Dodaj nową odpowiedź
Z góry widać mniej – czyli o granicach percepcji intelektualnej lewicy
Akai47, Pią, 2011-06-10 08:46 PublicystykaNiniejszy artykuł stanowi odpowiedź na artykuł Ostrość widzenia czy ślepota, czyli dla kogo ten barak? opublikowany na portalu "Recykling Idei". http://recyklingidei.pl/starnawski_zawadzka_ostrosc_widzenia_czy_slepota...
Trudno pozostawić bez komentarza artykuł „Ostrość widzenia czy ślepota, czyli dla kogo ten barak?”, który zawiera wiele założeń, które są dość typowe dla pewnych odłamów intelektualnej lewicy.
Pierwsze założenie samo w sobie mówi bardzo wiele. Autorzy artykułu, przeprowadzając krytykę hasła „Baraki dla Obamy” i wysnuwając podejrzenie, że ma ono ukryty „rasistowski przekaz” piszą, że zostało ono użyte dla przykucia uwagi owego wyobrażonego „prostego człowieka” – organizatorzy protestu dają, po pierwsze, wyraz jedynie swoim fantazjom na temat „prostych ludzi”.
Powyższe stwierdzenie pokazuje istotę problemu i skłonność niektórych aktywistów do wyobrażania sobie podziału na "prostego człowieka" i jego rolę, oraz zewnętrzną wobec „prostych ludzi” klasę „ludzi skomplikowanych”, którzy mają odgrywać całkiem inną rolę w ruchach społecznych. Takie podejście kryje w sobie bardzo niebezpieczną tendencję, która zwiększa dystans pomiędzy wieżami z kości słoniowej świata akademii i realnych działań w ruchach społecznych. Ta tendencja sprowadza się do tego, że tworzy się fałszywą opozycję pomiędzy "organizatorami”, którzy nie należą do kategorii „prostego człowieka”, ale jedynie snują fantazję na jego temat i sprowadzają go do przedmiotu swoich działań. Gdy tkwi się w środowisku akademickim, gdzie codziennością są studia nad "przedmiotami" - taka opozycja jest czymś realnym. Jednak organizatorzy Dni Gniewu nie wywodzą się z takiego środowiska.
Pomysłów na protest było bardzo wiele. Grupa lokatorów uczestniczyła w spotkaniach przygotowawczych, na których padły propozycje haseł, m.in. hasła „Baraki dla Obamy”. To może się wydać dość złożone, więc wytłumaczę to szczegółowo. Dni Gniewu były w zamierzeniu protestem przeciwko polityce anty-społecznej. Temat był więc zarysowany bardzo ogólnie. Szczyt odbywający się w Warszawie był dobrym momentem, by zorganizować protest, z tego względu, iż ludzie zwykle w takich momentach wyrażają większe zainteresowanie tego typu działaniami. Jednym z tematów była polityka mieszkaniowa. Podczas szczytu, publiczne pieniądze były wydawane na ochronę i goszczenie dygnitarzy, podczas gdy eksmitowani lokatorzy są zmuszeni do zamieszkiwania w barakach. To nie my powinniśmy zamieszkiwać w barakach, ale właśnie dygnitarze.
Ten pomysł był bardzo prosty i spodobał się wszystkim aktywistom. Był też łatwy do przekazania. W przemówieniach, które zostały wygłoszone podczas demonstracji i na rozdawanych ulotkach, podkreślano jak wiele publicznych pieniędzy zostało zmarnowanych. Skrytykowano militaryzm, udział wojsk polskich i amerykańskich w wojnach okupacyjnych, tzw. „wojnę z terroryzmem”, represyjne państwo, oparte na obsesji „bezpieczeństwa” i tendencję do ograniczania wydatków na potrzeby społeczne, takie jak mieszkalnictwo. Podczas orgii wydawania publicznych pieniędzy, takich jak szczyt podczas którego odbywały się protesty, środki z budżetu są wydawane głównie na to, by uniemożliwić kontakt "szacownych gości" z wściekłymi ludźmi i by podtrzymać iluzję dobrobytu przez usunięcie biedoty z pola widzenia.
Nie jestem zdziwiona, że autorzy artykułu nie wiedzą, co faktycznie zostało powiedziane na demonstracji, ani jaki był jej cel, gdyż – sądząc po ich wypowiedziach – opierali się jedynie na migawkach z internetu i swoich osobliwych założeniach, takich jak to, iż rzekomo chcieliśmy wykazać powiązanie Baracka Obamy i cen nieruchomości w Polsce. Taka idea nie została sformułowana, ale najwyraźniej należało ją wymyślić, by dodać ją do listy słabych zarzutów sformułowanych w artykule.
Ale wróćmy do podstawowego problemu, który moim zdaniem jest o wiele bardziej realny i wszechobecny, niż rzekome rasistowskie podstawy hasła „Baraki dla Obamy”. Tym problemem jest przekonanie, że „organizatorzy” każdego wydarzenia politycznego są kim innym niż „prości ludzie”. Nie wiem nawet specjalnie, jaka jest definicja takiego „prostego człowieka”. Z punktu widzenia intelektualnej elity, tylko jedna definicja może się wydawać prawdopodobna: „prosty człowiek”, to ktoś, kto nie jest zbyt wykształcony. To człowiek wykluczony na wiele sposobów ze świata intelektualnej elity. To człowiek, który nie cytuje przy każdej okazji Bourdieu, by wydać się bardziej inteligentnym, niż jest w rzeczywistości. W odróżnieniu od niektórych lepiej wykształconych ludzi, takiemu człowiekowi nie imponują intelektualne konwersacje i wydają mu się pretensjonalne i pozbawione sensu. Niekoniecznie musi być uboższy od intelektualisty, gdyż intelektualizm nie musi iść w parze z bogactwem materialnym. Jednak nie posiada intelektualnego kapitału potrzebnego, by stać się częścią elity. W tym sensie jest „prosty”.
Założeniem autorów artykułu jest brak możliwości integracji pomiędzy "prostymi ludźmi”, a wyobrażoną „klasą aktywistów” – która ma być bardziej podobna do nich samych. W ich wyobraźni (najwyraźniej bujnej) nie pojawiło się przypuszczenie, że aktywiści wybrali takie, a nie inne hasła, nie dlatego że wyobrażają sobie jakiś „prostych ludzi”, ale dlatego, że są „prostymi ludźmi” – znajdującymi się poza intelektualnym gettem, poza światem teoretyzowania o ukrytych treściach rasistowskich. Hasła były jasnym wyrazem świadomości klasowej, poczucia, że jest się traktowanym jak obywatel drugiej kategorii z powodu różnych elementów statusu społecznego, nie tylko z powodu sytuacji materialnej.
Innym ukrytym założeniem było to, że pomimo iż hasło było łatwo zrozumiałe dla tych, którzy je wymyślili, rola społecznego aktywisty (a raczej tego aktywisty, który posiada wystarczającą znajomość dyskursu intelektualnego) polega na wyjaśnianiu niedostatecznie oświeconym, dlaczego hasło jest "bardzo niebezpieczne". A czemu jest niebezpieczne? Skoro nikt z nas nie zgadza się z poglądem, że ma ono rasistowskie konotacje, głównym zagrożeniem jest to, że jacyś intelektualiści postanowią wynaleźć „prawdziwe założenia" stojące za tym hasłem.
Jak się okazało, intelektualiści nie mieli pojęcia, jaka była intencja przekazu i co zostało powiedziane na demonstracji. Ale to nie szkodzi.
Bardziej niebezpieczna jest próba podejmowana przez intelektualistów, by stanąć ponad tymi, którzy są mniej wykształceni, niż oni sami, by wykazywać wciąż błędy i przyjmować postawę wyższości moralnej związanej z dostrzeganiem problemów, które tylko intelektualiści są w stanie dostrzec. Nawet jeśli zdają sobie sprawę, że nie było żadnej intencji rasistowskiej, z lubością poświęcą mnóstwo czasu, by pisać o tym, jakim zagrożeniem dla lewicy są zbyt prymitywne formy wypowiedzi. Gdyby tylko wszyscy ci, którzy rzekomo przejmują się problemami społecznymi, spędzali mniej czasu na rozwijanie egzotycznych teorii, a więcej na działanie w ruchach społecznych, walcząc o utworzenie bardziej horyzontalnych form samoorganizacji wspólnie z wykluczonymi... Nie patrzę na to z optymizmem, gdyż mentalność intelektualistów lewicy sprawia, że jest to bardzo trudne.
Muszę też odnieść się do stwierdzeń, że hasło było w jakiś sposób "nieodpowiednie” i miało jakieś rasistowskie podteksty. Jeśli ktoś uzna takie podejrzenia za śmieszne, to nie z powodu ignorancji i braku percepcji, ale dlatego, że teza na której oparte są podejrzenia jest skomplikowaną mieszanką teorii i z góry przyjętych założeń, które są zarówno oderwane od rzeczywistości, jak i w gruncie rzeczy prymitywne. Nie mówię tego lekko: sama bardzo poważnie podchodzę do treści dyskryminacyjnych w dyskursie społecznym. Chodzi o to, że oskarżenia w tym przypadku są chybione. Całkowicie.
Autorzy artykułu, w swojej arogancji i ignorancji, stwierdzają: „Zamiast poważnego protestu w poważnych kwestiach, grupa białych ludzi przywitała Obamę ilustracją i tekstem, które kpią z jego wyjątkowo mało „amerykańskiego” imienia.”
To stwierdzenie jest dość osobliwe w świetle dużego zainteresowania, jakie protest wzbudził wśród przechodniów, w świetle przemówień, które poruszały kwestię pomieszania wartości, na przykładzie rządów Polski i USA, które wydają pieniądze na wojny w interesie elit, zamiast dopilnować, by były spełnione podstawowe potrzeby społeczne. Jeśli to nie jest "poważny protest” – co nim jest? (Przepraszam, zapomniałam! „Poważna” zdaniem autorów jest kwestia domniemanego rasizmu. To elity intelektualne i ich kółko admiratorów określają, co jest "poważne” i “ważne”. Nawet, jeśli mówią to samo, nie mogą przyznać, że przesłanie protestu było "poważne", gdyż wtedy osłabiałoby to argument o domniemanym "rasizmie".)
Warto sobie przypomnieć sytuacje, w których liberalna lewica w Polsce z podobną uwagą przyglądała się kwestii dość naturalnej skądinąd tendencji do wyśmiewania polityków na wszystkie sposoby – w tym wyśmiewania ich imion. Ilu lewicowców uznało, że Kaczyński nie powinien być porównywany do kaczora? Dla mnie, to jest oczywiste: kaczka ma krótkie nogi i chodzi w śmieszny sposób. To oczywiste, że ludzie wyśmiewali się ze wzrostu Kaczyńskiego, co stanowi wyjątkowo podły rodzaj dyskryminacji.
Trudno jest przeprowadzić dokładną analizę motywacji wszystkich tych, którzy kpią z polityków. Niektórzy naśmiewają się z tuszy polityków, innych motywuje nienawiść do "lewicowych" poglądów lub przynależności partyjnej, a jeszcze kogoś innego może motywować nienawiść do hipokryzji (nie mówię tu o konkretnych politykach). Jakiś prawicowy ignorant może próbować coś zasugerować mówiąc, że Obama brzmi jak Osama. Jednakże imię "Barack" zostało połączone z "barakami" (w wersji angielskiej hasła: "barracks" - czyli "koszary" - wersja angielska hasła również była przytoczona podczas przemówień i była widoczna na planszach). Wyobraźmy sobie, że ktoś w rzeczywiście rasistowski sposób mówi o "problemach gett podmiejskich we Francji". Czy każdy, kto będzie następnie mówił o problemach gett, będzie też automatycznie przyjmował perspektywę rasistowską?
Sztuczka, z której skorzystali autorzy, polega na skojarzeniu “żartu" na temat Osamy z grą słowną w omawianym haśle. Warto jednak zauważyć, że hasło o Baraku nie ma nic wspólnego z kolorem jego skóry, ale wiąże się z klasą do której należy, z jego pozycją w światowej elicie. Nie każdy patrzy na ludzi z perspektywy rasowej.
Jednak autorzy tekstu korzystają z perspektywy rasowej, by wygenerować dość ciekawe idee. Na przykład, wskazują na fakt, że demonstranci są "biali". Ta uwaga nie ma nic do rzeczy, ale jest przytoczona w pewnym celu. Miałoby to pociągać za sobą implikację, że „biali ludzie” w jakiś sposób są mniej uprawnieni do protestu w tej sytuacji. To dość problematyczne i wskazuje na inne z góry przyjęte założenia. Czy gdyby protestujący nie byli biali, hasło byłoby OK? Czy również ich określono by jako "rasistów”? To jasne, że ktoś, kto nie jest biały również może doświadczyć nienawiści o podłożu klasowym wobec Obamy, podobnie jak (biali) aktywiści organizujący protest. Gdyby nie-biali powiedzieli Obamie, żeby zamieszkał w baraku, zamiast w luksusowym hotelu, czy ich też można by oskarżyć o rasizm? Lub ignorowanie rasizmu?
Takie dylematy i debaty pojawiały się od lat w sferach lewicy na świecie i jedynie w Polsce mogą wydawać się „nowoczesne”. Najbardziej przenikliwa krytyka nadopiekuńczej postawy białych intelektualistów została sformułowana przez czarnych intelektualistów. Inni „mniejszościowi” pisarze podjęli ten temat w USA, w tym Azjaci i Żydzi.
W tym kontekście, uczestniczyliśmy w wielu dyskusjach o rzekomym antysemityzmie lewicowych ruchów sprzeciwiających się polityce Izraela. To jasne, że da się odnaleźć wątki antysemickie – ale nie powinno być ogólnym założeniem, że wszelkie protesty przeciw Izraelowi są antysemickie. W jednym przypadku, pewna aktywistka, która konsekwentnie zwalczała przejawy antysemityzmu w ruchu pro-palestyńskim, spędziła mnóstwo czasu na krytykę tekstu podpisanego przez jedną z grup, który określiła jako antysemicki. Rozpoczęła się skomplikowana debata. Aktywistka w końcu oskarżyła całą grupę o antysemityzm. Nie pomogło zapewnienie, że 90% członków grupy to Żydzi, którzy po prostu sprzeciwiają się polityce państwa Izrael, co nie jest w żaden sposób antysemickie. Grupę poparło wielu aktywistów z Izraela.
Tego typu historie są czesto wykorzystywane przez prawicę, by wytworzyć obraz „politycznej poprawności”, by zdyskredytować i osłabić wszelkie działania wymierzone w seksizm, rasizm i antysemityzm. Przytaczam ten przykład nie po to, by twierdzić, że każdy kto znajdzie przypadek rasizmu "przesadza", czy "wyobraża sobie coś". Wiele rzeczy powinno zostać powiedziane na ten temat. Dlatego szkoda, że intelektualiści szukają rasizmu nie tam, gdzie faktycznie jest. Nikogo z uczestników tej akcji nie przekonały słabe, niedokładne i prawdopodobnie oparte na uprzedzeniach argumenty autorów tekstu. Skutkiem będzie jedynie to, że gdy w przyszłości ktoś poskarży się na jakieś rasistowskie hasła, ten przykład posłuży, by zdyskredytować tę skargę.
Teraz jeśli chodzi o skojarzenie baraków przedstawionych na zdjęciach ze slumsami, gdzie mieszkają biedni Afro-Amerykanie – to jest dopiero naciągane. Kontener nie jest typowym miejscem zamieszkania afro-amerykańskiej biedoty. Jeśli to już coś przypomina, to przyczepę, która jest typowym miejscem zamieszkania dla białej biedoty. Polscy lokatorzy skojarzyli ten obraz z warunkami, w jakich przyjść może żyć im samym. Propozycja, by Barak Obama przyjrzał się ich warunkom zamieszkania, lub ich doświadczył, służyła temu, by ujawnić tą rzeczywistość. To nie to samo, co zaproszenie do przeniesienia się do Chaty Wuja Toma.
Choć to ma jeszcze mniej wspólnego z tematem, ale warto wspomnieć, że aluzja do Wuja Toma jest o wiele częściej wykorzystywana przez czarnych Amerykanów, niż białych. Dlatego, że Wuj Tom posłusznie służył swojemu panu, więc określenie „Wuj Tom” jest wyrazem krytyki używanym przez czarnych Amerykanów przeciw innym czarnym Amerykanom – by podkreślić, że są nastawieni zbyt serwilistycznie wobec interesów białych i wobec białych liderów, jednocześnie zdradzając interesy czarnych. (Istnieje nawet obszerna literatura na temat alternatywnych interpretacji postaci Wuja Toma, ale nie ma to znaczenia dla popularnego rozumienia tej aluzji). A więc gdy czarnoskóra osoba wspina się po drabinie społecznej i dostaje się do ekonomicznej lub politycznej elity, biorąc udział w tworzeniu polityki, która nie jest korzystna dla czarnych, taką osobę czarni aktywiści nazywają „Wujem Tomem”. Nie bez kontrowersji. Jednak takie same uwagi wypowiedziane przez białych ściągają na siebie krytykę białych intelektualistów, jak stało się w przypadku Ralpha Nadera i Jona Pilgera, gdy nazwali Obamę „Wujem Tomem”. Ten drugi jest dziennikarzem, który przez ponad 40 lat poddawał ostrej krytyce wojny i politykę, która krzywdziła ludzi innych ras, niż biała. Nagle nazwano go rasistą za użycie aluzji, której intencje są jasne i czytelne dla wszystkich, oprócz tych, którzy próbują na siłę „odkryć” rasistów, by udowodnić jakąś tezę.
Wracając do kwestii debat politycznych do których dążymy. Na pewno nie dążymy do takiej debaty, która usiłuje pomniejszyć poważny protest polityczny przez wymyślanie naciąganych i nieprzekonujących interpretacji. To dość niepokojące, że w ostatnich latach w Polsce zyskuje popularność intelektualna lewica, która wzoruje się na amerykańskich liberałach, opisanych przez Thomasa Franka w książce "Co się stało z Kansas?". Książka opisuje, jak społeczne postulaty lewicy zostały całkowicie zagubione, na rzecz kwestii obyczajowych, które odciągają uwagę od spraw społecznych i ekonomicznych o większej wadze. Nikt nie twierdzi, że kwestie obyczajowe nie są istotne, ale nie mogą one dominować nad ekonomicznymi i społecznymi problemami, które powinny znajdować się w centrum wizji lewicy.
Pewnego dnia, odwiedziła nas lokatorka, która chciała uzyskać pomoc od swojego sąsiada, znanego liberała, by prosić o pomoc lokatorską w zreprywatyzowanej kamienicy w której oboje mieszkali. Znany liberał odpowiedział, że nie interesuje go ta sytuacja, bo sam wykupił mieszkanie. Niestety podobne podejście nie jest odosobnione. Podobne wypowiedzi słyszeliśmy od wielu osób, które uważają się - ze względu na swój obyczajowy liberalizm - za część lewicy. Bardzo mała część lewicy jest zainteresowana udziałem w działaniach lokatorskich. Lewica o wiele chętniej pisze artykuły, bierze udział w konferencjach i prowadzi debaty wśród intelektualistów o problemach gentryfikacji. Taki rodzaj udziału nie zakłada integracji z "prostymi ludźmi" i nie jest tym samym, co działanie w sposób oddolny wśród innych aktywistów.
Polskiej lewicy w większości nie udało się włączyć do takiej działalności i zbudować ruchu posiadającego świadomość klasową. Dyskusje o lewicowej literaturze zmierzają coraz bardziej w stronę hermetycznego intelektualizmu. W niektórych kręgach, argumenty stają się coraz bardziej abstrakcyjne i oddalone od podstawowych kwestii, które żywotnie interesują duże grupy społeczne. Tego typu walka powinna być bardziej istotna dla ludzi nazywających się lewicowymi aktywistami.
Nie mogę nie odnieść się do innej kwestii, która jest obecna na polskiej scenie liberalnej, tak jak i na amerykańskiej: idei, że wybór czarnego prezydenta w jakikolwiek sposób pomoże sprawie osób zmarginalizowanych, a zwłaszcza Afro-Amerykanów.
Jako anarchiści, oczywiście mamy inne podejście do kwestii władzy politycznej i mamy inną strategię wprowadzania zmian. Nie wierzymy w to, że realne zmiany dokonują się przez zmianę przywódców, choć w niektórych przypadkach historycznych, zmianom polityki towarzyszyły zmiany przywódców. Obama mógł zostać prezydentem z wielu przyczyn, ale najważniejszą z nich był fakt, że potrafił dołączyć do politycznej i ekonomicznej elity i stać się dla niej użyteczny. Czarna twarz była bardzo użyteczna dla obojętnych rasowo interesów kapitału i władzy. Tak wiele osób udało się oszukać, gdy nadzieje zostały powiązane z osobą, która cynicznie kłamała i manipulowała, obiecując rzeczy, które nie leżą nawet w kompetencjach prezydenta USA. Ludzie nie poddawali tego w wątpliwość - chcieli nadziei i wiary. Chcieli wierzyć, że pożądane przez nich zmiany można osiągnąć dzięki bierności przerywanej raz na cztery lata wrzuceniem kartki wyborczej. Każdy marketingowiec jest w stanie doradzić politykom, co mają powiedzieć, by znów zostać wybranym.
Po wyborach jednak następuje powrót do polityki takiej jak zwykle. Dla nas, nie jest to zaskoczeniem.
Wielu ludzi daje się zwieść takim obietnicom i umieszcza swoje nadzieje nie tam, gdzie trzeba. Niektórzy identyfikują się z sukcesem jednostek. Jeśli są czarni i widzą czarnego, który odniósł "sukces" w ramach systemu, który jest przecież fundamentalnie niesprawiedliwy dla ogromnej większości czarnych, uważają to za swój osobisty „sukces”. Nie ma sensu dyskredytowanie takich uczuć i z pewnością pozytywne wzory są ważne w społeczeństwie, która dostarcza tylu wzorów negatywnych. Trzeba jednak dostrzec, że rasa i płeć nie są tak naprawdę problemem dla klasy rządzącej, przynajmniej nie w USA i stanowią tylko odwrócenie uwagi. Dajcie ludziom czarnego prezydenta, a może przestaną zwracać uwagę czyje interesy klasowe ochrania.
Choć wielu dało się nabrać, nie da się ich nabierać w nieskończoność. Obama był krytykowany przez społeczną i anty-kapitalistyczną lewicę od samego początku i powoli tracił zaufanie własnego elektoratu. Ci ludzie, choć nadal są w mniejszości, widzą, że czarny u władzy nie zmienia nic w życiu czarnych żyjących na marginesie (choć może coś zmienić w życiu elit). Jest długa lista czarnych polityków, którzy odnieśli sukces, m.in.: Colin Powell, Condoleeza Rice i wreszcie Barack Obama. Wszyscy zrobili wiele, by wspierać agresywne kampanie wojskowe, w czasie gdy czarna biedota stanowi coraz większy odsetek żołnierzy armii amerykańskiej. Dla biednych nie ma często zbyt wielu alternatyw, kończą więc jako mięso armatnie dla elit. Czarni przywódcy nie mają żadnych skrupułów, by wysyłać czarną biedotę na śmierć - podobnie jak biali przywódcy przed nimi.
Podsumowując, nie tylko nie mogę się zgodzić z podstawowymi tezami tego artykułu i widzę w nim podstawowe błędy, ale wydaje mi się, że odsłania on głębsze uprzedzenia i sprzeczności logiczne, które są typowe dla sfery, której nie da się określić inaczej, niż "intelektualna lewica", z braku lepszego określenia.