Dodaj nową odpowiedź

Momencik.

Mówimy o ustawowym skróceniu tygodnia pracy do 30 godzin. To nie to samo co 30 godzin pracy tygodniowo, wynikających z konkretnej umowy o pracę. W drugim przypadku to rzeczywiście może być część wynagrodzenia. W pierwszym to przymus ograniczenia czasu pracy.
Rozumiem, że postulat skrócenia dnia pracy do 6 godzin jest proponowany przy jednoczesnym żądaniu utrzymania wynagrodzenia na poziomie, kiedy pracowaliśmy 8 godzin. To na początek oznacza podwyżkę płac o jakieś 20%. Koszty pracodawcy związane z koniecznością dodatkowego zatrudnienia będą dużo, dużo większe. Całe społeczeństwo poniosłoby koszty spadku wydajności pracy. Masz rację, technologicznych ograniczeń tutaj nie ma.

Odnoszę tylko wrażenie, że ludzie mówiąc o XXI wiecznej automatyzacji przemysłu mają przed oczami jakieś japońskie roboty montujące procesory komputerowe itp. Mój własnym przykład: w swojej karierze zawodowej mam przepracowane - na linii - równiutko 6 lat w fabryce opakowań papierowych i potem 8 miesięcy w fabryce półosi samochodowych. Obie bardzo nowoczesne fabryki.
W opakowaniach pracowałem na 12 godzinnych zmianach - 4 dni pracy / 4 dni wolnego. Przy półosiach był to system 3 zmianowy z wolnymi weekendami. W opakowaniach było tak, że superancka, nowa, bardzo droga i zajebista maszyna, która potrafi składać, sklejać i pakować do wysyłki opakowania z prędkością od 10 do 100 tysięcy opakowań na godzinę, potrzebuje 2 godzin na przestawienie i rozruch przy prostych modelach, do nawet 48 godzin przy modelach bardzo skomplikowanych i spierdolonych przez projektanta. Po każdej zmianie trzeba oczywiście posprzątać po sobie - ogarnięcie całego syfu zajmowało około godziny. Czyli - zakładając że masz tylko jedno przestawienie na nową, łatwą robotę - spędzasz w pracy 3 godziny dziennie nic nie produkując. Przestawień zazwyczaj było 2 - 3. Jeśli do równania podstawisz jeszcze koszt maszyny - około 10 milionów złotych sztuka - to po jakim czasie w 6 godzinnym systemie pracy koszt tej maszyny zwróciłby się? A weź np. prasę drukarską - tam samego mycia sprzętu po robocie było ze 2 godziny.
Ja i inni ludzie którzy tam dłużej pracowaliśmy nie narzekaliśmy na 12 godzin (48 tygodniowo) - do tego można się przyzwyczaić i 4 wolne dni dobrze to rekompensowały - tylko każdemu brakowało kasy. Przy półosiach było to samo. Z mojego doświadczenia wiem, że "robole" nie chcą mniej pracować, tylko chcą lepiej zarabiać. Dlatego też normą i musem w takich zakładach jest branie nadgodzin. Co więcej - teoretycy tutaj chyba nie rozumieją, że taka praca może dawać wielu ludziom prawdziwą satysfakcję i szacunek dla samego siebie - (każdy zdaje sobie sprawę, że nie zostanie np. dyrektorem bo ma 4 klasy podstawówki, ale jak zespól na linii obok wczoraj jechał daną robotę przy 50 tysiącach na godzinę bo szybciej im nie szło, a dzisiaj my zapierdalamy to samo przy 80 tysiącach i idzie dobrze to jesteśmy szefami na całej hali:) ). Każdy lubi wakacje, ale przede wszystkim czego brakuje współczesnym niewolnikom do szczęścia to większa wypłata, a nie więcej wolnego czasu. I to właśnie głodowe stawki, a nie godziny pracy, robią z nas niewolników.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.