Dodaj nową odpowiedź
Czy maszerować z lesbijkami i gejami? (aktualizowany)
Pięciolatek, Sob, 2009-11-07 00:30 Kraj | Dyskryminacja | Protesty | PublicystykaAktualizacja 16:18: Nie wkleiłem ostatniej części tekstu przez przypadek :) teraz ją dodaje pod tekstem w miejscu oznaczonym wyróżnioną czcionką. Zapraszam dyskutantów do zapozniania się.
Dyskusja jaką toczono na CIA pod relacją z wrocławskiego Marszu Równości, czyli mówiąc ściślej manifestacji na rzecz legalizacji związków partnerskich (tak homo, jak heteroseksualnych) utwierdziła mnie w przekonaniu, że na radykalnej lewicy brakuje refleksji dotyczącej seksualności i spraw z nią związanych. Oczywiście pytanie „dlaczego my mamy pomagać środowiskom lesbijek, gejów, osób trans- i biseksualnych, czy też tych, którzy w ogóle nie chcą określać swojej tożsamości (co często skraca się w pokraczny akronim LGBTQ) w ich przemarszach?” jest jak najbardziej celne i warte rozwagi. Dokładnie tak samo jak pytanie o sens angażowania się w każde inne manifestacje. Manifestacje bowiem przeprowadza się w jakimś strategicznym celu, nie zaś by spędzić dzień na świeżym powietrzu.
Podkreślmy zatem, że celem (przynajmniej deklarowanym) ostatniej wrocławskiej manifestacji organizowanej przez środowiska LGBTQ było wywarcie nacisku celem legalizacji związków partnerskich, a zatem wprowadzenia osobno od instytucji małżeństwa formalnej relacji dwójki osób, którą można zawrzeć niezależnie od płci stron. Utrzymywanie, że jest to problem obyczajowy jest dowodem wyjątkowej ignorancji.
Małżeństwo nie jest sprawą obyczajowości, ale relacją w zakresie ekonomii i władzy. Małżonkowie nabierają szereg uprawnień ekonomicznych, a także możliwość sprawowania władzy nad sobą w pewnych sytuacjach i nad dziećmi każdej ze stron. Co warto zauważyć głoszone przez konserwatystów przekonanie, że tak pojęte małżeństwo z dziećmi jest „podstawową komórką społeczną” jest już raczej nieaktualne, jednak trudno zaprzeczyć, że miało ono znaczący wpływ na ukształtowanie się znanej nam formy państwowości i znanej nam formy kapitalizmu. Fakt, że prawica od dziesięcioleci tak silnie angażuje się w obronę modelu rodziny, który sama nazywa tradycyjnym jest wynikiem tego, że jej teoretycy doskonale zdają sobie sprawę z jego znaczenia dla kapitalizmu. Problem ten zauważyli zresztą także autorzy Manifestu komunistycznego pisząc, że robotnik nie posiada rodziny, rodzina jest rzeczą burżuazji, a zniesienie własności jest również zniesieniem rodziny. Niestety te jakże ciekawe idee Marks i Engels nazywali skrótowo i dość niefortunnie „wspólnotą żon”, która budziła uśmiech politowania zarówno na twarzach partyjnych biurokratów jak i późniejszych rewolucjonistów seksualności. To jednak, że związek lewicy z problematyką rodziny uległ zapomnieniu nie znaczy, że miejsce w którym znajduje się dziś ruch LGBTQ jest, jak często słyszymy, apolityczne. Niestety polityczność tego ruchu wyraźniej widzi prawica niż lewica (i być może niż on sam).
Prostym ćwiczeniem jest wymienienie kilku sytuacji, które pokazują czemu tak mniej więcej służy małżeństwo. Dwie osoby (mogą być to lesbijki lub geje, ale niekoniecznie) zamieszkują wspólnie. Po śmierci jednej z nich mieszkanie dziedziczy „rodzina” zmarłej osoby. Nie ma żadnej umowy najmu, ani żadnego tytułu prawnego więc osoba niespokrewniona ląduje z dnia na dzień na bruku niezależnie od tego ile pracy i pieniędzy włożyła przez lata w owo mieszkanie. Sprawa wygląda identycznie w sytuacji gdy mieszkanie jest własnością prywatną zmarłej osoby oraz gdy jest to mieszkanie komunalne lub socjalne, do którego posiada tytuł prawny. Inny przykład to osoby, z których jedna pracuje poza domem, a druga wychowuje dziecko (nie ma znaczenia w tej chwili czy ich wspólne, czy jednej z nich, czy w ogóle niespokrewnione). Małżeństwo gwarantuje w takiej sytuacji osobie wychowującej ubezpieczenie zdrowotne, a w niektórych krajach nawet składki emerytalne. Tymczasem w sytuacji braku związku formalnego osoba tak by móc się ubezpieczyć musi zarejestrować się w Urzędzie Pracy i co za tym idzie odpowiadać na oferty zatrudnienia. Oznacza to po prostu, że albo rezygnuje z opieki medycznej, albo z opieki nad dzieckiem. Skrajny przypadek tej sytuacji jest taki, że również dziecko nie ma ubezpieczenia (bo jest niespokrewnione z osobą pracującą zawodowo). Ale ubezpieczenie to nie wszystko. Znowu nagła śmierć osoby pracującej zawodowo powoduje, że druga osoba i potomstwo zostają bez jakichkolwiek środków do życia. Znowu praca nieformalna, często trwająca latami i wymagająca poświęceń pozostaje bez żadnego wynagrodzenia (w poprzednim przykładzie „rodzina” bądź państwo zagarniało wkład pracy w mieszkanie, w tym przypadku państwo zagarnia składki ubezpieczeniowe, które mogły być opłacone jedynie dzięki nieformalnemu podziałowi pracy). Zdaje się już zaczyna jawić się wyraźnie, że tak naprawdę chodzi tutaj o bardzo swojską dla radykalnej lewicy koncepcję pracy i pracy nieopłacanej (przywłaszczania sobie nadwyżki) czyli wyzysku. Wyzysk w tej postaci dotyka nie tylko osób o nienormatywnej orientacji seksualnej, lecz coraz większych rzesz osób, które nie spędzają większości życia w małżeństwie.
Przy okazji komentowania sprawy marszu zapomniano jednak, że towarzyszył on Festiwalowi przeciwko wykluczeniom „Lesbijki, geje i przyjaciele”, który odbywa się w tym mieście od 7 lat i posiada punkowe korzenie. Skupia też wokół siebie aktywistów i aktywistki zainteresowane alternatywnym aktywizmem w ramach ruchu lgbt.
- Myślę, że nie po raz pierwszy staramy się pokazać, iż tzw. mniejszości seksualne nie mówią jednym głosem i nie dążą do uniformizacji obyczajowej czy też egzystencjalnej odmieńców. Dlatego oprócz prezentacji takich zjawisk jak anarchofeministyczna scena muzyczna oraz krytyka mainstreamowego aktywizmu udało się nam poruszyć problem praw socjalnych kobiet i lesbijek w ramach panelu dyskusyjnego, który odbył się również 24 października, tuż po zakończeniu Marszu. – mówi Lily, jedna z organizatorek Festiwalu.
Reszta tekstu, dodana w aktualizacji:Możemy śmiało utrzymywać, że to ekonomiczny przymus sprawia, że wciąż wielu ludzi zawiera małżeństwa. Małżeństwo jednak nie jest instytucją od wyzysku wolną. Wręcz przeciwnie małżeństwo zostało pomyślane jako mechanizm maskowania nieodpłatnej pracy. Przyznaje nie tylko pewne przywileje, ale nakłada również obowiązki związane z opieką, wyżywieniem a także zobowiązania ekonomiczne (np. konieczność spłaty długów współmałżonka), które zazwyczaj ogniskują się na pojedynczych osobach mało mając wspólnego z ideą sprawiedliwości społecznej. Małżeństwo służy zatem po pierwsze zamaskowaniu wyzysku, a po drugie (również dzięki swej trwałości) kontroli ze strony kapitału i państwa. Każdy pracodawca wie, że pracownik żonaty i z dziećmi to pracownik potulny (taka pracownica zaś jest niewydajna dla pracodawcy, ale sprzeczności tego modelu to osobny temat). Każdy wierzyciel jest spokojniejszy wiedząc, że ktoś odziedziczy długi, które są dla niego inwestycjami. Państwo zaś wie, że opiekę nad dziećmi, osobami starszymi i osobami chorymi zapewniają kobiety dzięki nieformalnemu podziałowi pracy w ramach małżeństwa. Stabilność zobowiązań małżeńskich (trudno je rozwiązać) gwarantuje spokój społeczny.
Tutaj właśnie rodzi się pytanie czy Marsz Równości ze swoim postulatem legalizacji związków partnerskich nie stawia koni z tyłu wozu. Po co bowiem walczyć o już nieco nieświeży produkt XIX-wiecznego kapitalizmu w nowym opakowaniu? Być może lepszym postulatem niż zapewnienie związkom partnerskim podobnych praw co małżeństwom byłoby zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim ludziom? Zarówno dorosłym jak i dzieciom. Ten postulat równie stary jak myśl lewicowa jest równoznaczny z zastąpieniem funkcji jakie obecnie jakie spełnia mieszczańska rodzina pod nadzorem kapitału i państwa przez inną strukturę np. demokratyczną wspólnotę lokalną z dobrowolnym członkostwem. Taka wspólnota znosi w pewnym sensie rozróżnienie na osoby hetero i homoseksualne, które ma żywotne znaczenie jedynie w społeczeństwie kontrolowanym dzięki związkom w parach.
Najbliższa okazja do powtórnej dyskusji o miejscu jakie w palecie ruchów społecznych zajmuje LGBTQ już 10 listopada w Poznaniu.