Dodaj nową odpowiedź

Tomasz Barbaszewski: Piraci czy prekursorzy ?

Kraj | Świat | Gospodarka | Publicystyka

Wiele osób zadaje mi pytania dotyczące Wolnego Oprogramowania. Spotykam się także z bardzo różnorodnymi opiniami na ten temat. Osobiście wydaje mi się jednak, że sprawa jest o wiele szersza i dotyczy w ogóle zagadnień związanych z niematerialną sferą działalności ludzkiej. O tym, że napotykamy w tym zakresie szereg problemów nie muszę już chyba nikogo przekonywać.

Podczas moich wykładów na Politechnice Krakowskiej zadawałem wielokrotnie moim studentom kilka podstawowych pytań:
• Czy wykonywali kopię podręcznika (lub jego fragmentu) na kserografie ?
• Czy przestrzegają warunków licencji na wykorzystywane oprogramowanie ?
• Czy kopiują nagrania muzyczne na swych komputerach ?
• Czy oglądają „przedpremierowe” wersje filmów nim jeszcze zostaną wprowadzone do dystrybucji ?
Odpowiedzi nietrudno zgadnąć...

Swobodne wykorzystywanie dzieł niematerialnych jest powszechną praktyką. Co więcej zjawisko pomimo działań wielu organizacji – od ZAIKS począwszy, a na BSA skończywszy wcale nie prowadzi do jego ograniczenia (przynajmiej z zakresie działań niekomercyjnych).
Wielu producentów, których działalność opiera się głównie na sprzedaży produktów niematerialnych prowadzi „rozdziera szaty” i roztacza katastroficzne wizje zaprzestania wszelkiej działalności artystycznej, opracowywania nowych programów i innej podobnej aktywności w wyniku działań „wstrętnych piratów”, którzy rzekomo powodują brak jej opłacalności. Charakterystyczne jest przy tym, że powołują się przy tym najchętniej na los biednych twórców pomijając dyskretnie milczeniem sprawę własnych zysków...

A tymczasem wiele korporacji narusza prawa autorskie twórców oprogramowania! Mam na myśli dość powszechną praktykę wykorzystywania oprogramowania objętego licencją GPL w produktach komercyjnych z naruszeniem prawie wszystkich warunków tej licencji. Nie wspomnę już o udostępnieniu kodów źródłowych – ale czy potraficie podać Państwo przykład ulotki w której napisano: „wykorzystano kod programu opracowany przez Jana Kowalskiego i udostępniony na licencji otwartej GPL”? A więc może te kody nie są wykorzystywane? Niestety, przykład IPtables Haralda Welte i jego inicjatywa podjęta na ostatnich targach CEBIT świadczy, że jest inaczej! Gdzie więc podziała się „troska o dobro twórców” ? Przecież nie wymagają oni w tym przypadku żadnych opłat licencyjnych – wystarczy tylko uszanować ich decyzję o sposobie udostępnienia własnego dzieła (sprawę tą opisano szczegółowo na stronie www.gpl-violations.org).

Problem więc istnieje, i co ważniejsze dotyczy dość szerokiej sfery aktywności ludzkiej, a nie tylko oprogramowania. Koniecznie więc należy się zastanowić nad tym, gdzie tkwi jego rzeczywista przyczyna.

Oczywistą przyczyną jest rozwój technologiczny, który umożliwił proste wykonywanie kopii dzieł niematerialnych niezależnie od tego, czy będzie to nagranie koncertu, film, książka czy też kod programu. Co więcej – w ogromnej większości przypadków jakość kopii w pełni odpowiada wymaganiom większości użytkowników. Powszechność technologii cyfrowej spowodowała, że nie mamy już do czynienia z istotnym pogarszaniem się jakości przy każdym kopiowaniu nagrania (podkreślam, że mam na myśli oczekiwania przeciętnego użytkownika), zaś w przypadku programu komputerowego wszystkie kopie są równoważne.

Kolejnym powodem jest powszechność komunikacji i możliwość przesyłania sporych plików w rozsądnym czasie. W połączeniu z nowoczesnymi algorytmami kompresji umożliwia to rozsyłanie informacji multimedialnych na praktycznie cały Świat. Oczywistą ironią losu jest, że nad rozwojem (a raczej rozpowszechnieniem) technologii, która to umożliwiła pracowały w wielu przypadkach te same korporacje, które obecnie „rwą włosy z głowy” z powodu ogromnego poziomu piractwa!

I tu w zasadzie dochodzimy do sedna sprawy.

Czy zastanowiliście się kiedyś Państwo nad tym, jak wielkie przewartościowania nastąpiły w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat? Weźmy choćby dystrybucję muzyki. Za „dawnych, dobrych czasów” nagranie (czarna płyta winylowa) było traktowane jako namiastka koncertu, pomimo, że jakość nagrań nie była wcale gorsza, niż obecnie, a w wielu przypadkach wręcz przeciwnie. Rozwój technologii elektornicznej, wprowadzenie tranzystora, a później układów scalonych spowodował, że przekaz muzyki stał się powszechny (radio można było już w latach 1960 nosić w kieszeni) – i był „Luksemburg, chata i szkło” - jak w znanej piosence. Z jakością przekazu było jeszcze kiepsko (Luksemburg nadawał na falach średnich), ale i z
tym się szybko uporano. Zostało więc stworzone zapotrzebowanie, które należało zaspokoić.
Niestety, ku zmartwieniu korporacji sprawa wymknęła się spod kontroli (nie pierwszy raz zresztą). Zdołano jeszcze „ukręcić łeb” technologii magnetofonu cyfrowego, która gwarantowała praktyczną nierozróżnialność kopii od oryginału, ale Compact Disk, który miał być w założeniu idealnym medium (niewiele osób wyobrażało sobie wtedy, że będzie można „wypalać” płytki w byle komputerze!) stał się piewszym poważnym problemem. A potem już „poleciało”. Jeśli stacjonarny odtwarzacz DVD kosztuje poniżej 200 zł, to trzeba coś do niego
włożyć. A tymczasem płyta nie dość, że ukazuje się z opóźnieniem (miało być ono ściśle nadzorowane – stąd tak zwane „regiony”), to jeszcze kosztuje prawie połowę odtwarzacza!
Do tego wszystkiego doszedł Internet – i stało się!

A miało być tak pięknie... E-biznes miał być całkowicie kontrolowany i przynosić krociowe zyski. Przecież „produkcja” oprogramowania jest tak prosta – obecnie nawet podręczniki praktycznie zlikwidowano! Wystarczy pudełko, zamówienie tłoczenia płytek i już! Porównanie wartości niematerialnej zawartej w pudełku z jego wartością materialną wypada zdecydowanie na korzyść tej pierwszej. Już słyszę te głosy – ale ile kosztuje opracowanie oprogramowania, marketing itp. No właśnie – to proszę mi podać technologię (nie produkt, a
TECHNOLOGIĘ), która została zawarta w sprzedawanym oprogramowaniu. Czy jest to protokół sieciowy TCP/IP? Czy może WWW? A może naprawdę nowe idee tworzenia oprogramowania (proszę mi tylko nie wmawiać, że istotnym postępem jest wprowadzenie automatów tworzących szybko fatalne kody!)?
Podobnie jest w innych dziedzinach – wkład intelektualny bardzo często powstaje gdzie indziej.

Koszty marketingu? Wolne żarty! Jakie wydatki na marketing ponosi MySQL, APACHE lub Linux? I cóż – czyżby nie zdobyły popularności?

Proszę spróbować przeanalizować takie rozumowanie:

W średniowieczu koszt powielenia (przepisania przez mnicha) książki był bardzo duży. Oczywiście istotą jej wartości była także treść, jednakże koszt „hardware” stanowił bardzo istotną część końcowej wartości.

Obecnie koszt „hardware” dla większości odbiorców nie ma większego znaczenia (nie mam na myśli oczywiście biblio lub audiofilów). Wystarczy, aby jakość była akceptowalna, a to mogą z powodzeniem spełnić proste kopie (wiele współczesnych książek rozlatuje się po przeczytaniu przez dwie osoby!), których koszt wytworzenia jest znikomy. W tej sytuacji wartość niematerialna zaczyna w istotny sposób przeważać nad materialną. Aby zapewnić sobie tak zwany godziwy zysk należy więc zorganizować sprawną dystrybucję produktu.
Niewątpliwie jest to związane z dużymi kosztami, ale powstaje podstawowe pytanie – czy jest to naprawdę niezbędne? Przecież praktyka (moi studenci) potwierdza, że dystrybucja może zorganizować się sama! No tak, ale powstaje pytanie – jaką motywację do tworzenia będzie miał rzeczywisty twórca dzieła? Obecnie można twierdzić, że jest to oczekiwanie przyszłych zysków (nie bardzo się zgadzam z twierdzeniem, że jest to jedyna motywacja tworzenia – potwierdza to choćby historia sztuki lub obecnie rozwój Wolnego Oprogramowania).

Wracając do przykładu muzyki – przecież doszliśmy do kompletnego absurdu, którym jest „trasa koncertowa służąca promocji nowej płyty zespołu X”. Jak to – czyli nie jest ważny bezpośredni kontakt z publicznością, atmosfera koncertu, owe fluidy, które powodują, że niektóre koncerty są wspominane latami – a koncert jest jedynie przedsięwzięciem marketingowym w celu sprzedaży produktu będącego jedynie surogatem? A tymczasem –
stosunkowo łatwo dostać się do kina nawet na przebojowe produkcje (argument najważniejszy – ile film zarobił w pierwszym tygodniu) – a bardzo trudno na dobry koncert czy spektakl. No cóż, zarobek w przypadku filmu polega przecież tak naprawdę na powielaniu (słynny „produkt skalowalny”) taśmy... I ci podli piraci nam go próbują odebrać – należy użyć PRAWA i ścigać ich za wszelką cenę! Oczywiście argument typu „naruszenie praw autorskich” jest znacznie bardziej nośny niż związany z utratą zysku z powielania
taśmy (CD, DVD, oprogramowania itp.), a więc należy go jak najgłośniej podnosić i żądać opłat od fryzjerów i taksówkarzy, którzy choćby na chwilę włączyli radio...

Pozwalam sobie postawić diagnozę – jeśli wartość materialna kopii produktu będzie nadal pozostawać w takiej dysproporcji z jego wartością niematerialną to nie zlikwiduje się piractwa i tyle! Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego to samo nagranie na kasecie magnetofonowej lub magnetowidowej kosztuje znacznie mniej niż na CD lub DVD, których koszt powielenia jest mniejszy. Przecież dla twórcy to i to i tamto to po prostu kopia tego samego dzieła.

Co może mnie ściągnąć do kina? Przede wszystkim jakość przekazu i usługi z tym związanej. Co może zachęcić mnie do korzystania z określonego oprogramowania – również jakość usług dodanych! Epoka, w której do sukcesu wystarczyło zorganizowanie sprawnej dystrybucji popartej skutecznym marketingiem przemija bezpowrotnie (na szczęście).
Zajmuję się oprogramowaniem od ponad 20 lat i pamiętam, że sprzedawcy wzbraniali się nawet przez otwarciem pudełka! A dziś? Większość producentów udostępnia wersje próbne(nawet półroczne!) i nie muszę już kupować przysłowiowego „kota w worku”. Wzrosła też powszechność wersji edukacyjnych. Szkolenia i informacje techniczna przestały być już traktowane jako źródło dodatkowego zarobku dla Producenta. Coraz więcej producentów otwiera dostęp do swych dotychczas pilnie strzeżonych tajemnic – mam na myśli choćby
firmę SUN.
Nie jest możliwa na dłuższą metę do utrzymania sytuacja, w której zmuszeni jesteśmy ponosić bardzo duże opłaty licencyjne za sam fakt wykorzystywania oprogramowania.
Przekonała się o tym choćby firma SCO, dla której początkiem końca było wprowadzenie licencji na określoną liczbę użytkowników (początkowo płaciło się za SCO UNIX, który nie posiadał limitu). Wydaje się, że nową drogę wyznaczają takie firmy jak RedHat czy Novell, które próbują oferować określoną wartość dodaną – a nie tylko pobierać opłaty za korzystanie z oprogramowania. W każdym bądź razie powszechność zjawiska „piractwa” i jego rozszerzanie się na coraz to nowe dziedziny wartości niematerialnych świadczy o potrzebie zasadniczych przewartościowań w tym obszarze. Zdają sobie też z tego sprawę prawnicy (np. promujący inicjatywę Creative Commons – www.creativecommons.org).
Na zakończenie jeszcze jeden kilka mitów – tym razem dotyczących jedynie oprogramowania.

Wielu jego przeciwników stara się za wszelką cenę upowszechnić tezę, że jest ono tworzone przez nieodpowiedzialne gremia – np. uczniów szkół w czasie wolnym od innych zajęć i nie powinno być traktowane poważnie. Jest to oczywista nieprawda – większość tego oprogramowania powstaje w ośrodkach naukowych (CERN, NCSA, Uniwersytety itp.). Duża część jest wykonywana w ramach grantów, a więc de facto odpłatnie. W Polsce znakomitym przykładem mogą być prace wykonywane przez firmę UX Systems z Gliwic na zlecenie Ministerstwa Nauki i Informatyzacji. Wydaje się więc słusznym, że prace tego typu są udostępniane publicznie i nieodpłatnie.

Mit drugi dotyczy współpracy Wolnego Oprogramowania z szeroko pojętym oprogramowaniem komercyjnym. Technicznie nie ma w tym zakresie oczywiście żadnych przeszkód, choć wielu producentów programów komercyjnych stara się taką współpracę uniemożliwić lub przynajmniej obrzydzić. Wydział Inżynierii Oprogramowania Carnegie- Mellon University przeprowadził szeroką analizę tego problemu dowodząc, że jest to jedynie związane ze zdefiniowaniem odpowiednich interfejsów. Wolne Oprogramowanie udostępnia te definicje – komercyjne w większości przypadków jedynie wówczas, gdy producenta zmusi do tego nacisk środowiska (proszę sobie przypomnieć, że firma Microsoft wprowadziła do swych systemów protokół TCP/IP dopiero w wersji WINDOWS 95!). Nacisk ten jest jednak coraz silnieszy i obejmuje coraz to nowe obszary – po standaryzacji sieci, a następnie protokołów przyszedł czas na format dokumentów (ogłoszony w ubiegłym roku przez OASIS
Open Document Format). Rozwój technologii udowadnia, że wcześniej czy później następuje ujednolicenie standardów i że zwyciężają standardy, które uzyskały powszechną akceptację.

I już naprawdę na koniec – patenty. Ograniczę się tylko do jednego, lecz konkretnego przykładu – otóż na przełomie XIX i XX w. Niejaki Selden opatentował w USA... samochód jako taki. Co więcej – założył Stowarzyszenie Legalnych Producentów Samochodów, którzy wpłacali mu wyznaczone opłaty... Na szczęście ktoś dość szybko poszedł po rozum do głowy.

Słynny Makiaweli pisał w swym „Księciu”: Mądry władca nigdy nie wydaje rozkazów, o których wie, że nie zostaną wykonane. Wydaje mi się, że powinniśmy się głębiej zastanowić na postępowaniem moich studentów, a nie potępiać ich w czambuł jako „podłych piratów”.
Tej wojny nie da się wygrać. Intelektualny dorobek ludzkości jest jej własnością i powinniśmy się tylko cieszyć, że zostały (również przez ludzkość) stworzone i udostępnione środki umożliwijące jego dystrybucję. A że przy okazji ulegną nastąpią pewne zmiany w ekonomii światowej? No cóż – nie pierwszy raz. Dominujące dziedziny aktywności ludzkiej i metody produkcji ulegały już wielokrotnie zmianom. Wolne Oprogramowanie jest to przede wszystkim nowy model rozwoju, który bywa określany jako „Shared Technology Development”. Powszechność komunikacji stworzyła idealne warunki do jego rozwoju – prace nad tworzeniem oprogramowania w zespole rozproszonym po całym Świecie nie stanowią już żadnego problemu. A więc – Katedra czy Bazar (jest to tytuł słynnej książki – jej autor Eric S.Raymond udostępnia zresztą swoje prace w Internecie na stronie
www.catb.org/~esr/writings) ?

Przecież to bazar rządzi Światem (czym jest giełda, jak nie bazarem?). Próby rozwoju Państw na zasadach katedry (jednej takiej próby doświadczyliśmy również w Polsce)kończyły się niestety niepowodzeniem.

Tomasz Barbaszewski

Kontakt z autorem: Tomasz Barbaszewski (tomekb@aba.krakow.pl), tel. 501 371 201

Powyższe opracowanie jest udostępniane na zasadach Creative Commons i może być nieodpłatnie wykorzystywane i kopiowane w dowolny sposób pod warunkiem zachowania wymagań licencji.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.