Dodaj nową odpowiedź

Samotność związkowca - po demonstracji we Wrocławiu

Publicystyka

Trochę uwag i wrażeń na gorąco po manifestacji Europejskiego Kongresu Związków Zawodowych. Była chyba największą demonstracją po 1989 roku we Wrocławiu. Duża mobilizacja OPZZ i Solidarności (były też delegacje zagraniczne stanowiące ok. 1/4 manifestacji). Przy okazji ujawniło się kilka spraw na które chciałbym zwrócić uwagę.

Po pierwsze wiek demonstrujących średnio wynosił 40 lat lub więcej. Było trochę młodszych, ale "na oko" nie więcej niż 10-20 proc. Związki nie przyciągają młodych pracowników, którzy w sporej części są bez pracy, albo pracują na umowach śmieciowych. Młodzi często nie czują się reprezentowani przez związki zawodowe, które wydają im się obcym, nieznanym ciałem. Łatwo można by tu obarczyć winą wyłącznie młodych (że hedoniści niezainteresowani zrzeszaniem się, itepe itede). Ale moim zdaniem powodem jest też forma organizacyjna jakie przyjęły duże związki zawodowe - spora centralizacja, okopanie się w dużych, często jeszcze państwowych, zakładach pracy tradycyjnych branż, no i fakt, że wchodzenie do małych i średnich przedsiębiorstw, gdzie pracuje najwięcej osób w Polsce, w tym także młodych, dużym związkom się nie opłaca. Dodać do tego należy jeszcze różne powiązania z partiami politycznymi działają zniechęcająco (tutaj trzeba jednak przyznać, że organizatorzy zadbali, aby na demonstracji nie było żadnej agitacji wyborczej, czy symboliki partyjnej - może zaczynają rozumieć, że to im się nie opłaca).

W dobie elastycznych form zatrudnienia, potrzebne są nowatorskie i elastyczne formy organizowania się. Jest paradoksem, że chyba najbardziej zwartą, choć bardzo nieliczną reprezentacją zorganizowanego prekariatu była wrocławska grupa ZSP, która postanowiła dołączyć do manifestacji. Wyraźnie wyróżniała się na tle, pań i panów w średnim wieku.

Młodzi, zwłaszcza młode kobiety, obecnie są jedną z najbardziej wyzyskiwanych i poniewieranych grup społecznych, więc potrzebują samoorganizacji jak kania dżdżu. Tyle że duże związki z trudem przebijają się do tej grupy. Mam informację o takich próbach podejmowanych przez co bardziej aktywne osoby w Solidarności czy OPZZ, ale w porównaniu do zainwestowanych środków, efekt jest niewielki. Tutaj otwiera się olbrzymia przestrzeń do zagospodarowania przez różnego rodzaju mniej lub bardziej nieformalne struktury organizacyjne. Powrót do idei stowarzyszeniowej (nie opartej o dość sztywną ustawę o związkach zawodowych) jest być może najlepszą drogą w dotarciu do tych ludzi. Raczej luźniejsze formy, bardziej elastyczne i oparte na federacji a nie centralizacji odpowiadają, moim zdaniem, lepiej na wyzwanie dzisiejszych czasów.

W pewnym sensie kapitalizm zatoczył koło i powrócił do bardziej rozproszonych form, tak jak to było w XIX wieku zanim industrializacja scentralizowała klasę robotniczą w wielkich fabrykach i wytworzyła bardziej scentralizowane formy organizowania się. Wtedy świetnie sprawdzały się takie organizacje jak np. Federacja Jurajska, która zrzeszała głównie zegarmistrzów. Forma organizacyjna jaką przyjęli szwajcarscy zegarmistrze do pewnego stopnia przypominają sytuację osób pracujących dzisiaj w usługach, rozproszeni po różnych niewielkich zakładach pracy lub samozatrudnieni, pracujący w domu itd.

Po demonstracji odbyła się ciekawa dla mnie osobiście dyskusja zorganizowana przez wrocławski ZSP "Czy związki są przydatnym narzędziem w dobie prekaryzacji". Nastąpiła tam interesująca konfrontacja aktywistów z socjologami zajmującymi się kwestią pracy i ruchami społecznymi. Co można zaproponować młodym pracownikom, aby chcieli walczyć o swoje prawa? Czy należy konkurować, czy raczej wchodzić na tereny nie zajęte przez obecne duże związki zawodowe? Czy należy zatrzymywać się jedynie na postulatach ekonomicznych, czy wychodzić poza nie? Czy koncentrować swoją uwagę jedynie wokół zakładu pracy, czy także bardziej terytorialnie - wokół miejsca zamieszkania pracowników, warunków życia? Pracownik wszak nie kończy swojego życia i zmagań z kapitalizmem na przysłowiowej bramie zakładu. Ponadto w sytuacji rozproszenia pracowników, zwłaszcza usług, należałoby raczej myśleć w kategoriach danej dzielnicy, czy nawet miasta, co zupełnie inaczej rozkłada akcenty, jeśli chodzi o środki i cele bieżące, a także inaczej definiuje adresata żądań. Mimo że duże związki próbują podejmować różnego rodzaju próby zorganizowania prekariatu i pracujących biednych, to raczej mniejsze, sfederalizowane struktury stowarzyszeniowe wydają się mieć na tym polu największy potencjał i najlepiej odpowiadać na wyzwania "elastycznego rynku pracy". Zwłaszcza że duże związki zawodowe nie są "elastyczne", tj. np. w Solidarności wygląda to tak, że aby wejść do danej branży, musi wydać zgodę sama "góra" związku, co w oczywisty sposób wiąże ręce i ogranicza pole działania w konkretnych przypadkach i nowych sytuacjach.

Wracając na chwilę jeszcze do samej demonstracji związkowej. To, co rzucało się szczególnie w oczy to prawie zupełny brak chęci komunikacji z "zewnętrzem" manifestacji. Śladowa ilość haseł zarówno skandowanych, jak i tych na transparentach. Jeśli już ktoś próbował jakieś hasło rzucić natychmiast było zagłuszane przez nieustanny ryk wuwuzeli i innych trąbek, poza tym przeważały transparenty z nazwami regionów, czy branż, co upodabniało cały marsz do pochodu kibiców piłkarskich poszczególnych klubów, niż demonstrację która miała kogoś do czegoś przekonać. Osoba, która nie do końca zorientowana przyszła przypadkiem pooglądać pochód, nie mogła w prosty sposób zorientować się o co protestującym chodzi. Wyglądało to wszystko jakby było skierowane wyłącznie do "wewnątrz", jakby chodziło o przekonanie samych siebie, że istniejemy, że "jesteśmy siłą".

Druga sprawa - sama demonstracja była w pewnym stopniu wydarzeniem wyizolowanym także w skali miasta. Praktycznie brak wcześniejszej akcji informacyjnej w mieście, haseł, plakatów, czy wykupionej nawet zapowiedzi w lokalnym radiu i telewizji (a duże centrale przecież na to stać). Wiadomo, że neoliberalne media nie będą głaskać po głowie związkowców, ale przecież nikt przy zdrowych zmysłach na to liczyć nie może, a irytowanie się z tego powodu przypomina pomstowanie na to, że zimą spadł śnieg, czyli jest zupełnie jałowe, choć jest pewnym rytuałem, który pełni określoną funkcję - można łatwo zwalić na wroga całą odpowiedzialność za brak lub złe poinformowanie społeczeństwa. Zamiast tego trzeba było samemu wyjść do ludzi i ich próbować przekonać do swoich postulatów własnym językiem. Ta próba została zupełnie pominięta, w ten sposób frekwencja zwyczajnych mieszkańców, czy z tego co słyszałem i widziałem, nawet lokalnych związkowców nie była tak wysoka jak mogła by być. Stan idealny to powrót do sytuacji, gdy osiedla pracownicze "żyją" manifestacją znacznie wcześniej przed nią, gdy wychodzą na nią całymi rodzinami, grupami przyjaciół. Mieszkam w biednej, pracowniczej dzielnicy i nie widziałem żadnego poruszenia przed demonstracją. Tramwaje w kierunku miejsca zbiórki nie były w ogóle zatłoczone.

Wygląda na to, że duże związki pogodziły się z sytuacją w jakiej się znajdują i nie stać ich na strategiczne wyjście poza schemat obrony stanu posiadania (mimo że wiem o próbach części osób w związkach przejścia do ofensywy). Związki zawodowe przestały już chyba reprezentować klasę pracującą jako całość, zarzuciły chyba nawet taką ideę. Chodzi już im tylko o poszczególne branże i zakłady w których są nadal silne. W tym sensie stały się tylko jedną z wielu grup dość wąskiego interesu i tak są postrzegane przez sporą część pracowników. Dzielnice pracownicze tego dnia były dziwnie milczące.

Profil na Facebooku

Za: http://lewica-wolnosciowa.blogspot.com/2011/09/samotnosc-zwiazkowca-po-d...

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.