Blog
Arytmetyka wyborcza - prawda o ordynacjach.
Czytelnik CIA, Pon, 2007-09-24 22:36 BlogJak ktos ma ochote głosować po przecztaniu tego to niech przeczyta jeszcze raz :)[Artykuł jest zaskanowany na tych plikach.]
http://img503.imageshack.us/img503/7893/img7648ps2.jpg
http://img514.imageshack.us/img514/6599/img7649lz1.jpg
http://img213.imageshack.us/img213/5237/img7650re3.jpg
http://img237.imageshack.us/img237/9546/img7651bo6.jpg
http://img219.imageshack.us/img219/4186/img7652tx2.jpg
http://img511.imageshack.us/img511/9726/img7653pg5.jpg
Ulotka: SZPITAL ZOSTAJE!
oski, Pon, 2007-09-24 16:11 Kraj | Blog | Prawa pracownika | ProtestyZDROWIE WAŻNIEJSZE NIŻ EKONOMIA
Sprzeciwiamy się pomysłowi likwidacji Szpitala Miejskiego, który lansują politycy PO. Nie przekonują nas argumenty natury ekonomicznej. Szpital nie jest centrum handlowym czy fabryką zabawek – ma przede wszystkim leczyć ludzi, a nie przynosić zyski.
Likwidacja szpitala będzie miała niekorzystne społecznie skutki. Utrudni między innymi dostęp do usług służby zdrowia dla najuboższych.
Uważamy, że decyzja o likwidacji szpitala powinna zależeć od społeczeństwa oraz pracowników służby zdrowia, a nie być samowolnym działaniem polityków, którzy widzą tylko zyski – zapominając o ludziach.
Dość oszczędności kosztem społeczeństwa!
Stop komercjalizacji życia publicznego!
OZZ Inicjatywa Pracownicza
www.ozzip.pl
58% Polaków nie ma żadnych oszczędności
Akai47, Pon, 2007-09-24 05:15 Blog"Gazeta Prawna" pisze, że aż 58% Polaków nie ma żadnych oszczędności. Także Polacy spłacają więcej kredytów. Pewnie nikogo to nie dziwi.
Micro$$oft Legalize Power
Tomasso, Nie, 2007-09-23 11:20 Blog | inneDzisiaj przeczytałem bardzo ciekawą informację ze świata software. Chodzi mianowicie o absurdalność decyzji korporacji Microsoft. Jak wiemy gigant z Redmont wydał najnowszy system operacyjny - Windows Vista. Firma widząc, że ponosi z tego tytułu gigantyczne straty - przy gigantycznych zyskach - postanowiła pójść na bezkompromisową walkę z nielegalnymi użytkownikami systemu. W tym celu wprowadza [...]
Warszawscy lewacy i ich kandydaci
Akai47, Nie, 2007-09-23 09:49 BlogW środę, kilka osób ze środowiska propaństwowej lewicy betonowej, w tym były (a może nawet obecny) kandydat Polskiej Partii Pracy Szymon Martys, zapraszają wszystkich na spotkanie o wyborach, gdzie pewnie będą dyskutować o swoich kandydatach. To pewnie będzie żałosne!
Lewica wobec wyborów Krzysztof Pilawski zaprasza do udziału w otwartej dyskusji w ramach cyklu "Ziemia na Lewo" poświęconej postawom lewicy wobec wyborów parlamentarnych. Rozpocznie się ona od przedstawienia dwóch punktów widzenia przez Roberta Walenciaka, zastępcę redaktora naczelnego tygodnika "Przegląd" i Szymona Martysa, redaktora portalu lewica.pl.
gdzie: Biblioteka Publiczna m.st. Warszawy – ul. Koszykowa 26/28, sala konferencyjna na parterze
kiedy: 26 września, godz. 18.00
Wezwanie do bojkotu wyborów!
Czytelnik CIA, Nie, 2007-09-23 06:40 BlogNa taką postawę obecnych władz RP należałoby odpowiedzieć wezwaniem do powszechnego bojkotu wyborów! A PiS niech się pogrąża dalej. Inwigilacje i cuda nad urną go nie uratują!
Stalin ponoć powiedział: "Nie ważne ,jak kto głosuje. Ważne, jak liczy się głosy!"
"Polska odmówiła zgody na przyjazd obserwatorów OBWE na wybory parlamentarne"
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,4510837.html
" "Zaproszenie obserwatorów OBWE to obowiązek" "
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,4511072.html
Tekst, który wy nie powinniście czytać
Akai47, Pią, 2007-09-21 18:17 BlogDzisiaj ktoś z czytelników CIA wyślał nam link do tekst na Indymediach "Pożegnanie KPiORP". Potem ktoś do mnie napisał, że tekst już "nie ma", że został cenzurowany.
http://pl.indymedia.org/pl/2007/09/31995.shtml
Ja nie chce uzywać to słowo. Nie wiem, czy to znaczy, że mają nową politykę, a to znaczy, że nie publikują autorytarnych komunistów. Ale trudno rozumieć, jak tekst ten został ukryty, a tekst o radnym LiD pozostaje na serwisie. Albo tekst z młodiezówki Spartacus(z linkami). Ale dobrze - ich sprawa. Wiadomo, że portal LBC ma sporo głupich tekstów, nieprawdiwe informacje itd. Jednak, niestety myślę, że w tekscie jest coś warto czytania.
Nowa Zjednoczona Partia Prawicowo - Lewicowa
XaViER, Pią, 2007-09-21 17:14 Blog | Ironia/Humor | WyboryJuż jakiś czas temu rozważaliśmy w pewnym gronie sens założenia partii anarchistyczno - komunistyczno - socjaldemokratyczno - liberalno -konserwatywnej. Czas po temu dobry. Ikonowicz rozważa start w Samoobronie razem z Millerem (podatek liniowy) i Wrzodakiem. PPP z sierotami po ZChN oraz KPP. UPR startuje z LPR. Liberałowie z lewicą. Socjaldemokrata Fołtyn z konserwatywnym PSL.
Mam dla nich wszystkich propozycję nie do odrzucenia. Załóżmy jedną partię, Nową Zjednoczoną Partię, która zadowoli wszystkich i z tego powodu ma wygraną w kieszeni, a więc jednocześnie zapewnione osiągnięcie głównych celów pozaprogramowych - kasy, władzy, brylowania w mediach i wypowiadania się na każdy temat, libacji w hotelu sejmowym, wodolejstwa z mównicy nt. ideałów (w ramach tzw. misji programowej), a potem znowu libacji w hotelu sejmowym.
Program miałby zadowolić wszystkich:
POLSKA PARTIA PASOŻYTÓW
Czytelnik CIA, Czw, 2007-09-20 19:59 Blog | Ironia/HumorPaństwowa Komisja Wyborcza zarejestrowała Komitet Wyborczy Polskiej Partia Pasożytów. PPP startuje w nadchodzących wyborach parlamentarnych, zapraszając na swoje listy ludzi i środowiska polityczne, które dostrzegają potrzebę zdobycia władzy oraz martwych dusz i czytelników Trybuny Robolniczej.
Left Death Match: Miller kontra Olejniczak
Akai47, Czw, 2007-09-20 16:56 BlogNajlepsza walka tych wyborów? Pewnie to będzie Leszek Miller kontra Wojciech Olejniczak w Łodzi. Miller także zamierza budować nową partię: "Polska Lewica".
Pytam czytelników: kto dostanie więcej głosów? A kto będzie z Millerem w Polskiej Lewicy?
Biedroń: LiD to formacja "konserwatywna obyczajowo"
Akai47, Śro, 2007-09-19 14:31 BlogDziś na atenie SuperStacji, Robert Biedroń tłumaczył, że nie było miejsca dla niego na liscie LiD. Koalicja ta Biedron nazwał "konserwatywna obyczajowo". Z polityków LiD on specjalnie krytykował Marka Borowskiego.
Można oszukać ludzi dwa razy
Akai47, Wto, 2007-09-18 05:35 BlogHillary Clinton w ramach przedwyborczych obietnic przedstawiła w poniedziałek plan powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych, który zamierza wprowadzić w życie w razie wygrania wyborów w przyszłym roku.
Jego mąż, Bill Clinton, wygrał wybory w 1992 kiedy on obiecał wprowadzić w życie powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Clinton powolał zespoł ds ubezpieczenia i Hillary go kierowała. Potem ona szybko zorientowała się, że inni politycy i koncerny medyczne tego nie chcą Clintonowie olali plan.
Rewolta pingwinów
jeremi, Pon, 2007-09-17 18:46 Blog | Edukacja/Prawa dziecka | ProtestyOto tekst z Gazety Wyborczej -
Mówili o nas chuligani, lumpy, wandale. A wcześniej, że jesteśmy apolityczni i nie widzimy nic poza końcem nosa. No to pokazaliśmy, jacy jesteśmy naprawdę. O wielkim buncie chilijskich licealistów pisze Artur Domosławski
Te fotografie z chilijskich i hiszpańskich gazet są jak déja vu. Dwóch „zomowców” opancerzonych jak kosmici ciągnie do policyjnej suki chłopaka, któremu grymas bólu wykrzywia twarz. Policjant wjeżdża na koniu w tłum demonstrantów. Scenki jak z ostatnich lat Pinocheta.
Kilkanaście dni temu na ulice chilijskich miast wylegli lekarze, nauczyciele, robotnicy z różnych sektorów oraz studenci i licealiści. Prasa pisała: "To największy protest od czasów dyktatury Pinocheta. Pracownicy najemni wyszli demonstrować, a ruch związkowy obudził się z 17-letniego letargu Domagali się od rządu socjalistki Michelle Bachelet sprawiedliwych pensji". Żądania płacowe mieszają się z postulatami godnościowymi. Kościół występuje jako adwokat protestujących: mówi o "płacy moralnej".
Pracownicy i studenci chcą negocjować z rządem i przedsiębiorcami odejście od neoliberalnej polityki. Świat pracy przeciw socjalistom? Po odejściu Pinocheta socjaliści - zresztą nie tylko w Chile - pogodzili się z tym, że świat przesunął się "na prawo". Do neoliberalnej polityki Pinocheta wprowadzili "prospołeczne" korekty - jednak raczej kosmetyczne. Braku buntów w ostatnich kilkunastu latach socjologowie upatrują w lęku - popinochetowskiej traumie aniżeli w zadowoleniu ze status quo.
Gospodarka Chile przeżywa fantastyczny wzrost - w tym roku wyniesie 7 proc. Jednak ludzie, którzy wyszli na ulicę, nie odczuwają związku między wieloletnim wzrostem gospodarczym a swoim losem. Chile należy do krajów o najwyższym wskaźniku nierówności w Ameryce Łacińskiej i na świecie.
Pracownicy i studenci przypominają o tym na ulicach rządzącym. Rząd odpowiada jak za czasów zdychającej dyktatury: "Nie ma pozwolenia na przejście marszu główną aleją Santiago". Historia wraca farsą.
Pani prezydent Bachelet wysłała przeciw demonstrantom policję. Zatrzymano 750 osób, było 30 rannych. Senatorowi z partii rządowej, który chciał negocjować między protestującymi a siłami porządku, karabinierzy rozbili głowę.
Do protestu najpewniej by nie doszło, gdyby nie inne wydarzenie ochrzczone przez dziennikarzy "rewoltą pingwinów". Pingwiny to chilijscy licealiści, nazwani tak z powodu swoich biało-granatowych i biało-czarnych mundurków. Wiosną tego roku wielokrotnie słyszałem w Santiago frazy: "Pingwiny odmieniły Chile". "Przełamały strach i marazm". "Człowieku, to jest inny kraj". Spotkałem się z kilkorgiem z nich. Oto ich opowieść.
"Hodzem do szkoły póblicznei"
W klimat dziecięcej rewolty nieźle wprowadzają plakaty z jej hasłami. Pokazuje mi je na fotografiach Maria Huerta, jedna z liderek protestu.
"Miedź szybuje, edukacja dołuje". (Miedź to główne bogactwo naturalne Chile, którego ceny na rynkach światowych poszły niedawno w górę).
"Traktujecie nas nie jak uczniów, lecz jak klientów".
"Pani prezydentko, ile ko$ztuje szkoła pani córki?".
- Mówili o nas: apolityczne pokolenie. Że nie widzimy nic poza końcem swojego nosa. No to pokazaliśmy, jacy jesteśmy naprawdę.
Maria właśnie skończyła liceum, chce iść na studia. Wychowała się w slumsie na obrzeżach Santiago. Ojciec zmarł, gdy miała 12 lat, był obwoźnym handlarzem napojów. Mama sprząta ubikacje w hipermarketach.
Maria opowiada: - Licealiści zaczęli negocjować z poprzednim rządem (też socjalisty Ricardo Lagosa). Postulaty były różne: bezpłatne bilety na metro i autobusy, bezpłatne egzaminy na studia, stypendia socjalne dla najbiedniejszych. Ale najważniejszym była reforma ustawy o edukacji
Ustawa edukacyjna była dosłownie ostatnim aktem dyktatury Pinocheta: ogłoszono ją na kilkanaście godzin (!) przed odejściem dyktatora od władzy. Pod hasłem "wolności edukacji" ograniczyła wpływ państwa na szkoły, przekazała kompetencje gminom, zezwoliła na zakładanie szkół osobom i firmom prywatnym. Jednocześnie ograniczyła prawa związków nauczycielskich i uczniowskich.
Co w ustawie złego? Wyjaśnia socjolog Manuel Antonio Garreton, socjalista: - Po pierwsze, jej filozofia. Pinochet ogłosił, że edukacja ma odzwierciedlać kształt społeczeństwa. Szkoła podstawowa jest dla biednych, średnia - dla średnich, wyższa - dla elit. Powiedział to wprost, bez owijania. Oddanie szkół gminom było powieleniem nierówności: bogate dzielnice miały mieć lepszą edukację, a biedne - marną. To nie był wypadek przy pracy, ale świadomy plan.
Źródłem ustawy były też obawy propinochetowskich odłamów społeczeństwa - konserwatywnych Chilijczyków niepokoiło, że w rodzącej się demokracji jakiś przyszły lewicowy rząd zechce uczyć ich dzieci, czym jest seksualność, religia i - nie daj Boże! - ekonomia.
Kryzys szkolnictwa publicznego to kolejny przykład tego, że wzrost to nie to samo co rozwój. W publicznych szkołach na głowę ucznia wydaje się 60 dolarów miesięcznie - w prywatnych pięć razy więcej . W prywatnych obowiązuje zasada jeden uczeń - jeden komputer; w publicznych - jeden komputer przypada na mniej więcej tysiąc dzieci. Jest jeszcze forma pośrednia - szkoły finansowane częściowo przez rodziców i gminy. To te, konkurując o fundusze, odbierają najwięcej pieniędzy szkołom publicznym, do których chodzą dzieci z biedniejszych rodzin. Czyli większość.
Odwiedziłem dwa publiczne licea w centrum Santiago. Łazienki jak na obskurnym dworcu. Zdarzają się dziurawe dachy - gdy pada, do klasy leje się woda. Nauczycielka z liceum Insuco ubolewała, że nie dostaje pieniędzy na pomoce naukowe. Jeśli w klasach jest zimno (w zimie temperatura spada do kilku stopni), nauczyciele zrzucają się, żeby opłacić gaz na ogrzewanie.
To prawda, fasady szkolnych budynków bywają imponujące. Znaczna część Santiago olśniewa bogactwem i nowoczesnością. Dlatego tak trudno uwierzyć, że edukacja publiczna jest tu na poziomie niektórych niedorozwiniętych krajów Afryki. Jej jakość mierzy międzynarodowy egzamin TIMSS i według jego standardów Chile zajmuje miejsce w dolnych 20 procentach.
Nie bardzo chciałem to przyjąć do wiadomości, dopóki wyczytanej z prasy i powtarzanej przez licealistów informacji nie potwierdziło dwóch ekspertów: Garreton oraz Christian Bellei, konsultant UNICEF i doradca rządowego zespołu pracującego z licealistami nad reformą edukacji.
Garreton: - Zdarza się, że studenci pierwszego roku mają kłopot ze zrozumieniem napisanego tekstu.
Tę obserwację ilustruje jedno z haseł - najlepsze! - buntu pingwinów: "Pszepraszam za ortografje, ale hodzem do szkoły póblicznei".
- więc - opowiada dalej Maria Huerta - prowadziliśmy rozmowy z rządem o reformie, aż nadeszły wybory i politycy mieli co innego na głowie. Czekaliśmy, aż się przewali wyborczy zgiełk. Po wyborach wysłaliśmy list do nowej pani prezydent. Zignorowała nas i pracę swoich poprzedników.
Pingwiny zdecydowały, że trzeba wyjść na ulice. Była jesień (na naszej półkuli wiosna) 2006 r.
Chuligani, lumpy, wandale
Maria: - Pierwsze dwa marsze odbyły się tylko w stolicy. Karabinierzy rozpędzili nas gazami łzawiącymi, sikawkami i pałami. Powód: nie było pozwolenia na przemarsz jakąś ulicą. Zatrzymali kilkadziesiąt osób.
Nicolas Garay, lider uczniów z liceum Insuco: - Prawo międzynarodowe pozwala zatrzymać nieletniego na trzy i pół godziny. Nas trzymali dłużej. Z aresztów wyciągali nas działacze praw człowieka.
Po stolicy ruszyli się licealiści w całym kraju. Marsze protestu przeszły ulicami Valparaiso, Concepcion, Arica, Iquique Wszędzie tak samo: pały, gaz, woda. Po jednym z marszów zatrzymano 800 uczniów w Santiago i ponad tysiąc w innych miastach.
Maria: - Policja była naprawdę brutalna. Od pałek pękały kości. Na ulicach słyszeliśmy uwagi przechodniów: "Gówniarze do szkoły!"
Przeciw uczniom ruszyli dziennikarze. "Lumpy! Chuligani! Wandale!" - pisała prasa po pierwszych manifach. Telewizja pokazywała tylko wybite szyby.
Po miesiącu protestów przemówiła pani prezydent Bachelet:
- Doświadczyliśmy w ostatnich tygodniach rzeczy niedopuszczalnych. Nie będę tolerowała wandalizmu! Prawo wyegzekwuję z całą surowością. Wywalczyliśmy demokrację z podniesioną przyłbicą i powinniśmy o nią walczyć z podniesioną przyłbicą.
Maria: - Jej przemówienie doprowadziło nas do szału! Jak to? Rozmawialiśmy z poprzednim rządem, wyszliśmy protestować w ważnym interesie publicznym, a potraktowano nas jak łobuzów. "Podniesiona przyłbica"? Część z nas szła w kominiarkach, bo baliśmy się represji. Ja bałam się jak diabli, widziałam, jak bije policja. I zaczęłam rozumieć strach naszych rodziców. Dyktatura przetrąciła im kręgosłup. Marzenia o zmianach wybili im z głów pałami i prądem.
Maximiliano Mellado, uczniowski przywódca z liceum Barros Borgono: - Zgoda, zbiliśmy parę szyb. I co takiego? W spontanicznym ruchu takie rzeczy się zdarzają.
Zdaniem socjologa Garretona rządzący zachowali się jak lunatycy. - Bachelet nie rozumiała chyba, co się dzieje. Potraktowała uczniów jak zgraję chuliganów.
W czasie jednej z manifestacji policja pobiła dziennikarza. Maria mówi, że "to był zwrot". - Do tamtej chwili nie wiedziałam, że to wy, żurnaliści, rządzicie światem! - śmieje się zaczepnie.
Telewizja zaczęła pokazywać pobitych uczniów i robić z nimi wywiady. Dopiero wtedy część widzów i czytelników prasy dowiedziała się, o co chodzi uczniom. Pojawiły się zdjęcia dzieci klęczących przed murem i policjanta ciągnącego ucznia po ulicy. Dla ludzi starszego pokolenia skojarzenie z czasami Pinocheta było natychmiastowe. I traumatyczne. To tak demokratyczne państwo traktuje nasze dzieci? Kto tu jest chuliganem?
W czasie kolejnej manify Maria zobaczyła, jak faceci wyglądający na biznesmenów czy menedżerów, ubrani w drogie garnitury, szli pod pały, żeby zasłonić ciałami i teczkami uczniów. - Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
Wrogość większości wobec "chuliganerii" zaczęła się zmieniać błyskawicznie we współczucie, a potem w sympatię i otwarte poparcie.
Prezydent Bachelet zaczęła zmieniać front. O pobiciu dziennikarza (a później też fotografów) powiedziała, że to zamach na wolność słowa. Półgębkiem wspomniała o "nadużyciu siły wobec uczniów".
Jednak do negocjacji z licealistami rząd ciągle nie dojrzał. Musiało dojść do znacznie ostrzejszej akcji pingwinów.
Dzieci zmieniają Chile
Nicolas: - Weszliśmy do szkoły, kilkadziesiąt osób, o 23. Dzięki wieczorówce dla dorosłych budynek był otwarty. Poprosiliśmy dorosłych, żeby wyszli, bo rozpoczynamy strajk okupacyjny. Wyszli w ciągu 15 minut, bez słowa sprzeciwu. Ochroniarz zadzwonił po karabinierów, ale zdążyliśmy zaryglować drzwi. Szkoła była nasza.
Nastąpił efekt domina: uczniowie przejęli 900 liceów w całym kraju, protest objął 800 tys. uczniów. Lekcje zawieszono. Strajk był rotacyjny, jedni przychodzili, inni wychodzili. Ci, co nie siedzieli na strajku, maszerowali ulicami. Surowość karabinierów nie słabła - bili tak samo jak przedtem.
Rygory strajku okupacyjnego: zero alkoholu, zero narkotyków, zero seksu. Narzeczeni i narzeczone spoza szkoły muszą wziąć na wstrzymanie. Nikt nie mógł dzieciakom zarzucić, że się zaryglowali i wyprawiają zakrapiane orgietki. Lecz i tak prawie nie spali. Nocnym rozmowom nie było końca. Przeżywali swoją nastoletnią rewolucję. Dojrzewali.
Maria: - Uderzające było poparcie nauczycieli i rodziców. Nawet obcy przynosili nam jedzenie albo pieniądze na jedzenie i picie. Ściskali nas, poklepywali. "Tak, trzymać!", "Jesteśmy z was dumni".
Maximiliano: - Przychodzili politycy, piosenkarki i inne sławy z TV, żeby okazać, że są z nami. Wielu rodziców przynosiło ciepłe jedzenie, choć nie wszyscy. W moim liceum były przypadki wyciągania dzieci ze strajku - dosłownie - za uszy.
Maria najbardziej zapamiętała starszego człowieka, który płakał ze wzruszenia i mówił: - Dzieciaki, sprawiliście, że wróciła mi chęć do życia w tym skurwionym kraju. (Może to trawestacja słynnej frazy z początku "Rozmowy w katedrze" Maria Vargasa Llosy: "W jakim to momencie Peru tak się skurwiło?")
Pewien nauczyciel powiedział prasie: - Uczę historii, lecz teraz to oni dają mi - i nam wszystkim - lekcję obywatelstwa i odwagi.
Okupacja liceów trwała prawie trzy tygodnie.
Teraz pałują socjaliści
Komentatorzy byli olśnieni demokracją pingwinów. Dzieciaki stworzyły system szkolnych wieców-zgromadzeń. Zgromadzenia powoływały rzeczników, którzy mogli mówić tylko to, co wspólnie ustalono. Zgromadzenia szkolne wybierały delegatów na zgromadzenia wielkie - wszystkich liceów. Tam też na zewnątrz mówiono tylko to, na co zgadzają się wszyscy.
Dzięki temu byli zjednoczeni - sympatycy chadecji, socjalistów, komunistów i sieroty po Pinochecie. Choć początki były trudne. Na pierwszym zgromadzeniu parlamentu uczniów część krzyczała: "Nie będziemy się bratać z mordercami rodziców!" - pili do chłopaka należącego do popinochetowskiej młodzieżówki. Szybko się przekonali, że podziały ze świata dorosłych ich nie dotyczą; walczą o wspólną sprawę.
Spytałem Nicolasa, dlaczego wśród pingwinów są zwolennicy twardej prawicy. Protest ma przecież - tłumaczyłem - wszelkie cechy ruchu, jeśli nie otwarcie lewicowego, to lewicującego: strajk, okupacja, marsze uliczne, postulaty równościowe, żądanie, żeby państwo przejęło odpowiedzialność nad edukacją.
- Ja też jestem w młodzieżówce UDI - odpowiedział. UDI (Union Democrata Independiente) to na chilijskiej scenie partia najbliższa spuściźnie Pinocheta. W ekonomii - neoliberalna; w sprawach obyczajowych - ultratradycjonalistyczna. Nicolas wierzy, że to idee prawicy, wolny rynek bez ograniczeń, wyciągną go z biedy. Że każdy jest kowalem swojego losu, a rewolucje to samo zło.
Czy nie czuje, że właśnie bierze udział w rewolucji? Nie, to walka pokojowa, o reformę, nie rewolucja. Zresztą kto nas bije? Policja nasłana przez socjalistów. (Naprawdę, historia wraca w Chile farsą).
Osobliwi są ci młodzi pinochetyści. Mówią o rynku i konkurencji, a zarazem walczą z pinochetowską ustawą i zarzucają socjalistom, że nie wzmocnili roli państwa w systemie szkolnictwa. Kto wie, do jakiej partii zaprowadzi ich to w przyszłości?
W sporach o historię, tj. o rewolucję Allende i dyktaturę Pinocheta, nie mają zwykle jasnego stanowiska. Maximiliano mówi: - Mało mnie to obchodzi. Maria - że choć sympatyzuje z chadecją, to docenia wysiłek Allende, "on naprawdę chciał coś zmienić". Dla Pinocheta nie ma szacunku ani nienawiści. Wybuchy radości po jego śmierci - "zawstydzające, mimo że to był tyran"..
Kilka myśli z chilijskiej prasy: rodziców pingwinów naznaczyła dyktatura, brak życiowych szans, strach. Pingwiny dorastały w aurze wolności, telewizji, internetu. Nie miały lęku rodziców, żeby upomnieć się o swoje.
Rzadko jednak odmieniają takie słowa, jak "walka", "sprawiedliwość", "władza ludowa", "marzenia". Jeden z liderów mówi, że to rewolta pragmatyków o konkretną sprawę, o życiowe szanse. Jeszcze jedna różnica między pingwinami a tymi z ich rodziców, którzy za Allende chcieli zmieniać cały świat - od podstaw, od razu. Może też nauka, jaką wynieśli z krwawej historii kraju?
Oto jest głowa ministra
Rząd usiadł w końcu do negocjacji. W telewizyjnym przemówieniu prezydent Bachelet uznała żądania dzieci za "uzasadnione i sprawiedliwe " (Maria to pękała ze śmiechu, to gotowała się z oburzenia, gdy słyszała słowa: " - i zawsze to mówiłam"). Bachelet nigdy nie przeprosiła za przemoc ani nie przyznała się do błędu.
Negocjacje jak negocjacje: niewdzięczna harówa, zrywanie i wznawianie rozmów. W końcu, bez uprzedzenia licealistów, pani prezydent ogłosiła, na jakie zmiany w szkolnictwie rząd się zgodzi. Bezpłatne bilety autobusowe, bezpłatny egzamin na studia, tanie obiady - ale tylko dla najbiedniejszych. Symboliczne zwiększono wydatki na szkolnictwo. Powołano radę ds. rewizji ustawy o edukacji - to w sprawie najważniejszej.
Maximiliano: - Znowu zagrała nam na nosie.
Rewolta pingwinów znalazła się na rozdrożu. Część liderów ogłosiła triumf: - Władza pękła! Wygraliśmy! Inni uznali, że rząd kręci i oferuje kosmetykę. Wyliczyli, że wzrost wydatków nie stanowi nawet jednej dziesiątej nadwyżki budżetu z jednego kwartału (osiągniętej dzięki wzlotom cen miedzi na świecie).
- I odwołaliście dwóch ministrów, macie siłę - zagaduję Marię.
- To nie tak - wyjaśnia. Gdy negocjacje znalazły się w impasie, Bachelet odwołała ministrów edukacji i spraw wewnętrznych. Pierwszego za nieudolność w opanowywaniu protestu, drugiego - za brutalność karabinierów. Cała trójka, Maria, Nicolas i Maximiliano, sądzi, że powód był inny: ci dwaj przyznali publicznie, że trzeba uznać racje licealistów.
Kolejne protesty i strajki okupacyjne po feriach, choć wciąż duże, skurczyły się. Krążyły plotki, że władza negocjuje po cichu z "umiarkowanymi", wykluczając "radykałów". Nawet dorośli sympatycy pingwinów zaczęli wyrażać obawy: czy ekstremiści nie zamienią zwycięstwa w porażkę? Liderzy z ostatnich klas byli zmęczeni, zbliżały się egzaminy na studia.
Garreton: - Żaden ruch nie jest w stanie utrzymać zbyt długo trwałej mobilizacji.
Jednak wiosną tego roku pingwiny podjęły kolejne akcje protestacyjne.
Spytałem, co o tym wszystkim sądzi Cristian Bellei, ekspert rządu mający opinię niezależnie myślącego: - Dlaczego dzieciaki wciąż nie odczuwają poprawy? Zacznijmy z innego końca: wydatki na edukację wzrosły nie tylko po protestach, lecz rosną od 10 lat, a poprawy nie widać. Błąd ma bowiem charakter systemowy. Wydatki na szkolnictwo powinny leżeć w kompetencjach rządu, a nie zbyt ubogich zwykle gmin. Trzeba skończyć z konkurencją o fundusze między szkołami publicznymi a tzw. społecznymi, bo publiczne przegrywają. A to zwiększa nierówności w skali społeczeństwa. Według Banku Światowego Chile zajmuje niechlubne miejsce w pierwszej dziesiątce krajów o najbardziej nierównej redystrybucji dochodu. Żeby poprawił się poziom nauczania, trzeba znaleźć pieniądze na szkolenia nauczycieli, lepsze płace... Chile stać na to, choć trzeba czasu. Pingwiny muszą to przełknąć, a rząd chcieć zmian naprawdę.
Wszyscy dorośli, z którymi rozmawiałem - o różnym statusie majątkowym i wykształceniu - sądzą, że wprowadzenie kwestii edukacyjnej do sporów politycznych to największy sukces pingwinów. Nawet jeśli niewiele udało się im się zyskać na dziś. Drugim jest obalenie mitu o cudownym chilijskim modelu.
Prace rządowo-uczniowsko-eksperckiej rady, która ma wymyślić nową ustawę o edukacji, trwają A właściwie ślimaczą się. Garreton przeczuwa, że rada to tak naprawdę ucieczka rządu od kłopotów. Gra na przeczekanie? Chyba stracona szansa na wyprostowanie tego, co skrzywiła dyktatura, a czego demokraci nie mieli siły, odwagi, wyobraźni zrobić przez ostatnich 17 lat.
Pingwiny nie odlecą
Maria poleciła mi film dokumentalny - o protestach licealistów z 1986 r., u schyłku dyktatury Pinocheta, które jeszcze przed wizytą papieża i późniejszymi protestami dorosłych przygotowały klimat dla wyjścia z dyktatury. Szuka analogii: rewolta pingwinów może zwiastować odejście od bezdusznej polityki w ostatnim (i pierwszym) jej bastionie w Ameryce Łacińskiej.
Przypomniałem sobie te słowa kilkanaście dni temu, gdy na ulice chilijskich miast wyszli nauczyciele, lekarze, robotnicy, studenci. A razem z nimi pingwiny.
Pytanie-komentarz jednej z gazet: - Czy Chile trzymające się na uboczu "lewicowej fali" w regionie, którą symbolizują nazwiska Chaveza, Moralesa, Kirchnera, Correi i Luli, stanie się jej częścią?
Garreton: - Licealiści zmienili atmosferę w kraju. Ale czy to wystarczy, żeby zmieniła się polityka? Nie wiem. Wiem, że zmienić trzeba tak wiele.
Niektórzy z przywódców protestu planują wejście w dorosłą politykę.
Kilka dni po wyjeździe z Santiago czytam o kolejnych marszach pingwinów, kolejnych pobiciach i zatrzymaniach.
Nie zanosi się na to, że pingwiny odlecą. Zresztą one akurat nie latają.
Katowice nie dla kapitalisty!!!
Czytelnik CIA, Pon, 2007-09-17 06:56 BlogJak cwaniak chce "odzyskać własność" należąca przed wojną do Giesche SA:
"Piotr Uszok, prezydent Katowic, toczy zacięty bój. Stawka jest ogromna: chodzi w niej o przedwojenne zobowiązania, niewyobrażalne pieniądze i jedną trzecią miasta!"
Jan Peszek: Wolność bliska anarchii
Czytelnik CIA, Nie, 2007-09-16 22:29 BlogWywiad z Janem Peszkiem.
Peszek: Wolność bliska anarchii.
Czy to prawda, że nie czyta Pan gazet?
Jan Peszek: Od lat nie czytam, z założenia. Choć szczątkowe informacje do mnie dochodzą.
Skąd Pan czerpie informacje o życiu? Może nie jest Panu potrzebna ta wiedza?
To jest względna wiedza. Gazety, mam wrażenie, że głównie przebijają się sensacjami. Do uzyskania informacji o świecie, w którym żyję, nie jest mi potrzebna prasa.
A telewizja?
Bardzo rzadko. Oglądam te rzeczy, które chcę zobaczyć. Słucham dużo radia.
Pana stosunek do roli jest taki, że im dalej od Pana tym ciekawsza?
Trudno to tak określić. Mnie interesuje człowiek, zbadanie motywów jego postępowania. Ponieważ człowiek w swojej istocie jest nieograniczony, to każdy ma inne motywy. W związku z tym nigdy nie oceniam mojego bohatera, nie wartościuję jego postaw. To jest dane przez autora. Od oceniania jest widz, który jest ostateczną instancją. Tak naprawdę to jest proces nieskończony, bo wydawałoby się, że można powiedzieć wszystko o człowieku, a z drugiej strony dopóki świat trwa człowiek jest nieprzewidywalny w swoich zachowaniach, reakcjach. W moim zawodzie najciekawsze jest badanie natury człowieka.
Powiedział Pan, że ocenia widz, jest ostateczną wyrocznią. Niestety, zdarza się tak, że ludzie wychodząc z teatru i twierdzą, że jest Pan gejem prywatnie. To chyba źle.
Dlaczego źle? Jeżeli ktoś pisze na plakacie do „Transatlantyku”, że jestem pedałem, to oznacza, że zagrałem tak wiarygodnie, że ktoś mnie utożsamił. Ale to jest jego problem, nie mój.
Ma to swoje plusy i minusy.
To jest problem odbiorcy. Kiedy grałem tego rzeczonego geja Gonzala w „Transatlantyku” Gombrowicza, z perspektywy czasu mówiąc o tym, to aspekt homoseksualny tej roli tak naprawdę najmniej mnie interesował. To, co próbowaliśmy zrozumieć w jego postawie, to wolność bliska anarchii. To było najbardziej interesujące. Jego najdalej idące prowokacje przekładały się na moje prowokacje aktorskie. Co wieczór, jako człowiek, któremu wszystko wolno, miałem za zadanie zaskakiwać. Nawet moich partnerów. Oczywiście, to nie jest tak, że nie mam poglądu, że dane czyny są naganne albo prawidłowe. Nie mnie jest to oceniać. Ja muszę rzetelnie przedstawić daną osobę. Oto mamy do czynienia z takim typem ludzkim, który tak a nie inaczej postępuje, który tak a nie inaczej rozwala wokół siebie rzeczywistość.
To trzeba pokazać obiektywnie?
Trzeba przekonująco pokazać. To jest problem techniki aktorskiej, a nie tożsamości. Wiele osób myli zawód aktorski z koniecznością utożsamiania się z postacią, którą się gra. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś się do końca identyfikuje z ludźmi, którzy podlegają jakimś stanom ekstremalnym. Wykorkowałbym psychicznie na ich miejscu. Tak się dzieje z częścią aktorów, którzy przekraczają granicę, zapuszczają się za głęboko w niebezpieczne rejony.
Wtedy pozostaje tylko psycholog. Spotkał się Pan z takim przypadkiem?
To się zdarza w tym zawodzie. Tak jak się zdarzają obciążenia nałogami, które rzekomo mają uwolnić. Jeżeli ten zawód się dobrze uprawia, to jest on najzdrowszym zawodem na świecie, który działa autoterapeutycznie. Tzn. jestem w pobliżu takich psychofizycznych zachowań ludzkich, na które w moim życiu nie wyraziłbym nigdy zgody, nie zaakceptowałbym, albo starał się je ominąć. Rola bohatera pozwala mi na znalezienie się bardzo blisko takiej sytuacji. Nie biorę za to żadnej odpowiedzialności karnej, społecznej. W tym sensie jest ona filtrem, oczyszcza mnie.
Odgrywając role wyraziste, ekstremalne, może Pan dzięki temu porównaniu postaw odnaleźć w sobie pozytywne lub negatywne cechy?
To mam na myśli mówiąc o autoterapii i filtrze. Mimo woli jakoś siebie analizuję. Poznaję prawdopodobne moje reakcje w sytuacji danej mi przez autora. Mam zagrać wiarygodnie ojca, który molestuje swoje dzieci, ale to nie znaczy, że muszę posiąść wiedzę teoretyczną, poznać mechanizmy. Jestem najdalszy od tego, aby próbować tych doświadczeń na sobie. To jest wykluczone.
Zdarzyło się Panu, że ludzie odebrali Pana rolę inaczej niż by Pan chciał? Podam Panu dla przykładu sytuację Jerzego Stuhra, który po roli w „Wodzireju” na ulicy nie był odbierany jako cham, fałszywiec, a wręcz był zapraszany do prowadzenia imprez.
Zdarzają się sytuacje, że ktoś się patrzy na mnie podejrzliwie, wyraża jakiś niepokój. Ponieważ gram często ekstremalne role, to patrzą na mnie podwójnie. Z jednej strony na aktora, który gra taką rolę, a z drugiej jak to naprawdę jest? Czy nie korzystam z zasobu własnych cech, doświadczeń? To wszystko, w gruncie rzeczy, potwierdza jakość tego, co się robi. To jest prawidłowa i pozytywna reakcja. Oznacza to, że zagrałem skutecznie, a tak mam grać.
Kiedy u aktora pojawia się satysfakcja?
Pojawia się zawsze wtedy, kiedy otrzymuję tę najprostszą informację od widza, że jestem akceptowany. To jest jeden z tych zawodów, gdzie na bieżąco otrzymujesz odpowiedź. Satysfakcja odbywa się na żywym planie. Zarówno, gdy są brawa, okrzyki, ale również w ciszy, skupieniu. Kiedy grałem Gonzala publiczność bardzo gorączkowo manifestowała swoje reakcje, w gruncie rzeczy akceptując mnie. Kiedy grałem ojca w „Festen” była przeraźliwa cisza. Grzegorz Jarzyna kiedyś mi powiedział, że wtedy kiedy przechodząc koło publiczności ktoś by cię opluł, syknął coś krzyknął, to byłby znak, że wzbudziłeś w nich odrazę, nienawiść, pogardę. I coś takiego się zdarzyło parokrotnie. Oni nie reagują na mnie, jako Peszka, tylko na mnie, jako aktora, który gra tego ojca. To było dla mnie ogromne przeżycie, gdy ktoś użył niecenzuralnego słowa, abym już z tym skończył i zszedł. To był rodzaj satysfakcji.
Do jakich Pan doszedł wniosków starając się zrozumieć siebie?
Że tak naprawdę sens mojej pracy zasadza się najgłębiej w kraju, w którym żyję, w którym wiele rzeczy mi się nie podoba i wiele chciałbym zmienić, ale mogę wpływać tylko na to, aby utrzymać na pewnym poziomie swoją postawę.
Na czym polega różnica pomiędzy „filmem, który gości sztukę, a filmem, który gości ulicę”?
Reaguje dość ostro na sytuacje, w których ulica wchodzi nieprzetworzona do sztuki. Wtedy przestaje funkcjonować właściwie. To się wiąże z Georgem Simmelem, filozofem niemieckim, który najprecyzyjniej z dotychczas znanych mi teoretyków określił np. funkcjonowanie aktora i teatru. Ono jest jak najdalsze od korzystania z ulicy, jako materiału jedynego. Sztuka nie jest odbiciem życia, jest przetworzeniem.
Tym odbiciem ulicy można nazwać seriale. Nieskomplikowane, banalne sytuacje, których nie można nazwać sztuką.
To nie jest sztuka. Można to nazwać „sztuką użytkową”, ale to już jest za dużo powiedziane. Nie czepiam się seriali, jako zjawiska istniejącego, bo ono jest nieuniknione. Kicz jest potęgą, którą znam i uwielbiam. Niech sobie żyją spokojnie ludzie, którzy czekają na seriale. Niech sobie żyją aktorzy, scenarzyści, reżyserzy, którzy tworzą seriale, tylko niech nie doczepiają tym zjawiskom etykietki sztuki. Bo to nie ma nic wspólnego ze sztuką.
Rozmawiał: Seweryn Domagała
Jan Peszek: aktor, 62 lata. Ma dwójkę dzieci – Marię i Błażeja. Absolwent krakowskiej PWST (1966). W tym samym roku zadebiutował na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu. Występował m.in. w Teatrze im. S. Jaracza, Słowackiego w Krakowie, Teatrze Narodowym w Warszawie. W 1988 roku dostał Nagrodę Fundacji Kultury Polskiej za „Łabędzi śpiew”, a w 1990 został nominowany w kategorii „najlepsza drugoplanowa rola męska” na FPFF w Gdyni za „Pożegnanie jesieni”. Zagrał m.in. w filmie Piotra Szulkina „Ubu Król” i Jerzego Skolimowskiego „Ferdydurke”.
Źródło: relaz.pl