Dodaj nową odpowiedź
Nadchodzą, nadchodzą… kto nadchodzi?
butters, Pon, 2013-03-25 18:14 PublicystykaDemonstracja antyrządowa 23 marca ma w rzeczywistości to samo podłoże, co niemal wszystkie ruchy protestu w Europie – jedyny problem polega na tym, że hasła i postulaty są niespójne, a cały ruch ma typowe, kulturowe zabarwienie peryferyjnej Polski. Warto jednak zdać sobie sprawę, że nie jest winą wykluczonych, że operują jedynym znanym im językiem i jest to język agresywnego patriotyzmu (jeszcze nie nacjonalizmu).
Większość anarchistów jest zaniepokojona i oczywiście to uczucie rozumiem i w dużym stopniu podzielam. Zdaje się jednak, że nie dostrzegamy w tym szansy na dotarcie z przekazem radykalnej demokracji do osób, które już teraz czują zagrożenie własnego życia ze strony kapitalizmu. Dlaczego?
Przede wszystkim nie wierzymy w wykluczenie. To dziwna diagnoza, bo lewica powinna szybciej niż inni dostrzegać te kategorie społeczne, którym system kapitalistyczny nie oferuje już niczego poza przymusem ekonomicznym (pracuj albo zdychaj). Można w końcu podejrzewać, że większość osób, które będą brały udział w demonstracji to licealiści i studenci, najczęściej wywodzący się z klasy średniej. Nie można również wykluczyć udziału osób starszych, choć internetowy charakter protestu i brak zaangażowania w akcję (a nawet wrogość wobec niej) klubów GP raczej ich liczbę zmniejszy. Wydaje się jednak, że ignorujemy ten bezsprzeczny fakt, że to właśnie osoby najmłodsze, studenci i licealiści są największą siłą rewolucyjną – co prawda nie tyle prochem wypełniającym bombę, co jej zapalnikiem. Ich bunt skończy się szybko, ale podpali pozostałą tlącą się jedynie aktywność społeczną. To w końcu młodzi ludzie mają prawo do największego rozczarowania – coraz częściej zdają sobie sprawę, że kapitalistyczna obietnica jest warta tyle, co obietnica polityczna, że przyszłym pokoleniom będzie się żyło gorzej niż poprzednim, że wreszcie ci, którzy budowali im system społeczny sami stanęli na szczycie i co jakiś czas rzucają w newbies kamieniami – byle tylko żaden się nie wspiął i szczytu buldożerem nie wyrównał.
Ale nie ufamy temu zapalnikowi, bo są w nim akcenty antysemickie i homofobiczne, duża część z tych ludzi utożsamia się z religią Korwin-Mikkego. Niestety, sami ulegamy stereotypowi tego protestu. Nie zauważamy, że obok tych akcentów, uczestnicy protestów domagają się demokracji bezpośredniej, opodatkowania wielkiego kapitału, zmniejszenia pensji menadżerskich, słowem – dość radykalnej korekty (bo wciąż korekty co prawda) systemu ekonomiczno-politycznego. Nie widzimy tego, że ONR, MW i Fronda solidarnie protest szkalują, zastraszają jego uczestników – jak można podejrzewać – właśnie z uwagi na dużą dozę demokratycznych postulatów.
Nie możemy dostrzec, że ten ruch protestu to nie zorganizowana szajka faszystów, ale duże grupy ludzi w większości zagubionych, niezdecydowanych w swoich poglądach, często z różnych powodów niezdolnych, niemających czasu, niemających energii do skomplikowanej analizy rzeczywistości, za to wiedzących, że coś się dzieje, że ktoś lub coś podnosi na nich rękę. Oczywiście są w tych szeregach i ci wierzący w NWO, i ci wierzący w spisek syjoński, i ci, którzy sympatyzują silnie z prawicą. Czy jednak, jako lewica nie powinniśmy – zamiast potępiać uczestników, jakby to były niesforne dzieci – raczej spróbować zrozumieć gniew? Gniew jest zawsze uczuciem nadbudowanym – to reakcja na faktyczną krzywdę, upokorzenie, czy lęk. Często skierowany jest w te osoby, instytucje, czy grupy społeczne, które niczemu nie zawiniły – nie znaczy to jednak, że nie jest prawdziwy.
Czy nie warto więc zaproponować tym ludziom innej interpretacji rzeczywistości? Przecież zgadzamy się w tym, że myśl lewicowa jest po prostu niedostępna – większość ludzi nie tyle nie wierzy, że problemem jest kapitalizm, co nigdy się nad tym nie zastanawiała. Kapitalizm funkcjonuje w umysłach Polaków jako stan naturalny, stąd ich gniew nigdy nie będzie skierowany przeciw systemowi wyzysku, a przeciw Żydom/gejom/Romom lub innym mitycznym kategoriom społecznym. Naszym zadaniem jest dotarcie do tych ludzi z rzetelną analizą rzeczywistości, a nie obrażanie się na nich, czy potępianie, bo wybrali jedyny dostępny dla siebie język, jedynych dostępnych wrogów.
Nie możemy ulegać partyjnemu sposobowi rozumienia polityki – nie podążamy w końcu za tłumem, nie dostosowujemy się do elektoratu, my mamy ten elektorat kreować, przekonywać, pokazywać, że rozumienie siebie jako niezależnego człowieka, podmiotu politycznego i ekonomicznego jest możliwe. W odróżnieniu od partii politycznych, nie chcemy przecież zdobywać władzy. Nie zależy nam przecież na tym, by ludzie modlili się do czarno-czerwonej flagi.
Współpracujmy więc z protestującymi, twórzmy platformę porozumienia, doradzajmy, przekonujmy tam, gdzie trzeba przekonywać, sprzeciwiajmy się tam, gdzie trzeba się sprzeciwiać, ale nie potępiajmy gniewu. Nie mówmy jednym głosem z Frondą i ONR.