Dodaj nową odpowiedź
Deliberować to nie to samo co partycypować
Czytelnik CIA, Sob, 2011-05-14 12:26 PublicystykaNiniejszy tekst jest odpowiedzią publicystyczną na szeroko komentowane na CIA wdrożenie tzw. "sondaży deliberatywnych" przez władze Poznania. Ta informacja wywołała burzliwą dyskusję na temat strategii ruchu, budżetu partycypacyjnego i demokracji uczestniczącej. Oto kolejny głos w tej dyskusji.
Na temat budżetu partycypacyjnego w Poznaniu dyskutuje się już od dość dawna. Pierwsze debaty na jego temat, wywołane przez środowisko poznańskiej Federacji Anarchistycznej, odbyły się w 2005 roku i miały związek ze sprzeciwem wobec budowy pola golfowego w Krzyżownikach. Toczone były wśród działaczy społecznych i członków rad dzielnic. Dyskusje nabrały impetu w ciągu ostatnich dwóch lat przy okazji sporów dotyczą planowanych budżetów na rok 2010 i 2011, oraz narastającego kryzysu finansów miasta.
Po kilku latach – wydawałoby się - koncepcja uzyskała zainteresowanie. Dziś mówią o niej politycy wiodących partii, radni i sam zarząd Poznania. Sukces? Bynajmniej. Idea ta bowiem w wersji oferowanej przez oficjalne gremia władzy lokalnych, przybrała swój skarłowaciały wyraz. W ostatnim tygodniu kwietnia władze Poznania, w związku z debatą wokół budżetu na 2012 rok, ogłosiły, że będzie on dyskutowany w drodze tzw. „Sondażu Deliberatywnego”. Jakie są oczekiwania społeczne w związku z partycypacją w ustalaniu struktury budżetu, jasno wyraził Lech Mergler ze Stowarzyszenia My-Poznaniacy w ostatnim swoim artykule „Co się stało z naszą kasą?” przede wszystkim domagając się od miejskich prominentów ujawnienia całej prawdy o sytuacji finansowej samorządu, zanim ewentualnie będą możliwe jakiekolwiek formy „partycypacji”. Dziś na łamach lokalnej Gazety Wyborczej Joanna Erbel (Krytyka Polityczna) nazwalał propozycję „Sondażu Deliberatywnego” jako „cyniczny gest władz Poznania”, których celem staje się jedynie „rozbrojenie oporu społecznego”. Jak widać środowiska nawet mniej radykalne w swoich żądaniach politycznych, dystansują się od propozycji magistratu i nawołują do „odmowy udziału w legitymizowaniu społecznie szkodliwych decyzji” przez takie pomysły jak „Sondaż Deliberatywny”.
Sondaż to nie partycypacja
Zacznę od tego, że „sondaży” czy „konsultacji społecznych” nie należy mylić z „budżetem partycypacyjnym”. Pierwsza i podstawowa różnica polega na tym, iż w dwóch pierwszych przypadkach formalnie władze zarówno decydują co będzie dyskutowane, na jakich zasadach, oraz jaka ostatecznie zapadnie decyzja. Czyli zachowają one pełną kontrolę nad całym procesem decyzyjny, a ewentualne „konsultacje” czy „sondaże” są najczęściej jedynie dodatkowym narzędziem rządzenia. W przypadku „budżetu partycypacyjnego” to wspólnota samorządowa orzeka nad czym ma się toczyć debata i jak ma ona przebiegać, a istniejące ciała przedstawicielskie ewentualnie stawiają „kropkę na i” - akceptują to, co zostanie wspólnie wypracowane i nadają mu realny kształt.
Sondaż Deliberatywny jaki został przeprowadzony w 2009 roku na temat stadionu przy ulicy Bułgarskiej jasno nam pokazuje, jakiego typu ograniczenia w odniesieniu do partycypacji tu występują. Po pierwsze w momencie podjęcia tego badania opinii publicznej, decyzja o budowie stadionu już oczywiście była podjęta. Funkcje obiektu, jak też podstawowe zasady finansowania, zostały przesądzone na poziomie projektowym. Zapytano wybranych mieszkańców Poznania zatem tylko o to, co było już i tak ustalone i pozwolono im się jedynie poruszać w obszarze z góry określonych scenariuszy: Czy operatorem stadionu ma być miejski POSiR czy firma zewnętrzna? Czy miasto ma finansować stadion ze środków publicznych w całości, czy tylko w części? Czy stadion ma być dostępny tylko dla Lecha, czy też innych drużyn? Wreszcie, uwaga!, czy na stadionie piłkarskim, mają się odbywać głównie mecze piłki nożnej? Zaskakujące, ale ponad 90% zapytanych odpowiada twierdząco i nie chciało zmienić swojego stanowiska.
Dodatkowo wpływ opinii uczestników sondażu na proces decyzyjny dotyczący stadionu jest problematyczny, a przynajmniej nie był i nie jest jasny. Każde pytanie, zarówno z uwagi na charakter sugerowanych odpowiedzi, jak też rozkład preferencji badanych, nie przesądza kategorycznie o niczym, granice się rozmywają i ostateczna interpretacja wciąż należy do władz. Obojętnie jaką decyzję nie podejmą, dokładnie jak za sprawą wróżenia z fusów, znajdą uzasadnienie na dnie filiżanki - w wynikach omawianego sondażu. Na przykład uczestnicy badania nie chcieli, aby stadion był użytkowany wyłącznie przez KKS Lech, ale jednocześnie pragnęli, aby inne dopuszczone do eksploatacji zespoły były profesjonalne. Kto będzie decydował o tym, który klub jest profesjonalny i co jeżeli uzna, że jedynym profesjonalnym klubem jest Lech?
Pozostaje wreszcie ostatnia kwestia – czy uczestnicy sondażu mieli okazję zapoznać się z innymi stanowiskami dotyczącymi sensu istnienia tego obiektu, jego przeznaczenia i zarządzania, niż stanowisko władz miasta? Takiej, wydawałoby się oczywistej opcji, w ogóle nie przewidziano. Wszystkie informacje, cała wiedza, eksperckie opinie pochodziły od zarządu miasta i miały się zderzyć z potocznymi przekonaniami uczestników sondażu. Co było zatem zasadniczym jego celem? Odpowiedź znajdziemy we wnioskach raportu: „Proces konsultacji ma dodatkowo zapewnić legitymizację decyzji” – z tą różnicą, iż uważam, że nie „dodatkowo”, ale „przede wszystkim”.
Deliberacja a kryzys legitymizacji władz
Na Ryszarda Grobelnego w ostatnich wyborach samorządowych głosowało od 70 do 80 tysięcy osób, z 434 tys. uprawnionych - sporo poniżej 1/5. Można też zaryzykować twierdzenie, że grupa przeciwników prezydenta, jest mniej więcej taka sama jak zwolenników i rekrutuje się nie tylko spośród elektoratu najbardziej zajadłych przeciwników politycznych Grobelnego, ale także z grona osób nie głosujących. Jak spojrzymy na zarząd, jak i radę miasta, jasnym staje się, że ogromna większość Poznaniaków, już na poziomie statystycznym, nie ma swojej reprezentacji politycznej, a co za tym idzie obecna władza, choć posiada legitymizację formalną, nie dysponuje legitymizacją społeczną.
Sprawa nie była dla władz tak ważna, dopóki w Poznaniu nie istniała zorganizowana opozycja zdolna wejście w merytoryczny i upubliczniony z nią spór. Dlatego w kwestii dotyczącej budżetu, władzom miejskim legitymizacja formalna nie wystarcza. Boom w przypływach i wydatkach miasta właśnie dobieg końca. Nie pozwolono mieszkańcom partycypować w decydowaniu o strukturze budżetu w okresie prosperity, lekką ręką wydano ogromne sumy na wcale nie priorytetowe inwestycje, zadłużono miasto - więc dziś nęcące jest odwołanie się do legitymizacji społecznej przy dzieleniu „biedy” i partycypacji przy rozwiązywaniu problemów w rodzaju „kto teraz utrzyma takiego molocha, jak stadion miejski?”. O ile jednak nie łączy się to z realną utratą wpływów, bo za tym może iść utrata stanowisk i apanaży, szans na dalszą karierę, czy fotel senatorski. Dlatego stwarzanie pozoru „konsultowania”, „badania opinii za pomocą sondaży” czy najlepiej „partycypacji” wydaje się teraz z punktu widzenia naszych włodarzy bardzo ważne.
Kontrolowana demokracja
Tymczasem, podkreślmy stanowczo, realna partycypacja wymaga odstąpienia władzy poprzez sięgnięcie do demokracji bezpośredniej. Konstytucja teoretycznie zapewnia, że społeczeństwo sprawuje swoją władzę przez przedstawicieli lub „bezpośrednio”. Dzisiejsze elity władzy nie wierzą jednak, wbrew powtarzanym ciągle deklaracjom, w demokrację w ogóle, a w każdym razie nie w jej bezpośrednie formy. Nie zależy im na tym i nie mają w tym interesu. Stawiają i na tym polu na efektywność ekonomiczną. Dziś jest już truizmem stwierdzić, iż miastami zarządza się jak firmą, a nie na zasadzie współdecydowania wszystkich obywateli, których traktuje się raczej jak zasób lub populację niezdolną do podjęcia samodzielnej decyzji (czy pracownicy mogę demokratycznie decydować o przedsiębiorstwie?).
Ryszard Grobelny, wyćwiczony w swoich PRowych zachowaniach, nie odmawia jednak wprost mieszkańcom prawa do decydowania, ale sam określa jak rozumie partycypację i w jakich ramach będzie się ona toczyć. Odwołując się do merytokratycznych praktyk, zamawia zatem za 150 tys. objęty prawami autorskimi Sondaż Deliberatywny (grunt to dobra nazwa i zastrzeżona marka), zlecając przeprowadzenie go zewnętrznemu podmiotowi. Okazuje się też, że ponad półmilionowe miasto można skompresować do 140 osób, a reprezentatywności takiej grupy zawoalować statystyczno-socjologicznym stwierdzeniem o „poziomie ufności”, aby wszelkie wątpliwości oddalić i odetchnąć z ulgą. Wiara w to, że efektywność decyzji jest tym większa, im mniej w niej uczestniczy osób, ciągle króluje. Wątpliwości jednak co do reprezentatywności pozostają.
Co ciekawe w projekcie tym władze nie sięgają po pomoc nikogo związanego z poznańskimi uczelniami wyższymi (czyżby dlatego, że poznańscy profesorowie socjologii potrafią zająć krytyczne stanowisko wobec władz?), ani związanego z Uniwersytetem Warszawskim, który prowadził poprzedni sondaż dotyczący stadionu. W przypadku naukowców akademickich trudniej byłoby kontrolować przebieg procesu badawczego dotyczącego konsultowania budżetu i to w momencie ostrej i merytorycznej krytyki, prowadzonej ze strony opozycji. Prezydent Grobelny wybiera zatem firmę komercyjną – TNS Pentor – wobec której jego pozycja jako zleceniodawcy jest znacznie silniejsza. Zapytajmy jak wyłoniono tę firmę? W przetargu, konkursie ofert czy z wolnej ręki? Kto ostatecznie będzie decydował o rodzaju zadanych pytań i przebiegu sondażu? Wreszcie dlaczego zadecydowano o takiej formie uzgadniania budżetu bez oglądania się na opozycję? Albo nie pytajmy, przecież znamy odpowiedzieć – jak zwykle o wszystkim mógł (i ciągle może) zadecydować sam Ryszard Grobelny.
Władza know-how i głupia populacja
Stwierdzenie zatem Gazety Wyborczej, przy okazji artykułu na tema Sondażu Deliberatywnego, iż: „Po raz pierwszy mieszkańcy będą uczestniczyć w tworzeniu budżetu Poznania”, jest niestety przedwczesne i nadto optymistyczne. Obecna władza robi wszystko, żeby mieszkańcy ani nie stali się źródłem żadnej istotnej wiedzy, ani tym bardziej władzy, przy kształtowaniu budżetu na 2012 rok. Prezydent Grobelny zapewniając, co odnotowała Gazeta, iż nie pozwoli, aby uczestnicy sondażu przesądzili o niewydawaniu na kulturę pieniędzy, ujawnia jednocześnie swoje faktyczne nastawienie. Puszcza oko do swojego know-how elektoratu, że – jak kiedyś to stwierdził Holbach – „głupia populacja” nie jest wstanie właściwie zadecydować. Fakt, jeżeli każe się wybierać między oszczędnościami na szkoły, ochronę zdrowia, bezrobotnych czy teatr, przeciętni obywatele stolicy Wielkopolski zarabiający 1/3 tego, co zgarniają średnio członkowie zarządu i rady miasta, mogą mieć trudności, żeby sprostać merytokratycznym wymaganiom „zblatowanych elit”, żeby się posłużyć terminem prof. Tomasza Polaka. W ich domowych budżetach wydatki na teatr to raczej luksus.
Pomysł Ryszarda Grobelnego na budżet partycypacyjny przypomina sytuację, kiedy dorastającemu dziecku daje się kieszonkowe i jednocześnie przekonuje, że jest już dorosłe i może samo decydować. Panie prezydencie – przeciętny obywatel, zarówno pełnoletni jak i niepełnoletni, aż tak głupi nie jest.
Jarosław Urbański
za: http://www.rozbrat.org