Dodaj nową odpowiedź
Marek Kurzyniec: Twardy naród
Czytelnik CIA, Pią, 2007-06-29 12:05 Kraj | Publicystyka | Ruch anarchistycznyO polskim ruchu anarchistycznym, społeczeństwie obywatelskim oraz o sytuacji w Czeczenii opowiada dla Relaza Marek Kurzyniec, działacz Komitetu Wolny Kaukaz i Federacji Anarchistycznej.
Relaz: Gdzie, i czy jest dla anarchii miejsce w Polsce?
Marek Kurzyniec*: Pierwsza rzecz, to dość istotna kwestia, by rozdzielić anarchię od anarchizmu, czyli pewną ideę, projekt społeczny, od kolokwialnie rzecz ujmując tak zwanego burdelu. Anarchizm ma bardzo poważną dynamikę, stawia na aktywność jednostki, jednostki spontanicznej, która również w sposób spontaniczny poszukuj innych ludzi i funkcjonuje poza państwem, czyli teoretycznie jest to jeden z podstawowych projektów tworzenia III Rzeczpospolitej społeczeństwa obywatelskiego, w IV Rzeczpospolitej nie jest to już tak akcentowane. Z tym, że my, jako anarchiści, uznajemy społeczeństwo obywatelskie tworzone w sposób dobrowolny, nieprzymuszony. IV RP funduje nam inny projekt, będący poważną ideową konfrontacją. Jest to bowiem projekt osnuty na omnipotencji i dużych prerogatywach państwach, czyli faktycznie jest to zaprzeczenie tego, co my głosimy. Jest to o tyle interesujące, że mamy dzięki temu jasno określonego przeciwnika ideowego.
Został Pan określony mianem nestora polskiego anarchizmu i w związku z tym moja prośba o nakreślenie, jak w ciągu ostatnich kilkunastu lat kształtował się anarchizm polski?
Nie poczuwam się specjalnie do bycia nestorem, zresztą anarchizm z natury rzeczy odrzuca tego typu figury. Jest on oparty na działalności spontanicznej i nie uznaje sankcji. Tak też rozwijał się ruch, który czerpał zarówno z idei rewolucyjnego przesilenia w 1905 roku, tradycji przemocy i walki partyzanckiej, jak i również z idei, które legły u podstawy Solidarności. My niewątpliwie i grupa uczestników ruchu, która miała okazję uczestniczyć w działaniach opozycyjnych w okresie rządów komunistycznych, do tych idei nawiązywaliśmy. W jakiś tam sposób jesteśmy więc dziećmi sierpnia 1980 roku. Teraz naturalnie sytuacja trochę się zmieniła i komunizmu teoretycznie nie ma. Na przełomie lat 80. i początku lat 90. wyszliśmy w sposób bardziej widoczny na ulicę i sygnalizowaliśmy wszystkie niebezpieczeństwa, podkreślaliśmy, że teraz jeden reżim bezpieczeństwa będzie się zamieniał w drugi. Słuchając wypowiedzi wszystkich mandarynów, Śpiewaków, Krasnodębskich, Nowaków, Jadwig Staniszkis mówiących o społeczeństwie jako żywej tkance budzi się wątpliwość, czy głoszone w tamtym okresie postulaty są realizowane. Jeśli wszyscy są zwolennikami aktywności społecznej, jeżeli wszyscy w organizacji ludzi widzą nadzieję, to czemu nikt tego nie robi. Dla mnie jest to przykład fałszu, stosowania frazeologii. W tej chwili reżim, aby się utrzymać, nie musi wymordować kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Gra jest obecnie bardziej subtelna, nie zmienia to jednak natury rzeczy i nie jest powiedziane, że takich rzeczy, jakie miały miejsce za reżimu komunistycznego, nie dożyjemy i nie będziemy ich oglądać na własne oczy.
Jak rozumiem, jest Pan daleki od stwierdzenia, że obecnie wśród 20-30 latków panuje moda na bycie anarchistą?
Takiej mody nie ma i podejrzewam, że nigdy jej nie było i nie oczekuję, że kiedykolwiek będzie. Nie jest to bowiem kwestia mody, wyboru estetycznego i zespołu haseł. Bardzo często myli się ruch anarchistyczny z szeroko pojętą alternatywą czy też alterglobalizmem. Oczywiście często kwestie istotne maskuje się kwestiami dla mnie pobocznymi, choć nie błahymi, jak chociażby prawa kobiet. Dla mnie jako anarchisty kwestia praw kobiet nie jest żadną nowością, gdyż to z ruchu anarchistycznego wywodzi się w ogóle cała ta koncepcja. Podobnie zresztą jak kwestia praw mniejszości, ekologii. To wszystko w anarchizmie było i z niego wyszło. Natomiast teraz pojawiają się różni dziwni ludzie, którzy akceptują system oparty na przemocy i chcą zajmować się poprawianiem jedynie jego fragmentów. Zresztą, co już podważa ich wiarygodność, korzystają ze środków systemu, który wycinek ten niszczy. Często do tego kotła wrzuca się też anarchistów. Anarchizm zaś nie jest kwestią noszenia skóry czy też gustownego znaczka, choć nie będę ukrywał, że jest estetyczny.
Czy nie boi sie Pan jednak pewnej dewaluacji anarchizmu?
Pewnie że się boję. Ale trudno, tak już bywało. Na początku lat 90. był taki etap rozmywania się anarchizmu na fali entuzjazmu, gdzie hasełko, fiszka, znaczek był istotniejszy niż kwestie podstawowe. Teraz mamy podobne zjawisko. Jednak gdy ruch jest żywy, poddawany jest presjom, to naturalne. Aktywność ruchu jest zresztą też falująca, bo nie ma tu możliwości przymuszenia kogoś do aktywności, która korzyści nie przynosi - nie wiem, czy podrywanie dziewcząt na anarchizm czy też działalność rewolucyjną jest w tej chwili modne. Szczerze wątpię. Dla ludzi pokolenia, które teraz wchodzi w dorosłość, istotniejsze jest uporządkowane działanie. Owszem, jest jakiś zacny cel, np. mucha plujka, ale nie będziemy jej bronić, a raczej będziemy pozyskiwać dotacje na program obrony tejże muchy. Dla ruchu osłabieniem jest też potężna fala migracyjna. Wielu naszych przyjaciół wyjechało i działała na Wyspach czy też we Francji. Co też, mam nadzieję, jest dobrym doświadczeniem, gdyż wierzę, że z pianą na ustach tu wrócą i będą gryźć gardła tym naszym okupantom. Ważne jest to, że jesteśmy i że udało się stworzyć ruch, który funkcjonuje od ładnych dwudziestu paru lat.
Ruch anarchistyczny zaangażowany był także w działalność na rzecz Wolnego Kaukazu, czy nie ma w tym swoistej sprzeczności?
Do Czeczeni często jeździłem, miałem okazję poznać funkcjonowanie tego państwa, co więcej, powstała ciekawa koncepcja osnuta na pewnych wątkach anarchistycznych. Państwo w naszym tego słowa rozumieniu jest obcą strukturą na Kaukazie. Miałem okazję obserwować, jak funkcjonuje tam demokracja bezpośrednia, jak funkcjonują komitety wiejskie, miejskie, jak układają się relacje między oddziałami frontowymi, pospolitym ruszeniem a ludnością, jak układa się stosunek do władz, których - jeśli sami ich nie tworzą, to po prostu ich nie mają. Dudajew był tego symbolem. Potem ewoluowało to w stronę wątku islamskiego, który był importowany z zewnątrz, niemniej on także ewoluuje. Jest koncepcja Hodży Nuchajewa, która głosi, iż islam jest sprzeczny z państwem, że państwo islamskie jest sprzecznością samą w sobie; używając zaś terminologii religijnej, jest to dzieło Szatana. Drugą istotną rzeczą, którą anarchizm miał zawsze wypisaną na sztandarach, jest hasło za wolność naszą i waszą. To, co wykrzykiwaliśmy na wiecach w Czeczenii, iż broni ona naszej tutejszej wolności nad Wisłą, Zatoką, w Krakowie, Warszawie czy też Poznaniu, brzmiało oczywiście trochę sloganowato i populistycznie. Natomiast, jeśli się temu przyjrzeć bliżej, jest to fakt. Kwestia zaangażowania się Rosji na Kaukazie dała Polsce, krajom Europy Środkowej, tym, które uzyskały niepodległość po rozpadzie Związku Sowieckiego czas na oddech i dokonanie pewnych zmian: tu mamy też serię mniej lub bardziej sterowanych rewolucji na Ukrainie, w Gruzji, Armenii, Azji Środkowej. Tam doszło do pewnych zmian - gdyby nie Czeczenia, takiej możliwości by po prostu nie było. Zawdzięczamy im więc wiele, wiele zawdzięczają im także Gruzini i to nie tylko w wymiarze stricte ludzkim i ideowym, ale także geopolitycznie. O tym się bardzo często zapomina. Inną sprawą jest, na ile np. nasze społeczeństwo, bo nie mówię o tu o łobuziakach i hochsztaplerach z rządu i parlamentu, wykorzystało tę szansę. Odpowiedzialność społeczna za zmarnowanie tych szans jest też poważna i nie chodzi tu o to, że Bronisław Geremek okazał sie być dyletantem, że monsieur Skubiszewski nie za bardzo sobie z tym radził, że Wałęsa bredził coś o spółkach polsko-rosyjskich na terytorium baz i o NATO bis, że Rosati i paru innych ministrów ma problemy z lojalnością, co jest z kolei związane ich bujną przeszłością, podczas której zdobywali swoje cenne kompetencje. Natomiast tu ktoś jest, żyje i ponosi za odpowiedzialność za to, że nie jest aktywny. Nie mówię o aktywności w sensie łażenia jak baran raz na 4 lata i wciskania jakiś kartek do urny, ale w formie rzeczywistej aktywności, wywierania wpływu, nawet straszenia tzw. elity rządzącej, choć określenie to brzmi raczej jak kiepski żart, rozumianej jako warstwy społecznej, pasożytniczej, która ma swoje egoistyczne, zidentyfikowane interesy. Klasa polityczna jest to pewna struktura, która ma się nijak do reszty społeczeństwa i potrzebuje tylko legitymizacji raz na kilka lat. Trzeba z tym walczyć i to jest ta rewolucja, której trzeba będzie dokonać. Ten przełom musi nastąpić, gdyż inaczej będziemy ponosić konsekwencje działań egoistycznych, kastowych, pewnej grupy, która dysponuje narzędziami przymusu.
Jak ocenia Pan politykę zagraniczną obecnej ekipy rządzącej względem Kaukazu?
Jej po prostu nie ma. Domyślam się, że pani Fotyga odnosi wielkie sukcesy. Były minister SLDowski – Niwiński, również odnosił różnego rodzaju sukcesy. Rozumiem, że te sukcesy zawierają się w jakiejś uchwale, napomknięciu. Na pewno są to wybitne sukcesy, ale obawiam się, że na Kaukazie ich nikt nie odczuwa. Powiem szczerze, że wolałbym aby zamiast szarż słownych czy mruczand pani Fotygi, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych IV, V czy VI Rzeczpospolitej zajęło jednoznaczne stanowisko wobec uchodźców czeczeńskich. Nie tylko w kwestii humanitarnej, bo to pi razy drzwi jest rozwiązane Chodzi o kwestię wspierania tej diaspory, tworzenia podstaw sensownej emigracji, która miałaby możliwość oddziaływania na kraj. Natomiast tego na tym poziomie nie ma. Naprawdę nie interesuje mnie, że pani minister Fotyga coś o Kaukazie powie i gwarantuję, że Kaukaz nie zawyje z radości, że wymruczała do mikrofonu, że jej bardzo przykro, albo że Rosja łamie prawa człowieka. Natomiast teraz problem polega na tym, żeby negatywnym zjawiskom przeciwdziałać, rozsądnie, konsekwentnie i sensownie. Środowiska, które już parę razy rządziły, będąc w strukturach opozycyjnych wypowiadają się więcej niż gromko. W momencie dojścia do koryta i w momencie, gdy wszystkie hasła i pokrzykiwania można było przełożyć na konkretne działanie, zaczyna się festiwal indolencji.
Co do oficjalnej polityki zagranicznej jestem więc dosyć sceptyczny, oderwana jest ona bowiem od rzeczywistego poparcia społecznego. Jedyną sensowną politykę zagraniczną można prowadzić od dołu. Wiem, że to brzmi trochę absurdalnie, ale niestety wszystko trzeba zacząć odbudowywać. I odbudowywać świadomość tego faktu, że można to robić. Wielu się wydaje, że madame Fotyga albo monsieur Bartoszewski gdzieś pojedzie, weźmie udział w raucie, omówią coś, dostaną nagrodę i że to będzie miało poważny wpływ na politykę zagraniczną - a ja szczerze w to powątpiewam. Natomiast oni z kolei twierdzą, że wszystkie działania oddolne w tych kwestiach są bezsensowne, gdyż musi być to jakoś koordynowane. Moim skromnym zdaniem one, paradoksalnie, mają o wiele większe znaczenie niż cała reszta. To dotyczmy chociażby fiaska polityki ukraińskiej. Jest wspaniale, strategiczny partner, pomarańcze najmodniejsze, można wysypki było dostać swego czasu, Juszczenko, Julia, Olo, Lechu - byli tam wszyscy, no i co z tego wynikło? Wybory są, jakie są. Ktoś może powiedzieć: demokracja zwyciężyła. Ale dochodzi jeszcze do innych zabawnych historii: blokowania granic w związku z Schengen, blokowania wymiany ludzi. Znowu pojawia się bicie w bębenek patriotyczny i mówienie o konieczności ratowania mniejszości polskiej i stanu posiadania. Czyli coś, na co oburzamy się jeśli idzie o Erikę Steinbach, tutaj jest świetne.
Zastanawiam się, jak Pan ocenia wiedzę na temat Kaukazu przeciętnego Polaka?
Nie jest najgorsza. Ona oczywiście też się zmieniała, bo media to wszystko relacjonowały w sposób mniej lub bardziej prawdziwy, ale to nie jest aż tak istotne. Działając tu, mieliśmy błyskawicznie łapaną analogię z historią Polski i nie trzeba było zbyt wiele tłumaczyć. Co więcej, w kwestii mitu dzikich, barbarzyńskich terrorystów po Dubrowce - gdy myślałem, że to będzie totalne klapa i propaganda, szczególnie po 11 września, zacznie tu odnosić skutek, to właśnie została ograniczona. Naturalnie nikt nie oczekuje tu, by każdy był fachowcem i znał koleje losów Kaukazu. Ale w takim normalnym, pojedynczym odbiorze jest dobrze. Propaganda oczywiście też oddziałuje. I tak, ktoś rozumie o co chodzi, ale myśli, że nie mają szans, bo myśmy też z moskalami mieli doczynienia i z moskalami będzie ciężko; bądź nie rozumie, bo to terroryści, tacy byli fajni, a teraz są tacy niefajni. No i tych, którzy uważają, że trzeba się temu bliżej przyjrzeć i nie szufladkować tego w sposób jednoznaczny, gdyż ten konflikt cały czas się tli.
Wspomniał Pan o roli mediów w kształtowaniu świadomości, wiedzy dotyczącej Kaukazu, w związku z tym chciałam się zapytać, jakie grzech popełniają środki masowego przekazu w relacjonowaniu zajść, sytuacji w tym regionie?
Nie oceniałbym tego aż tak bardzo. Było bardzo dużo rożnych tekstów, które były poprawne politycznie i po linii, nie ma co się czepiać jakiś błędów. Problem jedyny, ale nie wina, to polityka redakcyjna. Żaden dziennik, czy tygodnik nie zrobi sobie stałej działki kaukaskiej. Zresztą to nie jego rola. W sytuacjach kryzysowych opisy w mediach quasi niezależnych oceniam pozytywnie. Informowano, poszerzano zakres wiadomości zarówno podczas pierwszej, jak i drugiej wojny. Teraz z naturalnych przyczyn zainteresowanie wygasa, choć pojawiają się informacje o losach uchodźców. To nie są tematy na pierwszą stronę albo tematy ciągle, jednak ukazuje się sporo przyzwoitych tekstów. Rolą mediów nie jest wpływanie na politykę, więc tu o grzechach nie ma co mówić.
Wspominał Pan o zależnościach geopolitycznych Pomiędzy Polską a Kaukazem, zastanawia mnie jak wyglądają podobieństwa pod względem mentalnym.
To bardzo śliski grunt, gdyż mówiąc o tym zaczniemy funkcjonować w kategoriach stereotypu. Faktycznie jest tak, że ludzie są najróżniejsi. Mentalność ludzi Kaukazu jest inna niż nasza. Są inaczej wychowani, funkcjonują w innej strukturze społecznej, ich pojęcia są troszkę bardziej fundamentalne, jeśli chodzi na przykład o dotrzymywanie słowa, ale z tym też bywa różnie i sam tego doświadczyłem. Ludzie wszędzie są tacy sami, też bywają zakłamani, bywają łajdakami, czasami bywają bohaterami, kimś niesamowitym, Matkami Teresami z Kalkuty, ludźmi, którzy się poświęcają, ale też ludźmi, którzy po prostu chcą żyć, idą na różnego rodzaju kompromisy i to akurat jest niezależne od struktury. Natomiast struktura wychowania, struktura mentalności jest tylko rastrem, który sie na to nakłada i nadaje temu specyfikę.
Jak odnosi się Pan do stwierdzenia, iż Czeczeni są narodem, który podczas wojny umie się zjednoczyć, nie umie zaś wykorzystać zwycięstwa.
Myślę, że tyle jest w tym prawdy, ile w takim samym stwierdzeniu o Polakach i o tym, że Czesi piją piwo. Te stwierdzenia są jednak mało przydatne. Jeśli chodzi o pierwszą wojnę czeczeńską, w której Czecznia wywalczyła sobie quasi niepodległość, pojawiał się argument, że choć otrzymali niepodległość de facto, nie zaś de iure, to faktycznie był to niepodległy kraj. I nagle stało sie tam coś niesamowitego: porwania, orgia przestępstw, mafia, totalna rozsypka struktur. W istocie nie nastąpił jednak rozpad struktur, a funkcjonowały one po prostu w sposób, do jakiego my nie jesteśmy przyzwyczajeni. Jeśli chodzi zaś o przestępczość, to jasne, że była, porwania też były. Jednak chciałem nadmienić, że według statystyk kryminalnych w Polsce była w tym okresie podobna liczba porwań dla okupu, w kraju, o którym twierdzi się, że jest cywilizowany. Pamiętajmy, że Czeczenia jest krajem małym, uzależnionym od wyjścia na zewnątrz i kontaktów z Gruzją, funkcjonującym w stanie oblężenia, uzależniona ekonomicznie od Rosji, wielu młodych ludzi korzystało z rosyjskich rynków pracy. Okazywało się, że momentami więcej Czeczenów mieszkało w Moskwie niż w Czeczenii. Jest to specyfika kraju postkolonialnego, który nie ma rozwiniętej własnej infrastruktury. To samo mamy w Afryce, do czego się często biały człowiek nie chce przyznać, że są duże metropolie, które wysysają wszystko z kraju, który przecież nie jest pozbawiony alternatywnych możliwości rozwoju. Z jednej strony rosnące w siłę środowisko fundamentalistów, z drugiej grupy prorosyjskie. Faktycznie Czeczenia cały czas była w stanie wojny i trudno mówić tu o jakimkolwiek momencie oddechu. Problem polega na czymś innym: to zupełnie naturalne, że po tych wszystkich daninach krwi w latach 40., deportacji w zasadzie całej populacji, żmudnego odbudowywania jej w bardzo ciężkich warunkach od 1991 do 1994, później wojny, i krótkiej przerwy, a faktycznie wojny, lecz toczonej juz w inny sposób, i jeszcze kolejnej wojny, struktury, które budowano, nie rozpadały się, lecz były systematycznie niszczone. Ludzie ginęli i to ginęli najlepsi. Pamiętajmy, że na liście tej znaleźli się liderzy czeczeńscy, młodzi ludzie. W 1993 Issar Samikov, paradoksalnie działacz Zielonych, został zamordowany przez agentów rosyjskich. A takich jak on było mnóstwo: Jandarbijew, Dudajew, Maschadow, Giełajew, można tak wyliczać w nieskończoność. To nie jest więc kwestia rozpadu struktur - to jest kwestia fizycznej eliminacji osób, wokół których te struktury mogłyby się budować. Wyobraźmy sobie, że mamy Katyń razy 50 albo jeżeli wywozi się z populacji 1,3 mln osób 1,2 mln. Wyobraźmy sobie sytuację,w której z polskiej populacji na Sybirze czy w Oświecimiu nie ginie 5 milionów ludzi tylko 15 milionów. I co wtedy mamy? Wtedy doświadczenie narodowe nie wygląda tak, iż ktoś w rodzinie kogoś ma, kto takie doświadczenie miał, ale są i tacy, który tego doświadczenia w sensie rodzinnym nie mają. Na Kaukazie mamy sytuację, w której w roku 1991 niepodległość Czeczenii buduje pokolenie, które urodziło sie w wagonach bydlęcych, jest to więc coś absolutnie nieporównywalnego. A jednak w tak ciężkich warunkach udało sie tyle zrobić. Mam nadzieję, że jest to naród twardy i bez Fotygi sobie też poradzi. Aczkolwiek miło by było, aby ktoś nie z przyczyn humanitarno–łzawych, lecz ze względu na swój cholerny własny interes się tym zajął.
Rozmawiała: Agnieszka Mróz
*Marek Kurzyniec - działacz Komitetu Wolny Kaukaz i Federacji Anarchistycznej, okrzyknięty nestorem polskiego anarchizmu. W 1998 roku został w Czeczenii porwany i przetrzymywany przez 53 dni. Współautor książki „Porwani w Czeczenii”.