Istnienie klas społecznych często pomijane jest w mediach główno-nurtowych, a jeżeli już pada termin „klasa” trudno nie odnieść wrażenia, że na świeci...
Po raz 44 spotykamy się na łamach anarchistycznego periodyku „Inny Świat”. Tym razem, nieco szerzej, podjęliśmy dwa, a nawet trzy tematy... Niejako te...
Tureckie władze w osobie prezydenta Erdoğana rozpoczęły zmasowaną kampanię prześladowania zamieszkałej w tym kraju mniejszości kurdyjskiej. Wszystko z...
Jak blisko jesteśmy nienawiści Niemców lat trzydziestych do „obcych”? W ostatnią sobotę zorganizowano manifestacje skierowane przeciwko uchodźcom z kr...
Bardzo duża część uchodźców, przedstawianych jako Syryjczycy, jest tak naprawdę Kurdami, zamieszkującymi Syrię. Kurdowie od lat toczą walkę o stworzen...
so oozy... (niezweryfikowane), Pon, 2007-05-21 19:09
Myślę, że temat jest na tyle kluczowy dla sprawy wolnościowej, że nie wolno go zignorować czy potraktować uproszczeniami.
1. Zadeklarowanie się Irlandczyków jako materialistów jest porażką na
przedbiegu. Cała antynomia materia - duch (albo idea, umysł, czy kto co chce)jest fałszywa, i jej utrzymanie jest bardzo w interesie klas rządzących. O tym, jakim koszmarem kończy się idealizm, czyli przyznanie prymatu duchowi itd., nie trzeba chyba nikomu na tym forum przypominać. Ale przyznanie prymatu materii jest tak samo hierarchiuzujące i alienujące - materializm nie jest niczym innym z gruntu niż idealizm, tj. powołuje do życia abstrakcje, które segregują, porządkują i wartościują przejawy życia - naturalnie w kompletnie sztuczny sposób, jak to z abstrakcjami bywa. Prymat materii nad duchem, albo w ogóle negacja ducha przesuwają część aktywności człowieka poza nawias tego, co "słuszne" i "pożądane", albo poddają w wątpliwość ich istotność - bezpodstawnie, na bazie jakichś tam logicznych wybiegów. (Po co koncepcja materii, skoro ducha nie ma?
Czyżby termin życie mógł objąć coś, czego jaśnie państwo elity intelektualne się boją?) Tak idealizm, jak i materializm muszą skończyć się wyodrębnieniem jakiejś płaszczyzny "religii", "duchowości" czy czegotam (żeby ją absolutować czy negować - nie gra to większej roli) od życia. A to nie może nie prowadzić do idolatrii i
desekralizacji tego, co jest, nie może więc wieść ku instytucjom (ludzie, którzy wiedzą co święte, a co nie, i jeśli nie zmuszą cię do świętości, albo choć nieomylnie ją ci wskażą - albo lepiej jeszcze, którzy w ogóle mają monopol na sacrum), coraz głębszemu podziałowi tak wewnątrz człowieka, jak i kultury, podziałów między kulturami wreszcie....
Całe dualistyczne myślenie jest koszmarem i prowadzi do koszmaru - najpierw do utraty kontaktu z tym, co jest, a potem do świadomości alienacji.
2. Nie za bardzo podoba mi się rozróżnienie wiara - religia. Po pierwsze, to,co cenne we wszelakich przejawach tak zwanej mylnie "duchowości" czy "mistycyzmu" (sprzeciw wobec tego ostatniego Irlandczyków to jakieś zupełne nieporozumienie) to doświadczenie, przeżycie. Może łączyć się z wiarą. Nie musi. (viz tradycje Mahayany, Eckhart w Europie, co by wymienić najjaskrawsze przykłady). Zaryzykuje twierdzenie, że ludzie takim przeżyciem zainteresowani, czyli ludzie, którzy nadal uważają, że ma ono być jakimś środkiem do normalnego, względnie szczęśliwego i wolnego w miare możliwości od cierpienia życia, są bardzo, bardzo nieufni wobec wiary. Nie mogą nie walczyc z
idealizmem. Ich "duchowość" jest straszliwie praktyczna. (Historyjka o
ziemniaku wywołałaby ich uśmiech co najwyżej; "duchowości" nie przepada za brednią). Po drugie, czy każda organizacja życia jest manipulacją? Oddolna i dążąca ku wyzwoleniu i niezwiązana z biurokracją, manipulacją, demagogią i wyzyskiem także? A przecież taki ma być cel większości autentycznych ruchów, które niektórzy jeszcze określają religijnymi. Prawda, że większość z nich prędzej czy później zmienia się w swoje przeciwieństwo, ale czy to wina tendencji do organizacji w ogóle, czy raczej wypadkowej wielu czynników? Jeśli każda organizacja życia, nawet ta najbardziej doraźna i praktyczna, z definicji rośnie w instytucję zniewolenia, to sprawa wolnościowa zżerałaby swój ogon i musiałaby się skończyć tak, jak i tamte fermenty.
Proponowałbym zamiast pary wiara - religia rozróżnienie między przeżyciem (gnosis, używając ścisłego terminu), a dogmatyką - ta ostatnia nie może nie być gównem.
3. Nie jestem pewny, czy każdy znowu kult musi wiązać się z koszmarem
autorytarnego i hierarchicznego systemu. Nie zupełnie wiem, jak rozumiesz kult. Jeśli adoracje - tj bezdyskusyjne, bezkrytyczne jakichś świętych, herosów, ludzkich bogów, cnót czy postaw, to masz zupełną rację. Ale jeśli chodzi o szacunek czy cześć dla wielu naturalnych, żywych procesów i poczucie jedności z
nimi - szacunek nie wiążący się z jakimś masochistyczym poddaństwem, kretyńskim wyzbyciem się poczucia tego, co realne, czy zniewoleniem - to całym sercem protestuję.
4. Nie zgadzam się na wymienienie buddyzmu w jednym rzędzie z religiami monoteistycznymi. Buddyzm nie przyniósł nam dwóch tysięcy lat bezustannego holokaustu - co najmniej, nie wiem, jaka jest skala zbrodni judaizmu. Nie internalizował też poczucia winy, grzechu pierworodnego, nienawiści do ciała, seksualności i w ogóle tego, co ludzkie - chociaż na pewno (zwłaszcza buddyzm Theravady i Hinayany) nie zniósł hierarchizacji życia i kultury, nie miał też histotycznie prawie nic wspólnego z rewolucją socjalną. To jednak inny
przypadek niż Islam, chrześcijaństwo czy judaizm.
Warto by jednak dodać, że wewnątrz tych trzech religii zaistniały tysiące (dosłownie) heretyckich nurtów, i istnieją nada - nurtów, które walczą o przywróćenie "duchowości" jej właściwego wymiaru i znaczenia. Mam na myśli chociażby Sufich (Islam), gnostyków albo Braci i Siostry Wolnego Ducha (w chrześcijaństwie) czy panteistyczne herezje judaizmu. Nie powiem nic nowego, przypominając, że to właśnie były pierwsze jednoznacznie anarchistyczne ruchy zachodniego, postneolitowego człowieka. Komu jak komu, nam nie wolno wylać dziecka z kąpielą.
Protest przeciwko zawłaszczaniu tegorocznego marszu antyfaszystowskiego 11 listopada przez partię Razem i współpracujące z nią organizacje, podpisaneg...
Manchester Solidarity Federation sprzeciwia się zarówno opcji "in" jak i "out". W sprawie referendum dotyczącego członkostwa w Unii Europejskiej wyraż...
Nie należy jednak zbyt na to liczyć. Można być niemal pewnym, iż żaden uczony nie ośmieli się dziś traktować człowieka tak, jak traktuje królika; trze...
Mówiłem już, gdzie szukać zasadniczej praktycznej przyczyny potężnego jeszcze obecnie oddziaływania wierzeń religijnych na masy ludowe. Owe właściwe i...
W dniach 25-26 czerwca, anarchosyndykaliści spotkali się na konferencji pod Madrytem, by omówić powstanie nowej federacji i utworzenie na nowo anarch...
„Omawiając działalność i rolę anarchistów w rewolucji, Kropotkin powiedział: ‘My, anarchiści rozmawialiśmy dużo o rewolucjach, ale niewielu z nas zost...
Jak się okazuje, kulturalne elity zaczęły dyskutować o warunkach pracy w restauracjach i barach, gdzie są stałymi bywalcami. Pomimo faktu, że wiele sz...
protest z wewnątrrz
Myślę, że temat jest na tyle kluczowy dla sprawy wolnościowej, że nie wolno go zignorować czy potraktować uproszczeniami.
1. Zadeklarowanie się Irlandczyków jako materialistów jest porażką na
przedbiegu. Cała antynomia materia - duch (albo idea, umysł, czy kto co chce)jest fałszywa, i jej utrzymanie jest bardzo w interesie klas rządzących. O tym, jakim koszmarem kończy się idealizm, czyli przyznanie prymatu duchowi itd., nie trzeba chyba nikomu na tym forum przypominać. Ale przyznanie prymatu materii jest tak samo hierarchiuzujące i alienujące - materializm nie jest niczym innym z gruntu niż idealizm, tj. powołuje do życia abstrakcje, które segregują, porządkują i wartościują przejawy życia - naturalnie w kompletnie sztuczny sposób, jak to z abstrakcjami bywa. Prymat materii nad duchem, albo w ogóle negacja ducha przesuwają część aktywności człowieka poza nawias tego, co "słuszne" i "pożądane", albo poddają w wątpliwość ich istotność - bezpodstawnie, na bazie jakichś tam logicznych wybiegów. (Po co koncepcja materii, skoro ducha nie ma?
Czyżby termin życie mógł objąć coś, czego jaśnie państwo elity intelektualne się boją?) Tak idealizm, jak i materializm muszą skończyć się wyodrębnieniem jakiejś płaszczyzny "religii", "duchowości" czy czegotam (żeby ją absolutować czy negować - nie gra to większej roli) od życia. A to nie może nie prowadzić do idolatrii i
desekralizacji tego, co jest, nie może więc wieść ku instytucjom (ludzie, którzy wiedzą co święte, a co nie, i jeśli nie zmuszą cię do świętości, albo choć nieomylnie ją ci wskażą - albo lepiej jeszcze, którzy w ogóle mają monopol na sacrum), coraz głębszemu podziałowi tak wewnątrz człowieka, jak i kultury, podziałów między kulturami wreszcie....
Całe dualistyczne myślenie jest koszmarem i prowadzi do koszmaru - najpierw do utraty kontaktu z tym, co jest, a potem do świadomości alienacji.
2. Nie za bardzo podoba mi się rozróżnienie wiara - religia. Po pierwsze, to,co cenne we wszelakich przejawach tak zwanej mylnie "duchowości" czy "mistycyzmu" (sprzeciw wobec tego ostatniego Irlandczyków to jakieś zupełne nieporozumienie) to doświadczenie, przeżycie. Może łączyć się z wiarą. Nie musi. (viz tradycje Mahayany, Eckhart w Europie, co by wymienić najjaskrawsze przykłady). Zaryzykuje twierdzenie, że ludzie takim przeżyciem zainteresowani, czyli ludzie, którzy nadal uważają, że ma ono być jakimś środkiem do normalnego, względnie szczęśliwego i wolnego w miare możliwości od cierpienia życia, są bardzo, bardzo nieufni wobec wiary. Nie mogą nie walczyc z
idealizmem. Ich "duchowość" jest straszliwie praktyczna. (Historyjka o
ziemniaku wywołałaby ich uśmiech co najwyżej; "duchowości" nie przepada za brednią). Po drugie, czy każda organizacja życia jest manipulacją? Oddolna i dążąca ku wyzwoleniu i niezwiązana z biurokracją, manipulacją, demagogią i wyzyskiem także? A przecież taki ma być cel większości autentycznych ruchów, które niektórzy jeszcze określają religijnymi. Prawda, że większość z nich prędzej czy później zmienia się w swoje przeciwieństwo, ale czy to wina tendencji do organizacji w ogóle, czy raczej wypadkowej wielu czynników? Jeśli każda organizacja życia, nawet ta najbardziej doraźna i praktyczna, z definicji rośnie w instytucję zniewolenia, to sprawa wolnościowa zżerałaby swój ogon i musiałaby się skończyć tak, jak i tamte fermenty.
Proponowałbym zamiast pary wiara - religia rozróżnienie między przeżyciem (gnosis, używając ścisłego terminu), a dogmatyką - ta ostatnia nie może nie być gównem.
3. Nie jestem pewny, czy każdy znowu kult musi wiązać się z koszmarem
autorytarnego i hierarchicznego systemu. Nie zupełnie wiem, jak rozumiesz kult. Jeśli adoracje - tj bezdyskusyjne, bezkrytyczne jakichś świętych, herosów, ludzkich bogów, cnót czy postaw, to masz zupełną rację. Ale jeśli chodzi o szacunek czy cześć dla wielu naturalnych, żywych procesów i poczucie jedności z
nimi - szacunek nie wiążący się z jakimś masochistyczym poddaństwem, kretyńskim wyzbyciem się poczucia tego, co realne, czy zniewoleniem - to całym sercem protestuję.
4. Nie zgadzam się na wymienienie buddyzmu w jednym rzędzie z religiami monoteistycznymi. Buddyzm nie przyniósł nam dwóch tysięcy lat bezustannego holokaustu - co najmniej, nie wiem, jaka jest skala zbrodni judaizmu. Nie internalizował też poczucia winy, grzechu pierworodnego, nienawiści do ciała, seksualności i w ogóle tego, co ludzkie - chociaż na pewno (zwłaszcza buddyzm Theravady i Hinayany) nie zniósł hierarchizacji życia i kultury, nie miał też histotycznie prawie nic wspólnego z rewolucją socjalną. To jednak inny
przypadek niż Islam, chrześcijaństwo czy judaizm.
Warto by jednak dodać, że wewnątrz tych trzech religii zaistniały tysiące (dosłownie) heretyckich nurtów, i istnieją nada - nurtów, które walczą o przywróćenie "duchowości" jej właściwego wymiaru i znaczenia. Mam na myśli chociażby Sufich (Islam), gnostyków albo Braci i Siostry Wolnego Ducha (w chrześcijaństwie) czy panteistyczne herezje judaizmu. Nie powiem nic nowego, przypominając, że to właśnie były pierwsze jednoznacznie anarchistyczne ruchy zachodniego, postneolitowego człowieka. Komu jak komu, nam nie wolno wylać dziecka z kąpielą.