Dodaj nową odpowiedź
Relacja zatrzymanej podczas akcji przeciw konferencji nt. gazu łupkowego
snowgirl, Czw, 2011-12-01 23:50 Blog | ProtestyPoniżej relacja aresztowanej uczestniczki protestu przeciw konferencji na temat wydobycia gazu łupkowego. O proteście i związanych z nim represjach pisaliśmy już wcześniej: Protest przeciwko wydobyciu gazu łupkowego.
Czasem po prostu czuje się, że należy zrobić właśnie TO i do tego koniecznie i nieodwołalnie. Ja tak właśnie poczułam, dowiedziawszy się o konferencji w Intercontinentalu i o planach moich kolegów, by ją zablokować. Chciałam i poszłam i niczego nie żałuję. Jakże można żałować, jeśli zrealizowało się "plan A"? :)
Powody, dla których chcieliśmy wyrazić nasz protest zostały już wymienione i opisane przez kolegów z Inicjatywy Stop Szczelinowaniu.
Ja chcę tylko opowiedzieć o, pierwszych w życiu, 29 godzinach bycia "zatrzymaną".....
Aresztowanie było brutalne. Pamiętam je jak przez mgłę. Broniłam się. Wszyscy się bronili. No ale oczywiście, nieuchronnie, zostaliśmy zakuci w kajdanki i na sygnale zawiezieni na Wilczą. Pierwsze zdziwienie - poza torebką i różnymi drobiazgami muszę oddać stanik. Mogłabym się powiesić......
Wtedy nastapiły długie godziny wypełniania procedur i oczekiwania nie wiadomo na co. Ale byliśmy wszyscy razem, a za oknem grała samba i słyszeliśmy znajomych. Miło. Nawet fotografowanie było zabawnym przerywnikiem dla studentki.... fotografii :)
Jednak siedzenie bez jedzenia przez tyle godzin było nieznośne. Było mi słabo. Powiedziałam, że chcę jeść, albo lekarza. No to zawieźli mnie do lekarza (do szpitala). Tu kolejne zdziwienie - lekarz, jak sam powiedział, nie jest od tego żeby mi pomóc, ale żeby stwierdzić, czy mogę być nadal zatrzymana, czy nie. Oczywiście stwierdził, że tak....
W międzyczasie dowiedziałam się, że poza zarzutem o zakłócanie miru domowego (to, co reszta), będę miała zarzut naruszenia nietykalności cielesnej policjanta.
No i najgorszy moment z tych 29 godzin był chyba taki, kiedy usłyszałam o "nakazie osadzenia" dla mnie. I wszystkich, po kolei, wypuszczali, a ja zostałam tam jeszcze jakieś 1,5 godziny. Sama... Funkcjonariusze żartowali coś o pieniądzach od Gazpromu itp.....
Potem znowu kajdanki, suka i długa jazda gdzieś na dolny mokotów (okolice Puławskiej i Romera). Później dopiero dowiedziałam się, że to podobno najlepszy "dołek" w Warszawie. Na miejscu przynajmniej było ciepło, więc przestałam trząść się z zimna. I miałam w perspektywie kolację. Musiałam jeszcze tylko oddać rajstopy (bo przeciez na nich też można się powiesić). Standard spania jak w schronisku młodzieżowym, albo na obozie harcerskim. Przywykłam od dziecka, więc ok. Tylko światło było nie do wyłączenia. Spełniono nawet moją prośbę o książkę, a potem.... przyprowadzono towarzyszkę niedoli :) Dziewietnastoletnia, filigranowa blondyneczka aresztowana za jednego (!) blanta w paczce papierosów.... Masakra. Była zapłakana, ale udało mi się ją pocieszyć, zapominając przy okazji o swojej sytuacji. A potem, pół nocy gadałyśmy o wszystkim.
Pobudka i śniadanie były o 7. Przyjechali po mnie ok. 10.30. Tym razem tylko na chwilę byłam w celi, a później, na drugim piętrze, w jednym z pokoi, czekałam na adwokata. I wtedy znowu usłyszałam przyjacół. To było wspaniałe :) Nie sądziłam, że takie pikiety solidarnościowe mogą mieć aż takie znaczenie i tak dodawać otuchy.
Po przyjeździe adwokata i dopełnieniu formalności zawieźli mnie na Wiślicką, do prokuratury. Nadal w kajdankach. Na miejscu także cela. Policjanci straszyli mnie dozorem policyjnym. Oczekiwanie aż pani prokurator zapozna sie z aktami sprawy... Ponad godzina łażenia w tę i spowrotem.... W końcu krótka rozmowa ("Nie, nie przyznaję się") i czas na zastanowienie dla pani prokurator. Jak wróciła, powiedziała, że daruje mi dozór policyjny, tylko mam się na rozprawy stawiać. Była 16-ta i byłam w końcu wolna. Miłe uczucie. Nadal niczego nie żałuję.