Dodaj nową odpowiedź

Przestrzeń dla kobiet a biali, heteroseksualni panowie anarchiści

Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Jestem jedną z czterech dziewczyn zaangażowanych w lokalną sekcję organizacji anarchistycznej. Jestem jedną z czterech-pięciu, a obecnie jedyną aktywnie uczestniczącą w większości działań, przez co mogę czuć się – wbrew pozorom – niemarginalizowana, ważna i szanowana przez innych towarzyszy. Podnoszenie kwestii płci w tym towarzystwie, jak pokazuje doświadczenie, może zakończyć się jedynie na ogólnikach, ponieważ trudno represjonować tę jedną jedyną, która i tak nie boi się mówić. Warto się jednak zastanowić, dlaczego jestem jedyna i dlaczego mimo woli sprzeciwienia się separatyzmowi feministycznemu, wciąż takie aktywistki jak ja muszą robić za „głos feminizmu” w grupie i jakie są moje obawy z tym związane.

Dlaczego jestem jedyna? Nie wiem. Właśnie złapałam się na tym, że do tej pory w ogóle o tym nie myślałam. Przyjmowałam perspektywę bezpłciową, choć trudno powiedzieć, dlaczego z tych wszystkich poprzednio zaangażowanych dziewczyn jestem tą jedną, która pozostała w pogotowiu. To trudne pytanie. Może wciąż organizacja, w której jestem, z jakiegoś znaczącego powodu nie przyciąga kobiet, a nawet je odstręcza? Może sama przewaga męskich towarzyszy – nierzadko wykształconych i wygadanych – jest tym czynnikiem? Ale przecież kobiety zawsze angażowały się w męskie struktury przyciągnięte ich własną chęcią działania w dziedzinach, na których owe struktury się skupiały. Ze strony anarchofeministek dochodziły jednak głosy mówiące o wykluczeniu kwestii kobiet z dyskursu i traktowania go zbyt „przedmiotowo”, jakby tematu, który należy przerobić w ramach programu, ale bez emocjonalnego zaangażowania i wkładu. Może warto wysłuchać tych głosów? W sposób empatyczny, bez racjonalizowania. Problem w tym, że zawsze brakuje na to czasu, problemy wewnątrz grup i poglądy ich członków są niejasne, wyrażane przez nich zbyt ogólne, a utworzenie struktury typowo kobiecej mogłoby doprowadzić do rozminięcia się obu dróg i utkwienia w martwym punkcie wzajemnej niechęci (nie musiałoby, ale nazbyt często się tak działo w przeszłości, więc można wyciągnąć już pewne wnioski). Z drugiej strony kobiety pragną się zrzeszać we własnym gronie, ale krytyka członków zdominowanej przez mężczyzn grupy (i poczucie rozkładu na dwie niezależne grupy) może łatwo przerodzić się w krytykę samej grupy bez podjęcia pracy wewnątrz koedukacyjnej grupy i jej „rozgałęzień”, które stanowią np. sporadycznie angażujących się aktywistów.

Powodem takiego stanu rzeczy może być także podejrzenie fetyszyzacji usmolonego robola przez członków grupy. Albo fetyszyzacji agresywnego bohatera, który kopie w krzakach nazistów (zamiast zrównania z bohaterami pracy u podstaw). Przeintelektualizowany, choć w sposób agresywny emocjonalny język, także może pozostawać bez wpływu na siłę przyciągania grupy.

Niestety, wiara w uzdrawiającą moc rewolucji, która zabije wszelki ucisk, łącznie z mizoginią, seksizmem, homofobią i transfobią, pokazuje jedynie stopień marginalizacji tych problemów, uznawanie ich za niezwiązane ze środowiskami wolnościowymi, gdy doświadczenia różnych środowisk stawiają tę wiarę pod znakiem zapytania. Na zagranicznych forach dyskusyjnych można przeczytać o problemach z mizoginami, agresywnymi psycholami bijącymi swoich partnerów obu płci oraz inne osoby, gwałcącymi swoje partnerki, zarażających świadomie chorobami przenoszonymi drogą płciową, itd. Częstokroć dochodzi do żarliwych dyskusji, które nie zawsze kończą się na rozwiązaniu konfliktu w skuteczny sposób. Mówienie o sprawcach przemocy doprowadza co najwyżej do zepchnięcia go poza margines społeczeństwa wolnościowego, co może być karą dotkliwą, jednak nadal tylko karą, która nie zawsze prowokuje do działań zapobiegawczych. Kobiety tak często doświadczają przemocy, także seksualnej, że są niemal obojętne na jej mało ekstremalne objawy. Wśród anarchistów rzadko podejmuje się temat nienaruszania czyichś osobistych granic – mówi się tylko o poszerzaniu własnych.

Mój głos jako „specjalistki od spraw feminizmu” (czasem przejmowanego przez wykształconych anarchistów, czego oczywiście nie mam za złe) jest głosem dziwnie brzmiącym, wprowadzającym pewien niepokój wśród osób, które z feminizmem stykają się praktycznie po raz pierwszy, czując się zagrożonymi moim oskarżycielskim tonem, który podnosi tematy aktów, których oni sami się dopuszczają nie raz. Nie wiem właściwie, czy oni naprawdę zastanawiają się chociaż trochę nad kwestią kobiecą – nie tylko sprowadzając ją do statystyki, która mówi o podwójnej opresji kobiet na rynku pracy. Praca nad „wyleczeniem” seksizmu toczy się najczęściej w domu – i tam najczęściej pozostaje jako „sprawa prywatna”. Sprawą prywatną jest wszystko, co dotyczy spraw męsko-damskich (w heteroseksualnym, białym środowisku). Wszelkie akty przemocy, których doświadczają kobiety poza miejscem pracy – czyli często w swoim drugim miejscu pracy zwanym gospodarstwem domowym. I nie mówię tu tylko o ekstremach, co jeszcze raz podkreślam. Nie mówię tylko o biciu, molestowaniu seksualnym wynikającym z niezrozumienia (feministycznych) zasad konsensusu w życiu intymnym, które wydają się mężczyznom nierzadko zbyt daleko posunięte. Mówię o tych „małych aktach przemocy”, którymi jest nasycone życie kobiety.

Może cały czas mylę się, nie zauważam, że obracam się w środowisku wyzbytym seksizmu. Jednak czemu przeczuwam wciąż, że coś jest nie tak, gdy mój towarzysz używa homofobicznego języka, a cała reszta się z tego śmieje. Czemu nie reaguję od razu bojąc się odrzucenia mojego „braku poczucia humoru”? Czemu nie wiem jak się zachować, gdy członek mojej grupy bije moją koleżankę za krzywdy moralne i zranione ego? Czemu NIKT nie wie jak się w takiej sytuacji zachować? Czemu wszyscy uważają te sprawy za zbyt prywatne, toczące się POZA i czemu nie mamy żadnych sposobów, narzędzi, by wykluczyć wszystkie podobne czyny w przyszłości? Bo jesteśmy na to zbyt feministyczni? Bo nie odczuwamy tkwiącej w nas nienawiści i chęci posiadania czyjegoś ciała jak przedmiotu, ponieważ wiemy, że to jest złe? Chyba tak. Moje doświadczenia z samoświadomością własnej mizoginii, którą mi wpojono, są takie, że nieprędko zauważyłam, że w zasadzie nienawidzę kobiet. Nie okazuję tego, potrafię je bardzo lubić, uwielbiać, ale jednocześnie je nienawidzę. Odrzucam je tak często czując, że z mężczyznami mogę nawiązać lepszy kontakt, co jest jedynie złudzeniem, ponieważ… one zostały nauczone tej samej nienawiści do siebie nawzajem, co ja. Potrafimy się o siebie troszczyć, przebywać ze sobą – wiele kobiet tego potrzebuje. Ale tak często łapię się na chęci skomentowania kobiety z patriarchalnego punktu widzenia – jako obiektu pożądania. Przez głowę przechodzi mi wiele myśli niezgodnych z moimi poglądami – myślę o tym, że dana kobieta jest gruba, a nie o tym, że coś mi chce właśnie przekazać. Widzę kobietę ubraną uwodzicielsko i myślę w głębi duszy – co za zdzira. Nie pomyślę nawet przez chwilę o tym, co ma w głowie, tylko gapię się na jej fajne cycki i robię dokładnie to, co jakiś towarzysz – ślinię się. Chętnie uznałabym ją za prostytutkę/nimfomankę udając, że nie potępiam podświadomie pracownic przemysłu erotycznego. Mimo całego swojego wkładu w krytykę podobnych zachowań, które zostały zwerbalizowane.

I w tym punkcie podkreślę potrójną pracę osób świadomych feministycznie, które podejmują się walki z objawami mizoginii, seksizmu, itp. - nie tylko tymi widocznymi, ale też tymi, które są trudniejsze do zdiagnozowania, organizacji kampanii, a także codziennej pracy nad utrzymaniem demokracji, konsensusu i dobrej komunikacji w grupie. Nie każdy podejmuje się pracy pozatechnicznej związanej z organizacją kampanii. Doświadczenia ruchów uświadamiają nam jednak, że jeśli nie docenimy tej pracy i nie podejmiemy się jej wspólnie, na każdym z tych pól może pojawić się w końcu nierozwiązany problem, który może doprowadzić do rozpadu grupy.

Dziewczyny, ja wiem, że wy jesteście zmęczone tym wszystkim i najchętniej zamurowałybyście się w jakiejś wieży – byle tylko nie rozmawiać z tymi trudnymi, acz powszechnymi przypadkami o tym, co was boli. Narażać się na śmieszność i zarzut niezrozumienia „głównego celu naszej walki”. Błagam was! Nie róbcie tego! Angażujcie się w te grupy, które podejmują bliskie wam tematy na takich zasadach, jakie wam odpowiadają (niehierarchicznych i nie mających wśród członków konserwatywno-seksistowskiej loży szyderców, która może was zbyt łatwo zdominować, choć i to się da pewnie pokonać) i nie rezygnujcie z nich tylko dlatego, że istnieje w nich przewaga mężczyzn. Przeciwwagą dla męskiego klubu nie jest kobiecy klub, tylko koedukacyjna grupa, która nie obawia się podejmować takich tematów, jakie wcześniej wymieniłam, która jest otwarta na tyle, że może przyjąć kogoś, kto jeszcze nie podjął nawet pracy nad swoim seksizmem – któremu towarzyszki i towarzysze z chęcią pomogą, a wręcz poprzez nacisk na pozbycie się pewnych nawyków, zmuszą do przedefiniowania swoich poglądów na płeć, orientację seksualną, itp.

Wierzę, że poprzez wymianę doświadczeń i otwarcie oczu i uszu na niefajne zagrywki, tworzenie i rozwijanie mechanizmów reakcji na nie, wszyscy wygramy naszą rewolucję – nie tylko heteroseksualni, biali, panowie anarchiści.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.