Dodaj nową odpowiedź

...

autor: Maciek

tekst niestety bez polskich znakow, pisany w kafejce internetowej we Francji.

Na wstepie chce zaznaczyc, ze relacja na pewno nie bedzie obiektywna. Pomijajac oczywiste przyczyny takiego stanu rzeczy dodam, ze dotarlem dopiero w nocy, na kilka godzin przed akcja z wyjsciem na miasto, ktora skonczyla sie tak powaznymi i nieprzewidzianymi konsekwenckjami. Ale od poczatku.
Mimo, iz nie ma to praktycznie zadnego wplywu dla mojej oceny obozu, nie moge nie pozwolic sobie na krotkie opisanie wrazen z mojego - pierwszego! - pobytu na Ukrainie. Cala droga z Lodzi do granicy do ostrzezenia. Zaczynajac od rodzicow, ktorym powiedzialem o planach wyjazdowych, a konczac na kierowcy, ktory byl tak mily, zby przewiezc nas przez 2-gi szlaban na granicy (jest ich kilka!) az do stacji benzynowej na samej Ukrainie, wszyscy ostrzegali przed "dzicza" ludzi mieszkajacych w tej jakze tajemniczej U-krainie. No coz, najczestszym przejawem tej "dziczy" okazala sie byc niezwykla otwartosc ludzi w autobusie i w pociagu. Ich ciekawosc, jako reakcja na nasz, dosc odbiegajacy chyba od ich standartow, wyglad, byla dosc mila odmiana po tym, co moze czlowieka spotkac w innych miejscach ("Masz szczescie" uslyszane w autobusie nocnym w Lodzi jako reakcja na moje szczere zapewnienia dotyczace dreadow, ze "to sie myje", wywolalo u mnie rozwazania nad natura "szczescia", ktorym to wlasnie chojnie zostalem obdarowany). Pijany fan zespolu Rammsteinszczycacy sie przez 4 godziny w niesamowitym pociagu sypialnym (kouszetki, ale bez przedzialow!) swoimi umiejetnosciami w zakresie j. niemieckiego, potrafiacy powiedziec tylko "Sprechen Sie deutsch?" raczej tez nie wywolal skojarzen z "granatem w kieszeni", jak okreslil pomysl wyjazdu na Ukraine jeden z wiozacych nas kierowcow. Dojazd do samego Uzgoradu byl wiec raczej przyjemny i zabawny, niz niebezpieczny. Spotykamy przy dworcu kolejowym innego obozowicza z Bialorusi i razem wynajmujemy taxowke na sam "kemping". Dojezdzamy ok. 4. nad ranem, wiec niewiele myslac i nie wdajac sie zbytnio w przywitania z ludzmi akurat pelniacymi warte, rozbijamy namiot w cichym kacie obozu - jak sie pozniej okazuje, dosc niedaleko - genialnych! - latryn i plazy. Na drugi dzien rano okazuje sie, ze wbrew wczesniejszym zapewnieniom, o "nieakcyjnosci" obozu; wybieramy sie pod urzad emigracyjny (chyba), a pozniej na miasto. Kolejne mile zaskoczenie! Wielkim zdziwieniem byla dla mnie znikoma obecnosc policji - jak sie pozniej okazalo, wszystko ma swoja przyczyne. Po pokrzyczeniu, zrobieniu zdjec z flagami i zreczeniu petycji, udajemy sie "na miasto". Tam na jednym z placy, w dziwnym kontrascie z telebimem reklamowym, podarta i spalona zostaje flaga Unii Europejskiej. W okolicy kreci sie moze z 5 gliniarzy.
Po chwili w grupie kilku osob bierzemy jeden z banerow i "zeby nie bylo, ze nic sie nie dzieje" stajemy z nim przed namiotem partii "Nasza Ukraina" - zeby nie bylo watpliwosci, to ci "pomaranczowi", od rewolucji demokratycznej. Namiot jest juz popisany markerami. Gdy stajemy przed nim dochodzi do jeynego chyba "starcia" z policja na calym obozie - gliniarz odpycha mnie, wymieniamy "uprzejmosci" w swoich - niezrozumialych wzajemnie - jezykach i odchodzimy z banerem, by zawiesic go na pobliskim moscie. Akcja konczy sie, zostajemy na chwile na miescie, by wymienic walute i zrobic zapasy. Po powrocie okazuje sie - dla nas to nowosc, reszta wiedziala wczesniej! - ze ze pewna grupa osob zanosi codzienne policjantom jedzenie z obozu. Zapomnialem dodac, ze oboz jest pod stalym nadzorem policji i wojska. Jak sie pozniej okazalo, na prosbe Amnesty International (!). No coz, trudno. Czekamy do wieczora, by temperatura w namiocie opadla na tyle, by dalo sie w nim spac, bo jestesmy skrajnie zmeczeni. Przedtem jednak warto cos zjesc. Kuchnia jest kolo ogniska, ktore jest centralnym punktem obozu, gdzie akurat odbywa sie jakas mowa, wiec zaczynam sie przysluchiwac i uszom swoim nie wierze. Otoz okazuje sie (maly szok), ze dzialacz z pomaranczowego namiotu powiedzial jednemu z naszych, ze zbierze ekipe, przyjada i "rozpierdola oboz". Teraz wiekszy szok - organizator jest wsciekly za znszczenie flagi UE. Bo mialobyc "niekonfrontacyjnie" a on nie moze sobie wyobrazic bardziej konfrontacyjnego zachowania, niz podarcie i spalenie flagi. Widziala to policja, i jak zazadaja, to bedzie musial wydac osoby odpowiedzialne, wiec lepiej, zeby opuscily oboz, jak i - najlepiej - region w ogole. Poza tym, okolica jest biedna i czesc rolnikow korzysta z pomocy finansowej UE. Jak zdjecia ze spalenia pojda na zachod, organizator twierdzi, to moga ta pomoc stracic. Uslyszawszy to poddaje sie i nie uczestnicze w dyskusji, co jak sie okaze, odbije sobie nastepnego dnia.Wokol, poza paroma osobami pozostalymi na spotkaniu, trwa zabawa - w duzym namiocie trwa rozsadnej glosnosci disco, ludzie pija i bawia sie. Kolejny dzien zaczynam od uczestnictwa w porannym spotkaniu. Okazuje sie, ze dnia poprzedniego, jeden z balowiczow popil troche za duzo i zaczal wymachiwac nozem. "No, niezle..." mysle sobie i patrze na delikwenta ze zdziwieniem i - musze przyznac - lekka pogarda. Jednak to, co zaraz nastapi, przerasta moje najsmielsze przewidywania co do rozwoju sytuacji. Trwa dyskusja, zrobic (jak sie pozniej dowiem, zanim przyszedlem, delikwent zdazyl kilkanascie razy przeprosic i obiecac, ze sie nie powtorzy), a tu - ni z gruchy ni z pietruchy - wstaje sobie jakis gosc i - strzela "nozownikowi" w pysk. Odchodzi sobie i dyskusja trwa dalej. What he fuck? Teraz nasteupje fala wystapien ludzi, ktorzy nie czuja sie w towarzystwie "nozownika" bezpiecznie (mozna to jeszcze zrozumiec) i chca, by wylecial z obozu. Sa tez propozycje, by wylecial razem z przyjaciolmi. Zaczyna sie inkwizycja - skad przyjechal, kim sa jego kumple, kogo zna, czy jak go wyrzucimy, to wjada na oboz 2 autokary nackow (!!!), az koles sie poddaje istwierdza, ze wyjezdza. Probuje go bronic - mowie, ze do anarchistycznego idealu nie nalezy karanie, ale zrobienie co sie da, by sytuacja sie nie powtorzylq, pytam jakim prawem te pytania skad ? po co? z kim? dlaczgo? itp. Jakos nie ma kontrargumentow, ale pada propzycja, zeby nie kontynuowac dyskusji, tylko obudzic jego kompli (jednego z nich ktos widzial dwa razy na akcji, ale to oczywiscie nikomu nie wystarczy). Na pytanie, czy sa jakies obiekcje zobec tej propozycji podnosze reke, bo owszem obiekcje mam, ale pan moderator stwierdza, ze sprzeciwow nie ma, i ludzie ida budzic wspomnianych kumpli. Bardzo powanie mysle o wyjezdzie. Odchodze wsciekly ze spotkania. Przedtem zdazylo mi sie widziec tylko 1 raz, jqk ktos jest wyrzucany z kolektywu i sytuacja byla wtedy zupelnie inna. Sam wyrzuany przyznal, ze nie ma zamiaru sie zmieniac i jego zachowanie bylo nieprzyjemne i niebezpieczne dla calego kolktywu. Nieraz ktos z nim o tym rozmawial, ale on zapewnial wtedy, ze sie nie zmieni. Nie wspomne przy tym, ze durnych pytan o jego kolegow i "czy nie jest nackiem" w ogole nie bylo.
Wkrotce jednak cala sprawa poszla w zapomnienie. Ktos widzial ponoc 3 nacjonalistow w bezposreniej okolicy obozu. Reakcja byla oczywista, wszyscy rzucili sie ze wszystkim, co mieli pod reka, w kierunku mozliwych miejsc ataku. Okazalo sie wkrotce, ze ktos poszedl z nimi pogadac i powiedzieli ponoc, ze nie zamierzaja atakowac obozu, ale musza jeszcze o tym porozmawiac ze swoimi przelozonymi. W zwiazku z tym zaczelismy przygotowania do ewentualnego ataku. Najpierw kilka osob chcialo zrobic dyskusje na ten temat, ale kilku kolesi mowiacych tylko po rosyjsku zaczelo cos krzyczec i ustawiac ludzi w formacje "zolwia", tylko ze bez tarcz i broni. Zapomnialem dodac, ze w miedzyczasie doszla informacja, ze na mecz tego dnia przyjezdza autokar pelen nackow. Takze metoda walki "blok ludzi na blok ludzi" raczej uniemozliwiajaca uzyskanie jakiejkolwiek przewagi taktycznej wynikajacej z posiadanego sprzetu, uksztaltowania terenu, lub elementu zaskoczenia raczej nie przynioslaby nam sukcesu. Zebralismy wiec grupe osob i zaczelismy obmyslac wlasna strategie obrony. Ustalenia przyniosly efekt, zaczelismy pelnic warte w miejscu nie obietym "oficjalnym" planem obrony. Przyszla wiadomosc, ze podobno nacjonalistom "nie podoba sie" fakt istnienia naszego obozu. Po jakims czasie wszystko zaczelo sie sypac. Zmiana nie przychodzila i okazalo sie, ze wbrew wczesniejszym zapewnieniom, autobusu nackow nikt nie sledzi. Po jakims czasie jednak przyszli ludzie, by nas zmienic. Z pewna doza strachu wrocilismy do namiotu. Poszedlem przedtem do ogniska, bo slyszalem, ze w miedzyczasie przyszly nowe informacje. Po pierwsze okazalo sie, ze nacki po starciu z kibicami wrogiej druzyny wyjechaly z miasta i ze nacjonalisci przedstawili 4 rzadania, w tym, zeby zdjac flage z wejscia do obozu, oraz by wprowadzic zakaz picia alkoholu poza obozem i podobno w samym obozie. Ktos mi mowi, ze na rzadania przystano. Ide spac, by nastepnego dnia kolo poludnia zebrac rzeczy i wyjechac.
Wielu reczy nie opisalem. Nie napisalem, jak wielu dobrych ludzi spotkalem/poznalem na obozie, jak fajna byla akcja w miescie, jak dobrze - logistycznie - byl zorganizowany oboz, i jakim pieknem zachwycala okolica. Byc moze opuszczenie tego w mojej relacji nadalo jej zbyt negatywny charakter, ale takie sa moje odczucia po tym obozie - cos, co mialo potencjal stac sie bardzo przyjemnym wydarzeniem, stalo sie samosadem i przykrym przykladem hierarchii na obozie anarchistycznym. Dodam na koniec, ze podobno czesc organizatorow opuscila oboz na znak protestu przeciwko "zbyt bojowemu" (?!) podejsciu grupy osob do problemu obrony obozu. Nie wiem, czy pozniej wrocili.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.