Dodaj nową odpowiedź
Tunezyjska rewolucja to dopiero początek
Jaromir, Nie, 2011-01-23 23:36 Świat | Protesty | Publicystyka | StrajkBen Ali, dyktator, który niegdyś terroryzował tunezyjskie społeczeństwo, w piątkowy wieczór 14-go stycznia został zmuszony do ucieczki z kraju. Będący szefem państwa od 23 lat kleptokrata¹ oraz dyktator, spędził w swoim samolocie 6 godzin, najpierw próbując znaleźć schronienie u swojego przyjaciela i poplecznika- Sarkozy’ego, następnie na Malcie, by w efekcie zostać przyjętym przez reakcyjną monarchię saudyjską.
W momencie pisania tego tekstu tunezyjska społeczność nadal nie uzyskała żadnych wymiernych efektów w swojej walce o wolność, również w kwestii dążeń klasy robotniczej o walkę z ubóstwem i bezrobociem, które wywołały końcem grudnia wybuch powstania w zubożałym regionie Bouzid Sidi. Wojskowe patrole na ulicach i reżimowi policjanci Ben Alego w dalszym ciągu szerzą terror. Nikt nie jest w stanie przewidzieć dalszego biegu zdarzeń- historia naszej klasy społecznej obfituje w akty zdrady i utracone nadzieje rewolucyjne, jednak obecna rewolta w Tunezji (jak i zajścia w całym regionie) stanowią z pewnością wydarzenie historyczne.
Ze względu na położenie geograficzne i podobieństwa językowe, tunezyjska rewolta staje się przyczynkiem nastania nowej ery w świecie arabskim. W sąsiedniej Algierii również obserwowaliśmy zdecydowane pogorszenie się nastrojów społecznych i wzrost gniewu, które wyrażone zostały w intensywnych zamieszkach w biednych dzielnicach i na przedmieściach całego kraju. Gdy 14-go stycznia Ban Ali dał nogę ze swojego kraju, tysiące pracowników w Jordanii protestowało przeciw podwyżkom cen. Dnia następnego, tysiące studentów w Jemenie wyległo w ramach protestu na ulice Saana, by przywitać powiew tunezyjskiej rewolucji i pomóc zaszczepić ją w całym regionie arabskim. Podobnie w naznaczonym rewolucyjnymi wybuchami ostatnich lat Egipcie, gdzie szerokie protesty rozpętywały się zwłaszcza w przemyśle włókienniczym. Poprzez Zjednoczone Emiraty Arabskie, gdzie imigranccy pracownicy budowlani stanowczo zaprotestowali przeciw głodowym wynagrodzeniom, na szarganym demonstracjami robotników i studentów Maroku kończąc, nie ma ani jednego kraju arabskiego, którego oczy nie zwróciłyby się w stronę Tunezji.
Ludzie częstokroć w aspekcie tunezyjskiego przewrotu, mówią o „demokratycznej rewolucji. Lecz musimy zadać pytanie o jej klasowy charakter. Wszystko zaczęło się Sidi Bouzid, od samopodpalenia się młodego bezrobotnego, żyjącego w nędzy mężczyzny. Jest to rewolucyjna eksplozja zwykłych ludzi przeciwko dyktaturze, ale również przeciw bezrobociu i wzrostom cen żywności, rewolucja w walce z ubóstwem i wykluczeniem. Podobnie, jak niedawne powstańcze zamieszki na biednych przedmieściach algierskich miast, rewolucja w Tunezji narodziła się w samym sercu klasy robotniczej- m.in. pośród górników w Gafsa, w centralnej Tunezji. Były to często bojownicze działania samoorganizujących się członków UGTT, największego związku zawodowego w Tunezji, który organizował masowe protesty, nawet wtedy gdy zarząd związku kolaborował z reżimem.
Mimo, iż w mediach nie pokazywano nic więcej oprócz zamieszek, rewolucja w Tunezji przejawiała się również pod postacią tradycyjnej broni klasy robotniczej- strajków i okupacji zakładowych. Na przykład w Sfax, z wyjątkiem szpitali oraz piekarni, w dniu 9-go stycznia 100% pracowników wszczęło strajki. To właśnie przedstawiciele klasy robotniczej wszczęli walkę, podłożyli iskrę pod reżim Ben’a Ali’ego i pociągnęli za sobą resztę społeczeństwa, łącząc strajki z powstańczymi demonstracjami. I nie ma w tym nic zaskakującego: w Tunezji, podobnie jak i wszędzie indziej, klasa robotnicza jest jedyną klasą rewolucyjną, która „nie ma nic do stracenia poza krępującymi ją łańcuchami”.
Tunezyjska rewolucja jest o tysiące mil oddalona od „farbowanych” pseudo-rewolucji, jak te na Ukrainie czy w Gruzji, fałszywych powstań, gdzie niemal wszystko było wcześniej zaplanowane, kiedy jedna rządząca klika zastępowana była inną. Dziesiątki ofiar śmiertelnych oznaczają, że rewolucji tunezyjskiej nijak nie można zaliczyć do „aksamitnych rewolucji”, tak samo, jak nie można w ten sposób mówić o następstwach irańskiego kryzysu rewolucyjnego z 2009 roku. Robotniczy charakter tym podobnych przewrotów i zdecydowany udział klas pracujących w przebiegu zdarzeń rewolucyjnych, jest zmartwieniem spędzającym sen z powiek nie tylko przywódców państw północno-afrykańskich i Bliskiego Wschodu, lecz również i Europy.
Na kilka dni przed upadkiem rządu Ben’a Ali, francuski minister spraw zagranicznych zaproponował pomoc reżimowi w tłumieniu rebelii. Motywem przewodnim, skłaniającym Francję do okazania wsparcia, były oczywiście interesy francuskich kapitalistów, którzy korzystali ze spadku wartości siły roboczej, narzuconego przez reżim Ben’ Ali’ego. Po zawróceniu lotu Ben Ali’ego do Francji, pomimo szerokich tradycji przyjmowania pod swoje skrzydła upadłych dyktatorów, rząd francuski wykazał pogardę dla samego dyktatora jak i jego pionków, dlatego że nie potrafili zapobiec rozwojowi niekorzystnych, z ich punktu widzenia, wydarzeń. Dopóki szeroki strumień gotówki płynął do burżujskich kieszeni, a porządek- niezbędny do podtrzymania wyzysku, był przez reżim siłą utrzymywany, Francja nie zawracała sobie głowy charakterem sprawowanej przez Ben Ali’ego władzy. Podobny schemat taktyki rządu francuskiego widzieliśmy na przykładzie Wybrzeża Kości Słoniowej, gdzie pomimo dowodów na szachrajstwa w wyborach prezydenckich kandydującego na to stanowisko, przychylnego Francji ekonomisty MFW- Alassane Ouattar’y- francuski imperializm wciąż go popiera. Oczywistym w takiej sytuacji jest, że francuski rząd popierał Ali’ego jedynie do momentu utrzymywania przezeń władzy, potem stał się bezużyteczny.
W przypadku wielu rewolucji, jak choćby sytuacja w carskiej Rosji Mikołaja II w 1917r. czy w Shah w Iranie w roku 1979, wraz z odejściem dyktatora, przewrót wzmacnia i radykalizuje się. W niedzielę 16-go stycznia, drugiego dnia po ucieczce Ben Ali’ego, 1500 osób demonstrowało w miasteczku Regueb (populacja 8000 osób), skandując m.in. hasło- „nie buntujemy się, by powoływano ‘rząd jedności narodowej’ formowany przez tekturową opozycję!!!”. W poniedziałek 17-go stycznia świeże demonstracje i protesty wybuchły w Tunis, atakowane strumieniami gazu łzawiącego, z kolei na przedmieściach, zamieszkiwanych w przeważającej mierze przez przedstawicieli klasy robotniczej, mieszkańcy zorganizowali się w ramach samoobrony przed policją, tworząc komitety powiatowe. Następnego dnia w Tunis oraz Sousse pojawiają się wezwania do demonstracji przeciw nowo powołanemu rządowi, hasło przewodnie brzmi: „upadła dyktatura, nigdy więcej żadnej dyktatury!”.
„Tunezyjska rewolucja”, która nie jest już sprawą wyłącznie Tunezji, zdaje się być daleka od zakończenia. Chociaż Ben Ali’ego już nie ma, wiele pozostałości po jego dyktatorskim państwie wydaje się nadal nie umierać. Nowo powołany „rząd jedności narodowej” w 85% składa się z członków RCD- partii Ali’ego- oraz jego byłych ministrów i „yes-man’ów”. Z kolei członkowie „opozycji” wprowadzeni do tego ciała są to w większości działacze oficjalnej, regulowanej prawnie opozycji z czasów dyktatury, jak również kilku członków partii Eddajdid (była Partia Komunistyczna), która została zdelegalizowana pomimo znacznego wspierania działań Ben Ali’ego. Oczywiście obiecywana jest wolność prasy jak i tworzenia i rejestracji opozycyjnych partii; wybrani więźniowie polityczni, jak choćby Hamma Hammami, są uwalniani z więzień, a w przeciągu najbliższych 6-ciu miesięcy zapowiadane są nowe wybory. To jednak nie uspokoiło zbuntowanych obywateli.
Wraz z upadkiem rządów Ben Ali’ego, nowy rząd oczywiście będzie zmuszony pójść na pewne ustępstwa. Historia rewolucji w Rosji, Niemczech czy Iranie, mimo wszystkich różnic między nimi, pokazuje jednak, jak burżuazja w obliczu zawirowań społecznych i ludowych wystąpień przeciw władzy, potrafi zepchnąć w polityczny niebyt nawet swoich prominentnych i lojalnych przedstawicieli. Jeżeli jednak tylko potrafi utrzymać się u władzy i zachować funkcjonowanie aparatu państwowego w jakiejkolwiek formie, zrobi wszystko, by zmiażdżyć w zarodku tych, którzy ośmielą się jej przeciwstawić. Iluzja demokracji przedstawicielskiej, sojusze między tą, czy inną partią klepiących się po ramionach burżujów, działających rzekomo dla „demokracji”, „narodu” oraz w imię dobra szerokich mas, często okupiona jest krwią buntujących się klas pracujących. Gdy powstaje ruch rewolucyjny, jedynym wyjściem jest zwycięstwo jednej klasy poprzez skruszenie innej.
¹ - z j. ang. rząd/przedstawiciel rządu, charakteryzujący się niepohamowaną chciwością i korupcją;
W oparciu o materiały zewnętrzne, opracował i przetłumaczył Jaromir