Dodaj nową odpowiedź

bandycki mord na Białorusinach

dzieło NZW

We wsi Zanie przed wojną mieszkało około czterdziestu rodzin, w tym dwie rodziny katolickie. Reszta była wyznania prawosławnego. Chodziliśmy do cerkwi do Brańska. Tam była nasza parafia. Wszystkie domy były drewniane, murowanych domów nie było. Ludzie głównie utrzymywali się z ziemi. Żyli bardzo biednie, bo ziemie były bardzo słabe. Była bieda, głód i nędza. Nawet woda była głęboko. Jedna z wiejskich studni ma aż czterdzieści kręgów. W czasie wojny wieś nie była w ogóle zniszczona. Podczas wojny od radzieckiego pocisku zginęła jedynie jedna osoba. W Zaniach była pierwsza linia. W tym czasie mieszkańców ewakuowano. Mieszkali w pobliskich Świrydach.

Przyszli 2 lutego 1946 roku. Była sobota, karnawał. O godz. 10 jeszcze nie spaliśmy, łaziliśmy po wiosce. Tam gdzieś kawaler z Bujnowa do panny przyjechał, to pod okna zaglądaliśmy. Taka moda była, żeby obejrzeć kawalera. Później do domu wpadł ojciec z krzykiem "Bandyty we wiosce". Zima była wtenczas słaba, było mało śniegu. Później dopiero spadło dużo śniegu. Gdzieś dwa tygodnie po spaleniu Zań. Koło dwóch metrów było. Gdyby było więcej śniegu, lepiej można byłoby się ukryć - wspomina Józef Czołomiej, który wówczas był 11-letnim podrostkiem.

Tego wieczoru byli też w Szpakach. Tam trochę "narozrabiali". Ze Szpak przyszli do Zań. W Zaniach byli gdzieś do północy. Rodziny katolickie miały ochronę. Widziałem jak jeszcze w dzień przyszli i ich ochraniali. Po cywilnemu byli ubrani.

Wcześniej przychodzili i zabierali wszystko, nawet fajerki z "angielki". Wszystko. Konie, kożuchy, i świnie, później nawet sagany zabierali. "Do Moskwy wypierdalajcie, kacapy" - krzyczeli. Blaty nawet z pieców zrywali. Z sąsiednich wiosek chodzili. Tego wieczoru przyjechali od strony Świryd. Władek Antoniuk miał karabin - wyleciał z domu i zaczął strzelać. Karabin był jednostrzałowy. Oni zatrzymali się. Stanęli. Utworzyli dwa skrzydła i otoczyli wieś. Przestrzelili wieś rakietami. Podchodzili do wioski coraz bliżej. Matka i ojciec uciekli wcześniej. Wyrzekli się nas. Babka została w domu. My buchnęliśmy w drzwi. Ktoś strzelił z automatu w górę drzwi. Myślał, że to dorośli. Z drzwi powylatywały deski. Cofnęliśmy się i uciekliśmy oknem. Plac był zalesiony, rosły krzaki, śliwki. Chcieliśmy uciekać do lasu, jednak z tamtej strony ktoś spod topoli zaczął strzelać z rkm-u na nóżkach. Później w tym miejscu było chyba z wiadro łusek. Bał się chyba, więc strzelał. Tymi nabojami można było pół wojska wybić. Mnie trafił pocisk w fufajkę, aż pakule poleciało. Cofnęliśmy się. Wleźliśmy do okopu. W okopie siedział już taki dziadek z dzieckiem. Wnuczek, który przyjechał z sąsiedniej wioski, Szeszków, zaczął płakać. Któryś z bandytów zaczął strzelać po tym okopie. Dziadkowi odstrzelił ręce, ale nie zabił. Zabił jednak wnuczka. Później zaczął podpalać gałęzie, które były w tym okopie. My z bratem wylecieliśmy z tego okopu, brat schował się w dylach. Ja spanikowałem. Leciałem tam gdzie krzyczą. Doleciałem do obory. Przy oborze było już zabitych kilka osób. Nas złapali i zaczęli ustawiać pod ścianą - do rozstrzału. W tym miejscu było najwięcej ludzi, bo było najbliżej do lasu. Ze wszystkich stron wieś była otoczona. Zaczęli rozstrzeliwać z pepeszki. W rządku stało gdzieś koło ośmiu osób. Kilka osób padło od kul, ale zaciął się automat. Pobiegł do gruszy oddalonej ok. sześciu metrów i zaczął odblokowywać automat. Drugi w tym czasie podpalał chlew kryty słomą. Ja wyrwałem stamtąd i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Z brzegu wioski wyskoczyła jeszcze Stefka Paszkowska i Janek. Ja doleciałem do lasu, oni nie. Jakimś cudem babka też doleciała do lasu.

Jak jeszcze byliśmy w lesie to oni wszyscy pojechali na Wólkę. "Bury" miał tam dwie panny. Chyba ze trzydzieści fur jechało. Strzelali po lesie. Tak obszywali las, jakby w garnku się gotowało. Tylko ogień błyskał. Pewnie bali się zasadzki, bo w Zaniach kilku miało broń. Zaszliśmy do Szeszków. Mieszkała tam prawosławna rodzina, u której przenocowaliśmy. Bali się nam w chacie dać miejsce, to spaliśmy pod podłogą. Jakby jakie Żydy my byli. Przeleżeliśmy tam parę godzin. Nad ranem przyszliśmy do domu. Wioska była spalona. Dym, smród. Było popalone bydło. Trupy leżały popalone. Trupy leżały do tygodnia. Niektóre ciała porozrywały już psy. Marnie to wszystko wyglądało.

http://nadbuhom.pl/art_0819.html

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.