Dodaj nową odpowiedź
Demokracja uczestnicząca nie zastąpi rewolucji społecznej
Akai47, Nie, 2007-01-21 19:17 Publicystyka | Ruch anarchistycznyW jakim nurcie anarchizmu znajduje się demokracja uczestnicząca?
Jednym z najważniejszych postulatów anarchizmu jest to, że każdy człowiek ma prawo współdecydować o sprawach społecznych. Tylko co to są „sprawy społeczne” według anarchistów?
Jest kilka odmian anarchizmu, które mogą być uznane jako głownie nurty tego ruchu. Anarchistyczne teorie różniły się trochę między sobą i miały różne nazwy, od wolnościowego socjalizmu do wolnościowego komunizmu i kolektywizmu. W głównym nurcie anarchizmu jednak zawsze była mowa o wspólnych decyzjach wykonywanych przez społeczeństwo.
Ku końcowi XIX wieku teoria anarcho-komunizmu, która jednak występowała czasami pod różnymi nazwami, stała się głównym nurtem anarchizmu, choć nadal byli zwolennicy innych odmian. Według anarcho-komunistów, społeczeństwo ma składać się z samorządnych komun, które współpracują z innymi komunami na zasadach pomocy wzajemnej. Celem tych komun jednak był wolnościowy komunizm – środki produkcji miały się stać własnością wszystkich, miała zapanować materialna równość i obyczajowa wolność.
Anarchiści różnili się w detalach. Np., kolektywiści uważali, że ludzie powinni mieć pensje i dostawać materialną rekompensatę proporcjonalną do wysiłku wkładanego w pracę. Anarcho-komuniści jednak uważali, że lepiej nie mieć pieniądza i że każdy powinien robić co może według swoich możliwości i brać to, co mu jest potrzebne. Jednak wielu kolektywistów myślało, że społeczeństwo może zacząć od anarcho-kolektywizmu i może w końcu rozwinąć się w stronę anarcho-komunizmu. Wśród anarcho-syndykalistów, wielu uważało się za anarcho-komunistów – jednak byli wśród nich także kolektywiści. Niektórzy anarcho-syndykaliści jednak mieli trochę inne poglądy, np. czy środki produkcji są własnością pracowników danego zakładu, czy całego społeczeństwa. Także wśród anarchistów jest sporna kwestia o własności indywidualnej. Większość anarchistów jednak rozdziela „własność” rzeczy, z których ludzie faktycznie korzystają osobiście – ubranie, szczotki do zębów, nawet mieszkanie – od kapitału, od środków produkcji, transportu itd. Wielu uznaje „prawo do użytkowania” w takim znaczeniu, że np., jeśli ktoś ma pole i jest w stanie sam, albo kolektywnie je uprawiać, jeśli to pole nie jest narzędziem monopolistycznej kontroli nad środkami żywności, jeśli to pole nie odbiera możliwości innym by uprawiać własną ziemię, wtedy to jest OK. Nie może być jednak tak, że ktoś ma tak duże pole, że musi znaleźć pracowników najemnych by tam pracowali. Jeśli tam pracują ludzie, ci pracownicy, równie dobrze mogą się uważać za „współwłaścicieli” pola.
W różnych modelach anarchizmu sensem dokonania rewolucji społecznej jest zmiana stosunków pomiędzy tymi, którzy mają dostęp do kapitału i do własności, a tymi, który pracują dla nich, tworzą bogactwo, produkują rzeczy potrzebne do życia, ale jednak nie mogą - według prawa - decydować o produkcji, o funkcjonowaniu miejsca pracy, itd. W tym artykule będziemy to nazywać „racją anarchistyczną”.
Są jednak ci, którzy kłóciliby się z tą „racją anarchistyczną”, przede wszystkim anarcho-kapitaliści. W Polsce, anarcho-kapitalizm i różne odmiany interpretacji tego typu ideologii, stały się chyba głównym nurtem anarchizmu w latach początkowych jego istnienia. Nawet teraz pozostają wpływowe i wywierają wpływ nawet na tych anarchistów, którzy nie uważają siebie za kapitalistów. W tym sensie, ekonomiczne myślenie wielu polskich anarchistów dramatycznie różni się od głównych nurtów anarchizmu w innych krajach gdzie jednak anarcho-kapitalizm pozostał na marginesie, odrzucony przez większość. Jednak to nie znaczy, że nie ma nowych teorii anarchistycznych, które próbują tworzyć przestrzeń przyjazną zarówno dla anarcho-kapitalistów, jak i dla socjalnych anarchistów. Przykładem tego może być teoria Hakima Beya, który przypuszcza, że każdy ma prawo do autonomii, więc niech anarcho-kapitaliści budują swoje społeczeństwo.
W Polsce niedawno niektórzy anarchiści zaczęli krytykować anarcho-indywidualistów, chyba błędnie przypisując poglądy niektórych z nich do nurtu anarchizmu, który popiera własność prywatną i odrzuca wszystkie formy kolektywności. Nienawidzą Stirnera, choć ten w ogóle nie uznawał własności prywatnej i nie zawsze mogą zrozumieć, że niektórzy indywidualiści byli jednocześnie członkami kolektywów, mieszkali w komunach i byli przeciwni wyzyskowi, a także byli zwolennikami równych pensji itp.
W tym wszystkim, ktokolwiek, kto nie ma dobrej wiedzy na temat ekonomii anarchistycznej po prostu może zabłądzić. Przede wszystkim, próbuje uniknąć takich pytań. Wśród anarchistów, także są tacy, którzy twierdzą, że „to nie jest takie ważne”, że „rewolucja nie odbędzie się dzisiaj” i mówią o tym, jakby to była abstrakcja. Próby ustalenia nowej płaszczyzny dla Federacji Anarchistycznej pokazały, że choć większość jest jawnie antykapitalistyczna, nie wolno tego zapisywać w sposób stanowczy, ponieważ „nie warto alienować kapitalistów”, bo „ruch nie jest gotowy do tego” i bo to „atomizuje ruch”. Proponuje się zastąpienie ruchu anarchistycznego i programu w jasny sposób antykapitalistycznego, by przypadkiem kogoś nie wyalienować – a więc naszym wspólnym celem ma się stać „Demokracja Uczestnicząca”.
Zalety demokracji uczestniczącej są jasne: każdy chce „oddać władzę mieszkańcom”, a nie trzeba być antykapitalistą, by za tym zagłosować. Wszak któż może być przeciwko – przecież ten pomysł znajduje się wśród głównych idei anarchizmu.
„Wśród głównych idei anarchizmu”. To jest kluczowa kwestia.
Wydaje się nam czasami logiczne, że jeśli nie ma konsensusu między anarchistami w sprawie pewnych kwestii, warto znaleźć choćby coś, co nas łączy – i może to być demokracja bezpośrednia i antypaństwowość. Tym bardziej, że niektórzy są przekonani, że ludzie nigdy nie będą rozumieć o co chodzi w anarchizmie, więc lepiej im sprzedać coś innego – np. demokrację uczestniczącą, bo w tym temacie ludzie mogą z nami bardziej współpracować. Nie warto więc kłócić się o formę własności i o innych abstrakcyjne pierdoły – bo możemy wszyscy razem decydować o „realnych rzeczach” np., czy położyć asfaltową nawierzchnię na drogę, czy zbudować plac zabaw przed szkołą lub w parku.
Trudno powiedzieć, że demokracja uczestnicząca jako taka należy tylko i wyłącznie do jednego nurtu anarchizmu, bo faktycznie niektórzy widzą to jako alternatywę do państwa, która jednak może zachować kapitalizm. Warto też pamiętać, że głowni zwolennicy demokracji uczestniczącej są jednak pro-państwowi i tylko chcą reformować system zarządzania budżetem. Więc dlatego wiele osób uważa, że demokracja bezpośrednia jest tylko jedną częścią anarchistycznego systemu wartości i nie da się rozdzielić ideowo od reszty.
Zwolennicy demokracji uczestniczącej i ich krytycy
Kim są zwolennicy demokracji uczestniczącej i co piszą? Tu warto od razu powiedzieć, że nie wiadomo, kto pierwszy wykorzystał hasło „demokracja uczestnicząca” i w jakim kontekście. Możemy jedynie ustalić, że termin ten nie był w modzie w latach 60. i może dopiero w końcu latach 70. zaczął być używany na szeroką skalę. Termin ten wyraźnie lansowała niemiecka Partia Zielonych. Do tamtego czasu wariant tej idei był obecny w teoriach Murraya Bookchina pod nazwą „Libertarian Municipalism”, czyli „Wolnościowy municypalizm”. Warto o tym trochę napisać.
Murray Bookchin, pisząc o wolnościowym municypaliźmie w 2003 r. powiedział wyraźnie, że municypalizm nie prowadzi do dobrego, humanistycznego społeczeństwa, bo zmiany nie zachodzą w próżni. Jeśli nie ma ruchu, który może doprowadzić do zmian w świadomości, może powstać coś w rodzaju zaściankowości lokalnej. Był on przekonany, że szansa, by zbudować sprawiedliwe społeczeństwo tkwi w lepszych strukturach. Ale także pisał, że wszystko zależy od tego, czy społeczeństwo ma zamiar przyznać prawa obywatelskie wszystkim i czy wszyscy mogą zajmować się np. ekologicznym wspólnym dobrem.
Na tym polega jedna z głównych uwag krytyków Bookchina. Warto rozumieć, że przez wiele lat toczyła się o tym debata, głównie w Ameryce, gdzie obywatele mają stosunkowo wiele możliwości jeśli chodzi o uczestnictwo na lokalnym poziomie w dziedzinie budżetu czy przyjmowaniu lokalnego prawa.
Pytanie czy demokracja ma być przedstawicielska, czy bezpośrednia ma szczególne miejsce w filozofii amerykańskiej. Wielu Indian praktykowało demokrację bezpośrednią i wiele osad w przedrewolucyjnej Ameryce także próbowało korzystać z wariantów demokracji bezpośredniej (czasami jednak w formie hierarchicznej - np. często tylko mężczyźni mogli głosować). W trakcie pisania Konstytucji odbyła się burzliwa debata o kształcie demokracji. W zasadzie wielu rewolucjonistów uważało, że są mądrzejsi od zwykłych ludzi, którzy nie wiedzą co robić (np., czy palić wiedźmy żywcem, czy najpierw spałować na śmierć – a potem spalić).
Obecnie są różne prawa w różnych stanach – ale wielu obywateli ma prawo: współdecydować o lokalnym budżecie, wprowadzać nowe ustawy do konstytucji stanowej, odwoływać przedstawicieli (np. odwołali gubernatora Kalifornii i wybrali Schwarzeneggera), brać udział w przyjmowaniu nowych praw, głosować na temat poziomu podatków – w zasadzie, istnieją rożne rozdaje demokracji uczestniczącej, przepisy, według których informacje o wydatkach państwowych na różnych poziomach (oprócz tych związanych z CIA itd.), są podawane publicznie. Więc wiele osób ma doświadczenie w tej dziedzinie. I to stanowi część krytyki.
Choć wiadomo, że Bookchin chciał czegoś więcej niż demokracji uczestniczącej, na pewnym etapie jego kariery, idea municypalizmu była przez niego bardziej eksponowana niż przez innych. W zasadzie często nawet nie mówił o rewolucji społecznej jako pewnej całości.
Wielu anarchistów miało do czynienia z demokracją bezpośrednią. Anarchiści/skłotersi bezskutecznie chodzili na spotkania, gdzie w końcu uprzywilejowani yuppies głosowali, że chcą ich eksmitować z dzielnicy – rozumiecie, dla wspólnego dobra właściciela drogich mieszkań. Wielu ludzi widziało, jak lokalne grupy zdecydowały się wprowadzić różne inicjatywy od zakazu stawiania statuetek różowych flamingów przed domami nawet do zakazu osiedlania się dla „odmiennych” – np. imigrantów. Anarchiści wiedzą więc z pierwszej ręki, że może być demokracja bez sprawiedliwości. Dlatego jedną z głównych krytyk wolnościowego municypalizmu było to, że nasze wysiłki muszą być skoncentrowane na budowie innej społecznej świadomości. Bez tego ta demokracja i tak nie będzie rozwijać się w dobrym kierunku.
Oczywiście, to nie znaczy, że ktoś jest przeciw takim spotkaniom – nikt nie argumentuje, że rząd jest lepszy niż samorząd. I tam, gdzie ludzie nie mogą głosować, lepiej by mieli taką możliwość. Jednak nie należy łudzić się, że to wystarczy i może zastąpić bardziej radykalne i poziome formy społeczeństwa.
Michael Albert i jego koledzy ostatnio spopularyzowali pomysły demokracji uczestniczącej razem z ideą ParEconu – czyli ekonomii partycypacyjnej. Jednak próbowali połączyć tą demokrację z ekonomią alternatywną. Wielu anarchistów argumentuje, że Parecon jest jedynie nowelizacją starych pomysłów starych amerykańskich anarchistów, że jest pro-rynkowa i popiera zróżnicowanie poziomów pensji, co pozwala elitom przejąć materialne dobra i prowadzi do zhierarchizowanego społeczeństwa. Ale tu omijamy tą kwestię i wracamy do demokracji.
W Polsce, demokracja uczestnicząca na razie nie idzie w parze z ekonomicznymi ideami, bo jej główni zwolennicy chcą zachować „różnorodność anarchistyczną”. W Polsce, to jest skrót dla anarcho-kapitalizmu. Wiele grup, piszących o swoich wizjach, równocześnie pisze o antykapitalizmie, o kontroli pracowniczej i o demokracji bezpośredniej lub uczestniczącej. Jednak największa federacja anarchistów, Federacja Anarchistyczna, nie może głosować nad zawierającą te idee płaszczyzną, bo kilka sekcji woli różnorodność i argumentuje, że nie możemy „forsować” tej wizji – więc de facto forsowana jest na wszystkich jedynie wizja pana Hakima Beya.
To nie znaczy, że nie ma zwolenników antykapitalizmu wśród zwolenników demokracji uczestniczącej – ale znaczy to, że literatura na ten temat pozostaje pusta ekonomicznie. Nie ma wspólnej wizji jak możemy to osiągnąć i w jakim celu.
Dużo można powiedzieć na ten temat. Wystarczy przypomnieć doświadczenie z Augustowa z mieszkańcami, którzy chcą zniszczyć Dolinę Rospudy. Akurat społeczeństwo, które ma złe przygotowanie do wspólnego kierowania miastem może ulec manipulacji. Ale to nie jest argumentem przeciw „oddaniu” mieszkańcom pozornej władzy. Czy mieszkańcy mogą sami zdecydować by zniszczyć Rospudę?
A więc musimy pracować ze społeczeństwem i dużo zrobić by zmienić świadomość. Odgórnie narzucone ustawy w niczym nie pomogą. Owszem, dają ludziom nowe możliwości działanie w ramach państwa i kapitału, ale dlaczego my mamy się tym zajmować kiedy już amerykańskie fundacje finansowane przez CIA, Bank Światowy, czy Partia Zielonych także chcą wprowadzić demokrację uczestniczącą – więc może lepiej niech oni to zrobią – oni za nas nie będą robić agitacji anarchistycznej.
Tak naprawdę są teraz tacy anarchiści, którzy chcą minimalizować inne rodzaje protestu, bo „ludzie nie są tym zainteresowani”. Chcą koncentrować się na „realnych zmianach”, to znaczy małych reformistycznych krokach. Tylko nie mają strategii by uniknąć przechwycenia tego przez polityków i by uniknąć problemów często spotykanych w demokracji uczestniczącej.
Warto zastanowić się dlaczego biurokraci z Banku Światowego promują demokrację uczestniczącą – w tym bardzo aktywnie w Brazylii. Mówią otwarcie, że to lepsza forma kanalizacji gniewu społeczeństwa niż protest. Protest jest niebezpieczny. Ludzie mogą w końcu wybrać socjalistyczną drogę jak w Wenezueli czy Boliwii. Ale jeśli mają możliwość zarządzania częścią budżetu, nie będą więcej protestować. Będą zadowoleni. Będą mieli pozorną władzę, będą mogli głosować za tym by położyć nawierzchnię asfaltową na drodze – a Bank Światowy nadal będzie im pożyczać więcej i coraz więcej pieniędzy – może nawet sami będą głosować w sprawie wspólnych pożyczek. Niestety, anarchiści odrzucający radykalizm na rzecz demokracji uczestniczącej bardzo dobrze wpisują się w plany światowej elity. W czasie kiedy wszyscy będą brać udział w spotkaniu o nawierzchni jezdni, albo w Sejmie będą próbowali forsować jakąś ustawę, nie będzie już nikogo, kto będzie promować radykalizm.
Mam przed sobą „Przewodnik po demokracji uczestniczącej” Rafała Górskiego. Jest tam kilka słów o tym, że taki model demokracji może być wykorzystany przez państwowców i nawet manipulowany. To naprawdę nie wystarczy. Broszura chce promować idee demokracji, więc mówi długo o doświadczeniach m.in. w Porto Alegre. Wydaje się jednak, że autor nie ma zamiaru pokazać nikomu, że może nie udaje się to tak dobrze, jak pozornie wygląda. Aby dowiedzieć się o tym, trzeba znać inne języki, by trafić na alternatywne punkty widzenia – a nawet wtedy jest trudno, bo najczęściej eksponowane teksty pochodzą z lewicy i organizacji pozarządowych, a następnie teksty liberalnych anarchistów. Tylko na koniec można trafić na różne statystyki i opinie radykalnych anarchistów, w tym brazylijskich. Obraz jest kiepski – więc nie wiem dlaczego Górski ciągle korzysta z tego modelu, skoro lepsze modele wymyślili anarchiści już dawno temu.
Porto Alegre
Zupełnie nie dziwię się statystykom w broszurze Górskiego. Są różne źródła statystyk i różne pojęcia o „udziale” w budżecie partycypacyjnym. Jedne statystyki mówią o 20 tys. uczestników biorących udział w budżecie – Górski mówi że w 2004 r. było 50 tys. „zarejestrowanych uczestników” w Porto Alegre. Nie wiadomo czy „zarejestrowany uczestnik” jest tym samym co „zajestrowany wyborca” – jeśli tak jest, to ta statystyka może być nieprawidłowa.
20 tys. osób, to jest 1,33 % mieszkańców. 50 tys. - to 3,3 %. Podaję to, żeby ustalić skalę tej demokracji.
Jeśli ktoś ma projekt lub pomysł, może wysłać to do władz. Władze miasta co roku dostają różne propozycje i wybierają „dobre” według nich. Te propozycje wracają do ludzi, by zostać przegłosowane.
Oczywiście, już istnieje pewna hierarchia projektów wybranych przez mieszkańców (przy pomocy ekspertów). Często priorytetami są budowy, drogi, gospodarka ściekowa... interesujące że, bardzo często „zdarza się”, że priorytety ludu są zupełnie zgodne z pomysłami o rozwoju forsowanymi przez Bank Światowy. O zmianach w systemie ekonomicznym nie ma mowy, więc mieszkańcy nie mogą zdecydować czy zmienić system podatkowy. W Porto Alegre, mogą głosować nad 40% po odjęciu kosztów stałych (np. pensje biurokratów samorządowych)– ale oczywiście są takie inwestycje, o których nie mogą decydować. Tak jak dla większości Brazylijczyków, największy koszt, który oni ponoszą, to jest spłacanie pożyczki od Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego.
Więc ludzie mają listy projektów i przyznają im punkty – od 1 do 5, więc wybierają jakie projekty są dla nich ważne. Potem następuje automatyczne dodanie punktów – więcej jeśli dzielnica jest biedna lub ma więcej mieszkańców. Na koniec powstaje lista, na której każdy projekt ma ocenę – od 3 do 15. Potem wybrani radni – jest ich 44 – dostają listę i muszą przygotować budżet. Potem władza akceptuje propozycje lub je odrzuca.
Bardzo ładnie. Tyle że jest w to zaangażowana mniejszość – ale to lepsze niż nic. Obywatele mają ograniczone możliwości wyboru, nie decydują sami o budżecie, tylko dają tą pracę „ekspertom” (którzy „nie manipulują”, bo ludzie mają możliwość ich odwołania), a eksperci z kolei przekazują propozycję nie obywatelom pod głosowanie, ale władzom miasta. No nie – coś tu jest zupełnie nie tak.
Władza decyzyjna idzie cały czas z góry. Ludzie mogą coś zrobić – jeśli uważają, że coś jest nie tak. Po fakcie. Ale większość już zakończy swoje uczestnictwo na etapie pierwszego głosowania i delegowania ludzi do Rady.
Gdyby model był „oddolny” ludzie by oddolnie decydowali czego chcą. Oni mogą oddelegować pracę przygotowania budżetu „ekspertom”, ale lepiej by każdy od czasu do czasu brał w tym udział, aby dowiedzieć się jak to się robi – żeby nie powstała klasa ekspertów. Potem końcowy projekt mógłby wrócić do mieszkańców do przegłosowania.
To jest tak dziecinnie proste, że warto zastanowić się dlaczego anarchista Górski nie proponował tej zmiany. Nawet już nie wspominając o innych pomysłach anarchistycznych. Potrafił on dość dobrze objaśnić system w Porto Alegre, tylko wiele osób, po przeczytaniu tego technicznego opisu i tak jest w stanie powiedzieć czy władza czy rada czy mieszkańcy mają większą władzę decyzyjną. Byłoby dobrze jeśli anarchiści by opisali demokrację po naszemu, a nie tylko opisywali pracę biurokratów i reformistów rządowych.
Ostatnio trochę rozmawiałam z ludźmi o Porto Alegre. Wielu mówiło że to fajne, jednak nie byli świadomi jak to działa. Nie wiem jak my możemy uniknąć hierarchii itd. jeśli nikt nie chce przedstawić bardziej realnego obrazu o tym jak funkcjonuje demokracja uczestnicząca lansowana przez rząd.
Nie wiem dlaczego ktoś chce, by w Polsce nasz ulubiony rząd wprowadził tą demokrację poprzez ustawę. Wiadomo, że nawet jeśli ktoś by napisał lepszy projekt ustawy od tej, która obowiązuje w Porto Alegre, to by nie przeszedł bez zmian – jeśli w ogóle Sejm by chciał nad tym dyskutować. Wiadomo, że są różne siły które mogą manipulować ludźmi – ale ludzie sami nie potrafią unikać liderów i oszustów. Wiadomo, że i tak musimy dużo pracować z ludźmi żeby budować oddolnych ruch – i że trudno nam nawet organizować oddolne inicjatywy mieszkańców na skromnym poziomie.
Być może miałaby to być jedynie „akcja medialna”. Super. Co mają media zrozumieć z tego? Nie lepiej bezpośrednio rozmawiać z ludźmi w naszych dzielnicach?
Demokracja uczestnicząca? Może być – ale nie przez rząd, nie w tej formie co w Porto Alegre i nie bez pojęcia o socjalnej rewolucji w ekonomii.