Dodaj nową odpowiedź

Polska Chinami Europy

Publicystyka

Gdyby ponad dwadzieścia dwa lata temu, ktoś powiedział Polakom, że wzorem gospodarczym dla Polski nie będą Stany Zjednoczone, ani nawet państwa zachodniej Europy, ale Chiny, nie uwierzyłby w to. Kraj ten był na zupełnie innym biegunie politycznym oraz gospodarczym. Minęło dwadzieścia lat i zmieniło się wszystko na świecie. No może nie wszystko. Życie zwykłych Chińczyków. Nigdy dla władz w Pekinie nie miało ono większego znaczenia. Gdy władza podjęła taką, a nie inną decyzję, wdrażano nie bacząc na konsekwencje dla chiński obywateli. Cierpienia ich opisywane były w raportach przeróżnych organizacji międzynarodowych walczących o prawa człowieka na czele z „Amnesty International”, co czynione jest zresztą do dziś. Jakie są tego konsekwencje widać po odbiorze przez najwyższych dostojników państwowych świata zachodniego. Reakcji prawie żadnej, tylko zdawkowe zdanie o prawach człowieka w ChRL, nie mówiąc już o żenującym wytępieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego podczas jego chińskiej wizyty w ubiegłym roku, gdzie odparł na pytanie dziennikarza w tym temacie, słynnymi już słowami: Ważne, ważne.

Jak to się stało, że „solidarnościowi” politycy gotowi są zbratać się z siłami, które odrzucali ponad dwadzieścia lat temu? Wiązać Polskę ekonomicznie, ponoć pioniera w walki o demokrację oraz prawa człowieka w Europie Środkowej z państwem totalitarnym, gdzie panuje bezwzględny wyzysk, istnieją obozy pracy, a kara śmierci dalej jest utrzymywana. Nasi politycy z łatwością zapomnieli o ideałach przyświecających im w latach 80-tych. Bo i po co? Można od tego odcinać polityczne kupony i ględzić w telewizji co innego. No przecież Chiny to potęga, z którą należy się liczyć. Polska zaś jest słaba ekonomicznie i nie ma nic do powiedzenia politycznie.

Kiedy w 1989 roku Polska szła drogą demokracji, Chinami przestawał rządzić Deng Xiaoping, po dwunastu latach. To on wprowadził reformy, których Chińczycy odczuwają do dziś. Wprowadził on system o modelu kapitalistycznym, odchodząc od wzorców radzieckich. Za gospodarczym „cudem chiński” kryją się ludzie imigrujący z wsi do większych miast, stanowiący podklasę społeczną, odcięci od opieki zdrowotnej oraz ich dzieci pozbawione dostępu do państwowej edukacji. Mieszkający w przeludnionych mieszkaniach, w warunkach urągających wszystkim normom, wyzyskiwani przez pracodawców do nadludzkiej pracy, w nadgodzinach, za które im się nie płaci, pozbawieni praw do urlopów. Państwo ich nie chroni, a wręcz przeciw dyskryminuje, fundując im piekło na ziemi. ChRL jest znaczącym symbolem globalnego wyzysku, obrazy tamtejszych obozów pracy stały się symbolem hańby XXI wieku. Napisano o tym kraju mnóstwo książek, raportów, zrobiono wiele dokumentów radiowych oraz telewizyjnych.

I o to nasz polityk, lider drugiej partii w Polsce, prezes Prawa i Sprawiedliwości na manifestacji „Niepodległości” 13 grudnia 2011 roku, przed pomnikiem Józefa Piłsudzkiego nieopodal Belwederu, głosi zdania, w których wychwala Chiny. Prezydent Bronisław Komorowski jedzie do tego kraju, zachęcając chińskich studentów do studiowania na polskich uczelniach, a polscy przedsiębiorcy marzą o konkurowaniu na tamtejszym rynku z zachodnimi. Zapraszany jest do stacji TVN 24 były poseł SLD, Piotr Gadzinowski, który wychwala pod niebiosa chiński model rozwoju gospodarczego, przy braku reakcji ze strony dziennikarza tej stacji.

W imię pogłębienia współpracy z Chinami, importujemy ich model gospodarczy. Dwa lata temu odkryto, że w legnickiej strefie ekonomicznej, w jednej z fabryk, dochodzi do łamania prawa i kodeksu pracy. Zatrudniano tam nastolatków, gimnazjalistów przy taśmie montażowej. Proceder trwał od kilku miesięcy. Pracowali oni w weekend, nawet w nocy. Okazało się, żeby dostać tam pracę, młodzi „pracownicy” nie musieli przedstawiać żadnych badań, przechodzić szkoleń, przedstawiać dowodu osobistego. Trzeba było być chętnym, zdatnym do pracy i oczywiście znać numer telefonu pracownika firmy. Jak informowało Radio Wrocław, nastolatki otrzymywały wynagrodzenie w wysokości 60 zł, za 8 godzin pracy. Jeżeli tego chcieli, mogli pracować dwie nawet trzy zmiany bez przerwy. Dodać do tego trzeba, że byli gorzej traktowani niż pracownicy etatowi, a przecież wykonywali dokładnie te same zadania. Nawet nie przeprowadzono z nimi szkolenia BHP. Jak opisuje jeden ze świadków, pracujący tam. Hala fabryczna wyglądała jak obóz pracy, na dwadzieścia pięć osób tylko dziesięć z nich stanowiły osoby z etatami. Trwało by to pewnie dłużej, gdyby nie wizyta policji oraz inspektorów z Państwowej Inspekcji Pracy. Przedstawiciele japońskiej firmy, do której należała fabryka nabrali wody w ustach. Związkowcy byli tym oburzeni, ponieważ rzeczywistość przerosła ich wyobraźnie. Można było tam wstawić kilku Chińczyków, Wietnamczyków, czy mieszkańców Bangladeszu, a potem nakręcić film o wyzysku na Dalekim Wschodzie, a nikt nie zorientował by się, że jest to Polska.

Legnica po wycofaniu się wojsk radzieckich na początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku przeżywała spektakularny upadek, podobnie jak Wałbrzych, po zamknięciu kopalni. Pomysłem na wzrost bezrobocia w takich regionach, jak region legnicki czy wałbrzyski, było powstawanie specjalnych stref ekonomicznych, które potencjalnych inwestorów kusiła tania siła robocza oraz wieloletnimi ulgami. Po wejściu do Unii Europejskiej, straciły one racje bytu, lecz mimo tego nadal istnieją. Miały być lekiem na upadek polskiego przemysłu, który od lat słynną z braku „rentowności”. Wzorce chińskie przy ich powstawaniu nie były być może brane pod uwagę, lecz jak pokazuje powyższy przypadek widać sposoby pozyskiwania inwestorów jak najbardziej. Kiedy kilka lat temu okazało się, że polski pracownik nie jest już taki tani, zaczęli szukać gdzie indziej terenów do inwestycji, np. w Rumunii.

Nie jest tajemnicą, że przy globalnej gospodarcze, gdzie każdy inwestor liczy się na wagę złota, władze samorządowe oraz centralne robią wszystko, aby pozyskać ich, za wszelką cenę. Nie dbając o interes pracowników we własnym kraju. Już rząd Leszka Millera zliberalizował kodeks pracy, a od tego czasu umowy śmieciowe stało się naszym chlebem powszednim. Łatwiej pracodawcom teraz zwalniać ludzi niż gwarantować im należne zabezpieczenia socjalne, jakie daje umowa o pracę, a i tak się skarżą na swoją „niedolę”, patrząc zazdrosnym okiem na rozwój chińskich przedsiębiorstw oraz ich metod zatrudniania. Lecz nikt z nich się do tego otwarcie nie przyzna.

Polska w drodze do bycia Chinami starego kontynentu już ma parę osiągnięć. Niejaka chińska firma eksportująca mięso wieprzowe z państw Dalekiego Wschodu P&L, której prezesem jest Chińczyk Piao Xiang Kui została zarejestrowana w 2003 roku, jako spółka z o.o. Zajmowała się również de facto importem taniej siły roboczej z Chin. Sprowadzanie ich do naszego kraju trwało 60 dni, a potem mieszkając w ścisku, w prowizorycznym barakowozie, jedli tylko raz dziennie, pracując 14 godzina na dobę. Nie mieli oni ubezpieczenia. Po prostu żyli warunkach chińskich na terenie Polski. Chodź ewidentnie nasze prawo chroni cudzoziemców. Trzeba dodać, że polscy pracodawcy również wykorzystują Chińczyków na budowie czy w orientalnych restauracjach. Nie mniej chińscy dyplomaci w Polsce nie chcą komentować przed mediami tego, jak ich obywatele są traktowani nad Wisłą.

Polscy pracownicy nie ukrywają tego, że są niewolnikami XXI wieku. Oczywiście mogą się poskarżyć różnym instytucji kontrolnych, odwołać się do nich w odróżnieniu od mieszkańców państwa środka, lecz skoro są tak skuteczne, to czemu bardzo wiele osób boji się do nich zawitać. To oczywiste, że drżą ze strachu przed utratę pracy, a co za tym idzie dochody. Ludzie migrujący do Warszawy są gotowi na wiele wyrzeczeń, by tylko utrzymać się w stolicy. Trudno wrócić do siebie, na prowincję z piętnem życiowego nieudacznika. Aby tego uniknąć, muszą często wynajmować mieszkania lub pokój, a że jest to drogie, zmuszeni są mieszkać kątem z kimś, bo wyjdzie taniej, nierzadko w nienajlepszych warunkach, nie mówiąc o tzw. hotelach robotniczych, które przypominają z wyglądu slumsy, którymi faktycznie są. Pracę jaką się często podejmują jest ryzykowna, zwłaszcza w sektorze budowlanym. W stolicy trwa jeszcze bum na budownictwo, z racji powstawania ekskluzywnych osiedl, luksusowych apartamentowców czy obiektów użyteczności publicznych. Właśnie w sferze budowlanej najczęściej są łamane przepisy, a życie ludzkie nie jest zbyt ważne, skoro wykonawca tnie i tnąc będzie wydatki na bezpieczeństwie osób zatrudnionych. Tak też się stało w grudniu 2009 roku na budowie Stadionu Narodowego, obiektu powstającego na Euro 2012, na miejscu dawnego stadionu X-lecia. Dwaj mężczyźni zginęli (jeden na miejscu, drugi w szpitalu po operacji), gdy zerwał się kosz transportowy, z którego montowali oświetlenie jednej z klatek schodowych. Spadli z wysokości 18 metrów. Jak się później okazało feralny kosz nie zapewniał im bezpieczeństwa na wypadek zerwania elementów nośnych. Ponadto kosz był obsługiwany przez osoby nieprzeszkolone w tym zakresie. Co jest ciekawe, pracownicy, którzy zginęli nawet nie posiadali badań lekarskich stwierdzających brak przeciwwskazań do tego rodzaju wykonywanej pracy. Nawet sposób wykonywania prac nie był uzgodniony przez wykonawcę z kierownictwem budowy oraz służbami BHP. Czyli można powiedzieć, że niczym jak niezależne byty, podwykonawcy na Stadionie Narodowy stosowali się do prawa oraz kodeksu pracy różnie, naginając je dla własnych korzyści.

Nie zdziwi nikogo, że przy budowie stadionu olimpijskiego w Pekinie również były ofiary a na pewno było ich więcej, najprawdopodobniej 10 osób. Nigdy pewnie się tego nie dowiemy, ponieważ za milczenie rodziny ofiar dostały wysokie odszkodowania. Nie mniej wniosek nasuwa się sam, budowa musi być skończona w terminie lub wcześniej, nie ma znaczenia łamane tu prawo, chodź chroni pracownika przed wyzyskiem. Jeśli tanio, to jeszcze lepiej. Jak widać Polsce bliższe są standardy pracy w ChRL. Zresztą te standarty w naszym kraju w brawurowy sposób pokazał firma „Covec” z siedzibą na warszawskim Rakowcu. Brała ona udział, jako wykonawca w budowie autostrady A2 na odcinku Stryków – Konotopa. „Szacowna” firma ta nie płaciła swoim podwykonawcom, sprowadzając jednocześnie tanią siłę roboczą z Chin, wszystko za błogosławieństwem naszych polityków oraz zachwytem mediów, którym imponował gigantyzm pekińskich igrzysk olimpijskich. Nawet zniknięcie „Covecu” z placu budowy nie zmieniły sytuacji robotników, bo nadal podwykonawcy spóźniają się z terminem płacenia wynagrodzenia za poprzednie miesiące.

Nie jest tajemnicą, że polskim pracodawcom imponuje chiński model zatrudniania. Na stronach internetowych ministerstwa gospodarki zachwala współprace między Polską a Chinami, mówiąc o jej pogłębieniu i podając przykład firmy „Covec”, jako idealny wzorzec. Ta informacja nie zniknęła ze stronny internetowej, mimo kompromitacji wspomnianej firmy.

Wszystkie wymienione przykłady chodź pozornie niezależne od siebie, łączy ich jedno, pokazują, że w Polsce panuje niemniejszy wyzysk jak w Chinach, standardy życia nie są może jeszcze podobne, ale fakt, że migrujący ludzie do Warszawy często są na granicy między życiem a wykluczeniem są dowodem, jakie mamy standardy w kraju. Czego jeszcze nie usłyszymy o pracy w naszym kraju? Czas pokaże.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.