Dodaj nową odpowiedź
Piotr Kropotkin: Zarzuty wobec anarchokomunizmu
oski, Wto, 2006-12-19 17:21 Publicystyka | Ruch anarchistycznyRozpatrzmy teraz główne zarzuty przeciw komunizmowi. Większość ich, oczywiście, ma swe źródło w zwykłym nieporozumieniu; ale niektóre poruszają nader doniosłe kwestie i zasługują niewątpliwie na uwagę.
Nie zamierzamy odpowiadać na zarzuty, stawiane komunizmowi państwowemu, sami je bowiem podzielamy. Narody cywilizowane zbyt wiele poniosły cierpień w walce o wyzwolenie jednostki, aby mogły zapomnieć o swej przeszłości i pogodzić się z istnieniem rządu, wtrącającego się w najdrobniejsze szczegóły życia obywatela – nawet wówczas, gdyby ten rząd nie miał innego celu poza dobrem powszechnym. Jeśliby kiedykolwiek mogło powstać społeczeństwo, oparte na komunizmie państwowym, to niedługie byłoby jego istnienie; pod naciskiem niezadowolenia powszechnego musiałoby albo rozpaść się, albo zreorganizować na zasadach wolności. [Kropotkin pisał te słowa w latach 90. XIX w., zanim jeszcze powstało jakiekolwiek państwo tzw. komunistyczne, przyszłość, jak wiemy, potwierdziła jego słowa w zupełności - przyp. red.]
Chcemy zająć się społeczeństwem, opartym na komunizmie anarchistycznym, tj. społeczeństwem, które uznaje zupełną wolność jednostki, nie zna żadnej władzy i nie ucieka się do przemocy w celu zmuszania do pracy. Rozważmy, uwzględniając jedynie ekonomiczną stronę kwestii – czy takie społeczeństwo posiadałoby widoki pomyślnego rozwoju, nawet jeśliby składało się z ludzi takich jacy są dzisiaj, tj. nic lepszych, i nie bardziej pracowitych.
Znamy dobrze zwykłą replikę: „Jeżeli każdy będzie miał byt zapewniony, jeżeli konieczność zarabiania na chleb przestanie pobudzać człowieka do pracy, nikt nie zechce pracować. Skoro praca przestanie być przymusem, każdy zechce zwalić ją na innych”. Przede wszystkim podkreślić musimy niesłychaną lekkomyślność tak sformułowanego zarzutu: ci co to mówią zapominają o tym, że zagadnienie to rozstrzygnięte być może jedynie na drodze porównania i sprowadza się w rzeczywistości do zbadania, czy praca najemna daje istotnie takie rezultaty, jakich się od niej spodziewają – oraz czy praca dobrowolna nie jest już nawet dziś bardziej wydajna od pracy wykonywanej pod przymusem zarobkowym. Jest to kwestia wymagająca gruntownego zbadania. Gdy w naukach ścisłych w kwestiach mniej złożonych i ważnych wyrokuje się dopiero po gruntownym poznaniu faktów, zbadaniu całokształtu ich wzajemnych stosunków – tu, w dziedzinie społecznej wypowiada się kategorycznie sądy na podstawie pierwszego lepszego odosobnionego faktu, jak np. upadku jakiejś gminy komunistycznej w Ameryce. Taki stosunek do zagadnień społecznych podobny jest do taktyki adwokata, który w osobie obrońcy strony przeciwnej widzi nie przedstawiciela odmiennego poglądu, lecz współzawodnika w turnieju krasomówczym i który, jeśli uda mu się znaleźć zręczną odpowiedź na argumenty przeciwnika, nie troszczy się już wcale o to, czy ma istotnie rację czy nie. Dlatego to badania nad tym podstawowym zagadnieniem ekonomi politycznej – w jakich warunkach społeczeństwo kosztem najmniejszych strat siły ludzkiej osiągać może największe rezultaty – nie posuwając się wcale naprzód. Ludzie zadawalają się powtarzaniem oklepanych ogólników, lub pomijają je milczeniem.
Podobna lekkomyślność jest tym bardziej rażąca, iż nawet wśród przedstawicieli kapitalistycznej ekonomii politycznej można już spotkać autorów, którzy, pod naciskiem faktów, zaczynają wątpić o niewzruszoności aksjomatu, sformułowanego przez pierwszych ekonomistów, jakoby głód był najlepszym bodźcem do pracy. Zaczynają spostrzegać, iż w produkcji odgrywa rolę pewien pierwiastek kolektywny, dotąd lekceważony, a który być może ma znaczenie donioślejsze, niż perspektywa zysku osobistego. Niska wartość pracy najemnej, zastraszające marnowanie wysiłków ludzkich w rolnictwie i przemyśle współczesnym, wciąż wzrastające zastępy próżniaków, usiłujących pracę swą zwalić na barki innych, coraz jaskrawiej występujący brak ożywienia w produkcji – wszystko to zaczyna budzić niepokój nawet wśród ekonomistów szkoły klasycznej. Niektórzy z nich namyślają się, czy nie popełnili błędu, budując swe rozumowania na rzekomym istnieniu jakiejś istoty przesadnie złej, która kieruje się wyłącznie względami na zysk osobisty. Herezja ta przenika nawet do uniwersytetów i przebija niekiedy w dziełach prawowiernych ekonomistów. Nie przeszkadza to jednak wielu reformatorom socjalistycznym pozostawać nadal zwolennikami indywidualistycznego systemu wynagradzania pracy i bronienia przestarzałej twierdzy najemnictwa, pomimo że nawet dawni jej obrońcy stopniowo ją opuszczają.
Istnieje zatem obawa, iż bez przymusu ludzie nie zechcą pracować. Ale czyż nie słyszeliście dwukrotnie za naszych czasów tych samych obaw, raz z ust amerykańskich plantatorów przed zniesieniem niewolnictwa, a po raz wtóry z ust rosyjskiego ziemiaństwa przed uwłaszczeniem włościan? „Bez bata murzyn nie będzie pracował"- mówili plantatorzy - „Bez czujnego oka pana poddany przestanie uprawiać pola" - twierdzili bojarzy rosyjscy. Jest to piosenka szlachty francuskiej z r. 1789, piosenka średniowiecza stara jak świat. Słyszymy ją za każdym razem, gdy chodzi o usunięcie jakiejś krzywdy ciążącej nad ludzkością.
I za każdym razem życie zadaje jej kłam. Włościanin z r. 1792, wyzwolony z jarzma poddaństwa, uprawiał swe pole z taką zawziętą energią, jakiej nie znali jego przodkowie. Wyzwolony murzyn pracował więcej niż jego ojcowie. Również i chłop rosyjski, uczciwszy miodowy miesiąc swej wolności obchodzeniem „świętego piątku" na równi z niedzielą, brał się do pracy z tym większym zapałem, im zupełniejsze było jego wyzwolenie. W miejscowościach, gdzie mu nie zbywa ziemi, pracuje po prostu z zajadłością.
Ta piosenka więc mieć może wartość jedynie dla właścicieli niewolników. Ale niewolnicy wiedzą doskonale, co jest warta i w jakim celu się ją śpiewa.
Któż zresztą, jeżeli nie ekonomiści, pouczał nas, iż najemnik stara się zbyć byle jak swoją robotę, zaś pracę prawdziwie natężoną i produkcyjną może dać tylko człowiek, którego dobrobyt wzrasta proporcjonalnie do jego wysiłków. Wszystkie hymny pochwalne na cześć własności prywatnej sprowadzają się właściwie do tego aksjomatu.
Wysławiając dobrodziejstwa własności prywatnej, ekonomiści przytaczają zwykle jako przykład grunty nieuprawne -jakieś błota, nieużytki kamieniste, które dzięki pracy drobnego właściciela, zroszone jego potem, przeistaczają się w urodzajne łany; i rzecz dziwna, wcale nie spostrzegają, iż przykład powyższy nie przemawia bynajmniej na korzyść tezy o dobrodziejstwach własności. Przyznając bowiem, co jest zupełnie słuszne, iż posiadanie narzędzi pracy jest jedyną rękojmią, zabezpieczającą pracownikowi korzystanie z owoców jego pracy, dowodzą właściwie tylko tego, że praca dopiero wtedy jest owocna i twórcza, gdy człowiek wykonuje ją zupełnie swobodnie, gdy może w pewnym stopniu sam wybierać sobie rodzaj zajęcia, gdy nie ma nad sobą krępującego dozoru i gdy widzi wreszcie, iż z pracy korzysta nie jakiś próżniak, lecz on sam i inni ludzie pracy. Jest to jedyny wniosek, który można wysnuć z powyższej argumentacji — wniosek, który w zupełności podzielam.
Co się tyczy formy posiadania narzędzi pracy, to właściwie jest ona w powyższym rozumowaniu ekonomistów rzeczą uboczną, zalecają rolnikowi własność prywatną, jako rękojmię, iż nikt mu nie wydrze plonu jego zabiegów i trudu. Dla dania dowodu, iż ze wszystkich form posiadania najlepszą jest własność prywatna, czyż nie powinni ekonomiści wykazać, że, przy komunalnej formie własności, ziemia wydaje plony mniej obfite, niż przy własności indywidualnej? Otóż w rzeczywistości tak nie jest. Doświadczenie stwierdza co innego.
Przyjrzyjcie się np. życiu jakiejś gminy kantonu Vaud w Szwajcarii, gdzie cała ludność wyrusza na wyrąb drzewa do lasu, należącego do wszystkich na mocy gminnego władania. Właśnie wtedy podczas owego „święta pracy" ujawnia się największy zapał do pracy i najwyższe natężenie sił ludzkich. Nie sprostałaby mu żadna praca najemna, żadne wysiłki właściciela.
Albo spojrzyjcie na wieś wielkorosyjską, gdy jej mieszkańcy wychodzą kosić łąki, należące do gminy, lub przez nią dzierżawione: wtedy dopiero zrozumiecie, czego może dokonać człowiek, który pracuje wespół z innymi dla wspólnej sprawy. Kosiarze współzawodniczą ze sobą o to, czyja kosa zatacza szersze kręgi, dziewczęta, na wyścigi jedna przed drugą, śpieszą gromadzić siano, nie dając się ubiec kosiarzom. I znów jest to święto pracy, podczas którego stu ludzi w przeciągu kilku godzin robi więcej, niż zrobiliby w ciągu kilku dni, gdyby każdy z nich pracował oddzielnie. W porównaniu z tym obrazem, jakże smutny kontrast przedstawia odosobniona praca chłopa.
Moglibyśmy przytoczyć tysiące przykładów z życia pionierów amerykańskich, z życia wsi szwajcarskich, niemieckich i rosyjskich, moglibyśmy powołać się, na przykład, na rosyjskie artele mularzy, cieśli, przewoźników, rybaków, które dzielą po prostu pomiędzy sobą plon swej pracy, lub zarobek, nie uciekając się do pośrednictwa przedsiębiorcy. Moglibyśmy wspomnieć o wspólnych łowach plemion koczowniczych i o niezliczonym mnóstwie innych pomyślnie dokonywanych prac zbiorowych. Wszędzie stwierdzilibyśmy jedno — niewątpliwa wyższość pracy kolektywnej w porównaniu do pracy najemnej lub pracy właściciela.
Po wsze czasy najpotężniejszym bodźcem do pracy było dążenie do dobrobytu, tj. do zaspakajania potrzeb fizycznych, artystycznych i moralnych, oraz do zabezpieczenia sobie tego stanu rzeczy. To też wolny robotnik, który widzi, iż jego własny i powszechny dobrobyt rośnie w miarę jego wysiłków, rozwija daleko większą energię i pomysłowość i osiąga daleko lepsze rezultaty, niż najemnik, który zaledwie zdoła zdobyć niezbędne środki do życia. Ten ostatni czuje się na wieki przykutym do taczki niedoli, tamten zaś może korzystać z wolnego czasu i wszelkich rozkoszy, które to daje.
W tym tkwi cały sekret. Dlatego też społeczeństwo, które, mając na celu dobrobyt powszechny, będzie zaspokajało wszystkie potrzeby ludzkie, będzie mogło, dzięki pracy dobrowolnej osiągać niezrównanie wspanialsze rezultaty, niż te, które dawała dotychczas produkcja ludzka, oparta kolejno na niewolnictwie, na poddaństwie i na pracy najemnej.
Dziś każdy, kto może zwalić wszelką niezbędną dla życia pracę na barki innych, śpieszy to uczynić. Powszechnym jest mniemanie, iż tak będzie zawsze.
Pracą niezbędną dla życia jest przede wszystkim praca ręczna. Kimkolwiek jesteś uczonym, czy artystą, nie możesz obejść się bez produktów pracy ręcznej: chleba, odzieży, dróg, okrętów, światła, ciepła itd. Nie dość na tym, jakkolwiek wysoce artystyczne, czy subtelnie metafizyczne są nasze potrzeby i rozkosze, wszystkie bez wyjątku oparte są na pracy ręcznej i od tej pracy, stanowiącej podstawę życia, każdy stara się uwolnić.
Jest to zupełnie zrozumiałe. W dzisiejszych warunkach inaczej być nie może. Oddawać się dziś pracy fizycznej, to znaczy być zamkniętym codziennie przez długie godziny w niezdrowym pomieszczaniu i być przykutym do jednej i tej samej roboty przez 10 - 30 lat, przez życie całe. To znaczy być skazanym na lichy zarobek, na niepewność jutra, na bezrobocie, bardzo często na nędzę, a jeszcze częściej na śmierć przedwczesną w szpitalu i to po czterdziestu latach pracy, która była źródłem bogactwa i radości dla innych, a dla robotnika i jego dzieci - przekleństwem. To znaczy mieć na swym czole przez całe życie piętno niższości i na każdym kroku odczuwać tę niższość, gdyż cokolwiek się mówi przy stołach biesiadnych o dostojeństwie „namulonej dłoni”, praca ręczna zawsze jest uważana za coś niższego od umysłowej. Istotnie, czyż człowiek, przez 10 godzin pracujący w warsztacie, ma czas i możność oddawania się wyższym rozkoszom, jakie daje nauka i sztuka, a zwłaszcza, czy może być przygotowany do odczuwania ich wartości. Zadawalać się musi okruchami, spadającymi ze stołów klasy uprzywilejowanej.
Rozumiemy doskonale, że w takich warunkach praca ręczna musi być uważana za przekleństwo losu. Rozumiemy dlaczego wszyscy marzą o jednym - aby samemu wydostać się lub dzieci swoje wyzwolić z tych nizin społecznych, aby zdobyć sobie życie „niezależne", czyli innymi słowami, żyć kosztem cudzej pracy!
I tak będzie dopóty, dopóki istnieć będą obok siebie dwie klasy ludzi — ludzi pracujących fizycznie i ludzi mianujących się „pracownikami ducha”, dopóki istnieć będą ręce czarne i ręce białe.
Jakie zainteresowanie budzić może ta praca ogłupiająca w robotniku, który wie naprzód, jaki go los czeka — niedostatek, nędza i wieczna niepewność jutra. I gdy widzimy, jak codziennie olbrzymia większość ludzi powraca do swej smutnej pracy, to musimy podziwiać ich wytrwałość, ich przywiązanie do pracy, siłę przyzwyczajenia, która pozwala im, na wzór puszczonej w ruch maszyny, pędzić z dnia na dzień nędzny żywot bez nadziei lepszego jutra, bez marzeń nawet o tym, iż kiedyś jeśli nie oni, to przynajmniej ich dzieci będą mogły korzystać ze skarbów przyrody, wiedzy i sztuki, dziś dostępnych dla nielicznej garstki uprzywilejowanych.
Właśnie w celu położenia kresu temu podziałowi pomiędzy pracą myśli a pracą rąk, pragniemy zniesienia pracy najemnej, dążymy do rewolucji społecznej. Praca przestanie wtedy być przekleństwem, stanie się tym, czym być powinna — swobodnym ćwiczeniem wszystkich zdolności człowieka.
Czas wreszcie poddać poważnej krytyce ową legendę o wyższości pracy, której bodźcem jest praca najemna. Dość jest zwiedzić pierwszą lepszą fabrykę, lub rękodzielnię dzisiejszą, by się przekonać o niesłychanym marnotrawieniu sił ludzkich, które jest cechą charakterystyczną produkcji współczesnej. Na jedną fabrykę, zorganizowana mniej więcej w sposób racjonalny, przypada sto lub więcej takich, w których praca człowieka, ta drogocenna siła, marnuje się po to jedynie, by zwiększyć zyski przedsiębiorcy o kilka groszy dziennie.
Oto np. widzimy młodych 20-letnich chłopaków, którzy całymi dniami siedzą zgarbieni i, gorączkowo potrząsając głową i całym ciałem, zawiązują z szybkością godną kuglarza końce nitek bawełnianych, odpadków po wyrobie koronek. Cofnąłem się ze zgrozą, gdym ujrzał ten okropny obraz w jednej z wielkich fabryk angielskich. Po co marnuje się tak życie ludzkie? Po co ci ludzie młodzi i pełni sił trawią swój żywot na podobnie bezsensowne zajęcie? Literalnie chodzi tu o groszowe oszczędności! I jakież to potomstwo zostawią po sobie te ciała trzęsące, wyniszczone, rachityczne? Ale… „zajmują oni tak mało miejsca w fabryce, a każdy z nich daje mi dziennie po ½ fr. czystego zysku" — powie fabrykant.
Gdzie indziej znów, w jednej z olbrzymich fabryk zapałek w Londynie, widzimy młode dziewczęta wyłysiałe w 17 roku życia, wskutek przenoszenia na głowie z jednej sali do drugiej pudeł z zapałkami, gdy najprostsza maszyna mogłaby doskonale podwozić je do stołów. Ale... praca kobiet niewykwalifikowanych kosztuje tak tanio, po co więc maszyna! Gdy te robotnice nie będą już mogły pracować, zastąpi się je innymi, tyle ich jest na ulicy.
Na schodach bogatego domu wielkomiejskiego, zobaczyć możemy w noc zimową małego chłopaka śpiącego z paczką gazet w ręku. Licha odzież nie zabezpiecza go od zimna i słoty, jest bosy... Ale praca dzieci jest taka tania! Dlaczegoż by nic skorzystać z tego, iż chłopiec sprzeda sporo gazet, a sam zadowoli się paroma groszami.
Albo oto widzimy zdrowego i silnego mężczyznę, przechadzającego się z założonymi rękoma, całe miesiące na próżno szuka pracy, gdy tymczasem córka jego więdnie przy apreturze tkanin wśród gorąca i zaduchu, a syn napełnia szuwaksem blaszane pudełka, praca, którą maszyna zdołałaby wykonać sto razy prędzej i lepiej.
I tak jest wszędzie od San Francisco do Moskwy, od Neapolu do Sztokholmu — bezużyteczne marnowanie sił ludzkich jest charakterystyczną i przeważającą cechą naszego przemysłu, nie mówiąc już o handlu, gdzie dosięga jeszcze większych rozmiarów.
Cóż za gorzka ironia dźwięczy w tej nazwie e k o n o m i a polityczna, którą dajemy nauce o lekkomyślnym marnotrawieniu sił przy systemie pracy najemnej!
To jeszcze nie wszystko. Porozmawiajcie, na przykład, z dyrektorem jakiejkolwiek dobrze zorganizowanej fabryki, a zacznie z naiwnością utyskiwać nad trudnościami znalezienia zręcznych, silnych, energicznych robotników, którzy by z zapałem oddawali się pracy. „Jeżeli na 20-tu lub 30-tu, powie nam, którzy co poniedziałek zgłaszają się w poszukiwaniu pracy, znajdzie się choć jeden taki, to na pewno przyjmiemy go nawet wtedy, gdy okoliczności zmuszają nas do redukowania rąk roboczych. Takiego robotnika można poznać od pierwszego wejrzenia i zawsze się go przyjmie. Miejsce dla niego się znajdzie, albowiem nazajutrz wyrzucić można któregoś, ze starszych lub słabszych robotników. Każdy wyrzucony-robotnik i ci, których wyrzucą jutro, powiększają armię zapasową kapitału — szeregi robotników bez pracy, których powołują do fabryk i warsztatów jedynie w chwilach gorączkowego ożywienia w przemyśle, lub w celu złamania oporu strajkujących.
A teraz porozmawiajcie z robotnikami. Dowiecie się, że przyjętą przez nich zasadą jest, nigdy nie wykonywać całej ilości pracy, jaką wykonać można i biada robotnikowi, któryby, na przykład, w fabryce angielskiej nie usłuchał tej rady, dawanej mu na wstępie przez towarzyszy! Robotnicy wiedzą doskonale, że jeżeli w chwili wspaniałomyślności ustąpią naleganiom fabrykanta i zwiększą intensywność pracy w celu prędszego wykonania na przykład zamówień terminowych, to w przyszłości ten właśnie stopień natężenia pracy będzie od nich wymagany nie jako wyjątek, lecz jako reguła i według niego układać się będzie skala płacy. Dlatego też w dziewięciu fabrykach na dziesięć wstrzymują się od pracy intensywnej. W niektórych gałęziach przemysłu ograniczają produkcję, żeby .utrzymać wysoką cenę wyrobów, a niekiedy rzucają sobie hasło: "Go — canny", które oznacza "za lichą płacę, licha praca".
Praca najemna — to praca niewolnika, który nie może i nie powinien pracować z całym natężeniem. Dawno czas zerwać z legendą, iż płaca najemna jest dla człowieka najlepszym bodźcem do pracy produkcyjnej. Jeżeli przemysł wytwarza dziś sto razy więcej, niż dawał za naszych pradziadów, — to zawdzięczamy to nagiemu rozkwitowi chemii i fizyki w końcu XVIII stulecia; stało się to nie dzięki kapitalistycznemu systemowi pracy najemnej, lecz wbrew niemu.
*
Ci, co poważnie zbadali tę kwestię, nie zaprzeczają ani jednej z dobrych stron komunizmu, pod warunkiem oczywiście, że będzie to komunizm, oparty na wolności, t.j, anarchistyczny. Przyznają, iż praca wynagradzana pieniędzmi, chociażby nawet w formie „bonów pracy", wykonywana przez związki robotnicze pod kierownictwem państwa, zachowałaby wszystkie cechy pracy najemnej i wszystkie jej wady.
Twierdzą, iż, koniec końców, odbiłoby się to źle na całym systemie, pomimo, że narzędzia produkcji zostałyby uspołecznione. Z drugiej strony zgadzają się z tym, że dzięki wszech-stronnemu i powszechnemu wykształceniu młodych pokoleń, dzięki przyzwyczajeniu do pracy wszystkich członków społeczeństwa cywilizowanego, dzięki swobodzie wyboru i możności zmiany zajęć i tej rozkoszy, jaką daje człowiekowi spólna praca ludzi równych dla powszechnego dobra społeczeństwo komunistyczne nie będzie odczuwało braku rąk chętnych do pracy, które wkrótce podwoją co najmniej wydajność ziemi i pchną przemysł na nowe tory.
Oto są punkty, co do których przeciwnicy nasi godzą się z nami. „Ale niebezpieczeństwo – powiadają – tkwi w próżniakach. Oni to pomimo doskonałych warunków, które uczynią pracę przyjemną, nie zechcą pracować, lub też pracować będą niesystematycznie i niedbale". Dziś perspektywa głodu zmusza nawet najgorszych z pośród nich do dotrzymywania kroku innym. Ten, kto nie stawia się na czas do pracy, wkrótce zostaje wydalony. Ale jedna parszywa owca zaraża całe stado i dość jest trzech niedbałych i krnąbrnych robotników, by zdemoralizować wszystkich i zasiać wśród nich ducha niezgody i buntu, który uniemożliwi dalszą pracę. W końcu dojść może do tego, iż trzeba będzie znów uciec się do przymusu, by ukrócić swawolę. Otóż najlepszym systemem, pozwalającym stosować przymus bez obrażania godności robotnika, jest właśnie system wynagradzania według ilości wykonanej pracy. Wszelkie inne środki przymusu wymagałyby ciągłej interwencji władzy, której człowiek wolny znieść nie może".
Tak brzmi najsilniejszy argument naszych przeciwników. Jak widzimy, należy on do kategorii argumentów, których używa się zwykle dla usprawiedliwienia istnienia państwa, kodeksu karnego, sądu i więzień.
„Ponieważ są ludzie, chociażby nieznaczna mniejszość, którzy nic chcą stosować się do przyjętych reguł i zwyczajów społecznych — powiadają zwolennicy władzy państwowej — musimy przeto z konieczności utrzymać państwo, jakkolwiek wiele miałoby to nas kosztować, musimy też zachować i władzę i sąd i więzienia, chociaż te instytucje same stają się źródłem wszelkich zbrodni." Moglibyśmy ograniczyć się do powtórzenia raz jeszcze odpowiedzi, którą tylokrotnie dawaliśmy, gdy mowa była o władzy w ogóle: „Dla zapobieżenia możliwemu złu uciekacie się do środka, który sam przez się jest jeszcze większym złem i staje się źródłem tych samych nadużyć, którym właśnie zapobiec pragnęliście. Nie zapominajcie bowiem, że właśnie praca najemna, niemożność istnienia inaczej, jak przez sprzedawanie swej siły pracy, stworzyła ustrój kapitalistyczny, którego ciemne strony zaczynacie dostrzegać".
Moglibyśmy zauważyć również, iż powyższe rozumowa-nie naszych przeciwników jest w gruncie rzeczy obroną istniejącego porządku. Praca najemna nie została wprowadzona bynajmniej w celu usunięcia złych stron komunizmu. Początki jej podobnie, jak początki państwa i własności, są zgoła inne. Zrodziła się z niewolnictwa i poddaństwa, narzuconych prze-mocą, i jest ich modyfikacją zastosowaną do warunków współczesnych. To też argument ten posiada taką samą wartość, co i argumenty przytaczane na obronę własności i państwa. Po-staramy się jednak rozpatrzyć go bliżej i przekonać się, czy nie zawiera pewnej dozy słuszności.
Przede wszystkim zastanówmy się nad pytaniem, czy społeczeństwo, hołdujące zasadzie pracy dobrowolnej zagrożone przez próżniaków, nie potrafiłoby obronić się od nich bez uciekania się do pracy najemnej lub do przemocy państwowej? Wyobraźmy sobie grupę ludzi zrzeszonych dobrowolnie dla dopięcia spólnego celu: wszyscy prześcigają się wzajemnie w gorliwości prócz jednego, który się zaniedbuje. Czyż z jego przyczyny należałoby rozpędzić grupę, albo wybrać prezydenta. któryby wyznaczał kary, albo wreszcie, czyż trzeba jak akademia francuska rozdawać żetony dla obliczania członków nieobecnych. Oczywiście, że członkowie takiej grupy nic podobnego nie uczynią, lecz pewnego poranku powiedzą po prostu swemu krnąbrnemu towarzyszowi: ,,pragnęlibyśmy pracować z tobą, przyjacielu, ale ponieważ zaniedbujesz swoje obowiązki, musimy się rozstać. Poszukaj sobie innych towarzyszy, którzy będą względniejsi dla twego niedbalstwa”.
Jest to środek tak naturalny, że dziś stosują go wszędzie we wszystkich gałęziach przemysłu, na równi ze wszystkimi systemami kar, obniżania płac, dozorów i t. d. Jeśli robotnik pracuje niedbale, jeśli brakiem staranności lub innymi przywarami przeszkadza towarzyszom, jeśli jest kłótliwy — skończone, musi opuścić fabrykę.
Ludzie nie obeznani z praca .fabryczna mniemają, iż sumienność pracy i pilność robotników zależna jest wyłącznie od wszechwiedzy fabrykanta i czujności dozorców. W rzeczywistości zaś w jakimkolwiek przedsiębiorstwie nieco skomplikowanym każdy wyrób, zanim zostanie wykończony, przejść musi przez szereg rąk, a w takich warunkach sami robotnicy czuwają, by każdy sumiennie spełniał swą powinność. Dlatego to w najlepszych fabrykach prywatnych w Anglii jest mało dozorców, przeciętnie daleko mniej, niż we francuskich, a bez porównania mniej, niż w angielskich fabrykach państwowych.
Dzieje się tu to samo, co z utrzymaniem pewnego poziomu moralnego w społeczeństwie. Mniema się zwykle, iż poziom ten podtrzymuje się dzięki sądom i policji, gdy tymczasem istnieje on właśnie wbrew działalności sędziów, policjantów i żandarmów. „Im więcej praw, tym więcej zbrodni!”— prawdę tę odkryto już dawno przed nami.
Powtarza się to nie tylko w fabrykach ł warsztatach, ale we wszystkich dziedzinach pracy ludzkiej, codziennie na każdym kroku i to w tak szerokich rozmiarach, iż tylko mole książkowi mogą tego nie dostrzec. Gdy np. jakieś towarzystwo kolejowe, związane umowa z innymi towarzystwami, nie wypełnia swych zobowiązań, gdy pociągi jego spóźniają się, lub, gdy to-wary zbyt długo leżą po stacjach, wówczas inne towarzystwa grożą mu zerwaniem umowy. Zazwyczaj to wystarcza.
Utarte jest mniemanie, iż w handlu wszelkie zobowiązania wypełniane bywają jedynie pod grozą odpowiedzialności sądowej; faktycznie wcale tak nic jest. W dziewięciu wypadkach na dziesięć kupiec, który nie dotrzymał słowa, nie jest pozywany do sądu. W wielkich miastach, jak Londyn, gdzie handel jest nadzwyczaj ożywiony, wytoczenie dłużnikowi procesu wystarcza, by na przyszłość większość kupców unikała stosunków z człowiekiem, który może przysłać wezwanie sadowe.
Dlaczegóż więc to, co dziś już istnieje pomiędzy robotnikami, kupcami i towarzystwami kolejowymi, miałoby okazać się niemożliwe w społeczeństwie, oparłem na pracy dobrowolnej. Gmina komunistyczna zawierałaby na przykład z każdym ze swych członków następującą umowę: „Zapewnimy ci używa-nie naszych domów, magazynów, ulic, dróg, środków komunikacji, szkół, muzeów i t.d., pod warunkiem, że od 20 do 45 lub 50 roku życia będziesz poświęcał wytwarzaniu przedmiotów niezbędnych do życia codziennie 4 do 5 godzin pracy. Możesz wybrać sobie grupę dowolną, lub też stworzyć nowa, byle pod-jęła pracę, uważaną za niezbędną. Co się zaś tyczy wolnego czasu, to możesz nim rozporządzać, według własnego uznania, na odpoczynek, zajęci, naukowe, lub artystyczne."
„1200 do 1500 godzin pracy rocznie w którejkolwiek z grup, produkujących artykuły spożywcze i odzież, wznoszących budowle, czuwających nad zdrowotnością publiczną i t. d., oto wszystko, czego żądamy od ciebie; w zamian zaś zabezpieczamy ci korzystanie z wszystkiego, co grupy nasze wytworzyły lub wytwarzają. Ale jeżeli żadna z wielu grup, należących do naszej gminy, nie zechce cię przyjąć, jeżeli nie jesteś zdolny do żadnej pracy użytecznej, albo też nie chcesz pracować, to nie pozostaje ci nic innego, jak pędzić żywot w odosobnieniu, lub żyć jak nasi chorzy, t. j. kosztem gminy. Jeżeli będziemy na tyle boga-ci, aby cię zaopatrywać we wszystko niezbędne do życia, z przyjemnością to uczynimy: jesteś człowiekiem, więc masz prawo do życia. Ale ponieważ sam stawiasz siebie w położenie wyjątkowe i usuwasz się z szeregów, musi to niewątpliwie od-bić się i na stosunku do ciebie reszty obywateli — patrzeć będą na ciebie, jako na przybysza ze świata burżuazji, chyba, że znajdą się twoi przyjaciele, którzy uznają cię za geniusza, po-śpieszą uwolnić cię od wszelkich obowiązków moralnych względem społeczeństwa, wykonując za ciebie pracę niezbędną. „Jeżeli wreszcie wszystko ci się tu nie podoba, idź w świat i szukaj sobie innych warunków życia. Może dobierzesz sobie towarzyszy, z którymi założysz nową gminę, oparta na odmiennych zasadach. Co do nas, to wolimy nasze".
Oto w jaki sposób mogłoby radzić sobie społeczeństwo komunistyczne, gdyby liczba próżniaków urosła na tyle, że aż trzeba by było bronić się od nich.
*
Wątpimy jednak, aby podobne niebezpieczeństwo miało grozić społeczeństwu opartemu na zupełnej wolności jednostki. Nawet dziś bowiem pomimo istnienia własności prywatnej, pobudzającej do lenistwa, poza chorymi, spotyka się bardzo mało ludzi prawdziwie leniwych.
Wśród robotników często można słyszeć zdanie, że burżuje to sami próżniacy. Tacy istotnie wśród nich bywają, ale można ich uważać za wyjątki. Przeciwnie, w każdym przedsiębiorstwie przemysłowym spotyka się jednego, lub kilku burżujów, którzy dużo pracują. Prawda, większość z nich korzysta z uprzywilejowanego stanowiska, wybiera rodzaj pracy najmniej uciążliwy i pracuje w takich warunkach higienicznych, iż praca ich zbytnio nie męczy. Takich warunków żądamy właśnie dla wszystkich bez wyjątku. Prawdą jest również, że dzięki uprzywilejowanemu położeniu bogacze wypełniają częstokroć pracę bezużyteczną, a nawet szkodliwą dla społeczeństwa. Cesarze, ministrowie, naczelnicy wydziałów, dyrektorowie fabryk, kupcy, bankierzy itp. zmuszają siebie do wykonywania w ciągu kilku godzin dziennie pracy, którą uważają za mniej lub bardziej nudną i wszyscy wolą godziny odpoczynku, niż tę prace obowiązkową. Jeżeli w większości wypadków praca ich jest szkodliwa, to przez to nie wydaje się im ona mniej uciążliwą. Jeżeli udało się burżuazji zwyciężyć stan szlachecki, jeżeli do dziś panuje jeszcze nad ludem, to zawdzięcza to właśnie wielkiej energii, z jaką świadomie lub nieświadomie spełnia swe zgubne dzieło i broni swego stanowiska uprzywilejowanego. Gdyby składała się z samych próżniaków, dawno by już jej nie było, znikłaby z oblicza ziemi, jak znikły pióropusze i ostrogi szlacheckie.
W społeczeństwie, które wymagałoby 4 – 5 godzin dziennie pracy pożytecznej, przyjemnej i higienicznej dzisiejsi burżuje wykonywaliby ją doskonale i na pewno za nic nie zgodziliby się znosić cierpliwie ohydnych warunków, w których dziś każą pracować swym robotnikom, lecz dokładaliby starań do ich zreformowania. Gdyby jakiś Pasteur popracował tylko parę godzin w ściekach Paryża, z pewnością znalazłby wkrótce drogę do uczynienia pracy tej równie przyjemną, jak praca w jego pracowni.
Co się tyczy rzekomego lenistwa olbrzymiej większości warstwy robotniczej, to nad nim rozwodzić się mogą chyba tylko ekonomiści i filantropi. Pomówcie z rozumnym przemysłowcem, a dowiecie się, że gdyby robotnicy zechcieli oddawać się lenistwu, nie pozostałoby nic innego, jak zwinąć wszystkie fabryki. Albowiem żadne najsurowsze środki, żaden dozór, szpiegostwo i kary na nic by się nie zdały. Trzeba było widzieć popłoch, jaki powstał wśród przemysłowców angielskich, gdy paru agitatorów rzuciło hasło „Go—canny" i zaczęło głosić teorię — „marna płaca — marna praca, pracujcie pomału, nie wysilajcie się, fuszerujcie, gdzie tylko można". — „Ależ to jest demoralizowanie robotnika, zabijanie przemysłu!", krzyczeli ci sami, którzy jeszcze niedawno ciskali gromy na niemoralność robotników i niską wartość ich pracy. Gdyby jednak robotnik istotnie był takim, jakim go przedstawiają ekonomiści, próżniakiem, którego ciągle trzeba popychać groźbą wydalenia z fabryki, to cóżby miał znaczyć ów wyraz „demoralizacja"?
Otóż, gdy mowa o możliwości próżniactwa, trzeba zawsze pamiętać, iż chodzi o mniejszość, o nieznaczną mniejszość społeczeństwa. Zanim przystąpimy do wydawania praw przeciwko mniejszości, czy nie należałoby przede wszystkim zbadać, skąd się ona bierze.
Każdy, kto umie patrzeć uważnie dookoła siebie, wie o tym, iż dziecko, uchodzące w szkole za leniwe, częstokroć wydaje się takim dlatego, że źle rozumie to, co mu źle wykładają. A jeszcze częściej rzekome lenistwo jest wynikiem anemii mózgu, spowodowanej nędzą i wychowaniem niehigienicznym. Chłopak, leniwy w grece i łacinie, okazałby się może pracowity jak wół, gdyby go uczono nauk przyrodniczych, zwłaszcza za pomocą zajęć praktycznych. Dziewczynka, uważana za niezdolną do matematyki, staje się nagle pierwszą matematyczką w klasie, jeśli przypadkiem spotkała kogoś, kto potrafił uchwycić i wytłumaczyć jej wszystko, co było dla niej niezrozumiałe w podstawach arytmetyki. Robotnik niedbały w fabryce, gdy się wydostanie się na swobodę, na otwarte powietrze, pracuje w swoim ogródku od świtu do nocy.
Powiedział ktoś, że kurz nie jest niczym innym, jak cząsteczkami materii, które trafiły nie na swoje miejsce. Otóż określenie to można by zastosować do dziewięciu dziesiątych ludzi, których nazywamy leniwymi. Są to bowiem najczęściej tacy, którzy trafili na drogę nie odpowiadającą ich zdolnościom i upodobaniom. Czytając życiorysy znakomitych ludzi, nie wychodzimy z podziwu, jak wielu było wśród nich „leniwych" dopóki nie trafili na właściwą sobie drogę, a wówczas stawali się nadzwyczaj pracowici. Darwin, Stephenson i tylu innych należeli właśnie do tego typu próżniaków.
Bardzo często leniwym jest człowiek, któremu obrzydło przez całe życie pracować nad wykonaniem jakiejś jednej osiemnastej części szpilki, lub jednej setnej części zegarka, podczas, gdy czuje w sobie nadmiar energii, którą chciałby zużytkować w jakiejś innej pracy. A jeszcze częściej jest to człowiek, którego oburza myśl, że przez całe życie ślęczy, przykuty do warsztatu, nad pracą po to, by zapewnić dobrobyt swemu chlebodawcy, mimo że nie czuje się ani głupszym, ani gorszym od niego i nie ma za sobą innej winy prócz tej, że urodził się w norze, a nie w pałacu.
Wreszcie większa część ludzi leniwych nie zna dobrze rzemiosła, którym zmuszoną jest zarabiać. Widząc niedoskonałość wyrobów, które wychodzą z ich rak, siląc się próżno robić lepiej, zniechęcają się, a nabrawszy przekonania, iż dzięki nabytym złym przyzwyczajeniom nie dojdą nigdy do pożądanego rezultatu, zaczynają nienawidzić swe rzemiosło, a z czasem i pracę w ogóle. Tysiące robotników i artystów wykolejonych należą właśnie do tej kategorii.
Przeciwnie, człowiek, który od dzieciństwa nauczył się dobrze grać na fortepianie, dobrze władać heblem, dłutem, pędzlem lub pilnikiem, tak iż czuje, że to, co robi, jest piękne, nie porzuci nigdy ani fortepianu, ani dłuta, ani pilnika. Znajduje rozkosz w swej pracy i praca go nie nuży, o ile oczywiście się nie przepracowuje.
Widzimy więc, iż jedną ogólną nazwą lenistwa oznacza się cały szereg stanów, wynikających z różnych przyczyn, z których każda mogłaby stać się źródłem pożytku i dobra społecznego, zamiast być źródłem zła.
Jak w kwestiach przestępczości, jak w ogóle we wszystkich kwestiach dotyczących zdolności ludzkiej, zwalono na jedną kupę fakty, nie mające ze sobą nic spólnego. Ludzie wymawiają wyrazy „lenistwo" lub „zbrodnia", nie zadawszy sobie trudu zbadania ich przyczyn, A następnie śpieszą karać, nie zdawszy sobie sprawy z tego, czy sama kara nie zawiera w sobie zachęty do ,,lenistwa" lub „zbrodni".
Oto dlaczego wolne społeczeństwo, wobec wzrostu liczby próżniaków, pomyślałoby niewątpliwie przede wszystkim o wykryciu przyczyn ich lenistwa i starałoby się najpierw usunąć je, zanim ucieknie się do kary. Oto np. dziecko leniwe z powodu anemii, zanim zaczniecie nabijać mu głowę mądrościami, napełnijcie mu żyły krwią i wzmocnijcie je, ażeby nie traciło darmo czasu, odwieźcie je na wieś lub nad morze, tu uczcie geometrii, nie z książek, lecz na świeżym powietrzu, mierząc z nim przestrzeń aż do najbliższej skały, uczcie nauk przyrodniczych, zbierając rośliny, łowiąc ryby, uczcie fizyki, budując łódkę, którą pojedzie na połów ryb. Ale na litość nie nabijajcie mu głowy pustymi frazesami i językami starożytnymi. Nie róbcie zeń „próżniaka"!
A oto np. inne dziecko, które nie jest wdrożone do porządku i systematyczności w pracy. Pozwólcie dzieciom, by same pomiędzy sobą wyrabiały w sobie dobre przyzwyczajenia. Później w laboratoriach i fabrykach praca na małej przestrzeni, gdzie trzeba mieć do czynienia z mnóstwem przyborów i narzędzi, nauczy porządku i metody w pracy. Ale nie wszczepiajcie mu sami bezładu waszą szkołą, w której ład wyraża się jedynie w symetrycznym układzie ławek, samo zaś nauczanie jest istnym chaosem, który nie natchnie nikogo zamiłowaniem do harmonii, ładu i metody w pracy.
Czyż nie widzicie, że waszymi metodami nauczania, wypracowanymi przez ministerja dla milionów dzieci, przedstawiających prawie tyleż milionów najróżnorodniejszych zdolności, narzucacie wszystkim pewien system dobry dla miernot i stworzony przez miernoty. Wasza szkoła staje się wszechnicą lenistwa, tak jak wasze więzienie jest wszechnicą zbrodni. Stwórzcie nareszcie wolną szkolę, znieście stopnie naukowe, powołajcie do pracy pedagogów-ochotników, spróbujcie zacząć od tego, zamiast stanowić przeciwko lenistwu prawa, które służą tylko do jego utrwalenia.
Robotnikowi, któremu obrzydło ślęczenie nad wykonywaniem jakiegoś drobnego ułamka szpilki, którego przy maszynie zjada nuda, nuda, przechodząca w końcu we wstręt do pracy, dajcie możność uprawiania ziemi, rąbania drzew w lesie, walczenia z burzą na morzu, przebiegania wielkich przestrzeni na parowozie. Ale nie róbcie sami zeń próżniaka, zmuszając do dozorowania przez całe życie maszyny do wybijania uszek w igłach.
Usuńcie przyczyny, które stwarzają próżniaków, a wierzcie, że nie będzie ludzi naprawdę nienawidzących pracy, zwłaszcza pracy dobrowolnej. Arsenał praw przeciwko nim okaże się zbyteczny.
Rozdział z jednej z najważniejszych prac Piotra Kropotkina Zdobycie Chleba
PDF do ściągniecia tutaj: http://www.faszczecin.most.org.pl/cz/spislit.html