Dodaj nową odpowiedź
Pamięci Jolanty Brzeskiej
Czytelnik CIA, Nie, 2011-04-03 09:03 Lokatorzy | PublicystykaNie wiem co i jak, ale musimy coś zrobić - mówiła często Jola Brzeska, bestialsko zamordowana 1 marca br. Minął miesiąc. Policja nadal upiera się przy absurdalnej wersji samobójstwa, a prokuratura utrzymuje, że Jola ciągle żyje. Zróbmy coś!
Dokładnie rok temu Komendant Główny Policji, gen. Andrzej Matejuk, był powiadomiony o zorganizowanej grupie przestępczej, która wyspecjalizowała się w odzyskiwaniu starych kamienic w Warszawie. Najpierw Marek Mossakowski wszedł w posiadanie około 60 nieruchomości. Jego wierny adiutant, Hubert Massalski, stara się podobno o dużo więcej. Na razie odzyskał Francuską 30 i szarogęsi się na Krakowskim Przedmieściu 65. "Niech Pan coś zrobi, nim zaczną nas mordować" - przeczytał pan generał i zrobił tyle, ile mógł. Po zbadaniu sprawy przez dwóch oficerów skierował ją do Centralnego Biura Śledczego oraz do Prokuratury Apelacyjnej.
1 marca Jola była rano na wykładach. W drodze do domu wstąpiła do banku na Puławskiej, gdzie podjęła swoją emeryturę, okrojoną przez komornika, Krzysztofa Łuczyszyna. Czy wiedziała wcześniej, że 1/3 jej miesięcznego dochodu została w majestacie prawa zajęta? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że nazwisko Łuczyszyn było jej dobrze znane, gdyż ten mieszkający od niedawna w Warszawie zasłużony członek Izby Komorniczej dał się wcześniej poznać jako działający niekoniecznie zgodnie z prawem na zlecenie Huberta Massalskiego.
Łudziliśmy się, że padła ofiarą jakichś zwyrodnialców, gotowych zabić za nędzną emeryturę. Ale pieniądze były w domu. Tak jak i torebka oraz wszystkie dokumenty.
Tego samego dnia w Lesie Kabackim znaleziono spalone zwłoki kobiety. W suchym komunikacie prasowym napisano, że młodej. Tylko dzięki przypadkowi już 6 dni po morderstwie udało się zidentyfikować ofiarę po okularach, które leżały niedaleko pogorzeliska, po kluczach do mieszkania, które miała przy sobie, charakterystycznych butach ecco i po skarpetkach. Była młoda tylko duchem i umysłem. Miała 64 lata.
Jeśli wierzyć wstępnej ekspertyzie zakładu medycyny sądowej, została żywcem spalona na stosie. Jak czarownica. Dokładnie 150 lat po tym jak zapłonął ostatni w Europie stos. To też działo się w Polsce. Gdzie my żyjemy? Komendant policji z Białołęki zamordował biznesmena działającego na rynku nieruchomości i też go spalił. Napisano, że prowadzili razem interesy. Jedyne, co policjant ma do roboty w nieruchomościach to pilnować, by żyło się w nich bezpiecznie. Jolę zamordowano, bo niedawno otrzymała orzeczenie lekarskie o niepełnosprawności, czyli nie można jej było wyrzucić na bruk, jak sobie tego życzył niezawisły sąd. Dla Mossakowskiego oznaczało to jeszcze 2 - 3 lata znoszenia obecności Joli w "jego" mieszkaniu.
Od dwóch tygodni w mediach jest absolutna cisza na temat Joli. Policja nie podaje żadnych szczegółów. Prokuratura też. Grzmi za to cała prasa światowa. Zdjęcia Joli są na pierwszych stronach gazet. Ogromne tytuły krzyczą: "ZAMORDOWANA DZIAŁACZKA LOKATORSKA W WARSZAWIE". "JOLANTA BRZESKA - OFIARA DZIKIEJ REPRYWATYZACJI". Pod koniec marca w Berlinie odbyła się manifestacja solidarności z lokatorami w Warszawie, na której domagano się jawnego śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej.
Przez wiele lat za cichym przyzwoleniem władz pozwalano Massalskiemu i Mossakowskiemu oszukiwać lokatorów, okradać ich, zastraszać i znęcać się. Cisza, jaka panuje wokół Joli Brzeskiej wygląda na kontynuację polityki reprywatyzacyjnej w jej najdzikszej postaci.
Zakończę słowami Joli: NIE WIEM CO I NIE WIEM JAK! ALE ZRÓBMY COŚ!