Dodaj nową odpowiedź
Nie na moim podwórku: kiedy protest nie wystarczy
Akai47, Sob, 2007-09-15 11:41 Protesty | PublicystykaZ ciekawością ludzie oglądali w telewizji lub czytali o tym, jak mieszkańcy osiedla Poręba w Lublinie walczyli przeciw budowie masztu telefonii komórkowej w Lublinie. Nie jest to pierwszy taki protest w Polsce, a także nie jest to pierwszy raz, kiedy firma próbowała budować maszt bez zezwolenia. Wszystko wskazuje na to, że m.in. temat budowy masztów powinien podlegać publicznej dyskusji i w końcu ludzie powinni decydować o tym wspólnie.
A tu zaczyna się problem do przemyślenia i wezwanie do samoorganizacji społeczeństwa.
W języku angielskim istnieje określenie NIMBYISM, który pochodzi od słowa/skrótu NIMBY – czyli Not in My Backyard (nie na moim podwórku). NIMBYISM opisuje w sposób negatywny taką praktykę / sposób myślenia, które czasami można spotkać. Że jakaś grupa mieszkańców nie chce mieć czegoś nieprzyjemnego – spalarni śmieci, masztu telefonii, schroniska dla bezdomnych – blisko swoich domów i raczej nie przejmuje się tak bardzo gdzie te rzeczy mają powstać, byle nie u nich.
To nie znaczy, że każdy obywatel, który nie chce mieć spalarni obok swojego domu, jest egoistą, który ma wszystko to gdzieś, ale niestety zbyt często protesty typu NIMBY kończą się kiedy to nieprzyjemna budowa już nie jest problemem protestujących. Wtedy nie rozpatrują oni problemu dalej.
Zbyt często wygląda na to, że mieszkańcy stosunkowo bogatych rejonów lub dzielnic unikają wszystkich nieprzyjemnych skutków swojego stylu życia wysoce konsumpcyjnego, bo udaje im się wywozić gdzieś swoje śmieci, bo udaje im się znaleźć biednych, którzy zrobią za nich brudną pracę itd. Nie muszą o tym nawet myśleć, bo wszystko to jest dla nich niewidzialne.
W sytuacji takiej jak w Lublinie, możemy przypuszczać, że protestujący w większości posiadają telefony komórkowe i nie zamierzają z tego rezygnować. Więc oczekują, że te telefony będą działać, mieć zasięg wszędzie, a to znaczy, że muszą być maszty komórkowe. Ale nikt nie chce specjalnie, żeby były na jego podwórku.
Często, jeśli zdarza się wtedy taki protest, firmy budujące obiekt muszą znaleźć inne miejsce, ale nie zawsze to znaczy, że znajdują miejsce gdzie, np. nikogo nie ma. Znajdują miejsce tam, gdzie mieszkańcy nie są w stanie się buntować – bo nie są zorganizowani, nie mają społecznej władzy lub są biedni, a więc godzą się na budowę u nich, bo może to dać im trochę pieniędzy.
Uważam, że mieszkańcy powinni mieć prawo decydować, czy na ich podwórku znajduje się składowisko śmieci, czy maszt komórkowy, czy fabryka, czy elektrownia atomowa – ale to prawo ma dotyczyć wszystkich, nie tylko mieszkańców bogatych krajów lub dzielnic, lub obywateli bardziej wykształconych i zorganizowanych społecznie.
W przypadku masztu, to oznacza, że nie wystarczy protestować przeciw jego budowie na swoim podwórku – ludzie, muszą razem z sąsiadami z innych dzielnic decydować, gdzie będą te maszty. I nie może być tak, że jedna dzielnica jest „gorsza” od innych i ma mieć maszty, bo i tak ludzie nie uważają jej za atrakcyjną dzielnicę czy coś podobnego.
W przypadku masztu, tak jak w wielu przypadkach, wierzę, że uda się znaleźć miejsce, które nie przeszkadza ludziom, ale także musimy zdać sobie sprawę, że nie zawsze taki wariant będzie możliwy. A maszty komórkowe pewnie nie są tak szkodliwe jak np. składowisko odpadów nuklearnych, takie jak to w Gorleben w Niemczech, a więc ludzie muszą wtedy dyskutować, jakie mogą być alternatywy i jak całe społeczeństwo będzie ponosić część ciężaru i odpowiedzialności za takie rzeczy.
Odpowiedzialność społeczna to jest coś, o czym możemy mówić tylko w społeczeństwie równości i samorządności. Jeśli ktoś eksportuje toksyczne odpady do Wybrzeża Kości Słoniowej i nawet jeśli ktoś z lokalnego społeczeństwa godzi się na to, to nie jest to prawdziwa zgoda, ale zgoda wymuszona przez brak równości, który jest niekorzystny dla wszystkich ludzi biednych albo mniej uprzywilejowanych.
W wielu przypadkach, widzimy jak naprawdę wygląda ta nierówność. Rok temu, naukowcy z Uniwersytetu Northeastern zrobili badania w stanie Massachussets w USA z których wynika, że biedne dzielnice mają 3-4 razy więcej toksycznych składowisk śmieci i odpadów w porównaniu ze średnią, a w dzielnicach, gdzie mieszkają nie-biali biedni, to jest 23 razy więcej na milę kwadratową niż w statystycznej dzielnicy!
Tak nie może być. Albo ludzie biorą na siebie odpowiedzialność po równo, albo znajdują sposób, aby uniknąć tych rzeczy, które są szkodliwe dla ekologii i zdrowia człowieka. Pewnie, kiedy skończy się ta nierówność i niekorzyść dla biednych, wtedy ludzie uświadomią sobie, że pewne aspekty ich konsumpcji i użycia szkodliwych produktów mają swoją cenę i będą traktować to bardziej poważnie i nawet być może spróbują coś z tym robić.