Blog

Krótka refleksja o tym na czym świat stoi i co należy robić by szerzyć anarchizm na co dzień

Blog

Istnienie klas społecznych często pomijane jest w mediach główno-nurtowych, a jeżeli już pada termin „klasa” trudno nie odnieść wrażenia, że na świecie istnieje wyłącznie „klasa średnia”. Szef i pracownik mają rzekomo wspólne interesy, pracodawca daje pracę (czyżby zostawienie jej dla siebie było prostszym rozwiązaniem?), a pracownik to byt mało istotny, rzadko wspominany. Bogata elita wcale nie wpływa na całokształt funkcjonowania państwa, a w demokracji nie istnieje rzekomo żadna hierarchia, której podporządkowana jest większość populacji.

Jest to podstawowy powód dla którego nadrzędnym celem współczesnych anarchistów powinno być uświadamianie klasowe swojego otoczenia, celem zdemaskowania prawdy o tym, że klasy istnieją i, że znajduje się między nimi konflikt interesów. Anarchiści nie dostrzegający zjawiska konfliktu klasowego ani istnienia klas, będą pierwszymi, którzy przeoczą pozostałe relacje władzy występujące w społeczeństwie. Ich idee będą warte o wiele mniej niż cena pewnej kamienicy na poznańskim rynku.

Świadomość klasowa to świadomość obiektywnych faktów. Analiza klasowa poddawana jest nieustannej nagonce jako marksistowski wymysł. Tymczasem nie tylko socjaliści, lecz również ich wrogowie często sami zgadzają się z jej koncepcją. James Madison, prezydent USA w latach 1809-1817 stwierdził: „ci, którzy posiadają, i ci, co nie posiadają, zawsze kształtowali odmienne interesy w społeczeństwie”. Z kolei inwestor giełdowy, Warren Buffet powiedział wprost: „oczywiście, że istnieje walka klas i to moja klasa, klasa bogatych ją wygrywa”.

Burżuazja doskonale rozumie, że wygrywa dzięki solidarności z innymi ludźmi znajdującymi się w takim samym położeniu klasowym. Kapitaliści wspólnie działają w celu osiągnięcia wspólnych celów. Nie da się ich pokonać w inny sposób niż poprzez zorganizowaną solidarność pracowników. Celem współczesnych anarchistów powinno być nie tylko przedstawienie tego obiektywnego faktu, lecz również tłumaczenie dlaczego istnieją klasy i dlaczego należy znieść podziały klasowe. Upowszechnienie się klasy robotników nie przyczyni się do obalenia relacji władzy jaką jest kapitalizm.

W ostateczności ruch anarchistyczny nie będzie w stanie realizować nawet najbardziej umiarkowanych postulatów doraźnych bez wyzbycia się złudzeń co do akceptacji jakichkolwiek szefów i jakichkolwiek przywódców i wewnętrznych relacji władzy. Dlatego nie dziwmy się, że wielu kandydatów na przywódców, polityków lub faktycznych władców świata, sprzeda nawet własną matkę za cenę ukrycia przed nami kulisów relacji społecznych. Można krytykować marginalne inicjatywy za swój ograniczony zasięg i małe pole działania. Trzeba jednak pamiętać, że dzięki małym sukcesom, konsolidujemy się i sprawiamy, że coraz więcej ludzi chce zmieniać całą rzeczywistość. Musimy być przy tym ostrożni by nie odłożyć przekazu antysystemowego na potem. Jeśli to zrobimy, ktoś to wykorzysta, i stworzy potwora, który pod płaszczykiem antysystemowości zrobi wiele celem obudzenia jeszcze gorszego oblicza obecnego systemu.

Wśród pracowników byli, są i zawsze będą tacy, którym nie zależy na obaleniu całego systemu hierarchii. Część po prostu w to nie wierzy, część wierzy w taką możliwość, ale nie chce aby taki scenariusz się spełnił. Wolą wspinać się coraz wyżej w hierarchii i móc narzucać innym swoją wolę. Doświadczenia w konfliktach z władzą mogą zmienić ich pogląd na sprawę. Ale część z nich może w kluczowych momentach zdradzić swojej towarzyszy. To prawda, człowiek nie musi należeć do klasy pracującej żeby być wrogiem systemu, ale może również należeć do niej, a i tak być jego zwolennikiem. Największy obiektywny interes w wyrwaniu się spod jarzma władzy mają ci, którzy znajdują się na dole i to oni muszą być targetem naszych idei. Bez udziału pracującej części ludności żadnej rewolucji nie będzie.

Akcja bezpośrednia musi być nastawiona na stworzenie siły i wartości opartych na solidarności i wolności. Kapitalizm jest jedną z wielu relacji władzy, obok obalenia wyzysku ekonomicznego dążymy do ukrócenia ucisku duchowego i psychologicznego. Konflikt klasowy przenosi się również poza zakład pracy i występuje przy okazji inwestycji przemysłowych, czy walk o dach nad głową. Nie jesteśmy robotami, których życie ogranicza się do pracy.

Trzeba na każdym demaskować ideologiczne kłamstwa władzy, a w szczególności wykazać, że teoria ładu i porządku, która usypia wolność i swobodę, jest fałszywa od początku do końca. Państwo nie przestrzega praw, które samo sobie narzuca, a wszystkie prezenty pochodzące od władzy w większości słusznie traktujemy podejrzliwie. Rządzi ten, kto płaci, a nie ten co głosuje. Edukacja poprzez słowo, pióro, sztukę czy działalność powinna być zadaniem każdego anarchisty. Rewolucje i masowe wystąpienia przeciwko władzy wybuchały zawsze tam, gdzie przez długi czas obecna była propaganda rewolucyjna. Wspieraj lokalne środowiska anarchistyczne, jeżeli nie wierzysz w obietnice wyborcze oraz zmienianie systemu od środka.

Myśl Walcz, Stawiaj Opór
Walczyć trenować, Anarchia musi panować

Nowy numer anarchistycznego pisma Inny Świat #44

Blog

Po raz 44 spotykamy się na łamach anarchistycznego periodyku „Inny Świat”. Tym razem, nieco szerzej, podjęliśmy dwa, a nawet trzy tematy... Niejako tematem przewodnim są panowie (i czasami tez panie) w niebieskich (a czasem czarnych) mundurach, czyli dlaczego nienawidzimy policji i tak dalej... Tu, głównym chyba materiałem jest wywiad z osobą prowadząca pożyteczny portal informacyjny: bezkarnoscpolicji.info. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, iż temat ten jest nie opisany w całości i te kilka tekstów to tylko zalążek problemu... Obiecujemy, że w przyszłości o niecnych działaniach stróżów prawa, będziemy informować. Kolejny temat, to kolejne materiały dotyczące walki Kurdów w syryjskim Kurdystanie (Rojava) oraz ich zmagania z coraz bardziej brutalnym reżimem tureckiego Państwa. Już nie tak obszernie, jak w poprzednim numerze naszego pisma, i bardziej ideowo, jeśli można by tak powiedzieć... Poniekąd trzecim mini-blokiem jest Meksyk i sprawa mordu na tamtejszych studentach w zeszłym roku. Obszerny materiał w tym temacie przedstawiła nasza koleżanka, która odwiedziła Meksyk w pierwszej połowie roku a my dodatkowo postanowiliśmy ją wypytać jeszcze w krótkim wywiadzie. Oczywiście to nie wszystkie materiały w tym numerze. Jak zwykle, znajdziecie jeszcze materiały historyczne, omówienia książek, cos o naszej, anarchistycznej kulturze itp., itd. Zresztą, zobaczcie sami w szczegółowym spisie treści:
# Anarchiści wobec uchodźców - Jacek
# „Więcej gracji w okupacji...” czyli Malina Stalina - Lech L. Przychodzki
# Rytmy oporu w Żurawlowie - K.
# E.L.F. vs F.B.I. - wywiad
# Cienka niebieska linie to płonący lont - dlaczego każda walka jest teraz walką przeciwko policji - CrimethInc
# Czystka w Balitimore - Margaret Killjoy
# Policja w służbie czyścicieli kamienic - Lukasz Weber
# Bezkarność policji na celowniku - wywiad
# Studencka Akcja Bezpośrednia - wywiad
# Coraz bardziej ponury cmentarz - Lech L. Przychodzki
# Panie Anarchisto, czas porozmawiać o kolonializmie - Petar Stanczew
# Adbullah Ocalan. Konfederalizm demokratyczny czyli koncepcja funkcjonowania społeczności bezpaństwowej - Frater Sathanieli Zakalwe
# Debbie Bookchin: rozmowa o wkładzie jej ojca w teorię rewolucyjną i adaptacji jego idei w kurdyjskim ruchu wolnościowym
# Jesteśmy 43! - Natalia Krajewska
# „Nie ma już policjantów z kałachami i rotwailerami na każdym rogu ulicy” - Wywiad z Natalią Krajewską
# O pozornej walce i utracie determinacji - Frater Sathanieli Zakalwe
# Rewolucja zza więziennych krat... rok 1905 w Białymstoku
# Anarchistyczni męczennicy z Changshy - Nick Heath
# Rap przez rewolucyjne R - Jeremi
# Kawaleria kosmosu - Michael Moorcock
# O cnotach rycerskich i walce z wiatrakami - Powsinoga
# Japoński anarchizm na ekranie - freejazz
# Ciemna materia sztuki. O najnowszym filmie Anny Baumgart - Agnieszka M. Wasieczko
# Polski debiut Goldman... po 105 latach - Agnieszka M. Wasieczko
# Uwagi na marginesie książki historycznej - Aleksander Łaniewski
# Z dziejów europejskiego anarchosyndykalizmu - Tomasz Romanowicz
# Przemoc klasowa drogą do wolnego świata? - Tomasz Romanowicz
# Myśleć - znaczy być wolnym - Ewa Małopolska
# Nigdy nie spotkasz władzy, czyli o tym, jak spotkałem Roberta - Stanisław Krastowicz
# Federico Arcos (1921-2015)
Pismo do kupienia w wybranych punktach Empik oraz w Trojce http://www.bractwotrojka.pl/index.php?option=com_virtuemart&page=shop.pr...

Wiemy, że empik to zła korporacja, która wykorzystuje pracowników oraz współpracowników. Wiemy, że przez empiki i podobne sieci, upadają małe księgarnie, które mają swój klimat i miłą atmosferę oraz obsługę. Wiemy, że empki to zły kapitalizm i w ogóle zło wcielone... a jednak nadal sprzedajemy tam nasze pismo, choćby po to, by dotrzeć z anarchizmem do ludzi, którzy być może nigdy o nim nie słyszeli albo może i słyszeli, ale nigdy nie przeczytali niczego napisanego przez anarchistów. Empiki dają nam taką szansę i próbujemy ją wykorzystywać, choć nie jest to dla nas zbyt opłacalne... Nie wiemy, jak długo jeszcze Inny Świat będzie sprzedawany na półkach empików, lecz na razie jest i chcemy spróbować pomóc tym, którzy chcą go kupić. Dlatego tez publikujemy poniżej listę salonów, do których został wysłany najnowszy numer Innego Świata. Zwracamy się również z prośbą do wszystkich odwiedzających empiki w całym kraju, a szczególnie te, w których sprzedawany jest IŚ. Jeśli nawet nie kupicie tam naszego pisma, to zadbajcie chociaż o to, by było ono porządnie wyeksponowane w dziale pism społeczno-politycznych, gdzie musi ono leżeć obok wszelakiego prawicowego gówna. Będziemy wam za to ogromnie wdzięczni.
Salud y Anarchia!

Salony sieci empik w których dostaniecie 44 numer pisma anarchistycznego Inny Świat:
EMPIK Białystok Rynek
EMPIK Bielsko-Biała Sarni Stok
EMPIK Bielsko-Biała Sfera
EMPIK Bydgoszcz DTC
EMPIK Bydgoszcz Focus Mall
EMPIK Częstochowa III Aleja
EMPIK Dąbrowa Górnicza Pogoria
EMPIK Elbląg Zielone Tarasy
EMPIK Gdańsk Galeria Bałtycka
EMPIK Gdańsk Główny
EMPIK Jastrzębie Zdrój
EMPIK Katowice Silesia Mega
EMPIK Katowice Trzy Stawy
EMPIK Kielce Korona
EMPIK Koszalin EMKA
EMPIK Kraków Gal. Krakowska
EMPIK Kraków Kazimierz
EMPIK Łódź Galeria
EMPIK Łódź Manufaktura Mega
EMPIK Łódź Port Ikea
EMPIK Lublin Olimp
EMPIK Lublin Outlet
EMPIK Lublin Plaza
EMPIK Nowy Targ
EMPIK Olsztyn Alfa
EMPIK Opole Arkadia
EMPIK Opole Karolinka
EMPIK Płock Podole
EMPIK Poznań Megastore
EMPIK Radom Vis a Vis
EMPIK Ruda Śląska
EMPIK Rumia Port Handlowy
EMPIK Rybnik Focus Park
EMPIK Rzeszów Galeria
EMPIK Sochaczew Park Sonata
EMPIK Sosnowiec Plejada
EMPIK Starogard Gdański Neptun
EMPIK Suwałki Plaza
EMPIK Szczecin Galaxy
EMPIK Szczecin Kaskada
EMPIK Tczew Galeria Kociewska
EMPIK Toruń Starówka
EMPIK Tychy City Point
EMPIK Wałbrzych Galeria Victoria
EMPIK Wałbrzych Podzamcze
EMPIK W-wa Arkadia Mega
EMPIK W-wa Blue City II (Nowy)
EMPIK W-wa Centralna PKP
EMPIK W-wa Gal. Mokotów Mega
EMPIK W-wa Junior Mega
EMPIK W-wa Nowy Świat Mega
EMPIK W-wa Piaseczno
EMPIK W-wa Skorosze
EMPIK W-wa Wola Park
EMPIK W-wa Złote Tarasy
EMPIK Wrocław Bielany
EMPIK Wrocław Borek
EMPIK Wrocław Magnolia Park
EMPIK Wrocław Megastore
EMPIK Wrocław Pasaż Grunwald.
EMPIK Wrocław PKP
EMPIK Wrocław Renoma
EMPIK Zabrze M1
EMPIK Zamość Galeria Twierdza

Po trupach Kurdów do władzy.

Blog

 ofiaryTureckie władze w osobie prezydenta Erdoğana rozpoczęły zmasowaną kampanię prześladowania zamieszkałej w tym kraju mniejszości kurdyjskiej. Wszystko zaczęło się, gdy syryjscy Kurdowie zamieszkujący tereny przygraniczne z Turcją odpierali ataki Państwa Islamskiego. Miasto Kobane oblegane przez islamistów posiadało ostatnią linię zaopatrzenia przez Turcję. Jednak tamtejsze władze szczelnie zamknęły przejścia graniczne zabijając Kurdów, którzy chcieli pomóc swoim rodakom w Kobane. Miasto jednak nie padło i odparło islamistów. Kilka tygodni później gdy Kurdowie świętowali zwycięstwo w tureckim mieście Surcum, doszło do ataku terrorystycznego, w wyniku którego zginęło 28 osób, a ponad 100 zostało rannych. 8 września zaatakowano i podpalono 128 lokali legalnie działającej w Turcji partii prokurdyjskiej HDP, która zasiada notabene w parlamencie. Władza turecka rozpoczęła również pacyfikację regionu kurdyjskiego otaczając go szczelnie wojskiem i nie wpuszczając żadnych obserwatorów i dziennikarzy. W sobotę 10 października odbyła się w Ankarze wielotysięczna pokojowa demonstracja Kurdów sprzeciwiających się przemocy, w czasie której wybuchły dwie bomby zabijając 128 osób. Policja blokowała dojazd karetek do rannych. Prześladuje się również dziesiątki tysięcy Kurdów, którzy uciekli z Syrii przed Państwem Islamskim i przebywają obecnie w obozach dla uchodźców. Zmniejsza się im racje żywnościowe i otwarcie daje do zrozumienia, by wyjechali do UE bo w Turcji są niemile widziani.
Przyczyny tych wydarzeń i otwartej wojny jakie władze tureckie wytoczyły Kurdom wynikają z czerwcowych wyborów w tym państwie, gdzie właśnie HDP zdobyło 13 proc. głosów i w ten sposób pozbawiło rządzącą w Turcji partię AKP bezwzględnej większości. W związku z tym zapowiedziano przedterminowe wybory na 1 listopada, a władza stosuje wszelkie możliwe sposoby, by nie powtórzyła się sytuacja z czerwca. Tajemnicą poliszynela jest również cicha wymiana handlowa między Turcją, a Państwem Islamskim, które właśnie walczy z Kurdami.
Dla niewtajemniczonych: Kurdowie to największy naród bez państwa- 27 milionów ludzi zamieszkujące pogranicze Turcji, Syrii, Iraku i Iranu.

Słowa w służbie nienawiści

Blog | Dyskryminacja

 ŚwiniaJak blisko jesteśmy nienawiści Niemców lat trzydziestych do „obcych”? W ostatnią sobotę zorganizowano manifestacje skierowane przeciwko uchodźcom z krajów objętych wojną. Przy okrzykach „wy macie meczety my na was maczety”, „będziecie wisieć na drzewach zamiast liści”, „ciapate ścierwo” niesiono również głowy świń z napisami „islamskie świnie”. Po demonstracjach dostało się też arabskim i wietnamskich barom, do których wrzucano gaz łzawiący. Niewiele te wydarzenia jednak zainteresowały media, polityków, kościół. Wygląda na to, że nie widzą problemu, a nawet dają przyzwolenie na tego typu zachowania. Wszak zbliża się kampania wyborcza i nikt nie chce uchodzić za człowieka wprowadzającego konia trojańskiego do naszego katolickiego świata.
Nienawiść wynika prawie zawsze z niewiedzy i fałszywych przesłanek. Tych drugich mamy coraz więcej- fabrykowane codziennie pobicia i gwałty kobiet już nie tylko w krajach Unii ale i w Polsce, napady uchodźców na polski autokar z pielgrzymami, czy zatrzymywanie islamistów na Węgrzech zmierzających do Polski pragnących zabijać naszych rodaków, by wprowadzić szariat. Co z tego, że bardzo szybko okazuje się to fałszywkami, informacja idzie w świat i jest ciągle powielana prowadząc do zbiorowej histerii.
Za obecny stan rzeczy odpowiedzialnych jest wielu. Znikoma ilość aktorów, pisarzy ludzi kultury staje po stronie uchodźców uciekających przed Państwem Islamskim i religijnym fundamentalizmem. W głównych mediach próżno szukać reportaży o wojnie w Syrii (bombach kasetowych, broni chemicznej). Nie ma nic o prześladowaniu Kurdów, reżimie islamistów na zajętych terenach. Karmi się nas jedynie zagrożeniem, które ma nastąpić po przyjęciu kilku tysięcy uciekinierów. To polskie media są w dużej mierze odpowiedzialne za nienawiść ulicy. Podobną postawę przyjmuje również kościół i szkolnictwo. W tym drugim daremnie szukać lekcji filozofii czy kulturoznawstwa mamy natomiast jedynie słuszną historię z monoteistycznym i mesjanistycznym przesłaniem. Również kościół katolicki z wyjątkiem papieża Frnaciszka nie zabiera jednoznacznego stanowiska. Niestety większość duchownych oficjalnie przyznaje się do niechęci wobec emigrantów i czyni to publicznie.
Zostaje więc pytanie: Co może się wydarzyć jeżeli ta fala nienawiści nie zostaje zatrzymana? Czy czeka nas nowa noc kryształowa z uchodźcami w roli głównej?

NIE BOJĘ SIĘ UCHODŹCÓW! BOJĘ SIĘ, CO MOŻE SPOTKAĆ ICH W POLSCE

Blog | Rasizm/Nacjonalizm

 WelcomeBardzo duża część uchodźców, przedstawianych jako Syryjczycy, jest tak naprawdę Kurdami, zamieszkującymi Syrię. Kurdowie od lat toczą walkę o stworzenie własnego państwa. Państwo Kurdyjskie ma być w pełni demokratyczne, oparte na samorządności oddolnej. Kurdowie mają bardzo luźny stosunek do religii (są wśród nich muzułmanie jak i chrześcijanie).
Kurdowie od wielu miesięcy toczą samotną walkę z Państwem Islamskim, które prowadzi ekspansję terytorialną na terenie Syrii. Tereny te zamieszkiwane są właśnie przez Kurdów, pragnących ogłosić swoją niepodległość (Kurdowie to największy naród bez państwa – 20 milionów ludzi). Państwo Islamskie ma jednak znacznie lepszą broń i jest wspierane przez wiele sił zewnętrznych. Powoli więc udaje mu się wypierać Kurdów. Duża część uchodźców zaczyna uciekać z terenów kurdyjskich do Turcji. Turcja jednak od lat prześladuje Kurdów, gdyż ich państwo ma znaleźć się również w niewielkiej części obecnej Turcji, która oczywiście nie chce na to pozwolić. Policzkiem dla Turków było również wejście do parlamentu w 2015 roku kurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP), co według obozu władzy – zdestabilizowało sytuację. Władza więc rozpoczęła prześladowania Kurdów, otaczając region, przez nich zamieszkały i prawdopodobnie pacyfikuje te tereny (prawdopodobnie, bo nie wpuszczani są tam żadni dziennikarze, a informacje pochodzą od samych Kurdów).
Turcja urządziła właśnie swoją noc kryształową https://www.tygodnikpowszechny.pl/antykurdyjska-noc-kryszta… . W całym kraju podpalane są siedziby HDP. Policja bezczynnie się temu przygląda, a straż nie gasi pożarów. Sami Kurdowie doświadczają przemocy bezpośredniej – są bici, szykanowani, zadarzają się też ofiary śmiertelne. Te prześladowania doprowadzają do panicznej ucieczki Kurdów z Turcji.
Jednak polskie media i politycy przedstawiają uchodźców jako ludzi nieodpowiedzialnych, którzy mieli w Turcji wszystko, ale chcieli jeszcze więcej i narażali własne rodziny, które tonęły, przedostając się do Europy. Pojawia się bardzo wiele niesprawdzonych informacji, jak np. rzekome zatrzymanie wśród uchodźców na Węgrzech dwóch terrorystów. Kilka dni później jednak okazuje się, że zatrzymanie nastąpiło na podstawie zdjęć, jakie Ci ludzie mieli ze sobą, a na których byli z bronią. Zostali jednakże zwolnieni, okazując się bojownikami, walczącymi właśnie z Państwem Islamskim, co potwierdziło śledztwo Associated Press http://natemat.pl/153885,walczyl-po-stronie-isis-teraz-jest… . Jednak polski Internet wydał już wyrok i pełne nienawiści profile na FB krzyczą: „Oni wszyscy są terrorystami, widzicie?” Nikt nie pofatyguje się, by zamieścić wyjaśnienie, dotyczące tego zatrzymania. Kolejnymi argumentami przeciwko emigrantom są pokazywane zdjęcia obcinających głowy wrogów bojowników Państwa Islamskiego, czyli ludzi, z którymi ci emigranci walczą i przez których uciekają. Kolejnym zarzutem jest to, iż pośród uciekinierów 75% to mężczyźni. 1. Podróż do Europy często trwa kilka miesięcy i ludzie starzy czy dzieci boją się, że sobie nie poradzą a kobiety boją się gwałtów i śmierci. 2. Młodzi mężczyźni słyszą od rodziców: Synu uciekaj, my jesteśmy starzy i może dadzą nam spokój, a ciebie zabiją 3. Rodziny wysyłają mężczyzn do Europy: Jesteś młody i silny dotrzyj do Niemiec, zarób pieniądze, ścignij całą rodzinę. Bardzo często również prawicowe media pokazują drastyczne zdjęcia morderstw i gwałtów, jakie mają mieć miejsce np. w Skandynawii. W rzeczywistości większość z opisów jest fikcją, a pokazywane zdjęcia pochodzą z zupełnie innych morderstw i wypadków.
Cała ta sytuacja w naszym kraju przypomina polowanie na czarownice z lat trzydziestych w Niemczech. Również wtedy Żydów przedstawiano jako groźnych zwyrodnialców, odpowiedzialnych za wszelkie zło. Gdy media pokazały nieżywe dziecko na plaży, część komentarzy internautów miała dosłownie taki wydźwięk: „Dobrze, że zdechł, bo pewnie by był terrorystą”. Kuriozalne jest to, że dziecko było właśnie Kurdem, duża część rodziny którego zginęła w Kobane podczas walk z Państwem Islamskim. Czemu więc jest w naszym kraju przyzwolenie na taką mowę nienawiści? W Polsce już teraz według różnych źródeł mieszka od 15 do 25 tysięcy Arabów, z którymi nie było nigdy problemów. Mimo to zdecydowana większość rodaków boi się uchodźców i jest podatna na ową propagandę nienawiści. Niemcy, którzy mają dużą ilość uchodźców, nie mają w większości naszych obaw. Organizowane są powitania, a nawet na stadionach piłkarskich pojawiają się ogromne żywe napisy „Witamy uchodźców”.
Zapytano mnie, jako osobę piszącą na różnych forach, „Czy się nie boję tych ludzi”? Nie, nie boję się. Boje się natomiast tego, że w wyniku kampanii nienawiści ludzie, którzy uciekali przed fanatyzmem religijnym, będą właśnie opluwani, znieważani, a może i bici na naszych ulicach.

Grecja: Nie żyje anarchista Spyros Dravilas, dwaj inni aresztowani

Blog | Represje | Ruch anarchistyczny

W trakcie operacji oddziałów sił specjalnych greckiej policji niedaleko miasta Wolos stracił życie anarchista Spyros Dravilas dwaj inni anarchiści: Grigoris Tsironis i Spiros Christodoulou zostali aresztowani.

Greckie media alternatywne tak opisują zatrzymanych i martwego towarzysza:

Grigoris Tsironis jest wieloletnim działaczem greckiego ruchu anarchistycznego, uczestniczył między innymi w okupacji Ateńskiej Politechniki w 1995 roku i walkach przeciw gentryfikacji dzielnicy Exarchia. Później zszedł do podziemia.

Spiros Christodoulou - zbuntowany proletariusz, zawsze zachowywał godnośc w najcięższych warunkach takich jak uwięzienie.

Spyros Dravilas - był po raz pierwszy aresztowany za działalność rewolucyjną w wieku 21 lat. Stracił życie w wieku 34 lat.

Według policji trójka towarzyszy należała do grupy illegalistów zajmujących się napadami na banki. Zrabowane pieniądze miały być przeznaczane na wsparcie dla więźniów politycznych i finansowanie działalności rewolucyjnej. Grupa miała współpracować ze słynnym przestępcą Vasilisem Paleokostasem i założycielem organizacji Walka Rewolucyjna Nikosem Maziotisem.

Pomimo wszystkich różnic politycznych jakie dzielą nas z insurekcjonistami:

PAMIĘĆ I SOLIDARNOŚĆ!

Źródła:
athens.indymedia.org
tovima.gr/en/article/?aid=709343

KOMENTARZ OKOŁOWYBORCZY: Wyborcze alternatywy, frekwencja, mediokracja – czyli albo (anty)systemowość albo (anty)demokracja

Blog | Tacy są politycy | Wybory

Kurz po pierwszej turze wyborów prezydenckich jeszcze nie opadł. Zapowiada się, że długo nie opadnie, gdyż medialne szczekaczki z pewnością nie pozwolą na choćby krótkotrwałe odwrócenie uwagi społecznej od swoich chlebodawców w momencie, kiedy owa uwaga jest im najbardziej potrzebna. W chwili obecnej wszyscy możemy się domyślać, jaką zadymę zgotują sobie i całemu społeczeństwu w najbliższych dniach dwaj główni kandydaci do urzędu prezydenta, zanim któryś z nich ostatecznie nim zostanie. Obaj już od dłuższego czasu na to – bo bynajmniej nie dla ludzi jako ich „przedstawiciele” – pracują. Obaj z całym swoim zapleczem politycznym i medialnym. Obaj z prawej strony politycznej sceny. Obaj konserwatyści. Obaj pro-zachodni, na pasku Brukseli, Waszyngtonu i Watykanu (wymieniając w kolejności alfabetycznej). Obaj ciążący w kierunku zbrojeń i polityki anty-rosyjskich prowokacji. Obaj współwinni upokarzającego stanu, w jakim znajduje się społeczeństwo. W końcu obaj zgodnie stwarzający iluzję istnienia alternatywy, jaką zdają się rysować przed ludźmi mainstreamowe media. Obaj tak samo marionetkowi i puści w swoim przekazie… Oto wybór, przed jakim staje tzw. obywatel. Daje się mu możliwość wybrania między rakiem a rakiem, bo już nawet nie pomiędzy dżumą a cholerą. Już teraz można sobie zdać sprawę, że nic się nie zmieni, a przynajmniej nie na lepsze.

Jednakowoż perspektywa wyboru między rakiem a rakiem nie zarysowała się przed społeczeństwem dopiero wraz z ogłoszeniem wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich. Wcześniej przecież również można było „wybrać” spośród łącznie jedenastu podobnych sobie kandydatów, którzy realnie niczym istotnym się od siebie nie różnili. Zostali oni – wszyscy, co do jednego – stworzeni i wypromowani przez media. Media – od Gazety Wyborczej i TVN-u począwszy, a na Radiu Maryja i Gazecie Polskiej skończywszy – które od zawsze usiłują przedstawić wydarzenie, jakim są wybory, jako istotę demokracji, usilnie zachęcając ludzi do udziału w nich. Przez ostatnie tygodnie Telewizja Polska promowała udział w wyborach za pośrednictwem ograniczonych w przekazie, prymitywnych intelektualnie i bezdennie żałosnych w swej formie spotów, mających zachęcić niezdecydowanych do postawienia krzyżyka przy wybranym przez siebie nazwisku. Przy okazji każdych wyborów, przed i po ogłaszaniu ich wyników, dziennikarze, jak również zaproszeni przez nich do studia „rzeczoznawcy”, publicyści, artyści i – rzecz jasna – sami politycy, zwykli ubolewać nad niską, ich zdaniem, frekwencją, od lat nieprzekraczającą 50%. Społeczeństwu próbuje się wmawiać, że absencja wyborcza to wynik zwykłego lekceważenia, ignorowania czy olewania nie tylko tak dostojnego i znaczącego wydarzenia politycznego, jakim zdają się być wybory, ale w ogóle całego życia społecznego i obywatelskiego, przez ludzi nieświadomych, nieodpowiedzialnych i kompletnie nie interesujących się sprawami publicznymi. Zdaniem (przynajmniej tym oficjalnie wygłaszanym) dziennikarzy i parlamentarzystów, niechodzenie na wybory to oznaka totalnej obojętności oraz społecznej i obywatelskiej niedojrzałości. Mając na uwadze i w perspektywie kolejne wybory, zwykli oni odwoływać się do „sumienia”, „poczucia obowiązku” czy „historycznej odpowiedzialności” potencjalnych wyborców. Oczywiście nie robią tego ani w interesie wyżej wymienionych ani z poczucia misji, ani w czynie społecznym, a jedynie po to, by nieustannie legitymizować panujący wszem i wobec status quo. W końcu bez wyborców nie ma wyborów, a bez wyborów nie ma ich zwycięzców. Innymi słowy, brak rozstrzygnięcia wyborów, w ramach tzw. demokratycznego państwa, oznacza dla polityków brak możliwości dostępu do koryta czyli koniec złotego interesu. Politycy nie prą jednak wyłącznie na zdobywanie poparcia dla własnej opcji. Jak się okazuje, zależy im choćby właśnie na samej frekwencji. Często można się spotkać z wypowiedziami parlamentarzystów o treści: „To ważne, by wziąć udział w wyborach, by wyrazić swoje zdanie” albo „Drodzy rodacy, nie jest dla mnie ważne to, na kogo oddacie głos. Ważne, byście poszli i go po prostu oddali…”. Dlaczego zatem sama frekwencja jest dla nich tak ważna? Z jednej strony owszem, namawianie do udziału w wyborach bez względu na polityczne upodobania zakrawa na postawę godną obiektywnego męża stanu, co może polepszyć wizerunek i notowania określonego kandydata. Z drugiej jednak, jeśli propaganda pro-wyborcza zadziała, to okaże się, że kiedy jedna grupa wyborców, zachęcona do zwykłego „pójścia na wybory”, odda głos – nie ważne z jakich przyczyn – na jedną opcję, a druga, choćby przypadkowo, zagłosuje na drugą, odtąd chcąc nie chcąc identyfikując się z nią, to pozostaje jedynie kwestia nakreślenia silnej linii podziału pomiędzy jednymi a drugimi, oraz skłócenie ich poprzez wyolbrzymienie określonych cech obu stron politycznej konfrontacji…i efekt osiągnięty. W tym momencie bowiem, powstaje społeczeństwo podzielone, które gwarantuje nie tylko łatwość kierowania sobą w myśl zasady „dziel i rządź”, ale także zapewnia stałe indukowanie się wzajemną nienawiścią poszczególnych obozów i – co za tym idzie – długofalowy ich udział w wyborach, traktowanych od tej pory już nie jako jutrzenka zmiany na lepsze, ale jako starcie wrogich stronnictw – polityczny show, utrwalający legalne pozostawanie przy władzy. W istocie cykliczne nabijanie frekwencji wyborczej spełnia swoją uniwersalną i ponadczasową rolę o tyle, że jeśli już jedna czy druga taka opcja wyraziście się zarysuje, to potem mogą powstawać kolejne formacje, które na zasadzie rzekomych przeciwieństw, różnic programowych, odżegnywania się od „tamtych” czy choćby wykorzystując zwykłe zmęczenie społeczeństwa dotychczasową polityką, zyskają sobie zwolenników, którzy na jedną, góra dwie kadencje wyniosą je do władzy, aż w pewnym momencie okaże się, że ci, podobnie, jak poprzedni, nie mają nic oryginalnego do powiedzenia i na pewno nie mają też zamiaru realizować obietnic czy programu… Takie błędne koło toczy się latami i nie trzeba nikomu tłumaczyć, kto na tym zyskuje, a kto traci.

Parlamentarzystom pozostaje zatem być i gadać, reszta to zadanie dla mediów – mediów, które okazują się tak istotne i bezcenne dla polityków i tworzonej przez nich „demokracji”. Bez nich nikt nie wiedziałby nic ani o kandydatach ani o wyborczych terminach. Gdyby nie było codziennego politycznego mielenia w telewizji, radiu i prasie, to zapewne żaden człowiek nie zdążyłby ulec emocjom i znienawidzić określonej formacji czy konkretnej postaci parlamentarnej, a tym samym, w ramach realizacji założeń kampanii negatywnej, poprzeć opcji „przeciwnej”. Bo nie ma co się oszukiwać – w podzielonym społeczeństwie, z jakim mamy do czynienia, najczęściej nie głosuje się „za” kimś, tylko „przeciwko” komuś innemu wybiera się jego kontrkandydata. Można się zastanowić, czy takie postępowanie to faktycznie „wybór”. Chyba tylko tzw. mniejszego zła. Gdzie zatem sens wyboru?

Abstrahując od niekwestionowanej roli środków masowego przekazu w promowaniu i upowszechnianiu wyborczej delirki, same media nie zaistniałyby bez stojących za nimi politycznych lobby. To one nadają głównonurtowym dziennikarzom cele i pożywkę, którą codziennie można obrzucać nieświadomych odbiorców, żerując na ich emocjach i potrzebie bezpieczeństwa. To polityczne grupy interesów – po dojściu do władzy – obsadzają na medialnych stołkach poszczególne osoby i opłacają je, zapewniając jednocześnie duże profity, popularność i sympatię społeczną wielu z nich. W końcu to właśnie dzięki pozornie skłóconym politykom, dziennikarze mainstreamu uchodzą za obiektywnych mediatorów, neutralnych i panujących nad sytuacją, inteligentnych, błyskotliwych i kulturalnych (lub prowokacyjnie nie-kulturalnych) przedstawicieli społeczeństwa, którzy zawsze potrafią godnie i/lub sensownie przedstawić każdą informację, jednocześnie jednak umiejąc relatywizować każdą prawdę, opinię tendencyjnie przedstawiać jako fakt, zaś autentyczne dane kwestionować, nadawać im pozory spekulacji lub pomijać ich najistotniejsze części w sposób taki, by przypadkiem nikt nie pomyślał, że policja znowu nadużyła uprawnień, zaś strajkującym górnikom czy lekarzom chodzi o coś więcej niż tylko o kasę.

Nakreślony powyżej obraz symbiozy władzy i mediów pierwszego obiegu prowadzi do wniosku, że jedno nie ma racji bytu bez drugiego. Ta symbioza to stały i nierozłączny element „demokracji”, która w istocie nie jest niczym innym, jak tylko krypto-autorytaryzmem, w ramach którego polityczno-medialny establishment nie traktuje już nawet podmiotowo jednostki-wyborcy, ale operując pojęciami statystycznymi mówi o procentowych częściach pozbawionej świadomości masy, tym samym nadając im podmiotowe znaczenie decyzyjne. Samo słowo ‘demokracja’ to jedyne co pozostało z pierwotnego wydźwięku definicyjnej demokracji. Historyczne znaczenie tego słowa zakładało udział całych zgromadzeń ludowych i każdego ich uczestnika z osobna w podejmowaniu decyzji istotnych dla samoorganizowania się i rozwoju populacji antycznych społeczeństw. Zainteresowanie sprawami społecznymi było dla ówczesnych czymś naturalnym i wynikało z troski tak o osobiste, jak i o wspólne sprawy, oraz z poczucia indywidualnej i zbiorowej odpowiedzialności za tworzoną grupę. Dyskusje na forach publicznych i głosowania w określonych kwestiach nie sprowadzały się do wybierania często zupełnie nieznanych sobie „przedstawicieli”, którzy wszelkie istotne decyzje mieliby podejmować w imieniu swoich wyborców, nie ponosiliby przy tym wobec nich praktycznie żadnej odpowiedzialności i byliby nieodwoływalni przez cały czas trwania swoich kadencji, nie wspominając o tym, że czerpaliby ze swojej aktywności korzyści materialne (notabene niebagatelnie duże), tak jak ma to miejsce teraz. W obecnych czasach, choć zasady demokracji uczestniczącej upowszechniają się co raz szerzej w co niektórych miastach, większość ludzi przywykła do serwowanej przez polityków i media tezy, jakoby zwykli, „szarzy” obywatele nie byli w stanie podejmować istotnych dla życia społecznego decyzji za pośrednictwem powszechnych zgromadzeń czy referendów z powodu swojej niekompetencji społecznej, nieznajomości zasad ekonomii, technologii, edukacji czy zdrowia publicznego. Pojawia się więc pytanie o to, czym obywatele, czyli potencjalni wyborcy, mają się kierować wybierając swoich „przedstawicieli” skoro sami są niekompetentni? Jak mają rozumieć programy i zamiary wyborcze kandydatów, skoro sami są na tych sprawach nie znają? Odpowiedź jest prozaiczna, a wniosek jasny: albo polityka jest komplikowana celowo, a w rzeczywistości tylko pozornie, albo politycy tak lekceważąco i arogancko traktują ludzi, że myślą, że do zagłosowania będzie im wystarczył sam wizerunek publiczny i korzystna prezencja kandydata czy kandydatki. Oto, do czego ograniczona została rola wyborcy w procesie współdecydowania. Nierzadko dochodzi nawet do takich chorobliwie absurdalnych sytuacji, że omamiony poczuciem „obywatelskiego obowiązku” wyborca idzie do urny i skreśla „byle kogo”, aby tylko zagłosować, myśląc, że wtedy będzie mógł mieć „czyste sumienie”, jako ten który „uczestniczy” w życiu społecznym. Następnie powielana jest w społeczeństwie teza, jakoby „nieobecni” (tu: niegłosujący) nie mieli „racji” albo „jeśli ktoś nie zagłosował, to nie ma moralnego prawa krytykować wyników wyborów ani posunięć władzy”. Czyżby? A może sama absencja wyborcza jest już świadomym aktem sprzeciwu wobec niezmieniającego się razem z nazwą rządzącej partii czy nazwiskiem prezydenta systemu politycznego? Może ci niegłosujący ludzie na co dzień monitorują i krytykują zgubne dla populacji poczynania władzy, nie zgadzają się na społeczne wypaczenia, do jakich doprowadzają rządzący i od lat wołają o zmianę, proponując realną alternatywę, jednak są metodycznie zagłuszani i dyskryminowani? W końcu na karcie do głosowania nie było dwunastej opcji, pod tytułem: „Żaden z programów proponowanych przez powyższe osoby mi nie odpowiada” albo „Nie chcę uczestniczyć w politycznej farsie”. Ludziom faktycznie interesującym się życiem społecznym nie daje się wielkiego wyboru. Co zatem mają robić? Dlaczego mieliby się zgadzać z którymkolwiek programem wyborczym, jeśli żaden w pełni nie odzwierciedla ich wizji i poglądów czy też tylko częściowo się z nimi pokrywa? Dla części osób nieuczestniczenie w wyborach być może nie jest realizacją świadomej woli politycznej, ale raczej efektem podświadomego zniechęcenia, którego nie da się zniwelować zwykłym zagłosowaniem na kogoś „innego”. Dla innych jednak, często znacznie bardziej interesujących się życiem politycznym (niż ci chodzący na wybory) osób, bojkot wyborów to akcja polityczna. Ze zrozumiałych względów, takich ludzi pomija się w oficjalnych relacjach, publikacjach czy statystykach, szufladkując ich jako nieodpowiedzialnych i „mających wszystko w dupie”. W rzeczywistości, są oni szeroko rozumianymi i faktycznymi przeciwnikami systemu jako takiego, nie zaś konkretnej jego odsłony – systemu, który w ujęciu społeczno-politycznym oznacza cały układ wzajemnych zależności pomiędzy formalną władzą administracyjną, właścicielami kapitałowymi czy hierarchami religijnymi, którzy – wspólnie, w różnych możliwych kombinacjach – wykorzystując tworzone przez siebie zasady, zwane prawem, oraz tuby propagandowe w postaci mediów pierwszego obiegu, jak również metody nacisku ekonomicznego, „ogólnie” przyjęte i zmonopolizowane środki obrotu gospodarczego, takie jak np. waluta, „kartki” czy choćby państwowe obligacje, oraz dysponując zalegalizowaną przemocą, uciskają i wyzyskują ludzi uczestniczących w społeczeństwie, czerpiąc zyski z owoców ich pracy na rzecz rzekomego rozwoju społecznego. Nie jest istotne, jaką historyczną maskę przywdziewa system i w jakim wydaniu jawi się masom. Nie ważne, czy przybiera formę neoliberalnej socjaldemokracji, wolnorynkowej monarchii, republiki narodowej, centralnie sterowanego totalitaryzmu, nazizmu czy bolszewizmu. Forma czy też maska nie zmieniają jego istoty i założeń – system zawsze pozostaje systemem i wcale nie musi mieć twarzy konkretnie Komorowskiego, Kaczyńskiego, Palikota czy Millera… Choć obecnie tutaj to właśnie wyżej wymienione facjaty są jego najbardziej rozpoznawalnymi obliczami, to pamiętać należy, że poza nimi – a aktualnie może nawet przede wszystkim – system ma jednocześnie uśmiechniętą buźkę Piotra Kraśki, arogancką minę Moniki Olejnik, cyniczny uśmiech Adama Michnika, czy też obleśne i przepełnione sarkazmem rysy Rafała Ziemkiewicza.

W tym miejscu pojawia się kolejne zagadnienie czy też pojęcie głośne w ostatnim czasie – bycie ‘przeciwnikiem systemu’, czyli ‘antysystemowcem’. Media, którym dość często zdarza się zmieniać definicje i znaczenia konkretnych słów i określeń, a następnie skutecznie upowszechniać ich nowe użycie dla własnych celów, w przeciągu kilkunastu minionych tygodni zdążyły oswoić społeczeństwo z nowym i na wskroś nowatorskim rozumieniem wyrazu ‘antysystemowy’. Nie dostrzegając wyraźnych i zasadniczych różnic (bo i nie ma takich) pomiędzy zapatrywaniami i programami kandydatów na urząd prezydenta RP pochodzącymi spoza obecnego układu parlamentarnego, a tymi mniej lub bardziej powiązanymi z owym, przedstawiciele medialno-politycznego establishmentu nazwali tych pierwszych – o zgrozo! – ‘kandydatami anty-systemowymi’. Czy zrobili to po to aby ich ośmieszyć? Czy może po to, by ośmieszyć antysystemowość? A może i jedno i drugie? W każdym razie, pozory, jakie udało się stworzyć poszczególnym – nieznanym dotychczas – kandydatom, ograniczające się w zasadzie do ordynarnego i wzbudzającego silne kontrowersje języka oraz radykalnych propozycji, kompletnie nie mających pokrycia w realnych możliwościach, pomogły w wytworzeniu kolejnej społecznej iluzji – iluzji zaistnienia rzeczywistej alternatywy, która miałaby ostatecznie zburzyć dotychczasowy układ. Wielu totalnie zniechęconych i mających dość oficjalnej polityki ludzi, gotowych w ramach protestu nawet zrezygnować z głosowania, uległo temu nowemu złudzeniu i po raz kolejny dało się zaciągnąć do urny, wybierając tym razem „kandydata antysystemowego”. Stąd sukces Kukiza w tych wyborach, stąd też sukces Korwina-Mikke w wyborach do europarlamentu w ubiegłym roku. Pytanie, czy to faktycznie ich sukces? Być może. Jednak ich wyniki to przede wszystkim sukces mediokracji, która przewidując, że ludzie będą woleli nie pójść na wybory niż kolejny raz wybierać ten sam okłamujący i wykorzystujący ich od lat układ, stworzyła i wypromowała nową jakość polityczną – „antysystemowość”. Teraz nadszedł czas na zachwyt nad ową nową jakością – badania statystyczne i socjologiczne nowego rodzaju elektoratu, analizy jego składu populacyjnego i oczekiwań, próby – przynajmniej częściowej – ich realizacji, omamianie go przez obietnice radykalnych przemian, próby łączenia „antysystemowego” programu z systemowymi PoPiSami…i tak przez jakiś czas, dopóki społeczeństwo czasowo nie odwyknie od starego i nie odetchnie pozornie nowym smrodem. Za moment, historia prawie niepostrzeżenie zatoczy koło i znowu na tapetę oraz pierwsze strony dzienników wrócą zgrani gracze. Jednak póki co wszyscy doświadczamy zachwytu nad „zbuntowaną” częścią społeczeństwa. Ów zachwyt, rzecz jasna, przejawiany jest także przez nią samą. W końcu programy oferowane przez jej faworytów są ze wszech miar burzycielskie i dające poczucie zrodzenia nowej siły. Paweł Kukiz, krypto-nacjonalista, często fotografujący się w koszulkach o skrajnie prawicowych treściach, wypromował się postulatem wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Niby przeciwko systemowi, ale jednak ciągle chodzi o okręgi WYBORCZE. Tak czy siak, choć idea jednomandatowości może rodzić u części społeczeństwa jakieś złudnie pozytywne konotacje, to czym skutkowało jej wprowadzenie w senacie czy w co niektórych innych państwach – wiadomo – efekt okazał się, przynajmniej częściowo, paradoksalny. Jak bardzo „antysystemowy” jest zwolennik ordynarnie liberalnej ekonomii i kapitalizmu w jego najbardziej radykalnej formie, szowinista i przeciwnik jakichkolwiek demokratycznych rozwiązań, Janusz Korwin-Mikke, nie ma sensu pisać. No to może Grzegorz Braun, piewca i propagator monarchii, której podporą i zasadą działania ma być religijny fundamentalizm, chroniony najlepiej bronią atomową… Z kolei Marian Kowalski, jawny rasista i ksenofob, co do którego poglądów społecznych nie ma żadnych złudzeń i szkoda na nie każdego słowa, domaga się m.in. przejęcia władzy wykonawczej w pełni przez prezydenta – czyżby kolejnym krokiem miała być władza totalna skupiona w jednym ręku? Skoro ten polski Mussolini chce podjąć współpracę z „suwerennym” władcą, jakim jest według niego Aleksander Łukaszenka, to coś w tym może być. Przyglądając się programom i przysłuchując się wypowiedziom poszczególnych „antysystemowców”, można przestać się dziwić temu, że większość z nich domaga się przywrócenia kary śmierci czy też zwiększenia wydatków z publicznych środków na bezsensowne i bezcelowe zbrojenia. Pozostaje jeszcze jedna istotna kwestia: czy któremukolwiek z „przeciwników systemu”, już jako hipotetycznemu prezydentowi, udałoby się zmienić cokolwiek po wejściu na parlamentarne salony, czy też „demokratyczna” machina władzy – którą w istocie realnie zmienić można tylko poprzez unicestwienie, oddolnie i od zewnątrz – wciągnęłaby go i zmieliła, tworząc kolejny głos w swoim chórze samouwielbienia i samozadowolenia. Ot i cała „antysystemowość”, mająca polegać w rzeczywistości bynajmniej nie na obaleniu ale na utrwaleniu, czy wręcz umocnieniu panującego systemu ucisku, wyzysku i społecznego upokorzenia. Media w każdym razie są zadowolone, podobnie większość polityków, tylko „lewicy” pali się grunt pod nogami, ale to temat na kiedy indziej…

Mamy więc zatem obraz zarówno tzw. demokracji, jak i tzw. antysystemowców. Mamy też pozorne alternatywy i jedynie słuszną rację serwowaną przez media. Czy zatem dalej można uważać, że jest się wolnym i rzetelnie poinformowanym, pełnoprawnym i poważnie traktowanym obywatelem wolnego kraju? To pytanie pozostaje do rozważenia. Nie skupiając się jednak wyłącznie na krytyce i negacji (negacji czegoś, co istotnie samo w sobie jest negacją wolności, sprawiedliwości i zdrowego rozsądku), dobrze jest też zwrócić uwagę na rzeczywiste i faktyczne opcje tworzenia realnej alternatywy. Otóż prawdą jest, że systemu jeszcze nikt nie rozwalił od środka. Definitywna zmiana i wyleczenie społecznej rzeczywistości z trawiącego ją nowotworu oficjalnej polityki może się odbyć tylko za pośrednictwem oddolnej inicjatywy solidarnych i współpracujących ze sobą w imię wspólnych celów ludzi. Dlatego tak ważne, zwłaszcza w dobie narastającej arogancji władzy, szerzącego się bezprawia sądów i komorników, rosnącej brutalności policji, okradania przez banki, upokarzania przez pracodawców, osiągającej monstrualne rozmiary biurokracji, zmuszania do pracy na umowach śmieciowych, upowszechniającej się gentryfikacji, pchania mas ku zbiorowym samobójstwom, jakimi są wojny, hegemonii zatruwających środowisko naturalne globalnych multikorporacji, coraz bardziej bezczelnego zacierania prawdy przez media, odzierania ludzi z resztek godności i zasiewania pomiędzy nimi ksenofobicznej nienawiści, jest dobrowolne samoorganizowanie się jednostek ludzkich w grupy wspólnych spraw, tak w miejscach pracy, jak i w środowiskach lokatorskich, na ulicach, w grupach społeczno-politycznych, kulturowych, alternatywnych środkach przekazu informacji czy innych, niezależnych oraz uskuteczniających i propagujących niezależną świadomość formacjach. Nawet, jeśli droga do sprawiedliwej rzeczywistości wolnych jednostek na chwilę obecną wydaje się długa, to póki co, już teraz każdy i każda z nas – wykonując pierwszy krok w jej stronę – może na własną rękę demonstrować panującemu systemowi to, że nie zgadza się na warunki, jakie ten ustala, i że przyjdzie czas na jego koniec wraz z nadejściem prawdziwej zmiany i realnej alternatywy. Taka demonstracja może odbywać się choćby przez bojkot oficjalnej polityki i wyborczą absencję… Zatem do nie-zobaczenia przy urnach!

BOJKOT WYBORÓW!
SOLIDARNOŚĆ NASZĄ BRONIĄ!

ZZ.

OŚWIADCZENIE W SPRAWIE TTIP

Blog | Gospodarka

ZABLOKUJMY TRANSATLANTYCKIE POROZUMIENIE HANDLOWE TTIP

Po raz kolejny rządy UE i USA będące de facto na usługach gigantycznych korporacji próbują przeforsować układ o
tak zwanym “wolnym handlu”, który ma na celu zniesienie ostatnich barier powstrzymujących wielki kapitał przed wyeksploatowaniem społeczeństwa do granic. W efekcie uczynienie nas niewolnikami globalnych korporacji, pozbawianie indywidualnych pragnień i aspiracji w zamian za spektakl władzy i zaspokojenie pseudo potrzeb.

Posługują się mainstreamowymi mediami gdzie głosi się wyświechtane neoliberalne pseudoprawdy o nadchodzącym dobrobycie i przyjaznej biurokracji. W oficjalnych dokumentach polskiego ministerstwa gospodarki śmieszą sformułowania o szerszym wyborze towarów i usług, spadających cenach, tanim gazie, a nawet dodatkowych 500 euro dochodu w każdej rodzinie.
Jaką „demokrację” chcecie nam sprzedać? Opartą na korporacyjnym wyzysku w imię nadprodukcji „dóbr” mamiących społeczeństwo!
Dotychczas wszystkie negocjacje i dokumenty są utajnianie przez Komisję Europejską przewodzoną przez Donalda Tuska forsującego jak najszybsze wprowadzenie TTIP. Nawet parlament europejski i parlamenty narodowe nie mają dostępu do informacji ani wpływu na negocjacje.

PIERDOLMY TAKĄ DEMOKRACJĘ!

Z wyciekających na temat TTIP informacji wiemy, o niezwykle niebezpiecznych ustaleniach. Na celowniku znajadują się bariery pozataryfowe (NTM), których zniesienie oznacza wprowadzenie żywności naszpikowanej hormonami i modyfikowanej genetycznie, bezkarne niszczenie środowiska przez eksploatację złóż gazu łupkowego, prywatyzację usług publicznych , zniesienie praw pracowniczych czy opatentowanie nauki i kultury. Łamania naszych praw pilnować będzię regulacja sporów miedzy korporacjami a rządami ISDS. Mechanizm ten pozwoli zaskarżać wszelkie posunięcia ograniczające zyski. W konsekwencji doprowadzając do korporacyjnego dyktatu we wszystkich dziedzinach życia. Prawo zysku zgładzi ostanie próby budowania społeczeństwa obywatelskiego i resztki humanitaryzmu. ISDS to kompletny zamach kapitalistów na na nasze życie, przy aprobacie aparatu państwa.

Na całym świecie powstają koalicje przeciw temu zbrodniczemu paktowi, także w Polsce ponad 60 organizacji oprotestowało TTIP. W Europie i USA ludzie wychodzą na ulice, odbywają się demonstracje i blokady, tymczasem media w Polsce milczą zarówno na temat ustaleń TTIP jak i protestów. Dlaczego? Oczywiste, są na usługach korporacji!

W dniach 20-22 kwietnia w Katowicach odbędzie się Europejski Kongres Gospodarczy, gdzie temat TTIP siłą rzeczy stanie się głównym tematem zakulisowych rozmów. W agenedzie kongresu próżno szukać jawnego odniesienia do jakże istotnego dla bandy kapitalistów paktu. Uważamy ze jest to najlepszy moment aby wyrazić sprzeciw wobec knowań biznesmenów i polityków w sprawie TTIP.

KORPORACYJNO-RZĄDOWA CHCIWOŚĆ JEST ZBRODNICZA!
„KAPITAŁ LUDZKI” STAWIA OPÓR!

"Smutek i żal" po Syrizie, czyli socjaldemokraci oszukani na własne życzenie

Świat | Blog

 syrizaParę miesięcy temu jakaś dziwna euforia ogarnęła częścią polskiej lewicy. Spowodowana była tym, że w Grecji, kraju ogarniętym od lat kryzysem, kraju, który jest bankrutem, wybory parlamentarne wygrała partia, która ma "lewica" w nazwie. Już to miało stanowić ostateczny dowód tego, że Grecja powstanie z kolan. Cóż to za wspaniałe czasy miały nadejść dla Greków: ustawami zostanie zniesiony kapitalizm, wyjdą z Unii, przepędzą zachodnie koncerny wykupujące po kawałku ich kraj... Ale przecież w przeszłości wiele razy socjaldemokracja dostawała się do władzy i za nic sobie miała wyborcze obietnice. I cóż z tego? Nic, tym razem musi się udać! A jak się z nami nie zgadzasz, to jesteś sekciarzem, rozbijaczem ruchu i malkontentem!

Minęło parę miesięcy. Co tam słychać w Atenach? Grecki rząd próbuje zaciągnąć kolejne kredyty, tym razem strasząc zachód, że wyda nielegalnym imigrantom paszporty i wyśle ich w Europę (1), przy okazji otwarcie sugerując, że pewien procent z tych imigrantów to terroryści:
"Jeśli Europa nas zostawi w kryzysie, zalejemy ją milionami imigrantów, wśród których z pewnością znajdą się dżihadyści Państwa Islamskiego" – zagroził minister obrony Grecji Panos Kammenos.
W greckich obozach dla nielegalnych imigrantów znajduje się obecnie ok. 10 tys. osób. Grecki minister zagroził, że jeśli żądania jego rządu nie zostaną spełnione, każda z tych osób dostanie papiery umożliwiające swobodne podróżowanie po całej Unii Europejskiej. Panos Kammenos nie ukrywa, że za czuły punkt UE uważa strefę Schengen, która obejmuje 26 krajów, które zniosły kontrole na granicach.

A co z wstrzymaniem sprzedawania dóbr narodowych obcym koncernom? No też nie do końca. Jak informują media (2), rząd Grecji zmienił swoją politykę odnośnie zatrzymywania procesu sprzedaży państwowych przedsiębiorstw. Jak zapewnił wicepremier Grecji Janis Dragasakis, Ateny zgodzą się na sprzedaż chińskiemu koncernowi Cosco Group udziałów w porcie w Pireusie. Do transakcji ma dojść "w ciągu najbliższych tygodni".

Dopiero parę miesięcy po zwycięstwie w wyborach, a wyborcy już mogą czuć się zdradzeni. A co mogą czuć ich "fani" z kraju nad Wisłą? Może smutek i zawód. No cóż, pozostaje zmienić zdjęcia profilowe na fejsie i czekać aż w kolejnym kraju wybory wygra partia karmiąca naiwnych hasłami o rewolucji. Może tym razem uda się ustawą znieść neoliberalny porządek? Wszyscy zapominają, że władzę zdobywa się przede wszystkim dla samej władzy, nie dla spełniania postulatów.

A nam, anarchosyndykalistom, pozostaje powiedzieć: i znów mieliśmy rację! Na naszym podwórku jest tyle rzeczy do zrobienia, rzesza pracowników nienależących do żadnego związku zawodowego, wieś i małe miasteczka niemal w ogóle nie objęte żadnym lewicowym aktywizmem. Pozostaje tylko zakasać rękawy i brać się do roboty. Jednak co się dzieje? Garstka intelektualistów woli znów pozakładać nowe partie, by całą energię kierować na kampanie wyborcze by odnieść porażkę w postaci wyniku oscylującego wokół statystycznego zera.

1) http://www.biztok.pl/biznes/grecki-minister-albo-nam-pomozecie-albo-zale...
2) http://tvn24bis.pl/ze-swiata,75/jest-zgoda-grecji-chinczycy-kupia-port-w...

STOP militaryzmowi, szkoleniom i służbie wojskowej - PODPISZ

Blog

 Stop MilitaryzacjiAdres petycji: http://citizengo.org/pl/20444-stop-militaryzmowi-szkoleniom-i-sluzbie-wojskowej

STOP militaryzmowi, szkoleniom i służbie wojskowej

W ostatnim czasie w życie weszło kilka rozporządzeń Ministerstwa Obrony Narodowej, które wprowadza szkolenia wojskowe i umożliwia pobór do wojska każdego obywatela zdolnego do służby wojskowej. Opowiadamy się przeciwko tym rozporządzeniom oraz militaryzmowi. Rozporządzenie dotyczy także tych, co nigdy nie byli w wojsku. Władze wprowadziły rozporządzenia, które przygotowują Polskę do uczestnictwa w wojnie.

Narusza to podstawowe prawa człowieka do wolności osobistej oraz pogłębia konflikt. Jesteśmy zdecydowanie przeciwni obowiązkowym szkoleniom wojskowym, poborowi do wojska, nagromadzeniu wojsk w Polsce, a także umieszczeniu w naszym kraju sprzętu wojskowego Stanów Zjednoczonych. Domagamy się wycofania sprzętu wojskowego Stanów Zjednoczonych z terytorium Polski i unieważnieniu rozporządzeń wprowadzonych przez Ministerstwo Obrony Narodowej.

Każdy człowiek ma prawo decydować o sobie i nikt nie może mu narzucić służby wojskowej i szkoleń. Jest to sprzeczne z prawami, które przysługują człowiekowi znajdującymi się w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka uchwalonej 10 grudnia 1948 roku, a także z wolnością osobistą człowieka, która przysługuje każdemu. Wszystkie działania władz są działaniami militarystycznymi, co doprowadza do pogłębiana konfliktu.

Opowiadamy się przeciwko tego typu działaniom, domagamy się poszanowania podstawowych praw i wolności człowieka. Wszelkie konflikty można rozwiązać drogą rozmów, a prowadzenie polityki militarystycznej prowadzi do eskalacji konfliktu.

Mając na uwadze dobro człowieka i jego wolność oraz podstawowe prawa człowieka, które mu przysługują, zwracamy się do Organizacji Narodów Zjednoczonych oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, aby podjęły działania w celu ochrony praw i wolności człowieka w Polsce.

Nie żałować naboi, strzelać całymi paczkami

Blog

 NojRecenzja książki: Noj Giter Granatsztajn - Barykady i katorga. Wspomnienia anarchisty

Na wprost głównego wejścia do łódzkiego centrum handlowo rozrywkowego Manufaktura stoi jedna z licznych w tym mieście famuł - domów robotniczych doby rewolucji przemysłowej. Być może niektórych mieszkańców miasta zastanawiał fakt, czemu jako, zdaje się, jedyny, wyeksponowany tego typu budynek był on pokryty szarym, brudnym obecnie tynkiem. Prawdopodobnie nie uległoby to zmianie aż po sądny dzień gdyby nie dbałość administracji o estetyczne doznania klientów centrum handlowego. Wynajęta firma budowlana otrzymała polecenie zrzucenia tynku, by dopasować famułę do standardów znajdujących się w koło, połyskujących ceglanych murów handlowej metropolii. Jakież było zdziwienie wykonawców, gdy po skończeniu roboty ich oczom ukazały się podziurawione, jak po Powstaniu Warszawskim ściany.
W książce Barykady i katorga, wydanych właśnie przez oficynę Trojka wspomnieniach anarchisty czytamy: "Do najkrwawszych bojów doszło w kwartale robotniczym, zwanym jako "famuła fabryki Poznańskiego". Jeszcze w przeddzień demonstracji pijani i zezwierzęceni kozacy zaczęli ostrzeliwać ten blok, na co robotnicy odpowiedzieli jednogłośnym sprzeciwem: ogniem z rewolwerów, bombami, wrzątkiem, butelkami z kwasem solnym. (...) Później budynek ten przemienił się w stos ruin." Kamienica, o której mowa znajduje się najbliżej głównego wejścia fabryki. Autor wspomnień przy innych okazjach podkreśla, że gubernator nakazał "naboi nie żałować, strzelać całymi paczkami". Mało prawdopodobne, aby budynek został zniszczony do tego stopnia, że należało go zburzyć - nie strzelano wszak pociskami armatnimi. Wszystkie te przesłanki sugerują, że możemy mieć tu do czynienia z pamiątką rewolucyjnych zrywów początku ubiegłego wieku, niespotykaną w skali światowej.
Łódź, to miasto duchów, gdzie jedna trzecia jego dawnych mieszkańców błąka się po uroczyskach odrapanych kamienic. Jednym z przedstawicieli tej grupy etnicznej, która "przewędrowała" do innego wymiaru jest Noj Giter Granatsztajn, żydowski anarchista, "outsider" oraz, jak na to wygląda, literat. Jego odkryte niedawno wspomnienia kontynuują w swojej warstwie informacyjno-historycznej tradycje podobnych relacji o ruchu lewicowym w dawnej Łodzi, jak Rewolucyjni mściciele Sekury, czy Łódzkie barykady, zadziwiając, że polskie społeczeństwo mogło kiedyś być zdolne do krytycznej świadomości i bezkompromisowego sprzeciwu. Nowiną jest zaś propozycja przyjęcia perspektywy wywrotowca żydowskiego, burząca mit tkwiący w umysłach niektórych naszych pogrążonych w demencji rodaków, że łódzcy Żydzi to tylko "wasze ulice, nasze kamienice". Nic bardziej mylnego, żydowski ruch biednych i marginalizowanych robotników nie ustępuje w skuteczności bojowcom PPS. W tym kontekście książka wyjaśnia i tę nieścisłość, utrwalaną ostatnio przez autorów celebrowanego, wodewilowego kina, że żydowscy czerwoni to wyłącznie krwawi dewianci, a w dodatku (co za nieszczęście) kobiety.
Wbrew temu, co skromnie pomijają w przedmowie wydawcy, walory literackie książki są bogate. Autor, niczym bohater klasycznego antywesternu Eastwooda, zaprowadza sprawiedliwość w skorumpowanym przez elitę społeczeństwie, roztrzaskuje głowy policjantów metalowymi narzędziami, wywija młynka ławką na komisariacie, rozbijając cenne przedmioty i dotkliwie raniąc funkcjonariuszy. W pojedynkę rzuca się na licznych oprawców, aby wyzwolić z ich rąk towarzysza. Krew tryska z ran fontanną, spływa po trotuarach, niczym w postmodernistycznym kinie Tarantino. Granat-sztajn, istny granat narracji, rozsadza atmosferę subtelnym szmoncesem, kiedy przeszukujący mieszkanie w poszukiwaniu go policjant potyka się o jego wystające zza kotary nogi, by zaraz potem, aresztowany i prowadzony po schodach, kazać podłożyć nogę temu samemu żandarmowi i uciec. Nie brakuje scen pościgów o gangsterskiej brawurze, chociaż miejsce limuzyn zajmują rowery. Skoki z rozpędzonych pociągów i wykonywane w morderczych warunkach podkopy wplatają się w nieomal socjologiczny rys struktur i prawidłowości więziennego, katorżniczego życia. Ta sama badawcza wnikliwość oprowadza autora - zbiega po ulicach Paryża. Kiedy z kafejek i bulwarów wokół Luwru przenosi się do podmiejskich slumsów i nad brzegi Sekwany, gdzie koczują bezdomni, wówczas całkiem aktualnie prezentują się jego analizy wewnętrznego rozwarstwienia "rozwiniętych" potęg ekonomicznych. Kto wie, czy jednym z gościnnych gospodarzy Granatsztajna nie był przy tym jego rówieśnik, znany, zmarły w 1917 roku w więzieniu paryski anarchista Eugen Bonaventura de Vigo, ojciec jednego z najciekawszych twórców europejskiej awangardy filmowej. I te dwa ostatnie aspekty są najbardziej może oryginalnymi elementami historycznymi tego niezwykłego dokumentu.
Tym większy smutek budzi więc fakt, iż znakomita część bohaterów tej opowieści została przez ich kompanów w sprawie zgładzona na rozkaz Stalina w 1938 roku, czego dowiadujemy się już z posłowia. Potwierdza to znaną prawdę, wdzięcznie wyłożoną przez Hakima Beya w jego doktrynie TSA, że rewolucja może być tylko permanentna, ta zaś, która przemienia się w struktury państwowe nieuchronnie prowadzi do swojej parodii.
Kiedy, wreszcie, nasza świadomość zostanie poszerzona dzięki tej niecodziennej lekturze, warto przejść się na Ogrodową i przyjrzeć się dokładnie bezprecedensowemu świadkowi opisywanych tu wydarzeń zanim będzie za późno. Bowiem utrzymujący Łodzian w błogim transie zakupów i innych jarmarcznych rozrywek znajdujący się vis a vis potentat może z obawy przed uszczupleniem swoich dochodów nakazać uciszenie tego wymownego świadka społecznej niesubordynacji rękoma usłużnych konserwatorów.

Tomasz Garncarek

Norwedzy zmieniają kodeks pracy z korzyścią dla Polaków?

Świat | Blog | Prawa pracownika

Na stronie Rzeczpospolitej oraz portalu Narodowcy.Net można przeczytać o korzystnych dla "Polaków" zmianach w kodeksie pracy w Norwegii.

Nowy kodeks zwiększa możliwą liczbę nadgodzin z 10 do 12 miesięcznie oraz z 25 do 30 godzin miesięcznie. Pracujący na specjalnej (przecież nie śmieciowej) umowie będą mogli pracować dodatkowo nawet 50 godzin w miesiącu. Dzień pracy też będzie można dzięki nowemu kodeksowi pracy wydłużać, z 9 do 10 godzin.

Zmiany dotkną także osoby starsze. Do tej pory osoby "chętne" pracować dłużej, mogły robić to do 70 roku życia. Po wprowadzeniu zmian będzie to granica 72 lat. Zmiany wejdą w życie jeśli norweski parlament przegłosuje projekt na posiedzeniu 24 marca. Koalicja rządowa mocno promuje zmiany w kodeksie pracy.

Tak o to czekamy, aż prawica zacznie oficjalnie propagować obniżki pensji oraz podniesienie wieku emerytalnego do 100 lat dla Polaków za granicą...

Nor Giter Granatsztajn - Barykady i katorga. Wspomnienia anarchisty

Blog

Nakładem wydawnictwa Trojka ukazały się wspomnienia anarchisty Nor Giter Granatsztajna. Książka do nabycia:http://www.bractwotrojka.pl/index.php?option=com_virtuemart&page=shop.product_details&flypage=flypage.tpl&product_id=4022&Itemid=116
Wspomnienia N. G. Granatsztajna są interesujące z wielu powodów. Przede wszystkim ukazują obraz „rewolucyjnych” Łodzi i Warszawy z perspektywy aktywnego uczestnika radykalnych organizacji lewicowych. Wypełnione są niezliczonymi opisami zajść ulicznych, bójek i starć z policją oraz przeciwnikami politycznymi, ukazując tym samym nastrój robotniczych miast zaboru rosyjskiego. Ilustrują także metamorfozę ideową ich bohatera, syna biednego żydowskiego rzemieślnika z Bełchatowa, który poszukując lepszych warunków życia przeniósł się do Łodzi, gdzie przeszedł inicjację ideową, angażując się w działalność „Bundu”. Z kolei, zasilając szeregi uciekinierów na paryskim bruku, stał się anarchistą. Fascynacja nową ideą pchnęła go do powrotu na ziemie zaboru rosyjskiego w celu organizacji zrębów ugrupowań anarchistycznych. Jego wspomnienia są wreszcie wstrząsającą opowieścią o paśmie przemocy i upokorzeń w syberyjskich więzieniach, a także walki o przeżycie i godność osobistą na katordze.
( fragment wstępu)

Zapraszamy na profil książki: https://www.facebook.com/Granatsztajn?ref=hl

Benefitowe koszulki dla Rojavy

Blog

 KoszulkaKurdyjki i Kurdowie z wolnościowych kantonów Rojavy (zachodniej Syrii) stawiają opór dżihadystom z państwa islamskiego. Dzielne, wojownicze kobiety walcząc na pierwszej linii frontu oddają życie w walce, próbując za wszelką cenę uniknąć losu seksualnych niewolnic. Ostateczną formą oporu wobec wroga, jaką stosują Kurdyjki, jest samobójstwo. Wolą zginąć niż dać się pojmać - nie chcą żyć za wszelką cenę, bo wiedzą, że nie każda cena jest możliwa do zaakceptowania. Wyzbywszy się strachu i i próżnych sentymentów wykazują się wielkim Duchem. Chcąc wyrazić poparcie dla rzadko spotykanej postawy, w której człowiek wykazuje wielką determinację w dążeniu do swobody bycia, chcemy wyrazić swą solidarność. W związku z powyższym prowadzimy sprzedaż koszulek benefitowych. Zysk będzie przeznaczony na wsparcie wolnych Duchów z Syrii.

Salvete!

Śmierć wolnego Ducha – Arin Mirkan położyła się głębokim cieniem na mym sercu. Bliskie są mi wspaniałe indywidualności takie jak Arin, które dzielnie walczą z presją obyczaju i prawa. Bliski jest mi wolny Duch, który wolności nie wyrzeka się za żadną cenę. Trwa wojna, która wykracza daleko poza horyzont politycznych sporów. Trwa wojna, w której staje się po stronie wolnego Ducha bądź przeciw niemu. Ja i moi przyjaciele wybraliśmy stronę w tej wojnie. Siostry i bracia z miasta Kobane jesteśmy z wami.! W ramach solidarności postanowiliśmy zaprojektować i upowszechniać koszulkę z podobizną dzielnej Arin. Jeśli ktoś jest zainteresowany taką koszulką, to proszę do mnie pisać, podając zarazem rozmiar. Koszt to 30złych (+5złych wysyłka). Zainteresowane osoby prosimy o kontakt: sathaniell@gmail.com

W imię solidarności z wszystkimi wolnymi Duchami. Arin Mirkan Oi!

Pozdrock frater Sathaniell
 Tył

Jak najbogatsi ukradli nam świat

Blog | Ubóstwo

Finansowy oszust bezkarnie zarabia dziś tyle, ile 80 tysięcy pielęgniarek
Gdy europejscy finansiści stawili opór przeciwko wprowadzeniu sankcji dla Rosji, wyglądało to jak parodia marksowskiego zawołania: oligarchowie wszystkich krajów, łączcie się. To tylko smutne potwierdzenie tezy, którą kilka lat temu w książce ''Superclass'' postawił David Rothkopf - nierówności społeczne zaczynają zagrażać demokracji. Problemem nie jest tylko bieda najbiedniejszych, ale także bogactwo najbogatszych.

Jak daleko zaszły nierówności w USA i Wielkiej Brytanii, pokazują Linda McQuaig i Neil Brooks w wydanej w zeszłym roku książce ''The Trouble with Billionaires: How the Super-Rich Hijacked the World'' (''Problem z miliarderami: jak najbogatsi ukradli świat''). Posłużyli się metodą wymyśloną przez holenderskiego ekonomistę Jana Pena (1921-2010).

Pen zaproponował modelowe przedstawienie całego kraju maszerującego w zgodnej paradzie, w której każdy ma taki wzrost, jak jego zarobki mają się do przeciętnych zarobków. Biedni otwierają pochód, bogaci go zamykają.

W XVII-wiecznej Anglii pochód otwieraliby mikroskopijni żebracy i wagabundzi, zarabiający mniej niż dwa funty rocznie. Rzemieślnicy, z przychodami rzędu 38-40 funtów, byliby przeciętnego wzrostu, ponad wszystkich - na 250 metrów - wyrastaliby arcybiskupi i książęta z zarobkami powyżej 6000 funtów.

W dzisiejszej Wielkiej Brytanii najpierw ruszyliby w paradzie ludzie na zasiłkach - mieliby ok. 30 centymetrów wzrostu. Kasjerki z hipermarketów i sprzedawcy z fast foodów przebiliby barierę metra, ale dopiero pod koniec robi się naprawdę ciekawie. Supermodelka Kate Moss z rocznym dochodem 5,74 miliona - ma pół kilometra wzrostu, ale nawet do pasa nie sięga półtorakilometrowemu magnatowi prasowemu Rupertowi Murdochowi (18,7 miliona).

Bob Diamond, prezes banku Barclays, zmuszony do rezygnacji, gdy wyszła na jaw jego rola w manipulowaniu stopą LIBOR, świetnie na tym wyszedł. Wprawdzie został z banku wyrzucony, ale z ogromną odprawą, dzięki której ma w paradzie 1,9 km wzrostu. I on jednak jest karłem przy zamykających pochód szefach funduszy spekulacyjnych i hedgingowych.

Chris Rokos z Brevan Howard Asset Management urósł do 8,1 kilometra. Jego kolega Alan Howard, którego nazwisko widnieje w nazwie firmy, ma już głowę w stratosferze.

Też był zamieszany w manipulacje LIBOR, ale nic mu nie udowodniono. Zarobiwszy 400 milionów funtów, ma 32,4 km wzrostu. Samoloty nie latają tak wysoko.

Innymi słowy, nierówności majątkowe są dziś nieporównanie większe niż w czasach feudalnych. Lepiej być prezesem banku, choćby odchodzącym w niesławie, niż kiedyś arcyksięciem.

***

Dzisiejsza Polska bliższa jest Anglii XVII-wiecznej niż współczesnej. U nas pochód zamykałby prezes firmy Comarch Janusz Filipiak, który wypłaca sobie samemu milion złotych miesięcznie. To tylko 274-krotność przeciętnego wynagrodzenia, co w paradzie Pena dawałoby Filipiakowi zaledwie wzrost na poziomie księcia sprzed 400 lat, niecałe pół kilometra.

Nie we wszystkich krajach Zachodu nierówności w ostatnich trzech dekadach poszybowały do stratosfery. Dotyczy to przede wszystkim USA i Wielkiej Brytanii, głównie za sprawą neoliberalnych reform Thatcher i Reagana (oraz ich następców).

Między innymi dlatego Richard Wilkinson i Kate Pickett mogli zgromadzić dane porównawcze o jakości życia w krajach o podobnym poziomie rozwoju gospodarczego, ale różnym poziomie nierówności majątkowych. Wyniki pokazane w ich książce ''Duch równości'' są jednoznaczne: im większa nierówność, tym gorzej żyje się wszystkim, nie tylko najbiedniejszym.

Większe nierówności związane są z tak licznymi negatywnymi zjawiskami społecznymi, jak choroby fizyczne i psychiczne, narkomania, przemoc, otyłość, krótszy czas trwania życia, mniejsza trwałość rodziny. Można oczywiście zastanawiać się, na ile korelacja świadczy o związku przyczynowym, ale trudno te dane wyjaśnić inaczej - skoro tę prawidłowość widać nawet w ramach tego samego państwa, np. pomiędzy różnymi stanami USA.

Książka Rothkopfa częściowo to wyjaśnia. Odwołując się do przykładów historycznych, m.in. ze starożytnej Grecji i XVII-wiecznych Chin, pokazuje, że superbogate elity doprowadzały w końcu do zagłady państwa, które umożliwiły im osiągnąć te bogactwo - bo ich partykularne interesy były sprzeczne z interesem całej społeczności, a nikt nie był w stanie im się przeciwstawić. Tak upadły Sparta i Ateny, tak upadła dynastia Ming.

Przywileje dzisiejszych najbogatszych przedstawia się często jako coś zupełnie innego niż w czasach arystokracji czy niewolnictwa. Miliarderzy chętnie mówią o sobie jako o ''merytokracji''. Bill Gates ma być kimś, kto swoje miliardy zawdzięcza wyłącznie własnej ciężkiej pracy i talentom.

Brooks i McQuaig poświęcają mu cały rozdział zatytułowany ''Dlaczego Bill Gates nie zasługuje na swoją fortunę'', omawiając ten przykład w szczegółach, nim przejdą do kolejnego rozdziału, ''...a inni miliarderzy jeszcze bardziej''.

***

Przyjrzyjmy się fortunie szefa Microsoftu. Pierwszy milion zarobił tak, jak zarabia go większość bogaczy. Po prostu przyszedł na świat w rodzinie milionerów.

Gates lubi się przedstawiać jako ''Bill'', ale przyszedł na świat jako William Henry III Gates, owoc dynastii prawników (po mieczu) i bankierów (po kądzieli). Pieniądze tatusia przydały się już na etapie szkoły średniej - pozwalały posłać go do elitarnego prywatnego liceum, które miało dostęp do prawdziwego komputera (rzadkość pod koniec lat 60.). W kółku komputerowym Gates poznał Paula Allena, z którym potem założy Microsoft. Potem pieniądze tatusia przydały się na etapie wysyłania Billa na Harvard. Po tej szkole nie pracuje się w McDonaldzie, chyba że na posadzie członka zarządu.

Ale to finansowe koneksje mamusi okazały się kluczowe w awansie Billa Gatesa z prostego milionera na miliardera pełną gębą. Fortunę zbił na kontrakcie z IBM, dla którego napisał system operacyjny MS DOS. System był słaby, ale miał jedną zaletę - oficjalne błogosławieństwo IBM, nad alternatywnymi systemami ciążył więc cień niepewności, ''czy na pewno wszystko będzie działać''. Potem Gatesowi doszły do tego Windowsy, które też miały tylko jedną zaletę - były zgodne z MS DOS.

Dlaczego IBM wybrał właśnie mało znanego Gatesa? To jedna z zagadek z historii informatyki. Według wszelkich rozsądnych kryteriów IBM powinien wybrać ofertę Gary'ego Killdalla, czyli system DR DOS. Kildall miał wiele lat doświadczenia w branży. Był twórcą systemu, który w pierwszych latach rewolucji komputerów osobistych był de facto standardem w zastosowaniach biznesowych - CP/M.

Kildall był jednak prawdziwym amerykańskim self-made manem. Nie skończył Harvardu, tylko uniwersytet stanowy. Rodzice prowadzili szkółkę żeglarską. Nie mieli znajomości na wyżynach korporacji.

Tymczasem John Opel, ówczesny szef IBM, przyjaźnił się z Mary Maxwell Gates, mamą Billa. Jedna prywatna rozmowa z roku 1980, w której Mary zarekomendowała syna przyjacielowi, odpowiada za znakomitą większość z 77 miliardów fortuny Billa Gatesa.

***

Sam z siebie Gates niczego nie wynalazł. Ba, jego własne pomysły były przeważnie koszmarem. Pamiętacie Pana Spinacza, postrach pakietu MS Office sprzed kilkunastu lat? Tak, to właśnie produkt oryginalnej myśli twórczej Williama Henry'ego III. Na szczęście nawet jego twórca w końcu przestał go forsować.

System MS-DOS nazywał się wcześniej Q-DOS i napisał go kolega Billa Tim Paterson. Zdolny programista, który nie miał mamusi ze znajomościami. Gates kupił od niego Q-DOS za 50 tysięcy dolarów, a potem odsprzedał go IBM-owi za miliardy.

A Windowsy? Tu też Gates nie wniósł nic nowego. I nie chodzi nawet o odwieczną dyskusję, na ile MS Windows były zrzynką z komputerów Apple, a na ile Bill Gates i Steve Jobs skopiowali wcześniejszy prototypowy komputer Xerox Alto.

Paradygmat obsługi komputerów osobistych (myszka, wskaźnik, ikonki, okienka) wymyślił pod koniec lat 60. Douglas Engelbart z uniwersytetu Stanforda, realizując zlecenie US Air Force. To, czego Bill Gates nie zawdzięcza pieniądzom tatusia albo znajomościom mamusi, zawdzięcza podatnikom, czyli społeczeństwu. Podobnie jest z innymi bogaczami cyberświata.

Mark Zuckerberg nie miałby dzisiaj 32 miliardów, gdyby bogaty tatuś nie posłał go najpierw do prestiżowego prywatnego liceum (Phillips Exeter Academy), a potem na Harvard. Ale przede wszystkim Facebook, tak jak Google, nie mógłby istnieć, gdyby nie World Wide Web, najpopularniejsza usługa internetowa (tak popularna, że niektórzy mylą ją z samym internetem).

Kto ją wymyślił? Tim Berners Lee, postać dużo mniej znana od miliarderów, którzy na WWW zarobili fortunę. Berners Lee, tak jak Douglas Engelbart, nie dorobił się na swym wynalazku, ale przynajmniej dostał od królowej tytuł szlachecki (w 2004).

Jego prace też opłacił podatnik - tym razem europejski. World Wide Web powstało jako rozwiązanie problemu dręczącego naukowców z CERN, którzy szukali uniwersalnej platformy pozwalającej wymieniać dokumenty i dane gromadzone na komputerach, pracujących pod kontrolą różnych systemów operacyjnych.

***

Zarówno Rothkopf, jak McQuaig i Brooks poświęcają w swoich książkach dużo uwagi niechlubnej roli, jaką miliarderzy odegrali w kryzysie roku 2008. Gdy większość populacji krajów demokratycznych odczuła w jego wyniku zubożenie, bogaci stali się jeszcze bogatsi.

Kryzys często się tłumaczy tym, że Amerykanie brali kredyty, na które ich nie było stać. Ale finansiści dawali im te pieniądze nie z dobroci serca, tylko ze świadomości, że sami na tym zarobią niezależnie, czy te kredyty będą spłacone, czy nie.

McQuaig i Brooks opisują tego, który zarobił najwięcej. John Paulson (przypadkowa zbieżność nazwisk z Henrym Paulsonem, sekretarzem skarbu USA) zarobił na kryzysie 3,7 miliarda dolarów - co w paradzie Pena daje mu kosmiczny wzrost 134 kilometrów.

Paulson inwestował w dziwaczne narzędzia finansowe, znane jako Credit Default Swap (CDS). To coś w rodzaju ubezpieczenia kredytów hipotecznych od niewypłacalności klienta - ale działającego tak, że beneficjentem jest ktoś inny.

To jakby wykupić auto casco na samochód sąsiada i czekać z nadzieją, aż będzie miał wypadek. Takie instrumenty w rękach bogaczy są niebezpieczne, bo bogacze mogą wykorzystywać swoje wpływy, by zwiększyć prawdopodobieństwo wypadku u sąsiada - na przykład przez wpływanie na znaki drogowe w okolicy.

Paulson był materialnie zainteresowany tym, żeby kryzys nastąpił jak najszybciej i był jak najbardziej dotkliwy dla całej gospodarki. Nie czekał z założonymi rękami.

Skłonił bank Goldman Sachs do wyemitowania papierów wartościowych, o których z góry było wiadomo, że będą bezwartościowe - ale Paulson wykupił odszkodowanie gwarantujące mu wypłatę w takiej sytuacji.

To odszkodowanie pochodziło z kolei od kolejnego finansowego giganta - AIG. Rzecz jasna, gdy nadszedł kryzys, Goldman Sachs i AIG stanęły na progu bankructwa.

Tutaj jednak wkroczył podatnik, reprezentowany przez sekretarza skarbu Henry'ego Paulsona. Wykupił on AIG za drobne 170 miliardów od podatników. Z tej fortuny AIG wypłaciło Goldman Sachs 17 miliardów. Z tego zaś z kolei zasilono między innymi Johna Paulsona (plus innych prezesów, partnerów i członków rad i zarządów, którzy powypłacali sobie za ten kryzys sowite premie).

''Jak można uzasadnić to, że praca Johna Paulsona jest warta tyle, co praca 80 tysięcy pielęgniarek?'' - pytają McQuaig i Brooks. I dodają: ''Jak uzasadnić, że jest warta choć tyle, co praca JEDNEJ pielęgniarki?''.

***

W roku 1950 najwięcej zarabiał w USA prezes General Motors Charlie Wilson - 586 tysięcy dolarów rocznie, co po uwzględnieniu inflacji dałoby 5 milionów dzisiejszych dolarów.

Brutto to niewiele więcej, niż dzisiaj wypłaca sobie prezes Filipiak. Netto zaś znacznie mniej, bo Charlie Wilson płacił górną stawkę podatku progresywnego - 91 proc. Prezes Filipiak płaci liniowe 20 proc.

Charlie Wilson kierował kwitnącą firmą. Nie kombinował, jak oszukiwać państwo na podatkach, przeciwnie - General Motors z dumą ogłosił w 1955, że jako pierwsza firma w historii USA odprowadził do fiskusa więcej niż miliard dolarów.

Facebook w 2012 nie tylko nic nie zapłacił, ale jeszcze dostał 429 milionów dolarów zwrotu nadpłaty z wcześniejszych lat.

General Motors był wtedy największym pracodawcą w USA - zatrudniał ponad 600 tysięcy ludzi, w dodatku zadowolonych, lojalnych wobec firmy i nie bez powodu uważających siebie za najlepiej sytuowaną klasę robotniczą na świecie. Robotnicy w General Motors żyli na poziomie nieosiągalnym dzisiaj dla informatyków z Comarchu prezesa Filipiaka, stać ich było na kupienie domu, samochód i utrzymywanie niepracującej żony.

W roku 2007 prezes General Motors Rick Wagoner dostał 16 milionów dolarów za swoje błyskotliwe zarządzanie, które doprowadziło firmę do 39 miliardów dolarów straty. Firmę z opałów musiał ratować - jak zwykle! - podatnik.

To spektakularny przykład na to, że wysokie wynagrodzenia menedżerów nie mają wpływu na jakość zarządzania. Firmy, które przynosiły straty w 2007 i 2008, i tak wypłacały swoim prezesom kolosalne nagrody. W kryzysowym roku 2008 premie na Wall Street wyniosły łącznie 18,4 miliarda dolarów.

Jak to się właściwie stało, że zaczęliśmy płacić tak absurdalne pieniądze za samo zasiadanie w fotelu prezesa? Autorzy tych książek udzielają spójnej odpowiedzi: przy okazji reform gospodarczych Thatcher i Reagana sponsorujące tych polityków lobby najbogatszych załatwiło swoje partykularne interesy.

Obniżyli górne stawki podatku dochodowego, stworzyli system rajów podatkowych pozwalający uniknąć nawet tych obniżonych stawek i znaleźli sposób na uniknięcie podatku spadkowego. Wszystko po to, żeby zabezpieczyć status swój i swoich dzieci.

I od lat 80. ubiegłego stulecia forsują politykę korzystną tylko dla siebie. Nawet jeśli to wymaga sprzymierzenia się z Putinem przeciwko własnemu państwu.

Kiedy Charlie Wilson mówił w 1954, że co dobre dla General Motors, jest dobre dla Ameryki, tę wypowiedź można było uzasadniać wpływami z podatków i zadowoleniem 600 tysięcy pracowników. Z bogactwa Facebooka Ameryka nie ma nawet podatków.

Z podatków GM można było finansować projekty badawcze, którym zawdzięczamy komputer, myszkę czy internet. Następnych takich programów nie będzie, bo najbogatsi zadławiają państwa, którym zawdzięczają swój rozkwit. To nie stało się po raz pierwszy, przypomina Rothkopf, i opisuje analogiczny rozkwit oligarchów przed upadkiem kultury helleńskiej.

Porównanie Rothkopfa wydało mi się jeszcze ciekawsze, gdy sięgnąłem po przebój z ostatniego miesiąca - ''Young Money'' (''Młode pieniądze'') Kevina Roose'a, reportaż o ośmiorgu młodych adeptach Wall Street. Ich pierwsza pensja jest rzędu 70 tys. dolarów rocznie.

To już jest dużo (średnia w USA to 51 tysięcy). Ale oczywiście dla nich to mało, bo każdy z nich marzy o awansie do grona miliarderów.

Roose przeniknął na spotkanie ekskluzywnego klubu, w którym prezesi spotykają się ze stażystami z Wall Street - klub Kappa Beta Phi spotyka się w luksusowych nowojorskich hotelach, by bawić się tam w stylu przypominającym film ''Wilk z Wall Street''.

Na imprezie, na której był Roose, jednym z honorowych gości był prezes AIG Bob Benmosche, który z pieniędzy podatników otrzymanych na ratunek przed bankructwem wypłacił sobie i swoim bezpośrednim podwładnym 165 milionów premii. Krytykę tych premii porównał potem do ''publicznego linczu na menedżerach''.

Najciekawsze wydają się nie tyle opisy towarzyskich ekscesów, co atmosfera oblężonej twierdzy, którą mentorzy Wall Street przekazują młodym wilczkom. Miliarder z Krzemowej Doliny (jeden z inwestorów w Google) Tom Perkins wzbudził ostatnio rozbawienie, porównując ruch Occupy Wall Street do nazistów prześladujących Żydów w noc kryształową.

Z reportażu Roose'a wynika, że to nie było przejęzyczenie. Górny 1 proc. społeczeństwa naprawdę czuje się wyalienowany spośród pozostałych 99. Starsi oligarchowie mówią o swoich rodakach z nienawistną pogardą i tego samego oczekują po początkujących bankierach.

To przypomina antyczne oligarchie z książki Rothkopfa. Ateńscy eupatrydzi (dosł. ''potomkowie dobrych ojców'') mówili o sobie ''hoi agathoi'' (''dobrzy'') i bali się ''hoi polloi'' (''licznych'').

W VII stuleciu p.n.e. eupatrydzi w obronie swoich przywilejów przed hoi polloi wprowadzili w Atenach tyranię. Przywrócenie porządku wymagało drakońskich środków - literalnie, bo samo powiedzenie ''drakońskie środki'' powstało na pamiątkę po oczyszczaniu Aten z korupcji przez Drakona, którego wybrała zdesperowana Rada Pięciuset.

Autorzy przytoczonych powyżej książek nie proponują tak radykalnych rozwiązań. Ich propozycje są zdroworozsądkowe - postulują powrót do sprawdzonych modeli działania z lat 50. i 60. Przywrócenie progresji podatkowej, uszczelnienie systemu, opodatkowanie i państwową kontrolę nad korporacjami. Tylko czy nie jest już na to za późno?

za:wybiórcza

Kanał XML