje skrajnie prawicowe umocniły się na scenie politycznej, a Związek Radziecki wywierał coraz większy wpływ na środowiska robotnicze. Demokracja została ugodzona w samą swoją zasadę. Jak do tego doszło? Najprawdopodobniej zasadnicze cięcie stanowiła I woj¬na światowa. Demokratyczna rozgrywka bynajmniej nic doprowadziła do politycznych konfrontacji niezbędnych wobec zagrożenia wojną, a zamiast tego została wykorzystana do zamaskowania zbrodniczego konsensusu, uzasadniającego rzeźnię, jakiej nie znały dotychczasowe wojny.
Zaś po zakończeniu wojny w Rosji powstał ustrój radziecki, który bynajmniej nie opierał się na demokracji, a mimo to niektórzy rewolucjoniści nadal starali się dowodzić, że demokracja jest tym samym co walka klas. Co prawda Róża Luksemburg wzywała do „do szerszej i bardziej nieograniczonej demokracji”, przypominając, że „nie podlega dyskusji, iż bez nieograniczonej wolności prasy, bez całkowitej wolności zebrań i zgromadzeń, nie będzie możliwa dominacja szerokich mas ludowych.” [7] Ale było już za późno.
Oczywiście zakończenie II wojny światowej uznane zostało za zwycięstwo demokracji. Ale miejsce obywatela zajął teraz przedstawiciel mas, zatomizowana jednostka, pozbawiona punktów odniesienia i korzeni, łatwo padająca ofiarą tendencji autorytarnych. Tak więc w latach 40. i 50. echem makkartyzmu w Stanach Zjednoczonych były stalinowskie procesy w Moskwie, a echem amerykańskiej interwencji w Gwatemali (1954) zabrzmiała radziecka interwencja na Węgrzech (1956). Ten proces nie zakończył się bynajmniej wraz z wydarzeniami najnowszej historii, przede wszystkim z upadkiem muru berlińskiego. Wręcz przeciwnie, doszło do legitymizacji zwycięskiego kapitalizmu jako jedynego możliwego systemu.
Kapitalizm przeciw demokracji
Demokracja traci swój najgłębszy sens, kiedy brak realnej opozycji. Zamiast więc twierdzić, że pojęcia demokracji i walki społecznej są antynomiczne, należy powiedzieć jasno, że i wałka o demokrację jest podstawą walki społecznej. Arystoteles definiował ją tak: „Założeniem ustroju demokratycznego jest wolność” (…) Jedną z cech wolności jest to, że się na przemian to słucha, to rozkazuje. [8]
To prawda, że ze względu na obecny kryzys wielu obywateli jest skłonnych uznać demokrację za kwestię drugorzędną. Prawdą jest też, że widząc, jak jest ona obchodzona i wymijana przez liczne instytucje i partie można się zniechęcić do stawania w jej obronie. Najważniejszym celem jest teraz przy wrócenie jej sensu wobec ataków, których pada ofiarą.
Głosowanie powszechne jest niezbędnym narzędziem władzy ludu. Jednak odkąd ta zasada została powszechnie przyjęta, wynaleziono mnóstwo sposobów na wymijanie, obchodzenie jej sensu i pozbawianie jej rzeczywistego oddziaływania. We Francji w pierwszych etapach rewolucji 1789 r. nie wprowadzono powszechnego głosowania. Pierwsze Zgromadzenie Narodowe opowiedziało się za głosowaniem cenzusowym, zachowując zatem monopol bogatych na ekspresję polityczną. Powszechne głosowanie wprowadzono dopiero dzięki powstaniu ludowemu w 10 sierpniu 1792 r., kiedy to masy obaliły monarchię.
Po rewolucji zasada powszechnego głosowania utrzymała się, ale praktycznie jej stosowanie było zawieszone aż do końca XIX w. - a to ze względu na wypaczenie samej jej istoty przez plebiscyty organizowane za czasów Napoleona; ze względu na kryteria materialne ograniczające dostęp do urn (za II Republiki de facto z prawa do głosowania wykluczeni byli robotnicy); ze względu na brak kobiet w elektoracie. Można by na to odpowiedzieć, że dzisiaj ta zasada została przywrócona. Tak naprawdę jednak obecnie pojawiły się bardziej przemyślne sposoby obchodzenia jej. O ile bowiem jednomyślnie uznaje się powszechne prawo do głosowania, o tyle zakwestionowany jest jego przedmiot – a to ze względu na to, że wszystkie poważniejsze niuanse tej debaty tracą znaczenie w obliczu znaczenia pewnych konkretnych wyborów, prezydenckich, dających władzę prawie dyskrecjonalną osobie, która zebrała zaledwie od 20 do 35% głosów; ze względu na pewne ograniczenia, którym podporządkować się musi Parlament; ze względu na bardzo niewielkie pole manewru pozostawione debecie demokratycznej, rzekomo z powodu konieczności ekonomicznych i dyrektyw europejskich.
Zwolennicy takiej ewolucji, tłumacząc się, że taka właśnie sytuacja stabilizuje władzę i pozwala jej przetrwać poważne kryzysy społeczne, nie biorą pod uwagę, że często właśnie brak możliwości ekspresji politycznej prowadzi do ulicznych starć. Tak zamyka się koło, które się otworzyło w XIX w. Głosowanie prawie cenzusowe, gdyż wykluczające prawdziwych przeciwników gospodarczych i społecznych, ma być źródłem legitymizacji władzy, która skądinąd sprzeciwia się walce społecznej w imię demokracji i w imię liberalizmu. To właśnie proponowała ustawa La Chapeliera [9] na pierwszym Zgromadzeniu Narodowym, zabraniając wszelkich „koalicji” i ograniczając prawo wyborcze dla najbardziej uprzywilejowanych. Powrót do tych idei oznaczałby zniesienie stulecia postępu społecznego i politycznego.
Czyż o takim nieprawdopodobnym filozoficznym zwrocie wstecz historii nie świadczy już to, że słowa takie jak „lud”, „suwerenność”, „republika”, „obywatelstwo”, które niegdyś składały się na definicję demokracji, teraz są intensywnie urabiane i albo tracą sens, albo zyskują konotacje negatywne?
Marginalizacja zasady suwerenności ludu
Czym jest suwerenność? Wedle Konstytucji Francuskiej to władza ludu, którą sprawuje on albo bezpośrednio, albo za pośrednictwem swoich reprezentantów. Wedle Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka [10] suwerenność jest podstawą autorytetu władz publicznych. Sprawa w zasadzie wydaje się prosta, tymczasem jednak nie wiadomo za bardzo, co myśleć, gdy w lipcu 2001 r. Romano Prodi, wówczas przewodniczący Komisji Brukselskiej oznajmił, że „Europa jest rządzona nie tylko przez władz europejskie, ale też przez władze państwowe, regionalne i lokalne, oraz przez społeczeństwo obywatelskie [11] Gdzie więc jest miejsce na suwerenność ludu? Co ma być źródłem legitymizacji słynnego społeczeństwa obywatelskiego, za którym tak naprawdę skrywają się wstydliwie wpływy takiego czy innego lobby? Gdzie mają wówczas dać o sobie znać prawdziwe spięcia prze nękające tkankę społeczną?
Na takiej złożonej scenie politycznej, na której lud jest tylko jednym z wielu lobby, legitymizacja walki klasowej może mieć tylko bardzo ograniczony charakter. Nie należy się więc dziwić wynikowi referendum we Francji 29 maja 2005 r., który oznaczał „nie” dla Traktatu Konstytucyjnego, „nie”, które zostało skądinąd zlekceważone, kiedy Parlament Europejski przegłosował, że nie trzeba go brać pod uwagę. W takim kontekście walka nie ma możliwości znalezienia dla siebie jakiegoś przełożenia politycznego. A to właśnie wyraża cynicznie Traktat Konstytucyjny, proponując przywrócenie archaicznego prawa do prośby, eufemistycznie nazwanego „prawem do petycji”. [11]
Demokracja jako środowisko, w którym działają klasy
Demokracja nigdy nie była doskonała. Ale była, jak to powiedział Jean Jaures „środowiskiem, w którym działają klasy”, a zarazem „siłą moderującą w sytuacji wielkiego kryzysu społecznego” [12]. Kiedy zaś godzi się w jej podstawowe zasady, coraz trudniejsze staje się polityczne wyartykułowanie tych głębokich konfliktów. Nie chodzi tu o złe czy dobre funkcjonowanie systemu, chodzi o ciągły wysiłek filozoficzny podkopujący same fundamenty idei demokratycznej. [13] Dzięki tej ideologicznej pracy słowo „lud” kojarzy się od razu z „populizmem”, słowo „suwerenność” z „suwerenizmem”, „naród” z „nacjonalizmem”, itd.
Sytuacja się odwróciła – ci, w których rękach spoczywa suwerenność ludu, znaleźli się teraz w pozycji obrony, a przestrzeń polityczna, w której mogłyby się ujawnić walki społeczne, jest przedmiotem ataków. Podważana jest zarówno indywidualna wolność jednostki, jak i stawka prowadzonej przez nią walki. W ten sposób rozwinął się pewien konformizm, za którym idzie zanegowanie wagi demokratycznej debaty oraz potrzeby przestrzeni politycznej dla ekspresji konfliktów społecznych. Zaś rozwiązanie tych konfliktów zostaje odesłane w transcendencję, jaką są tzw. twarde prawa ekonomii.
tłum. Magdalena Kowalska
[1] Główny bohater powieści Giuseppe Tomasi de Lampedusa Lampart.
[2] Główny bohater powieści Juliusza Verne’a 20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi.
[3] Słowa wygłoszone przez Jean Pierre’a Raffarina, premiera w 2003 r., w czasie manifestacji przeciw reformie systemu emerytalnego, powtarzane przez wielu ministrów, zwłaszcza w czasie wydarzeń w Gwadelupie w lutym 2009 r.
[4] Lćon Gambetta, mowa wygłoszona w Paryżu 9 października 1877 r.
[5] Jean Jaures, Ouestion de methode, artykuł wstępny z 17 listopada 1901 r. o Manifeście komunistycznym Marksa i Engelsa.
[6] Ci, którzy starali się ją obchodzić, czuli się jednak w obowiązku naginać również fakty, a potem cynicznie twierdzili, że przestrzegają jej zasad.
[7] Róża Luksemburg, Rewolucja rosyjska. Warszawa 2008.
[8] Arystoteles, Polityka, przeł. Ludwik Piotrowicz, Warszawa, 2003, s. 147.
(9) Ustawa /14 czerwca 1791 r. zakazująca zakładania związków robotniczych i strajków.
[10] Artykuł 21.
111] Praktyka charakterystyczna dla ancien regimc’u, jego absolutnej i paternalistycznej zarazem władzy.
[12] Jean Jaures, De la rćalite du monde sensible.
[13] Zob. Evelyne Pieiller, „Le couteau sans lamę du socialisme liberał”, Le Mondediplomatique, kwiecień 2009. Zob. również tezy Antonia Negri na temat rozmytej wielości, która zastępuje lud jako byt polityczny.