Istnienie klas społecznych często pomijane jest w mediach główno-nurtowych, a jeżeli już pada termin „klasa” trudno nie odnieść wrażenia, że na świeci...
Po raz 44 spotykamy się na łamach anarchistycznego periodyku „Inny Świat”. Tym razem, nieco szerzej, podjęliśmy dwa, a nawet trzy tematy... Niejako te...
Tureckie władze w osobie prezydenta Erdoğana rozpoczęły zmasowaną kampanię prześladowania zamieszkałej w tym kraju mniejszości kurdyjskiej. Wszystko z...
Jak blisko jesteśmy nienawiści Niemców lat trzydziestych do „obcych”? W ostatnią sobotę zorganizowano manifestacje skierowane przeciwko uchodźcom z kr...
Bardzo duża część uchodźców, przedstawianych jako Syryjczycy, jest tak naprawdę Kurdami, zamieszkującymi Syrię. Kurdowie od lat toczą walkę o stworzen...
so oozy.... (niezweryfikowane), Czw, 2007-12-27 16:35
"Mały wielki człowiek" to powieść; i jako taka nie rości sobie prawa do bycia jakimkolwiek źródłem antropologicznym. Jeśli chodzi o Twojego kumpla antropologa, to ja znów proszę o źródła, teksty, linki, nazwiska. To, do czego odwołujesz się, ma wartość dla Ciebie - żeby miało dla mnie jako coś więcej niż informacja o Twoich poglądach, potrzebuje konkretu.
Używasz mnóstwa retoryki: "normalna teza", "po prostu taka jest logika stosunków międzyludzkich", "trzeba spojrzeć prawdzie w oczy", i sporo języka, który jest bardzo asertywny, tyle że bez pokrycia - komunikuje wtedy Twoje poglądy i emocje, ale niewiele więcej. Jak dla mnie to bardzo niebezpieczne: w kwestii stanowczości (prawie że jednoznaczności Twoich stwierdzeń) i naturalnie ich arbitralności; jeśli nie ma odniesienia, namacalnego przykładu, "dowodu", czy ryzyko tego, że wpadniemy w demagogię, nie jest przypadkiem zbyt wysokie? A temat jest cholernie ważny: formułuje przecież pytanie o możliwy kierunek kontrkultury.
Obawiam się, że pojęcie "człowieka" zbywasz znowu uproszczeniami i ogólnikami. Pewno, że u Greków (kiedy zresztą? u jakich Greków?) musiało być inne niż w XVIII wiecznej Europie (u kogo?) - choć to myśl grecka jest podobno fundamentem "Europy"; nawiązywał do niej w jej całej różnorodności (czy tego, jak ją i tą różnorodność postrzegał) cały zgoła Renesans, to do Arystotelesa i sceptyków i cyników odwoływał się choćby Wolter, a i Marks do niej sięgał; może więc ta różnica nie jest taka znów bezwzględna? Ale nawet jeśli jest, co w związku z tym? Skoro mówisz tu o różnicy i zupełnie jej nie zarysowujesz, nie wiem do czego zmierzasz.
W ogóle odnoszę wrażenie (popraw, jak się mylę), że jesteś uniwersalistą - i to albo lekceważącym komplikacje i wyzwania wpisane w uniwersalizm, albo nie całkiem ich świadomym. Może i jest doświadczenie poza językiem, ale nie wiele o nim da się powiedzieć :) Ja przynajmniej, przyjmując hipotezę Sapira i Whorfa i idąc za językoznawstwem kognitywnym, nie wierzę w żaden transcendentny system pojęć i konceptów, które miałaby swoje odpowiedniki w konkretnych językach. A w żadnym razie nie uznałbym, że dowolny z języków Europy miałby ich najwięcej czy byłby takiemu Ursprach najbliższy. U Ciebie wyczuwam, jak już pisałem, eurocentryzm – do którego w ostatnim poście się explicite przyznajesz.
Btw, piszesz, że „kultura europejska jako jedyna wytworzyła takie silne formy humanizmu ("antropocentryzmu" jak kto chce) i to zadziałało (choć nie zawsze) antyszowinistycznie (np. całkowitą delegitymizacją niewolnictwa).” (Przy okazji, aby na pewno tylko li kultura europejska?) Mówisz tu, jak wydaje mi się, o tożsamości człowieka i pojęciu człowieczeństwa, i relacji ludzkie-nieludzkie w kontekście niewolnictwa. Jeśli tak, co z formacjami kulturowymi, gdzie jest mniej lub bardziej kompletny antropocentryzm, i niewolnictwo (Chiny – kraj wybuchowy pod względem rozwoju techniki i nauki, nie raz zestawiany z Europą, niewolnictwo zniesione w 1910; postwedyjskie Indie; kraje muzułmańskie wreszcie)? Co z formacjami, gdzie nikt nie słyszał tak o niewolnictwie, jak i jednoznacznym antropocentryzmie? Nawet jeśli chodzi o Indian, nie jest pewne czy i u nich niewolnictwo nie rozpoczęło się po kontakcie z białymi. I to kluczowe słowo, że „zadziałało”. Dla kogo, a dla kogo, niestety, nie zadziałało? Kiedy zadziałało? Czy dalej działa? Na co wreszcie zadziałało? Że mamy – my, Europejczycy – (względny, elitarny, przejściowy) „materialny” dobrobyt, a ci niecywilizowani nie (dlaczego go nie mają, swoją drogą?)?
Eurocentryzm i antropocentryzm łączą się w tym, co piszesz, bardzo spójnie. Nie chodzi tylko o to, że akceptujesz zachodnie rozwiązania – ale że patrzysz, i nie próbujesz patrzyć inaczej, przez zachodnie soczewki. Patriotyzm zakłada, jak sądzę, rozpoznanie „ojczyzny” (jeśli nawet nie państwa) i przyjęcie całej narracji (w którą włączy się historia, antropologia, socjologia, itd), którą my rozpoznajemy natychmiast i łączymy z znaną aż zbyt dobrze reakcyjną bajeczką; nacjonalizm zakłada (albo powołuje do życia) pojęcie „narodu”, znowu nie istniejące poza zachodnią narracją. Ale tu mowa albo o plemionach, albo klanach. Być może mogą one czasem być wpisane w ksenofobię czy szowinizm, ale innego rodzaju, niż ten patriotyczny czy nacjonalistyczny.
Ja bym sugerował – za Roszakiem, ale i Joanną Macy, i Snyderem – że jednoznaczna antynomia antropocentryzmu (człowiek i kultura vs reszta) jest bezpośrednio związana z tendencją do trwałego separowania (i wartościowania) na płaszczyznie kultury, społeczeństwa, i relacji międzyludzkich też. I tu upatrywałbym źródła wielu tendencji szowinistycznych. Postulowanie antynomii kultura i natura, albo błędne wnioski z uświadomienia sobie jej nieutrzymywalności uważam za bardzo bolesny przejaw antynomii ja-inny, a więc za zjawisko sprzężone z klasizmem i ksenofobią. Kiedy „ja” zaczyna jawić się jako jedyny stabilny punkt odniesienia i przyjmujemy jego ostateczny autorytet, wszelkie uprzedzenia i bezsensowne fobie stają się rzeczywiście niedotykalne i niezwyciężone: a taki proces zacznie się przecież kiedy, arbitralnie, powiemy sobie, że człowiek to pępek świata (albo że nie wiemy czy człowiek nim nie jest na pewno; ale, skoro nie ma jak sprawdzić, to chuj. Niech będzie)
Piszesz, że „silne identyfikacje grupowe z konieczności produkują szowinizm i żądanie aby "inny" też się określił grupowo”. Jak „silne” jest „silne”? Jaka jest przestrzeń i intensywność identyfikacji grupowych w konkretnych społeczeństwach plemiennych czy klanowych? Czy jak ktoś się uważa – jednoznacznie – za anarchistę albo syndykalistę (albo marksistę; albo lewaka w ogóle; albo libertarianina; itd), to też będzie żądać natychmiastowej identyfikacji swego rozmówcy? Mówisz, że „z konieczności”; nawet jeśli tak jest (czego wcale nie wykluczam), co to za konieczność? Co to miałoby sprawiać?
(Btw, nie jestem ani prymitywistą, ani szczególnym zwolennikiem powrotu do przeszłości. Nie mam też bezbrzeżnego sentymentu do jakiejkolwiek historycznej formacji kulturowej)
Protest przeciwko zawłaszczaniu tegorocznego marszu antyfaszystowskiego 11 listopada przez partię Razem i współpracujące z nią organizacje, podpisaneg...
Manchester Solidarity Federation sprzeciwia się zarówno opcji "in" jak i "out". W sprawie referendum dotyczącego członkostwa w Unii Europejskiej wyraż...
Nie należy jednak zbyt na to liczyć. Można być niemal pewnym, iż żaden uczony nie ośmieli się dziś traktować człowieka tak, jak traktuje królika; trze...
Mówiłem już, gdzie szukać zasadniczej praktycznej przyczyny potężnego jeszcze obecnie oddziaływania wierzeń religijnych na masy ludowe. Owe właściwe i...
W dniach 25-26 czerwca, anarchosyndykaliści spotkali się na konferencji pod Madrytem, by omówić powstanie nowej federacji i utworzenie na nowo anarch...
„Omawiając działalność i rolę anarchistów w rewolucji, Kropotkin powiedział: ‘My, anarchiści rozmawialiśmy dużo o rewolucjach, ale niewielu z nas zost...
Jak się okazuje, kulturalne elity zaczęły dyskutować o warunkach pracy w restauracjach i barach, gdzie są stałymi bywalcami. Pomimo faktu, że wiele sz...
again and again
"Mały wielki człowiek" to powieść; i jako taka nie rości sobie prawa do bycia jakimkolwiek źródłem antropologicznym. Jeśli chodzi o Twojego kumpla antropologa, to ja znów proszę o źródła, teksty, linki, nazwiska. To, do czego odwołujesz się, ma wartość dla Ciebie - żeby miało dla mnie jako coś więcej niż informacja o Twoich poglądach, potrzebuje konkretu.
Używasz mnóstwa retoryki: "normalna teza", "po prostu taka jest logika stosunków międzyludzkich", "trzeba spojrzeć prawdzie w oczy", i sporo języka, który jest bardzo asertywny, tyle że bez pokrycia - komunikuje wtedy Twoje poglądy i emocje, ale niewiele więcej. Jak dla mnie to bardzo niebezpieczne: w kwestii stanowczości (prawie że jednoznaczności Twoich stwierdzeń) i naturalnie ich arbitralności; jeśli nie ma odniesienia, namacalnego przykładu, "dowodu", czy ryzyko tego, że wpadniemy w demagogię, nie jest przypadkiem zbyt wysokie? A temat jest cholernie ważny: formułuje przecież pytanie o możliwy kierunek kontrkultury.
Obawiam się, że pojęcie "człowieka" zbywasz znowu uproszczeniami i ogólnikami. Pewno, że u Greków (kiedy zresztą? u jakich Greków?) musiało być inne niż w XVIII wiecznej Europie (u kogo?) - choć to myśl grecka jest podobno fundamentem "Europy"; nawiązywał do niej w jej całej różnorodności (czy tego, jak ją i tą różnorodność postrzegał) cały zgoła Renesans, to do Arystotelesa i sceptyków i cyników odwoływał się choćby Wolter, a i Marks do niej sięgał; może więc ta różnica nie jest taka znów bezwzględna? Ale nawet jeśli jest, co w związku z tym? Skoro mówisz tu o różnicy i zupełnie jej nie zarysowujesz, nie wiem do czego zmierzasz.
W ogóle odnoszę wrażenie (popraw, jak się mylę), że jesteś uniwersalistą - i to albo lekceważącym komplikacje i wyzwania wpisane w uniwersalizm, albo nie całkiem ich świadomym. Może i jest doświadczenie poza językiem, ale nie wiele o nim da się powiedzieć :) Ja przynajmniej, przyjmując hipotezę Sapira i Whorfa i idąc za językoznawstwem kognitywnym, nie wierzę w żaden transcendentny system pojęć i konceptów, które miałaby swoje odpowiedniki w konkretnych językach. A w żadnym razie nie uznałbym, że dowolny z języków Europy miałby ich najwięcej czy byłby takiemu Ursprach najbliższy. U Ciebie wyczuwam, jak już pisałem, eurocentryzm – do którego w ostatnim poście się explicite przyznajesz.
Btw, piszesz, że „kultura europejska jako jedyna wytworzyła takie silne formy humanizmu ("antropocentryzmu" jak kto chce) i to zadziałało (choć nie zawsze) antyszowinistycznie (np. całkowitą delegitymizacją niewolnictwa).” (Przy okazji, aby na pewno tylko li kultura europejska?) Mówisz tu, jak wydaje mi się, o tożsamości człowieka i pojęciu człowieczeństwa, i relacji ludzkie-nieludzkie w kontekście niewolnictwa. Jeśli tak, co z formacjami kulturowymi, gdzie jest mniej lub bardziej kompletny antropocentryzm, i niewolnictwo (Chiny – kraj wybuchowy pod względem rozwoju techniki i nauki, nie raz zestawiany z Europą, niewolnictwo zniesione w 1910; postwedyjskie Indie; kraje muzułmańskie wreszcie)? Co z formacjami, gdzie nikt nie słyszał tak o niewolnictwie, jak i jednoznacznym antropocentryzmie? Nawet jeśli chodzi o Indian, nie jest pewne czy i u nich niewolnictwo nie rozpoczęło się po kontakcie z białymi. I to kluczowe słowo, że „zadziałało”. Dla kogo, a dla kogo, niestety, nie zadziałało? Kiedy zadziałało? Czy dalej działa? Na co wreszcie zadziałało? Że mamy – my, Europejczycy – (względny, elitarny, przejściowy) „materialny” dobrobyt, a ci niecywilizowani nie (dlaczego go nie mają, swoją drogą?)?
Eurocentryzm i antropocentryzm łączą się w tym, co piszesz, bardzo spójnie. Nie chodzi tylko o to, że akceptujesz zachodnie rozwiązania – ale że patrzysz, i nie próbujesz patrzyć inaczej, przez zachodnie soczewki. Patriotyzm zakłada, jak sądzę, rozpoznanie „ojczyzny” (jeśli nawet nie państwa) i przyjęcie całej narracji (w którą włączy się historia, antropologia, socjologia, itd), którą my rozpoznajemy natychmiast i łączymy z znaną aż zbyt dobrze reakcyjną bajeczką; nacjonalizm zakłada (albo powołuje do życia) pojęcie „narodu”, znowu nie istniejące poza zachodnią narracją. Ale tu mowa albo o plemionach, albo klanach. Być może mogą one czasem być wpisane w ksenofobię czy szowinizm, ale innego rodzaju, niż ten patriotyczny czy nacjonalistyczny.
Ja bym sugerował – za Roszakiem, ale i Joanną Macy, i Snyderem – że jednoznaczna antynomia antropocentryzmu (człowiek i kultura vs reszta) jest bezpośrednio związana z tendencją do trwałego separowania (i wartościowania) na płaszczyznie kultury, społeczeństwa, i relacji międzyludzkich też. I tu upatrywałbym źródła wielu tendencji szowinistycznych. Postulowanie antynomii kultura i natura, albo błędne wnioski z uświadomienia sobie jej nieutrzymywalności uważam za bardzo bolesny przejaw antynomii ja-inny, a więc za zjawisko sprzężone z klasizmem i ksenofobią. Kiedy „ja” zaczyna jawić się jako jedyny stabilny punkt odniesienia i przyjmujemy jego ostateczny autorytet, wszelkie uprzedzenia i bezsensowne fobie stają się rzeczywiście niedotykalne i niezwyciężone: a taki proces zacznie się przecież kiedy, arbitralnie, powiemy sobie, że człowiek to pępek świata (albo że nie wiemy czy człowiek nim nie jest na pewno; ale, skoro nie ma jak sprawdzić, to chuj. Niech będzie)
Piszesz, że „silne identyfikacje grupowe z konieczności produkują szowinizm i żądanie aby "inny" też się określił grupowo”. Jak „silne” jest „silne”? Jaka jest przestrzeń i intensywność identyfikacji grupowych w konkretnych społeczeństwach plemiennych czy klanowych? Czy jak ktoś się uważa – jednoznacznie – za anarchistę albo syndykalistę (albo marksistę; albo lewaka w ogóle; albo libertarianina; itd), to też będzie żądać natychmiastowej identyfikacji swego rozmówcy? Mówisz, że „z konieczności”; nawet jeśli tak jest (czego wcale nie wykluczam), co to za konieczność? Co to miałoby sprawiać?
(Btw, nie jestem ani prymitywistą, ani szczególnym zwolennikiem powrotu do przeszłości. Nie mam też bezbrzeżnego sentymentu do jakiejkolwiek historycznej formacji kulturowej)