Dodaj nową odpowiedź
Miejskie gry społeczne, czyli obniżka cen biletów komunikacji miejskiej
Czytelnik CIA, Śro, 2011-08-17 15:30 PublicystykaNie masz biletu? Ręce na kark i na zewnątrz!
Władze miasta dbają o to, abyśmy nie zaznali w spokoju. Może to i dobrze, bo żałosnym jest popadanie w marazm, kiedy warunki w których przychodzi nam żyć niemal nakazują bunt.
Tym razem przygotowano nam letnią ofertę (wydawałoby się) nie do odrzucenia: kolejną podwyżkę cen biletów komunikacji miejskiej. Gdy już wrócimy z wakacji (ci którzy sobie na nie uciułali) będziemy mogli dać się pożreć kasownikom i kanarom. Oferta wejdzie w trzech aktach, aby szok nią wywołany nie był od razu śmiertelny. W sumie ceny biletów wzrosną o, bagatela, 70-100%.
Aż się prosi wypisać długą listę, trwających równolegle, anty-społecznych wydatków i inwestycji władz miasta. Ile idzie na utrzymanie armii biurokratów, ile kosztuje nas ekskluzywny tryb życia wszystkich polityków i urzędników miejskich, ile na dozbrajanie policji, instalowanie coraz gęstrzej sieci miejskiego monitoringu, itd. Ale przecież wszyscy doskonale o tym wiemy. I to nie od dziś. Na opisywanie tego, jak wyższe sfery traktują najgorzej usytuawane sfery społeczeństwa, szkoda już chyba czasu.
A kto wypełnia po brzegi warszawskie tramwaje, autobusy i metro? Prezesi firm? Menadżerowie, prokuratorzy, ministrowie, deweloperzy, właściciele kamienic oraz ich najbliżsi współpracownicy? Ludzie ci w większości nie wiedzą nawet jak wygląda bilet czy kasownik, nie mówiąc już o znajomości odczucia towarzyszącego każdemu śmiertelnikowi, gdy słyszy: „Bilety do kontroli proszę!”.
„Proszę?”... Po co właściwie ta fałszywa uprzejmość? Przecież uczciwiej by było: „Kto przebywa w tym tramwaju nielegalnie, ręce na kark i zbierać się przy drzwiach do wyjścia! Reszta zostaje na swoich miejscach, patrzy przez okno i udaje, że jest fajnie i normalnie!”
Poczucie winy po niewłaściwej stronie
A jednak nie - nie będziemy zajmowali się tłumaczeniem dlaczego podwyżka cen biletów, podjęta przez właścicieli luksusowych aut i wymierzona w najuboższe sfery społeczne, jest nieakceptowalna. Fala krytyki i tak już ruszyła. Solidaryzując się z tymi głosami, ale zarazem zdając sobie sprawę, iż tradycyjnie zostaną one zignorowane, warto chyba już teraz przejść do studiowania pragmatycznych metod reagowania na podwyżkę. Zrobiono już dobry początek wzywając do referendum w sprawie podwyżek i apelując do powrotu zwyczaju przekazywania sobie biletów (kampania „Podaj bilet”). Pójdźmy dalej tym tropem.
Na wstępie wyjaśnijmy jednak pewną zasadniczą kwestię. Przy obecnych nierównościach społecznych, w które doskonale wpisuje się ciągłość podwyżek cen biletów, jazda na gapę i utrudnianie pracy kontrolerom nie może kojarzyć się z czymś negatywnym, wstydliwym, z odczuciem strachu czy poczuciem winy. Tym bardziej, że już od dawna nie kasujemy biletów z przekonania o społecznej wartości tego aktu, ale w obawie przed konsekwencjami. Sytuacja ta wymaga więc odwrócenia dotychczasowej percepcji. To pomysłodawcy i ustawodawcy podwyżki (politycy i władze miasta) oraz jej egzekutorzy (kanarzy i sądy) powinni się wstydzić, odczuwać stres i poczucie winy.
Na szczęście nie żyjemy na socjalnej pustyni. W dziesiątkach miast i metropolii społeczności walczą, często bardzo skutecznie, z wyciskaniem z nich ostatniego grosza. Gdzie ruch społeczny tam i doświadczenia. A z tych należy czerpać i korzystać. Jako, że współczesny antyfaszyzm, z którym się utożsamiamy, to ruch społeczny konfrontujący wszelkie objawy dyskryminacji, nie pozostajemy także bierni wobec wykluczeń o podłożu ekonomicznym. Nie godząc się na zinsytucjonalizowane napastowanie tych, których nie stać (już teraz!) na opłaty komunikacji miejskiej, zapraszamy do wspólnego studiowania praktyk solidarnego oporu.
URBAN SOCIAL GAMES: „Wierni towarzysze podróży”
W kilku europejskich metropoliach funkcjonuje kampania „wiernych towarzyszy podróży” będąca niewinną, acz skuteczną rozrywką z kategorii miejskich gier społecznych. Wyobraźmy sobie, że w każdy wtorek, czwartek i sobotę, o godz.17, na Pl.Bankowym spotyka się liczne grono „wiernych towarzyszy podróży”. Raz zbierze się ich 15, innym razem 115. Wszyscy kupują po bilecie co jest jedyną inwestycją konieczną do przeprowadzenia akcji. Następnie towarzystwo dzieli się na 7-10 osobowe grupy. Grup będzie więc zwykle od kilku do kilkunastu. W grupy można dobrać się tak, aby były w nich osoby, które już się znają, albo też tak, aby zawrzeć w nich nowe znajomości - w końcu będziemy się za chwilę wspólnie bawić. Ważne są dwie sprawy: aby większość miała ważne bilety oraz, aby grupy nie były mniejsze niż 7-8 osobowe. Od tej chwili, każda grupa rusza swoim szlakiem... czyli wsiada do jakiegoś tramwaju/autobusu i wypatruje pierwszych kanarów. Gdy tylko ich dostrzeże, przykleja się do nich jak rzep do psiego ogona i nie odpuszcza przez następne 1-2 godziny. Gdy tylko kanarzy wsiadają do jakiegoś pojazdu, ferajna wsiada z nimi oznajmiając głośno wszystkim pasażerom, że wraz z nią do pojazdu wsiadają kanarzy. Nie ma w tym nic karalnego jeżeli robi się to w „kulturalny” sposób. Poza tym wszyscy mają ważne bilety, a więc mogą jeździć jak i dokąd chcą: wte i wewte, w kółko, wsiadać i wysiadać. I tak też grupa się zachowuje, będąc wiernymi towarzyszami podróży... kanarów. W tym samym czasie pozostałe grupy robią to samo. Czasami spotykają się i mogą sobie pomachać, albo wymienić kanarami, gdy są już znudzone swoimi. W ramach towarzyszenia kanarom, można robić wiele innych użytecznych rzeczy m.in. (nie)sztuczny tłok, wchodzić w dialog z pasażerami, wchodzić w dialog z kanarami, prowadzić badania socjologiczne, zbierać podpisy pod petycją o darmową komunikację miejską, wydawać różne wesołe dźwięki, klaskać, mlaskać, udzielać wywiadów dziennikarzom, reklamować naszą podróż na facebooku, etc. Kiedy grupie odechce się podróżowania, zostawia kanarów w spokoju. W 99% to ci ostatni rezygnują jako pierwsi. Czasem naprawdę szybko.
Efekty całej kampanii? Nie łamiąc prawa, świetnie się bawiąc, poznając nowych miłych ludzi, miasto oczyszczane jest z kontrolerów, wielu osobom oszczędzana jest masa kłopotów związanych z karami, przejazdy tanieją, a komunikacja miejska staje się wreszcie przestrzenią, w której mają miejsce solidarne i wesołe zdarzenia. Przy szerokiej partycypacji, na przykład kilkuset czy nawet kilku tysięcy osób, wystarczy, że każda osoba stanie się wierną/wiernym towarzyszką/em podróży raz w miesiącu, a i tak warszawska komunikacja będzie non stop tętniła od wesołych oznajmień: „Drodzy pasażerowie, chcieliśmy wam przedstawić kogoś, kto właśnie przyłączył się do grona pasażerów...”.
URBAN SOCIAL GAMES: „Pasażer zawsze pomoże harcerzom”
Przychodzi moment zablokowania kasowników przez kanarów. To moment otwarcia pewnego rodzaju gry nerwów. Oczywiście kanarzy przechodzą specyficzne przeszkolenie, którego sednem jest zdemolowanie nas poczuciem winy, wywołanie w nas stresu, poddanie się ich władzy. Wystarczy spojerzeć na większość pasażerów, którzy nawet nie czekając aż kontoler do nich podejdzie, wyciągają odruchowo bilety na sam jego widok . To nie objaw zrozumienia czy chęć współpracy, a właśnie efekt stresu, swoistej tresury jakiej nas poddano.
Ale i tym problemem zajęły się już ruchy społeczne, propagując działania nastawione na neutralizowanie przyczyn i efektów owego stresu. Chodzi o wyrabianie nawyków odwrotnych do narzucanych nam przez system kontroli. Wyobraźmy sobie, że kanarzy wzywają do przygotowania biletów, a wszyscy pasażerowie posiadający ważny bilety, zamiast natychmiastowego nerwowego grzebania w torebkach i kieszeniach, zabijają w sobie odruch stadny i zachowując się racjonalnie czekają spokojnie aż kanar zwróci się do nich bezpośrednio.Taka reakcja ma nie tylko wymiar antystresowy, ale też solidarnościowy w stosunku do tych, których tego dnia nie było stać na zakup biletu. Zamiast ulegać skokowi ciśnienia, pasażerowie otwierają swoje ulubione czasopisma i książki albo dzwonią do najbliższych, aby dowiedzieć się jak im upływa dzień. Zapytani o bilet doczytują do końca zdanie/akapit, albo spokojnie kończą rozmowę. Przyglądają się z zainteresowaniem legitymacji kontrolera (zakładając najpierw okulary, jeśli takie noszą). Następnie uśmiechają się do kanara ze zrozumieniem i zaczynają poszukiwanie biletu. W modzie pozostają ubrania z dużą ilością kieszeni! Odyseja po kieszeniach trwa od góry do dołu, z prawej do lewej, zewnętrzne i wewnętrzne... Napięcie rośnie. Tym razem jednak w kontrolerze! Pasażer nie ma powodów do pośpiechu – to nie zawody. To wojna nerwów, której pasażerowi nie wolno stać się ofiarą! Wreszcie odkrywa właściwą kieszeń. I wyjmuje z niej: bukiet kolorowych biletów z ostatnich tygodni. Tak, tak - każdy kultywuje swoje małe świństewko: jeden biega po mieście i wypisujać ludziom kary, inny kolekcjonuje bilety. Oto najwłaściwsza pora, aby się tym hobby pochwalić! Pełna garść biletów. A jeden z nich to ten właściwy! Który? To trzeba najpierw sprawdzić. Pasażer-kolekcjoner rozpoczyna przegląd biletów. Do tego musi odłożyć ulubione czasopismo (potrzebuje obu dłoni) oraz ponownie włożyć okulary. Sprawdzanie wybitych na biletach dat to dla kolekcjonera masa wspomnień i wzruszeń. Nad niektórymi rozczula się krócej, nad innymi dłużej. „O, to ten z zeszłego czwartku. Jechałam akurat na randkę. Co to był za dzień...”. Kto wie, może kanar chce posłuchać co się wydarzyło tego dnia... W każdym razie pasażer szuka skrupulatnie, gdyż znalezienie ważnego biletu jest jego obywatelskim obowiązkiem! Po przejżeniu całej talii biletów dochodzi do kulminacji. Pasażerowi przypomina się, że zostawił sobie, na czarną godzinę, jeden bilet w portfelu. Wygrzebuje portfel (jeżeli wie, w której kieszeni go ma, to nie trwa to zbyt długo) i wyłuskuje z niego złoty bilecik, sprawdzając raz jeszcze wnikliwie wydrukowaną na nim datę. Tak, to on. Oto moment uroczystego wręczenia. Zdaża się, że pasażer jest tym momentem tak poruszony, że bilet wypada mu z ręki. Trochę wstyd, to fakt, ale ludzka rzecz. Następuje krótka konsternacja, kto właściwie ma bilet teraz podnieść. Pasażer czy może osoba, której zależy na jego obejrzeniu? A może jadący tym samym pojazdem harcerze? Pasażer rozgląda się za harcerzami, ale ci w międzyczasie wysiedli. Nie mając ważnych biletów skorzystali z tego, że obaj kanarzy byli mocno zaabsorbowani i opuścili pojazd jakieś 5 minut temu.
Dalsze przykłady Urban Social Games już wkrótce!
(tekst ukazał się w lipcowym numerze warszawskiego biuletynu antyfaszystowskiego „Pod Brukiem leży Plaża”)