Dodaj nową odpowiedź

Rewolta pingwinów

Blog | Edukacja/Prawa dziecka | Protesty

Oto tekst z Gazety Wyborczej -

Mówili o nas chuligani, lumpy, wandale. A wcześniej, że jesteśmy apolityczni i nie widzimy nic poza końcem nosa. No to pokazaliśmy, jacy jesteśmy naprawdę. O wielkim buncie chilijskich licealistów pisze Artur Domosławski

Te fotografie z chilijskich i hiszpańskich gazet są jak déja vu. Dwóch „zomowców” opancerzonych jak kosmici ciągnie do policyjnej suki chłopaka, któremu grymas bólu wykrzywia twarz. Policjant wjeżdża na koniu w tłum demonstrantów. Scenki jak z ostatnich lat Pinocheta.

Kilkanaście dni temu na ulice chilijskich miast wylegli lekarze, nauczyciele, robotnicy z różnych sektorów oraz studenci i licealiści. Prasa pisała: "To największy protest od czasów dyktatury Pinocheta. Pracownicy najemni wyszli demonstrować, a ruch związkowy obudził się z 17-letniego letargu Domagali się od rządu socjalistki Michelle Bachelet sprawiedliwych pensji". Żądania płacowe mieszają się z postulatami godnościowymi. Kościół występuje jako adwokat protestujących: mówi o "płacy moralnej".

Pracownicy i studenci chcą negocjować z rządem i przedsiębiorcami odejście od neoliberalnej polityki. Świat pracy przeciw socjalistom? Po odejściu Pinocheta socjaliści - zresztą nie tylko w Chile - pogodzili się z tym, że świat przesunął się "na prawo". Do neoliberalnej polityki Pinocheta wprowadzili "prospołeczne" korekty - jednak raczej kosmetyczne. Braku buntów w ostatnich kilkunastu latach socjologowie upatrują w lęku - popinochetowskiej traumie aniżeli w zadowoleniu ze status quo.

Gospodarka Chile przeżywa fantastyczny wzrost - w tym roku wyniesie 7 proc. Jednak ludzie, którzy wyszli na ulicę, nie odczuwają związku między wieloletnim wzrostem gospodarczym a swoim losem. Chile należy do krajów o najwyższym wskaźniku nierówności w Ameryce Łacińskiej i na świecie.

Pracownicy i studenci przypominają o tym na ulicach rządzącym. Rząd odpowiada jak za czasów zdychającej dyktatury: "Nie ma pozwolenia na przejście marszu główną aleją Santiago". Historia wraca farsą.

Pani prezydent Bachelet wysłała przeciw demonstrantom policję. Zatrzymano 750 osób, było 30 rannych. Senatorowi z partii rządowej, który chciał negocjować między protestującymi a siłami porządku, karabinierzy rozbili głowę.

Do protestu najpewniej by nie doszło, gdyby nie inne wydarzenie ochrzczone przez dziennikarzy "rewoltą pingwinów". Pingwiny to chilijscy licealiści, nazwani tak z powodu swoich biało-granatowych i biało-czarnych mundurków. Wiosną tego roku wielokrotnie słyszałem w Santiago frazy: "Pingwiny odmieniły Chile". "Przełamały strach i marazm". "Człowieku, to jest inny kraj". Spotkałem się z kilkorgiem z nich. Oto ich opowieść.

"Hodzem do szkoły póblicznei"

W klimat dziecięcej rewolty nieźle wprowadzają plakaty z jej hasłami. Pokazuje mi je na fotografiach Maria Huerta, jedna z liderek protestu.

"Miedź szybuje, edukacja dołuje". (Miedź to główne bogactwo naturalne Chile, którego ceny na rynkach światowych poszły niedawno w górę).

"Traktujecie nas nie jak uczniów, lecz jak klientów".

"Pani prezydentko, ile ko$ztuje szkoła pani córki?".

- Mówili o nas: apolityczne pokolenie. Że nie widzimy nic poza końcem swojego nosa. No to pokazaliśmy, jacy jesteśmy naprawdę.

Maria właśnie skończyła liceum, chce iść na studia. Wychowała się w slumsie na obrzeżach Santiago. Ojciec zmarł, gdy miała 12 lat, był obwoźnym handlarzem napojów. Mama sprząta ubikacje w hipermarketach.

Maria opowiada: - Licealiści zaczęli negocjować z poprzednim rządem (też socjalisty Ricardo Lagosa). Postulaty były różne: bezpłatne bilety na metro i autobusy, bezpłatne egzaminy na studia, stypendia socjalne dla najbiedniejszych. Ale najważniejszym była reforma ustawy o edukacji

Ustawa edukacyjna była dosłownie ostatnim aktem dyktatury Pinocheta: ogłoszono ją na kilkanaście godzin (!) przed odejściem dyktatora od władzy. Pod hasłem "wolności edukacji" ograniczyła wpływ państwa na szkoły, przekazała kompetencje gminom, zezwoliła na zakładanie szkół osobom i firmom prywatnym. Jednocześnie ograniczyła prawa związków nauczycielskich i uczniowskich.

Co w ustawie złego? Wyjaśnia socjolog Manuel Antonio Garreton, socjalista: - Po pierwsze, jej filozofia. Pinochet ogłosił, że edukacja ma odzwierciedlać kształt społeczeństwa. Szkoła podstawowa jest dla biednych, średnia - dla średnich, wyższa - dla elit. Powiedział to wprost, bez owijania. Oddanie szkół gminom było powieleniem nierówności: bogate dzielnice miały mieć lepszą edukację, a biedne - marną. To nie był wypadek przy pracy, ale świadomy plan.

Źródłem ustawy były też obawy propinochetowskich odłamów społeczeństwa - konserwatywnych Chilijczyków niepokoiło, że w rodzącej się demokracji jakiś przyszły lewicowy rząd zechce uczyć ich dzieci, czym jest seksualność, religia i - nie daj Boże! - ekonomia.

Kryzys szkolnictwa publicznego to kolejny przykład tego, że wzrost to nie to samo co rozwój. W publicznych szkołach na głowę ucznia wydaje się 60 dolarów miesięcznie - w prywatnych pięć razy więcej . W prywatnych obowiązuje zasada jeden uczeń - jeden komputer; w publicznych - jeden komputer przypada na mniej więcej tysiąc dzieci. Jest jeszcze forma pośrednia - szkoły finansowane częściowo przez rodziców i gminy. To te, konkurując o fundusze, odbierają najwięcej pieniędzy szkołom publicznym, do których chodzą dzieci z biedniejszych rodzin. Czyli większość.

Odwiedziłem dwa publiczne licea w centrum Santiago. Łazienki jak na obskurnym dworcu. Zdarzają się dziurawe dachy - gdy pada, do klasy leje się woda. Nauczycielka z liceum Insuco ubolewała, że nie dostaje pieniędzy na pomoce naukowe. Jeśli w klasach jest zimno (w zimie temperatura spada do kilku stopni), nauczyciele zrzucają się, żeby opłacić gaz na ogrzewanie.
To prawda, fasady szkolnych budynków bywają imponujące. Znaczna część Santiago olśniewa bogactwem i nowoczesnością. Dlatego tak trudno uwierzyć, że edukacja publiczna jest tu na poziomie niektórych niedorozwiniętych krajów Afryki. Jej jakość mierzy międzynarodowy egzamin TIMSS i według jego standardów Chile zajmuje miejsce w dolnych 20 procentach.

Nie bardzo chciałem to przyjąć do wiadomości, dopóki wyczytanej z prasy i powtarzanej przez licealistów informacji nie potwierdziło dwóch ekspertów: Garreton oraz Christian Bellei, konsultant UNICEF i doradca rządowego zespołu pracującego z licealistami nad reformą edukacji.

Garreton: - Zdarza się, że studenci pierwszego roku mają kłopot ze zrozumieniem napisanego tekstu.

Tę obserwację ilustruje jedno z haseł - najlepsze! - buntu pingwinów: "Pszepraszam za ortografje, ale hodzem do szkoły póblicznei".

- więc - opowiada dalej Maria Huerta - prowadziliśmy rozmowy z rządem o reformie, aż nadeszły wybory i politycy mieli co innego na głowie. Czekaliśmy, aż się przewali wyborczy zgiełk. Po wyborach wysłaliśmy list do nowej pani prezydent. Zignorowała nas i pracę swoich poprzedników.

Pingwiny zdecydowały, że trzeba wyjść na ulice. Była jesień (na naszej półkuli wiosna) 2006 r.

Chuligani, lumpy, wandale

Maria: - Pierwsze dwa marsze odbyły się tylko w stolicy. Karabinierzy rozpędzili nas gazami łzawiącymi, sikawkami i pałami. Powód: nie było pozwolenia na przemarsz jakąś ulicą. Zatrzymali kilkadziesiąt osób.

Nicolas Garay, lider uczniów z liceum Insuco: - Prawo międzynarodowe pozwala zatrzymać nieletniego na trzy i pół godziny. Nas trzymali dłużej. Z aresztów wyciągali nas działacze praw człowieka.

Po stolicy ruszyli się licealiści w całym kraju. Marsze protestu przeszły ulicami Valparaiso, Concepcion, Arica, Iquique Wszędzie tak samo: pały, gaz, woda. Po jednym z marszów zatrzymano 800 uczniów w Santiago i ponad tysiąc w innych miastach.

Maria: - Policja była naprawdę brutalna. Od pałek pękały kości. Na ulicach słyszeliśmy uwagi przechodniów: "Gówniarze do szkoły!"

Przeciw uczniom ruszyli dziennikarze. "Lumpy! Chuligani! Wandale!" - pisała prasa po pierwszych manifach. Telewizja pokazywała tylko wybite szyby.

Po miesiącu protestów przemówiła pani prezydent Bachelet:

- Doświadczyliśmy w ostatnich tygodniach rzeczy niedopuszczalnych. Nie będę tolerowała wandalizmu! Prawo wyegzekwuję z całą surowością. Wywalczyliśmy demokrację z podniesioną przyłbicą i powinniśmy o nią walczyć z podniesioną przyłbicą.

Maria: - Jej przemówienie doprowadziło nas do szału! Jak to? Rozmawialiśmy z poprzednim rządem, wyszliśmy protestować w ważnym interesie publicznym, a potraktowano nas jak łobuzów. "Podniesiona przyłbica"? Część z nas szła w kominiarkach, bo baliśmy się represji. Ja bałam się jak diabli, widziałam, jak bije policja. I zaczęłam rozumieć strach naszych rodziców. Dyktatura przetrąciła im kręgosłup. Marzenia o zmianach wybili im z głów pałami i prądem.

Maximiliano Mellado, uczniowski przywódca z liceum Barros Borgono: - Zgoda, zbiliśmy parę szyb. I co takiego? W spontanicznym ruchu takie rzeczy się zdarzają.

Zdaniem socjologa Garretona rządzący zachowali się jak lunatycy. - Bachelet nie rozumiała chyba, co się dzieje. Potraktowała uczniów jak zgraję chuliganów.

W czasie jednej z manifestacji policja pobiła dziennikarza. Maria mówi, że "to był zwrot". - Do tamtej chwili nie wiedziałam, że to wy, żurnaliści, rządzicie światem! - śmieje się zaczepnie.

Telewizja zaczęła pokazywać pobitych uczniów i robić z nimi wywiady. Dopiero wtedy część widzów i czytelników prasy dowiedziała się, o co chodzi uczniom. Pojawiły się zdjęcia dzieci klęczących przed murem i policjanta ciągnącego ucznia po ulicy. Dla ludzi starszego pokolenia skojarzenie z czasami Pinocheta było natychmiastowe. I traumatyczne. To tak demokratyczne państwo traktuje nasze dzieci? Kto tu jest chuliganem?

W czasie kolejnej manify Maria zobaczyła, jak faceci wyglądający na biznesmenów czy menedżerów, ubrani w drogie garnitury, szli pod pały, żeby zasłonić ciałami i teczkami uczniów. - Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
Wrogość większości wobec "chuliganerii" zaczęła się zmieniać błyskawicznie we współczucie, a potem w sympatię i otwarte poparcie.

Prezydent Bachelet zaczęła zmieniać front. O pobiciu dziennikarza (a później też fotografów) powiedziała, że to zamach na wolność słowa. Półgębkiem wspomniała o "nadużyciu siły wobec uczniów".

Jednak do negocjacji z licealistami rząd ciągle nie dojrzał. Musiało dojść do znacznie ostrzejszej akcji pingwinów.

Dzieci zmieniają Chile

Nicolas: - Weszliśmy do szkoły, kilkadziesiąt osób, o 23. Dzięki wieczorówce dla dorosłych budynek był otwarty. Poprosiliśmy dorosłych, żeby wyszli, bo rozpoczynamy strajk okupacyjny. Wyszli w ciągu 15 minut, bez słowa sprzeciwu. Ochroniarz zadzwonił po karabinierów, ale zdążyliśmy zaryglować drzwi. Szkoła była nasza.

Nastąpił efekt domina: uczniowie przejęli 900 liceów w całym kraju, protest objął 800 tys. uczniów. Lekcje zawieszono. Strajk był rotacyjny, jedni przychodzili, inni wychodzili. Ci, co nie siedzieli na strajku, maszerowali ulicami. Surowość karabinierów nie słabła - bili tak samo jak przedtem.

Rygory strajku okupacyjnego: zero alkoholu, zero narkotyków, zero seksu. Narzeczeni i narzeczone spoza szkoły muszą wziąć na wstrzymanie. Nikt nie mógł dzieciakom zarzucić, że się zaryglowali i wyprawiają zakrapiane orgietki. Lecz i tak prawie nie spali. Nocnym rozmowom nie było końca. Przeżywali swoją nastoletnią rewolucję. Dojrzewali.

Maria: - Uderzające było poparcie nauczycieli i rodziców. Nawet obcy przynosili nam jedzenie albo pieniądze na jedzenie i picie. Ściskali nas, poklepywali. "Tak, trzymać!", "Jesteśmy z was dumni".

Maximiliano: - Przychodzili politycy, piosenkarki i inne sławy z TV, żeby okazać, że są z nami. Wielu rodziców przynosiło ciepłe jedzenie, choć nie wszyscy. W moim liceum były przypadki wyciągania dzieci ze strajku - dosłownie - za uszy.

Maria najbardziej zapamiętała starszego człowieka, który płakał ze wzruszenia i mówił: - Dzieciaki, sprawiliście, że wróciła mi chęć do życia w tym skurwionym kraju. (Może to trawestacja słynnej frazy z początku "Rozmowy w katedrze" Maria Vargasa Llosy: "W jakim to momencie Peru tak się skurwiło?")

Pewien nauczyciel powiedział prasie: - Uczę historii, lecz teraz to oni dają mi - i nam wszystkim - lekcję obywatelstwa i odwagi.

Okupacja liceów trwała prawie trzy tygodnie.

Teraz pałują socjaliści

Komentatorzy byli olśnieni demokracją pingwinów. Dzieciaki stworzyły system szkolnych wieców-zgromadzeń. Zgromadzenia powoływały rzeczników, którzy mogli mówić tylko to, co wspólnie ustalono. Zgromadzenia szkolne wybierały delegatów na zgromadzenia wielkie - wszystkich liceów. Tam też na zewnątrz mówiono tylko to, na co zgadzają się wszyscy.

Dzięki temu byli zjednoczeni - sympatycy chadecji, socjalistów, komunistów i sieroty po Pinochecie. Choć początki były trudne. Na pierwszym zgromadzeniu parlamentu uczniów część krzyczała: "Nie będziemy się bratać z mordercami rodziców!" - pili do chłopaka należącego do popinochetowskiej młodzieżówki. Szybko się przekonali, że podziały ze świata dorosłych ich nie dotyczą; walczą o wspólną sprawę.

Spytałem Nicolasa, dlaczego wśród pingwinów są zwolennicy twardej prawicy. Protest ma przecież - tłumaczyłem - wszelkie cechy ruchu, jeśli nie otwarcie lewicowego, to lewicującego: strajk, okupacja, marsze uliczne, postulaty równościowe, żądanie, żeby państwo przejęło odpowiedzialność nad edukacją.

- Ja też jestem w młodzieżówce UDI - odpowiedział. UDI (Union Democrata Independiente) to na chilijskiej scenie partia najbliższa spuściźnie Pinocheta. W ekonomii - neoliberalna; w sprawach obyczajowych - ultratradycjonalistyczna. Nicolas wierzy, że to idee prawicy, wolny rynek bez ograniczeń, wyciągną go z biedy. Że każdy jest kowalem swojego losu, a rewolucje to samo zło.

Czy nie czuje, że właśnie bierze udział w rewolucji? Nie, to walka pokojowa, o reformę, nie rewolucja. Zresztą kto nas bije? Policja nasłana przez socjalistów. (Naprawdę, historia wraca w Chile farsą).

Osobliwi są ci młodzi pinochetyści. Mówią o rynku i konkurencji, a zarazem walczą z pinochetowską ustawą i zarzucają socjalistom, że nie wzmocnili roli państwa w systemie szkolnictwa. Kto wie, do jakiej partii zaprowadzi ich to w przyszłości?

W sporach o historię, tj. o rewolucję Allende i dyktaturę Pinocheta, nie mają zwykle jasnego stanowiska. Maximiliano mówi: - Mało mnie to obchodzi. Maria - że choć sympatyzuje z chadecją, to docenia wysiłek Allende, "on naprawdę chciał coś zmienić". Dla Pinocheta nie ma szacunku ani nienawiści. Wybuchy radości po jego śmierci - "zawstydzające, mimo że to był tyran"..
Kilka myśli z chilijskiej prasy: rodziców pingwinów naznaczyła dyktatura, brak życiowych szans, strach. Pingwiny dorastały w aurze wolności, telewizji, internetu. Nie miały lęku rodziców, żeby upomnieć się o swoje.

Rzadko jednak odmieniają takie słowa, jak "walka", "sprawiedliwość", "władza ludowa", "marzenia". Jeden z liderów mówi, że to rewolta pragmatyków o konkretną sprawę, o życiowe szanse. Jeszcze jedna różnica między pingwinami a tymi z ich rodziców, którzy za Allende chcieli zmieniać cały świat - od podstaw, od razu. Może też nauka, jaką wynieśli z krwawej historii kraju?

Oto jest głowa ministra

Rząd usiadł w końcu do negocjacji. W telewizyjnym przemówieniu prezydent Bachelet uznała żądania dzieci za "uzasadnione i sprawiedliwe " (Maria to pękała ze śmiechu, to gotowała się z oburzenia, gdy słyszała słowa: " - i zawsze to mówiłam"). Bachelet nigdy nie przeprosiła za przemoc ani nie przyznała się do błędu.

Negocjacje jak negocjacje: niewdzięczna harówa, zrywanie i wznawianie rozmów. W końcu, bez uprzedzenia licealistów, pani prezydent ogłosiła, na jakie zmiany w szkolnictwie rząd się zgodzi. Bezpłatne bilety autobusowe, bezpłatny egzamin na studia, tanie obiady - ale tylko dla najbiedniejszych. Symboliczne zwiększono wydatki na szkolnictwo. Powołano radę ds. rewizji ustawy o edukacji - to w sprawie najważniejszej.

Maximiliano: - Znowu zagrała nam na nosie.

Rewolta pingwinów znalazła się na rozdrożu. Część liderów ogłosiła triumf: - Władza pękła! Wygraliśmy! Inni uznali, że rząd kręci i oferuje kosmetykę. Wyliczyli, że wzrost wydatków nie stanowi nawet jednej dziesiątej nadwyżki budżetu z jednego kwartału (osiągniętej dzięki wzlotom cen miedzi na świecie).

- I odwołaliście dwóch ministrów, macie siłę - zagaduję Marię.

- To nie tak - wyjaśnia. Gdy negocjacje znalazły się w impasie, Bachelet odwołała ministrów edukacji i spraw wewnętrznych. Pierwszego za nieudolność w opanowywaniu protestu, drugiego - za brutalność karabinierów. Cała trójka, Maria, Nicolas i Maximiliano, sądzi, że powód był inny: ci dwaj przyznali publicznie, że trzeba uznać racje licealistów.

Kolejne protesty i strajki okupacyjne po feriach, choć wciąż duże, skurczyły się. Krążyły plotki, że władza negocjuje po cichu z "umiarkowanymi", wykluczając "radykałów". Nawet dorośli sympatycy pingwinów zaczęli wyrażać obawy: czy ekstremiści nie zamienią zwycięstwa w porażkę? Liderzy z ostatnich klas byli zmęczeni, zbliżały się egzaminy na studia.

Garreton: - Żaden ruch nie jest w stanie utrzymać zbyt długo trwałej mobilizacji.

Jednak wiosną tego roku pingwiny podjęły kolejne akcje protestacyjne.

Spytałem, co o tym wszystkim sądzi Cristian Bellei, ekspert rządu mający opinię niezależnie myślącego: - Dlaczego dzieciaki wciąż nie odczuwają poprawy? Zacznijmy z innego końca: wydatki na edukację wzrosły nie tylko po protestach, lecz rosną od 10 lat, a poprawy nie widać. Błąd ma bowiem charakter systemowy. Wydatki na szkolnictwo powinny leżeć w kompetencjach rządu, a nie zbyt ubogich zwykle gmin. Trzeba skończyć z konkurencją o fundusze między szkołami publicznymi a tzw. społecznymi, bo publiczne przegrywają. A to zwiększa nierówności w skali społeczeństwa. Według Banku Światowego Chile zajmuje niechlubne miejsce w pierwszej dziesiątce krajów o najbardziej nierównej redystrybucji dochodu. Żeby poprawił się poziom nauczania, trzeba znaleźć pieniądze na szkolenia nauczycieli, lepsze płace... Chile stać na to, choć trzeba czasu. Pingwiny muszą to przełknąć, a rząd chcieć zmian naprawdę.

Wszyscy dorośli, z którymi rozmawiałem - o różnym statusie majątkowym i wykształceniu - sądzą, że wprowadzenie kwestii edukacyjnej do sporów politycznych to największy sukces pingwinów. Nawet jeśli niewiele udało się im się zyskać na dziś. Drugim jest obalenie mitu o cudownym chilijskim modelu.

Prace rządowo-uczniowsko-eksperckiej rady, która ma wymyślić nową ustawę o edukacji, trwają A właściwie ślimaczą się. Garreton przeczuwa, że rada to tak naprawdę ucieczka rządu od kłopotów. Gra na przeczekanie? Chyba stracona szansa na wyprostowanie tego, co skrzywiła dyktatura, a czego demokraci nie mieli siły, odwagi, wyobraźni zrobić przez ostatnich 17 lat.

Pingwiny nie odlecą

Maria poleciła mi film dokumentalny - o protestach licealistów z 1986 r., u schyłku dyktatury Pinocheta, które jeszcze przed wizytą papieża i późniejszymi protestami dorosłych przygotowały klimat dla wyjścia z dyktatury. Szuka analogii: rewolta pingwinów może zwiastować odejście od bezdusznej polityki w ostatnim (i pierwszym) jej bastionie w Ameryce Łacińskiej.

Przypomniałem sobie te słowa kilkanaście dni temu, gdy na ulice chilijskich miast wyszli nauczyciele, lekarze, robotnicy, studenci. A razem z nimi pingwiny.

Pytanie-komentarz jednej z gazet: - Czy Chile trzymające się na uboczu "lewicowej fali" w regionie, którą symbolizują nazwiska Chaveza, Moralesa, Kirchnera, Correi i Luli, stanie się jej częścią?

Garreton: - Licealiści zmienili atmosferę w kraju. Ale czy to wystarczy, żeby zmieniła się polityka? Nie wiem. Wiem, że zmienić trzeba tak wiele.

Niektórzy z przywódców protestu planują wejście w dorosłą politykę.

Kilka dni po wyjeździe z Santiago czytam o kolejnych marszach pingwinów, kolejnych pobiciach i zatrzymaniach.

Nie zanosi się na to, że pingwiny odlecą. Zresztą one akurat nie latają.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.