Dodaj nową odpowiedź
Krytyka Zielonych 2004 przez lewaka-anarchistę
oski, Czw, 2006-09-07 19:34 Kraj | Publicystyka | Tacy są politycyO Zielonych 2004 nigdy nie miałem dobrej opinii. Pomimo, iż nie dostali się jeszcze do władzy, nie skurwili poprzez układy i układziki – i w gruncie rzeczy nie mieli okazji do zrobienia krzywdy komukolwiek za pomocą aparatu państwowego, pomimo tego od samego początku budzili moją niechęć. Bynajmniej nieprzychylna opinia o Zielonych nie wynika z samego faktu, że są partią. Samo to słowo posiada dla mnie wiele znaczeń, dzięki czemu nie cierpię na logofobie.
Pierwsze moje zetkniecie z proeuropejskim, drobnomieszczańskim tworem za pośrednictwem ulotki, jaką chciano mnie zwerbować, zaowocowało tym, że trafiła ona od razu do kosza. Wiemy, że istnieje pewna moda podawania się za lewice, za grupę radykalną, czy wolnościową – te slogany często goszczą ustach członków i członkiń Zielonych 2004 – jednak to, że mrówka chce być nazywana słoniem nie zmienia faktu, że tym słoniem nie jest. Tak i w tym przypadku, Zieloni 2004 nie są ani partią w żaden sposób radykalną, wolnościową czy też lewicową (chyba, że za lewice uzna się SLD, to wtedy jak najbardziej – a ja jestem skrajnym prawicowcem i maszeruje z NOPem bić ‘komuchów’), a stabilizującą, drobnomieszczańską, liberalną. Nie służy, jak utrzymują niektórzy jej działacze, jako platforma propagowania radykalnego programu społecznego, wręcz przeciwnie, jest tubą reakcji, tym niebezpieczniejszą, że ubraną w ciuchy kontrkulturowca.
Postanowiłem ponownie przyjrzeć się manifestowi Zielonych 2004 po informacji, jaką zamieścili na indymediach, gdzie wzywali do obrony demokracji. Demokracji parlamentarnej, wysławiając udział w wyborach. Przecież to jest jeden z głównych sposobów wyrażania swojej opinii, działalności danej szaraczkom. Ja bym dodał, że nawet jedyna. We wspomnianej informacji pisze pewna osoba: „Uważamy, że demokracji w naszym kraju służy dziś każde działanie, które przełamuje apatię. W obecnych, odbiegających od standardów realiach warto sięgać po niestandardowe środki. Skoro 80% obywateli chce wyrazić swój protest poprzez brak udziału w głosowaniu, stwórzmy możliwość wyrażenia protestu poprzez tworzenie komitetu wyborców i głosowanie”. Nie postulują poszukiwania innej drogi, ale jedynie bardziej zamerykanizowanego podejścia do wyborów, z odrobiną humoru, luzu itp... Jeśli prawdą jest, jak głosił Bergson, że komizm odwołuje się do inteligencji, to w tym przypadku raczej do jej braku. Autorka postu na indymediach nie rozumie, że te 80% już w parlamentaryzm nie wierzy, a nie w poszczególne partie i osoby. To nie brak możliwości wyboru kogoś, jakiejś fajnej i miłej partii sprawił, że lokale wyborcze świeciły pustkami, lecz fakt, że złudzenia demokracji parlamentarnej zostały rozpoznane jako złudzenia. I to co ludzi może wyciągnąć z domu na ulice, to nie seksowna kandydatka (chyba że na wiecach występowałaby nago), ale radykalna zmiana sposobu podejmowania decyzji i nadzoru. Poza tym co nam się tu proponuje? Koleją ikonę. Dyskurs ‘demokratyczny’ nie zostaje przekroczony, a utrwalony. Zostamy jednak ten post, idiotów znaleźć można w każdej grupie.
Manifest Zielonych 2004 po wyjaśnieniu kto założył i dlaczego partię, kto w niej jest i po co, uderza radykalnym hasłem: NIC O NAS BEZ NAS! Jakby czytali nasze ulotki. Zaraz jednak opada entuzjazm. Wystarczy przeczytać pierwszy akapit: „Uznajemy demokrację za jedną z kluczowych wartości, godną poszanowania i obrony. Demokracja potrzebuje jednak obywateli — bez ich aktywnego udziału jest tylko rytuałem. Dlatego wszystkie organy państwa oraz wszystkie siły polityczne powinny ją wspierać i chronić. Zagrożeniem dla demokracji jest kryzys państwa. Uważamy, że silne i sprawne państwo jest gwarantem wolności obywatelskich i stwarza niezbędną przestrzeń do realizacji potrzeb ludzi oraz wyzwala aktywność społeczną obywateli”.
Pobieżna lektura nie ukazuje sprzeczności ani licznych przesądów zawartych w tym krótkim fragmencie. Rozpoczynając cudownym odwołaniem do demokracji jako wartości, utrudnia krytykę i wprowadzając spore zamieszanie. Sam jestem zwolennikiem demokracji, tyle że nie tej propagowanej przez Zgniłków.
Demokracja, której pragną bronić Zieloni 2004, to, odwołując się do zapomnianego języka, dyktatura burżuazji. Aktywność społeczna jaką postulują polega na włączaniu inicjatyw w obręb systemu. Czy ‘chronienie i wspieranie przez aparat państwowy’ inicjatyw można odczytać inaczej, niż jako postulowanie zamykania Giełd Pracy przez rząd republikański, gdy się okazało, że ‘obywatele’ są za bardzo aktywni i szukają sposobów organizacji społecznej innej niż ta która jest? Sprawa zaangażowania się obywateli rozjaśnia akapit trzeci, gdzie stwierdza się, że aby decyzje nie zapadały ponad głowami zwykłych ludzi, potrzeba jest edukacja oraz wprowadzenie demokracji uczestniczącej. Ja piszą: „Dlatego konieczne jest zapewnienie powszechnej edukacji obywatelskiej i dążenie do demokracji uczestniczącej poprzez umożliwienie obywatelom dostępu do informacji i gwarancji kontroli władzy publicznej”. Ogranicza się tutaj udział w procesie decyzyjnym jedynie do nadzoru, do bycia kibicem i od czasu do czasu mogącym krytycznie się wypowiedzieć o poczynaniach władzy. Jakże to różni się od demokracji uczestniczącej którą my proponujemy. Jak to nędznie wygląda w porównaniu z rewolucyjnym Chiapas! Chyba ma racje XaViER, by porzucić to pojęcie i wrócić do używania starego dobrego terminu demokracji bezpośredniej. My postulowaliśmy zawsze, że demokracja wymaga podejmowania decyzji w sposób oddolny, poprzez wyłanianie się problemów i ich rozwiązań, na najniższym szczeblu, a następnie w koniecznych przypadkach, na dogadywaniu przez delegatów na bardziej zglobalizowanych poziomach. Z tym, że delegat nie mówi co ma na myśli, ale jest jedynie przedstawicielem ludzi, wygłasza myśli i broni spraw, które oni mu przekazali. Pozostając jednocześnie w ciągłym kontakcie ze swoją grupą. Nie pełni on funkcji innej jak przekaźnika, przy czym funkcja ta jest rotacyjna, nie posiada w związku z jej pełnieniem żadnych przywilejów. Gdzie miejsce w rozumowaniu Zgniłków, na taką przemianę samorządu? Nie ma! Pozostaje karta wyborcza, petycje, obywatelskie projekty ustaw… i nadzieja, że politycy zechcą wysłuchać problemów małych ludzi.
Pragnę powrócić do pierwszego akapitu. Znakomite są tam dwa ostatnie zdania. Nie wiem za bardzo o jaki kryzys państwa chodzi, może ten postulowany przez niedbałych czytelników Globalizacji Baumana i powtarzany, pomimo że później dla zabieganych intelektualistów powtarzał literalnie o co mu, kurde, chodziło. A już totalnie rozbraja mnie lewicowy postulat silnego państwa jako gwaranta wolności, fakt, że wolności obywatelskiej, nie ludzkiej.
Zieloni nie dostrzegają, że państwo jest organizacją klasową, służącą panowaniu określonej grupy społecznej nad całością. Państwo realizuje przede wszystkim interesy tejże grupy (burżuazji albo czerwonej burżuazji), a pozorna jego neutralność przejawiająca się w niektórych momentach historycznych jest tylko pozorna: pojawia się w sytuacji bardzo silnego naporu społecznego na elity władzy, wiedzy i własności, toteż realizowanie interesów np. wynika nie z pozaklasowego charakteru państwa, ale ze strachu mniejszości rządzącej przed utratą władzy, radykalnym przewrotem społecznym, rewolucją. Zdobycze wynikają wtedy z potęgi mas ludowych – i tylko to ich gwarantem. Osłabienie społeczeństwa, wygasanie oporu, sprawia, że po kilku, kilkunastu latach zdobycze zostają zniesione.
Postulat wzmacniania państwa, edukowania społeczeństwa, tak by państwo brało za naturalną i jedynie możliwą organizację życia społecznego, jest działaniem w interesie tej mniejszości, których przywilejów chroni aparat państwowy. To również próba zniesienia wszelkiej kreatywności mas ludowych, zawężanie możliwości do możliwości państwowych. To utrwalenie oligarchii pod postacią demokracji. To utrwalenie hierarchii i przywilejów. Samego systemu kapitalistycznego i kryminalizacja, jako niedemokratycznych, wszelkich ruchów antyparlamentarnych, wolnościowych, antykapitalistycznych.
Zieloni wprawdzie w dwóch zadaniach nadmieniają, że „demokracja jest obecnie zagrożona przez manipulacje opinią publiczną przy wykorzystaniu mediów przez grupy interesów, populizm polityczny i korupcję”. Nie jest to jakieś odkrycie partii Zgniłków, ale fakt powszechnie znany i budzący ogólnospołeczne wkurwienie. Toteż zignorowanie go byłoby politycznie niemądre, a wklejenie problemu w konserwatywną, kapitalistyczna wizję społeczeństwa sprawia, że poza stwierdzeniem, że coś takiego występuje nie mogli zrobić nic więcej. Sami oczywiście zajmując się problemem gejów i lesbijek piszą: „Warunkiem istnienia przestrzeni dla mniejszości jest neutralność światopoglądowa państwa”. Pewnie neutralność tą, obyczajową i to w pewnych granicach, zamierzają zadekretować, wystarczy im formalna równość. Wystarczy papier i litera, nie gleba i życie.
Nastawienie na państwo jako instytucję legitymizującą i potwierdzającą, jako wyrocznię w kwestiach życia i śmierci, przenika cały manifest. Znamienne jest tu podejście do małżeństw homoseksualnych. Zamiast dążyć do zniesienia przywilejów i wyrugowywania państwa z, przynajmniej, strefy intymno-prywatnej, Zieloni wzmacniają to państwo: dają mu możliwość wkraczania do sypialni. Sami wszak je tam zapraszają. Popatrzcie, czy my homoseksualiści pieprzymy się gorzej niż heteroseksualiści? Wymagają uznania dla własnej strategii życiowej, zamiast domagać się wszelkiego braku uprzywilejowania jakiejkolwiek ze strategii, postulowania ‘braku głosu’ państwa w kwestii współżycia i życia ludzi. Nie tylko potwierdzają państwo, ale też mechanizm wykluczania. Z tym, że dla Zielonych różnorodność wyczerpuje się na hetero i homoseksualistach.
Dalsze części manifestu nie przekraczają urzeczowionego sposobu myślenia o rzeczywistości. Hipisowskie wypady potępiające arbitralnie przemoc i przeprowadzające idealistyczną, burżuazyjną jej analizę, wręcz rozczulają, jakby 14-latkowie stanowiły intelektualną siłę partii. A przecież trochę tych profesorów tam jest. „Każda forma przemocy jest złem. Przemoc rodzi przemoc” – odkrywają ‘prawdy’ potoczne. Nie bijcie policjantów, gdy ci wywalają was z mieszkań, porozmawiajcie z nimi – zdają się mówić. Idzie i rozmawiajcie z uprzywilejowanymi, przedstawcie im swoje argumenty, a gdy zrobicie to z odpowiednią wprawą, to zrezygnują zapewne ze swej uprzywilejowanej pozycji. Nie dostrzegają również, że konsensus na jakim opiera się obecny system, jest wynikiem przemocy, która ujawnia się, gdy ktoś zbytnio zaczyna go kontestować.
Wizja harmonijnego społeczeństwa bezklasowego trwającego już tu i teraz, przenika nawet i postulaty ekonomiczne Zielonych. Zgodnie z drobnomieszczańską krytyką kapitalizmu złe są wielkie korporacje, molochy, ale małe sklepiki są cacy i to one stanowią o sile gospodarki. Państwo powinno dbać o zrównoważony rozwój ekonomiczny, ze szczególnym uwzględnieniem ochrony środowiska. Jak piszą: „Rolą państwa jest wprowadzanie mechanizmów regulujących gospodarkę, eliminujących jej krótkowzroczną i szkodliwą ekspansję przy jednoczesnym tworzeniu warunków dla rozwoju ludzkiej przedsiębiorczości, kreatywności i lokalnych inicjatyw. Miernikiem efektywności gospodarki powinien być stopień uwzględniania interesu wspólnego, wypełnianie kryteriów zrównoważonego rozwoju, zmniejszanie nierówności w poziomie życia i tworzenie godnych miejsc pracy”. Kapitalizm Zielony zdaje się trwać bez pracowników. Istnieją jedynie firmy i bezrobotni. Przykre jest też to, że ktoś źle zarabia, ale krytyka samej pracy najemnej już się nie pojawia. Materialnej nierówności między ludźmi wynikającej z własności prywatnej środków produkcji, hierarchii w miejscu pracy i urzeczowienia pracownika - tych problemów się nie porusza. One przecież nie istnieją.
Odwołanie się do nieokreślonego interesu wspólnego, zredukowanie interesu robotników do godnej pracy w ramach systemu pracy najemnej, nie wychodzi poza obraz liberalny. Dążenie do ‘harmonii’ klas, zamiast ich zniesienia, sprawia, że postulaty pozostaną postulatami, a wyzysk istnieć będzie. Manifest ekonomiczny Zielonych, jak też propagowanie społeczeństwa równych szans jest pisany z pozycji drobnego przedsiębiorcy, przedstawiciela klasy średniej, a nie ze stanowiska proletariatu, gdzie kapitalizm jawi się inaczej, gdzie inne problemy są palące i wymagające natychmiastowego rozwiązania.
Partia Zielonych 2004 nie jest ani odrobinę wolnościowa, ani też lewicowa. Wpisuje się ona pięknie w porządek społeczny, i podobnie jak SLD czy niemieccy Zieloni, mogą propagować gospodarczy neoliberalizm, jak też wolność obyczajową ograniczyć to problemu homoseksualistów. Proponuje zamiast metafory ‘arbuza’, jako określenia tożsamości politycznej Zielonych 2004 zastąpienie jej metaforą ‘wydmuszki’: pomalowana - a w środku pusta.
P.S. Wiem, że współpracuję czasem z ludźmi z Zielonych, ale z ludźmi, a nie partią. Raz że w szczegółach bywają konkretni, niektórzy ideologicznie zagubieni, bądź też szukający sobie miejsca, czy też o określonych poglądach, z którymi polemika na szczeblu prywatnym bywa rozwijająca - dla obu jednostek. To co indywidualne nie odnosi się w sposób konieczny do partii - i na odwót. Mimo to nie zamierzam na nikogo z nich, ani z innej partii głosować. Jestem głuchy na polityczne apelacje. Nie przyniosą one realnych zmian. Realne zmiany musi zacząć te 80% społeczeństwa, powołując rząd ludowy, delegalizując państwo i kapitalizm. A my, anarchiści, aktywiści i związkowcy możemy pomóc – i pomożemy.
P.S. II Znajomy napisał mi, gdy się odwiedzał, że piszę krytykę manifestu Zielonych. Postanowiłem puścić jego głos:
„Pomnij o JEDNYM - byli w Polsce INNI zieloni! W 1988 roku założył Polską Partię Ekologiczną Jacek Szymanderski z W-wy, potem ważny doradca po-okrągłostołowych rządów kilku. W grudniu tego roku, w Szklarskiej Porębie zmieniono nazwę na Polską Partię Zielonych.
W 1991 r. PPZ, kierowana przez duet Zygmunt Fura (Kraków), Janusz Bryczkowski (Wejsuny) wzięła udział w wyborach. Tuż przed wyborami KPN, UD i komuchy ZAREJESTROWAŁY SWOJE partie z "zielonymi" w nazwach. Mimo protestów Fury - sąd to przyjął. I ludzie ROZBILI głosy na te KILKA partii "zielonych". Największe szanse z PPZ miał prof. Dominik Fijałkowski do Senatu - zdobył ponad 29 tys. głosów, przegrał z jakimś komuchem o tysiąc głosów tylko! Po tych wyborach wszyscy się pokłócili, zamiast coś robić. "Modę" w mass-mediach wygaszono (szefowie TV i PR spodziewali się wejścia "zielonych" do parlamentu i rok przed wyborami po cichu ich lansowali). To, co TERAZ UDAJE "zielonych" to SMUTNY zlepek tych, co im gdzie indziej nie wyszło, gotów do koalicji nawet z komuchami.
ONI SĄ ŻADNI! BEZ twarzy!”