Dodaj nową odpowiedź

TYLKO TYLE I AŻ TYLE

"Przede wszystkim porównania do arabskiej wiosny są mocno nietrafione, jedyne co je łączy to że ktoś kogoś obalał. Rosja z wyjątkiem Syrii nie ma nic do tego.
Arabska wiosna zaczęła się od Tunezji i Egiptu a dyktatury w obu tych krajach były prozachodnie. Egipt współpracował z USA, a Tunezja z krajami UE np. Francją.
USA popierały Mubaraka nawet jak ta rewolucja wybuchła, a zmienili front dopiero jak było jasne, że upadnie i zaczęli dogadywać się najpierw z armią, żeby go usunęła, a potem szukać innych sojuszników i znaleźli w Bractwie Muzułmańskim" - pisze nasz anonimowy internacjonalista w dyskusji na stronie internetowej Centrum Informacji Anarchistycznej.

Oczywiście, można budować wizję geopolityki, w której zasadniczym elementem jest, tak jak to przecież było 25 lat temu w krajach "bloku wschodniego", niepowstrzymane pragnienie wolności wyrażane spontanicznie przez mieszkańców tego regionu. Oczywiście, serca lewaków zabiły mocniej, kiedy takie samo pragnienie wolności obudziło się w sercach ludności krajów arabskich.
Oczywiście, można nie pamiętać o tzw. socjalizmie arabskim, równie przecież skompromitowanym, co "realny socjalizm". Można nie pamiętać o tym, że ów "pseudosocjalizm", obarczony wszystkimi wadami i grzechami swego nieco przetworzonego radzieckiego pierwowzoru, został w Algierii, przykładowo, obalony za pomocą poparcia udzielanego fundamentalistom arabskim przez - no, sami zgadnijcie kogo. Dla ułatwienia dodam, że nie przez Breżniewa. Można nie zauważać, że jaki by nie był ten "pseudosocjalizm", wzmacniał on, wraz z istnieniem "bloku wschodniego" podstawy dwubiegunowego świata i utrwalał delikatną, niemniej dość stabilną sytuację w równowadze międzynarodowej. Można nie zauważać, że oddziaływał on również na zachowania elit w państwach basenu Morza Śródziemnego dzięki straszakowi rewolucji ludowej i ogólnie prospołecznej ideologii (delikatnie mówiąc niezbyt dobrze wdrażanej w życie - powody są znane, chociaż zapewne i tu byśmy się spierali).
"Obalenie komunizmu" sprawiło, że świat stał się jednobiegunowy. Powinien był stać się bardziej bezpieczny, bardziej demokratyczny, bardziej wolny - bo o to przecież szło, nieprawdaż? Czy tak się stało? Nie odpowiadajcie, żebyście nie musieli brać na siebie grzechu kłamstwa. Odpowiedzcie sobie we własnych sumieniach.

Skoro nie było oddziaływania ośrodków jakiegolwiek oporu wobec nachalnej propagandy "wartości zachodniego świata" i wobec ekspansji ekonomicznej Zachodu, w tym głównie USA jako strażnika owych wartości, reżymy, które utrzymały się u władzy musiały się dostosować do nowego układu sił i postarać się o dobre relacje z nowym "panem". Jasne więc, że USA popierały reżym egipski, zaś tunezyjski powrócił do tradycyjnych związków z Francją. Nawet Kadafi przeflancował się na reguły gry biznesowej, bo przecież jeśli wymagania międzynarodowych instytucji finansowych są stawiane wszystkim, kto chce z nimi współpracować (jakby miał inne wyjście - od czasów upadku ZSRR), to nakładały one również uzdę temu koniowi.
Kadafiemu udało się nawet znaleźć sobie niszę jako głównemu buforowi odgradzającemu Zachód od islamistów. Myślał, że jest tu niezastąpiony. Politycy rosyjscy, swoją drogą, też do tej pory są przekonani (choć to przekonanie załamuje się w tempie wykładniczym), że są potrzebni Zachodowi jako gauleiterzy swoich terenów. Ponadto Kadafi, jako dobry muzułmanin (bardziej niż dobry socjalista), dbał o swoich rodaków w tradycyjny, klanowy sposób, podlany sosem większej powszechności dostępu (choć nie do końca, raczej na modłę platońską).

Układ był więc taki: reżymy, które "nawróciły się" na wiarę w "wartości zachodnie" (mniej lub bardziej dobrowolnie: większy był udział przymusu czy korupcji elit?), utrzymywały klasy pracowników fizycznych i, ogólnie, świat pracy, w ryzach. W zamian miały nadzieję, że zostaną zostawione w spokoju i odwrócą od siebie gniew wyłącznego i absolutnego zwycięzcy w rywalizacji dwóch ideologii. Zapewne by i zostały zostawione sobie samym, ale zadziałały dwa czynniki. Po pierwsze, wzrost konsumpcjonizmu związany z przyjęciem logiki kapitalistycznej spowodował obudzenie się aspiracji grup, które poczuły się "klasą średnią". Zaspokojenie owych aspiracji wymaga zwiększenia wyzysku pracowników bezpośrednio produkcyjnych. Możliwości utrzymania w ryzach nastrojów pracowniczych, a szczególnie kształtującej się klasy robotniczej, zaczyna być ponad siły tych reżymów. Napięcia wywołane naciskiem "wartości zachodnich" (czytaj: konsumpcjonizmu) nie są już łagodzone względnym egalitaryzmem systemów.
Świat zachodni nie ma innej recepty na takie nastroje, jak zwykła ich pacyfikacja. I taką drogę przyjmują - logicznie, według systemu "wartości zachodnich" - reżymy arabskie licząc na zrozumienie ze strony "starszych braci w wyzysku klasowym". Czyli - rutyna.

A tu, chuj. Okazało się, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie. Gdyby chodziło o wystąpienia robotnicze, to, jak sądzimy, nie byłoby "rewolucji". Tutaj "bracia w wyzysku" pozostaliby solidarni. Ale tu chodziło o wystąpienia sławnej już na cały świat "klasy średniej" i o "demokrację". O ile reżymy autorytarne (zwane pieszczotliwie przez zachodnich sojuszników "totalitarnymi", kiedy tylko interesy się rozchodzą), są takie właśnie po to, aby zapewnić swoim krajom resztki suwerenności ekonomicznej w jakże ograniczonych ramach międzynarodowego, kapitalistycznego podziału pracy w jednobiegunowym świecie, to wewnętrzny konflikt na tle "demokracji" jest okazją dla "wartości zachodnich", aby upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Przede wszystkim, amerykańskim demokratom tym bardziej zależy na tym, aby ich wyborcy postrzegali ich jako niezłomnych obrońców demokracji. Na tym polu bowiem oddali palmę pierwszeństwa republikańskim konserwatystom. Poza tym, Europa pozostawiona sama sobie (podobnie jak i świat pozostawiony sam sobie) mógłby niefortunnie zacząć organizować się na bazie lokalnych porozumień i lokalnej wymiany handlowej. USA mogłyby niepostrzeżenie zostać zepchnięte do pozycji zwykłego mocarstwa regionalnego. Dlatego zawierucha w jakimś obszarze świata jest doskonałą okazją dla supermocarstwa, aby się wtrącić i zadbać o własne interesy i nie wypaść z danego obszaru świata. Kiedy wszystko idzie gładko (w klasowym znaczeniu tego słowa, czyli gdy chodzi tylko o protesty robotnicze), to taka okazja się nie pojawia, przynajmniej sytuacja jest trudniej sterowalna, a i niełatwo w sobie rozbudzić sympatie po stronie protestujących. (Co innego, gdy robotnicy, dzięki swoim, zaprzedanym burżujom przywódcom, protestują w imię burżuazyjnej "demokracji".)

Stosunki między Europą a państwami Afryki Północnej (Tunezja, Algieria, Maroko, Egipt, Libia, Syria, Izrael) były oparte na współpracy, która, jak widać, była oparta na fundamencie rywalizacji - co jest normalne w kapitalizmie. W momencie, kiedy w grę wchodzi zaangażowanie amerykańskie w jakimś terenie, kraje, które cieszyły się tam jakąś uprzywilejowaną pozycją, muszą reagować, bo jeśli nie, to zostaną za burtą nowego podziału łupów. Przyjaźń przyjaźnią, a biznes biznesem. Zapewne Berlusconi żałował bunga-bunga u Kadafiego, ale obowiązek najpierw.
Żarłoczność samca alfa wywołuje niepokój o zapełnienie własnego żołądka u pozostałych samców. Taktyka jest taka, że stado żarłaczy przyłącza się do przywódcy i też atakuje ofiarę, np. całkowitą świnię.
Ale jest i inny element tej układanki. Europa, aby się rozwijać, potrzebuje stabilności. Jednym z elementów tej stabilizacji jest współpraca z Rosją, która posiada strategiczne surowce, w tym gaz i ropę. Rosja, jako kraj zdestabilizowany w wyniku upadku systemu, który jako taką bazę do egzystencji jej dawał (wraz z innymi krajami Trzeciego Świata, w tym z Afryki Północnej), nie stanowi dla USA elementu zastanego, jak inne kraje "starej" Europy, ale terytorium tymczasowe, w stanie dynamicznego procesu rozkładu, a którego podporządkowanie daje Ameryce szansę na zyskanie podstaw do podporządkowania również i Europy. Dopiero wtedy jednobiegunowy świat i "koniec historii" będzie mógł zostać ogłoszony. Poprzednio Fukuyama nieco się pospieszył.

To tłumaczy krwiożerczość, z jaką Zachód rzucił się na kraje Afryki Północnej i ich rywalizację o zachowanie lub wyrobienie sobie wpływów na tym obszarze. O ile poprzednio ZSRR dawał parasol krajom "socjalizmu arabskiego", o tyle po 1991 r. to tamte kraje nagle stały się parasolem dla zachowania jakichś resztek po dwubiegunowym świecie i choćby pożal-się-boże oporu wobec supremacji amerykańskiej.
Do tego wydarzenia rozgrywają się w okolicach miękkiego podbrzusza Rosji, co zmusza ją do refleksji i gwałtownego poszukiwania sposobów obrony. W jakim stopniu można liczyć na wsparcie "europejskich przyjaciół", to Putin miał możność przekonać się po losie Kadafiego, który to los bardzo prawdopodobnie czeka jego samego.
Są komentatorzy, którzy twierdzą, że Ukraina jest rewanżem USA za Syrię. Sądzimy, że powodów do amerykańskiego "rewanżyzmu" jest o wiele więcej. My stawiamy na to, że takim zasadniczym powodem jest "grzech pierworodny", jak go nazywał Adam Schaff, czyli zwierzęcy lęk burżuazji przed uspołecznieniem jej środków produkcji. Przerażenie, jakie kapitał przeżył w wyniku Rewolucji Październikowej, zostało mu jak znak wypalony na tyłku, a którego nie sposób zaleczyć za życia.
Jeśli tzw. nowa radykalna lewica widziała w "Arabskiej Wiośnie" tylko "festiwal Solidarności", tfu, "Wolności" i "Demokracji", to dlatego, że jej od dawna już zsocjaldemokratyzowane serce przyjęło system burżuazyjny jako rzecz daną od boga i niepodlegające negacji ramy walki społecznej. Nowa radykalna lewica jest czymś w rodzaju Haszkowskiej, radykalnej Partii Ograniczonego Postępu w ramach Prawa.
Radykalność jej wyraża się głównie w żądaniach tzw. radykalnej demokracji, obejmującej sztandarowe postulaty wysuwane przez środowiska gejowskie i lesbijskie, czy LGBT z przyległościami. Koresponduje to z nastrojami socjaldemokracji niemieckiej sprzed I wojny światowej, kiedy to owa socjaldemokracja uwierzyła, że to nie wyzwolenie klasy robotniczej jest warunkiem wyzwolenia społęczeństwa, ale odwrotnie - klasa robotnicza może zostać wyzwolona dzięki wyzwoleniu aspiracji społeczeństwa, a im większy dobrobyt społeczeństwa, tym większe szanse na poszerzony udział wszystkich klas i grup społecznych w zaspokajaniu owych aspiracji. Czym to się skończyło, wiadomo. Omamiona klasa robotnicza w Niemczech była bezradna wobec fali faszyzmu, zaś klasa robotnicza w Rosji została zdradzona przez socjaldemokrację światową, która w imię własnych narodowych interesów, bynajmniej nie interesów robotniczych, zaprzepaściła szanse rewolucji społecznej w Europie i - co za tym idzie - na świecie.

Wyrażane przez naszych polemistów lekceważenie dla rozważań szerszych, geopolitycznych, a nie tylko wąskobytowych, nie dziwi, ponieważ jest efektem takiego właśnie socjaldemokratycznego chowu w tradycji wrogiej wobec komunizmu i leninizmu, ba, marksizmu innego niż pozbawiony zębów i pazurów neo- czy postmarksizm.

Świadczy o tym następujący cytat, odsłaniający sposób myślenia tej lewicy: "Lewica zyskała na tych rewolucjach, przynajmniej w niektórych krajach takich jak Egipt. Radykalna lewica jest tam mocno zaangażowana w ruch pracowniczy, który przed tą rewolucją był jednym z głównych punktów oporu wobec Mubaraka - organizuje tam radykalne związki."

Ta lewica jest zainteresowana jedynie wzrostem swoich wpływów w ruchu pracowniczym, w możliwości prowadzenia mrówczej i organicznej pracy od podstaw, nie kwestionującej istoty systemu. Chodzi wszak o to, aby wykorzystać do maksimum to, co da się wycisnąć z systemu, jakim on jest. Gdzieniegdzie wyraża się to w preferowaniu postaw apolitycznych, nie "skażonych" ideologią, a będących tylko reakcją na ruch przeciwnika. Taki radykalizm "reaktywny".
Dlatego też, kiedy jakiś reżym słabnie, można go łatwiej zmusić do ustępstw w interesie pracowników. Wiąże się to z ideologią nowej radykalnej lewicy, zasadzającą się na aksjomacie, że współczesna, ideologiczna postawa lewicowa, socjalistyczna wyraża się wyłącznie w zainteresowaniu kwestiami podziału, nie wiążąc tego w sensie uzależniania, z kwestiami produkcji. Wiąże się to z kolejny odrzuceniem koncepcji Marksa, czyli z poszerzeniem kategorii klasy robotniczej na "klasę pracowniczą". Tak więc wszystkie te zmiany pragmatyczne mają swoje głębokie korzenie w teorii, która nierzadko powołując się na Marksa, jest w rzeczywistości jego jadowitą negacją.

"Nie trzeba tam było szukac niczego mikroskopem, było tam pełno strajków i to nie 'strajków' zarządzonych przez dyrektora fabryki, który okazuje się prorosyjskim kapitalistą."

Abstrahując od tego, że Rinat Achmietow nie do końca okazał się "prorosyjski", to już wyżej pokazaliśmy złożone tło owych wystąpień robotniczych w krajach arabskich. Refleksja, pogłębiona, nad tymi zagadnieniami jest nakierowana na znalezienie rozwiązania, do tego jeszcze trwałego i ogólnoludzkiego, jak rewolucja światowa, a nie na - jak w przypadku lewaków - na wykorzystanie sytuacji w celu okopania się na zdobytych pozycjach i, być może, zyskanie nowych więzi organizacyjnych. Takie, partykularno-partyjniackie postawy skutkują totalną klęską nawet w tym ograniczonym zakresie, jaki same sobie lewackie grupki skromnie narzuciły.

Konkretnie mówiąc, te postawy tzw. nowej radykalnej lewicy nie są tym, czego niemal nieistniejący, a i tak skutecznie zagospodarowywany przez skrajną prawicę, ruch robotniczy od nich oczekuje.

"Natomiast walki klas trzeba szukać mikroskopem na Ukrainie i to zarówno na zachodzie jak i na wschodzie. Nawet pod tym mikroskopem nie jest jasne czy tam się toczy" - pisze dalej nasz polemista.

Ale, mimo to, dla naszych oponentów sytuacja nie jest równa na wschodzie i na zachodzie Ukrainy. Na zachodzie toczy się walka o "demokrację" i dlatego spora część lewicy popiera Majdan. Oczywiście jako jaskółkę demokratycznych przemian, które umożliwią działanie organizacji propracowniczych, obecnych w krajach "starej" demokracji, więc zapewne będą one mogły działać i na Ukrainie, o co chodzi owym działaczom. Zapewniając sobie kolejne 50 lat spokojnej, organicznej pracy przy wsparciu grantowym dla NGO-sów. Iluż trzeba zmian, żeby nic się nie zmieniło? - pytał już niegdyś retorycznie Slavoj Żiżek.

Nasz oponent nie ma złudzeń: "O niczym w tym rodzaju nie można mówić w przypadku majdanu - zresztą nawet sami anarchiści pisali, że w majdanie z początku brała udział sama klasa średnia, a nawet jak potem zaczęli się przyłączać pracownicy, to w niezorganizowany sposób, nie jako pracownicy tylko obywatele. Zero strajków albo zorganizowanych pracowników." Co tłumaczy jego wyczekującą postawę, a raczej nieskrywaną obojętność wobec wydarzeń na Ukrainie. Ot, ustawka obu grup klanów oligarchicznych.

"Wschód Ukrainy jest nieco inny, przede wszystkim biorą tam udział pracownicy w pewnym stopniu zorganizowani, ale większość ich działań nie dotyczy poparcia 'republik ludowych', tylko zakończenia walk. Prawdziwe strajki tam wybuchają, jak w okolicy toczą się walki i oni boją się o życie, dlatego nie chcą pracować" - to już twierdzi "mały Jasiu", który niczego nie rozumie i rozumieć nie chce.

"Czy to przejaw walki klas? Może, tylko że nie po stronie 'republik ludowych'" - dodaje. Po stronie republik walczyliby, gdyby owe republiki przedstawiały ich interes klasowy, którego najwyraźniejszym dziś elementem byłaby nacjonalizacja. Jak wiadomo, uzurpatorcze władze republiki Donieckiej nie mają zamiaru naruszać "świętej własności prywatnej". Gdzie są jednak owe grupy lewicowe, silne ideologicznie, zdolne postawić problem własności uspołecznionej? Spośród różnych projektów konsytucji Republiki (Donieckiej czy Ługańskiej?) zwyciężyła konstytucja reakcyjna, proimperialna, "pańska".

W sytuacji ukraińskiego Donbasu rzecz nie idzie o konstytucję, ani nawet o prawa pracownicze, ale o przetrwanie tych ludzi. Jaki jest stan lewicy w Rosji? Nie lepszy niż na świecie. Oryginalny model, to popłuczyny po stalinizmie, zaś importowany z Zachodu, noworadykalnolewicowy, pasuje do sytuacji rosysjkiej, jak kwiatek do kożucha. Oba są więc bezsilne w obliczu wyzwań stawianych przez sytuację.

Wiemy doskonale, że najlepiej byłoby, gdyby ruch robotniczy wschodu i zachodu Ukrainy zjednoczył się i pogonił oligarchów. Trudno tego ruchu wymagać od wschodu kraju, który jest konsekwentnie wyrzynany przez władze w Kijowie. Nie chodzi nawet o najemników przyjeżdżających z Rosji i z innych republik postradzieckich. Władzom Kijowa chodzi o wycięcie w pień, ewentualnie o wypędzenie ludności rosyjskojęzycznej. To coś takiego, jak walki Hutu i Tutsi. Tutaj ruch jest po stronie lewicy ukraińskiej na zachodzie kraju. Bo to ta część jest agresorem wspomaganym przez "cywilizację zachodnią", co zmienia relacje sił na korzyść Ukrainy w konflikcie z Rosją, która jest sama.

Rywalizacja na tle ekonomicznym, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że chodzi tu o rywalizację ekonomiczną, złożoną i niejednoznaczną, jakby tego chcieli prostolinijni lewacy, jest powodem wybuchu nieujawnionych wcześniej animozji narodowościowych. Scenariusz znany z dziesiątków analogicznych, rozgrywających się na całym świecie. A jednak jakże niemożliwy do rozpoznania przez lewicę!

"Problem polega na tym, że oni nie walczą w żadnych klasowych celach tylko z poparciem dla rosyjskiego imperializmu. Na ile to będzie przejaw walki klas, jeśli np. Solidarność w Polsce zrobi stricte antyrosyjską demonstrację, tzn. otwarcie z poparciem dla imperializmu NATO?" - pisze dalej nasz oponent.

Po pierwsze, tzw. rosyjskojęzyczni (ileż pogardy w samym tym określeniu!) są obywatelami drugiej kategorii na Ukrainie. Przy okazji tak się składa, że przemysł jest głównie ulokowany w Donbasie i na "Jugo-Wostokie" Ukrainy, co zresztą nie ma większego znaczenia dla lewaków, ponieważ im jest obojętne, czy będzie to robotnik, czy najemny pracownik nauki. Po drugie, jak sami zresztą lewacy twierdzą akapit wyżej, ludziom Donbasu jest obojętna Republika. Skoro Republika jest wyrazem sympatii rosyjskich proimperialnych, to ludziom są obojętne sympatie proimperialne. Albo to bzdura, albo lewacy gubią się sami w swoich sprzecznościach.

Jednak z tej uległości wobec ukraińskiej (i zachodniej) propagandy wynikają dramatyczne w skutkach wnioski. Robotnicy są obojętni wobec nie chcącej nacjonalizacji "Noworosji" - co daje lewakom usprawiedliwienie dla braku zaangażowania w sprawę. Jednocześnie - lud (razem albo wbrew robotnikom) Donbasu popiera całym sercem rosyjski imperializm, a więc nie należy go żałować, kiedy ginie pod bombami ukraińskiego lotnictwa lub kiedy zamienia się w potok uciekinierów przed hekatombą. To też usprawiedliwia lewackie nic nie robienie i jednocześnie usprawiedliwia ukraińską propagandę prowadzącą do dehumanizacji "donbaskiej stonki".

Jeśli nienawiść zachodniej części Ukrainy jest tak ogromna w stosunku do "rosyjskojęzycznych", to trudno się dziwić tendencjom separatystycznym. Optymalnym rozwiązaniem w tej sytuacji byłaby federalizacja, jak w USA (czy coś w tym złego?) Federalizacja, do której parła Rosja (bynajmniej nie do oderwania Donbasu - Putin to nie jest idiota!), byłaby możliwa, gdyby poparły tę koncepcję państwa Zachodu.

Tak więc, podkreślmy, wrogość Ukraińców w stosunku do "rosyjskojęzycznych" jest elementem stałym, zadawnionym. Rzecz w tym, że cały świat uważa, że całkowicie naturalną sprawą jest "nielubienie Ruskich", a nawet nienawiść do nich. Wystarczy przejść się po naszym pięknym kraju nad Wisłą, nieprawdaż? Można zrozumieć burżujów - tego przerażenia rewolucją nigdy nie darują, do siódmego pokolenia. Ale lewacy, postępowi, "nowocześni marksiści", anarchiści-wolnościowcy..., no cóż, oni też nienawidzą komunistów, bo to nie oni pokierowali rewolucją. Też tego nie darują do siódmego pokolenia. Ramię w ramię z burżujem.
To też jest więc zrozumiałe.

Zrozumiałe jest więć także to, że Ukraińcom nie zależy na ułożeniu stosunków ze "swoimi" Rosjanami. Jedyna polityka do przyjęcia przez nich, to czystka etniczna na terytorium Donbasu. I to właśnie robią.
Przy aplauzie całego swiata.
Z pewnymi wyjątkami.
Do tych wyjątków należy kreślenie przyszłego ładu na świecie.
Czy to się wam podoba, czy nie.

Reasumując: na południowym wschodzie Ukrainy nie trwa walka klasowa, ale czystka etniczna na ukraińskich Rosjanach.
Jednym ze sposobów położenia kresu rzezi jest otwarta wojna Rosji z Ukrainą, czyli rzeź na większą skalę.
Jedynym sposobem na położenie kresu rzezi jest zorganizowanie się lewicy światowej i pogonienie własnych burżujów i elit politycznych, przejęcie władzy i uspołecznienie gospodarki.
Tylko tyle i aż tyle.

Grupa Samorządności Robotniczej

Warszawa, 6 czerwca 2014 r.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.