Istnienie klas społecznych często pomijane jest w mediach główno-nurtowych, a jeżeli już pada termin „klasa” trudno nie odnieść wrażenia, że na świeci...
Po raz 44 spotykamy się na łamach anarchistycznego periodyku „Inny Świat”. Tym razem, nieco szerzej, podjęliśmy dwa, a nawet trzy tematy... Niejako te...
Tureckie władze w osobie prezydenta Erdoğana rozpoczęły zmasowaną kampanię prześladowania zamieszkałej w tym kraju mniejszości kurdyjskiej. Wszystko z...
Jak blisko jesteśmy nienawiści Niemców lat trzydziestych do „obcych”? W ostatnią sobotę zorganizowano manifestacje skierowane przeciwko uchodźcom z kr...
Bardzo duża część uchodźców, przedstawianych jako Syryjczycy, jest tak naprawdę Kurdami, zamieszkującymi Syrię. Kurdowie od lat toczą walkę o stworzen...
Czytelnik CIA (niezweryfikowane), Wto, 2011-08-23 16:18
Komunikacja miejska powinna być darmowa i wcale niekoniecznie musi to być nieopłacalne, trzeba by tylko obliczyć zewnętrzne koszty. Jeśli bilety byłyby bezpłatne, a ściślej - nie byłoby ich - to jest spora szansa że część kierowców wybierze autobus lub tramwaj zamiast samochodu. Oznacza to realne zmniejszenie korków, więc też bardziej sprawną komunikację, zmniejszenie liczby wypadków - tu zaoszczędzone są ogromne pieniądze: leczenie ofiar (czasem długotrwałe), wypłacane renty dla inwalidów, utrzymywanie policji, robienie objazdów, spisywanie protokołów, dochodzenia swoich racji przed sądami itp. Kolejna zaleta to zmniejszenie ilości spalin i hałasu, czyli korzyści zdrowotne, czyli odciążenie przeciążonej służby zdrowia. Spadnie też poziom frustracji u kierowców godzinami stojącymi w korkach, czyli mniej pobitych żon, dzieci itd. - no bo na kimś (słabszym) trzeba odreagować stres. Drogi też pewno wolniej by się zużywały więc można by rzadziej je remontować. Mniej korków to więcej wolnego czasu, więc może okazja do jakiejś tam sensownej aktywności… Można by pewno mnożyć te korzyści w nieskończoność, tyle zewnętrznych kosztów motoryzacji ponosi społeczeństwo czyli ludzie zarówno zmotoryzowani jak i niezmotoryzowani. Pewno jak liczba samochodów się zmniejszy na ulicach to więcej ludzi przestanie bać się jeździć po mieście rowerem (co dziś jest swego rodzaju sportem ekstremalnym) - z czego korzyści znowu są liczne. Wizja o którą warto zawalczyć, prawdziwa lawina pozytywnych zmian które zniesienie opłaty za transport publiczny mogłoby wywołać, a zaoszczędzone w dłuższej perspektywie środki mogłyby z nawiązką pokryć utracone dochody z biletów, zwłaszcza, że wydatki zmniejszyłyby się o koszty ich drukowania, instalowania „nowoczesnych” automatów sprzedających bilety, czy też utrzymywania "kanarów". Niestety wizja ta leży w sprzeczności z paradygmatem obowiązującym we współczesnym tzw. cywilizowanym świecie, gdzie wyżej wymienione społeczne koszty traktowane są w ujęciu systemowym jako zyski tzn. liczą się do wzrostu PKB. Nie dziwi więc, że władze zdecydowały się na obranie kierunku przeciwnego, co spowoduje lawinę konsekwencji w drugą stronę. Tzn. wzrost cen biletów spowoduje że coraz więcej ludzi wybierze samochód, więc wypadków będzie więcej, spalin, hałasu, frustracji, stresu itd. Będzie też więcej gapowiczów, więc trzeba będzie zatrudniać coraz więcej kontrolerów, potem kontrolerów kontrolerów – bo wiadomo, że przecież mogą brać łapówki. Coraz więcej będzie brutalnych „incydentów” – sytuacja gdy człowieka coraz częściej nie stać na bilet, a wszędzie daleko będzie powodowała wzrost frustracji. Więc trzeba będzie dodatkowo zatrudniać ochroniarzy lub „kanarom” przyznawać coraz więcej uprawnień, może nawet w ostateczności dać im broń? Jak wiadomo każda dodatkowo przydana władza w oczywisty sposób prowadzi do nadużyć. To w ostatecznym rozrachunku będzie kolejną cegiełką służącą kryminalizacji znacznej części stale ubożejącego społeczeństwa, czyli dalsza rozbudowa sieci penitencjarnej, zacieśnianie mechanizmów społecznej kontroli itd. Zmniejszenie liczby pasażerów spowoduje też realny spadek dochodów ZTM z biletów, więc znowu trzeba będzie podnosić ceny i ciąć koszty, więc spadnie jakość usług i pensje kierowców, a cały cykl się powtórzy. I tak do rychłego końca, bo przedstawione zmiany stanowią zaklęty krąg który przerwie dopiero bankructwo i zapewne prywatyzacja komunikacji publicznej. Prywatne biznesy oczywiście muszą być dochodowe, więc aby bilety były w miarę tanie – na poziomie możliwym do zaakceptowania przez pasażerów – będą oszczędzać na kierowcach, wymagać nadgodzin, ignorować BHP, więc realnie tu też jakość usług spadnie. Dziś jest relatywnie wysoka bo konkuruje głównie z transportem publicznym – haniebnie niedoinwestowanym i zarządzanym w sposób kompletnie nielogiczny i szkodliwy. Ceny w najlepszym razie będą porównywalne do obecnych, a gdyby nawet jakość usług sieci prywatnych była lepsza nie rozwiązuje to nijak wymienionych wcześniej problemów generowanych przez motoryzację, a które obciążają finansowo i zdrowotnie społeczeństwo jako całość.
Protest przeciwko zawłaszczaniu tegorocznego marszu antyfaszystowskiego 11 listopada przez partię Razem i współpracujące z nią organizacje, podpisaneg...
Manchester Solidarity Federation sprzeciwia się zarówno opcji "in" jak i "out". W sprawie referendum dotyczącego członkostwa w Unii Europejskiej wyraż...
Nie należy jednak zbyt na to liczyć. Można być niemal pewnym, iż żaden uczony nie ośmieli się dziś traktować człowieka tak, jak traktuje królika; trze...
Mówiłem już, gdzie szukać zasadniczej praktycznej przyczyny potężnego jeszcze obecnie oddziaływania wierzeń religijnych na masy ludowe. Owe właściwe i...
W dniach 25-26 czerwca, anarchosyndykaliści spotkali się na konferencji pod Madrytem, by omówić powstanie nowej federacji i utworzenie na nowo anarch...
„Omawiając działalność i rolę anarchistów w rewolucji, Kropotkin powiedział: ‘My, anarchiści rozmawialiśmy dużo o rewolucjach, ale niewielu z nas zost...
Jak się okazuje, kulturalne elity zaczęły dyskutować o warunkach pracy w restauracjach i barach, gdzie są stałymi bywalcami. Pomimo faktu, że wiele sz...
Komunikacja miejska powinna
Komunikacja miejska powinna być darmowa i wcale niekoniecznie musi to być nieopłacalne, trzeba by tylko obliczyć zewnętrzne koszty. Jeśli bilety byłyby bezpłatne, a ściślej - nie byłoby ich - to jest spora szansa że część kierowców wybierze autobus lub tramwaj zamiast samochodu. Oznacza to realne zmniejszenie korków, więc też bardziej sprawną komunikację, zmniejszenie liczby wypadków - tu zaoszczędzone są ogromne pieniądze: leczenie ofiar (czasem długotrwałe), wypłacane renty dla inwalidów, utrzymywanie policji, robienie objazdów, spisywanie protokołów, dochodzenia swoich racji przed sądami itp. Kolejna zaleta to zmniejszenie ilości spalin i hałasu, czyli korzyści zdrowotne, czyli odciążenie przeciążonej służby zdrowia. Spadnie też poziom frustracji u kierowców godzinami stojącymi w korkach, czyli mniej pobitych żon, dzieci itd. - no bo na kimś (słabszym) trzeba odreagować stres. Drogi też pewno wolniej by się zużywały więc można by rzadziej je remontować. Mniej korków to więcej wolnego czasu, więc może okazja do jakiejś tam sensownej aktywności… Można by pewno mnożyć te korzyści w nieskończoność, tyle zewnętrznych kosztów motoryzacji ponosi społeczeństwo czyli ludzie zarówno zmotoryzowani jak i niezmotoryzowani. Pewno jak liczba samochodów się zmniejszy na ulicach to więcej ludzi przestanie bać się jeździć po mieście rowerem (co dziś jest swego rodzaju sportem ekstremalnym) - z czego korzyści znowu są liczne. Wizja o którą warto zawalczyć, prawdziwa lawina pozytywnych zmian które zniesienie opłaty za transport publiczny mogłoby wywołać, a zaoszczędzone w dłuższej perspektywie środki mogłyby z nawiązką pokryć utracone dochody z biletów, zwłaszcza, że wydatki zmniejszyłyby się o koszty ich drukowania, instalowania „nowoczesnych” automatów sprzedających bilety, czy też utrzymywania "kanarów". Niestety wizja ta leży w sprzeczności z paradygmatem obowiązującym we współczesnym tzw. cywilizowanym świecie, gdzie wyżej wymienione społeczne koszty traktowane są w ujęciu systemowym jako zyski tzn. liczą się do wzrostu PKB. Nie dziwi więc, że władze zdecydowały się na obranie kierunku przeciwnego, co spowoduje lawinę konsekwencji w drugą stronę. Tzn. wzrost cen biletów spowoduje że coraz więcej ludzi wybierze samochód, więc wypadków będzie więcej, spalin, hałasu, frustracji, stresu itd. Będzie też więcej gapowiczów, więc trzeba będzie zatrudniać coraz więcej kontrolerów, potem kontrolerów kontrolerów – bo wiadomo, że przecież mogą brać łapówki. Coraz więcej będzie brutalnych „incydentów” – sytuacja gdy człowieka coraz częściej nie stać na bilet, a wszędzie daleko będzie powodowała wzrost frustracji. Więc trzeba będzie dodatkowo zatrudniać ochroniarzy lub „kanarom” przyznawać coraz więcej uprawnień, może nawet w ostateczności dać im broń? Jak wiadomo każda dodatkowo przydana władza w oczywisty sposób prowadzi do nadużyć. To w ostatecznym rozrachunku będzie kolejną cegiełką służącą kryminalizacji znacznej części stale ubożejącego społeczeństwa, czyli dalsza rozbudowa sieci penitencjarnej, zacieśnianie mechanizmów społecznej kontroli itd. Zmniejszenie liczby pasażerów spowoduje też realny spadek dochodów ZTM z biletów, więc znowu trzeba będzie podnosić ceny i ciąć koszty, więc spadnie jakość usług i pensje kierowców, a cały cykl się powtórzy. I tak do rychłego końca, bo przedstawione zmiany stanowią zaklęty krąg który przerwie dopiero bankructwo i zapewne prywatyzacja komunikacji publicznej. Prywatne biznesy oczywiście muszą być dochodowe, więc aby bilety były w miarę tanie – na poziomie możliwym do zaakceptowania przez pasażerów – będą oszczędzać na kierowcach, wymagać nadgodzin, ignorować BHP, więc realnie tu też jakość usług spadnie. Dziś jest relatywnie wysoka bo konkuruje głównie z transportem publicznym – haniebnie niedoinwestowanym i zarządzanym w sposób kompletnie nielogiczny i szkodliwy. Ceny w najlepszym razie będą porównywalne do obecnych, a gdyby nawet jakość usług sieci prywatnych była lepsza nie rozwiązuje to nijak wymienionych wcześniej problemów generowanych przez motoryzację, a które obciążają finansowo i zdrowotnie społeczeństwo jako całość.