Istnienie klas społecznych często pomijane jest w mediach główno-nurtowych, a jeżeli już pada termin „klasa” trudno nie odnieść wrażenia, że na świeci...
Po raz 44 spotykamy się na łamach anarchistycznego periodyku „Inny Świat”. Tym razem, nieco szerzej, podjęliśmy dwa, a nawet trzy tematy... Niejako te...
Tureckie władze w osobie prezydenta Erdoğana rozpoczęły zmasowaną kampanię prześladowania zamieszkałej w tym kraju mniejszości kurdyjskiej. Wszystko z...
Jak blisko jesteśmy nienawiści Niemców lat trzydziestych do „obcych”? W ostatnią sobotę zorganizowano manifestacje skierowane przeciwko uchodźcom z kr...
Bardzo duża część uchodźców, przedstawianych jako Syryjczycy, jest tak naprawdę Kurdami, zamieszkującymi Syrię. Kurdowie od lat toczą walkę o stworzen...
Nie, tego pojęcia używają z reguły ludzie, którzy raczej niewiele w życiu przeczytali, albo nie potrafią myśleć o literaturze (to nie jest obowiązek, ale jak się człowiek czymś pyszni, to warto, żeby miał podstawy).
Nie czytałem, ale znam. O kurwa.
Jeden tekst, łebku, jeden. "Co to jest własność?". Tam jest to podstawowe stanowiska wyjaśnione w przystępny sposób (nie do końca tak jak ja to widzę, ale w zbliżony sposób).
Po pierwsze jestem fajny. Po drugie debatować można z kimś, kto rozumie podstawy tego, co krytykuje. A ty nie znasz podstaw. Dotarło, czy nie dotarło? To jest jak rozmowa z antysemitą, którego jedynym argumentem dla swoich poglądów jest to, że Żydzi są źli bo tak. I teraz to ja mam udowadniać, że jednak nie są, mimo że właściwie nie uważam tego za istotne.
Przy okazji sugeruję zrezygnować też z dyskutowania o tym, co jest fair i nie fair, sprawiedliwe i niesprawiedliwe, bo to ślepa uliczka. Sama sprawiedliwość ma tyle znaczeń, że możliwość rozumienia jej w ten sam sposób przez dwie osoby jest mało prawdopodobna.
I tak, o rozwiązaniach kwestii społecznych można dyskutować bez etyki, natomiast kiedy trafia się na etykę, to nie ma argumentów, tylko mówi się "nie i chuj". Np. jeśli ktoś udowodniłby mi, że rewolucja pociąga za sobą masowe gwałty na małych kotkach, to bym się na nią nie zgodził. Dlaczego? Bo to budzi mój sprzeciw, ale nie powiem ci dlaczego, bo nie ma tu racjonalnych przesłanek. Wartości się nie udowadnia. Hume'a kojarzy? Moore'a? Takie hasło jak błąd naturalistyczny? I teraz chyba jest jasne, dlaczego nie chcę z tobą rozmawiać. Używasz samych argumentów z etyki, co oznacza, że jesteś zabetonowany i na dzień dzisiejszy nie dopuszczasz interpretacji świata, która jest nieco inna (ja np. dopuszczam obie, bo obie są spójne i mogą wyjaśniać świat, tylko że marksowska jest bliżej mnie, bardziej mi sprzyja).
Chyba nie wiesz, co to znaczy hipokryzja. Robię coś, czego zabraniam innym? Gdzie? Jestem wyzyskiwany, owszem, inni też są wyzyskiwani. Krytykuję ludzi, którzy z bycia wyzyskiwanymi robią cnotę.
Eeee... argument, "jesteś głupi, bo tak jak ty myśli tylko garstka ludzi" na mnie nie działa. Historia pokazuje, że ludzie mogą uwierzyć we wszystko i to niemal w mgnieniu oka. W Polsce kupili apolityczność, uwierzyli, że coś takiego w ogóle istnieje, więc serio - średnio mnie to obchodzi. No i chyba nie muszę wyjaśniać, że jeśli chodzi o etykę, argumenty z powszechności zostały już obalone w świecie antycznym.
A dlaczego ludzie nie chcą tego zalegalizować? Nie chodzi o głupotę, tylko o ramy myślenia. Generalnie ja miałem szczęście, bo wychowałem się w rodzinie wieloreligijnej, więc pewnie stąd moja otwartość na różne punkty widzenia. A żeby zmienić myślenie, trzeba poznać inny język opisu świata i podejść do niego z życzliwością. Przede wszystkim natomiast trzeba to czuć. Ja jestem wyczulony na wszelkie przejawy władzy, stąd szukanie jej rozwiązania jest dla mnie podstawowym celem, zupełnie życiowym i "osobistym". Ludzie generalnie chcą coś zmienić, jeśli dostrzegają zmianę w swoim komforcie życia. Wtedy nagle te koncepcje okazują się racją, chociaż wcześniej nią nie były. Poglądy ludzi są ściśle związane ze stanem w jakim się znajdują (przy czym stan rozpoznają zawsze w odniesieniu do jakiegoś stanu).
A że to też nie jest rozmowa na temat tego, kto ma rację, a kto nie (bo jednocześnie mogą ją mieć obie strony konfliktu) to nie będę pisał, bo mi się nie chce tego wyjaśniać. Sięgnij do Marksa.
Nie miałem zamiaru argumentować, miałem zamiar cię obrazić i pokazać, że jesteś bezsilny ze swoim pierdoleniem obrońcy moralności, bo twojej moralności się tu nie uznaje, tyle.
Przy okazji powołuję się na Proudhona nie dlatego, że uważam go za swojego guru (bo raczej był kiepski, tak naprawdę jestem od niego dość daleko), ale dlatego, że w prosty sposób wykłada, o co z tą własnością chodzi.
I no, anarchiści raczej mnie nie uważają za anarchistę, więc chyba nim nie jestem jednak.
Protest przeciwko zawłaszczaniu tegorocznego marszu antyfaszystowskiego 11 listopada przez partię Razem i współpracujące z nią organizacje, podpisaneg...
Manchester Solidarity Federation sprzeciwia się zarówno opcji "in" jak i "out". W sprawie referendum dotyczącego członkostwa w Unii Europejskiej wyraż...
Nie należy jednak zbyt na to liczyć. Można być niemal pewnym, iż żaden uczony nie ośmieli się dziś traktować człowieka tak, jak traktuje królika; trze...
Mówiłem już, gdzie szukać zasadniczej praktycznej przyczyny potężnego jeszcze obecnie oddziaływania wierzeń religijnych na masy ludowe. Owe właściwe i...
W dniach 25-26 czerwca, anarchosyndykaliści spotkali się na konferencji pod Madrytem, by omówić powstanie nowej federacji i utworzenie na nowo anarch...
„Omawiając działalność i rolę anarchistów w rewolucji, Kropotkin powiedział: ‘My, anarchiści rozmawialiśmy dużo o rewolucjach, ale niewielu z nas zost...
Jak się okazuje, kulturalne elity zaczęły dyskutować o warunkach pracy w restauracjach i barach, gdzie są stałymi bywalcami. Pomimo faktu, że wiele sz...
Nie, tego pojęcia używają
Nie, tego pojęcia używają z reguły ludzie, którzy raczej niewiele w życiu przeczytali, albo nie potrafią myśleć o literaturze (to nie jest obowiązek, ale jak się człowiek czymś pyszni, to warto, żeby miał podstawy).
Nie czytałem, ale znam. O kurwa.
Jeden tekst, łebku, jeden. "Co to jest własność?". Tam jest to podstawowe stanowiska wyjaśnione w przystępny sposób (nie do końca tak jak ja to widzę, ale w zbliżony sposób).
Po pierwsze jestem fajny. Po drugie debatować można z kimś, kto rozumie podstawy tego, co krytykuje. A ty nie znasz podstaw. Dotarło, czy nie dotarło? To jest jak rozmowa z antysemitą, którego jedynym argumentem dla swoich poglądów jest to, że Żydzi są źli bo tak. I teraz to ja mam udowadniać, że jednak nie są, mimo że właściwie nie uważam tego za istotne.
Przy okazji sugeruję zrezygnować też z dyskutowania o tym, co jest fair i nie fair, sprawiedliwe i niesprawiedliwe, bo to ślepa uliczka. Sama sprawiedliwość ma tyle znaczeń, że możliwość rozumienia jej w ten sam sposób przez dwie osoby jest mało prawdopodobna.
I tak, o rozwiązaniach kwestii społecznych można dyskutować bez etyki, natomiast kiedy trafia się na etykę, to nie ma argumentów, tylko mówi się "nie i chuj". Np. jeśli ktoś udowodniłby mi, że rewolucja pociąga za sobą masowe gwałty na małych kotkach, to bym się na nią nie zgodził. Dlaczego? Bo to budzi mój sprzeciw, ale nie powiem ci dlaczego, bo nie ma tu racjonalnych przesłanek. Wartości się nie udowadnia. Hume'a kojarzy? Moore'a? Takie hasło jak błąd naturalistyczny? I teraz chyba jest jasne, dlaczego nie chcę z tobą rozmawiać. Używasz samych argumentów z etyki, co oznacza, że jesteś zabetonowany i na dzień dzisiejszy nie dopuszczasz interpretacji świata, która jest nieco inna (ja np. dopuszczam obie, bo obie są spójne i mogą wyjaśniać świat, tylko że marksowska jest bliżej mnie, bardziej mi sprzyja).
Chyba nie wiesz, co to znaczy hipokryzja. Robię coś, czego zabraniam innym? Gdzie? Jestem wyzyskiwany, owszem, inni też są wyzyskiwani. Krytykuję ludzi, którzy z bycia wyzyskiwanymi robią cnotę.
Eeee... argument, "jesteś głupi, bo tak jak ty myśli tylko garstka ludzi" na mnie nie działa. Historia pokazuje, że ludzie mogą uwierzyć we wszystko i to niemal w mgnieniu oka. W Polsce kupili apolityczność, uwierzyli, że coś takiego w ogóle istnieje, więc serio - średnio mnie to obchodzi. No i chyba nie muszę wyjaśniać, że jeśli chodzi o etykę, argumenty z powszechności zostały już obalone w świecie antycznym.
A dlaczego ludzie nie chcą tego zalegalizować? Nie chodzi o głupotę, tylko o ramy myślenia. Generalnie ja miałem szczęście, bo wychowałem się w rodzinie wieloreligijnej, więc pewnie stąd moja otwartość na różne punkty widzenia. A żeby zmienić myślenie, trzeba poznać inny język opisu świata i podejść do niego z życzliwością. Przede wszystkim natomiast trzeba to czuć. Ja jestem wyczulony na wszelkie przejawy władzy, stąd szukanie jej rozwiązania jest dla mnie podstawowym celem, zupełnie życiowym i "osobistym". Ludzie generalnie chcą coś zmienić, jeśli dostrzegają zmianę w swoim komforcie życia. Wtedy nagle te koncepcje okazują się racją, chociaż wcześniej nią nie były. Poglądy ludzi są ściśle związane ze stanem w jakim się znajdują (przy czym stan rozpoznają zawsze w odniesieniu do jakiegoś stanu).
A że to też nie jest rozmowa na temat tego, kto ma rację, a kto nie (bo jednocześnie mogą ją mieć obie strony konfliktu) to nie będę pisał, bo mi się nie chce tego wyjaśniać. Sięgnij do Marksa.
Nie miałem zamiaru argumentować, miałem zamiar cię obrazić i pokazać, że jesteś bezsilny ze swoim pierdoleniem obrońcy moralności, bo twojej moralności się tu nie uznaje, tyle.
Przy okazji powołuję się na Proudhona nie dlatego, że uważam go za swojego guru (bo raczej był kiepski, tak naprawdę jestem od niego dość daleko), ale dlatego, że w prosty sposób wykłada, o co z tą własnością chodzi.
I no, anarchiści raczej mnie nie uważają za anarchistę, więc chyba nim nie jestem jednak.