Dodaj nową odpowiedź
Blumsztajna mowa tchórzostwa
Yak, Wto, 2010-11-16 01:00 Antyfaszyzm | PublicystykaStronę „Marsz Niepodległości” trudno uznawać za bezstronne źródło informacji o wydarzeniach z 11 listopada. Niemniej jednak zapis debaty „Co się wydarzyło 11 listopada?”, która miała miejsce 14 listopada w warszawskim klubie „Nowy Wspaniały Świat”, a konkretnie wypowiedź Seweryna Blumsztajna opublikowana na tym portalu, brzmią dość wiarygodnie. Dlaczego? Dlatego, że niełatwo jest podrobić niepowtarzalny, obłudnie wyważony styl wypowiedzi redaktorów „Gazety Wyborczej” i żaden nacjonalista nie miałby tyle inteligencji, by wyprodukować tak świetną fałszywkę. Część wypowiedzi pokrywa się zresztą z fragmentami przytaczanymi przez samą „Gazetę”.
Transkrypcja rozpoczyna się tak:
„Chcę powiedzieć, zapytać: co za rok? Bo ja mam wrażenie, że mam swoje zasługi w mobilizacji ludzi na tę manifestację – to ja wam przyprowadziłem ludzi spoza waszego środowiska, po prostu. I tylko chcę powiedzieć, że jakkolwiek nie znoszę kiedy ludzie po tym mieście maszerują pod sztandarem ONR-u, to chcę wam powiedzieć, że bardzo trudno sobie wyobrazić przyszły rok, i następny rok, i następny rok, bo scenariusz jest dość jasny: to znaczy, w przyszłym roku zmobilizujemy więcej ludzi, oni też więcej ludzi; może być i też trochę bardziej krwawo, i tak dalej. Chciałem wam uświadomić, że tak naprawdę scenariusz, który myśmy wszyscy razem wymyślili tutaj jest scenariuszem, który nie prowadzi donikąd.”
Komentując wypowiedzi Blumsztajna, jeden z nacjonalistów podpisany jako Radosław Źydok, opluwa się z radości: „To… jest… piękne! Wygraliśmy Panowie i Panie, wygraliśmy!!!”
Czym tak ekscytuje się komentator? Należy sądzić, że chodzi o pewien cytat, z którego jasno wynika, że uświadomiony i mądry antyfaszysta, redaktor, który "ma swoje zasługi" w mobilizacji ludzi na demonstrację antyfaszystowską, dał się nabrać jak dziecko na najprostszą sztuczkę socjotechniczną nacjonalistycznych strategów – mianowicie na czasowe, oportunistyczne, powstrzymanie się od skandowania niektórych haseł i staranny dobór banerów. Za tym samoograniczeniem nie szła oczywiście żadna zmiana ideologiczna, ale przecież w polityce liczą się tylko pozory.
Blumsztajn mówi więc: "jednym z sukcesów tej blokady – jest to, że oni przyjęli pewną poprawność polityczną. I właściwie dla mnie tak naprawdę, jeśliby oni jeszcze się nazywali np. „Marsz niepodległości stowarzyszenia krótko ostrzyżonych”, to ja już w ogóle nie mam żadnego powodu, żeby protestować przeciwko temu marszowi. Nie wznoszą rasistowskich haseł, idą z polskimi flagami – proszę bardzo. Dla mnie tą granicą jest odwoływanie się do pewnej tradycji, która jest tradycją antysemicką, rasistowską i ksenofobiczną.”
A więc nagle – z dnia na dzień – ONR przestał być organizacją odwołującą się do antysemityzmu, rasizmu, ksenofobii i homofobii, jedynie dlatego, że organizator marszu zadbał o to, by zagłuszyć hasła "Pedały do gazu" i nie dopuścił do udziału maleńkiej i krytykowanej na forach grupki Combat 18, zapraszając za to setki kibiców, dla których liczy się jedynie kult siły, pogarda dla odmienności i chęć bezwarunkowego upokorzenia przeciwników. To już jednak nie ma rzekomo nic wspólnego z faszyzmem. Szkolenie ideologicznie zmotywowanych bojówek posłusznych rozkazom ideologicznego centrum dowodzenia jest jedynie nieszkodliwym sportem, który nigdy nie zostanie użyty do niewłaściwych celów.
W swoim dalszym wywodzie, Blumsztajn mówi:
„Dla mnie taką charakterystyczną sytuacją było to, kiedy ten fantastyczny pochód – napisałem w Gazecie [Wyborczej] potem, że to była scena symboliczna, [...] Krakowskim Przedmieściem idzie 2-3 tysiące ludzi i niesie wielki transparent „faszyzm nie przejdzie”, to była scena symboliczna – i ten cały pochód, nie wiem kto to prowadził, po prostu dzielnie skręcił przy Koperniku w Oboźną. Dlaczego skręcił w Oboźną? Dlatego, żeby jeszcze raz zablokować ONR.
Inaczej mówiąc – już po odniesieniu sukcesu – bo kiedy oni zostali wypuszczeni przez policję tam dołem – to wiadomo było żeśmy wygrali – ludzie, którzy prowadzili tę manifestację wybrali, że się spotkamy z nimi jeszcze raz, na dole, a przecież mieliśmy do przejścia jeszcze cały Nowy Świat i tysiące ludzi, którzy mogli to zobaczyć. Ja się obawiam, że dla wielu z nas, dla wielu ludzi z tej koalicji ważniejsze jest żeby się napieprzać z tymi neofaszystami, niż żeby kierować swój message do wszystkich innych ludzi.”
Tak, setki ludzi wolały się wybrać na konfrontację z neofaszystami, niż pokazać się na eleganckim Nowym (Wspaniałym) Świecie. Ryzykowali swoje zdrowie – choć ich przeciwnicy byli lepiej przygotowani do bitki - co nie powinno dziwić, skoro szczytem aspiracji większości uczestników nacjonalistycznej imprezy jest siłownia i stadion. Ale to wszystko nic nie znaczy, panie Chamberlain, bo pochód faszyzmu można zatrzymać salonowymi dyskusjami i dobrym PRem.
Bardziej niż sławetna „mowa nienawiści” o którą są oskarżani antyfaszyści, razi „mowa tchórzostwa” przemawiająca przez redaktora „Wybiórczej”. Zreflektowawszy się, że opinia publiczna może obrócić się przeciwko niemu, robi w tył zwrot i przystępuje do szukania nowego "złotego środka” - nowej oportunistycznej pozy, dzięki której można być kochanym przez wszystkich i zbytnio się nie narażać. A że przy okazji dostarcza się świetnej pożywki dla rosnącego w siłę faszyzmu i poczucia tryumfu prymitywnym troglodytom i nazistowskim strategom od siedmiu boleści?
Na koniec dnia, kogo obchodzi faszyzm? Liczy się tylko, ile egzemplarzy "Gazety" udało się sprzedać.