Publicystyka

Zapatystowski caracol nr 2: Oventic

Kultura | Miejsca | Publicystyka

Słowo od redaktora: Cykl reportaży Glorii Muñoz Ramírez o pięciu zapatystowskich centrach autonomicznych, zwanych także caracoles, został pierwotnie opublikowana w języku hiszpańskim w ramach specjalnego działu ogólnokrajowej gazety meksykańskiej "La Jornada" 19 września 2004 roku Wcześniej opublikowano kilka reportaży autorki ze wspomnianych miejsc. Tłumaczenie poniższe oparte jest na autoryzowanym tłumaczeniu angielskim Laury Carlsen, które ukazało się na stronie Americas Program z okazji 15 rocznicy powstania Zapatystów.

Powinniśmy skorzystać z lekcji, jakiej dostarczają nam konkretne doświadczenia tych społeczności, dotyczące oddolnej demokracji i rozwoju od dołu do góry. Będziemy starać się nadal śledzić ich wysiłki, zwłaszcza jeśli chodzi o najnowszy etap ich oporu względem wrogiego im rządu i grup paramilitarnych.

Nie chcę się wyprowadzać - czekam na strajk czynszowy

Lokatorzy | Publicystyka

„Od dwóch lat i 5 miesięcy biorę udział w strajku czynszowym i zaoszczędziłam w ten sposób sporo pieniędzy. Czuje się zdrowsza. Mam wystarczająco pieniędzy aby móc zapewnić większość swoich potrzeb, jak również dzielić się z tymi, którzy tego faktycznie potrzebują. Od kiedy trwa strajk wspieram finansowo z własnej inicjatywy kilkoro rencistów z mojej okolicy.

Nie mówie o tym aby ktokolwiek mnie za to cenił, chwalił czy obdażał specjalnym szacunkiem. Chodzi o coś innego. Zastanówcie się tylko przez chwile. Zamiast oddawać zapracowane przez was pieniądze tym co i tak je posiadają, trzymajcie je dla siebie. Dajcie je swoim dzieciom. Dajcie potrzebującym. Dajcie pracownikom wyrzuconym za stawianie się pracodawcom...”

- fragment wypowiedzi uczestniczki strajku czynszowego we Włoszech

NIE CHCĘ SIĘ WYPROWADZAĆ,
NIE CHCĘ ŻYĆ NA ŁAŃCUCHU KREDYTÓW
I NIE CHCE ABY MOJE ŻYCIE BYŁO PASMEM WYRZECZEŃ.

CZEKAM NA... STRAJK CZYNSZOWY

***

1. REAGUJĄC NA ZACHODZĄCE ZMIANY

PAŃSTWO OPIEKUJE SIĘ BANKAMI – MY MUSIMY POMÓC SOBIE SAMI

Mieszkam na mojej dzielnicy juz od ponad 10 lat, 5 rok w tym samym mieszkaniu. Od lat płace regularnie czynsz. Siadając do pisania tego tekstu myślami jestem przy moich sąsiadach, zarówno znajomych jak i tych nieznajomych. Moje refleksje i przemyślenia przelewam na papier kierując je przedewszystkim do ludzi mieszkających na mojej ulicy, w mojej okolicy, ale także do wszystkich tych, którzy niezależnie od tego gdzie mieszkaja, w której dzielnicy, mieście czy kraju, odczuwają poczucie systemowej niesprawiedliwości społecznej, czują się jej ofiarami i pragną to zmienić.

Motywacje, które skłoniły mnie do napisania tego tekstu zamierzałam przybliżyć opisując stosunki czynszowo-mieszkaniowe w jakich zmuszeni jesteśmy funkcjonować. Zadanie to ułatwił mi jednak pewnien plakat, który w miedzyczasie pojawił się na ulicach mojej dzielnicy. Plakat przygotowany przez osoby z mojego sąsiedztwa. Plakat wzywający lokatorów do organizowania strajków czynszowych w związku z sytuacją w jakiej się znajdujemy. Posłuże się więc tekstem umieszczonym na tym plakacie gdyż oddaje on świetnie mój punkt widzenia wobec kwestii czynszowych i w związku z tym jest doskonałym wstępem do tego o czym zamierzam dalej pisać:

„Czynsze stają się coraz wyższe, podczas gdy nasze kieszenie coraz bardziej puste. To co udaje nam się wydrzeć w naszych miejscach pracy poprzez konfrontacje z pracodawcami jest nam chwile później odbierane przez włascicieli kamienic. Jedni próbują wycisnąć z nas jak najwięcej poprzez zaostrzanie warunków pracy i płacy, podczas gdy drudzy poprzez podnoszenie czynszów. Równocześnie rosną też inne koszty utrzymania. Jesteśmy zmuszani albo do uiszczania coraz większych opłat (i mamy w związku z tym coraz mniej pieniędzy na nabycie przyzwoitych produktów użytku codziennego) albo do przeprowadzania się do coraz to skromniejszych warunków. I koniec końcem, jedno albo drugie czynimy wszyscy! Dodatkowo, w obliczu kryzysu oczekiwane są od nas jeszcze większe wyrzeczenia.

To jest jednak nie do zaakceptowania. Nie akceptujemy ani dalszych wyrzeczeń ani wypierania nas z naszych dzisiejszych mieszkań. MIESZKANIE nie jest towarem, nie jest przywilejem, ani też żadnym luksusem. Mieszkanie to esencjalna, nie poddawalna dyskusji, naturalna potrzeba. KAŻDEMU człowiekowi należy się bezwarunkowo wygodne mieszkanie. Jednak nasi „czynszowi dobroczyńcy”, którzy wynajmują nam „swoje” lokale, podnoszą czynsze bez baczenia na nasze problemy. W ten sposób naszym kosztem nieliczni mogą się bogacić bez zbędnego wysiłku. Chcemy pozwolić na to aby działo się to przez całe nasze życie? Chcemy się skazać na dożywotnie pasmo wyrzeczeń?!

Spotkajmy się i porozmawiajmy jak możemy sobie sami najlepiej pomóc. Rozpocznijmy ustalanie naszych kosztów utrzymania w CAŁKIEM NOWY sposób, np. poprzez wspólne oddolne redukowanie opłat czynszowych, opłat za gaz i prąd. Zdobądźmy się na bojkot opłat czynszowych...

Państwo opiekuje się bankami – my musimy pomóc sobie sami!
Strajk czynszowy to nasza odpowiedź na kryzys oraz na dyktat wlaścicieli kamienic!

Anarchiści w twojej okolicy”

MOJE ESENCJALNE POTRZEBY ZAMIENIANE SĄ W LUKSUSY

Powyżej cytowany plakat, jak również moja indywidualna inicjatywa w postaci tej skromnej publikacji to nic innego jak reakcje na postępującą udrękę, którą mogę obserwować na codzień z mojego okna...

To rodziny, które nie będąc już w stanie płacić rosnących czynszów zmuszone są do niechcianej wyprowadzki. To coraz większa liczba sąsiadów wiążących ledwie koniec z końcem, którzy opierają sią „wysiedleniu” poprzez dalsze płacenie czynszu kosztem ciągłego zaciskania pasa na każdym kroku. To nowe osoby z wyższych klas wprowadzające się na miejsce tych „wysiedlonych”, osoby z wyższych warstw społecznych, które w znacznej większości i wbrew temu co sami o sobie twierdzą nie wnoszą do społeczności niczego co by faktycznie służyło ogółowi, a jedynie swoja pychę, arogancje i egoistyczne postawy. To powstające w naszej okolicy luksusowe mieszkania dla nowobogackich, apartamenty naszpikowane kamerami monitorujacymi cały budynek i jego okolice, ze strażnikami pilnującymi aby ktoś z niższej warstwy społecznej nie ważył się przekroczyć tych elitarnych progów. Kto wie czy ta kolejna rozpoczęta budowa na rogu mojej ulicy to już nie car-loft dla bogatych ekscentryków, którzy mają kaprys wjeżdżania do swoich mieszkań samochodem przy pomocy windy...

To wszystko obserwuje na codzień podczas spacerów z psem, robienia zakupów w hurtowniach z preparatami dla ubogich (supermarketach), podczas spotkań w parkach, rozmów i dyskusji na rogu ulicy z mniej lub bardziej znanymi sasiadami, podczas oczekiwania na metro jadąc do pracy... pytając sie jednocześnie dlaczego tyle ze stojących na peronie osób rozgląda się tak nerwowo... i odgadując, że zachowują się tak gdyż po raz kolejny w tym miesiącu podejmują właśnie próbę przemycenia się z punktu A do punktu B bez biletu gdyż nie stać ich już na wszystkie miejskie „luksusy”: na w miare zjadliwą żywność, na opłaty czynszowe, na opłaty za prąd i gaz, opłaty za leki, opłaty za komunikacje, opłaty za minimalną dawke kultury i rozrywki, koszta urlopu i wakacji, itd.

Obserwując to wszystko od lat, zawsze intrygowała mnie myśl o możliwościach odmiany tego stanu rzeczy. Tym bardziej iż wszystkie te problemy dotyczą także mnie samej... Ja także rozglądam się nerwowo na stacjach metra gdyż mnie rownież od dawna nie stać już na wszystkie te „luksusy”. Jednocześnie, od lat nie mam już złudzeń co do sensu oddelegowywania tych problemów w ręce polityków, partii politycznych i administracji państwowej. Dlatego też zaczęłam interesować się historią ruchów społecznych i możliwościami odmiany z perspektywy bezpośredniej inicjatywy i auto-organizacji ze strony samych zainteresowanych... czyli ludzi takich jak ja i moi sąsiedzi na przykład.

W ten sposób dotarłam do różnych interesujących doświadczeń i koncepcji oddolnej i bezpośredniej transformacji stosunków czynszowych. Wśród tych doświadczeń najbardziej zainteresowały mnie dwie ich formy: bezpośrednia autoredukcja kosztów utrzymania oraz koncepcja strajków czynszowych. Informacjom i refleksjom na ten temat poświęcam więc ten tekst żywiąc zarazem nadzieję, iż refleksje te znajdą jakiś oddźwięk pośród lokatorów... czy to na mojej ulicy czy gdziekolwiek indziej.

PORADNICTWO JEST POTRZEBNE, BEZPOŚREDNIA INTERWENCJA KONIECZNA!

Tradycja oporu i organizowania się lokatorów objawiła się w miare jej studiowania być długą, bogatą i różnorodną. Niemal zawsze pierwszymi aktami takiej samopomocy stawały się punkty poradnicze dla lokatorów wspierające ich poradą w kwestiach administracyjnych i prawnych. Także formy legalnego publicznego protestu mają na tym terenie długą i barwną tradycję: pikiety pod gmachami rad dzielnicy i miasta, manifestacje lokatorskie, obwieszczenia, plakaty i spotkania informacyjne.

Co charakteryzuje sferę poradniczą, poza dzieleniem się pożyteczną wiedzą w tej materii, to niestety indywidualistyczny i konsumpcyjny charakter relacji jakie ona powiela. Każdy lokator idzie do ekspertów po porade, robi to przeważnie we własnym interesie i interesie własnej rodziny, konsumuje na swój osobisty pożytek dane mu porady i po ich uzyskaniu dalej zmaga się z problemem sam. I nawet jeżeli uda mu się postawić na swoim to niewiele to zmienia z perspektywy problemu jako takiego. Moje krytyczne postrzeganie poradnictwa sprowadza się więc do refleksji iż ograniczaniu się wyłącznie do organozowania punktów poradniczych towarzyszy moim zdaniem brak budowania pokładów solidalności i kolektywności pomiędzy lokatorami.

Wystąpienia publiczne mają natomiast silny charakter informacyjny i mobilizujący. Jednak i tę formę działania należy poddać krytycznemu oszacowaniu. Mimo iż wysąpienia publiczne są dużym krokiem do przodu w porównaniu z poziomem poradniczym i niesą ze sobą obiecujący potencjał kolektywnego działania, to warto zauważyć iż akty te mają najczęściej charakter rozczeniowy. Odnoszą się niemal zawsze do świata polityki z prośbami lub żądaniami o interweniowanie w interesie poszkodowanych. Nie podejmowane są w związku z tym działania zmieniające bezpośrednio sytuację poszkodowanych, nie dotykana sama logika ustalania wysokości czynszów, pomijana kwestia samej istoty stosunków czynszowych. Kwestie te nie są konfrontowane z żadną konkretną oddolną społeczną interwencją (czy alternatywą).

Właśnie z powodu tych słabości działalności poradniczej i roszczeniowych wystąpień publicznych, koncepcje autoredukcji kosztów utrzymania i strajku czynszowego zainteresowaly mnie o wiele bardziej: ich bezpośredni, kolektywny, solidarnościowy charakter, a zarazem ich sprawdzona wielokrotnie w przeszłości skuteczność. Dlatego w tych właśnie formach działania pokładam największe nadzieje na konkretne zmiany na tym odcinku nierówności społecznych. I oto jest ostateczny powód dla którego zdecydowałam się opublikować swoje refleksje na ten temat.

***

„Zamiast płacić więcej, gnieść się coraz bardziej w coraz mniejszych pomieszczeniach, wyprowadzać się czy oszczędzać do granicy obłędu... zredukujmy opłaty czynszowe!”

2. STRAJK CZYNSZOWY – WSTĘPNE ROZWAŻANIA

W podniższym tekście kluczowymi terminami będzie szereg zbliżonych do siebie pojęć: strajk czynszowy (centralne pojęcie dla tego tekstu), bojkot opłat czynszowych, oddolna dystrybucja dóbr wytworzonych przez społeczeństwo, bezpośrednia autoredukcja kosztów utrzymania, akty kolektywnego zaspokajania potrzeb życiowych w sposób inny niż oferowany przez państwo, itp. Aby nie komplikować sprawy nie będe skrupulatnie definiowała różnic pomiędzy wszystkimi tymi pojęciami. Podczas gdy jedne z nich są bardziej precyzyjne albo radykalne od drugich, wyrażają one ten sam kąt podejścia do kwestii czynszowych. Zasadniczo opisują one różne warianty procesów kolektywnego obniżania opłat czynszowych przez lokatorów w celu podniesienia swojej stopy życiowej. Jak nie trudno jest się domyślić są to akty wyzwalajace się z ram demokratycznego prawa będącego gwarantem niesprawiedliwych stosunków własnościowych i czynszowych. Stosunków, jak uważam, błędnie zaakceptowanych przez społeczeństwo, konsekwencją czego jest błędne podtrzymywanie autorytetu państwa i jego prawa stojących na straży tych stosunków... To klasyczne błędne koło, z którego musimy się wydostać podejmując wspólnie działania poza tymi schematami jeżeli chcemy poprawić swój los.

Jedyną istotną różnicą, której warto się bliżej przyjżeć jest wynikająca z porównania idei strajku czynszowego i autoredukcji kosztow utrzymania.

STRAJK CZYNSZOWY
A BEZPOŚREDNIA AUTOREDUKCJA KOSZTÓW UTRZYMANIA

Strajk czynszowy, choć w pewnej formie może być również prowadzony w sposób nie podlegający kontroli instytucji państwa, koncentruje się, i to leży w samej w naturze idei strajku, na formułowaniu, a następnie forsowaniu konkretnych żądań dotyczących odniżki czynszów. W związku z tym, że opiera się na żądaniach, charakteryzuje go procedura negocjowania i związanego z tym końcowego kompromisu pomiędzy negocjującymi stronami (strajkującymi lokatorami i właścicielem nieruchomości/władzami). Strajk czynszowy jest więc środkiem pośrednim: pomiędzy samym działaniem (podjęciem strajku), a celem do którego ono zmierza (obniżka czynszów) znajduje się akceptowana przez podejmujących się tej formy konfrontacji mozolna do przebycia droga: żądania... negocjacje... kompromisy... . Na przebyciu tej drogi koncentruje się cała energia, determinacja i inwencja prowadzącej strajk społeczności.

Autoredukcja kosztów utrzymania, czyli kolektywne podjęcie się ich obniżenia, jest formą działania bezpośredniego. Społeczność lokatorska ustala iż od danego momentu poprostu redukuje wysokość opłat o konkretną sumę i wprowadza te decyzje bezpośrednio w życie czyniąc z tej idei fakt dokonany. Tak więc pomiędzy działaniem (obniżeniem opłat), a celem (... obniżeniem opłat) ... nie leży nic. Cała energia organizacyjna, determinacja i inwencja społeczności koncentruje wówczas na odpowiedzi na reakcję ze strony „rządzących i posiadających”, a nie na dyskutowaniu żądań, prowadzeniu negocjacji i sporach wokół ceny kompromisu.

Jak łatwo się domyślić zachodzi też możliwość, że strajk czynszowy przekształci się w bezpośrednią autoredukcie w wypadku gdy negocjacje skończą się fiaskiem, a lokatorzy okażą się wystarczająco zdeterminowani i konsekwentni aby ustalić w odpowiednim momencie iż pomimo braku kompromisu obstają przy swoim i wprowadzają swoje postanowienia w sposób bezpośredni (samoredukując).

Logiczne pytanie, które nasuwa się w tym miejscu jest następujące: Jaki jest w takim razie sens podejmowania się strajku czynszowego? Czy o wiele sensowniejsze nie jest pominięcie tego żmudnego i często prowadzącego do wewnętrznych konfliktów procesu, ogłaszając od razu bezpośrednią autoredukcje kosztów (rzecz jasna uzasadniając przyczyny tej decyzji). Intuicyjnie odpowiadam: tak, jeżeli jesteśmy przekonani, że nam się ta redukcja należy, oszczędźmy sobie tej żmudnej drogi!

A jednak, na dzień dzisiejszy biorąc pod uwage poważny zanik jakichkolwiek form oddolnego kolektywnego działania, forma strajku wydaje się również warta propagowania, czy też po prostu realniejsza do upowszechnienia. Dlatego tekst ten poświęce głównie tej formie działania. Mimo to, śledząc moje dalsze rozważania dotyczące właśnie strajku czynszowego, proponuje pamiętać o formie autoredukcji jako bezpośredniejszej do strajku alternatywie. Dylemat „strajkować czy bezpośrednio autoredukować” powróci w tym tekście przynajmniej raz jeszcze we fragmencie dotyczącym ustalania przez strajkujących żądań.

KOMPLEKSOWOŚĆ MOTYWACJI LEŻĄCYCH U PODSTAW DECYZJI O PODJĘCIU STRAJKU

Strajki czynszowe są elementarną częścią historii stosunków czynszowych. Przyjżyjmy się zatem jakie procesy były tradycyjnyjnie impulsami leżącymi u podstaw decyzji o zorganizowaniu strajku. Były nimi z pewnością wzrosty opłat czynszowych przy jednoczesnej stagnacji płac czyli dokładnie to z czym mamy do czynienia dziś od Moskwy po Edynburg. Ale także niepokojący stan mieszkań będący nieadekwatnym do czynszów jakie płacono, czy tez wygórowane i bezpodstawne wymagania właścicieli i wynajemców lokali czy budynków odnośnie lokatorów. W specyficznych momentach dochodziło również do bojkotu czynszów jako reakcji na szersze wydarzenia społeczne czy polityczne.

Opisywany na wstępie plakat grupy anarchistycznej okazuje się ponownie pomocny. Odwołuje się do paru motywów naraz. Z jednej strony strajk czynszowy proponowany jest jako reakcja na umotywowane wyłącznie chęciami zysku i stosowane bezrefleksyjnie podnoszenie wysokości opłat czynszowych i na wynikające z tego problemy obniżenia standartu życia wielu rodzin, a także wymuszonych przeprowadzek. Jednocześnie, „anarchiści z twojej okolicy” deklarują tę formę kolektywnego działania jako właściwą reakcje na zrzucanie na nasze barki rezultatów kryzysu „finansowego”, wyrażając się bardzo jasno: „Państwo opiekuje się bankami, my musimy pomóc sobie sami”. To o wiele szerzej rozumiany i wymagający od adresata głębszej refleksji motyw działania. To motywacja wypływająca z poczucia konieczności podjęcia konfrontacji z klasą rządzących i posiadających, forma oddolnej odpowiedzi na atak z góry. Mamy więc do czynienia z kumulacją obu motywów, która czyni moment i kontekst wezwania do strajku czynszowego bardzo adekwatnymi i mającymi szanse znaleźć oddźwięk i poparcie wśród dużej liczby mieszkańców naszej dzielnicy. Ma w każdym bądź razie moje poparcie, a także niektórych z sąsiadów z którymi miałam już okazje na ten temat rozmawiać.

Analizując pobódki prowadzenia strajków czynszowych odkrywamy więc iż ta forma oddolnej interwencji daje nam nie tylko możliwość punktualnego regowania na naszą osobistą sytuacje i niesprawiedliwość stosunków czynszowych, ale także na agresywne odgórne procesy ekonomiczno-polityczne (choć tak na prawde to właśnie one leżą u podłoża naszej sytuacji). Strajk czynszowy jest więc bardzo silną i dalekosiężną bronią w naszych rękach, w rękach lokatorów.

KOLEKTYWNY I INDYWIDUALNY CHARAKTER STRAJKU

W zależności od motywacji wariować może też skala wielkości strajku czynszowego. Strajk może przybrać formę indywidualego bojkotu czynszu przez zdesperowanych pojedyńczych lokatorów gdy stają oni w konflikcie z kamienicznikiem (aczkolwiek warto pamiętać, że relacja czynszowa jeżeli się jej dokładniej przyjżeć jest konfliktowa sama w sobie!). Może być również działaniem prowadzonym kolektywnie, gdy w strajku bierze udział cała kamienica lub jej część, będąc jednak działaniem wciąż rozumianym w partykularnym interesie zamkniętej grupy lokatorów. Wreszcie, mamy do czynienia z masowymi strajkami czynszowymi, podczas których lokatorzy różnych domow, ulic, a czasem nawet różnych części miasta, wspólnie i solidarnie przystepują do akcji występując w kolektywnym interesie czynszowników, budując tym samym swoistą tożsamość społeczności znajdującej się po konkretnej stronie relacji czynszowej. W największych strajkach czynszowych brało udział powyżej 100 000 osób! Tu odsyłam wszystkich zainteresowanych do innego tekstu, w którym to przytaczam konkretne przykłady i efekty masowych strajków czynszowych – tekst nosi tytuł „Okradani trzy razy dziennie. Anarchiści, a ruch lokatorski”.

Nie trzeba chyba specjalnie wyjaśniać ani udowadniać, iż nim większa partycypacja tym większa siła tkwiąca w strajku. A jednak, większość masowych strajków czynszowych w przeszłości inicjowana była przez male grupy i stowarzyszenia lokatorskie. Dzięki konsekwentnej postawie, nieuległości i wzajemnej solidarności tych małych inicjatyw, z biegiem czasu przyłączały się do nich kolejne grupy lokatorów, czy też całe społeczności, aż liczba strajkujących osób sięgała kilkadziesięciu tysięcy. Władze państwowe i kamienicznicy byli wielokrotnie zmuszani do uległości pod ciężarem kolektywnych wystąpień na taką skalę i rezygnowały tak z forsowania swoich rabunkowych planów wobec lokatorów, jak i z represji wobec uczestników i inicjatorów strajków. To ważna informacja dla aktualnie działających inicjatyw lokatorskich, które odrzucają dyskusję o podjęciu strajku z obawy przed represjami i odwetem ze strony państwa i kapitalistów.

Aczkolwiek również bojkoty prowadzone od początku do końca z udziałem „jedynie” kilkudziesięciu osób, gdy dobrze zorganizowane, także przynosiły daleko idące zmiany w ogólnych kwestiach mieszkaniowych i przedewszystkim w losie samych zainteresowanych. W efekcie także pojedyńczy akt bojkotu czynszu ze strony zdesperowanego lokatora jest w stanie doprowadzić do oczekiwanych rezultatów. Aczkolwiek słabym punktem tego typu indywidualnych konfrontacji z całą maszyną administracyjną i kapitalistycznym walcem jest jednak towarzysząca mu najczęściej anonimowość.

Taka indywidualna interwencja pozostaje daleka od esencjalnej, z mojego punktu widzenia, potrzeby radykalnej transformacji stosunków mieszkaniowych jako takich. Do jej przeprowadzenia indywidualny akt bojkotu jest niestety daleki od skutecznego...

OCZEKIWANE KOŻYŚCI ZE STRAJKU CZYNSZOWEGO

Wbrew pozorom, paleta celów uzyskaniu których służyć mają akty bojkotu czynszów objawia się bardziej szeroka niż mogłaby się wydawać. W najbardziej banalnych przypadkach może chodzić o wymuszenie na wynajemcach/zarządcach kamienic zdeklarowanych przez nich napraw czy remontów, o egzekwowanie konkretnych kwestii umożliwiających bezpieczne i zdrowe mieszkanie. W kontekście bardziej ogólnym, i przeze mnie tu przedewszystkim omawianym, chodzi o aktywne i oddolne regulowanie kosztów mieszkaniowych m.in. poprzez używanie metody faktów dokonanych. Warto w tym miejscu podkreślić, że sama metoda regulowania wysokości czyszów metodą faktów dokonanych stosowana jest przez drugą strone (kamieniczników i struktury państwowe) na każdym kroku.

Pojmując kwestie jeszcze bardziej społecznie, praktykowanie strajków czynszowych ma na celu uczynić oddolne redukowanie wysokości kosztów utrzymania (a więc nie tylko czynszu, ale także koszta energii, koszta transportu komunalnego, żywności, produktów pierwszej potrzeby...) powszechnie akceptowaną formą działania w jak najbliższej przyszłości i na tak długo dopóki musimy funkcjonować w ramach tego niesprawiedliwego systemu społecznego. Forma ta zarazem wzmacnia poczucie więzów społecznych, solidarności oraz konieczności przejmowania spraw w nasze ręce we wszelkich obszarach społecznych.

Ważnym podkreślenia w tym miejscu jest fakt, iż problem mieszkaniowy jako taki nigdy nie będzie mógł zostać rozwiązany sam w sobie. Wynika to z faktu, iż tak centralne dla niego kwestie jak czynsz, własność prywatna, zarobki, dostęp do mieszkań, stan i liczba lokali mieszkaniowych w danym regionie... zazębiają się z całą gamą innych trybów, które są kontrolowane i opierają się na logikach państwowej i kapitalistycznej. Dlatego doświadczenia wynikające ze strajku czynszowego, tak samo jak doświadczenia wynikające ze strajku w miejscu pracy, mają dodatkową wartość. Polega ona na inicjowaniu oddolnych procesów dystrybucji dóbr wytworzonych przez społeczeństwo w dalszych obszarach społecznych czyli generownia całkiem nowego procesu rozbijającego dominującą logikę dystrybucji.

Koniec końcem chiałabym podkreślić iż strajk czynszowy w przeciwieństwie do wielu innych form reakcji na niesprawiedliwość społeczną nie pozostaje jedynie symbolicznym aktem protestu tak jak większość manifestacji, pikiet czy nawet śmiałych akcji sabotażowych. Strajk czynszowy to kolektywne wprowadzanie zmiany tu i teraz. To wygenerowanie z wielu odizolowanych ludzkich trosk, problemow i dramatow kolektywnego aktu polepszenia jakości swojego życia i życia innych potrzebujących tej zmiany. To koncepcja pokonywania problemu niesprawiedliwości, którą można przenieść na inne obszary społeczne.

RÓŻNORODNE FORMY UCZESTNICZENIA

Centralną i zarazem najprostrzą formą uczestniczenia w strajku czynszowym jest po prostu ustalone wspólnie z innymi lokatorami nie wpłacanie czynszu na konto wynajemcy (bądź też nie płacenie go w narzucanej formie). I do tego aktu niejako sprowadza się cała siła tej formy konfrontacji. Jednak przygotowując strajk czynszowy musimy zdać sobie sprawę iż tak naprawde jest o wiele więcej form w nim uczestniczenia. Ten fakt otwiera możliwość aktywnego w nim udziału również tych osób czy społeczności, które z różnych powodów nie należą bezpośrednio do grona bojkotujących opłaty.

Do takich form uczestniczenia należy na przykład rozpowszechnianie samego strajku na różne sposoby, np. przygotowywanie i rozwieszanie obwieszczeń i plakatów informujących jak największą ilość ludzi o motywach, zamiarach, ideach i celach związanych ze strajkiem. Także pisanie tekstów wspierających merytorycznie pozycje strajkujących oraz rozpowszechnianie takich materiałów. To istotny element zasilający siłę strajku, tymbardziej w obliczu oczekiwanego ataku za strony mediów i lokalnych polityków stojących niemal zawsze po stronie posiadających (kamieniczników). Do dalszych form solidarnego współudziału w konfrontacji należy umieszczanie wszelkiego rodzaju transparentów w miejscach publicznych, a także branie udziału w otwartych zgromadzeniach towarzyszących strajkowi...

Każda forma działania, która trwa dłużej niż parenaście minut i w której biorą udział więcej niż 2 osoby potrzebuje spotkań aby móc w ramach wspólnych dyskusji podejmować decyzje i korygować przebieg akcji. Organizowanie takich regularnych zgromadzeń (w trakcie trwania strajku) w taki sposób aby jak największa ilość osób mogła brać w nich udział to także ważne zadanie do przejęcia przez strajkujących lokatorów i społeczność ich wspierającą.

Reakcje na lokatorski bojkot opłat czynszowych ze strony rządzących i posiadających charakteryzuje zazwyczaj agresywność. Groźby wypowiedzenia lokalu, próby eksmisji czy terror psychiczny przy użyciu przychylnych im ustaleń prawnych to tylko część z możliwych reakcji. Tak więc przeciwdziałanie i reagowanie na wszelkiego rodzaju ataki to kolejny obszar uczestniczenia czy też aktywnego opowiedzenia się po stronie strajku. Pozyskanie wsparcia rozumiejących naszą walkę prawników to tylko jedna możliwość. Zbiorowe blokowanie prób eksmisji strajkujących lokatorów to forma wymagająca zaangażowania większej ilości osób. Poszukiwanie zrozumienia i wsparcia dla strajku wśród załóg lokalnych zakładów pracy i innych inicjatyw społecznych to kolejne istotne zadanie.

Jak widzimy strajk czynszowy wymaga o wiele więcej zaangażowania niż jedynie wstrzymanie płatności.

Gdy dochodzi do strajku czynszowego wszyscy mogą mieć ręce pełne solidarnego działania jeżeli tylko uznają słuszność tej drogi. Jak ktoś już kiedyś napisał: “Autoredukcja oznacza jednostronną redukcję czynszów przeprowadzoną przez lokatorów w formie strajku czynszowego. Polecam, pod warunkiem jednak, że jesteście w miare dobrze zorganizowani!”

***

„Strajki są zorganizowane kamienica po kamienicy, klatka schodowa po klatce schodowej, z regularnymi spotkaniami, info-biuletynami, gazetami ściennymi, obwieszczeniami, publikacjami i demonstracjami. W podczas trwania strajku coraz więcej ludzi zaczyna kontrolować kamienice w których mieszkają pytając się siebie samych ile powinni właściwie płacić za czynsz, ile są w stanie i ile chcą płacić, dlaczego wogóle płacą czynsze i na co innego mogły by te pieniądze iść. W tym samym czasie kolektywnie pilnują aby zarówno komornik jak i policja nie były w stanie egzekwować swoich wrogich działań wobec społeczności”

3. ORGANIZUJEMY STRAJK CZYNSZOWY

POTRZEBA ZMIANY WŁASNEGO PODEJŚCIA I PODEJŚCIA NASZYCH SĄSIADÓW

Jak już wcześniej zaznaczyłam, nim większa partycypacja tym większa siła strajku. Niby prosty wniosek, ale jak się to ma do realnych uwarunkowań? Jak się to ma do zatomizowanego przez kapitalizm społeczeństwa, odizolowanych od siebie społeczności, do nas, którzy zatraciliśmy zdolność samoorganizowania się gdyż przyzwyczailiśmy się do tego, że to państwo (jego struktury i instytucje) nas organizuje, do wszędzie wyczuwalnego indywidualizmu, egoizmu, współzawodnictwa i postaw konsumpcyjnych... jak to się ma do tego realnego rozkładu solidarnej tkanki społecznej?

Właśnie przełamanie tych systemowo narzuconych, sztucznie podsycanych i dzielących nas postaw wydaje się być fundamentem dla organizowania akcji kolektywnej autoredukcji kosztów utrzymania. Przygotowaniom do strajku czynszowego muszą towarzyszyć więc różnorodne działania pobudzające wzajemne relacje i między-lokatorską, miedzyludzką, solidarność. Działania pobudzające świadomość siły leżącej w naszych rękach. Siły, dzięki której, jeżeli zaczniemy reagować kolektywnie i konsekwentnie, możemy przejść do ofensywy w walce o godne życie.

Obudzić musi się pośród nas także nowa perspektywa, nowe podejście, nowy kąt pojmowania i spojrzenia na takie kwestie nak „własność” czy „prawo/legalność”. Zasadniczo, niepodważalny kult „prawa własności” musi zostać odczarowany, zdemaskowany, przedefiniowany i uznany jako elementarna przyczyna niesprawiedliwości społecznej, podczas gdy pojęcie „prawa” („legalności”) musi transformować od rozumianego przez pryzmat doktryny demokracji państwowej czyli gwaranta ładu i porządku na użytek podtrzymania relacji kapitalistycznych, do prawa rozumianego jako uniwersalnej i niepodważalnej możliwości samostanowienia i życia w godności.

Jak może taka transformacja jednak następować realnie? Przyglądając się doświadczeniom z przeszłości, zauważam iż kluczowym dla takiego procesu jest tworzenie sposobności i pobudzania społecznej kultury spotykania się i rozmawiania w wiekszym gronie o naszych problemach i potrzebach. Mam na myśli przedewszystkim publiczne spotkania, w miejscach pracy, zamieszkania, w parkach i skwerach miejskich. W ramach takich publicznych spotkań, czy to osiedlowych czy w zakresie domu/kamienicy powinna rozwijać się kolektywna odwaga wyrażania swoich prawdziwych potrzeb i pragnień - często głęboko skrytych pod warstwą poczucia niemocy i zastąpionych przyzwyczajeniem do panujących stosunków. Powinno rozwijać się poczucie wiary w to, że wszystko jesteśmy w stanie zmienić i pobudzając kolektywną odwagę nieodzowną aby przystąpić do realizowania naszych pragnień, egzekwowania naszych potrzeb.

Takie ożywienie kultury spotkań i zgromadzeń wydaje się mieć większe szanse realizacji na bazie istniejących już teraz sieci społecznych, grup sąsiedzkich, klubów osiedlowych... Abyśmy mogli zacząć myśleć o strajku czynszowym, wszędzie tam gdzie żyją bezpośrednio dotknięci problemem niedostatku, dojść musi do wzrostu poziomu wzajemnej komunikacji, do zintensyfikowania ogólnej kolektywnej aktywności. Co ciekawe, samo dyskutowanie i przygotowywanie strajku czynszowego jest procesem wspierającym te tendencje.

A więc ... nie warto czekać. Jeśli jest nas już garść osób, ktore chcą coś zmienić, zacznijmy od siebie samych i motywujmy innych... najlepiej własnym przykładem. Weźmy idee strajku czynszowego na usta. Rozmawiajmy, dyskutujmy o nim jak o realnym akcie. Weźmy się za konkretne przygotowania. Inni dotknięci problemem z pewnością wyrażą zainteresowanie. Niektórzy się do nas przylączą, a wielu zapewne nas wesprze!

KONKRETNE PRZYGOTOWANIA

Załóżmy więc, że jest nas grono osób... rodzin... sąsiadów... które gotowe jest podjąć decyzje o rozpoczęciu kolektywnej autoredukcji kosztów utrzymania... Załóżmy, że mamy już za sobą kilka luźnych spotkań, na których wymieniliśmy się naszymi wyobrażeniami i oczekiwaniami dotyczącymi tego wyzwania. Wyłonioną z tych dyskusji ogólną koncepcją strajku powinniśmy podzielić się następnie z dużą ilością osób, których ten problem też dotyczy. W pierwszej linii z naszymi sąsiadami, ale także ze zorganizowanymi inicjatywami społecznymi działającymi w naszej okolicy, które mogłyby nas wesprzeć. Nie mam tu na myśli w żadnym wypadku kontaktowania się z partiami politycznymi czy innymi lokalnymi strukturami administracji państwowej takimi jak na przykład „zarządy osiedlowe” (tzw. „zarządy osiedlowe” to coraz bardziej promowane przez państwo struktury kontroli społecznej; do tego dlaczego ufanie tym strukturom uważam za błąd powróce we fragmencie „Odrzucając leżące po drodze kłody”)

Jeżeli z ideą strajku skonfrontowana została wystarczająca ilość osób to następnym krokiem wydaje się zebranie wszystkich zainteresowanych do kupy i wspólne oszacowanie własnego potencjału, przydyskutowanie celów strajku, przyjęcia strategii dalszej mobilizacji, i przedewszystkim... wprowadzanie strajku w życie!
Z całą pewnością nie będzie nas opuszczało wrażenie, że jest nas wciąż za mało na tak daleko idącą konfrontację z „posiadającymi”. Dlatego warto zorganizować w międzyczasie serię spotkań informacyjnych w dzielnicy (w mieście), aby uczynić naszą interwencję, nasz plan, „publiczną tajemnicą”. Równocześnie warto propagować przyczyny strajku i samo zbliżające się jego nadejście innymi sposobami i kanałami (tymi, do których mamy zaufanie). To mogą być zarówno ulotki, plakaty czy napisy na murach kamienic jak i oświadczenia wysłane do oficjalnych mediów.

Kolejny krok to zwołanie publicznych zgromadzeń przygotowujących strajk. Z doświadczeń z przeszłości wynika, że zgromadzenia te powinny odbywać się regularnie, tendencyjnie coraz częsciej z czasem zbliżania się strajku, jak również rozprzestrzeniać się na dalsze okolice i dzielnice miasta. To nie tylko kwestia samego popularyzowania idei, ale również strategicznego utrudniania „posiadającym” uderzenia w konkretne ogniwo zapalne strajku w celu stłumienia konfrontacji w zarodku. Jeśli powiodło by się przyłączenie do strajku kolejnych społeczności to nie istnieje już coś takiego jak centrum czy zarodek akcji. Takich centrów jest wówczas wiele. Nie jest ważne, które ze zgromadzeń lokatorskich, która kamienica czy okolica jako pierwsza ogłosi strajk czynszowy... zanim społeczność inicjatorska będzie mogła zostać usankcjonowana przez „posiadających” wiele innych zdąrzy się przyłączyć! Istotnym wydaje się aby zanim wybuchnie strajk, poszczególne zgromadzenia lokatorskie miały możliwość przedyskutowania we własnych ramach kwestie oczekiwań i sposobów prowadzania strajku.

To chyba tyle z grubsza o procesie przygotowań. Moment zamykający naszą akceptację pasma wyrzeczeń to moment rozpoczęcia strajku...

CZEGO ŻĄDAĆ?

Najlepiej niczego.

Ze stawianiem żądań łączy się zawsze jeden zasadniczy problem. Każde żądanie jest zarazem samo-narzuceniem sobie ograniczenia w związku z tym, że jest odwoływaniem się do dobrej woli tych którzy siedzą przy sterze. Jest w związku z tym samo-ograniczeniem chociażby własnych pragnień i potrzeb. Przy dyskutowaniu żądań silimy się przeważnie na to aby były one „realne”, aby niosły ze sobą wysokie szanse realizacji, mając na myśli ni mniej ni więcej jak to na ile strona przeciwna przychyli się do naszych roszczeń. Oszacowując realność żądań odnosimy się zarazem do własnej niemocy, do wiążącego nas strachu przed sankcjami, przewidywanym oporem i stanowczością ze strony „posiadających”. Ustalamy więc ostatecznie tyw. żądania realne, żądamy minimalnie, aby tylko cokolwiek osiągnać.

Do czego prowadzi więc formulowanie żądań w perspektywie przygotowań do strajku czynszowego? W wypadku gdy strajk okazuje się efektywnym aktem, daje on nam minimalną poprawę naszego losu podczas gdy ilość energii włożonej w jego przeprowadzenie jest stosunkowo duża. Prawda jest więc taka, że to my sami stajemy sobie dodatkowo na drodze w walce o wymierną poprawe naszej sytuacji.

Tak więc wartym rozpatrzenia na samym wstępie jest opcja prowadzenia akcji anty-czynszowej bez wikłania się i ograniczania żądaniami; zastanowienia się czy sprawniejszym rozwiązaniem od frustrującego procesu ustalania i negocjowania żądań, nie jest po prostu ogłoszenie i wprowadzenie w życie bezdyskusyjnej i bezroszczeniowej autoredukcji opłat czynszowych i tym samym skoncentrowanie się od razu na obronie sprowokowanej tym posunięciem reakcji ze strony „posiadających”.

W wypadku jednak gdybyśmy mieli zdecydować się na wypracowywanie żądań, warto czynić to tak aby nie stały się one dla nas kulą u nogi...

Rzecz jasna najistotniejszym aspektem wydaje się dopasowanie żądań do specyficznej sytuacji naszej społeczności – społeczności zamierzającej podjąć walkę: jak definiujemy nasze potrzeby i pragnienia?... jak odnosimy się do faktu znajdowania sie na łaskach „posiadających”? ... jak oceniamy na konkretną chwilę siłę naszej społeczności? ... ile samozaparcia i solidarności jest ona w stanie wygenerować dodatkowo w trakcie wejścia w otwarty konflikt z „posiadającymi”? Odpowiedzi na te pytania powinny być przedmiotami kolektywnej dyskusji.

Kolejną rzeczą jest przyjrzenie się temu jakie żądania stawiały inne strajkujące w przeszłości społeczności i ich krytyczna ocena z perspektywy tego jak pomogły lub przeszkodziły one efektywnej autoredukcji czynszów. W efekcie, wybranie z owych doświadczeń żądań najodważniejszych, czyli takich przy stawianiu których nie stajemy sobie samych na drodze do zmian.

Przyjrzyjmy się więc palecie żądań stawianych podczas strajków czynszowych i za jednym zamachem także różnicą w ich radykalności. Dla ułatwienia sprawy zostawmy z boku żądania związane ze stanem budynków, zaległymi naprawami i dopełnieniem deklarowanych przez wynajemców świadczeń. Zasadniczo, najczęściej stawianymi żądaniami są żądania dotyczące zaniechania podwyżek czynszów. Takie żądanie dobrze jest poprzeć dokumentacją. Takową może być z jednej strony przedstawienie przerośniętych relacji pomiędzy naszymi dochodami a wydatkami na czynsz, i dla kontrastu, udokumentowany i ciężki do uzasadnienia wzrost dochodów właścicieli i zarządców kamienic.

Innym popularnym, a zarazem znacznie radykalniejszym żądaniem jest obniżenie aktualnej wysokości czynszów. W wypadku tego typu żądań proponowane od dołu wysokości mogą być różnie ustalane. Inspirującym źródłem doświadczeń w kwestiach autoredukcji kosztów utrzymania są konfrontacje, które miały miejsce we Włoszech w latach 70-ych. Podczas strajków czynszowych w Mediolanie wysunięto żądanie obniżenia czynszów nie przekraczających 10% dochodu czynszownika. To mocno solidarne podejście i radykalne postawienie sprawy wymaga jednak bliższego przyjrzenia się pewnemu aspektowi, a mianowicie temu w jaki sposób i z jakim nakładem energii osiągany jest miesięczny dochód przez różne osoby oraz jakie standarty/potrzeby zgłaszają poszczególne osoby. Wprawdzie rzadko zdarza się aby ludzie bogaci płacili wogóle czynsze, ale już ich dorośli potomkowie, żyjący z odstetek i nie muszący parać sie pracą zarobkową, czasami należą do grupy czynszowników, a nie są przecież koniecznie grupą lokatorów, na której „obdarowywaniu” efektami strajku zależałoby nam w pierwszej kolejności...

Prowadzi to do refleksji, iż niezależnie od żądań ważne jest aby społeczność wchodząca w strajk czynszowy była świadoma w czyim interesie wywołuje konflikt i stawia żądania - czy w interesie ludzi pracujących czyli w interesie wszystkich pokrzywdzonych przez sfery posiadających, czy też w interesie wszystkich płacących czynsz?

Ten dylemat rozwiązuje się dosyć szybko sam w momencie gdy żądania stajku czynszowego idą ramie w ramie z innymi żądaniami ludzi wyzyskiwanych w systemie kapitalistycznym. Tak zwani yuppies będą stronić od tego typu kampanii i akcji dążących do szerszych przemian społecznych ze względu na obawe przed utratą własnych przywilejów i wpływów.

Z drugiej strony, jak juz jesteśmy przy „obdarowywaniu” efektami strajku, istotną kwestią jest formułowanie żądań (i prowadzenie konfrontacji) nie tylko w interesie lokatorów bezpośrednio biorących udział w strajku, ale rownież w interesie wszystkich tych których dotyczą problemy leżące u przyczyn strajku. To nie tylko kwestia wynikająca z zawsze wartej pobudzania oddolnej solidarności, ale też strategiczna siła takiego formułowania żądan (i prowadzenia walki) otwierająca możliwość przyłączenia się do strajku w dowolnym momencie dalszym kręgom dotniętych problemem osób.

Stawiając żądania wobec „posiadających” musimy zacząć, bądź przed samym przystąpieniem do strajku bądź też w jego trakcie, od żądania udostępnienia szczegółowego budżetu dotyczącego administrowania lokalami przez konkretnego zarządcę. W wypadku większego koncernu lub społdzielni należy przyjżeć się przedewszystkim kosztom chłoniętym przez sztab menadżerów, konsultantów i administracji i żądać redukcji tej sfery zażądzania co prowadziłoby do obniżenia całościowych kosztów związanych z administracją kamienic, a więc automatycznie z obniżeniem płatności za użytkowanie lokali. Najczęściej jest tak iż lokatorzy nie mają żadnej kontroli nad kosztami administracji i wydatkami zarządców, opłacając w ten sposób nieświadomie grupę darmozjadów.

Żądania strajku czynszowego powinny poruszać także kwestie mieszkaniowe osób bezrobotnych i korzystających z łaskawego państwowego wsparcia. W związku z tym żądania dotyczyć mogą przykładowo udostępnienia wolno stojących mieszkań osobom o najniższych dochodach po bardzo kożystnej opłacie lub wręcz udostępnienia ich tym osobom bezpłatnie.

W związku ze świadomością iż czynsz jest systemowo podyktowanym oddawaniem naszych ciężko zapracowanych dochodów na konta darmozjadów, żądanie większej kontroli i przejrzystości sfery administracyjno-zarządzeniowej, powinniśmy konsekwentnie rozszerzyć radykalniejszym żądaniem całkowitej zmiany kontroli nad procesami administrowania kamienicami, w sensie oddania tych kompetencji w ręce samych lokatorów. To wymagałoby stworzenia odpowiedniej oddolnej lokatorkiej struktury. Taka zmiana zredukowałaby koszta administacyjne do minimum. Tym samym, im więcej lokatorów byłoby zaangażowanych w zadania administracyjne tym mniej obciążały by one poszczególne osoby i zadanie to stawałoby się mniej czasochłonne.
Warto zauważyć, że tego typu żądanie, czy też praktyczne przejęcie administracyjnej kontroli przez samych mieszkanców, jest głęboko sięgającą pozytywną zmianą relacji społecznych wybiegającą daleko poza samą problematykę czynszowo-mieszkaniową. To przykład na to jak istotne społecznie mogą być konfrontacje na tej płaszczyźnie.

MOMENT, MIEJSCE I OKOLICZNOŚCI OGŁOSZENIA STRAJKU

Nie bez znaczenia dla konfrontacji czynszowej wydaje się być moment, miejsce i sposób ogłoszenia strajku. Jeżeli uznamy omawianą już wcześniej ilość osób biorących udział w strajku oraz fakt opublicznienia strajku za elementy sprzyjające jego efektywności, to kolejnymi strategicznie ważnymi krokami wydają się odpowiednie dobranie miejsca i momentu jego ogłoszenia.

Ustalając moment wydaje się iż warto odnieść się do lokalnych tradycji. Są miasta w których trudno jest sobie wyobrazić lepszy moment do ogloszenia ostrajkowania (bądź bezpośredniej autoredukcji) opłat czynszowych niż dzień 1 maja. To moment, który tradycyjnie mobilizuje (w różnorodny sposob) wszyskich dotkniętych i wrażliwych na niesprawiedliwość społeczną. To dzień, w którym wszelkie oddolne ruchy społeczne akcentują swoją obecność. To chwila, w której nadzieja na to iż wydaży się coś co da początek zmianą na lepsze, jest przenoszona na ulice. Właśnie w takich okolicznościach, w obecności tysięcy naelektryzowanych pragnieniem radykalnym zmian ludzi, ogłoszenie strajku czynszowego wydaje się strategicznie najodpowiedniejsze; rzecz jasna poprzedzone wcześniejszymi przygotowaniami, kampanią mobilizującą i informacyjną.

Pierwszy maja jest oczywiście tylko przykładem praktycznego i strategicznego rozwiązania tego dylematu. W efekcie chodzi o ogłoszenie strajku w sposób jak najbardziej publiczny aby uniknąć anonimowości w tej konfrontacji z bardzo wpływowymi przeciwnikami/instytucjami. Chodzi więc w efekcie także o specyficzne miejsce ogłoszenia strajku aby uzyskać od początku szeroki rozgłos społeczny i niezależnie od ilości bezpośrednich uczestników strajku stworzyć możliwie szeroką bazę różnorakiego poparcia. Takim odpowiednim miejscem wydaje się być masowy wiec społeczny. Wiecu pierwszo-majowego nie trzeba specjalnie organizować bo odbywają się one siłą własnej dynamiki co roku. W wypadku wątpliwości co do tej idei zostaje albo wybrać inny lokalnie adekwatny moment albo taki wiec sprowokowac (zorganizować).

Oczywiście omawiane tu optymalne okoliczności rozpoczęcia strajku należy potraktować przykładowo, a nie uniwersalnie. Czas, miejsce i okoliczności ogłoszenia strajku zależą od lokalnych i punktualnych uwarunkowań. Potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której przystąpienie do strajku może zostać podjęte bez długotrwałych mobilizacji i przygotowań, w sposób spontaniczny, w miejscu i momencie wynikającym z potrzeb chwili, a nie z wypracowanej dokładnie strategii. Szczerze mówiąc, sercem i emocjami jestem wręcz bliższa takiemu własnie dynamicznemu przebiegowi zdarzeń, tym bardziej iż element zaskoczenia drugiej strony też nie jest bez znaczenia w tego typu konfrontacjach. Jednak obserwując faktyczny potencjał jaki drzemie w społecznościach z którymi mam na codzień do czynienia (w moim miejscu zamieszkania; w miejscu pracy; oraz w miejscu zamieszkania mojej rodziny), dochodzę do wniosku, że oczekiwanie na zaskakujący i spontaniczny zwrot prowadzący do wybuchu zbiorowych akcji anty-czynszowych może się okazać wielce frustrujące, podczas gdy każda jedna opłata czynszowa przekłada się na kolejne dni w których zaciskamy pasa. Dodatkowym aspektem jest fakt iż spontaniczne przystąpienie do strajku wydaje się również nieść ze sobą o wiele wiecęj ryzyka.

Na dzień dzisiejszy, poruszone tu strategiczne przygotowywanie i konsekwentne dyskutowanie momentu, miejsca i okoliczności przystapienia do strajku wydaje mi się zatem optymalniejszym rozwiązaniem.

***

„Lokatorzy, którzy przecież w dużej mierze tak czy siak nie ufają władzą i nie są kompletnie uzależnieni od administracyjnej bezczynnosci, są w posiadaniu bezwzględnej broni – w każdej chwili mogą zatrzymać czynsze we własnych rękach!”

4. ODRZUCAJĄC LEŻĄCE PO DRODZE KŁODY

KŁODY KTÓRE SĄ NAM POD NOGI RZUCANE ORAZ TE, KTÓRE RZUCAMY SOBIE SAMI...

Jak nie trudno jest się domyslić lista przeszkód blokujących wprowadzenie strajku, jak również lista przewidywanych niebezpieczeństw mogących wystąpić w trakcie jego trwania, są tak długie jak różnorodne.

Odniosłam się już nieco wcześniej co do największych problemów towarzyszących rozważaniom o podjęciu strajku, problemów poczucia strachu i niemożności: strachu przed srogimi konsekwencjami ze strony kamienicznikow i ich poplecznikow oraz niemożności podpowiadajacej nam iż „nie jesteśmy w stanie i tak nic zmienić”. Tymi to nastawieniami skutecznie sami blokujemy jakakolwiek możliwość idącą w tę strone.

Do dalszych przeszkód, w pewnym sensie zakorzenionych w nas samych, nazwijmy je więc przeszkodami tkwiącymi wewnątrz społeczności, należą wspomniane także już wcześniej zróżnicowana sytuacja materialna i przynależność klasowa. A także nasze słabości jak paranoiczne poczucie potrzeby rywalizacji czy wręcz, wzajemna zazdrość wobec innych, mimo iż ich sytuacja jest analogiczna do naszej...

Kwestią utrudniającą podjęcie wspólnych aktów strajkowych leżącą zasadniczo poza obrębem naszych bezpośrednich wpływów jest zróżnicowana/przemieszana struktura własności domów – prywatna, państwowa, państwowo-społdzielcza, prywatno-spółdzielcza, kościelna, a także fakt iż ze względu na dzisiejszą strukturę kontroli czynszów (w przeważającej części prywatną, a tylko do pewnego stopnia państwową) większość osób jest atakowana na tej płaszczyźnie indywidualnie co utrudnia przeciwdziałanie i utworzenie oddolnego frontu przeciwko temu atakowi.

Przy głębszym spojrzeniu daje się zauważyć jednak, iż większość przeszkód uznawanych za „tkwiące wewnątrz społecznosci” jest tak naprawdę niczym innym jak długoterminowymi efektami czynników zewnetrznych, a mianowicie przesiąkniętego kapitalistycznymi i zdominowango państwowymi relacjami dnia codziennego. Do takich zwyrodnień naszych relacji należą właśnie m.in. wzajemna rywalizacja, poczucie zazdrości, różnice w sytuacji materialnej spowodowanej różnicami w dochodach, zróżnicowany status społeczny czy indywidualizm i ogólna atomizacja społeczności.

Poza przeszkodami blokującymi nasze zdolności do podjęcia decyzji o rozpoczęciu oraz charakterze i celach strajku, pomocnym wydaje się też przyjżenie się problemom i niebezpieczeństwom, których należy oczekiwać w trakcie jego trwania. Podzieliłabym je na te wynikające z błędów w strategii prowadzenia strajku oraz na te oczekujące nas ze strony kamieniczników i ich popleczników czyli rządzących i posiadających.

Do niebezpieczeństw mogących wyniknąć z błędnych metod i strategii działania może okazać się zbyt nawykowe opieranie się i odwoływanie do samego prawa.

Za podstawowe niebezpieczeństwo oczekujące nas ze strony rządzących i posiadających należy uznać próby ingerowania lokalnych polityków i lokalnych struktur państwowych w te, słusznie omijające ich instytucje (partie polityczne, urzędy administracyjne, rady miasta i dzielnicy, ministerstwa, etc) kolektywne i bezpośrednie działania.

STRAJK CZYNSZOWY I UWARUNKOWANIA PRAWNE

Odwoływanie się czy wręcz opierania na prawnych i instytucjonalnych uwarunkowaniach przy przystepowaniu do strajku czynszowego to bardzo kontrowersyjna i delikatna kwestia będąca zarazem elementarną przy ustalaniu strategii strajku. Zasadniczo wyobrażalne są w tej materii trzy możliwe podejścia do sprawy: prowadzenie strajku w oparciu i w ramach regulacji prawnych; przyjęcie strategii aktów bezpośrednich zakładającej przekraczanie prawa jako taktycznie i etycznie uzasadnione i konieczne; taktyczne i elastyczne używanie obu wariantów.

Jeżeli chodzi o prowadzenie protestu czynszowego w oparciu o regulacje prawne, co w efekcie sprowadzać się będzie najczęściej do konfrontacji na sali sądowej to doświadczenia z przeszłości nakazują poważny sceptycyzm odnośnie tej formy działania. Legalne procedury odwracają się w większości wcześniej lub później przeciwko lokatorom. A to przedewszystkim z tego powodu, że strona przeciwna jest o wiele bardziej profesjonalna w tej materii, ma większe środki do pokrycia kosztów prowadzenia tego typu konfrontacji, a organy sprawiedliwości zasadniczo sprzyjają czy też wręcz, działaja w imieniu podmiotów gospodarczych (czyli właścicieli, pośredników i zarządców nieruchomości). Konfrontacja na salach sądowych daje klasie rządzących i posiadających także dalsze kożyści. Po pierwsze jest to zawsze gra na zwłokę przeciągająca w czasie ewentualne zdobycze po naszej stronie, a pamiętajmy, że każdy miesiąc w którym płacimy im czynsz to kolejny miesiąc nie tylko naszych wyrzeczeń, ale również kolejny miesiąc ich życia z niezasłużonych dochodów. Tak więc każda gra na zwłoke, czy to z naszej strony czy też z powodu przeciągającego się procesu sądowego działa na ich kożyść.

Poprzez granie na zwłokę przy użyciu legalistycznych procedur, rządzący i posiadający zyskuja czas na stworzenie podziału w naszych szeregach i skorumpowanie naszych liderów (a gdy takich de facto nie ma, to są oni sztucznie stworzeni aby było kogo przechabacić na swoją stronę...). To znana i sprawdzona po tysiąc razy metoda: im dłużej nasza walka, nasz strajk, nie przynosi oczekiwanych efektów tym bardziej zaczynamy się niecierpliwić, pojawiają się wątpliwości i różnice w naszych szeregach, aż wreszcie, gdy już nastąpi podział na tych którzy chcą doprowawadzić strajk do końca tak jak zaplanowano i na tych którzy gotowi są na kompromisy aby tylko zakończyć jak najszybciej konfrontację, rządzący i posiadający wyciągają rękę do najbardziej reformistycznej frakcji i dokonują z nią ustaleń. Tę stosowaną w zwalczaniu wszelkich walk o godność i sprawiedliwość strategię znamy doskonale przedewszystkim z doświadczeń strajków i walk pracowniczych. Ale również z historii strajków czynszowych i walk lokatorskich.

Legalistyczna konfrontacja transformuje również samą walkę społeczną, której podstawową siłą jest fakt iż jest ona kontrolowana przez samych jej animatorów (inicjatywy, grupy i organizacje lokatorskie), w kontrolowany przez władze legalistyczny proces, co ostatecznie staje się śmiertelne dla tego co należy uznać za najcenniejsze: niezależną od państwowych instytucji inicjatywę i interwencję społeczną. Faktem jest, że nawet jeżeli sam strajk miałby doprowadzić do rozgrywki w sali sądowej to jej wynik nie bedzie zależeć od takich pojęć jak „sprawiedliwość”, „słuszność” czy”prawda”, a o wiele bardziej od siły która stoi za oboma stronami, od wystawionych argumentów które osiągną szersze rzesze społeczństwa i od zastraszenia drugiej strony. Nie zapominajmy, że to w rękach lokatorów leży najsilniejszy argument przetargowy i zarazem narzędzie walki: to w rękach lokatorów leży władza nad płaceniem bądź też wstrzymaniem płacenia czynszu (na podejmowaniu którego tak bardzo zależy drugiej stronie!).

Dlatego też istotą przygotowań do strajku czynszowego i ogólnie rzecz biorąc organizowania ruchu lokatorskiego jest upowszechnianie świadomości posiadania tej bezwzględnej groni przez lokatorów, uznania jej za własną siłe, i w efekcie, używania jej w niesustannej walce o godne życie.

KOMBINAT PAŃSTWOWY NIE ODPUŚCI – STRAJKI CZYNSZOWE A OSIEDLOWY MANAGEMENT

Ostatnimi czasy coraz częściej rolę uwiązywania lokalnych walk lokatorskich przejmują instalowane nagminnie przez państwo instytucje „zarządów osiedlowych” („Quartiersmanagement” - nagminne zjawisko w zachodnio-europejskich miastach). Te wysunięte w stronę mieszkańców konkretnych dzielnic ramiona państwowego kombinatu, w objęciach których lokalne inicjatywy m.in. grupy lokatorów miałyby rozwiązywać swoje problemy, mienią mi się jako mechanizmy o kompletnie odwrotnej funkcji. Na pierwszy rzut oka są one otwarte na tematyzowanie wszelkich problemów społecznych o lokalnym charakterze, a nawet mają do dyspozycji fundusze na takowe cele. Jednak ich faktyczną rolą jest wprowadzenie klimatu delikatnego obchodzenia się z symptomami niesprawiedliwej polityki mieszkaniowej, czyli z ubożejacymi lokatorami. Z lokalnie występującymi problemami oraz stojącymi za nimi społecznościami obchodzą się celowo w taki sposób aby za wszelką cenę zapobiec ich wymknięciu się poza ramy systemu przez, który owe zarządy osiedlowe zostały stworzone. Poza ramy ograniczajace społeczne procesy i formy działania. Ramy zdeterminowane przez dogmę kapitalistycznego prawa własności i stojącego na jej straży ustroju demokracji państwowej. W ten sposób, przy użyciu pozornie pro-społecznych instytucji, wszystkie poruszane w tym materiale przeze mnie autonomiczne idee mają być tłumione w zarodku. Każda oddolna inicjatywa wymykająca się z pod kontroli (i działająca wbrew interesom) rządzących i posiadających ma być przejmowana przez zarządy osiedlowe i w ten sposób rozbrajana z ładunku drzemiacej w niej dynamiki społecznej napędzanej poczuciem konieczności reagowania na niesprawiedliwość...

... tu i teraz,
... w pierwszj osobie, bezpośrednio,
... kolektywnie i radykalnie,
... bez mediatorów i bez kompromisów.

PARĘ SŁÓW O METODACH STRONY PRZECIWNEJ

Jednym z klasycznych problemów, na które napotykają wszelkie ofensywne ruchy społeczne, nie tylko więc lokatorski, jest ich instrumentalizowanie przez partie polityczne do własnych politycznych celów. Jeżeli tylko okazuje się, że jakaś oddolna inicjatywa społeczna zaczyna się cieszyć popularnościa, poszczególne partie polityczne zaczynają ją wspierać i identyfikować z jej postulatami. W zależności od koloru partii która akurat ma coś do powiedzenia w naszej okolicy, różne mogą być oblicza takich ingerencji. Podczas gdy partie bardziej czerwone (socjaliści i socjaldemokraci), brunatne (narodowo/konserwatywne) i zielone, będą próbowały ingerowania w nasze działania w roli „pomocnych” patronów naszego strajku, partie liberalne mogą próbować zbliżenia się w roli „bezinteresownego” pośrednika między czynszownikami i kamienicznikami. I w jednym i drugim wypadku prowadzi to do zatracenia autonomii działania przez społeczność lokatorską.

Szybko okaże się po raz setny, że za przykrywką „pomocy” i „bezinteresowności”, kryje się intencja wyciągnięcia z tego „sojuszu” w odpowiednim momencie swoich własnych politycznych kożyści; intencja przeciągnięcia aktywistów ruchu, walczącego w imię godnego życia, w szeregi którejś partii ...walczącej w imię uzyskania władzy politycznej! Intencja użycia siły strajku do zaatakowania przeciwników politycznych. Wydaje się być więc niesamowicie ważnym aby społeczności lokatorskie, tak te przystępujące do strajku czynszowego jak również te nie przystępujące, zdawały sobie z tego sprawe i trzymały osoby i struktury występujące w imieniu partii (jakiejkolwiek!!!) z daleka od struktur lokatorskich, zachowując w ten sposób daleko idącą autonomię.

Oddzielną historią z kategorii „przeszkód i niebezpieczeństw”, której należałoby się bliżej przyjżeć, jest walka „rządzących i posiadających” ze strajkiem czynszowym. Znamy doskonale różne oblicza tego systemu i wiemy na jak wiele sposobów potrafi on stososowac instytucjonalną przemoc wobec ruchów i aktów społecznych które podważają jego status quo. Niektóre z tych wrogich lokatorom taktyk poruszyłam w powyższych podrozdziałach. Jednak w związku z oczywistą złożonością możliwych form reakcji i metod zdławienia strajku nie jestem w stanie podjąć się tutaj ich pełnej prezentacji gdyż wymagało by to bardzo wszechstronnej i wielostronicowej analizy. Zarazem mam świadomość, że takowy tekst analizujący strategie instytucjonalnej przemocy ze strony panstwa i kamieniczników wobec ruchów lokatorskich i strajków czynszowych, tekst opierający się na dotychczasowych doświadczeniach oporu lokatorskiego, powinien również powstać jeżeli chcemy być coraz bardziej efektywni i silni w prowadzonych przez nas konfrontacjach.

W POSZUKIWANIU NOWEJ TOŻSAMOŚCI I GRUNTU POD SOLIDARNĄ ŚWIADOMOŚĆ LOKATORÓW

Przyglądając sie wszystkim wymienionym tu problemom i niebezpieczeństwom (zatomizowanie i odosobnienie w obliczu problemów czynszowych; poczucie strachu i niemożności; wewnętrzne podziały; zazdrości i rywalizacje bazujące m.in. na różnicach w dochodach, etc) wyciągnąć można wniosek iż sprowadzają się one do niemożności wystąpienia przez czynszowników jako jednej siły, jednego ruchu. Elementy, które zespajały ludzi w przeszłości, jak poczucie przynależności do jednej klasy społecznej czy jednolity przeciwnik kontrolujący czynsze (państwo), nie są już czynnikami jednoczącymi lokatorów i pozwalającymi im w ten sposób działać kolektywnie jako jeden ruch. Ta obserwacja nasuwa pytanie o to, co może być w dzisiejszej sytuacji gruntem pod takową kolektywną i solidarną tożsamość dla zatomizowanej masy lokatorów oraz wyzwanie dotyczące budowania takowej tożsamości.

Jeżeli zastanowimy się przez chwilę, kto w dzisiejszych czasach płaci czynsze to konkretnej warstwie społecznej, nie mającej jednak strukturalnej postaci. Moim skromnym zdaniem, warstwa ta, w postaci lokatorów, powinna odbudować swoją kolektywną solidarność opierając się na prostej i uniwersalnej idei życia w godności i wynikanącej z niej kolektywnej radykalnej negacji wszelkich nadużyć i poniżeń ze strony ze strony rządzących i posiadających czyli w tym wypadku kamieniczników i ich popleczników. Zarazem, w związku ze sprzecznościami wynikającymi z różnic majątkowych, elementarna dla tej tożsamości powinna być kwestia świadomości w czyim interesie wywołujemy konflikt i stawiamy żądania (poruszona przeze mnie już wcześniej w podrozdziale „Strajk czynszowy – czego żądać?”).

***

5. UNIWERSALNOŚĆ EFEKTÓW STRAJKU CZYNSZOWEGO

Na wstępie tego tekstu poświęciłam sporo miejsca najczęstrzym powodom i motywom dla których lokatorzy podejmowali się, i mam nadzieję że będą wkrótce ponownie podejmowali, strajki czynszowe. Doświadczenie pokazuje jednak również, że efektywny strajk czynszowy, poza realizacją pierwotnich pobudek do podjęcia tego aktu, generuje dalsze pozytywne efekty, pozytywne zarówno dla samych biorących bezpośredni udzial jednostek, jak i dla szerzej pojmowanych i długoterminowych procesów społecznych.

Otóż okazuje się, iż efektywny strajk czynszowy, który rozbudził w społecznościach poczucia solidarności, świadomości siły oddolnych procesów społecznych, chęci dalszego samo-organizowania się oraz ducha walki o godne życie, jest fundamentem pod podobne procesy na innych obszarach społecznych objętych niesprawiedliwością, chociażby w środowiskach pracowniczych i bezrobotnych. Tak było między innymi w przypadku jednego z najsłynniejszych strajków czynszowych który przeszedł do historii, w Barcelonie roku 1931. Struktury, doświadczenia i więzy między mieszkańcami poszczególnych dzielnic Barcelony, które ugruntowały się podczas długotrwałego i masowego strajku, procentowały na przestrzeni kolejnych lat podczas różnych innych konfrontacji społeczeństwa ze sferami posiadającymi i rządzącymi, prowadząc w efekcie do poprawy sytuacji tysięcy ludzi w tym regionie.

Musimy sobie zdać również sprawe z faktu, że w czasach w których z tak wielu powodów ludzie rzadko powstają aby podjąć walkę o godne życie w pierwszej osobie (zamiast zdawać się na łaskę systemu partii politycznych), większość z nas uczestniczących w takim strajku wzięłaby po raz pierwszy udział w tego typu bezpośredniej kampanii na większą skale. Tak więc, dla każdego uczestnika z osobna jest to interesujące i wnoszące do jego życia wiele wartości doświadczenie.

Świetnym przykładem uniwersalności efektów walki lokatorskiej były Włochy lat 70-tych. Wówczas to walka lokatorów zainspirowała czy wręcz przeniosła się na inne obszary społecznej konfrontacji, takie jak: walkę o tani trasport publiczny, tanią służbę zdrowia i o obniżki cen wielu podstawowych produktów. A fala tych walk wezbrała własnie dzięki radykalnej walce lokatorów wielu miast włoskich o niższe czynsze...

Zastanawiając się dokładniej nad istotą problemów związanych z kwestiami czynszowymi, dochodzę za każdym razem do konkluzji iż są one wrośnięte głęboko w system kapitalistycznych paradygmatów, które dominują obecnie nasze codzienne relacje. Oznacza to, iż kwestie czynszowo-mieszkaniowe na dłuższą metę nie dadzą się nigdy rozwiązać same w sobie, traktowane jak odizolowany problem społeczny. W związku z tym, to właśnie wspomniana codzienność kapitalistycznych paradygmatów stać się musi kompleksowym celem społecznych interwencji... chciałoby się wręcz rzec: ataku.

W tym kontekście doświadczenia kolektywnych kampanii autoredukcji kosztów utrzymania, czy też strajków czynszowych, nabierają szczególnej roli, z której ich aktorzy często nawet nie zdają sobie sami sprawy. A powinni! Gdyż walczą nie tylko o odcięcie się z łańcucha kredytów, o nadanie końca pasmu wyrzeczeń, czy oto aby uniknąć wymuszonej przeprowadzki, ale dają też przykład milionom innych aby wreszcie zaczęli brać sobie z powrotem wszystko to, co zostało im, i dalej jest im każdego dnia zabierane...

***

6. KONCEPCJE STRAJKU CZYNSZOWEGO W PIGUŁCE

Dochodzę więc do końca mojej wędrówki po rozmaitych aspektach związanych ze strajkiem czynszowym. Na zakończenie spróbuje przedstawić raz jeszcze w telegraficznym skrócie podstawowe etapy budowania strajku. Są one oczywiście jedynie wynikającą ze zgromadzonych doświadczeń koncepcją, której solidarna krytyka i modyfikowanie są jak najbardziej potrzebne. Myślę jednak, iż zarys tej koncepcji może być już w takiej wersji użytecznym narzędziem dla społeczności przygotowujących się właśnie do podjęcia interwencji.

Brytyjski autor, Colin Ward, poświęcający wiele uwagi analizowaniu anty-autorytarnych ruchów społecznych, podzielił przed laty procesy prowadzenia strajków czynszowych w tzw. nie-rewolucyjnym okresie, na cztery fazy:

1) Inicjowanie strajku – podczas której pojedyńcze osoby odgrywają rolę iskier potrzebnych do wzniecenia ognia społecznej interwencji;

2) Konsolidacje strajku – czyli fazę którą charakteryzuje rozprzestrzenianie się ruchu lokatorskiego i jego akcji, efektem czego staje się coraz głośniejsze i stanowcze stawianie pod znakiem zapytania logiki praw własności; innym charakterystycznym elementem tej fazy jest organizowanie się ruchu przeciwko mającym na celu jego rozbicie państwowym represjom;

3) Sukces strajku – w tej fazie władze i kamienicznicy/kapitaliści uginają się pod naciskiem ruchu i wychodzą na przeciw jego żądaniom;

4) Przejęcie strajku – w tej fazie następuje proces zintegrowania/wdrożenia ruchu lokatorskiego w panujące status-quo; jest to więc faza wzmożonej kontrofensywy ze strony rządzących i posiadających podczas której dochodzi do wprowadzenia ustaw i administracyjnych regulacji w odniesieniu do celów i struktur ruchu; pod koniec tej fazy ruch najczęściej zamiera, co oznacza, że za jakiś czas gdy stosunki mieszkaniowe ponownie się pogarszają musi on być budowany od podstaw...

Pomimo iż w przekroju całego tekstu odnosiłam się to wielu aspektów strajku pojawiających się we wszystkich czterech wypracowanych przez Colina fazach, mój zarys koncepcji, zaprezentowany poniżej, dotyczyć będzie wyłącznie etapu inicjowania strajku (u Colina jest to faza inicjacji i częsciowo konsolidacji). Proponowany przeze mnie zarys odnosi się też specyficznie do bardziej masowych akcji, w których bierze udział conajmniej kilkadziesiąt (czy wręcz kilkaset) osób/rodzin. W przyszłości, mam nadzieję że niedalekiej, gdy strajki czynszowe staną się ponownie stałym elementem społecznej postawy, warto będzie być może usiąść ponownie i dopisać dalsze części tej koncepcji, tak aby strajkujące grupy lokatorów mogły się uczyć nawzajem ze swoich doświadczeń.

Oto jednak pierwsze kroki...

Krok pierwszy – to luźne rozmowy i dyskusje z sąsiadami i inicjatywami lokatorskimi o wspólnych problemach, rozmowy poruszające temat strajku jako możliwej kolektywnej interwencji;

Krok drugi – to zorganizowanie pierwszego spotkania osób i grup zainteresowanych tematem; w ramach spotkania - dyskusja wokół konkretnych możliwości, celów i strategii prowadzenia strajku;

Krok trzeci – to upowszechnianie idei poprzez serie spotkań informacyjnych, tworzenie i rozprowadzenie plakatów i ulotek, publikowanie serii odpowiednich tekstów tak w oficjalnych jak niezależnych mediach;

Krok czwarty – to ogłoszenie i przeprowadzenie pierwszych publicznych zgromadzeń przed-strajkowych;

Krok piąty – to intensyfikacja częstotliwości zgromadzeń oraz ich multiplikacja poprzez tworzenie kolejnych w innych częściach miasta czy dzielnicy;

Krok szósty – to ostateczne ustalenie żądań (albo ich strategicznego braku... patrz odcinek „Czego żądać?”) i planu działania jak konkretnie rozpocząć strajk (moment, miejsce i okoliczności);

Krok siódmy – to wreszcie moment publicznego ogłoszenia strajku w ramach publicznego zgromadzenia, podczas którego równocześnie może dojść do rozdzielenia zadań, dopracowania struktury, środków bezpieczeństwa i cykliczności spotkań lokatorskich w trakcie trwania strajku...

Krok ósmy – to moment otwierzenia butelki nabytego za pierwsze zaoszczędzone na strajku pięniądze (a nie pitego już od miesięcy!) szampana i wzniesienie toastu za naszą odwagę i przejście tym samym do fazy oczekiwania na pierwsze reakcje, tak ze strony władz i grupy kamieniczników, jak i tysięcy sprzyjajacych nam lokatorów!

***

7. MODYFIKACJA TYTUŁU

Myślę, że moment w którym fala strajków czynszowych przeleje się przez wiele europejskich miast jest już bardzo blisko. Nie zdziwiła bym się wcale gdyby wśród pierwszych z nich były polskie miasta. Na to przynajmniej wskazywałaby obecna sytuacja. W wielu miastach istnieją i prężnie działają oddolne i autonomiczne inicjatywy lokatorskie. Wprawdzie koncentrują się one w tym momencie wciąż głównie na działaniach defensywnych (reagowaniu na odgórne procesy ze strony rządzących i posiadających) sprawiają jednak coraz bardziej wrażenie zainteresowanych przejściem do bardziej ofensywnych interwencji. W tym sensie, to własnie te społeczności są najbardziej prawdopodobnymi zarodkami przyszłych strajków czynszowych.

Mam nadzieję, że ta czy inna społeczność będzie miała jakiś pożytek z mojej skromnej inicjatywy w postaci tego tekstu. Sama przyłączyłam się już do zgromadzeń lokatorskich na naszej dzielnicy, w ramach których możliwość ogłoszenia strajku czynszowego jest już głośno i coraz odważniej dyskutowana.

W tym kontekście tytuł tego materiału powinien być nieco zmodyfikowany... ja nie tylko nie zamierzam dać się zmusić do wyprowadzenia z mojego mieszkania, i nie tylko czekam na strajk czynszowy, który mógłby temu zapobiec. Zamiast czekać, staram się być jedną z iskier pomagających wskrzesić ten akt walki o godne życie. Moje i innych czujących się w tym systemie podobnie jak ja... obektami przetargowymi na giełdzie towarów.

„Tylko tak gówniany system jak kapitalizm
może uczynić nasze domostwa produktami na rynku”

***

Veronika
2008

A co to da?

Lokatorzy | Publicystyka

"A co to da?" - to najczęściej zadawane pytanie przez mieszkańców Warszawy i innych miast w Polsce.

To pytanie odzwierciedla stan ducha obywateli tego kraju, którzy nie wierzą w żadną poprawę w ich życiu codziennym. Jestem jednym z założycieli Komitetu Obrony Lokatora, który występuje przeciwko drastycznym i niczym nie uzasadnionym podwyżkom czynszów w mieszkaniach komunalnych, a także za respektowaniem podstawowych praw lokatorskich.

Przy uchwalaniu tych podwyżek władze miejskie powinny zadać sobie podstawowe pytanie gdzie podziały się pieniądze z kilkudziesięciu poprzednich lat przeznaczonych na remonty starych kamienic, żeby teraz śmieć twierdzić że te podwyżki będą przeznaczone na remonty a nie na niezasłużone nagrody dla urzędników nie spełniających swoich obowiązków. Totalna bzdura! Wracając do naszego pytania: Na jednej z akcji zorganizowanej w dniu 24-05-2009 r. przy kościele Św. Floriana, której celem było zbieranie podpisów przeciwko podwyżkom czynszów zdarzyła się sytuacja, gdzie padło takie pytanie.

Jeden z przechodzących starszych panów poproszonych o wpisanie się na listę zadał nam pytanie: A CO TO DA?

- Natychmiast odpowiedziałem pytaniem na pytanie: Przepraszam, chodzi pan do kościoła – odpowiedział że tak – a ja na to: A CO TO DA? I wtedy zaczęła się rzeczowa i miła rozmowa.

Powiedział nam, że jak chodzi do kościoła i się pomodli to ma większą wiarę w to, że kiedyś będzie lepiej. K. O. L. też jest tego zdania i popiera każde działania w celu umocnienia wiary w poprawę sytuacji materialnej i mieszkaniowej obywateli tego kraju. I dlatego na to pytanie komitet odpowiada: TAK, DA!

Każdy Wasz podpis, każde uczestnictwo w akcjach zorganizowanych przez K.O.L. w obronie lokatorów, spowoduje to, że władze miast i gmin będą musiały nas wysłuchać i z nami rozmawiać.

TAK, DA

Da to, że każde wasze zgłoszenie o nieprawidłowościach, czy złym traktowaniu w takich urzędach jak A.O.M — Z.G.N — oraz innych urzędach miejskich będzie przez nas sprawdzane i wyjaśniane. Jeśli to nie pomoże, będzie podawane do publicznej wiadomości.

TAK, DA

Da to, że butni i aroganccy urzędnicy w/w placówek siedzący na stanowiskach nieraz po kilkanaście lat, myśląc że są nietykalni, zmienią stosunek do mieszkańców przychodzących z prośbą o poprawę warunków mieszkaniowych czy wykonanie remontu. Znikną z ich twarzy ironiczne uśmiechy i spojrzenia mówiące (po coś tu przylazł-gadaj zdrów i tym podobne). To nie jest prywatny folwark inspektorów budowlanych czy innych urzędników zarządzających tymi nieruchomościami. Muszą zrozumieć że skończyły się czasy lekceważenia i zbywania mieszkańców byle wymówką, ale czasy rozliczeń jeszcze się nie skończyły.

TAK, DA

Da to, że zgodnie z ustawą z dnia 6 września 2001 r., K.O.L. będzie miał możliwość wglądu do wszystkich remontów przeprowadzanych w starych kamienicach i mieszkaniach komunalnych z lat ubiegłych. Doprowadzi to do ujawnienia fikcyjnych remontów, celowego zwiększania zakresu remontów co doprowadza do zwiększenia kosztów. Mówi się że w PZPN jest beton, to co można powiedzieć o ludziach którzy latami siedzą w komórkach technicznych miast i gmin, odpowiedzialnych za remonty i stany techniczne budynków-to jest ŻELBETON. Nie mówię tu o wszystkich urzędnikach, bo są i tacy którzy by chcieli coś zrobić coś poprawić ale ten ŻELBETON im na to nie pozwala. To trzeba koniecznie zmienić, oraz pociągnąć ich do odpowiedzialności. I dlatego każde wasze zgłoszenie pomoże w naszym zamierzeniu.

TAK, DA

Da to, że uzyskamy notarialnie poświadczone powroty lokatorów do domów wyremontowanych. Że nie pozwolimy na to co stało się kilka lat temu z mieszkańcami z ul. Floriańskiej w Warszawie. Nie pozwolimy na(kręcenie lodów) skorumpowanym urzędnikom kosztem najbiedniejszych obywateli tego kraju. Chcemy żeby władze miejskie i gminne zaczęły się liczyć ze zdaniem stowarzyszeń lokatorskich Dlatego wasze uczestnictwo jest tak ważne.

W Warszawie najwięcej starych budynków jest na Pradze. Praga od zawsze była traktowana po macoszemu. Tu można było robić bezkarnie przekręty przy remontach starych budynków i nikt tego nie sprawdzał, Żelbeton nie pozwalał i jest tak do dziś. A teraz aby to ukryć, decyzją urzędniczą ,można sprzedać dany budynek albo go oddać niby-spadkobiercom dawnych właścicieli nie zważając na to że byli oni bezpotomni lub zaświadczenia są nie takie jak powinny być. Dlatego wzywamy wszystkich mieszkańców Pragi. Nie śpijcie! Walczcie o swoje.

Przyłączcie się do nas Popierajcie nas w naszej walce. I nie zadawajcie już tego pytania : A CO TO DA?

K.O.L. zdecydowanie odpowiada: DA

Honduras: CIA nigdy nie ma dość

Publicystyka

Tłumaczenie artykułu Gary Sudborough’a z witryny Bay Area Indymedia.

Stany Zjednoczone mają długą historię wtrącania się w sprawy Ameryki Łacińskiej. Ostatni zamach stanu w Hondurasie prawdopodobnie wpisuje się w ten schemat.

Zaraz po tym, jak skończyłem pisać artykułu o domniemanym oszustwie wyborczym, demonstracjach ulicznych i przemocy w Iranie, czyli klasycznych przykładach destabilizacji w wykonaniu CIA mających na celu przejęcie kontroli nad bogatym w ropę i strategicznie położonym kraju, wybuchł zamach stanu w Hondurasie. Z pewnością ma on znamiona działań CIA: dwóch z przywódców zamachu stanu zostało wyszkolonych w niesławnej School of Americas.

School of Americas w Fort Benning w stanie Georgia wyszkoliło wielu z najbardziej brutalnych dyktatorów i przywódców szwadronów śmierci w Ameryce Łacińskiej. Dwa nazwiska przychodzą od razu na myśl: były dyktator-morderca Gwatemali, Rios Montt i Roberto d'Aubuisson, przywódca szwadronów śmierci w Salwadorze, odpowiedzialny za zamordowanie arcybiskupa Oscara Romero w El Salvador. Nazwiska absolwentów SOA pochodzących z Hondurasu, to generałowie Vasquez i Suazo, z sił powietrznych i armii lądowej. Prezydent Zelaya, ofiara zamachu, został przewieziony do Kostaryki, a ambasadorowie Kuby i Wenezueli zostali aresztowani.

Scenariusz bardzo przypomina aresztowanie prezydenta Aristide’a w Haiti przez siły amerykańskie i przewiezienie go do Republiki Środkowoafrykańskiej. Prezydent Aristide próbował wtedy zwiększyć płace pracowników amerykańskich korporacji na Haiti, a tego nie można było tolerować. Prezydent Zelaya prawdopodobnie próbować coś zrobić dla biednych w Hondurasie.

Historia zaangażowania USA w Hondurasie jest bardzo interesująca. United Fruit Company miała w tym kraju swoje plantacje bananów. W latach 1903, 1907, 1911, 1912, 1919, 1924 i 1925 miały miejsce interwencje wojskowe USA. To były tzw. "wojny bananowe", które miały miejsce również w innych krajach regionu. W 1928 r. w Kolumbii doszło do masakry pracowników plantacji bananów pracujących dla United Fruit Company. Wtedy wojsko kolumbijskie zabiło nieznaną liczbę ludzi z karabinów maszynowych. Admirał Smedley Butler tak wspomina swoje działania w Hondurasie: „byłem mięśniakiem na usługach wielkiego biznesu, Wall Street i bankierów”.

Kolejną, wartą zapamiętania epoką w historii Hondurasu jest okres, w którym ambasadorem USA był John Negroponte: 1981-1985. Pod jego nadzorem zbudowano bazę sił powietrznych El Aguacate, w której hondurascy i argentyńscy absolwenci School of Americas ćwiczyli oddziały Contras w metodach tortur i innych środków przeciwpowstańczych, aby prowadzić nielegalną i niemoralną wojnę przeciw Nikaragui. Baza pełniła również rolę więzienia i centrum tortur. W 2001 r., przeprowadzono wykopaliska i odsłoniono szczątki 185 osób, w tym dwóch Amerykanów. John Negroponte współpracował z batalionem 316, honduraskim szwadronem śmierci odpowiedzialnym za „zniknięcia” i śmierć setek ludzi. John Negroponte został w 2004 r. ambasadorem w Iraku, by następnie za prezydentury George W. Busha stać się szefem wywiadu. Można jedynie podziwiać chaos, który Negroponte zdołał wywołać w Iraku! Tyle zabójczych mordów i przemocy pomiędzy Sunnitami, a Szyitami nosiło jego znaki rozpoznawcze. Dziel i rządź!

Nie wiem, jak obecny zamach stanu się zakończy. Stany Zjednoczone potępiły zamach, ale to jest rzecz jasna jedynie retoryka. Hugo Chavez i inni prezydenci Ameryki Łacińskiej, jak Evo Morales, również potępili zamach. Hugo Chavez nawet zagroził działaniami zbrojnymi, jeśli ambasada Wenezueli w Hondurasie będzie zagrożona. Jednak to też tylko retoryka, gdyż nie jest on w stanie sprostać konfrontacji z siłą militarną Stanów Zjednoczonych, która z pewnością stanęłaby po stronie wojskowej junty, która przejęła władzę.

W odróżnieniu od Iranu, z Hondurasu nie będą płynęły komunikaty na Twitterze. Nie będzie cogodzinnych aktualizacji w mediach o demonstracjach mieszkańców Hondurasu. Ponieważ Zelaya jest bezsprzecznie lewicowym prezydentem, USA faktycznie popierają zamach stanu, a media korporacyjne z wielką chęcią odesłały by zamach stanu w niepamięć, jednocześnie koncentrując się na demonstracjach w Iranie.

http://www.indybay.org/newsitems/2009/06/29/18604644.php

Opresywność stosunków pracy w sektorze usług

Prawa pracownika | Publicystyka

Opresywność stosunków pracy w sektorze usług – analiza struktury pracy na przykładzie sklepu drogeryjno-farmaceutycznego

Małgorzata Maciejewska

Tekst pochodzi ze strony Think Tanku Feministycznego:
www.ekologiasztuka.pl/think.tank.feministyczny

Jestem pracownicą sklepu drogeryjnego już ponad trzy lata. Od dawna zastanawiałam się nad tym, by uczynić miejsce mojego zatrudnienia polem analizy socjologicznej i ekonomicznej, w pewnym sensie za każdym razem przychodząc do pracy robiłam to mimowolnie, zauważając w jaki sposób działają mechanizmy kontroli pracowniczek i pracowników, czyli formalne i nieformalne relacje władzy w firmie . Będąc pracownicą najniższego szczebla, czyli najmniej zarabiającą i wykonującą fizyczną i monotonna pracę, moje doświadczenie mogę wręcz dosłownie opisać jako powolne (i nie do końca uświadomione) wcielanie kapitalistycznych stosunków pracy, które czyniły mnie podatną i podporządkowaną. Jednak to co pozwoliło mi poddać refleksji techniki pracy i mechanizmy działania firmy, to przede wszystkim próby odnaturalizowania hierarchii i struktury pracowniczej oraz wychwytywanie nawet najbanalniejszych praktyk i reguł jako tych, które wpisują się w logikę funkcjonowania kapitalistycznego rynku .
Podstawowym pytaniem, jakie sobie zadałam było to jak możliwa jest ciągłość określonych stosunków pracy w sytuacji ich jawnego charakteru opresywnego. Szybko jednak doszłam do wniosku, że niesprawiedliwość relacji w firmie jest dla pracowniczek i pracowników tylko częściowo widoczna, związana przede wszystkim z osobistą krzywdą i jednostkową sytuacją. Tym samym moją uwagę skupiłam przede wszystkim na szukaniu odpowiedzi, dlaczego pracowniczki i pracownicy sklepu mimo podobnego położenia (chodzi mi przede wszystkim o osoby, które w sklepie wykonują pracę najgorzej płatną – czyli kasjerki/kasjerów i konsultantki), nie wykazują chęci zmiany tegoż położenia poprzez wspólne działanie. Przyczyny takiej sytuacji są wielorakie, lecz bynajmniej do nich nie należą, jak chcą tego współcześni liberalni ekonomiści, jednostkowe predyspozycje i umiejętności oraz strategie racjonalnego działania na rynku pracy.

Struktura firmy

Obecnie w moim mieście są cztery sklepy sieci, w której pracuję, w całej Polsce jest ich ponad 100. Będąc pracownicą od 2005 roku zaobserwowałam szybki rozwój firmy; co roku przybywało po kilka sklepów w Polsce, a obroty sklepu, gdzie pracuję, po dwóch latach od otwarcia kilkakrotnie przewyższyły początkowo zakładany budżet, czyli kwotę, którą dany sklep musi wypracować w ciągu miesiąca. Dla każdego sklepu tworzony jest indywidualny budżet, związany z liczbą pracowników i atrakcyjnością lokalizacji sklepu oraz długością okresu funkcjonowania na rynku. Zatem co miesiąc na tablicy ogłoszeń w pomieszczeniu dla personelu pojawia się informacja, jakie miejsce zajmuje dany sklep w rankingu wszystkich sklepów w Polsce. Obliczane jest to na podstawie wysokości procentu wyrobionego budżetu (np. jeden sklep w ciągu miesiąca wyrobił 70% swojego budżetu, inny 90%, „najlepsze” sklepy potrafią osiągnąć około 110% do 120% budżetu). Ujawnienie budżetu i miejsca w rankingu jest mechanizmem manipulacji pracowniczkami i pracownikami – kiedy dany sklep jest nisko w rankingu, grożą im cięcia godzin pracy, co może wiązać się ze zwolnieniami. Natomiast wysokie miejsce w rankingu nie przekłada się na żadną realną „nagrodę” dla pracowników poza tym, że daje możliwość zatrudnienia nowej osoby, który odciąży załogę sklepu w obowiązkach. Pojawia się też możliwość zwiększenia liczby godzin, jaką pracownicy „mogą” wypracowywać i tym samym – w formalnej wersji zarządców firmy – podwyższyć swoje miesięczne wynagrodzenie (oczywiście większe zarobki wiążą się z większym nakładem pracy, czyli jedna godzina pracy nie nabiera przez to wyższej wartości. Dodatkowe godziny pracy są przedstawiane przez zarządców firmy jako nagroda za „wyrabianie” czy też „przekraczanie budżetu”). Zatem ranking jest jedną z form kontroli pracowniczek i pracowników, wymuszając na nich niejako większą wydajność tak, by zwiększyć obroty firmy i nie stracić pracy.

Każdy sklep sieci działa na identycznych zasadach: techniki marketingu, produkty, ceny i struktura zatrudnienia są takie same. Sklep podzielony jest na trzy działy: apteczny (leki i farmaceutyki), ogólny (środki czystości, produkty do pielęgnacji ciała) i kosmetyczny (produkty do makijażu, perfumy, tzw. kosmetyki selektywne, czyli bardzo drogie produkty do pielęgnacji ciała i twarzy, oraz tańsze produkty do pielęgnacji twarzy). Sklepem zarządza dyrektor/ka, niżej w hierarchii zatrudnione są menedżerki (najczęściej są to kobiety) działu ogólnego i kosmetycznego. Każda z nich zarządza swoją ekipą, czyli osobami pracującymi na dziale ogólnym (kasjerki i kasjerzy) lub na dziale kosmetycznym (konsultantki ds. urody). Zastępcami menedżerek są kierownicy zmiany, którzy bezpośrednio i ciągle kontrolują pracę kasjerek/kasjerów i konsultantek (wydając polecenia zadań na dany dzień), jak również dzielą z nimi podobne obowiązki (wykładanie towaru na sklep i obsługiwanie klientek i klientów) .

W sklepie, w którym pracuję zatrudnionych jest 41 osób, z których aż 27 to kobiety. Najlepiej opłacanymi pracownikami są dyrektorka i menedżerka działu ogólnego; w dalszej kolejności: menedżerka działu kosmetycznego, farmaceutki, magazynierzy, kierowniczki zmiany, konsultantki i na końcu kasjerki/kasjerzy. Informacje dotyczące wysokości płacy są tajne i żadnemu pracownikowi nie wolno ich ujawniać pod groźbą zwolnienia (co zawarte jest w umowie o pracę i umowie na zlecenie). Jednak im dłużej ktoś pracuje, tym większą zdobywa wiedzę o zarobkach innych osób - odkąd jestem pracowniczką sklepu jedynej informacji, której nie udało mi się zdobyć to wysokość pensji dyrektorskiej. Reguła tajności jest często łamana w trakcie pogłębiania się znajomości między pracowniczkami, jednak ani razu nie zdarzyło się, aby któraś z menedżerek w nieoficjalnej rozmowie zwierzyła mi się ile zarabia (informacje o wysokości pensji uzyskałam od kobiet, które odchodziły z pracy). Pozwoliło mi to zrozumieć czemu służy sama reguła i co ma wymusić na pracowniczkach. Po pierwsze dowiedziałam się, że wysokość płacy na danym stanowisku może się różnić (jedna kasjerka może zarabiać więcej niż inna), związane jest to z indywidualną prośbą o podwyżkę u swojej przełożonej (zbiorowe podwyżki są rzadkością i sięgają około 50 groszy brutto od godziny w skali roku; zwykle po ich wprowadzeniu obcina się godziny pracy pracowników). Ten brak tajności mógłby wykształcić w pracowniczkach postawę „roszczeniową” wobec swoich zarobków i powodować konflikt między nimi oparty na zazdrości i poczuciu niesprawiedliwości. Istnieje jeszcze możliwość podwyżki indywidualnej, lecz jest ona również rzadkością (wyjaśnieniem może być zachowawcza postawa menedżerek, które zdają sobie sprawę z tego, że pracowniczki rozmawiają o swoich pensjach, by uniknąć konfliktu nie starają się o indywidualne podwyżki nawet dla swoich najlepszych pracownic). Po drugie, kiedy dowiedziałam się ile zarabia kierowniczka zmiany, kwota ta wydała mi się tak nieproporcjonalna wobec jej obowiązków, że uznałam iż reguła tajności ma w tym przypadku zapobiec podważeniu jej autorytetu. (???)

Reguła tajności jest również mechanizmem blokującym zbiorowy bunt pracowniczy, ponieważ mając nieoficjalne informacje trudno zgłaszać roszczenia wobec wspólnego interesu, tym bardziej, że osoby, które zainicjowałyby bunt, ryzykowałyby zwolnieniem z pracy na podstawie formalnych zasad o zatrudnieniu (prawdopodobnie bez możliwości dochodzenia swoich praw np. w sądzie). Jednym z powodów ścisłego trzymania się reguły tajności jest różnicowanie się płac na tym samym stanowisku podczas procesu otwierania nowego sklepu . Pracownicy nowego sklepu zawsze dostają wyższą godzinową stawkę niż ci, którzy są już zatrudnieni w starym sklepie. Reguła tajności służy w tym przypadku nieprzemieszczaniu się informacji między starymi i nowymi pracownikami, gdyż mogłoby to powodować zbiorowe niezadowolenie.

Przypominanie pracownikom o regule tajności odbywa się dość regularnie na zebraniach sklepu co dwa, trzy miesiące i ma charakter zastraszenia. Jest to również nieformalna strategia unaocznienia władzy, co uświadamia pracownikom ich miejsce w strukturze i brak możliwości negocjowania własnej sytuacji. Takie zachowania ze strony zarządzających są strategią podporządkowania pracowników i wykształcenia w nich postawy bezsilności. Tym samym pracownicy zostają uprzedmiotowieni, a ich potencjalnym czynom odbiera się moc oddziaływania. Sytuacja ta wzmacniana jest formalnymi ścieżkami „proszenia o podwyżkę” . Indywidualizacja interesów pracowniczych poprzez kontrolę wiedzy pracowników najniższego szczebla oraz rozmontowywanie u samych podstaw wszelkich przejawów zbiorowego „my” służy sprawniejszemu, „bezkonfliktowemu” zarządzaniu firmą. Są to niejako techniki przywoływania do porządku nawet wtedy, gdy w firmie nie ma realnego zagrożenia buntem pracowniczym. Kapitalistyczne strategie zarządzania o krok wyprzedzają spontaniczne reakcje tych, którzy są zarządzani, czyli takie sytuacje, w których wydajność, efektywność i produktywność mogłyby zostać zaburzone przez pracowników. Potencjalność buntu pracowniczego jest niejako wpisana w logikę funkcjonowania współczesnego przedsiębiorstwa – system „przewiduje” negatywne konsekwencje własnych mechanizmów i skutecznie im zapobiega.

Kariera

Modelem kariery w firmie jest stopniowy awans, tym samym pracowniczka może przejść od stanowiska kasjerki do menedżerki. Istotą takiej procedury awansu jest przejście przez wszystkie szczeble w hierarchii zatrudnienia . Analizując taki stan rzeczy, doszłam do wniosku, że na przykładzie kariery mojej firmie można pokazać, w jaki sposób działa naturalizowanie stosunków pracy i hierarchii pracowniczej. Jak twierdzi Dunn, zinstytucjonalizowana ocena pracy pracowników, liczona w punktach przyznawanych za odpowiednie kategorie takie jak: fachowość, odpowiedzialność, wysiłek, warunki środowiska pracy, nie pozwala robotnikom na przekroczenie określonego progu punktów (np. za wysiłek fizyczny przyznaje się zawsze mniej punktów niż za tzw. „kreatywne myślenie”, czyli wysiłek umysłowy).

Co więcej, według ilości punktów przyznawana jest premia, jak również jest to podstawa do zwolnienia lub awansowania pracownicy/pracownika. Robotnik/robotnica z definicji jednak nie jest predestynowana/y do awansu, gdyż kategorie takie jak: samodzielne podejmowanie decyzji, kreatywności i wykształcenie (za które można otrzymać najwięcej punktów) nie leżą „w naturze” jego/jej pracy – czyli tak na prawdę nie są w zasięgu jej/jego możliwości . Choć relacje władzy w sklepie również skutkują w ocenie indywidualnych umiejętności pracownicy (np. kasjerki są postrzegane w pracy zwykle jako te, które nie potrafią samodzielnie myśleć ), to jednak dzięki „sumienności” w wykonywaniu swoich obowiązków oraz poprzez całkowite wcielenie regulaminu pracy może ona w określonych sytuacjach awansować . Awans zwiększa niemal automatycznie wartość danej pracownicy (również w relacjach osobistych staje się ona osobą ważniejszą). Wraz z długością stażu pracy na nowej posadzie rosną również kompetencje takiej pracownicy oraz jej „obycie” związane ze zwiększoną płaszczyzną władzy . Można stwierdzić, że sytuacja sprawowania władzy staje się nawykiem, co wynika z ekonomii praktyk i mechanizmu zmniejszania dysonansu pomiędzy tym, co „się umie” a tym, co „należy zrobić”. Jednak zdobywanie poczucia „bycia na właściwym miejscu” oraz odpowiadające temu właściwe zachowanie w konsekwencji prowadzi do naturalizacji własnego położenia. Zapoznane mechanizmy władzy skutkują zatarciem genezy jej zdobycia.

Tym samym hierarchiczna struktura reprodukuje się bez większych przeszkód – położenie pracownic najniższego szczebla wobec kadry zarządzającej ciągle i na nowo zyskuje moc oczywistości, co wzmacnia obiektywizację wartościowania pracy pracowników i pracowniczek, a to przekłada się na wysokość wynagrodzenia za nią.

Zmiany w hierarchii pracowniczej, jakie obserwowałam, pozwoliły mi zrozumieć, na czym polega specyfika zarządzania pracownikami. Rotacja kadry zarządzającej jest dużo mniejsza od rotacji pracowników najniższego szczebla. Pracownicy, którzy mają najwyższe stanowiska w sklepie to osoby od lat pracujące dla tej sieci, wykazujące się posłuszeństwem wobec norm firmy oraz perfekcją ich realizacji. Czyni to kadrę zarządzającą idealnie funkcjonującymi trybikami, które najlepiej znają firmę i zupełnie zgadzają się z jej polityką. Ofiarność menedżerek w wykonywaniu własnych obowiązków udało mi się zauważyć już w pierwszych miesiącach pracy; było to - co dopiero później zrozumiałam - konsekwencją utożsamiania interesów własnych z interesami sklepu. Pozostawanie po godzinach pracy, przychodzenie w dni wolne w celu kontrolowania pracy załogi sklepu, emocjonalne zaangażowanie w sytuacjach kryzysowych , dbanie o estetyczny wygląd sklepu, dyscyplinowanie pracowników i szczegółowe ich sprawdzanie, próby integrowania pracowników oraz wytwarzania „partnerskiej” i „dobrej” atmosfery w pracy były czynnościami niejako spoza regulaminu pracy i ich obowiązków. Obserwując zachowania menedżerek zauważyłam, że pracodawca podporządkowuje je i wiąże z celami firmy za pomocą technik uwodzenia, w tym przypadku przez zaufanie, wynagrodzenie i charakter pracy (prestiż pracy menedżerskiej), jakie są im oferowane, a zarazem mobilizuje ich wdzięczność. Realizując normę wzajemności awansowane pracownice starają się jak najlepiej wywiązywać z próśb i rozkazów pracodawcy. Skłoniło mnie to do refleksji nad tym, kiedy i na jaki warunkach obowiązują lub przestają obowiązywać chłodne, racjonalne, kapitalistyczne stosunki pracy, jej utowarowienie i alienacja (wypreparowanie jednostki z relacji społecznych). Doszłam do wniosku, że nieformalne przywiązanie menedżerek do swojego miejsca pracy wpisuje się w logikę funkcjonowania firmy. Emocjonalne zaangażowanie w pracę, ofiarność wobec pracodawcy nie są skutkami ubocznymi struktury i specyfiki pracy w sklepie, lecz przemyślaną strategią integracji pracowniczek z celami firmy. Utrzymanie stabilności w zarządzaniu firmą możliwe jest dzięki ciągłej reprodukcji wiedzy i praktyk. Długoletni trening, jaki przechodziły menedżerki (od robotnicy do kadry zarządzającej) wytworzyły w nich dyspozycje do działania na korzyść firmy w postaci posłuszeństwa i sumiennego trzymania się zasad firmy, tym samym zwiększając jej produktywności i zysk. Zatem wraz z rozwojem kariery w sklepie zwiększa się również zakres wiedzy i kompetencji pracownicy, co wzmacnia lojalność pracownicy wobec pracodawcy. Podział wiedzy o tym, jak funkcjonuje firma (największe wiedzę w tym zakresie ma dyrektorka) uprawomocnia hierarchiczną strukturę pracowniczą.

Płeć i „miękkie” zarządzanie kadrą

Istotnym czynnikiem usprawniającym wyżej opisane kształtowanie pracownika jest płeć. System funkcjonowania firmy, odzwierciedlający się w zachowaniu menedżerek, pozwala na odnalezienie punktów, w którym kapitalistyczne relacje władzy nakładają się na patriarchalne struktury podrzędności i nadrzędności. Innymi słowy, poszukiwałam odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ten system pracy wykorzystuje skutki socjalizowania kobiet do ofiarności i podporządkowania. Jednym z przykładów, który unaocznił mi taką zależność, był stosunek konsultantek wobec swojej menedżerki. Zwróciłam uwagę, że nieformalne relacje między pracownikami i ich przełożonymi niemal zawsze wynikają z inicjatywy przełożonej. To ona stara się budować więź z ludźmi, którymi zarządza. Nowa menedżerka, aby zyskać nasze zaufanie i wpłynąć na jakość naszej pracy ofiarowała nam prezenty w postaci kosmetyków. Oczywiście taka motywacja była nieświadoma, formalnie dostawałyśmy prezent za dobre wykonywanie naszych obowiązków (co wzmacniało zasadę wzajemności wśród pracowników niższego szczebla). Ta sytuacja sprawiła, że w żartach, między sobą nazywałyśmy czasem naszą przełożoną „dobrą mamą”, która nas „rozpieszcza” . Oczywiście płeć można zinterpretować jako czynnik przypadkowo wzmacniający i petryfikujący hierarchiczną strukturę pracy. Jednak pozostałe praktyki wytwarzania „dobrej atmosfery” w firmie, które obserwowałam, pozwoliły mi wyłonić cały ciąg technik zarządzania opartych na zasadach opiekuńczości i daru – nazwany przeze mnie „miękkim zarządzaniem”, gdyż wykorzystujący określone elementy społeczno-kulturowego konstruktu kobiecości.

Przyjacielskie stosunki w pracy są odgórnie wdrażaną przez firmę strategią (co oczywiście nakłada się na spontaniczne nawiązywanie przyjaźni między pracowniczkami). Jedną z zasad tej strategii jest mówienie sobie po imieniu bez względu na różnicę wieku , ma to wytworzyć wrażenie partnerstwa i równości między pracownikami. Co z kolei zapobiega tworzeniu się opozycji my/oni(e) w firmie i nie pozwala na antagonizowanie interesów pracowników niższego szczebla i kadry zarządzającej. Innym przykładem tej strategii jest organizowanie imprez dla pracowników, kiedy to można wspólnie zjeść, napić się i potańczyć . Wspólne świętowanie „naszego sukcesu” można odczytać jako techniki kamuflowania wyzysku pracowniczego, które mają odwrócić uwagę pracowniczek od codziennych obowiązków i niskiego wynagrodzenia (w ciągu mojego zatrudnienia – czyli od ponad trzech lat – pensja kasjerki wzrosła od 5,5 zł do 7 zł za godzinę). Dar firmy, jakimi są kolacja i tańce, ma wypracować przywiązanie pracowników do firmy i kadry zarządzającej (która stara się o integrację i dobre samopoczucie pracowników) i wyeliminować walkę o prawa pracownicze (w myśli logiki, że jeśli nie ma „wrogów” to nie ma konfliktu). Przy okazji zebrań załogi sklepu organizowanych przez dyrektorkę, kilkakrotnie usłyszałam odwołania do firmy jako do „naszej rodziny”, o tym, że „musimy sobie pomagać i współpracować”. Wytwarzanie zbiorowego podmiotu w postaci wspólnoty, jaką ma być cała kadra sklepu, legitymizowane jest poprzez ciągłe przypominanie nam o „wspólnym celu”, czyli wypracowaniu zysku dla firmy (co formalnie artykułowane jest jako „realizowanie budżetu” lub „dbanie o klienta”). „Wspólny cel” i „rodzinna atmosfera” kreują w pracownikach stosunek do własnej pracy jako specyficznej misji, którą należy jak najlepiej wypełnić. Zatem stosunek płaca/praca zanurzony zostaje w określonej symbolice, co maskuje alienację pracy i uprzedmiotowienie pracowników, a tym samym uprawomocnia relacje władzy, czyniąc je oczywistymi i naturalnymi.

Innym przykładem „opiekuńczości” jest tzw. system motywacyjny pracowników. Najlepsze pracowniczki co kwartał dostają nagrodę (zwykle jest to sprzęt elektroniczny, nigdy pieniądze). Nagroda jest przyznawana za sumę zebranych punktów za obsługę klientek i klientów oraz ilość sprzedanych produktów przez określoną pracownicę (w każdym miesiącu jest wyznaczany inny produkt) . Jednak każdego dnia można zdobyć oprócz punktów za obsługę podarunek w postaci batonika i soku . Dokarmianie pracowników w nagrodę niemal natychmiast zyskało dla mnie wymiar płciowy – firma „opiekuje się” nami rozdając słodycze, infantylizuje to pracowników i banalizuje ich pracę. Pamiętam, że kilka razy, kiedy dostałam nagrodę za dobre obsłużenie klientki, poczułam satysfakcję z wykonanego obowiązku i radość, że ktoś mnie za to docenił. Dopiero później zrozumiałam, jaką ukrytą funkcję pełni ten dar – wzmacnia on emocjonalne zaangażowanie w wykonywaną pracę. Innymi słowy pracownicy dostają batoniki a pracodawca ofiarną i usłużną pracownicę, co przedkłada się oczywiście na większą produktywność.

Kapitalistyczne relacje przecinają się z patriarchalnymi normami. Ukryte założenie, że to kobiety będą lepiej wypełniały nałożone obowiązki kontrolowania, opieki i wynagradzania pracowniczek, choć nie jest to formalnie nigdzie zapisane, staje się świetną strategią usprawniania zarządzania firmą. Specyfika relacji w pracy oraz przestrzeń sklepu zyskują dodatkowe znaczenie, jeśli uwzględni się taką zmienną jak płeć i upłciowione kody społeczno-kulturowe . Wartości istotne dla firmy, takie jak: przyjaźń, zgoda, opiekuńczość i harmonia, są przełożeniem elementów kulturowej konstrukcji kobiecości w miejsce pracy, co wzmacnia i naturalizuje relacje nadrzędności i podrzędności oraz czyni niewidocznymi niesprawiedliwy rozdział pracy/płacy i różnicę interesów pracowniczych.

Mikropraktyki i monitoring

Pisząc o procesie wytwarzania pracownika przez współczesny kapitalistyczny rynek ważne jest, by uwzględnić postawę pracowników wobec własnej pracy i definiowanie siebie w kontekście wykonywanych codziennych czynności. Kiedy obserwowałam, jaki stosunek mają pracownice do własnych obowiązków, zauważyłam, że w naszych wypowiedziach i zachowaniu zawarty jest paradoks, który spaja i usprawnia pracę firmy.

Odkąd zaczęłam pracować w sklepie zauważałam powolną zmianę własnej postawy wobec tego, co robię. Na samym początku przydzielone mi czynności takie jak: wykładanie towaru z magazynu na półki, liczenie pieniędzy, kasowanie towaru i obsługiwanie klientów sprawiały mi dużą trudność, wykonywałam je bardzo powoli, skupiając całą moją uwagę na pracy rąk i całego ciała oraz na tym, by zapanować nad powierzonym mi sprzętem . Z czasem każdy ruch zaczął być wykonywany mechanicznie; stałam się (w pewnym sensie) po kilku miesiącach pracy sprawnym automatem do kasowania towaru. Proces myślowy został zupełnie oderwany od tego, co robi moje ciało, czynności przestały – by posłużyć się sformułowaniem Kaufmanna – być urefleksyjniane i stały się całkowicie wcielone. Tym samym pogłębiła się płynność ruchów, co usprawniło moją pracę i działało na korzyść ekonomii praktyk, generując dla mojego pracodawcy większy zysk. Retrospektywnie oceniając czas wdrażania do pracy czułam, że moje ciało zaczyna idealnie wpasowywać się w przestrzeń sklepu, która stała się terytorium znanym, niejako częścią mnie . Zauważyłam również, że podczas wykonywania monotonnych czynności (takich jak np. naklejanie lub zrywanie ceny ze stu sztuk podpasek higienicznych czy też ciągłe kasowanie towaru) jakikolwiek proces myślowy zostaje wyłączony. Jednego dnia dostałam do „zametkowania” kilka kartonów pojedynczych paczek chusteczek higienicznych (w jednym kartonie znajdywało się około 300 paczek). Po skończeniu pracy, która zajęła mi ponad dwie godziny, miałam wrażenie luki czasowej – nie odczuwałam upływu czasu spędzonego przy metkowaniu. Monotonia pracy sprawiła, że wpadłam w specyficzny trans, który usprawnił pracę, dzięki czemu mogłam szybciej skończyć męczącą i nieprzyjemną czynność. Zatem niechęć do takiej pracy wymusiła na mnie przyspieszenie jej wykonania. Stosunek do własnych obowiązków – „im szybciej to zrobię, tym szybciej będę miała to z głowy”, który przejawiał się niemal w każdej wykonywanej czynności w pracy, wpisuje się w szereg technik zwiększania produktywności przez firmę i jest przykładem tego, w jaki sposób system organizacji pracy kształtuje jednostkę, czyniąc z niej podatny przedmiot-narzędzie. To, czego wtedy doświadczyłam, można określić jako alienację. Rozłam między myślą a ruchem, poczucie wyobcowania w momencie wykonywania czynności w pracy pozwoliły mi zrozumieć, na jakich zasadach ja i moja praca zostaje uprzedmiotowiona – ujmując to metaforycznie – zrozumiałam, że „wydzielona” część mnie na czas określony w umowie o pracę, przechodzi na własność mojego pracodawcy .

Internalizując system organizacji pracy, pracownica wciela również kontrolę, jakiej poddawana jest przez pracodawcę. Monotonia wykonywanej czynności i nuda z nią związana w połączeniu z obowiązkiem jej skończenia wymusza na pracownicy samodyscyplinę, co zwiększa jej efektywność. Jest to proces o tyle niezauważalny dla samych pracownic - które buntując się przeciw temu mogłyby rozmontować całą firmę - o ile ciągle przypomina im się, że robią to dla własnej korzyści – dla zarobku, dla stawania się coraz lepszą pracownicą, dla „własnej satysfakcji”. Choć inne moje koleżanki z pracy miały podobny jak ja stosunek do wykonywanych czynności, czyli traktowały je jako nudne i uciążliwe, to mimo wszystko nie próżnowały w pracy. Jednakże unikanie pracy zdarza się często i pracownice (zwłaszcza te z długim stażem pracy) mają swoje strategie, by – w momencie, kiedy kadra zarządzająca nie patrzy – robić sobie przerwę od monotonnych czynności.

Kiedy menedżerka kazała nam poprawić wizerunek sklepu (związany z nowym marketingiem), czyli pościągać ceny z produktów (jest to praca żmudna i nieprzyjemna, każdy produkt należy zmoczyć płynem, który rozpuszcza klej na metce z ceną, odczekać chwilę i odskrobać metkę) wszystkie uznałyśmy, że jest to praca dodatkowa i nudna. Przy pracy głośno powiedziałam, że cały ten nowy marketing jest „głupi i czasochłonny”, gdyż nowy towar bez metek, zastąpi za jakiś czas stare „ometkowane” kosmetyki. Nie usłyszałam jednak głosów poparcia, wręcz przeciwnie, inne pracownice stwierdziły, że nie powinnam tak mówić oraz że to, co robimy jest słuszne, bo dbamy o wygląd sklepu – dbamy o to żeby kosmetyki lepiej wyglądały i lepiej się sprzedawały. Takie zachowanie było przykładem nie tylko utożsamienia się z interesem firmy, ale również dość specyficzną metodą na dowartościowanie własnej pracy, inaczej – był to sposób na zracjonalizowanie narzuconego nam zadania, uczynienie go sensownym i ważnym. Tym samym „fizyczna” praca, nie wymagająca (pozornie) żadnych kompetencji, nabierała dla nas znaczenia, co w pewnym sensie motywowało do pracy. Co więcej, uciążliwość i powtarzalność zajęć w pracy, na które często narzekałyśmy, nie odbierała nam poczucia zadowolenia ze sprawnie wykonanej pracy.

W dniach, kiedy do sklepu przyjeżdżały duże dostawy towaru (np. trzydzieści kartonów perfum), które trzeba było jak najszybciej zabezpieczyć (chodzi o zabezpieczenia przed kradzieżą), rozłożyć na półkach i w magazynie, obserwowałam wśród pracownic przyspieszone tempo pracy i zwiększoną ruchliwość. Jednak kiedy pracy było mniej i nie było tak dużych dostaw, inne pracownice często powtarzały przy wykonywanej czynności, żebym się tak nie śpieszyła, bo „nie ma się po co tak śpieszyć, mamy czas”. Nie mogłam zrozumieć na czym polega dla nich rozróżnienie na to czy mamy czas, czy go nie mamy: przecież każdego dnia przepracowujemy tyle samo godzin pracy. Zagęszczenie czynności, ruchów i maksymalizacja efektywności pracy następowała wśród nas w momentach, kiedy mogło to być zauważone (zmierzone i policzone np. w postaci „zrobionych kartonów” – czyli zabezpieczonych produktów). Z kolei czas był wartością, którą zdobywało się w sobotę i niedzielę, kiedy nie ma dostaw towaru i kiedy nie ma menedżerki w pracy. Wtedy ocena ilości wykonanej pracy jest niemożliwa, tak samo jak kontrola tego, co robimy. W dodatku pracownice traktowały niedziele jako dzień szczególny, inny niż wszystkie – „dzień, w którym się nie pracuje” i nikt o to nie powinien mieć do nas pretensji.

Skrupulatne wykonywanie swoich obowiązków i pracowitość w ciągu tygodnia pokazywały zaangażowanie pracownic w wykonywanie narzuconych nam czynności. To zaangażowanie wynikało między innymi z potrzeby traktowania tego, co się robi „poważnie” – jako czynności pożyteczne, co zmniejszało poczucie uprzedmiotowienia . Należy jednak znowu zauważyć sprzężenie zwrotne pomiędzy jednostkowym zaangażowaniem a systemowym wykorzystywaniem tego zaangażowania. Tym, czemu służy – czyli przynosi realne korzyści rynkowe – dobra jakość i zwiększona ilość wykonywanej pracy, jest kadra zarządzająca i firma. Strategie zarządzania są dlatego takie skuteczne, że wykorzystują nie tylko „widoczne” techniki dyscyplinowania pracowników (ranking najlepszych pracowników, kamery, kontrola czasu pracy), ale również subtelne mechanizmy, takie jak internalizacja norm. Po jakimś czasie świadomość bycia obserwowaną, czy to przez kamerę czy bezpośrednio przez kierowniczkę zmiany i menedżerki znika (czy raczej zostaje zatarta) i zastąpiona zostaje samo-nadzorem.

W sklepie działa łącznie kilkanaście kamer, które cały czas rejestrują to, co dzieje się w magazynie i na powierzchni sklepu. Jedynym miejscem, w którym nie ma kamery, są toalety i pokój socjalny. Aby sprawdzić to, co nagrywają kamery, należy uruchomić odpowiedni program komputerowy, do którego dostęp mają tylko dyrektorka, menedżerki i kierowniczki zmiany. Uprawomocnieniem instalowania kamer w sklepie jest zapobieganie kradzieżom; kamery są oficjalnie mechanizmem kontroli złodziei, a nie pracowników. Rzeczywiste monitorowanie naszej pracy poprzez kamery odbywa się rzadko, gdyż kadra zarządzająca nie ma zwykle czasu, aby cały dzień na zmianę obserwować pracę kilkunastu kamer. Jednak by system monitoringu wypełniał swoje zadanie, nie tylko wobec złodziei, ale przede wszystkim wobec pracowników, co jakiś czas przypomina się wszystkim o ich funkcjonowaniu. Jak pisał Foucault: „Z fikcyjnej relacji automatycznie rodzi się rzeczywiste ujarzmienie” . System panoptikonu w postaci kamer i obserwacji bezpośredniej, wypełnia swoje zadanie, jednym z przykładów na to jest wzajemne przypominanie sobie wśród pracownic zakazów i nakazów regulaminu pracy oraz wytykanie sobie błędów w pracy. Świadomość istnienia monitoringu dyscyplinuje i zmusza do pracy, jednak po jakimś czasie zapomina się o kamerach a zewnętrzna kontrola, niegdyś poddawana ciągłej refleksji, staje się ucieleśniona i możliwa do zaobserwowania niemal w każdym ruchu pracownic .

Parcelacja przestrzeni i parcelacja interesów

Wyprodukowanie sprawnej i posłusznej pracowniczki nie odbywa się poprzez zapewnienie jej za pomocą finansowego wynagrodzenia bezpieczeństwa ekonomicznego – czyli tego, co paradoksalnie ma być zasadą wymiany na rynku pracy. Wolnorynkowe reguły dotyczące pracy i płacy określają tylko model relacji między tymi dwiema zmiennymi i zakrywają mechanizmy wspierające neoliberalne zarządzanie pracownikami. Pracowitość kasjerek i konsultantek wytwarzana jest przede wszystkim na drodze ciągłej kontroli i technik pogłębiania emocjonalnego zaangażowania w pracę (zwanego w firmie, jak już wcześniej pisałam, „systemem motywacyjnym”). Strategie kontroli, na których teraz chciałbym się skupić, polegają przede wszystkim na maksymalizacji ilości czasu przepracowanego. Jednym z elementów tych strategii jest odmierzanie czasu pracy pracownic – przychodząc do pracy należy się zalogować, czyli odnotować swoje przyjście za pomocą karty magnetycznej w tzw. systemie „Szpieg”, który rejestruje co do minuty czas zakończenia pracy, rozpoczęcia pracy i czas spędzony na przerwie. Sama nazwa systemu nadaje podwójny wydźwięk kontroli czasu pracy pracowników. Z jednej strony jest to system, dzięki któremu pracodawca może „sprawiedliwie” naliczyć odpowiednią pensję za ilość godzin przepracowanych (i jest to racjonalizacja, jaką posługuje się kadra zarządzająca), z drugiej strony służy do dyscyplinowania pracowników i pokazuje brak zaufania pracodawcy .

Sam system nie może nas jednak zmusić do efektywnej pracy; maksymalizacja czasu rzeczywiście przepracowanego jest osiągana za pomocą bezpośredniej kontroli kadry zarządzającej. Za każdym razem kiedy pracownica nie wykonuje swoich obowiązków i unika pracy, przywoływana jest do porządku za pomocą uwag. Słowa dyscyplinujące takie jak: „nie możesz”, „musisz”, „nie powinnaś tu być”, „to zabronione”, „wracaj do pracy”, „tak nie wolno” – powtarzane często przez menedżerki i kierowniczki zmiany, mają moc sprawczą. Jest to specyficzny trening regulaminu pracy – ciągłe przypominanie nakazów i zakazów, choć nie odbywa się za pomocą groźby kary, to jednak tak silnie zakorzenia się w świadomości pracownic, że po jakimś czasie od zatrudnienia zyskuje charakter uwewnętrznionej wiedzy pracowników. W ten sposób przestrzeganie regulaminu przechodzi w nawyk, co w konsekwencji powoduje, że odstępstwa od niego są rzadkością.

Inną techniką kontroli, zawartą w samym regulaminie pracy, jest podział pracy, który powoduje specyficzną parcelację – by posłużyć się słowami Foucaulta – „ludzie są określani poprzez zajmowane przez siebie miejsce w serii danej czynności i przez odległość od innych” . Pracownica dostaje określone zadanie, które ma wykonać bez pomocy innych osób. Każda z pracownic ma przydzielony swój dział, o który ma dbać. Działy dla kasjerek to na przykład „szampony”, „dział dziecięcy” „jedzenie i napoje”, „golenie”, „balsamy”, „płyny do kąpieli”, konsultantki natomiast, w związku z mniejszą ilością towaru, mają rozdzieloną pracę według marek kosmetyków (czyli tak jak posegregowane są regały w ich części sklepu). Choć wciąż powtarza nam się o „pracy zespołowej”, pracownice mogą spędzić nawet kilka godzin samodzielnie dokładając towar na dział. Parcelacja przestrzeni i zadań ułatwia kontrolę ilości i jakości wykonanej pracy, a indywidualizacja odpowiedzialności (brak odpowiedzialności zbiorowej) wymusza na pracownicy skrupulatność i wywiązywanie się ze swoich obowiązków, czyniąc jej pracę przejrzystą i mierzalną.

Dodatkowymi regułami wzmacniającymi podział pracy jest zakaz rozmawiania w sklepie między pracownikami oraz zakaz przebywania więcej niż jednej osoby na przerwie w pomieszczeniu socjalnym , co jest oczywistym zaprzeczeniem strategii integracji i nastawienia na „wspólny cel”. Pokazuje to ukrytą funkcję tej strategii (o czym pisałam wcześniej). Legitymizacją tych dwóch zasad ma być „dobro klienta”, który jest „najważniejszy w sklepie” oraz „nieprzeszkadzanie innym pracownikom w pracy”. Są to puste formuły, które nie tłumaczą pracownikom wprost zasadności stosowanych reguł, co wyklucza ich z całościowej wiedzy dotyczącej tego, jak się nimi zarządza i po co się to robi.
Elementem, który podtrzymuje zasady podziału pracy, jest przestrzeń sklepu, która wymusza na pracownikach określoną postawę – nie tylko moralną, ale wręcz dosłownie cielesną. Przez cały czas pracy trzeba stać, nie wolno „na sklepie” jeść i żuć gumy, nie można mieć ze sobą telefonu, nie należy trzymać rąk w kieszeni, należy być w odpowiednim stroju (biała lub niebieska bluzka oraz czarne spodnie), trzeba być „uśmiechniętą”, szczególnie w rozmowie z klientkami, oraz zachowywać się uprzejmie i usłużnie . Jedynie przestrzeń magazynu i pokoju socjalnego daje większą swobodę ruchu i słów .

„Ja nie jestem robolem” – czyli tymczasowość pracy i brak zakorzenienia

Podczas mojej pracy w sklepie spotkałam się z licznymi przykładami braku identyfikacji z własną pracą. Jednym z przykładów dystansowania się pracownic od własnej pracy fizycznej są porównania na zasadzie negacji z takimi zawodami jak: „sprzedawczyni w mięsnym”, „sprzątaczka”, „kasjerka w tesco”, „kasjerka z biedronki”, „pracownik w lidlu”, „ochroniarz”, „robol na budowie”. Tacy pracownicy to w myśl tego sposobu myślenia osoby gorszej kategorii, które nie potrafią sobie radzić w życiu. Ich niższy status społeczny podkreślany jest przez ich „głupotę”, „dziwny” lub „odstręczający” wygląd (w tym zapach), jak również sposób ubierania się i sposób mówienia. Jest to „pod-klasa” ludzi, którzy nie zasługują na odpowiednie traktowanie, np. wtedy, gdy przychodzą na zakupy do naszego sklepu, co pokazuje jak silnie zakorzeniony jest wśród pracowników neoliberalny sposób myślenia o sprawiedliwości społecznej – tyle osiągniesz na ile będziesz się starać. Pracownice mają świadomość tego, że ich praca nie jest społecznie uznawana za ważną ani trudną, dokonują jednak pewnej klasyfikacji i hierarchizacji swojej pracy wobec innych prac fizycznych i poprzez to uzasadniają jej wyższy status niż innej (podobnej). Argumenty, których najczęściej używają, dokonując klasyfikacji, to przede wszystkim „czystości pracy” oraz „mniejszy ciężar pracy”, które odwołują się do społecznego porządku rzeczy i czynności – czyli podziału na to czym można się zajmować i co przynosi społeczny szacunek oraz na to, co niegodne i hańbiące. Zatem handlowanie jedzeniem jest czynnością bardziej uwłaczającą i upokarzającą niż sprzedawanie kosmetyków. Choć w społecznej hierarchii czynności zarówno przygotowywanie jedzenia (zajmowanie się jedzeniem) jak i użytkowanie kosmetyków zakodowane są jako zajęcia kobiece, to jednak wartość rynkowa produktu – sprzężona z jego symbolicznym znaczeniem – różnicuje wartość pracy związanej z żywnością, od tej związanej z zewnętrzna pielęgnacją ciała. Przestrzeń handlu jest symbolicznie ustrukturowana – handlowanie nabiera określonej wartości w zależności od tego gdzie/jak i czym się handluje.

Innym ważnym kontekstem hierarchizacji pracy fizycznej dokonywanej przez pracownice jest to, że w doświadczaniu ich pracy bark jest wymiaru klasowego – nie mają one świadomości stanowienia określonej klasy społecznej (np. żadna z pracownic nie nazwałaby siebie robotnicą). Z jednej strony praca w sklepie jest dla pracownic jednym z najważniejszych elementów ich życia, wypełniającym czasowo niemal cały ich dzień, z drugiej strony postrzegają ją często tylko w kategoriach zarobkowania i przymusu ekonomicznego. Ta sprzeczność stanowi część szerszego kontekstu racjonalizacji własnego położenia społeczno-ekonomicznego. By zrozumieć dlaczego kobiety, które codziennie przychodzą na osiem (siedem) godzin do pracy w sklepie i zupełnie nie utożsamiają własnej pracy z innymi nisko opłacanymi zawodami, oraz dlaczego swoją pracę traktują głównie jako sposób na przetrwanie, należy odwołać się do ich społecznego pochodzenia oraz do powszechnych praktyk zatrudniania ludzi w sektorze usług. Jak już wspomniałam w sklepie pracuje 31 osób; na stanowiskach najgorzej płatnych (kasjerka, konsultantka, magazynier) zatrudnionych jest 19 osób, z których aż 12 w oparciu o umowę na zlecenie. Pozostałych 7 osób posiada umowę o pracę, lecz pracuje na trzy-czwarte etatu, choć godzinowo wypracowują cały etat (21 dni w miesiącu, po osiem/siedem godzin). Spośród osób na najniższym szczeblu struktury pracowniczej 12 osób studiuje, w tym 6 osób płaci za naukę . Istotną rzeczą jest również to, że większość zatrudnionych kobiet w sklepie (z tych, które nie studiują) posiada albo wykształcenie wyższe lub policealne albo przerwała studia i ma wykształcenie średnie (tylko 5 osób spośród całej kadry w ogóle nie podjęło nauki w szkole policealnej lub na studiach wyższych; należą do nich menedżerka, kierowniczka zmiany, dwóch magazynierów oraz jedna konsultantka).

Wyżej opisaną strukturę wykształcenia pracowników sklepu należy zestawić nie tylko z uprzedzeniami pracownic i pracowników wobec innych osób pracujących fizycznie (czy też całych grup zawodowych pracowników niewykwalifikowanych), ale również z niemal całkowitym brakiem poczucia zakorzenienia w swojej pracy oraz swoim środowisku pracowniczym – tym samym z brakiem świadomości wspólnego interesu pracowniczego oraz podobnego położenia społeczno-ekonomicznego. Dzięki temu zestawieniu kształtuje się powoli obraz specyfiki stosunków pracy panujących w takim przedsiębiorstwie. Zatrudnienie w oparciu o umowę zlecenie, które nie daje żadnych zabezpieczeń socjalnych (za to daje pracodawcy możliwość szybkiego zwolnienia osoby zatrudnionej), jak również traktowanie pracy w sklepie jako sposobu na utrzymanie się podczas studiów czy też jako przejściowej sytuacji na drodze do lepiej płatnej i bardziej prestiżowej pracy, wytwarza poczucie tymczasowości pracy, co sprzyja interesom pracodawcy i łamaniu praw pracowniczych . Każdy z tych czynników ma swoją przyczynę w strukturalnych ograniczeniach. Związane jest to przede wszystkim z płcią pracownic, która nie tylko predestynuje je do pracy w takim miejscu, ale również nie daje im szansy na zatrudnienie w innym, lepiej płatnym i mniej tymczasowym zawodzie. Nie tylko one same wycofują się do niskopłatnej pracy w sektorze usług i są w nim „stłoczone” (co jest wynikiem upłciowionego procesu socjalizacji i społecznego podziału pracy), lecz również rynkowe mechanizmy dyskryminacji i wykluczania blokują im ich ścieżkę kariery, sprawiając, że – pomimo większych aspiracji zawodowych – pozostają w sklepie na stanowiskach kasjerki, konsultantki czy kierowniczki zmiany. Staje się to szczególnie widoczne na przykładzie kobiet z niepełnym wykształceniem wyższym .

Stosunkowo nowe zjawiska na rynku pracy jak: tymczasowe zatrudnienie, rotacja pracowników oraz niepełny wymiar godzin pracy nie sprzyjają interesom pracowniczym ani podnoszeniu jakości życia pracowników. Zjawiska te są jednak świetnym mechanizmem napędzającym zysk (i wyzysk). Firma zatrudniając pracownicę, którą w każdej chwili może zwolnić, która stanowi minimalne zagrożenie dla ciągłości funkcjonowania firmy (innymi słowy, pracownicę, która jest posłuszna, podporządkowana, nie buntuje się i nie dochodzi swoich praw), będzie zwiększała swoje obroty wraz ze zmniejszaniem wydatków na swoich pracowników.

Panujące stosunki pracy zdają się być nienaruszalne nie tylko dla samych pracodawców, ale również dla zatrudnionych. Społeczne wyobrażenie dotyczące pracy (pracodawca ustala reguły gry) oraz umacniające je praktyki, sprawiają, że ludzie świata pracy są coraz dalej odsuwani od swoich praw, ponieważ odbiera im się głos i blokuje procesy budowania politycznej świadomości własnego położenia .
Brak odniesienia własnej sytuacji pracowniczej do szerszego kontekstu sytuacji pracowników niewykwalifikowanych w sektorze usług (ukazująca się szczególnie silnie w kontekście dochodzenia swoich praw pracowniczych), wytwarzany jest przez mechanizmy rynku pracy, w tym przede wszystkim przez charakter zatrudnienia i podział pracy ze względu na płeć. Zarówno studia, które są obietnicą na lepszą przyszłość (możliwość wyrwania się z tej pracy) jak i poczucie tymczasowości zatrudnienia, przekładają się na bierną postawę pracownic wobec własnego położenia. Praca w sklepie, która podzielona jest na zmiany (kasjerki pracują od 8.30 do 15.30 oraz od 11.30 do 18.30 i od 14.15 do 21.15; natomiast konsultantki pracują od 9 do 17, od 11 do 19, i od 13 do 21) oraz brak stabilizacji godziny pracy powoduje wykluczanie lub duże utrudnienia np. dla matek samodzielnie wychowujących dziecko. Wydłużający się dzień pracy i nieregularny czas pracy (sklep codziennie otwarty jest od 9.00-21.00), który jest konsekwencją zwiększania zysku z handlu, negatywnie odbijają się na każdym pracowniku, skracając jego/jej czas wolny – tym samym sprowadzając go/ją wyłącznie do tej roli. Czas wolny staje się dobrem luksusowym różnicującym i hierarchizującym ludzi. Należy również wziąć pod uwagę fakt, że kobiety oprócz pracy zawodowej w większości wykonują nieodpłatną pracę domową po pracy w sklepie. Dzień wypełniony w całości pracą odbiera możliwość zaplanowania przyszłości (np. dokształcania się – przez co tak wiele moich koleżanek z pracy rezygnuje ze studiów – lub szukania innej, lepiej płatnej pracy) jak również staje się dużym ograniczeniem w walce o swoje prawa pracownicze.

Praca, z którą pracownice nie „wiążą swojej przyszłości”, staje się po jakimś czasie ciężarem, który trzeba znosić, ale zarazem nie warto go zmieniać, gdyż w następnym miesiącu lub za pół roku mogą już nie pracować w tym samym miejscu. Rola, w jaką wchodzimy, pracując w sklepie jako kasjerki i konsultantki, jest dla nas „przejściowa”, pozornie nie określa naszej tożsamości. Jest to jeden z najsilniej demotywujących mechanizmów w procesie wypracowywania zbiorowego „my” i budowania świadomości wspólnego interesu pracowniczego.

Przymus „usługi z sercem”

Społeczne relacje nadrzędności i podrzędności w sklepie mają podwójny wymiar. Z jednej strony ujawniają się w interakcjach pracownic z klientkami/klientami, z drugiej w interakcjach między pracownikami. Oba typy interakcji charakteryzują się opresywnym oddziaływaniem na pracownice najniższego szczebla. Genezą pierwszego typu są zdsykursywizowane praktyki obsługi klientek i klientów. By je lepiej opisać oraz wyjaśnić specyfikę nierówności, jakie wytwarzają, przytoczę dwa obowiązujące w regulaminy:

Regulamin Obsługi Klienta:

I „Przykazania” obsługi z sercem:

  • Nawet gdy będziemy mieli najlepsze sklepy, bez klientów nie osiągniemy niczego.
  • Klient jest podstawą naszej firmy i naszych przychodów im bardziej pomożesz Klientowi tym bardziej pomożesz sobie.
  • Klient nie jest utrapieniem; jest człowiekiem, który stwarza dla Ciebie miejsce pracy.
  • Gdyby nie było Klienta nie byłoby Ciebie (w tym sklepie).
  • Największą satysfakcją naszego działanie jest praca z ludźmi.
  • Pomimo tego, że każdy z nas przeżywa czasem „problemy i frustracje”, przy obsłudze Klienta należy pamiętać, że jesteśmy tu dla Klienta.
  • Pracownik powinien dołożyć wszelkich starań, by strzec dobrego samopoczucia Klienta.

II Regulamin właściwy:

  1. Klient jest najważniejszą osobą w tym sklepie
  2. Klient nie jest zależny od nas – my jesteśmy zależni od niego.
  3. Klient nie jest przeszkodą naszej pracy, on jest jej celem, nie robimy mu łaski, że go obsługujemy. To on daje nam szansę obsłużenia go.
  4. Klient nie jest intruzem w sklepie, jest jego częścią.
  5. Klient nie jest suchą, statystyczną figurą, jest stworzeniem ludzkim, z krwi i kości, ma swoje uczucia, odczucia, przesądy tak jak i my je mamy.
  6. Klient nie jest kimś, z kim należy dyskutować lub zmierzać się intelektualnie. Nikt jeszcze „nie zwyciężył” w dyskusjach z klientem.
  7. Klient to człowiek, który przynosi do nas swoje potrzeby. Naszym zadaniem jest je zaspokoić w sposób korzystny dla Niego i dla nas.

Oba regulaminy obsługi klienta są rozpisane na dużej niebieskiej tablicy zawieszonej na ścianie w pomieszczeniu socjalnym (są one przyklejone na wysokości wzroku pracownicy, kiedy siedzi i je posiłek na przerwie). Nowo zatrudniona osoba jest zapoznawana z regulaminem, który przedstawia się jej jako najważniejsze zasady obowiązujące w sklepie . Po przeczytaniu regulaminu oraz procedur obsługi klienta następuje cielesny trening ich przyswajania . Obchodzenia się z klientami i klientkami najszybciej można nauczyć się od innych pracownic, obserwując ich zachowanie. To, co zadziwiło mnie najbardziej na początku mojej pracy w sklepie, to rzeczywista realizacja regulaminu „obsługi z sercem” przez wszystkich pracowników nawet w sytuacjach, kiedy nie było bezpośredniego nadzoru kierownika lub menedżerki. Brak wyłomów ze schematu postępowania wobec klientów był dla mnie na tyle dyscyplinujący, że szybko wcieliłam techniki obsługi, które po jakimś czasie stały się bezrefleksyjnym odruchem. Na zasadzie automatycznej reakcji na widok klienta/klientkitki, który/a czegoś potrzebuje stawałam się miła, usłużna i pomocna . W trakcie wydłużania się stażu pracy następowało stopniowe dystansowanie się wobec regulaminu. Tym samym ponownie urefleksyjniłam praktyki wobec klientów/klientek, dzięki czemu mogłam je krytycznie analizować oraz bronić się przed automatyzmem gestów i ruchów, który stawał się dla mnie coraz bardziej upokarzający.

Doświadczenie uprzedmiotowienia w relacjach z klientami/klientkami, tak samo jak doświadczenie alienacji podczas wykonywania monotonnych i rutynowych czynności, opisuję w pierwszej osobie, bowiem negocjowanie własnej sytuacji z innymi pracownicami wprawdzie ma miejsce, ale zwykle odbywa się na zasadzie rytualnych rozmów dotyczących zmęczenia, niechęci do pracy lub denerwujących klientów. Takie codzienne narzekanie nie może przyczynić się do zmiany położenia pracownic, jest bowiem jedynie sposobem radzenia sobie z nużąca i mechaniczną pracą; pewnego rodzaju rytualną czynnością podtrzymującą interakcję i mającą charakter kompensacyjny. Jako takie nie ma wymiaru politycznego, systemowego czy krytycznego, w związku z czym nie dałoby rady na tej podstawie kwestionować regulaminu i praktyk, które on wytwarza.

Kontrola jakości obsługi klientów odbywa się na podstawie raportu dostarczanego przez firmy zajmujące się tzw. „mystery shoppingiem”. Klika razy w miesiącu sklep odwiedzany jest przez „tajemniczego klienta”, który/a może – w momencie, gdy jest obsłużony/a zgodnie z regulaminem – wydać pracownicy kwit na sto złotych, który wypłaca pracodawca. Taka osoba może przyjść do sklepu dowolnego dnia, jednak praktyka kontroli pokazuje, że pojawia się dwa razy w miesiącu – na początku i pod koniec. Dlatego tuż po wizycie tajemniczego klienta spada jakość obsługi; pracownice nie mają finansowej motywacji, by szczegółowo realizować formuły obsługi . Niemniej jednak praktyka wizyty tajemniczego klienta uruchamia mechanizm samokontroli; aby otrzymać sto złotych każdego/każdą należy traktować zgodnie z regulaminem, co przemienia się w nawyk.

Symboliczny wymiar regulaminu obsługi jednoznacznie sytuuje każdego pracownika sklepu jako całkowicie podporządkowanego uniwersalnej osobie Klienta. Nasza praca nie tylko możliwa jest dzięki Niemu lecz – wnioskując z logiki regulaminu – to On nam za nią płaci. Ponadto jest On osobą intelektualnie nas przewyższającą, która zawsze ma rację. Sugestia, iż jest On „z krwi i kości” odnosi nas do tego, że musimy być wyrozumiałe i cierpliwe Go słuchać oraz „zaspokajać Jego potrzeby” nawet wtedy, kiedy jest „w złym humorze”, czy też po prostu jest seksistą, rasistą lub gburem. Jednak ta hierarchiczna zależność ma zupełnie inne konsekwencje dla kadry zarządzającej, inne natomiast dla pracowników najniższego szczebla. W codziennej rutynie pracy, pracownicy biurowi rzadko kiedy mają do czynienia z klientkami/tami, dlatego też relacja zależności i podporządkowania rozpisana jest między kasjerki, konsultantki i klientów. Cały regulamin, stworzony w oparciu o nowoczesny marketing, pokazuje klasowy i płciowy wymiar stosunku wymiany we współczesnej kapitalistycznej gałęzi usług. Fakt iż tymi które najczęściej obsługują, czy też – by użyć lepszego sformułowania – usługują, są kobiety – dość wyraźnie pokazuje opresywny kontekst współczesnego handlu. Jest to związane przede wszystkim z tym, co Janine Brodie nazywa feminizacją świata pracy . Praca robotnicy, jaką współcześnie jest kasjerka (konsultantka), poprzez swoją tymczasowość, niedochodowość, rutynę, monotonię i fizyczne obciążenie oraz brak zabezpieczeń socjalnych, jest pracą tej która „stworzona jest do ofiarności” , tym samym pracą tej która „z natury” potrafi usługiwać. Nierówność płci oraz klasowy wymiar takiej nierówności bardzo silnie ujawnia się w najgorzej płatnych zawodach sektora usług, co dla głównonurtowych rynkowych analiz zdaje się być elementem na tyle naturalnym, iż niegodnym rozpatrywania. Przekłada się to na przezroczystość relacji władzy, związanych przede wszystkim z ekonomicznymi możliwościami, które współcześnie mają zależeć od woli i talentu jednostki. Przytoczony przeze mnie regulamin jest tylko wycinkiem obrazującym mechanizmy ucisku (klasowego, płciowego) na kapitalistycznym rynku, które pod maską dyskursu neoliberalnego odwracają skutki i przyczyny.

Regulamin ma nie tylko moc uprzedmiotawiającą tego, kto obsługuje, lecz wraz z wszelkimi praktykami, które wytwarza, jest również sprawnym urządzeniem dyscyplinarnym, odwracającym uwagę od faktycznych stosunków dominacji i podporządkowania zawartych między pracodawcą a pracownicą. Jest to strategia odpolitycznienia stosunku pracy, który – w świetle regulaminu – odbywa się niejako pomiędzy Klientem a pracownicą. Każde ograniczenie odczuwane przez pracownicę odnośnie jej pracy, każda doświadczona przez nią nierówność w związku z traktowaniem oraz płacą jest przełożona z wymiaru systemowego na wymiar jednostkowej sytuacji obsługi klienta. Regulamin w zawoalowany sposób sugeruje, że jeśli masz za niskie zarobki, to nie jest to wina pracodawcy lecz klientów, którzy za mało i za rzadko kupują „od ciebie”. Zamazuje to faktyczną sieć wyzysku, a pracownicę obarcza odpowiedzialnością za własną sytuację. Jest to kolejna strategia, która blokuje proces wytworzenia się wspólnego interesu pracowniczego i świadomości klasowej, co skutkuje niemal całkowitym brakiem oporu wobec władzy.
Relacja klient/tka – kasjerka (konsultantka) choć jest dość często rozpoznawana przez same pracownice jako opresyjna (zwłaszcza wtedy, kiedy klienci są nieuprzejmi i obrażają nas), nie ma jednak dla nich – jak już wyżej wspomniałam – wymiaru politycznego. W pracownicach nie ma przeświadczenia, że są tak traktowane dlatego, że są kobietami czy też dlatego, że mają takie a nie inne pochodzenie społeczne i kompetencje kulturowe – czy też (innymi słowy) dlatego, że są robotnicami . Wyjaśnieniem, jakim się posługują, by wytłumaczyć to, że są czasem źle traktowane przez klientów, są argumenty o charakterze psychologicznym lub emocjonalnym. Brak klasowego ujmowania własnych doświadczeń bierze się także stąd, że dystynkcje klasowe ukrywane są przez pozorną dostępność dóbr, którymi na co dzień się handluje. Każdą z nas stać na pastę, szczoteczkę, szampon i mydło; każdą z nas stać (choć bardzo rzadko i przy specjalnych okazjach) na perfumy, drogi krem czy kosmetyki do makijażu. Ta pozorna dostępność luksusowych towarów („jeśli tylko mocno zaoszczędzę, kupię sobie...”) powoduje zamazywanie rzeczywistych różnic społecznych. Praca w sklepie okazuje się nie taka zła, skoro w dziedzinie konsumpcji, wyznaczającej wszak pozycję społeczną, „my nie jesteśmy od nikogo gorsze”, bo przecież czasem nabywamy – kosztem oszczędzania i wyrzeczeń – jakiś drogi produkt.

Innym przejawem „niezauważenia” własnej pozycji w porządku społecznym jest krytykowanie lub wyśmiewanie klientów za ich ignorancję i brak wiedzy z zakresu kosmetyków, co czyni ich w oczach pracownic gorszymi i mniej kompetentnymi. Z kolei to podnosi wartość pracy pracownic, gdyż wytwarza pewnego rodzaju fikcję specjalizacji.

Przestrzeń symboliczna sklepu

W poprzednich rozdziałach pisałam o klasyfikacji prac, jakiej dokonują pracownice sklepu oraz o relacji klient/klientka- kasjerka (konsultantka). W tej części artykułu skupię się przede wszystkim na wewnętrznej hierarchizacji pracy i nierównościach, jakie wytwarza ona między pracownicami.
Symboliczna przestrzeń sklepu wytwarzana i odtwarzana jest przez kilka sprzężonych ze sobą mechanizmów. Jak już wcześniej wspomniałam sklep podzielony jest na część zewnętrzną (powierzchnia sprzedaży), wewnętrzną (magazyn, biuro, pokój socjalny). Część zewnętrzna natomiast składa się z trzech działów: aptecznego, kosmetycznego i ogólnego. W każdej z tych trzech części pracuje inna grupa pracownicza, która – choć wykonuje bardzo podobna pracę – jest inaczej wynagradzana; w kolejności są to: farmaceutki, konsultantki, kasjerki. Podział płac formalnie racjonalizowany jest przez ocenę wartości pracy każdej z grup. Wartość pracy natomiast wyznaczana jest przez wartość towarów sprzedawanych na danym dziale – innymi słowy wartość pracy zależna jest od wysokości zysku ze sprzedaży danych towarów. Płaca każdej z pracownic jest symbolicznie naznaczona poprzez produkty, które sprzedają one klientkom i klientom. Toteż konsultantki, które sprzedają perfumy, drogie kremy i kosmetyki do makijażu otrzymują wyższą pensję niż kasjerki, które muszą albo ciągle stać przy kasie albo wykładać środki czystości, napoje i słodycze . Wysokość płac zwrotnie oddziałuje na nieformalną strukturę pracowniczą, czyniąc jawne rozróżnienia na to kto jest lepszą i gorszą pracownicą firmy oraz kto jest bardziej przydatny. Wysokość cen produktów wytwarza również iluzję specjalizacji; konsultantki są oceniane jako bardziej kompetentne pracownice, bardziej przyczyniające się do zwiększenia obrotów przedsiębiorstwa, co przedkłada się również na osobiste relacje między pracownicami (struktura pracownicza nakłada się na strukturę towarzyską w firmie). Ich lepsza pozycja w sklepie umożliwia im unikanie pracy (ostatecznie mogą nic nie robić udając, że obsługują klientów/klientki), mniejsze obciążenie pracą (gdyż jest mniej towaru na dziale kosmetycznym) oraz większą swobodę w wyborze czynności w pracy (zwykle konsultantki nie obsługują klientów/klientek przy kasie, wiec mogą się swobodnie przemieszczać po sklepie). Ze względu na ich uprzywilejowany status mają one również większe zaufanie kadry zarządzającej.

Analogicznie można analizować pozycje farmaceutek w sklepie – w związku z tym, że zajmują się społecznie uznanymi przedmiotami, takimi jak leki, ich praca traktowana jest jako bardziej profesjonalna i specjalistyczna. Wynika to przede wszystkim z symbolicznego znaczenia apteki, w której może pracować jedynie ktoś z wyższym wykształceniem i odpowiednimi kompetencjami do wydawania przedmiotów, które mogą nas uzdrowić (co ciekawe „dobre kremy” są przez konsultantki rozpatrywane również w kategoriach lekarstwa i terapii). Przekłada się to na wynagrodzenie farmaceutek i prestiż ich pracy. Są to pracownice, które praktycznie nie mają zwierzchniczki, same decydują o tym jak pracują i co robią oraz w jakim tempie. Czyni to ich pracę bardziej komfortową, przy jej wykonywaniu jest dużo mniejszy nadzór .

Podział pracy w sklepie, związany ze społeczną hierarchizacją wartości przedmiotów i czynności, jest kolejnym elementem umacniającym stosunki pracy. Konsolidacja interesów pracowniczych utrudniona jest w tym przypadku przez ich pozorne rozróżnienie – inne funkcje pracownicze sugerują inne położenie w strukturze pracowniczej. Symboliczny podział wytworzony przez przestrzeń i przez płacę jest na tyle zapoznany przez pracownice, że staje się niepodważalny. Taki rodzaj oczywistości odbiera pracownicom narzędzia oporu i kwestionowania zastanych stosunków pracy.

Podsumowanie

Analiza relacji władzy w usługach przeprowadzona na podstawie praktyk jednego sklepu wcale nie wyczerpuje tematyki ucisku i zniewolenia pracowniczego w tym sektorze. Jest ona jedynie przyczynkiem do dyskusji o prawach pracowniczych i do szerszych badań na polu współczesnego handlu. Wnioski, jakie wyciągnęłam na podstawie obserwacji mojego miejsca zatrudnienia, powinny być uzupełnione przede wszystkim o analizę w skali makro – czyli ukazywanie specyfiki globalnego rozwoju sektora usług oraz tego, na jakich zasadach kobiety funkcjonują w tym polu, jak również o badania nad obecną kondycją gospodarstw domowych, które są drugim miejscem pracy kobiet zatrudnionych w usługach.

Aby pracowniczki mogły zobaczyć i zakwestionować ucisk, produkcję zniewolenia i jak w tym mobilizowane jest ich uczestnictwo, potrzebne są im zasoby polityczne, w tym dyskurs krytyczny, który nazywa konfiguracje relacji władzy, stosunków społecznych i praktyk symbolicznych. Tekst ten był próbą tworzenia takiego dyskursu poprzez pokazanie, jak władza dyscyplinarna, w tym parcelacja przestrzeni oraz technologie uwodzenia wspierają integrację pracownic i pracowników z firmą na zasadach, które maksymalizują korzyść firmy oraz intensyfikują zaangażowanie ludzi we własny ucisk. Z feministycznej perspektywy ta analiza relacji władzy pokazuje, że problemem jest nie tylko wykluczenie kobiet, ale także, a może przede wszystkim, na jakich zasadach są one integrowane przez rynek i jak współdziałają tu kategorie płci, klasy i wieku.

Lewis / Klein: Tracisz pracę? Zwolnij szefa!

Publicystyka

To, co jeszcze niedawno można było odnieść do objętych kryzysem gospodarek państw rozwijających, dziś dotyczy całego świata. Z argentyńskich rozwiązań korzystają pracownicy z Ameryki Północnej i z Europy, w tym z Polski.
W 2004 roku nakręciliśmy film dokumentalny „The Take” opowiadający o firmach prowadzonych przez pracowników w Argentynie. Natychmiast po gwałtownym załamaniu gospodarczym, do którego doszło w tym kraju w 2001 roku, tysiące robotników weszły do zamkniętych fabryk i ponownie je uruchomiły, zakładając spółdzielnie pracownicze. Porzuceni przez szefów i polityków, odzyskali nie tylko swoje niezapłacone pensje i odprawy, ale także miejsca pracy.

Apel na rzecz ludzkiej solidarności – albo czy rowerzyści poprą lokatorów?

Publicystyka

W stolicy, tak jak w innych miastach, rosną protesty lokatorskie, szczególnie po wprowadzeniu podwyżek czynszów. Sytuacja jest dramatyczna i dotyczy nawet 100 tys. warszawskich rodzin, więc jeśli mowa o ważnych problemach społecznych, ten musi być jednym z najważniejszych. Każdy musi gdzieś mieszkać, a prawo do mieszkania powinno być traktowane jako jedno z podstawowych praw człowieka.

W stolicy jest wiele do zrobienia i brakuje aktywistów. Przy obecnym poziomie aktywizacji społeczeństwa, trudno zmobilizować ludzi, więc może więcej wymagajmy od wąskiego grona aktywistów. I choć to jest prawda, nadal mam nadzieję, że szersze grono aktywistów zrozumie, że ten problem jest tak ważny, że ich zaangażowanie miałoby sens.

Ludzka solidarność oznacza, że ludzie, którzy są oburzeni niesprawiedliwością wobec innych powinni stawać w ich obronie. Są ludzie, którzy nie są obojętni - dlatego chodzą na protesty przeciwko łamaniu praw człowieka w Rosji, czy są działaczami na rzecz Wolnego Tybetu, noszą koszulki przeciw rasizmowi i zbierają pieniądze dla WOŚP. Widzę takie osoby niemal codziennie gdzieś w Warszawie. Natomiast nie widzę nikogo z tych młodych aktywistów np. na ostatnich protestach lokatorskich.

Podejrzewam, że to jest problem klasowy. Inaczej nie można zrozumieć dlaczego młodzi aktywiści nie identyfikują się z lokatorami. Wiadomo, że lokatorzy, to nie jest temat sexy. O tym nie piszą zbyt dobrze w Gazecie Wyborczej, nie jest to jakaś egzotyczna ciekawostka, którą można zwrócić uwagę młodych i atrakcyjnych japiszonów przy kawie.

Ludzie bardziej rozwinięci pod względem świadomości klasowej przyznają, że to jest ważny temat, ale jednak nie znajdują na niego czasu. Ale jednocześnie znajdują czas na politykę niszową - czyli na imprezy, dyskusje i inne działania polityczne, które nie wychodzą z dość zamkniętego kręgu aktywistycznego.

To jest fakt, o którym wszyscy wiedzą, jednak jest to tabu, o którym nie można otwarcie rozmawiać. Przy ostatniej takiej próbie (moim zdaniem nieudanej) na jakiejś liście mailingowej, ktoś wyraził swoje oburzenie tym, jakie są priorytety aktywistów i rozumiem o co mu chodziło. Jednak po to, by nie chcieli tworzyć "niepotrzebnych podziałów", zasadnicze pytanie nie zostało nawet ruszone. A brzmi ono: czy naprawdę ruch okazuje swoją ludzką solidarność tu i teraz, gdzie jest najbardziej potrzebna - czy omija każdą okazję, gdzie temat nie wpisuje się w spektakularny świat alterglobalisty?

Jutro odbędzie się kolejny protest lokatorów. Oczywiście, nie wszyscy mogą przyjść - niektórzy ludzie pracują. A studenci warszawscy, to przede wszystkim degeneraci, którzy starają się uczyć i jednocześnie robić karierę. Ale są także ludzie, którzy są społecznie zaangażowani i mogą ten protest wspierać.

Jutro także odbędzie się inny protest. Jest bardziej sexy ponieważ pisze o nim Gazeta Wyborcza. Gazeta ma duży wpływ na to, jakimi problemami ludzie będą się zajmować. Gdy o czymś napisze, ludzie czuja, że ich polityczne i aktywistyczne wybory są legitymizowane i to ich zachęca do działania. Tysiące ludzie ruszyło w obronie bagna w Rospudzie, bo Gazeta sprawiła, że temat stał się ważny. Inne protesty nie mogą liczyć na taką pomoc.

Jutro, będzie miał miejsce protest w obronie Pól Mokotowskich przed deweloperami. Na jutrzejszej Radzie Warszawy, oprócz protestów lokatorskich i omówieniu kilku punktów o polityce mieszkaniowej, ma zostać omówiony plan zagospodarowania parku.

Jestem przeciwnikiem budowy ekskluzywnych domów w parku i to z wielu przyczyn. Bogaci mogą budować swoje mieszkania poza Warszawą i żyć tam w zamkniętych gettach. Niech ten park będzie dla ludzi, dla wszystkich mieszkańców Warszawy. Popieram protest. Ale czy obrońcy Pola Mokotowskiego poprą protest lokatorów?

Ich protest nie odbędzie się na Radzie, ale pod Ratuszem, prawie w tym samym czasie, co wystąpienie lokatorów na Radzie. Wygląda na to, że protest organizują mili i młodzi warszawscy przyszli japiszoni. Wspiera ten protest warszawska Masa Krytyczna.

Oczywiście, zwolennikiem parku może być każdy, więc nie można oczekiwać, że każdy zwolennik parku będzie zainteresowany losem mieszkańców domów komunalnych. Jednak wydaje mi się ważne, że tak naprawdę, oni walczą z takim samym zjawiskiem jak lokatorzy: ze spekulacją nieruchomościami i z ideologią, która mówi, że każde miejsce w Warszawie powinno być wykorzystane, by przynosić zysk bogatym. Tutaj przeciętny obywatel się nie liczy, a sfera publiczna jest zagrożona, ponieważ nie przynosi bogatym zysku- a w ideologii rządzących neoliberałów, to jest czymś w rodzaju przestępstwa. Chyba że z parku korzystają przede wszystkim ludzie uprzywilejowani, bo wtedy może ma inna wartość dla rządzących.

Czy rowerzyści zatem poprą jutro lokatorów? Zawsze możemy mieć taką nadzieję. Jednak przy realistycznej ocenie warszawskiego środowiska aktywistycznego, wątpię że tak się stanie. Ostatnio obserwowałam, jak wiele osób angażuje się przede wszystkim w politykę, która dotyczy ich styl życia i niewiele poza tym. Chyba największą demonstracją tego roku był Marsz Wyzwolenia Konopi. Popieram dekryminalizację konopii, tak jak popieram zachowanie Pola Mokotowskiego jako parku publicznego. Nie potępiam tej demonstracji. Jednak po demonstracji, spotkałam kilku aktywistów, których narzekali, że na taką demonstrację przychodzą tysiące osób, a na demonstracje w bardziej ważnych sprawach, czasami kilka lub kilkanaście. Ironia polega na tym, że nie widziałam ani jednego z tych aktywistów na wielu takich "ważnych " demonstracjach, ale wiem, że mają ochotę pójść jako gapie na MWK.

Oświadczenie Związku Syndykalistów Polski na temat Strajku Edukacyjnego w Niemczech i Procesu Bolońskiego w edukacji

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

ZSP wspiera Strajk Edukacyjny w Niemczech, który odbędzie się w dniach
15-19 czerwca. ZSP planuje akcję informacyjną 19 czerwca, w 10 rocznicę podpisania Deklaracji Bolońskiej. Nasze wsparcie dla walki przeciw komercjalizacji edukacji nie oznacza jednak poparcia dla zachowawczych instytucji, w takiej formie, w jakiej istnieją obecnie.

Nowa Ekonomia Studiowania

Publicystyka

Chciałbym się podzielić kilkoma refleksjami na temat nadchodzącej reformy szkolnictwa wyższego. A robię to dlatego, że dzięki jej krótkiej zapowiedzi, w nowym świetle zobaczyłem moje studiowanie jako student Erasmusa w Szwecji i jako free mover w Danii.

Zapowiadana reforma ma na celu zwiększenie dostępu do bezpłatnego kształcenia na poziomie uniwersyteckim. Nie ma w niej jednak niczego, co zapowiadałoby znaczące zwiększenie nakładów na szkolnictwo wyższe, na infrastrukturę, ani na cokolwiek, co zwiększałoby pojemność wyższych uczelni. Jedyne co ta reforma zmieni, to PRZEPUSTOWOŚĆ uniwersytetów.

Z jednej strony, aby ograniczyć czas studiowania (tzn. utrudnić studiowanie wielu kierunków) wprowadzony zostanie limit możliwych do zdobycia podczas studiów punktów ECTS. Z drugiej, reforma „mówi nam”, że wartością jest duża prędkość studiowania – możliwe będzie nawet przechodzenie na wyższy poziom gry z pominięciem levela magisterskiego.

Rezultat prawdopodobnie będzie olśniewający, widziałem podobne rozwiązania w Linköping i w Kopenhadze. Ci, którzy po prostu chcą zdobyć wyższe wykształcenie, przechodzić będą przez studia, zaliczając kursy łatwe, przyjazne i otwarte na wiedzę wnoszoną przez studentów. A co najważniejsze, będą to kursy za 10-15 ECTSów. Zainteresowani prędkością studenci będą więc dużo rzadziej przechodzić egzaminy. Jednocześnie ich satysfakcja ze studiowania wzrośnie, bo każdy poczuje się wysłuchany; każda wiedza będzie miała znaczenie. Uzyskanie tytułu będzie dla studentów tańsze w sensie wydatkowanego na studiowanie czasu.

Wraz ze wzrostem wymagań i poziomu trudności kursów, a tym samym wraz ze wzrostem kosztów prowadzenia każdego z nich, obniżać się będzie ich wartość liczona w punktach ECTS. Wybierać będą je tylko ci, którzy rzeczywiście będą chcieli „wiedzieć”. Najpewniej ci, którzy zostali hojniej obdarzeni różnymi rodzajami kapitałów i będą w stanie zamienić je jakoś na czas, będą skłonni uczestniczyć w zajęciach nawet przez 3-4 dni w tygodniu. Pozostałym wystarczą 1-2 dni w tygodniu.

Efektem reformy będzie też prawdopodobnie pojawienie się większej ilości studentów zagranicznych na polskich uczelniach. Wystarczy wyobrazić sobie ambitnych studentów z krajów, w których obciąża się studenta taką ilością zajęć jak dotychczas w Polsce, którzy nagle będą mieli czas na siedzenie w. Jako Erasmusowcy przeżywaliśmy takie fascynacje gwałtownym obniżeniem obciążeń – czy można jednym kursem w Szwecji zaliczyć semestr studiów w Polsce i jednocześnie mieć wrażenie, że nauczyło się więcej niż przez rok studiowania w kraju? Niektórzy Erasmusowcy zapragną oczywiście „obrobić bank” z ECTSami i wywieść ich z Polski jak najwięcej. Też próbowaliśmy tego na wyjeździe, bo czasami to aż się nudziliśmy studiując. Nic z tego rabunku nie będzie! Na straży nowego systemu także w Polsce stać będą administratorzy, tutorzy oraz studenci oprowadzający „nowych” bo zakręconych korytarzach instytucji i wprowadzających ich w bujne życie studenckie. Wszyscy zaczną zgodnie zniechęcać powtarzając: „Życie nie tylko po to jest, aby studiować”. Zdanie, które w obecnych warunkach pozwala spojrzeć na system edukacyjny z dystansem, będzie strzegło opłacalności nowego systemu.

Podsumowując, projekt reformy uruchomi na uniwersytetach strategię podobną do tej, wybieranej przez niektóre restauracje, które za stosunkowo niską cenę oferują „Jedz ile chcesz!”. Barierą utrudniającą kosztowanie co pikantniejszych potraw jest wtedy jednak konieczność pokrycia dodatkowych kosztów za napoje.

Paradoksem reformy jest pozostawienie stypendiów naukowych (będą wręcz wyższe) przy jednoczesnym zapewnianiu zwiększania udziału studentów w badaniach. Sposób dystrybucji tych stypendiów (średnia ocen) nie ma przecież nic wspólnego z Naukami, za to wiele z promowaniem konformizmu, wewnątrzzespołowej rywalizacji oraz egoizmu. Hodowanie takich cech wśród studentów utrudni uczelniom pozyskiwanie kadry zdolnej już zawodowo uprawiać Nauki opierające się coraz częściej na udziale w projektach badawczych.

Ukróceniem nadchodzących patologii byłoby uznanie studiowania za pracę (tym w istocie jest) i wypłacanie wszystkim podejmującym studia równowartość płacy minimalnej, tak by mogli swobodnie wybierać te kursy, które rzeczywiście będą rozwijały ich zdolności. A zamiast poniżającej walki o jak najwyższe oceny, studenci, podobnie jak pozostali naukowcy, powinni mieć możliwość ubiegania się o granty na swoje badania (czy zalążkiem takiego systemu okaże się projekt „Diamentowy Grant”?). Być może dzisiaj jeszcze wygląda to jak science-fiction, ale w ogólnym zarysie jest to model nauki wypracowany w krajach skandynawskich. Szkoda, że w Polsce będzie to możliwe dopiero, gdy na uniwersytety wejdzie niż demograficzny, a uczelnianą watą łasą na grube kursy o niczym będą tysiące Obcych, czyli studentów pochodzących z innych krajów. Wtedy dopiero zaczniemy dawać naszym fory, bo bez tego na uczelniach zabrakłoby ludzi chętnie mówiących w pracy po polsku.

Piotr Kowzan

Wybory w Iranie

Publicystyka

Poniższy tekst zostały napisany specjalnie dla polskich mediów przez anarchizujących intelektualistów z Iranu.
---

Wybory odbyły się 12 czerwca. Przed wyborami na ulicach głównych miast Iranu odbyło się wiele wieców poparcia dla reformatorskiego kandydatata Mira Husseina Musawiego. Wyniki badań opinii publicznych, również tych przeprowadzanych przez rządowe ośrodki, wskazywały, że Musawi powinien wygrać w pierwszej turze, otrzymując ok 65-70 procent głosów. Jeśli doszłoby do drugiej tury, jego szanse na wygraną z Ahmadinedżadem jeszcze by wzrosły, ponieważ ludzie głosujący w pierwszej turze na innego zwolennika reform (Mehdi Karroubiego), zagłosowaliby w większości na niego.

Francisco Ferrer zamordowany przez państwo i kościół hiszpański za stworzenie “szkoły nowożytnej”

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Barcelona. 13.X. Ferrer został rozstrzelany w forcie Montjuich o 9 rano
Krótkie te słowa błyskawicą obiegły starą Europę. Nie było cywilizowanego człowieka, który by je przeczytał bez drżenia. Nie było sumienia, które by nie wybuchło szczerym odruchem protestu i oburzenia. W kilka już godzin później miasta Europy ozwały się zgodnym protestem. Od Lizbony aż po Petersburg w tych paru dniach po dacie mordu lud przejęty był zgrozą. Gdzieniegdzie po-lała się na ulicach nawet krew, gdzieniegdzie spłonął kościół... Odwieczne miasto papieży ogłosiło strajk powszechny, na miejskich budynkach powiały żałobne sztandary. Watykan mógł być dumny.
Normandy et Lesneur - Ferrer, Paris, Albert Mericant

Pamięci Francisco Ferrera
W Nowym Jorku mieliśmy wziąć udział w wielkim zgromadzeniu na cześć Francisca Ferrera, ofiary papiestwa i militaryzmu w Hiszpanii.

Kościół Katolicki od ośmiu lat prowadził wojnę przeciwko Francisco Ferrerowi, który ośmielił się uderzyć w jego najczulsze miejsce. Między rokiem 1901 a 1909, Ferrer założył 109 nowoczesnych szkół. Jego przykład stał się inspiracją dla innych działaczy liberalnych, którzy za-łożyli 300 niesekciarskich instytucji edukacyjnych. Katolicka Hiszpania nigdy jeszcze nie spotkała się z tak wielkim zuchwalstwem, jednak ojcom kościoła nie dawała spać głównie Nowoczesna Szkoła Ferre-ra. Jej celem było uwolnienie dzieci spod władzy przesądów, bigoterii, ciemnoty dogmatów i władzy. Kościół i państwo dostrzegły niebezpieczeństwo zagrażające ich kilkusetletniej dominacji i starały się zniszczyć Ferrera. Niemal im się udało w 1906 r. Ferrer został wówczas aresztowany w związku z nieudanym zamachem na hiszpańskiego króla dokonanym przez Morrala.

Mateo Morral, młody anarchista, oddał swój majątek dla stworzenia bibliotek Nowoczesnych Szkół. Współpracował z Ferrerem jako bibliotekarz. Po nie-udanym zamachu popełnił samobójstwo. Wówczas hiszpańskie władze odkryły powiązania Morrala z Nowoczesną Szkołą. Francisco Ferrer został aresztowany W całej Hiszpanii wiedziano, że Ferrer przeciwstawiał się aktom przemocy politycznej. Wierzył, że nowoczesna edukacja może oduczyć używania siły. Nie ocaliło go to jednak przed zakusami władzy. Wtedy został uwolniony dzięki ogólnoświatowym protestom, jednak państwo i kościół nadal pragnęły jego krwi.

Szwabowski: Edukacja - opium dla intelektualistów

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

Poniższy tekst posłużył jako inspiracja do dyskusji o tradycyjnym modelu edukacji w ramach konferencji o Procesie Bolońskim, która odbyła się w Warszawie 6 czerwca 2009 r.

Zaczynając pompatycznie i z rozmachem, wysuwam twierdzenie, że nie żyjemy w świecie bezproblemowym. Wręcz przeciwnie: cywilizację wchodzącą w XXI wiek cechuje permanentny kryzys, narastający wraz z postępem czasu. Kryzys o wielu twarzach: ekologicznej, ekonomicznej, politycznej, społecznej, teoretycznej… Twarze większe i mniejsze. Niemal w każdym przypadku jako lekarstwo proponowana jest edukacja: edukacja ekologiczna, edukacja w zakresie praw obywatelskich, rozwijanie postaw otwartych na inność…

Zygmunt Bauman jest jednym z myślicieli budujących swoją twórczość teoretyczną w perspektywie permanentnego kryzysu. Również tutaj edukacja wkracza na arenę, by odegrać kluczową rolę. Wprawdzie światowej sławy filozof i socjolog wprowadza pewne zastrzeżenia, to są one moim zdaniem nie wystarczające, aby przyjąć zbawczą moc kształcenia za coś więcej niż współczesne opium intelektualistów.

W ramach Tygodnia Akcji “Odzyskaj swoja edukację” lewicowi działacze społeczni sprzeciwiając się komercjalizacji szkolnictwa opowiadali się za rozwojem przez instytucje edukacyjne krytycznego myślenia. Kształcenie miałoby wytwarzać podmioty potrafiące nie tylko orientować się w otaczającej rzeczywistości społecznej zgodnie z duchem instrumentalnego rozumu, ale przekraczać zastany porządek. Krytyczne myślenie przemawiałoby z perspektyw (nie)istniejących, z pozycji etycznych nieprzystających do zasad wolnego rynku, opowiadałoby się po stronie wykluczonych. Materialna racjonalność w służbie utopistyki i terroryzm teoretyczny spoglądający z ukosa. Myślenie krytyczne jest kontestujące, z jednej strony podważa zastane sposoby myślenia, style życia, wartości; z drugiej, opowiada się poprzez negację za innymi wartościami, innymi sposobami życia i organizacji społeczeństwa. Myślenie krytyczne to rozbijanie bezpiecznych wyobrażeń jakie społeczeństwo ma o sobie, to sianie zamętu. Postulaty lewicowych aktywistów, będących jednocześnie młodymi intelektualistami, jak na przykład środowisko zgromadzone wokół czasopisma Recykling Idei, korespondując z apelem Richarda Rortyego, od którego wychodzi również Bauman.

Rorty w artykule The Humanistic Intellectual: Eleven Theses stwierdza, że rolą nauczania jest mącenie w głowach studentom. Podważanie ich wyobrażeń o sobie i społeczeństwa w którym żyją. Mącicielem ma być według filozofa humanista. Jest to specyficzny typ nauczyciele, który odrzuca grę zysku i prestiżu. Czas poświęcony na lektury nie służy punktowanym publikacjom, ani “byciu na bieżąco” w zakresie mód akademickich, ale rozwijaniu “moralnej wrażliwości”, osobistemu, a przeto społecznemu rozwojowi etycznemu. Kondycja humanisty, stwierdza Rorty, jest analogiczna do działaczy Teologii Wyzwolenia. Są oni piętnowani przez przeciwników o lewicowe sympatie (co w Polsce jest niemal tożsame z oskarżeniem o bycie zwolennikiem totalitaryzmu) i upolitycznianie humanistyki. Tymczasem odpolitycznienie humanistyki można traktować równie poważnie, jak postulat odpolitycznienia kościoła. Humanista w znaczeniu jaki przypisuje mu Rorty jest z definicji zaangażowany. Jest krytykiem społecznym.

Edukacja w ujęciu Rorty-Bauman oznacza praktykę przeciwdziałania tyrani tego co jest, bezpośrednich faktów, panującej moralności, rynkowemu etosowi. Bauman pisze w Płynnym życiu:

“Typową odpowiedzią na niewłaściwe zachowanie , nie przystające do założonych celów lub prowadzące do niepożądanych skutków, jest edukacja lub reedukacja: wpajanie uczniom nowych motywów działania, zaszczepienie nowych nawyków i rozwijanie nowych umiejętności. Główny cel edukacji polega w takich wypadkach na niwelowaniu i ostatecznym przełamywaniu presji środowiska, w którym funkcjonują uczniowie. Czy jednak edukacja potrafi sprostać temu zadaniu? Czy sami nauczyciele potrafią oprzeć się owej presji? Czy potrafią zwalczyć pokusę, by zaciągnąć się na służbę tych samych sił, które maja zwalczać? Pytania te, zadawane od najdawniejszych czasów, znajdywały już po wielokroć negatywną odpowiedź w praktyce życia społecznego, a mimo to powracały z niezmienioną siłą po każdej kolejnej klęsce. Nadzieje na wykorzystanie edukacji w roli dźwigni zdolnej poruszyć i przełamać inercję ‘faktów społecznych’ wydają się równie nieprzemijalne, jak płonne…”

Nie tylko nieprzemijalne, ale konieczne. Losy edukacji i losy demokracji są ze sobą splecione, pozostają w ścisłym związku warunkując się wzajemnie. Trudno wyobrazić sobie demokrację, liberalną demokrację dla uściślenia, bez instytucji Szkoły i bez armii nauczycieli. Bez instytucji i bez funkcjonariuszy przerabiających ludzi w obywateli określonego porządku, likwidującej w sposób pokojowy i wolnościowy “złe zachowania”.

Pierwszym problemem jaki jawi się podczas lektury cytowanego tekstu jest definicja złego, niewłaściwego wychowania. Bauman utożsamia je z zachowaniami, nie tyle może kapitalistycznymi, co neoliberalnymi. Nie wiadomo jednakże dlaczego akurat one miały by zostać za takowe przez instytucję Szkoły napiętnowane, a nie przeciwnie, co raczej się dzieje, zachowania nie rynkowe. Przełamywanie “faktów społecznych” nie musi się wiązać z rewolucjowaniem stosunków społecznych. Wydaje się, że tylko z pewnej perspektywy i w odniesieniu do określonych grup społecznych, proces socjalizacji uznać można za rewolucyjny. Z pozycji podmiotów tychże grup ten sam zabieg jawi się jako represyjne narzucenie kultury dominującej. Rozbicie regionalnych sposobów życie, tradycji, lokalnych systemów wartości i relacji międzyludzkich niezapośredniczonych przez dominującą kulturę, krotko mówiąc upaństwowienie czy urynkowienie autonomicznych wspólnot, będzie jawić się jako działanie destrukcyjne. Między innymi Piotr Kropotkin dowodzić będzie, że jest to proces zastępujący właściwe zachowania, niewłaściwymi.

To, co rewolucyjne w instytucji Szkoły, na pewnym poziomie rozwoju staje się reakcyjne. Szkoła wytwarzając określony typ podmiotu, zróżnicowany w systemie społecznym opartym na hierarchicznym podziale pracy, zamyka drogi typom nie mieszczącym się w danej strukturze. Działa zachowawczo, nie rozwojowo. I nie chodzi tutaj o samo nastawienie nauczycieli, co sugeruje Bauman, ale o ogólną strukturę Szkoły. Redukcja problemu do indywidualnej korupcji funkcjonariuszy systemu edukacji, przypomina błąd, piętnowany przez samego Baumana, mianowicie prowadzi do indywidualizacji problemu, który ma instytucjonalny charakter. Również poszukiwanie “zła” edukacji w jej zależności od rynku wydaje się nie do końca uzasadnione. Wiadomo, że komercjalizacja edukacji prowadzi do zaostrzenia nierówności społecznych:

“W Stanach Zjednoczonych tylko 19% osób o niskich dochodach ukończy w najbliższym czasie kursy dokształcające, podczas gdy w grupie osób lepiej zarabiających odsetek ten wyniesie 76%. W stosunkowo niewielkim kraju, jakim jest Finlandia, doliczono się ostatnio pół miliona dorosłych pracujących zawodowo osób, które powinny podnieść swoje kwalifikacje, lecz nie mogą tego uczynić ze względów finansowych. Widać coraz wyraźniej, że ‘rynek kształcenia’, rządzący się wyłącznie logiką rynkową, nie tylko nie ograniczy nierówności, ale przyczyni się raczej do ich pogłębienia, zwielokrotniając przy okazji powodowane przez nie potencjalne katastrofalne skutki społeczne. Jeżeli chcemy uniknąć takiego scenariusza, rzeczą nieodzowną jest interwencja polityczna”.

Interwencja polityczna u Baumana należy traktować w duchu socjaldemokratycznym. Państwo wkracza w strefę edukacji, aby ochronić ją przed tyranią rynku. Pojawia się tylko pytanie, czy Szkoła istniejąca poza rynkiem będzie niwelować różnice klasowe, nierówności? Czy Szkoła może istnieć poza rynkiem? Czy, najogólniej, jaka jest rola Szkoły i jaki jest jej związek z panującym systemem? W narracji Baumanowskiej edukacja odgrywa role emancypacyjną, wyzwala z niewiedzy i stwarza z człowieka obywatela, czyli człowieka z pełnią władz społecznych. Do pełnienie tajże funkcji wystarczy interwencja państwowa chroniąca przed rynkiem i odpowiedni etos funkcjonariuszy. Taka Szkoła stanowi oręż w postępie swobód społecznych i może niwelować destrukcyjny wpływ neoliberalizmu, jak również przeciwdziałać w określonym zakresie tendencjom rozpasanego, dionizyjskiego wolnego rynku.
Stanowisko takie w perspektywie dokonań Pierre Baurdieu i Jean-Claude Passerona wydaje się naiwne. Wiara w edukację okazuje się niczym więcej jak kolejna odmianą opium. Nowy towar w mieście spożywany głównie przez liberalnych myślicieli.

Wyłom w naiwnym i idealistycznym ujmowaniu procesu edukacji oraz instytucji Szkoły został dokonany przez Luisa Althussera. Sławny esej Ideologie i Aparaty Ideologiczne Państwa rozpoczyna się od pytania o reprodukcję systemu. W jaki sposób system się odtwarza? Jakie mechanizmy pozwalają mu na egzystencję? Formacja społeczna, według francuskiego filozofa, winna dotwarzać zarówno siły wytwórcze, jak istniejące stosunki produkcji. Aby uchwycić, zrozumieć, mechanizmy reprodukcji, musi wykroczyć poza pojedynczą fabrykę. W perspektywie poszczególnego przedsiębiorstwa cały proces redukuje się do rachunku, w którym to, co się zużyło, trzeba zastąpić nowym, nie zużytym. Czysty, konieczny rachunek, kalkulacja i zdrowy rozsądek, nie dostrzegający 'przyczyn' konieczności. Dopiero spojrzenie całościowe umożliwi dostrzeżenie tychże mechanizmów. Z perspektywy ogólnej, totalizującej, okazuje się, że reprodukcja odbywa się "poza przedsiębiorstwem". Zwłaszcza reprodukcja siły roboczej i stosunków produkcji.

Siła robocza reprodukuje się w czasie wolnym dzięki płacy. Dzięki pensji pracownicy mogą zaspokajać materialne potrzeby. Poczynając od pożywienia i dachu na głową, kończąc na piwie lub winie. Dzięki niej mogą utrzymać dzieciaki, którzy w przyszłości zajmą ich miejsce. W ten sposób następuje biologiczna reprodukcja klasy robotniczej. To jednak według Althussera nie wystarcza. Samo zaspokojenie potrzeb materialnych stanowi jedynie konieczny mechanizm, jednakże rozwinięty kapitalizm wymaga od pracowników czegoś więcej niż tylko siły mięśni. Pracownik musi być jeszcze "kompetentny". Klasa robotnicza musi być wykwalifikowana, i to różnorodnie wykwalifikowana, zgodnie z podziałem pracy i rosnącą specjalizacją. W tym właśnie miejscu pojawia się, jako kluczowa dla reprodukcji siły roboczej, instytucja szkoły. To ona przecież uczy "umiejętności", kształci zarówno pracowników fizycznych, jak kadry zarządzające czy przyszłą elitę danego kraju.

Althusser zauważa jednakże, że nauka "umiejętności" nie jest neutralna, czysto techniczną edukacją, ograniczoną do opanowania pewnych "zdolności", ale odbywa się ona w określonej formie. Zróżnicowanie oferty szkolnej, innej dla robotnika, a innej dla menadżera, wiąże się ze zróżnicowaniem kształcenia ogólnego, zasad postępowania, dobrych obyczajów. Czegoś, co moglibyśmy nazwać kształceniem odpowiedzialnego i świadomego obywatela, obeznanego w formach współżycia społecznego, potrafiącego, w zależności od poziomu wykształcenia, poruszać się w sferze kultury. Nie tylko uczeń ma opanować "wiedzę", ale i zasady dobrego wychowania. Odpowiedniego stosunku do kultury panującej, mówiąc językiem Bourdieu.

Szkoła, jak gdyby przypadkowo, na marginesie, ujarzmia jednostki, podporządkowuje panującej ideologii. Proces edukacji wytwarza podmioty obdarzone określoną ideologią, którą są przesiąknięci, tak że nie dostrzegają jej jako ideologii, ale jako wiedzę, czy kulturę. Tym samym reprodukuje siłę roboczą w tym znaczeniu, że z jednej strony posiada ona odpowiednie umiejętności oraz zasady dobrego pracownika, etos robotnika, z drugiej strony, wraz z etosem reguluje stosunki między klasami, reprodukuje stosunki produkcji. Dzięki instytucji szkoły

"[k]ażda grupa rozpoczynająca swoją zawodową drogę jest praktycznie obdarowywana ideologią, pozostającą w zgodzie z rolą, jaką musi ona odegrać w społeczeństwie klasowym: rolą wyzyskiwanego (zgodnie ze 'świadomością zawodową', 'moralną', 'obywatelską', 'narodową' oraz wysoce 'rozwiniętą' apolityczną), rolą agenta wyzysku (umiejętności rozkazywania i przemawiania do robotników, znajomość 'stosunków międzyludzkich'), agenta represji (umiejętność rozkazywania i 'bezdyskusyjnego' podporządkowania sobie innych czy też posługiwania się demagogią retoryki przez przywódców politycznych) albo rolą zawodowych ideologów (potrafiących traktować sumienia z powagą, to znaczy z pogardą, szantażem, demagogią, które zgadzają się przystosowywać do podkreślenia znaczenia Moralności, Cnoty, 'Transcendencji', Narodu, roli Francji w Świecie, itd.)"

Szkoła produkując dane podmioty, z których jedni mają słuchać, drudzy zaś utrzymywać porządek poprzez słowo, przyczynia się w kluczowy sposób do potrzymania panującego porządku. Stanowi Aparat Ideologiczny Państwa, czyli instytucję poprzez którą sprawuje władzę klasa uprzywilejowana, ale już w sposób symboliczny, nie poprzez przemoc, ale poprzez słowo. Poprzez specyficzne mechanizmy produkcji określonych podmiotów, które później w sposób wolny i świadomy reprodukują hierarchiczny system. Które to podmioty, dzięki edukacji, przyjmują rolę pasterzy, jak i owieczek, jako role naturalne, wynikające z ich uzdolnień, itd.

Sam Althusser nie zajmował się analizą specyficznych mechanizmów określonych aparatów ideologicznych, ograniczając się od charakterystyki ogólnej ich funkcji. Reprodukcji i legitymizacji statut quo. Problem ten podjęli w swojej pracy Bourdieu i Passeron rozwijając intuicję strukturalnego marksisty, jak również podbudowując ją badaniami empirycznymi.

Edukacja poprzez Szkołę jest, według autorów Reprodukcji , przemocą symboliczną narzucającą arbitralność kulturową. Praca pedagogiczna wytwarza w jednostkach odpowiedni habitus, czyli "nasącza" ideologią podmioty, dzięki któremu następuje legitymizacja panującego porządku. Podmiot zostaje nauczony odpowiedniego stosunku do kultury. Kultury, którą Szkoła prezentuje nie jako kulturę klas uprzywilejowanych, ale jako naturalną i uniwersalną, której należy się szacunek i posłuch z samego faktu jej istnienia. Arbitralność znika, podobnie jak naga, polityczna przemoc. Miejsce policjanta zajmuje nauczyciel.

Wytwarzając określone habitusy, określony stosunek do kultury, Szkoła jednocześnie odtwarza klasową strukturę. Narzędziem jest tutaj selekcja. Odbywa się one z jednej strony poprzez egzamin, z drugiej strony przez autoeliminację. Bourdieu i Passeron zauważają, że znaczna część osób eliminuje się sama, nie przystępując do określonych egzaminów. Ta ukryta selekcja polega według autorów na tym, że posiadają już oni odpowiedni habitus, który z jednaj strony, nie odpowiada habitusowi elity, z drugiej utwierdza jednostkę w pozycji podporządkowania, jako pozycji jej odpowiedniej, ze względu na poziom przyswojonej kultury. Kapitał kulturowy, odziedziczony po przodkach, nie pozwala na inwestowanie na przykład w Uniwersytet. Są tego świadomi, zostali do tego przekonani, poprzez swoją karierę szkolną. Najprawdopodobniej zresztą egzamin potwierdziłby ich "spontaniczny" wybór. Egzamin przecież nie sprawdza jedynie wiadomości, poziomu opanowanych umiejętności, ale głównie "formę" w jakiej są opanowane.

"Widząc, ile sądy egzaminatorów zawdzięczają ukrytym normom - przekładającym i precyzującym w kategoriach czysto szkolnej logiki wartości klas dominujących - dostrzega się, że kandydaci natrafiają na przeszkodę tym cięższą, im bardziej te wartości są oddalone od wyznawanych przez klasę, z której pochodzą. Przepaść klasowa najlepiej uwidacznia się w sprawdzianach, które odsyłają egzaminatora do ukrytych i rozproszonych kryteriów tradycyjnej sztuki oceniania, takich jak obrona dysertacji czy egzamin ustny, stanowią okazję do wydania sądów totalnych, uzbrojonych w nieświadome kryteria percepcji społecznej, o całej osobie, której zalety moralne i intelektualne są ustalane za pomocą rachunku różniczkowego stylu lub manier, akcentu czy elokwencji, postawy czy mimiki, a nawet ubrania czy kosmetyków; już nie mówiąc o sprawdzianach ustnych, które - jak konkursowy egzamin wstępny do E.N.A. lub konkursowy egzamin agregacji w zakresie literatury - uzurpują sobie niemal otwarcie prawo do stosowania ukrytych kryteriów, czy to swobód i dystynkcji mieszczańskiej, czy to uniwersyteckiego dobrego tonu i dobrej prezentacji" .

To, co zostaje poddane ocenie, i to, co determinuje karierę szkolną, jest kapitał kulturowy zdobyty poprzez marnotrawienie czasu. Należy pokazać białe rękawiczki, należy opanować puste, zbędne, luksusowe maniery, których opanowanie wymaga pewnego czasu. Krótko mówiąc, należy pokazać, że należy się do klasy próżniaczej . Nie prawda czy umiejętności, wiedza, ale erudycja bez wiedzy, sam stosunek do kultury, swoboda z jaką poruszają się tylko ci, co rzeczywiście uznają tą kulturę za własną. Ci, których habitus rodziny nie różni się zbytnio od habitusu szkoły. Ci, co mówią naturalnie językiem szkolnym. Styl wypowiedzi, kapitał lingwistyczny brany pod uwagę w procesie selekcji, stanowiący podstawowy przedmiot oceny przez nauczycieli, stanowi wraz z innymi kapitałami kulturowymi, pozaszkolną nierówność wobec selekcji, którą szkoła potwierdza. Bourdieu i Passeron stwierdzają, że to kryterium wskazuje, iż "odsiew szkolny może jedynie się zwiększać, w miarę jak posuwamy się w kierunku klas najbardziej oddalonych od języka szkolnego" .

Klasowy charakter selekcji jawnej i niejawnej potwierdzają badania empiryczne. Autorzy analizując ewolucję szans szkolnych między rokiem 1961/62 a 1965/66 zauważają, że najwyższe szansę na podęcie studiów mają osoby pochodzące z klas wysoko usytuowanych: rodzin przemysłowców, wyższych urzędników; najmniejsze zaś ci, co pochodzą z klasy robotników rolnych, robotników, rolników. Demokratyzacja szkolnictwa jedynie proporcjonalnie zwiększyła szansę wszystkich klas, nie naruszając ogólnej hierarchii dostępu do edukacji wyższej, do dyplomów upoważniających do ogrywania roli elity.
Biorąc pod uwagę analizę francuskich socjologów, nie tylko narracja traktująca edukację, jako drogę do egalitarnego społeczeństwa okazuje się ideologią, czy też sennym marzeniem naiwnych humanistów. Również teoria merytokracji ujawnia się jako ideologia klas panujących. Według merytokratów, edukacja nie ma wyrównywać szans, likwidować nierówności, ale jej celem jest przechwycenie najlepszych uczniów i tworzenie z nich, poprzez konkretny proces edukacji, członków elity . Legitymizuje ona tym samym hierarchię społeczną, tłumacząc, że jest ona uwarunkowana naturalnymi zdolnościami uczniów. To co społeczne, zostaje zbiologizowane, między innymi poprzez testy inteligencji. Każdy jest odpowiedzialny za swoje miejsce w systemie, sam sobie tym zapracował, jak również został przez biologię przeznaczony. Poza maskowaniem społecznych uwarunkowań, biologicznymi, tym, czego nie ujmuje teoria merytokratyczna są, z jednej strony pozaszkolne uwarunkowania, które nie muszą się przekładać na prawne regulacje, i trwać mogą pomimo prawnej równości podmiotów. Z drugiej strony traktują szkołę jako autonomiczną, wolną od klasowych, społecznych uwarunkowań. Tego, że selekcja nie dotyczy "umiejętności", ale "manier", "formy" bardziej niż "treści".

Zbyszko Melosik zalicza teorię merykratyczną do klasycznego liberalizmu. W perspektywie strukturalistycznej, zarówno klasyczny liberalizm Lockowski jak liberalizm Millowski, okazują się ideologicznymi narracjami, nie potrafiącymi ująć istoty Szkoły oraz jej funkcji. Maskując idealistycznymi opowieściami o szkole emancypującej i egalitaryzującej, czy twardymi historiami o szkole rekrutujących najlepszych z najlepszych, pozwalają jej w mroku pełnić reprodukcyjną funkcję.

Trwać na straży hierarchicznego społeczeństwa.

"Przekazując w coraz większym zakresie instytucji szkolnej władzę selekcji, klasy uprzywilejowane mogą sprawiać wrażenie, iż zrzekają się na rzecz instancji całkowicie neutralnej, władzy przekazywania władzy z jednego pokolenia na drugie, i tym samym również rezygnują z arbitralnego przywileju dziedzicznego przekazywania przywilejów. Ale przez swoje wyroki - formalnie bez zarzutu - które zawsze służą obiektywnie klasom dominującym ponieważ poświęcają interesy techniczne tych klas jedynie na rzecz ich interesów społecznych, szkoła może, lepiej niż kiedykolwiek - a w każdym razie w jedyny dozwolony w społeczeństwie powołującym się na demokratyczne ideologie sposób - przyczyniać się do reprodukcji ustalonego porządku, ponieważ udaje jej się lepiej niż kiedykolwiek ukryć funkcję, z której się wywiązuje. Daleka od niezgodności z reprodukcją struktury stosunków klasowych ruchliwość jednostek może sprzyjać konserwacji tych stosunków, gwarantując stabilność społeczną przez kontrolowaną selekcję ograniczonej liczby jednostek, skądinąd zmienionych przez awans indywidualny - i dla niego - oraz pogłębiając wiarygodność ideologii ruchliwości społecznej, która zyskuje swoją doskonałą formę w szkolnej ideologii szkoły-wyzwolicielki" .

Althusser zaliczając Szkołę do aparatów ideologicznych państwa, nie stwierdzał prostego faktu, że szkolnictwo jest państwowe i przez to podporządkowane interesom klas panującym. Szkoła pełni powyższą funkcję niezależnie, kto jest właścicielem budynku. To czy szkoła jest prywatna, czy państwowa, nie ma w perspektywie Althussera-Passerona-Bourdieu większego znaczenia. Bourdieu i Passeron sprzeciwiają się redukcji systemu nauczania do narracji państwowej czy ekonomicznej. Stwierdzają, że takie ujęcie nie pozwala mam uchwycić tego, co specyficzne w danym aparacie, jego rzeczywistego funkcjonowania jako aparatu posiadającego względną autonomię. Autonomie zarówno w stosunku do Państwa, jak w stosunku do Rynku. Kierują się własnymi mechanizmami, podporządkowanymi w sposób niewidoczny panującej ideologii. Względna autonomia każe rozpatrywać Szkołę w jej całościowym powiązaniu z panującym porządkiem społecznym. Z powiązaniami klasowymi. Realnym układem sił pomiędzy klasami panującymi.
Szkoła w ujęciu Bourdieu i Passeron posiada, poza funkcją reprodukcji stosunków klasowych, własną specyficzną funkcję, którą jest narzucanie arbitralności kulturowej. Jest to drugi element determinujący strukturę Szkoły. Element w pewien sposób niezależny od historycznego istnienia Szkoły, od klasy która akurat panuje. Czy to w rękach socjalistów etatystycznych czy burżuazji Szkoła będzie selekcjonować i stosować przemoc symboliczną, nadając jedynie inny habistus jednostkom. Hierarchizować społeczeństwo, co najwyżej pod trochę innym kontem, jako że sama jej hierarchiczną organizacją: uczeń (syn) - mistrz (ojcec), ci, którzy są obdarzeni autorytetem pedagogicznym, mają licencję na stosowanie przemocy symbolicznej oraz ci, którzy mają słuchać, podlegać bez oporu przemocy. Podlegli działaniu pedagogicznemu musza ulec przemianie, dopasowaniu, narodzić się na nowo w trakcie długiego procesu dostosowawczego.

Szkoła musi zostać ujęta w swej autonomii i zależności. Jak piszą Bourdieu i Passeron:
"Wiara w to, że wyczerpaliśmy sens jakiekolwiek systemu nauczania, kiedy zadowalamy się odniesieniem go bezpośrednio do zredukowanej definicji interesu klas dominujących, bez pytania o wkład wniesiony przez ten system jako taki do reprodukcji struktury stosunków klasowych, jest równoznaczna z przyznaniem sobie tanim kosztem, za pomocą finalizmu najgorszego gatunku, ułatwień tłumaczenia równocześnie ad hoc i omnibus. Podobnie nie uwzględniając autonomii aparatu państwowego, skazujemy się na przeoczenie niektórych najlepiej ukrytych usług, jakie ów aparat wyświadcza klasom dominującym, uwierzytelniając dzięki swojej niezależności wizję Państwa-arbitra" .

Względna autonomia w ujęciu Althussera-Passerona-Bourdieu nie oznacza realnej niezależności, wolności od polityki, ideologii czy sił klasowych. Wszak moc jaką czerpie wywodzi się z mocy klas panujących. Wolność instytucji Szkoły to jej ideologiczna opowieść o samej sobie. Autonomia w narracji instytucji Szkoły, jej autoreklama, ukrywająca realne składniki produktu, maskująca prawdę o działaniu pedagogicznym i społecznej funkcji szkoły, umożliwiająca w pełni pełnienie funkcji. Produkcja podmiotów, kształcenie habitusu musi odbywać się w atmosferze niezależności i wolności. Uniwersalnych wartości, humanistycznego etosu, obywatelskich cnót. Niewolnik nie buntuje się, kiedy myśli, że jest wolny.

W powyżej zarysowanej perspektywie, problemy Hasse i później nazistów, skąd wziąć pracowników do ciężkiej fizycznej pracy przy powszechnej edukacji, okazują się bezprzedmiotowe . Powszechna edukacja funkcjonująca w hierarchicznym społeczeństwie, wytworzy helotów, i to takich, którzy będą przekonani, że kopanie rowów i wywożenie śmieci, to najlepsze, co mogło ich spotkać. Niczego więcej nie mogą wymagać. Nauczyli się tego w szkole.

Wydaje się, że dopiero z perspektywy zarysowanej przez Althussera-Passerona-Bourdieu można rozpocząć sensowną debatę na temat reformy edukacji. Problemem nie jest sama jej komercjalizacja, gdyż szkoła jako taka odtwarza strukturę klasową, działa na rzecz nierówności, mających swoje źródło poza instytucją szkoły. Legitymizuje je jedynie, rozcierając ideologiczną zasłonę nad układami sił. Nie jest również w stanie propagować innej kultury, propagować innych wartości, niż kultury i wartości, które służą klasom panującym, jako, że jej moc uzależniona jest od panowania tychże klas. I nic tutaj nie pomogą heroiczne wysiłki wolnościowych nauczycieli. Zaklęci w strukturę, chcąc nie chcąc, stają się policjantami panującego porządku.

Refleksja proponowana nam przez francuskich myślicieli, problematyzuje Szkołę i działalność pedagogiczną, nakazują jednocześnie ujmować daną instytucję i jej praktykę, w szerszym, całościowym kontekście. Możliwe, że dyskusję o Szkole trzeba rozpocząć od dyskusji o systemie społecznym, którego jest jedynie elementem. Szczególnym elementem, jednak elementem. W tym też kontekście, kryzys edukacji, wskazywać może na fakt strukturalnego kryzysu neoliberalnego porządku. W sytuacji, gdy panujący porządek zdaje się obracać w proch (a już na pewno obraca w proch coraz liczniejsze rzesze ludzi), coraz trudniej legitymizować hierarchiczne struktury oparte na własności prywatnej środków produkcji. Kultura klas dominujących została zakwestionowana, a wraz z nią jej instytucje. Wciąż jednak bardziej spontanicznie, żywiołowo, instynktownie.

BIBLIOGRAFIA:
1. Althusser Louis, Ideologie i aparaty ideologiczne państwa
2. Bauman Zygmunt, Płynne życie
3. Bourdieu Pierre, Passeron Jean-Claude, Reprodukcja. Elementy teorii systemu nauczania
4. Kamiński Andrzej Józef, Hitlerowskie obozy koncentracyjne i ośrodki masowej zagłady w polityce imperializmu niemieckiego
5. Kropotkin Piotr, Państwo i jego rola historyczna
6. Melosik Zbyszko, Edukacja dla równości czy edukacja dla najlepszych? Kontrowersje wokół selekcyjnej funkcji szkoły współczesnej
7. Rorty Richard, The Humanistic Intellectual: Eleven These
8. Veblen Thorstein, Teoria klasy próżniaczej

Co nadaje styl kawie?

Publicystyka

I dlaczego w Polsce miałby być to Starbucks? To pytanie wymusza opublikowany w "Dzienniku" tekst "Z kubkiem od Starbucksa do elity" (21.04.2009). Krótki reportaż zbiera entuzjastyczne wypowiedzi młodych ludzi, którzy w kawie opakowanej w papier z logiem znanej sieci najwyraźniej upartują nowy styl miejskiego życia. To, że "styl życia" (w tym wypadku właściwie "lans") z kwestią picia kawy ma wiele do czynienia, wiadomo nie od dziś. Skoro dawniej była "mała czarna" i papierosy, dlaczego teraz nie może być latte w papierowym kubku z napisem? Być może samo założenie, że konsumpcja we współczesnym świecie może jeszcze istnieć w oderwaniu od kultu loga jest naiwne, więc nie warto pytać?

NIE dla G8 - Lecce 2009

Publicystyka

W 2001 spotkanie G8 odbyło się w Genui. Były, zawieszone od praw cywilnych, dni przemocy, które nadal ciążą w naszej świadomości, razem z pamięcią i smutkiem po śmierci Carlo Giuliani.
Były również dni w których to „najwspanialsi tego świata” odkryli credo liberalnej globalizacji, jakby była to nowa uniwersalna religia.

Dzisiaj, jako „najpotężniejsi”, planują spotkać się w Lecce na światowym ekonomicznym szczycie G8. Porównując do obietnic z Genui, zauważamy że rzeczywistość jest zupełnie inna.
Są miliony bezrobotnych, firmy u szczytu bankructwa oraz coraz uboższa klasa średnia.

Profity globalizacji powiększyły szczelinę pomiędzy północną a południową częścią planety, pozwoliła na niewiarygodną manipulację na środowisku i publicznych dobrach (jak woda), narzucając politykę prywatyzacji. Profity globalizacji nie usunęły problemu głodu i pragnienia w świecie. Przeciwnie : każdego dnia tragedia ta zajmuje nową przestrzeń planety.

Nierówność oddziałuje na społeczną organizację: nierówność wzrostu wszędzie, bogactwo jest skoncentrowane w rękach garści ludzi, kiedy miliony i miliony zastanawiają się, czy jutro dostaną swoją wypłatę.

Co oni mogą powiedzieć światu? Ministrowie ekonomi i bankierzy w wielu przypadkach są właśnie tymi którzy przyczynili się do globalnego kryzysu. Ani G8, ani G20 nie może objąć władzy nad światem!

Pamiętając, deklaracje apele i wydarzenia które zaistniały w Seattle, ponownie nawołujemy- światowa polityka ekonomiczna musi się zmienić!! Nasza obawa oraz krytyka globalizacji okazała się całkowicie właściwa i usprawiedliwiona.

Podczas szczytu w Lecce, będziemy na placach i ulicach, by dyskutować na temat globalnego kryzysu, krytyką oraz nowatorskimi projektami, będziemy starali się znaleźć nowe ekonomiczne i społeczne modele w alternatywie dla katastrofalnej polityki gospodarczej „najpotężniejszych” krajów świata.

Dzisiaj, inny świat jest nie tylko możliwy ale konieczny. Dzisiaj jest konieczny, by słuchać powodów tych, którzy skupiają się na tworzeniu i ekspansji sieci komunikacyjnych, prosząc o radykalną zmianę globalnej polityki gospodarczej.

Wzywamy cywilne społeczeństwo, ruchy, stowarzyszenia, związki handlu i tych, którzy zgadzają się z tym manifestem żeby stworzyć drogę działania, której kulminacja nastąpi podczas konferencji o globalnym kryzysie oraz alternatywnej ekonomii.

Network NO G8 economy - Lecce – Italy

Więcej info na:

http://www.nog8lecce.org/home/

Nie w moim imieniu: o neoliberalno - konserwatywnym zwrocie feminizmu w Polsce

Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka

O Kongresie Kobiet Polskich i neoliberalno-konserwatywnym zwrocie feminizmu w Polsce
Ewa Charkiewicz

Tekst pochodzi ze strony Think Tanku Feministycznego:
www.ekologiasztuka.pl/think.tank.feministyczny

Pewne panie wiedzą lepiej co jest dobre dla wszystkich kobiet

Nie w moim imieniu

Z informacji na kilku portalach (Feminoteka, Lewiatan), czy z Gazety Wyborczej, Polki, które tam zaglądają mogły się dowiedzieć, że w czerwcu odbędzie się Kongres Kobiet Polskich. „Kobiety dla Polski. Polska dla Kobiet. 20 lat transformacji 1989-2009”. Od niedawna Kongres ma także własną stronę internetową, www.kongreskobiet.pl. W opublikowanych na stronie dokumentach czytamy, iż Kongres zwołują polskie kobiety i mają w nim wziąć udział kobiety z różnych środowisk, partii, regionów, a jego celem jest podsumowanie wkładu i doświadczen kobiet w transformacji, oraz wytyczenie dalszych planów działania. Ruch kobiet czy feministyczny w Polsce nie ma własnej publicznej przestrzeni, gdzie wspólna analiza i dyskusja o tym, co się dzieje z kobietami w Polsce mogłaby się odbywać. Takie dyskusje wytwarzają sieci relacji między zaangażowanymi osobami czy organizacjami, a tym samym tworzą ruch społeczny. Niestety, nie można pokładać zbyt wielkich nadziei w Kongresie Kobiet Polskich, który zaczął się od falstartu, z demokratycznym deficytem.
Problem demokratycznego deficytu objawia się dwojako, zarówno w tym kto organizuje ten kongres, dla kogo, w czyim interesie posługując się przy tym imieniem ‘kobiet polskich”, a także w tym jak konstruowany jest program Kongresu, co zawiera, a co wyklucza. Nazwa Kongres Kobiet Polskich zawiera roszczenie do reprezentacji i wypowiadania się w imieniu wszystkich kobiet w Polsce. Pomimo to, przeglądając dokumenty na witrynie www.kongreskobiet.pl, nie wiadomo kto w imieniu kobiet konkretnie konkretnie uprawia tę politykę reprezentacji, kto zainicjowała ten Kongres, kto organizuje proces, kto wybrała Komitet Programowy, kto pisze program i pozyskuje fundusze – w naszym wspólnym imieniu. Na razie, kiedy zaczynam pisać ten komentarz, jako współorganizatorka publicznie zidentyfikowała się tylko firma PR, Hill&Knowlton. W części przygotowań do Kongresu uczestniczy fundacja Feminoteka. Niedawno, na listach dyskusyjnych koalicja_kobiet i ruch_kobiecy opublikowane zostało zaproszenie, z którego wynika, iż inicjatorkami Kongresu są Magdalena Środa, Henryka Bochniarz i Jolanta Kwaśniewska. W podpisanym przez panie zaproszeniu na Kongres czytam: My polskie kobiety zwołujemy ... Inny dokument ogłasza ‘poruszenie wśród kobiet”..

Takie określenie jest zdecydowanie na wyrost, bo organizatorki niczego nie konsultowały z organizacjami reprezentującymi w polityce środowiska w imieniu których Kongres ma się odbyć. Zapewne ich intencją było zaistnienie w rocznicowym medialnym zgiełku i pokazanie chłopcom, że także panie obalały komunę i współtworzyły ‘nową Polskę’. Punktem odniesienia byli więc chłopcy i neoliberalno-konserwatywny dyskurs transformacji, a więc sprawcy naszych kłopotów. Środowiska organizacji kobiecych i feministycznych dostają ten Kongres jak kukułcze jajo. Inicjatywa powstała i organizowana jest w autorytarnym stylu, od góry. Koncepcja Kongresu Kobiet Polskich (vide tryb informowania o Kongresie i dokumenty programowe na ww portalu) zaprezentowana została jako gotowy produkt. Można wejść na Kongres jak do supermarketu, kupić i skonsumować co tam jest, ale nie można współtworzyć założeń i współdecydować o kształcie i jakości produktu, z wyjątkiem ‘głosowania nogami’, przez odmowę konsumpcji. Regionalne spotkania organizowane są post factum i na zasadzie desantu z Warszawy, głównie z paniami Środą i Bochniarz. Jak wynika z informacji o Kongresie zamieszczonej na portalach Konfederacji Pracodawców Polskich Lewiatan oraz Feminoteki, na spotkaniach regionalnych program ma być przedstawiony - a nie konsultowany czy współtworzony. Owszem. np. na portalach Feminoteki czy Lewiatana oraz PSF były informacje o Kongresie, ale nigdzie nie pojawiła się propozycja zorganizowania go czy zaproszenie do jego współtworzenia. Kongres został ogłoszony. Nie odbyły się konsultacje w sprawie programu. Takie konsultatywne praktyki stały się elementem demokratycznej normatywności. Przygotowania do konferencji w Pekinie w 1995 roku i współtworzenie rządowych i NGOwskich dokumentów odbywały się na zasadach konsultacji, co było czynnikiem sprawczym wzmocnienia ruchu kobiet i feministycznego na świecie. Europejskie Feministyczne Forum zaczęto organizować od informacji o planach jego odbycia i od zaproszenia do tworzenia grup roboczych, które miały program współtworzyć. Nic więc dziwnego, że na witrynie jednej z organizacji kobiecych pojawił się list protestacyjny w sprawie trybu organizowania Kongresu Kobiet Polskich. W dyskursie o demokracji i rozwoju wiele mówi się o współwłasności projektów, co jest warunkiem ich skuteczności. Tutaj współwłasności nie ma. Pewne panie wiedzą lepiej, co jest dobre dla wszystkich kobiet.

Judith Butler, idąc tropem Foucaulta ostrzega przed problematycznymi kategoriami polityki i reprezentacji. Władza wytwarza podmiot, który reprezentuje. Jak twierdzi Butler, ‘krytyka feministyczna powinna badać totalizujące pretensje maskulinistycznej ekonomii znaczenia, a jednocześnie zachowywać czujność wobec totalizujacych strategii samego feminizmu’1, w tym także tych związanych z polityką tożsamości i wypowiadaniem się w imieniu kobiet. Takie wypowiedzi zamazują różnice i asymetrie władzy między kobietami, chyba ze znajdziemy inny język, inne siatki pojęciowe, które przezwyciężą normatywne i wykluczające praktyki związane z reprezentacją MY kobiety.
Drugi wymiar demokratycznego deficytu manifestuje się w założeniach zaproszeń i programu, które sugerują, że wszystkie kobiety mówią jednym (neoliberalnym) głosem, a transformacja jest jedna dla wszystkich i doskonała. Neoliberalna transformacja była dobra dla pań Bochniarz, Kwaśniewskiej i Środy, ale czy była dobra dla wszystkich kobiet? Żadne kobiety nie są bezrobotne, żadna kobieta nie musiała z Polski wyjechać i zostawić swojego środowiska i rodziny, żeby na czarno tyrać na plantacjach czy sprzątać w cudzych domach? Żadna kobieta nie doświadczyła eksmisji, żadna nie popełniła samobójstwa z przyczyn ekonomicznych? 20 proc. dziewczynek nie żyje w Polsce w skrajnej biedzie, nie ma emerytek, które kupują jedną zupę w plastikowej torebce na dwa obiady? Nie ma studentek, które tyrają jak głupie, żeby zarobić na studia i utrzymać dziecko, nie ma kobiet, które starają się o kartki na obiady w kuchni dla bezdomnych? Żadna kobieta nie musi wykonać normy przyszycia na maszynie 80 guzików na minutę, żeby zarobić na minimalną płacę, czy wyrabiać normę rewindykacji pożyczek w szemranym banku, za co niektóre kobiety płacą życiem. To nie są kobiety, nie są widzialne, nie mają głosu także na Kongresie Kobiet Polskich. Bo kobieta polska to przedsiębiorcza kobieta sukcesu. Do naprawy tylko jeden, czy dwa drobne problemy: stereotypy i brak równego statusu kobiet i mężczyzn. Przy czym de facto nie chodzi o równy status wszystkich kobiet (bo przecież nie słychać postulatów o równy status w biedzie, a przecież tak żyje znaczna część kobiet i dziewczynek w Polsce). Hegemoniczny głos opowiada o doświadczeniach i interesie kobiet z górnej strefy klasy średniej. Chodzi o równy dostęp do politycznych i ekonomicznych korzyści z transformacji, podczas gdy jej społeczne koszty są usunięte poza nawias feministycznego dyskursu. Nawoływaniom do parytetu i większej liczby kobiet w rządzie czy do przebicia szklanego sufitu ani nie towarzyszy empatia, ani żaden program polityczny, który wspierałby kobiety borykające się ze zdobyciem środków do życia, postulujący powszechny dostęp opieki zdrowotnej, do zabezpieczenia na starsze lata, prawo do zasiłków w czasie bezrobocia. Feministka z kasy średniej także może kierować się społeczną empatią, solidarnością z wszystkimi kobietami i wrażliwością na relacje władzy, a nie neoliberalna polityką prawdy. Wbrew neoliberalnym legendom o pasożytach na zasiłkach, według danych GUS za grudzień 2008, tylko 14 proc. bezrobotnych otrzymało zasiłki, na okres 6 miesięcy, kwoty są rzędu 500-700 złotych. W tej grupie występuje statystyczna przewaga kobiet. W rządach, które tworzyły politykę, która doprowadziła do takich społecznych skutków miałyśmy panią premier, panią prezydent banku narodowego, panią minister finansów, panią wiceminister obrony narodowej, panią minister pracy, panią minister zdrowia... Większość tych pań jest w Komitecie Programowym Kongresu. Piszę o tym, żeby zakwestionować taką politykę reprezentacji i założenie, iż awans jednych kobiet, automatycznie oznacza awans dla wszystkich kobiet.

W programie Kongresu główny, słyszalny nurt polskiego feminizmu jak w kapsułce: sesja o stereotypach i o kulturze, o kobietach w biznesie i w nauce, o kobietach w sporcie, o zdrowiu kobiet, ale nie o neoliberalnej reformie zdrowia, nie o kobietach borykających się z brakiem środków do życia, brakiem dostępu do opieki zdrowotnej, bez dostępu do studiów, bez szans na swoje mieszkania, kobiet, które muszą utrzymać dzieci z jednej pensji, czy zwalnianych z pracy w związku z kryzysem finansowym, za który one płacą. Jednocześnie rzuca się w oczy pominięcie kwestii przerywania ciąży i praw reprodukcyjnych. Nowy kompromis w sprawie aborcji, tym razem montowany między kobietami? A prawa seksualne pojawią się dopiero w kolejnej wersji programu, zamaskowane jako ,różnorodność’.

Sposób organizacji Kongresu po raz kolejny ujawnia intelektualny autorytaryzm (przyjęcie, iż moc naukowego autorytetu uprawnia do wypowiadania się w imieniu kobiet i definiowania jakie są ich problemy) oraz klasizm (uprzedzenie wobec innych niż klasa średnia uznawana za normę). Rozumiem skąd się biorą, ale nie popieram takich postaw. Co jeszcze bardziej bulwersuje, zwłaszcza w kontekście konstruowania kościoła jako wroga, to dość nagła wolta w odniesieniu do wartości katolickich.

W zaproszeniu na Kongres, w ramach wyłącznie pozytywnego opisu transformacji wymieniony jest także ‘rozwój duchowy”. Sprawa Alicji Tysiąc, czternastolatki z Lublina, aresztowania kobiet na fotelach ginekologicznych, wydobywcze areszty, w tym kobiet w zaawansowanej ciąży, wyrywanie ze ścian przewodów elektrycznych czy rur wodociągowych, po to żeby wykurzyć z miejskich mieszkań kobiety i mężczyzn i dzieci, bo zgodna z prawem droga eksmisji okazuje się za długa – jak zrobiły władze z Wałbrzycha, czy wyeksmitować 93 letnią staruszkę, jak parę dni temu w Warszawie, marketyzacja służby zdrowia, leczenie dla wybranych, prawo do życia określone przez finansową wycenę procedur medycznych - to wszystko w ramach rozwoju duchowego? Paniom, które dzisiaj nagle postrzegają pozytywne strony ‘wartości duchowych’ nie odmawiam inteligencji i politycznych talentów. Do czego jest więc im potrzebne zamazanie uprawianej wcześniej krytyki kościoła, bo krytyki neoliberalnego państwa nigdy nie uprawiały, a w niedawnych tekstach kościół zastąpił komunę jak archetyp wroga.

Zawarte w programie Kongresu podejście do transformacji artykułuje punkt widzenia beneficjentek neoliberalnych przemian, zabezpiecza je politycznie przez odwołanie się do konserwatyzmu, a zarazem użytecznie zamazuje nierówności, w tym bezprecedensowy wzrost stratyfikacji społecznej w Polsce w czasie transformacji, a przede wszystkim ignoruje liczne rzesze kobiet, które straciły podstawy do egzystencjalnego bezpieczeństwa. Aż się prosi, w polskim feministycznym kontekście, bezkrytycznie odtwarzającym jako swoje korzenie idealizowany opis sufrażystek jako całość tzw. pierwszej fali feminizmu, przypomnieć co już ponad 150 lat temu mówiła czarna niewolnica Sojourner Truth, Czyż nie jestem kobietą?

Polityka tożsamości

Jak konstruowana jest kategoria kobiety w dokumentach Kongresu? W ulotce reklamowej czytamy: Kobiety dla Polski. Polska dla Kobiet. Ta pierwsza część hasła konstruuje organizatorki jako patriotki, podkreśla posłuszeństwo i ofiarność dla Państwa i Narodu, nie zadając przy tym pytań czyje to państwo i naród, oraz o formy upodmiotowienia i relacje między jednostkami a państwem i narodem i ich skutki dla kobiet. Ta druga konstruuje kobiety jako grupę interesu. Zasłużyłyśmy się, więc nam też się coś należy. Punktem odniesienia dla Polki Sukcesu jest hegemoniczny wzór męskości, tzn bogaty i wpływowy Polak patriota. Panie legitymizują swoją inicjatywę przez odwołania do zmodernizowanego patriarchatu.

Na witrynie Kongresu nie ma informacji kto Kongres organizuje, opublikowana jest natomiast lista uczestniczek Komitetu Programowego. Jak wynika ze składu Komitetu najwięcej Polskich Kobiet mieszka w Warszawie. Na 86 pań na liście, w dniu w którym ją czytam, 65 to panie ze stolicy naszego kraju. Jeśli dodać do tego cztery panie zagranicą (profesor, ambasador, komisarz i jedna uchodźczyni do podatkowego raju dla bogatych gastarbeiterow) to razem czyni to 80 % pań metropolitalnych versus 20 % kobiet spoza stolicy. W składzie Komitetu Programowego 62 proc. pań to przedstawicielki nowego establishmentu (z 86 członkiń Komitetu Programowego 54 to kobiety zajmujące obecnie lub w przeszłości wysokie stanowiska rządowe i w firmach), w tym 4 reprezentantki Konfederacji Pracodawców Polskich, Lewiatan, przy czym w osobie pani Kornackiej przedstawicielstwo Partii Kobiet i Lewiatana użytecznie zbiega się w jednej osobie. W ramach programowej nierównowagi wobec Lewiatana, mamy dwie organizacje feministyczne reprezentowane przez 2 panie z Warszawy (Feminoteka i PSF), z których jedna od dawna współpracuje z Lewiatanem, w tym w ramach grantów rzędu miliona złotych (gender index). A na dodatek, kilka pojedynczych feministek, w kamuflażu, jako krytyczki literackie. W informacji o Kongresie na portalu Lewiatana czytamy, że transformacja odbyła dzięki wielkiemu wysiłkowi kobiet, ale mimo to nie mają one swojej reprezentacji. Doprawdy? Żadnych innych organizacji kobiecych nie ma? Udział kobiet w Solidarności reprezentuje znana z mediów i macierzyńskiego wizerunku Henryka Krzywonos, ale nie ma feministki Małgorzaty Tarasiewicz z NEWW, której już w nowej Polsce ‘piękny’ Marian Krzaklewski uniemożliwił działania na rzecz praw kobiet w związku. Skład Komitetu Programowego była chyba układana pod kątem tego co odzwierciedla i wzmacnia własną pozycje (panie reprezentujące władzę i pieniądze) i jest lekko strawne dla mediów. Towarzystwo sprawia wrażenie politycznych żon naszych niezbyt miłościwie panujących politycznych władców.

Salonowo-konserwatywne klimaty wzmacniają trzy żony prezydentów, oraz pani prezydent Warszawy, która swego czasu kandydowała na urząd prezydent państwa z wyborczym hasłem: będę ojcem i matką narodu. Wśród 18 kobiet z administracji publicznej proporcje wyglądają w ten sposób: 16 pań zajmujących obecnie lub w przeszłości wysokie stanowiska rządowe, oraz na okrasę 2 panie, które są wójcinami gmin. Proporcja nie z tego świata. 30 % członkiń Komitetu Programowego Kongresu Kobiet Polskich to panie z biznesu. Panie reprezentują wyłącznie najwyższe szczeble zarządzania w firmach lub organizacjach biznesu (prezeski, wiceprezeski). Jak większość członkiń Komitetu Programowego, panie z klucza biznesowego nie mają za sobą historii politycznej solidarności z kobietami żyjącymi w ubóstwie, a czasem wręcz przeciwnie, ich sukces i komfort życiowy zależy od ucisku innych kobiet (i mężczyzn).

Warto podkreślić, że nader nieliczne w tym gronie kobiet sukcesu są panie, które zyskały majątek przez budowanie własnego biznesu od podstaw, co na przykład jest udziałem Ireny Szołomickiej Orfinger, znanej pod nazwą swojej firmy jako Irena Eris. Większość pań z listy doszła do pieniędzy i stanowisk przez posłuszeństwo nowemu Tatusiowi, umiejętne dostosowanie do zabójczej hiper-konkurencyjności, wykorzystanie neoliberalnego zwrotu w zarządzaniu, przywileje dla mikro-klasy menedżerskiej, czy bezpośrednio uwłaszczyły się na prywatyzacji publicznego majątku, gdzie podział publicznych kosztów i prywatnych korzyści był nader asymetryczny i polegał na prywatyzacji zysków i uspołecznieniu strat2. Panie z establishmentu nie kwestionowały reguł gry, dostosowywały się do nich i musiały udowadniać, że są takie same i lepsze niż chłopcy. Wygrywają w neoliberalnym wyścigu szczurów, który większość z nas wykańcza.

Reprezentatywnym przykładem takich doświadczeń transformacji są panie Henryka Bochniarz, Nicom SA i prezes Konfederacji Pracodawców Polskich Lewiatan czy Maria Wiśniewska, była prezes Banku PKO SA, w 2001 jedyna kobieta na liście najlepiej wynagradzanych menedżerów. W PKO zwolnionych zostało 7000 pracowników, zlikwidowano nagrody jubileuszowe, przestano wypłacać należne premie, ale w 2003, za jej kadencji 7 osób w Zarządzie zarobiło 8 milionów złotych3. Pani Wiśniewska jest obecnie prezeską CEPD, parasolowej organizacji właścicieli sieci aptek. W ramach lobbyingu podczas przygotowania nowego prawa farmaceutycznego, pani prezes wytaczała neoliberalne armaty wolnego rynku i konkurencyjności przeciwko ustaleniu górnego pułapu na ceny leków refundowanych czy przeciwko ograniczeniu monopolistycznych przywilejów na rynku leków4. Taka regulacja rynku leków przysparza i zabezpiecza korzyść firm handlujących lekami na niekorzyść życia ludzkiego, szczególnie osób z średnio- i nisko dochodowych gospodarstw domowych, w tym emeryckich, gdzie znaczna pula dochodów, jeśli istnieje naddatek dochodów ponad koszty przeżycia, wydawana jest leki. A więc lobbying pani Wiśniewskiej z CEPD i z Komitetu Programowego Kongresu Kobiet Polskich jest na niekorzyść większości kobiet i mężczyzn w Polsce. Chodzi więc o zyski bez granic i partykularny interes biznesu kontra dobro wspólne.

Albo inny przykład kobiety z mikroklasy, która wygrała na transformacji: Beata Stelmach. W roku 1999, w trakcie przeprowadzania reformy emerytalnej, brała udział we wprowadzaniu na rynek nowo utworzonego towarzystwa emerytalnego Pekao/Alliance PTE SA. Establishment zarządzający transformacją konfigurował jej kształt w nader dogodnym dla siebie formacie. Reforma emerytur, na której skorzystała pani Stelmach jest tego przykładem. Reforma została zaprojektowana w ten sposób, żeby pochwycić i przekierować oszczędności ludzi na tworzenie rynków finansowych. Najbardziej skorzystali zarządzający funduszami emerytalnymi, w tym wyżej wymieniona pani, którym zapewniono gwarantowany dochód w postaci procentu od składek. Ryzyko biznesowe ponoszą tylko przyszli emeryci, ale nie panie i panowie, którzy niezbyt korzystnie zarządzają ściąganymi pod przymusem składkami. Pani Stelmach wędruje po firmach konglomeratu Prokom. Jako członek Zarządu Intrum Justitia TFI i zarządzała funduszem sekurytyzacyjnym, jednym z pierwszych tego rodzaju na polskim rynku, który zajmuje się kreowaniem nowych wirtualnych produktów finansowych ze spekulacji długami, co jak powszechnie wiadomo wykreowało kryzys finansowy. Z takich działań dla mikroklasy zarządzającej transformacją, w tym jej żeńskiej sekcji, wynikają same korzyści. Za kryzys płaci kto inny. Tych kobiet w Komitecie Programowym nie ma. Podany do publicznej wiadomości skład Komitetu Programowego reprezentuje raczej polityczne aspiracje i świat społeczny organizatorek tego przedsięwzięcia, ale ma niewiele lub nic ma wspólnego z tym jak żyje większość kobiet w Polsce.

Obie wymienione wyżej panie: Wisniewska i Stelmach są kompetentne, wykształcone, można im gratulować sukcesu w karierze zawodowej. Jak pokazały badania sprzed dwóch lat, we władzach spółek giełdowych 91 proc. stanowią mężczyźni. Wśród 1237 członków zarządów tych spółek, jest tylko 111 kobiet5. Jak najbardziej popieram, żeby było tam więcej kobiet. Ale z ich sukcesem wiążą się także społeczne koszty, które między innymi ponoszą inne kobiety. O tym także trzeba głośno i bez strachu mówić. Tak jak rynek czy państwo jest zorganizowane dzisiaj w ich sukces wpisana jest krzywda innych kobiet i mężczyzn. Nie chodzi mi więc o dobrze znaną z katolickiego czy neoliberalnego dekalogu intelektualną manierę skupienia na pojedynczych osobach i podział na prawdę/nieprawdę, na dobre czy złe jednostki, czy, jak chce Magdalena Środa, na kompetentne i altruistyczne kobiety oraz na nieudolnych i uprawiających histerycznie politykę mężczyzn6. Problem leży raczej w tym, w jakim systemie relacji społecznych funkcjonujemy, jak zorganizowany jest rynek czy państwo, co uchodzi za prawdę, jak i z czyjej perspektywy prawda jest konstruowana. Zamiast krytyki osob, chociaż jako osoby publiczne ponoszą polityczną odpowiedzialność za to co robią, potrzebna jest krytyczna analiza. Dopóki rynek funkcjonuje na takich zasadach jak obecnie, panie zarządzające biznesem nie będą postępować inaczej. W przeciwnym razie byłyby wykluczone z rynku.

Jedno z ważnych współczesnych feministycznych pytań dotyczy tego czy i jak rynki można zorganizować inaczej, aby koszty ryzyka nie spadały na najuboższe grupy i aby nie pozbawiać ludzi podstaw do życia? Jak socjalizować rynki, tj. tworzyć takie instytucjonalne ramy dla działalności gospodarczej, aby zmniejszyć presje na ludzi czy środowisko i kryzysogenność hiperkonkurencyjnych rynków, oraz zapewnić egzystencjalne bezpieczeństwo i bardziej zrównoważony podział kosztów i korzyści? Jak regulować rynki tak, aby dzielić koszty reprodukcji społecznej między gospodarstwami domowymi a rynkiem za pomocą państwa, które teraz owszem dzieli, ale na korzyść dużego biznesu i mikroklasy zarządzającej transformacją. Hiperkonkurencyjne, nieregulowane rynki funkcjonują według modelu wojny wszystkich ze wszystkimi.

Czy także domena reprodukcji społecznej/gospodarka opieki musi ulegać prywatyzacji, jak chce tego np. Lewiatan? Kto ma prawo do życia, kto musi wegetować za śmieciową prace, czy umierać, bo nie stać jej na leki? Na Kongresie Kobiet Polskich pytanie o to jaki rynek i jakie państwo jest dobre dla ludzi, w tym dla człowieka, jakim jest kobieta, paść nie może, bo oznaczałoby to negację bezpiecznego i dostatniego świata, jaki neoliberalna transformacja zapewniła kobiecej sekcji Lewiatana i stowarzyszonym feministkom. Na dokładkę, feminizm utrzymywany w stanie umysłowej prostoty (mobilizowany do walki ze stereotypem jako przyczyną i objawem ucisku, oraz o formalną równość) nie ma konceptualnych narzędzi, żeby inne problemy nazwać, co skutecznie pacyfikuje możliwości protestu.

W Komitecie Programowym Kongresu obok pań z rządowo-biznesowego establishmentu, trzecia jednolita dominująca grupa to 12 akademiczek, przy czym reprezentowany jest głównie Uniwersytet Warszawski i inne instytucje naukowe z Warszawy. Na 9 kobiet z tytułem profesorskim znajdują się tylko dwie spoza Uniwersytetu Warszawskiego. Gdzie indziej naukowczyń i profesorek nie ma....

Sporo daje do myślenia, iż w Komitecie Programowym nie ma ani jednej działaczki związkowej. Nie było wieloletniej walki pielęgniarek? Nikt nie organizował protestów w Tesco? Nie było ich adresu w kalendarzyku? Jak widać z programu, który w drugiej połowie maju wisi na stronie, sesji o kobietach w związkach zawodowych nie poprowadzi działaczka związkowa. To byłaby zgroza wpuścić taką do salonu. Nie wypada dopuścić do faux pas, gdyby na przykład pani Teresa Kamińska, była-minister z rządu AWS i prezeska Pomorskiej Strefy Ekonomicznej spotkała się z Aldoną Murawską, która w tejże strefie zakładała związek w japońskiej fabryce Sharp w podtoruńskim Ostaszewie. Aldona Murawska ‘pierwsza głośno mówiła o upokarzających praktykach stosowanych w zakładzie. Nie przedłużono jej umowy o pracę’7. Sesji o kobietach w związkach zawodowych nie poprowadzi działaczka związkowa, ale skądinąd sympatyczna i kompetentna przedstawicielka NGOs (Fundacja Przestrzenie Dialogu) i Partii Zielonych. A może działaczki związkowe zostaną dodane do programu w ostatniej chwili? Ale wtedy ceną za chwilę politycznej widzialności, której tak bardzo potrzebują jest wzmocnienie feminizmu kobiecej frakcji Lewiatana.

Kategoria ,polskie kobiety’ wyklucza także tysiące ukrainskich i innych migrantek zarobkowych. Wiele z nich pracuje na podłych warunkach. Jako ‘nielegalne’ za kąt w piwnicy czy zrujnowanej chałupie płacą więcej niż ‘legalne’ za koszt wynajmu kawalerki w Warszawie, bywa, że papiery na tymczasowy pobyt czy kąt do mieszkania dostają wzamian za wymuszone seksualne usługi – te panie to nie są kobiety, to sa „ukrainki’, które sprzątają w domach pań polskich.

Władza wymaga dekoracji. Do Komitetu Programowego jak do salonu pań polskich wchodzą więc krytyczki literackie i artystki, panie, które zajmują się ubogimi, przyrodą, muzyka, śpiewem czy teatrem. To zawsze panienkom w dworkach wolno było robić, pisać wiersze, malować obrazki. Mamy więc w Komitecie Programowym panie z klasy zarządzającej transformacją i żony panujących władców (trzy prezydentowe) plus panie od kultury i charytatywnych akcji (pomoc biednym, sprzątanie świata), a także kilka wyjątków, które uzasadniają status quo ... Nic więc w takiej konstrukcji reprezentacji kobiet polskich nie ma kontrowersyjnego, co podważałoby czy stanowiłoby negacje wobec patriarchalnego mainstreamu transformacji. Przypuszczam, iż o to właśnie chodziło.

Nadreprezentowane są partie prawicowego neoliberalizmu, czyli POPIS (głównie PO, parę pań z PiS) oraz kilka nazwisk związanych z partiami lewicowego neoliberalizmu (tradycja Unii Wolnosci, SLD). Na 86 pań tylko jedną zidentyfikować można jako aktywistkę lewicową, co raczej służy jako wyjątek sankcjonujący regułę. Do towarzystwa Katarzynie Bratkowskiej, przedstawionej w wywiadzie w Wysokich Obcasach jako komunistka, na liście Komitetu programowego występuje także ultra konserwatywna katoliczka, siostra Małgorzata Chmielewska, którą swego czasu krytykowała Fundacja Praw Kobiet, za upadlające traktowanie samotnych matek w prowadzonym przez nią domu opieki. Nie oceniam indywidualnych osób czy decyzji o udziale, pragnę pokazać mechanizm. Te dwie bliźniacze skrajności: lewicowa feministka i siostra zakonna/antyaborcjonistka służą do podtrzymania złotego środka, neoliberalno-konserwatywnego korpusu tego kongresu, a zarazem wykluczają polityczną perspektywę kobiet domagających się swoich praw i egzystencjalnego bezpieczeństwa.

Enuncjatorkami feminizmu, który wypowiada się w imieniu kobiet i uprawia politykę tożsamości, w tym konstruuje, czym jest kwestia kobieca, jest ‘salon z Warszawy’, gdzie dużą rolę odgrywa kilka kobiet. Ich głos jest słyszalny i wzmacniany przez autorytet uniwersytecko-rządowy (skupiony np. w podmiotowej pozycji Magdaleny Środy) czy biznesowy (reprezentatywny dla podmiotowej pozycji Henryki Bochniarz) jak i za pomocą widzialności w mediach głównego nurtu. Zawiera się w tym wykluczenie innych perspektywy czy głosów kobiecych organizacji spoza Warszawy, co skutkuje zawłaszczeniem feminizmu przez salon.
Jeśli zadamy podstawowe feministyczne pytanie, od lat stawiane przez feministyczne krytyczki - kto mówi w czyim imieniu - to z listy tej widać że w imieniu kobiet polskich wypowiadają się kobiety neoliberalno-konserwatywnego establishmentu. Reprezentowany obraz kobiet i obraz świata społecznego odzwierciedla punkt widzenia beneficjentek transformacji. Wykluczone są natomiast kobiety, których kosztem odbywa się neoliberalna transformacja. Pracownice supermarketów, działaczki związkowe, tracące po raz kolejny pracę i podstawy do życia, kobiety z fabryk przemysłu odzieżowego, kobiety żyjące w ubóstwie, na tymczasowych kontraktach z pracy śmieciowej, niepewne jutra, eksmitowane z mieszkań, borykające się z niedostatkiem środków do życia – ta perspektywa i ich obraz świata jest wykluczony, to nie są Polskie Kobiety w myśl inicjatorek Kongresu.

Zapewne Komitet Programowy Kongresu Kobiet Polskich powstał z czyjegoś kalendarzyka i odzwierciedla wyobraźnię społeczną uprzywilejowanych kobiet. Wraz z adresami w kalendarzyku znajduje się prawdopodobnie także data zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego. W tym kontekście, widzialność związana z przygotowaniami do Kongresu i przeobrażenie z kontrowersyjnej feministki w rzeczniczkę kobiet jest nader pomocna. Panie w polityce posługują się podstępami i znaczonymi kartami tak samo jak chłopcy, nie idealizujmy więc kobiet. Parytet sam w sobie nie jest dźwignią Archimedesa.

W składzie Komitetu Programowego przeważa reprezentacja uprzywilejowanego, wąskiego segmentu społeczeństwa, jego górne 10 %, czyli klasa zarządzająca transformacją - w sensie ekonomicznym politycznym, ale także w sensie zarządzania wyobraźnia społeczną, co czynią naukowczynie, dziennikarki czy artystki, specjalistki od PR. Reprezentowane w tym składzie kobiety są lustrzanym odbiciem hegemonicznego mężczyzny, który określony jest przez bogactwo i wpływ polityczny, biznesmena/polityka/profesora; na tym kongresie nie reprezentują ‘polskich kobiet’, reprezentują swoją grupę i ich partykularny interes, a roszczenie do My polskie kobiety służy do wzmocnienia własnej pozycji w mikroklasie zarządzającej neoliberalną transformacją, o osiągnięcie w ramach tej grupy równego statusu i podziału korzyści z transformacji, podczas gdy koszty są uspołeczniane i przerzucane na inne grupy społeczne.

Neoliberalny feminizm

Tryb organizowania i format programu Kongresu Kobiet Polskich nie spadł za nieba ani nie wziął się z dziewiczego porodu. Jest produktem warunków możliwości w jakich powstawał głównonurtowy feminizm. Relacje władzy, w tym ufundowane na anty-lewicowości ramy dyskursu, w ramach którego feminizm powstawał, nie były problematyzowane. Pod wpływem konserwatywno-neoliberalnego huraganu, feministyczna sosna wyrosła pochylona w prawą stronę, a obecnie odcinany jest korzeń praw reprodukcyjnych. Problem w tym, że to, co uznajemy za problemy kobiet, jak je interpretujemy, jak się organizować do zmian nie jest przedmiotem refleksji. A krytyka jest represjonowana. Bardzo mocno ciąży na nas tradycja katolickiego personalizmu (mówimy o osobach a nie o instytucjach czy systemach relacji władzy), przyjmujemy podział dobry/zły, prawda/kłamstwo, zamiast namysłu nad warunkami możliwości czy relacjami władzy, w ramach których prawda jest produkowana i odtwarzana. Także w warunkach oblężonej twierdzy ma miejsce identyfikacja z ruchem (feminizm to ja), która sprawia, ze krytyka feminizmu jako dyskursu jest odbierana jako zamach na osoby. Łatwiej krytykę zinterpretować jako złe zachowanie niż zastanowić się, o co chodzi. Neoliberalno-konserwatywny zwrot w feminizmie jest możliwy między innymi na podstawie niedpuszczalności krytyki. Feminizm ten tworzy swój własny integralny świat, zagospodarowuje opozycyjne energie przez proste wyjaśnienia ....
Dyskurs tego feminizmu znakomicie odzwierciedlają i zarazem wytwarzają teksty Magdaleny Środy i Agnieszki Graff. Media przywołują obydwie panie jako dogodne reprezentantki kobiet i feministek, co szczególnie widać przy okazji 8 marca.

Tu dygresja, o tym co Foucault mówi o produktywnej władzy fukcjonującej przez dyskurs (dyskurs wytwarza podmiot, który reprezentuje; w uproszczeniu, dyskurs o feminizmie czy kwestii kobiecej wytwarza feminizm, określając zarazem co doń nie należy przez ustalenie granic i zamknięcie dyskursu w określonych ramach). Według Foucault produkcja wiedzy jest uwikłana w relacje władzy, a zarazem jest anonimowa. Tzn. autorem nie jest pojedyncza osoba, wypowiedzi są formułowane w ramach reżimu czy polityki prawdy. Zamiast mówić o autorze, Foucault okazjonalnie używa pojęcia enuncjator dyskursu (uprzywilejowany mówiący podmiot; przywilej nadaje status wiedzy naukowej). Z tej perspektywy Agnieszka Graff czy Magdalena Środa nie są autonomicznymi autorkami swoich wypowiedzi, ale mówią w ramach pewnej dyskursywnej formacji, a z racji na swoją uprzywilejowaną pozycję odgrywają sporą rolę w jej odtwarzaniu. Spójrzmy więc jak np. przykład Agnieszka Graff w niedawno opublikowanym na portalu Krytyka Polityczna artykule8 konstruuje granice tego co jest a co nie jest ‘kwestia kobiecą’. Do kwestii kobiecej należy: przemoc w rodzinie, rozrodczość, pornografia, prostytucja, wiek emerytalny, molestowanie. Ale ubóstwo, ucisk, odebranie obywatelstwa socjalnego, bezrobocie to nie jest kwestia kobieca, te sprawy są usunięte poza granice dyskursu głównonurtowego feminizmu. Za ubóstwo odpowiada ktoś inny. Autorce nie przychodzi do głowy, że ufundowanie feminizmu na anty-lewicowości, w czym miała znaczny współudział, ma coś wspólnego z uniewidcznieniem kobiet żyjących w niedostatku. Ubóstwo i jego przyczyny nie było elementem feministycznej normatywności, wizerunki kobiet w mediach i owszem. Dyskurs feministyczny jest nadal odtwarzany w tych ramach. Interesujące, jak np. w wyżej wymienionym tekście Agnieszki Graff granice są przesuwane, np. przerywanie ciąży nie jest ujęte w pierwszym rzucie jako kwestia kobieca..... co swoją drogą dużo daje do myślenia, zwłaszcza w połączeniu z Kongresem Kobiet Polskich, który dokonuje podobnego przesunięcia. Agnieszka Graff posługuje się także jednolitą, uniwersalną kategorią kobiety. Alimenciary mają tu status grupy specjalnej troski.

To co należy do kwestii kobiecej, zorganizowane jest przede wszystkim wokół rozrodczości i seksualności - a więc lustrzane odbicie tego jak kobiety są ujmowane przez patriarchat. Jeśli chodzi o analizę położenia kobiet czy strategię zmian, Agnieszka Graff nie mówi o patriachacie, relacjach władzy, etc. - ale o dyskryminacji (pojęcie z neoliberalnego dyskursu ekonomii i z legislacyjnego kompromisu Unii Europejskiej. Język dyskryminacji został nam narzucony. W wielu feministycznych wypowiedziach dyskryminacja to pojęcie, które nie ma historii. Według Gary’ego Becker’a, neoliberalnego ekonomisty z Chicago i autora Economics of Discrimination, dyskryminacja to wyraz niesmaku wobec innych, np. czarnych czy kobiet. Rynek sam rozwiąże te problemy, a jeśli komuś się śpieszy, to przezwyciężenie dyskryminacji jest kwestią rekompensat. Dyskryminacja jest statystycznie kalkulowana, ten dyskurs także posługuje się kategorią uniwersalnej statystycznej kobiety; unijne prawo ściśle określa co jest a co niej dyskryminacją (dyskryminacja pod kątem płci, niesprawności czy rasy, owszem, ale już nie pod kątem klasy. Tutaj można dyskryminować i nie zostanie to napiętnowane.) Unijna definicja dyskryminacji jest sprzężona z kasą na granty (vide niezliczone ogłoszenia o szkoleniach z dyskryminacji, podczas gdy problem ubóstwa niemal wcale nie jest poruszany w ramach feministycznej praktyki. Artykuł o kwestii kobiecej i przeobrażeniach stosunku do kobiet nie mógłby się obejść bez idealizacji Europy, po to żeby podkreślić polskie zacofanie i dyscyplinować do neoliberalnych przeobrażeń. Takich wypowiedzi określających, czym jest feminizm czy kwestia kobieca, jest bardzo wiele. Ze szczególna mocą uniwersytecko- rządowego autorytetu tę samą siatkę pojęciową, choć z różnymi akcentami i mniejszą dozą empatii od Agnieszki Graff, upowszechnia także Magdalena Środa. Obydwie panie upowszechniają ideał przedsiębiorczości jako nowe wyzwolenie kobiet.

W ubiegłymroku, także przy okazji 8 marca, Magdalena Środa została poproszona przez Gazetę Wyborczą o wywiad. W tym wywiadzie wsławiła się jako jedyna chyba feministka na świecie (z wyłączeniem neokonserwatystywnych feministek a la Sarah Palin) która domaga się zawieszenia praw kobiet, a konkretnie praw zagwarantowanych przez kodeks pracy, w odniesieniu do małych i średnich przedsiębiorstw. Prawa te chronią między innymi kobiety w ciąży i po porodzie przed zwolnieniem z pracy i pozbawieniem ich środków do życia. Uzasadniała to przy pomocy argumentów z neoliberalnych ekonomicznych legend, o tym, że zawieszanie praw pracowniczych pomoże biznesowi, a rozwój biznesu podniesie wszystkie łódki. Argumenty te były okraszone pochwałami kobiet przedsiębiorczyń i odbieraniem racjonalności kobietom pracowniczkom w ciąży. Miałyśmy tu więc do czynienia z działaniem na wzmocnienie jednej kategorii kobiet kosztem drugich. Jednocześnie Magdalena Środa przedstawia się w mediach jako radykalna feministka, co wprowadza użyteczne zamieszanie i pozwala w jednej osobie skupić reprezentacje wszystkich rodzajów feminizmu, dając przy tym głos tylko jednej konserwatywno-neoliberalnej wersji.

W tym roku w wywiadach przy okazji 8-ego marca profesor Środa wystąpiła z argumentem, opartym na prostym przeciwstawianiu dobrych kobiet złym mężczyznom. - Kobiety rzadziej piją, mniej się rozwodzą, rzadko kiedy mają kochanków dla których porzucają dzieci, są lepiej wykształcone, mniej histeryczne, bardziej zwrócone na troskę o innych niż na własna karierę, umieją negocjować, są bardziej pracowite, skupione na konkretach, altruistyczne, są bardziej solidne i przedsiębiorcze. Natomiast mężczyźni są niekompetentni, piją, klną, porzucają żony, są bardziej agresywni, gorzej wykształceni9.
Uderza obyczajowy konserwatyzm i odwołania do uzasadnień z prawa naturalnego w zestawie cech przypisywanych kobietom. Kobiety (i mężczyźni) konstruowani są jako jednolite, uniwersalne grupy przeciwstawiane jednej drugiej. Przypisując wszystkim kobietom jako ich naturalne cechy prorodzinność, pracowitość, altruizm Magdalena Środa posługuje się esencjalistycznymi kategoriami z patriarchalnych opisów kobiet. Ideał ten jest uzupełniony o przedsiębiorczość. Zwróćmy przy tym uwagę na kontekst takich wypowiedzi i masywną inwestycję państwa i rynku w resubiektywizację kobiet jako super matek, elastycznych pracowniczek i przedsiębiorczyń, zdolnych do życia i dostarczenia dzieci/demograficznych surowców dla państwa i rynku - na prywatną subskrypcję. Podtrzymanie neoliberalno-konserwatywnego porządku zależy od dopasowania doń kobiet za pomocą takich regulatywnych ideałów. Aby ta nowa intensyfikacja ucisku była strawna, aby kobiety same dopasowywały się do przedsiębiorczego ideału, należy ją zamaskować jako wyzwolenie kobiet i konstruować jako nową normę.
W artykułach Magdaleny Środy, skąd pochodzą powyższe cytaty, przeciwstawienie dobrych kobiet złym mężczyznom służy do uzasadnienia parytetu w polityce. Z zasadą parytetu jak najbardziej się zgadzam (podobnie jak z krytycznymi poglądami Magdaleny Środy na temat igrzysk piłkarskich, wydmuszkowatego charakteru polityków takich jak Kazimierz Marcinkiewicz, czy z jej sprzeciwem wobec interwencji zbrojnych). Uważam jednak, że parytet sam w sobie nie jest wytrychem do równouprawnienia, jak chce profesor Środa. Bez działania na przyczyny ucisku kobiet i programu zmian społecznych parytet sam w sobie niczego nie zmieni, a tylko utrwali bieżące przywileje. Doskonale to widać po programie i sposobie przygotowywania Kongresu Kobiet Polskich, który konfiguruje problemy kobiet w ramach panującego neoliberalno-konserwatywnego porządku i ten porządek odtwarza. Programu zmian społecznych nie można stworzyć bez otwarcia przestrzeni publicznej na dyskusję.

Zmiana społeczna nie polega na prostym rewersie hierarchicznie zorganizowanych opozycji między kobietami a mężczyznami, zwłaszcza, że w żaden sposób to nie narusza logiki hierarchii i binarności, jak i odsuwa z pola widzenia nowe sieciowe postaci i centralizacje władzy, które się nakładają na stare struktury, bynajmniej nie odchodzące w niebyt. Trudno mi się więc zgodzić z prostą, mechaniczną teorią zmian społecznych, jaką upowszechnia Magdalena Środa. Skomplikowane i współzależne systemy stosunków ekonomicznych, stosunków znaczenia (komunikacja, wytwarzanie sensu) i systemy relacji władzy, inaczej, ekonomia, język/kultura i wielopostaciowe relacje władzy są tu zredukowane do mechanicznej, statystycznie skalkulowanej równości. W obydwu cytowanych jak i w innych artykułach, także w raportach zamawianych przez w nią w Banku Światowym i pisanych przez polskie autorki z Uniwersytetu Warszawskiego10 profesor Środa upowszechniała analizę opartą na statystycznej kalkulacji równości między kobietami a mężczyznami. Potrzebne było do tego jakieś wyjaśnienie, skąd się biorą nierówności czy dyskryminacja. Do tego celu służy prosta i okrężna teoria stereotypu. W tej prostej i okrężnej teorii przyczyną nierówności i dyskryminacji jest stereotyp, który jest zarazem objawem ucisku, który należy tropić i likwidować. W popularnym ujęciu do stereotypu zredukowane zostało także pojęcie gender, wygodnie przetłumaczone na polski na tzw płeć kulturową, co nie ma nic wspólnego z angielskim oryginałem i skutecznie zamazuje lewicowe korzenie debaty o gender w społecznym konstrukcjonizmie i marksowskim rozumieniu historii zmian społecznych jako konstruowanej przez ludzi w ramach istniejących ograniczeń. Za pomocą zastąpienia teorii ucisku pojęciem stereotypu i formalnej równości między dwiema jednolitymi grupami kobiet i mężczyzn profesor Środa proponuje prosty rewers jako polityczne rozwiązanie ucisku, zamianę posłów mężczyzn na posłanki kobiety i pstryk i światło, znajdujemy się w lepszym świecie.

Nie chodzi mi tu o Agnieszkę Graff czy Magdalenę Środę jako osoby, ale jako enuncjatorki głównonurtowego dyskursu feministycznego. Ten dyskurs systematycznie dopasowuje kobiety do neoliberalnego projektu transformacji. Wiąże się z tym sprawa intelektualnego wyposażenia feminizmu do krytyki, a raczej jego brak, co utrzymuje feminizm w umysłowej prostocie i nie pozwala dostrzec dostrzec skomplikowania ucisku i relacji władzy. Polski dyskurs feministyczny posługuje się bardzo uproszczoną siatką pojęciową. W jej skład, jak wyżej, wchodzi formalna równość, dyskryminacja i stereotyp. Koncepcyjnie jest to zorganizowane na zasadzie, że objaw jest zarazem przyczyną. Uciska nas stereotyp, który jest zarazem przyczyną ucisku. Feminizm w tym wydaniu to nie jest walka o uniwersalne i niepodzielne prawa człowieka-kobiety o zmiany społeczne i bezpieczeństwo egzystencjalne, lecz walka ze stereotypem. Stereotypem jest reprezentacja matki polki, ale przedsiębiorczość to już nie jest regulatywny ideał, który wymusza dostosowanie, lecz nowe wyzwolenia kobiet. Zamknięcie feminizmu w tych ramach, które apelują do populizmu, w żaden sposób nie podważa panującej władzy, można być akceptowaną na salonach feministką, mieć ciastko i zjeść ciastko. Nie bez kozery pierwsze akademickie kursy z feministycznej krytyki filozofii, z gender, czy z feministycznej krytyki ekonomii, które wyposażają feministki w narzędzia do krytycznej analizy były organizowane przez Uniwersytet w Poznaniu czy na portalu Think Tanku Feministycznego, a nie przez Uniwersytet Warszawski. To jak zorganizowany jest Kongres Kobiet Polskich to nie jest ‘wypadek przy pracy’ pań, które chciały dobrze, ale produkt neoliberalnego feminizmu, który zagarnął całą przestrzeń dyskursu feministycznego i porzucił liczne rzesze kobiet.

Co zrobić z tym kukułczym jajkiem?

Zgodnie z informacją o Kongresie na witrynie KPP Lewiatan, organizatorki spodziewają się 3000 uczestniczek. Zanosi się jednak na to, że w Sali Kongresowej zostanie dużo pustych foteli. Nawet w głównym nurcie feminizmu panuje niezadowolenie co do trybu organizacji Kongresu. A demokratyczny deficyt Kongresu nie zachęca do wzięcia w nim udziału, zwłaszcza, że z programu nie wynika że usłyszymy coś nowego. Nowe jest tylko to, że Kongres uwidacznia konserwatywny zwrot feministycznego salonu.

Paniom zwołującym Kongres i salonowi z Warszawy przyświecała myśl dorównania rocznicowym obchodom chłopców w ramach tej samej polityki historycznej. Intencja zapewne była taka, aby pokazać udział kobiet w obaleniu komuny i ich wkład do tworzenia nowej Polski. Tylko nie dla wszystkich ta nowa Polska była wróżką z bajki, która spełnia wszystkie życzenia. W mediach papierowych czy w telewizorze mnóstwo rocznicowych dyskusji, ale o udziale kobiet i o Kongresie Kobiet Polskich nie słychać. Przynajmniej jak dotąd strategia dorównania, pokazania, że jesteśmy takie same i lepsze niż mężczyźni w połączeniu z polityką tożsamości „my kobiety”, nie poskutkowała nawet całowaniem paniom rączek i potraktowaniem kobiet jako grupy specjalnej troski.

Jeśli ma z tego wyjść coś dobrego, to raczej pęknięcie między warszawskim salonem a szerszym feministycznym środowiskiem powinno stworzyć zachętę do poszukiwania innego feminizmu i nowego języka do nazwania tego, co się dzieje z kobietami w Polsce. Na pewno warto prowadzić konwersacje między kobietami z różnych grup społecznych, ale nie na takich zasadach, jak te zadekretowane na Kongresie Kobiet Polskich. Nie musimy się organizować wokół polityki reprezentacji ‘my kobiety’, choć także takie taktyki mogą mieć doraźnie użyteczne polityczne zastosowania. Możemy się organizować przeciwko starym i nowym postaciom ucisku, o niepodzielne i uniwersalne prawa człowieka, w tym prawa człowieka-kobiety, w imię sprawczości, w obronie prawa do życia i przeciwko nowym rekategoryzacjom człowieczeństwa na ekonomicznie użyteczne jednostki i na ludzkie odpady.

O tym więcej w kolejnej części tego artykułu.

Warszawa, 3 czerwca, 2009 Ewa Charkiewicz

Kanał XML