Dodaj nową odpowiedź

Ruch 14 lipca może pomóc zakwestionować o wiele więcej, niż tylko okupację

Dyskryminacja | Protesty | Publicystyka

Demonstracje na rzecz sprawiedliwości społecznej w Izraelu oskarżano o to, że ignorują podstawowy problem okupacji. Ale niezwykły przypływ solidarności i współpracy powoli odnosi jeszcze dalej idące skutki, podkopując samą ideę separacji grup społecznych, której okupacja jest tylko jednym z przejawów.

Na bannerze po arabsku “Idźcie precz!” oraz po hebrajsku „Egipt jest tutaj”.

Ruch 14 lipca robi wrażenie dlatego, że tak szybko udało mu się uzyskać efekt kuli śniegowej, przyciągając coraz to nowe grupy i społeczności w jedną wielką rzekę niezadowolenia. Na ulice wywleczono wszystko to, co przez lata gnębiło Izraelczyków należących do wszelkich tożsamości etnicznych, wszelkich religii i klas: rosnące czynsze i ceny paliwa, koszt wychowania dzieci, degrengolada poziomu edukacji publicznej, przeciążony i niewydolny system opieki medycznej, oderwanie większości polityków od społeczeństwa.

Przez całe dekady te kwestie znajdowały się w cieniu polityki stanu wyjątkowego. Jedną z korzyści pominięcia tematu okupacji było zneutralizowanie militarystycznego dyskursu żerującego na strachu. Tym razem, rządowi zupełnie nie udało się przekonać społeczeństwa, że potrzeby militarne muszą wziąć górę nad sprawiedliwością społeczną. Z pierwszych stron gazet zniknął Iran, a próby straszenia Izraelczyków wzmiankami o możliwej eskalacji w Libanie, czy Palestynie zostały zepchnięte na czwartą i piątą stronę gazet i są pisane w konwencji sarkastycznej, co jest bardzo nietypowe w izraelskich, gdzie zwykło się mówić bardzo poważnie o sprawach wojskowych.

Jednak w trakcie minionego tygodnia, Palestyńczycy coraz bardziej podkreślali swoją obecność na protestach. Nie tylko w roli zewnętrznego zagrożenia, lub stereotypowych ofiar stereotypowego Izraela, ale jako część ruchu sprzeciwu, z własnymi żądaniami pozostającymi w harmonii z ogólnymi żądaniami wszystkich Izraelczyków.

Najpierw pojawił się namiot z napisem “1948” na bulwarze Rotszylda, w którym obozowali palestyńscy i żydowscy aktywiści, którzy stanowczo domagali się traktowania zbiorowych praw i żądań Palestyńczyków, jako w pełni uprawnionej części protestów. Ich postulaty czasem były zbyt dziwne i radykalne, ale nie usunięto ich z protestów, jak to się stało z ultra-prawicowymi działaczami, którzy wzywali do czystego etnicznie, żydowskiego, Tel-Awiwu i posługiwali się homofobicznymi hasłami. Mieszkańcy namiotu „1948” nie tylko nie zostali usunięci, ale stali się częścią składową zdawałoby się „apolitycznych” protestów.

Kilka dni po tym, jak został postawiony namiot „1948”, rada protestów – w której skład wchodzi 40 demokratycznie wybranych delegatów z 40 obozów protestacyjnych z całego kraju – opublikowała listę żądań, która niespodziewanie zawierała dwa kluczowe żądania specyficzne dla Palestyńczyków żyjących w granicach Izraela: uznanie wszystkich wiosek beduińskich na pustyni Negev i rozszerzenie granic miejskich palestyńskich miast i osad, by mogły w naturalny sposób się rozwijać. Te żądania doskonale współgrały z pierwotnymi dążeniami protestu do walki o dostępne mieszkalnictwo. Nigdy wcześniej te postulaty nie stały się częścią programu otwartego, ogólnokrajowego ruchu, który jest w stanie pociągnąć 300 tys. ludzi na ulice.

W środę, mieszkańcy pogrążonej w nędzy dzielnicy Hatikva - a jest wśród nich wielu zatwardziałych działaczy partii Likud - podpisali umowę o współpracy z protestującymi Palestyńczykami i Żydami z Jaffy, należącymi do żydowsko-palestyńskiej koalicji Hadash, oraz z nacjonalistyczną palestyńską partią Balad. Wszyscy doszli do wniosku, że mają więcej wspólnego ze sobą nawzajem, niż z narodowym kierownictwem poszczególnych organizacji wywodzącym się z klasy średniej. Nie chcieli oddzielać się od ruchu 14 lipca, ale uznali że ich szczególne żądania powinny być wyartykułowane wspólnie, by stać się lepiej słyszalne. Maszerowali razem na demonstracji, czasem kłócąc się zaciekle, ale byli po jednej stronie. Na koniec zaczęli skandować mieszane hasła hebrajsko-arabskie oparte na hasłach z placu Tahrir.

Podczas wielkiej sobotniej demonstracji doszło do wzmocnienia współpracy z Palestyńczykami. Pisarz Odeh Bisharat przemawiał do tłumu 300 tys. ludzi, w większości Żydów o centrowych przekonaniach, o krzywdach doznawanych przez Palestyńczyków w Izraelu. Jego przemówienie przyjęte zostało głośną owacją. Wrócę do tego za chwilę, ale chyba powinienem wytłumaczyć, dlaczego udział Palestyńczyków mieszkających w Izraelu ma większy wpływ na rozwiązanie konfliktu, niż najusilniejsze próby porwania mas w proteście przeciw okupacji. Z czysto praktycznego punktu widzenia, gdyby protestujący zaczęli od uznania okupacji za przyczynę wszystkich bolączek społecznych i politycznych Izraela, nie doszłoby do zapierających dech w piersiach wydarzeń zeszłych trzech tygodni. Jedynie wyszydzono by protest, jako dzieło nienawidzących Izraela lewaków i wyrzutków, podobnie jak stało się z wszelkimi próbami zainteresowania zwykłych Izraelczyków problemami Palestyńczyków, gdy w ciągu mijającej dekady zainteresowani byli głównie własnymi problemami.

Altruistyczne kampanie rzadko kiedy powodują powstanie prawdziwych i długotrwałych ruchów sprzeciwu przeciw rządowi. Dotychczasowe próby zjednania Izraelczyków sprawie Palestyńskiej na bazie pobudek egoistycznych - wspominając o interesach żołnierzy, lub o tykającej bombie demograficznej – zbyt jawnie opierały się na hipokryzji i nacjonalizmie, co nie czyniło z nich dobrego narzędzia budowania poparcia społecznego. Nacjonalizm jest naturalnym narzędziem dla prawicy, a nie dla lewicy. Lewica, używając tego narzędzia, posługuje się nim niezręcznie i zazwyczaj na własną niekorzyść.

Trzeba przyznać, w 11 lat po Drugiej Intifadzie i 18 lat po rozpoczęciu procesu pokojowego, że lewica izraelska poniosła fiasko w próbach przekonania Izraelczyków do projektu zakończenia okupacji. Nigdy tak naprawdę nie było możliwości wyboru pomiędzy ruchem społecznym skupionym na okupacji, a ruchem społecznym odsuwającym konflikt na bok, gdyż ten pierwszy skazany był na porażkę. Nie miało sensu powielanie kolejnych prób, które już wcześniej zakończyły się klęską. Owszem, wygrano wiele ważnych bitew, ale ogólnie rzecz biorąc lewica dążąca do rozwiązania opartego na dwóch państwach poniosła porażkę (w odróżnieniu od prawicy dążącej do rozwiązania opartego na dwóch państwach). Okupacja jest jedynie częścią większego problemu.

Ale rozważania taktyczne miały sens tylko na początku protestów. Niesprawiedliwość społeczna nie jest zawieszona w próżni, a problem Izraelsko-Palestyński jest o wiele szerszy i głębszy, niż okupacja. Być może okupacja stanowi najbardziej jaskrawą i brutalną niesprawiedliwość, która obecnie się rozgrywa i na pewno stanowi największą przeszkodę na drodze do osiągnięcia sprawiedliwości społecznej po którejkolwiek ze stron granicy. Jednak jest tylko wyrazem podstawowej zasady, która rządziła przez ostatnie 60 lat w Izraelu-Palestynie: separacji.

Dziś, Izrael-Palestyna stanowi jeden organizm, z jednym faktycznie działającym rządem, który ma swoją siedzibę w Jerozolimie. Ale społeczeństwo znajdujące się pod kontrolą tego rządu jest podzielone na różne kasty, z których każda posiada inny poziom przywilejów. Ogólne zarysy tej hierarchii są dobrze znane: na samym dnie są Palestyńczycy z 1967 r., którzy nawet nie mają prawa głosować na władzę, która decyduje o większości aspektów ich życia i którzy są podporządkowani codziennej przemocy wojskowej i biurokratycznej. Następnie są Palestyńczycy z 1948 r., którzy mogą głosować, ale są systematycznie dyskryminowani i którzy nie mają żadnych praw zbiorowych (zarezerwowanych dla Żydów). Na górze hierarchii znajdują się Żydzi izraelscy.

Jednak separacja sięga głębiej i korzysta z kulturowych i ekonomicznych przywilejów, by dzielić każdą grupę na kolejne podgrupy, oddzielając Druzów od Beduinów, a Beduinów od Palestyńczyków, mieszkańców Ramallah od mieszkańców Hebronu, mieszkańców miast od mieszkańców wsi, rdzennych mieszkańców od uchodźców. Nawet wśród Żydów mnóstwo jest podziałów: Mizrachijczycy są odseparowani od Aszkenazyjczyków, osadnicy od mieszkańców żyjących wewnątrz linii demarkacyjnej, ultra-ortodoksi od świeckich Żydów, Rosjanie od urodzonych w Izraelu, a Etiopczycy są odseparowani od wszystkich pozostałych, itp, itd...

System podziału jest tak chaotyczny, że wynikające z niego przywileje nie są wcale takie oczywiste. Ultra-ortodoksi i osadnicy są uważani za tych, którzy najwięcej korzystają ze status quo, ale warto zwrócić uwagę, że ich ekonomiczna sytuacja jest dość słaba, a obie te grupy są nie tylko beneficjentami, ale też zakładnikami sekciarskich partii (w przypadku ultra-ortodoksów) i okupacji (w przypadku osadników). Sama zaś okupacja jest tylko instrumentem separacji. Jej długoterminowym celem jest zdobycie jak największej połaci ziemi z jak najmniejszą liczbą palestyńskich mieszkańców. Jednak przez ostatnie 40 lat udało się jedynie uzyskać to, że połowa ludności znajdująca się pod kontrolą rządu nie ma swoich przedstawicieli na żadnym poziomie władzy.

Choć temat okupacji nie został jeszcze bezpośrednio poruszony przez ruch 14 lipca, sama dynamika protestów podkopuje fundamenty, na których opiera się okupacja, czyli zasadę separacji. Haggai Matar jest weteranem aktywizmu przeciw okupacji, który odbył karę więzienia za sprzeciw sumienia wobec służby wojskowej i który ma za sobą niezliczone protesty na Zachodnim Brzegu. Mało jest w Izraelu ludzi tak mocno zaangażowanych w tę walkę. Oto, co napisał o sobotniej demonstracji:

„Odeh Bisharat, pierwszy Arab, który przemówił do masowych demonstracji, powitał ogromną publiczność i przypomniał, że społeczność arabska zawsze walczyła o sprawiedliwość społeczną, będąc ofiarą nierówności, dyskryminacji, rasizmu państwowego i niszczenia domów w Ramle, Lod, Jaffie i Al-Araqib. Przemówienie nie tylko spotkało się z owacją od tłumu liczącego ponad sto tysięcy ludzi, ale zaczęto skandować hasła: „Żydzi i Arabowie nie godzą się na to by być wrogami”. W wywiadach nakręconych w obozach protestacyjnych w całym kraju, Żydzi i Arabowie, w tym religijni Żydzi, mówili o tym, że czas wreszcie, by państwo należało do wszystkich swoich obywateli.”

Państwo dla wszystkich obywateli. Jako ogólne hasło cieszące się masowym poparciem. Kto by uwierzył? Przesadą byłoby oczywiście twierdzenie, że protestujący świadomie dążą do zniszczenia całej sieci podziałów. Ale jedną z niespodziewanych konsekwencji tego ruchu – który sam w sobie jest lawiną niespodziewanych konsekwencji – jest to, że podziały zaczynają się zacierać i przestają mieć takie znaczenie jak to, co ludzi łączy. Nie udało nam się zakończyć okupacji przez bezpośrednią konfrontację, ale przełamywanie granic i zniesienie segregacji mogą ją bardzo osłabić.

Jak napisał przede mną Noam Sheizaf, zbyt wcześnie, by stwierdzić, dokąd zmierza ten ruch. Może on nawet „zaprowadzić Izrael jeszcze dalej na prawo – na pewno nie pierwszy raz w historii niepokoje społeczne spowodowałyby dojście do władzy prawicowego demagoga – ale na dzień dzisiejszy tworzy on przestrzeń do dialogu. Na razie dość ograniczoną, ale i tak o niebo większą, niż to czym musieliśmy się zadowolić zaledwie miesiąc temu.” Powolna erozja linii separacji oznacza, że powstają nowe możliwości przerzucania mostów ponad żydowsko-palestyńską przepaścią i poruszenia wreszcie tematu okupacji.

Dimi Reider

Tłumaczenie tekstu opublikowanego tu: http://972mag.com/tents14/

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.