Istnienie klas społecznych często pomijane jest w mediach główno-nurtowych, a jeżeli już pada termin „klasa” trudno nie odnieść wrażenia, że na świeci...
Po raz 44 spotykamy się na łamach anarchistycznego periodyku „Inny Świat”. Tym razem, nieco szerzej, podjęliśmy dwa, a nawet trzy tematy... Niejako te...
Tureckie władze w osobie prezydenta Erdoğana rozpoczęły zmasowaną kampanię prześladowania zamieszkałej w tym kraju mniejszości kurdyjskiej. Wszystko z...
Jak blisko jesteśmy nienawiści Niemców lat trzydziestych do „obcych”? W ostatnią sobotę zorganizowano manifestacje skierowane przeciwko uchodźcom z kr...
Bardzo duża część uchodźców, przedstawianych jako Syryjczycy, jest tak naprawdę Kurdami, zamieszkującymi Syrię. Kurdowie od lat toczą walkę o stworzen...
Do 2 maja 2014 r. Odessa była spokojnym miastem. Chociaż rosyjskim, a właściwie wieloetnicznym, inteligenckim i przez to specyficznym, nikt tam nie myślał nawet o zakładaniu Republiki Ludowej czy o wysuwaniu postulatu przyłączenia do Rosji. Miasto portowe, otwarte na świat, tradycyjnie tętniące życiem intelektualnym i kulturą. Federacja, faktyczna autonomia, to co innego. Ale w ramach Ukrainy, kraju przesuwającego się na Zachód, a nie w putinowskiej Rosji, która nawet tam wzbudza niekłamaną niechęć własnej inteligencji.
Ale i miastem ważnym. Dla Ukrainy. Portem, którego waga wzrosła od czasu utraty Krymu. Władze Ukrainy w swojej paranoi oceniły, że nie mogą sobie pozwolić na jego utratę.
Odkąd okazało się, że tymczasowe, uzurpatorskie z punktu widzenia prawa władze nie mogą w pełni liczyć na lojalność armii i milicji, było jasne, że będą musiały posługiwać się prawicowymi bojówkami związanymi z Prawym Sektorem i partią Swoboda. Na ich bazie powstały alternatywne do regularnych instytucji aparatu władzy formacje ochotnicze Gwardii Narodowej. Wiadomo było zresztą od razu, że zostały one stworzone dla rozprawienia się ze wschodnio-południowym regionem kraju, gdzie sympatie prorosyjskie wprost były manifestowane. W dużym stopniu w odpowiedzi na świadomość zagrożenia ze strony faszyzujących organizacji zakorzenionych na zachodzie Ukrainy.
Ten lęk przed faszystami z zachodniej Ukrainy był wyrażany od początku, co spotykało się z prześmiewczym sceptycyzmem całego "cywilizowanego świata". Bo to przecież Rosja jest dziczą, a nie dążąca do dołączenia do zachodniej cywilizacji Ukraina. Głupie mużyki na wschodzie coś imputują.
Pacyfikacja wschodnich i południowych obszarów Ukrainy trwa. Przy bierności Rosji, której wcześniejsze manewry przygraniczne zostały ostatecznie i prawidłowo ocenione jako pusta bufonada. Rosja nie ma już żadnych możliwości gry dyplomatycznej ani wywierania nacisku na opinię światową. Zgrała się ze wszystkich swoich atutów, których za wiele nie było.
Trudno zresztą było od władz Rosji wymagać poważnej gry politycznej. Wszystko, czego chcieli, to doszlusować do Zachodu z zachowaniem twarzy i statusu lokalnego mocarstwa. Bracia na Ukrainie obchodzą ich tyle, co zeszłoroczne śniegi.
Ale nie może sobie władza rosyjska odpuścić własnej opinii publicznej, dla której los Rosjan ukraińskich jest równie ważny, co własny. I tak mamy szach i mat na szachownicy.
Cokolwiek zrobi Rosja, dostanie mata. Przy wrzasku międzynarodowych mediów, że sama jest agresorem, tak jak światowe media potrafiły
odwrócić kota ogonem i twierdzić, że chroniący się w gmachu związków zawodowych sami się podpalili.
Zmienić sytuację o 180 stopni może tylko zorganizowana riposta środowisk lewicowych na świecie, a szczególnie w krajach, które w konflikt z Rosją na tle Ukrainy (i nie tylko) są najbardziej zaangażowane. Tzn., m.in. w Polsce. A także w innych krajach dawnych "demoludów".
Ale nie może to być bezsensowne poparcie dla Putina i jego polityki, jak to się obecnie dzieje w części środowisk. Wyjście z sytuacji bez wyjścia jest możliwe tylko w jeden sposób - odrzucając dotychczasowe postawienie kwestii, które doprowadziło do pata.
Jedynym sposobem na odwrócenie sytuacji jest narzucenie własnej kwestii politycznej. A tą jest przekreślenie jedną ręką całego steku bzdur wynikających z chęci Putina, aby pogodzić politykę chroniącą interesy kapitału rosyjskiego z poparciem mas pracujących i przez ten kapitał wyzyskiwanych. Nie ma możliwości, aby pogodzić wodę z ogniem. To jest ten moment, w którym na krótko i jaskrawo staje przed nami prosty wybór: albo teraz, albo już nigdy!
To jest ten moment, w którym racjonalnie i intuicyjnie wiemy, po prostu WIEMY, że pat na politycznej szachownicy da się przezwyciężyć tylko poprzez wywrócenie szachownicy. Czyli poprzez odrodzenie rozwiązania klasowego, poprzez podjęcie walki klasowej. Ta bowiem natychmiast odrzuca do lamusa wewnątrzimperialistyczne konflikty i stawia na porządku dnia jedyny plan dla świata - socjalizm.
Większość zorganizowanych sił tzw. radykalnej lewicy nie widzi powodu, aby angażować się w to, co uważa za konflikt dwóch imperializmów. Do pewnego stopnia słusznie. Ale tylko do pewnego stopnia, a stopień ten wyznacza ich własny oportunizm. Oportunizm ten nie trwa od wczoraj. Trwa on od dziesięcioleci i dziś, w chwili próby, daje swoje owoce.
Tymczasem, w przeciwieństwie do "Arabskiej Wiosny", "Rosyjska Wiosna" daje szanse lewicy rewolucyjnej. Mamy do czynienia z robotnikami, którzy nie zatracili jeszcze świadomości klasowej, choćby była ona wypaczona na modłę stalinowską. Wydarzenia na południowym wschodzie rozpoczęły się tak naprawdę od obrony pomników ku czci Lenina. To ma wymiar symbolu. Ale tzw. lewica radykalna już dawno odrzuciła wiarę w klasę robotniczą zastępując ją zmieniającą się, drobnomieszczańską bazą zastępczą.
Nie ma możliwości wywrócenia szachownicy przy pomocy drobnomieszczańskiej bazy zastępczej. Tzw. lewica radykalna odzwierciedla interesy owej bazy, a są one niekoniecznie zgodne z interesem klasy robotniczej. Ta - wydawałoby się teoretyczna kwestia - ma swoje bardzo praktyczne konsekwencje. Znajdują one wyraz właśnie w ocenie sytuacji, tak jak obecnie.
Posttrockiści widzą walkę klasową w perspektywie demokratycznej i to demokraci burżuazyjnej, formalnej, jako warunku wstępnym legitymizacji walki klasowej. Innym sposobem uwiarygadniania się przed znaczącymi siłami drobnomieszczaństwa gotowego zawsze wahnąć się w kierunku faszystowskiego, prawicowego populizmu, jest popieranie nacjonalizmów (pod hasłem patriotyzmu).
Zapominają oni o tym, że Trocki ujmował kwestie narodowe również w perspektywie rewolucji proletariackiej, wskazując na fakt, że owa
rewolucja ZNOSI problem narodowy, odbierając mu siłę dzielenia narodów dzięki zastąpieniu walki narodowej walką klasową.
Rozpatrywanie i popieranie kwestii narodowej w oderwaniu od walki klasowej, jako warunku wstępnego legitymizacji walki klasowej, jest dowodem nieodpowiedzialności.
Dla nich zaangażowanie w walkę narodową jest usprawiedliwieniem dla fałszywej świadomości. Prawdziwi rewolucjoniści mają cierpliwość dla niekonsekwentnie klasowej świadomości klasy robotniczej, ale nie dla świadomości szowinistycznej.
Trudno od nie-marksistów oczekiwać, żeby potrafili kierować się czym innym, jak prostym pragmatyzmem, który nakazuje im wybierać między dwiema stronami konfliktu. Skoro nie dostrzegają klasowej alternatywy... A jeśli nawet ją dostrzegają, to budzi ona w nich raczej zgrozę niż nadzieję. Być może zresztą dlatego godzą się na dołączenie do jednej ze stron, co jest losem oportunistów.
Podobnie postępują, jak posttrockiści, którzy również obiektywnie dołączają do strony przeciwnej, pozornie stojąc pośrodku. Jedyną alternatywą jest wywrócenie szachownicy, tak jak to zrobili bolszewicy w 1917 roku. Winą współczesnych posttrockistów jest nie to, że nie popierają Putina, ale to, że nie widzą w powstaniu w Donbasie szansy na alternatywę, na wywrócenie światowej, globalnej szachownicy. Ich drobnomieszczański "elektorat" tego nie dostrzega, więc i oni są na tę perspektywę ślepi.
Podziały dziś idą w poprzek organizacji, zależąc od indywidualnej świadomości, poziomu intelektualnego i stopnia zaangażowania klasowego poszczególnych członków.
Nadchodzi czas na przegrupowanie lewicy w nowej sytuacji, która rodzi się na starym kontynencie, wbrew wszystkiemu, co twierdzili posttrockiści rozmyci w różnorakich "nowoczesnych" analizach i pluralistyczno-kulturowych socjalizmach XXI wieku.
Spora część tzw. radykalnej lewicy staje się dziś zawalidrogą w tym procesie. Proces będzie bolesny i długi, ale nieodwracalny. Koło historii zatoczyło pełny obrót.
Protest przeciwko zawłaszczaniu tegorocznego marszu antyfaszystowskiego 11 listopada przez partię Razem i współpracujące z nią organizacje, podpisaneg...
Manchester Solidarity Federation sprzeciwia się zarówno opcji "in" jak i "out". W sprawie referendum dotyczącego członkostwa w Unii Europejskiej wyraż...
Nie należy jednak zbyt na to liczyć. Można być niemal pewnym, iż żaden uczony nie ośmieli się dziś traktować człowieka tak, jak traktuje królika; trze...
Mówiłem już, gdzie szukać zasadniczej praktycznej przyczyny potężnego jeszcze obecnie oddziaływania wierzeń religijnych na masy ludowe. Owe właściwe i...
W dniach 25-26 czerwca, anarchosyndykaliści spotkali się na konferencji pod Madrytem, by omówić powstanie nowej federacji i utworzenie na nowo anarch...
„Omawiając działalność i rolę anarchistów w rewolucji, Kropotkin powiedział: ‘My, anarchiści rozmawialiśmy dużo o rewolucjach, ale niewielu z nas zost...
Jak się okazuje, kulturalne elity zaczęły dyskutować o warunkach pracy w restauracjach i barach, gdzie są stałymi bywalcami. Pomimo faktu, że wiele sz...
ABY WYWRÓCIĆ SZACHOWNICĘ!
PROLETARIUSZE WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZCIE SIĘ!
Do 2 maja 2014 r. Odessa była spokojnym miastem. Chociaż rosyjskim, a właściwie wieloetnicznym, inteligenckim i przez to specyficznym, nikt tam nie myślał nawet o zakładaniu Republiki Ludowej czy o wysuwaniu postulatu przyłączenia do Rosji. Miasto portowe, otwarte na świat, tradycyjnie tętniące życiem intelektualnym i kulturą. Federacja, faktyczna autonomia, to co innego. Ale w ramach Ukrainy, kraju przesuwającego się na Zachód, a nie w putinowskiej Rosji, która nawet tam wzbudza niekłamaną niechęć własnej inteligencji.
Ale i miastem ważnym. Dla Ukrainy. Portem, którego waga wzrosła od czasu utraty Krymu. Władze Ukrainy w swojej paranoi oceniły, że nie mogą sobie pozwolić na jego utratę.
Odkąd okazało się, że tymczasowe, uzurpatorskie z punktu widzenia prawa władze nie mogą w pełni liczyć na lojalność armii i milicji, było jasne, że będą musiały posługiwać się prawicowymi bojówkami związanymi z Prawym Sektorem i partią Swoboda. Na ich bazie powstały alternatywne do regularnych instytucji aparatu władzy formacje ochotnicze Gwardii Narodowej. Wiadomo było zresztą od razu, że zostały one stworzone dla rozprawienia się ze wschodnio-południowym regionem kraju, gdzie sympatie prorosyjskie wprost były manifestowane. W dużym stopniu w odpowiedzi na świadomość zagrożenia ze strony faszyzujących organizacji zakorzenionych na zachodzie Ukrainy.
Ten lęk przed faszystami z zachodniej Ukrainy był wyrażany od początku, co spotykało się z prześmiewczym sceptycyzmem całego "cywilizowanego świata". Bo to przecież Rosja jest dziczą, a nie dążąca do dołączenia do zachodniej cywilizacji Ukraina. Głupie mużyki na wschodzie coś imputują.
Pacyfikacja wschodnich i południowych obszarów Ukrainy trwa. Przy bierności Rosji, której wcześniejsze manewry przygraniczne zostały ostatecznie i prawidłowo ocenione jako pusta bufonada. Rosja nie ma już żadnych możliwości gry dyplomatycznej ani wywierania nacisku na opinię światową. Zgrała się ze wszystkich swoich atutów, których za wiele nie było.
Trudno zresztą było od władz Rosji wymagać poważnej gry politycznej. Wszystko, czego chcieli, to doszlusować do Zachodu z zachowaniem twarzy i statusu lokalnego mocarstwa. Bracia na Ukrainie obchodzą ich tyle, co zeszłoroczne śniegi.
Ale nie może sobie władza rosyjska odpuścić własnej opinii publicznej, dla której los Rosjan ukraińskich jest równie ważny, co własny. I tak mamy szach i mat na szachownicy.
Cokolwiek zrobi Rosja, dostanie mata. Przy wrzasku międzynarodowych mediów, że sama jest agresorem, tak jak światowe media potrafiły
odwrócić kota ogonem i twierdzić, że chroniący się w gmachu związków zawodowych sami się podpalili.
Zmienić sytuację o 180 stopni może tylko zorganizowana riposta środowisk lewicowych na świecie, a szczególnie w krajach, które w konflikt z Rosją na tle Ukrainy (i nie tylko) są najbardziej zaangażowane. Tzn., m.in. w Polsce. A także w innych krajach dawnych "demoludów".
Ale nie może to być bezsensowne poparcie dla Putina i jego polityki, jak to się obecnie dzieje w części środowisk. Wyjście z sytuacji bez wyjścia jest możliwe tylko w jeden sposób - odrzucając dotychczasowe postawienie kwestii, które doprowadziło do pata.
Jedynym sposobem na odwrócenie sytuacji jest narzucenie własnej kwestii politycznej. A tą jest przekreślenie jedną ręką całego steku bzdur wynikających z chęci Putina, aby pogodzić politykę chroniącą interesy kapitału rosyjskiego z poparciem mas pracujących i przez ten kapitał wyzyskiwanych. Nie ma możliwości, aby pogodzić wodę z ogniem. To jest ten moment, w którym na krótko i jaskrawo staje przed nami prosty wybór: albo teraz, albo już nigdy!
To jest ten moment, w którym racjonalnie i intuicyjnie wiemy, po prostu WIEMY, że pat na politycznej szachownicy da się przezwyciężyć tylko poprzez wywrócenie szachownicy. Czyli poprzez odrodzenie rozwiązania klasowego, poprzez podjęcie walki klasowej. Ta bowiem natychmiast odrzuca do lamusa wewnątrzimperialistyczne konflikty i stawia na porządku dnia jedyny plan dla świata - socjalizm.
Większość zorganizowanych sił tzw. radykalnej lewicy nie widzi powodu, aby angażować się w to, co uważa za konflikt dwóch imperializmów. Do pewnego stopnia słusznie. Ale tylko do pewnego stopnia, a stopień ten wyznacza ich własny oportunizm. Oportunizm ten nie trwa od wczoraj. Trwa on od dziesięcioleci i dziś, w chwili próby, daje swoje owoce.
Tymczasem, w przeciwieństwie do "Arabskiej Wiosny", "Rosyjska Wiosna" daje szanse lewicy rewolucyjnej. Mamy do czynienia z robotnikami, którzy nie zatracili jeszcze świadomości klasowej, choćby była ona wypaczona na modłę stalinowską. Wydarzenia na południowym wschodzie rozpoczęły się tak naprawdę od obrony pomników ku czci Lenina. To ma wymiar symbolu. Ale tzw. lewica radykalna już dawno odrzuciła wiarę w klasę robotniczą zastępując ją zmieniającą się, drobnomieszczańską bazą zastępczą.
Nie ma możliwości wywrócenia szachownicy przy pomocy drobnomieszczańskiej bazy zastępczej. Tzw. lewica radykalna odzwierciedla interesy owej bazy, a są one niekoniecznie zgodne z interesem klasy robotniczej. Ta - wydawałoby się teoretyczna kwestia - ma swoje bardzo praktyczne konsekwencje. Znajdują one wyraz właśnie w ocenie sytuacji, tak jak obecnie.
Posttrockiści widzą walkę klasową w perspektywie demokratycznej i to demokraci burżuazyjnej, formalnej, jako warunku wstępnym legitymizacji walki klasowej. Innym sposobem uwiarygadniania się przed znaczącymi siłami drobnomieszczaństwa gotowego zawsze wahnąć się w kierunku faszystowskiego, prawicowego populizmu, jest popieranie nacjonalizmów (pod hasłem patriotyzmu).
Zapominają oni o tym, że Trocki ujmował kwestie narodowe również w perspektywie rewolucji proletariackiej, wskazując na fakt, że owa
rewolucja ZNOSI problem narodowy, odbierając mu siłę dzielenia narodów dzięki zastąpieniu walki narodowej walką klasową.
Rozpatrywanie i popieranie kwestii narodowej w oderwaniu od walki klasowej, jako warunku wstępnego legitymizacji walki klasowej, jest dowodem nieodpowiedzialności.
Dla nich zaangażowanie w walkę narodową jest usprawiedliwieniem dla fałszywej świadomości. Prawdziwi rewolucjoniści mają cierpliwość dla niekonsekwentnie klasowej świadomości klasy robotniczej, ale nie dla świadomości szowinistycznej.
Trudno od nie-marksistów oczekiwać, żeby potrafili kierować się czym innym, jak prostym pragmatyzmem, który nakazuje im wybierać między dwiema stronami konfliktu. Skoro nie dostrzegają klasowej alternatywy... A jeśli nawet ją dostrzegają, to budzi ona w nich raczej zgrozę niż nadzieję. Być może zresztą dlatego godzą się na dołączenie do jednej ze stron, co jest losem oportunistów.
Podobnie postępują, jak posttrockiści, którzy również obiektywnie dołączają do strony przeciwnej, pozornie stojąc pośrodku. Jedyną alternatywą jest wywrócenie szachownicy, tak jak to zrobili bolszewicy w 1917 roku. Winą współczesnych posttrockistów jest nie to, że nie popierają Putina, ale to, że nie widzą w powstaniu w Donbasie szansy na alternatywę, na wywrócenie światowej, globalnej szachownicy. Ich drobnomieszczański "elektorat" tego nie dostrzega, więc i oni są na tę perspektywę ślepi.
Podziały dziś idą w poprzek organizacji, zależąc od indywidualnej świadomości, poziomu intelektualnego i stopnia zaangażowania klasowego poszczególnych członków.
Nadchodzi czas na przegrupowanie lewicy w nowej sytuacji, która rodzi się na starym kontynencie, wbrew wszystkiemu, co twierdzili posttrockiści rozmyci w różnorakich "nowoczesnych" analizach i pluralistyczno-kulturowych socjalizmach XXI wieku.
Spora część tzw. radykalnej lewicy staje się dziś zawalidrogą w tym procesie. Proces będzie bolesny i długi, ale nieodwracalny. Koło historii zatoczyło pełny obrót.
Warszawa, 4 maja 2014 r.
Grupa Samorządności Robotniczej