Publicystyka
List otwarty przeciwko przyznaniu Margaret Thatcher tytułu doktora honoris causa
dominika, Pią, 2009-04-24 12:55 Publicystyka | Ruch anarchistycznyPan profesor Włodzimierz Nykiel
Rektor Uniwersytetu Łódzkiego
Magnificencjo,
W związku z pojawiającymi się w mediach informacjami o przyznaniu przez Senat Uniwersytetu Łódzkiego tytułu doktora honoris causa byłej premier Wielkiej Brytanii, Pani Margareth Thatcher pragnę wyrazić swoje szczere i głębokie oburzenie.
Okres rządów Margareth Thatcher jest ciemną kartą w historii brytyjskiego społeczeństwa. Jako premier Wielkiej Brytanii w latach osiemdziesiątych Pani Thatcher jest osobiście odpowiedzialna za krwawe policyjne represje wobec górników brytyjskich w czasie trwającego ponad rok strajku w roku 1984, głodową śmierć bojowników o niezależność Irlandii Północnej w brytyjskich więzieniach, imperialistyczne wojny toczone przez ten kraj w Iraku i na Falklandach, jak również za dramatyczne zubożenie mieszkańców Wysp Brytyjskich i nie mający precedensu wzrost bezrobocia. Wszystkie te czynniki zaowocowały w końcu wybuchem społecznego niezadowolenia i masowymi demonstracjami w roku 1992, które zmusiły Margareth Thatcher do odejścia w niesławie ze stanowiska premiera.
Z punktu widzenia nauki ekonomii wyznawana przez Panią Thather doktryna neoliberalizmu okazała się bolesną pomyłką, pseudonaukowym uzasadnieniem dla przyznania nieograniczonych przywilejów nieliczne elicie kosztem praw przeważającej większości społeczeństwa. Jej fatalne skutki w postaci masowego bezrobocia, ograniczenia praw pracowniczych i załamania systemu usług społecznych, w tym edukacji, są odczuwalne do dzisiaj tak w Wielkiej Brytanii, jak pozostałych krajach w których miał miejsce neoliberalny eksperyment, w tym w Polsce. Na skutek neoliberalnej polityki lat dziewięćdziesiątych setki tysięcy młodych Polaków, w tym absolwentów Uniwersytetu Łódzkiego, znalazło się bez pracy, i zmuszonych zostało do emigracji zarobkowej.
Obecny globalny kryzys finansowy jest dowodem ostatecznego bankructwa noeliberalnych idei, jakim wierna pozostaje Margareth Thatcher. W tej sytuacji przyznanie doktoratu honoris causa Pani Margareth Thatcher nie znajduje uzasadnienia ani w jej dorobku naukowym, ani w dokonaniach na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii. Poniedziałkowa decyzja Senatu Uniwersytetu Łódzkiego jest więc czystym aktem politycznego serwilizmu, deklaracją lojalności wobec rządzących Polską liberałów, pozostającą w jaskrawej sprzeczności z zasadami niezależności uczelni wyższych i wolności w dochodzeniu do prawdy naukowej bez względu na polityczną koniunkturę.
Jest tym bardziej przykre, że inicjatywa nadania Pani Thatcher tego niezasłużonego tytułu wyszła od naukowców z Wydziału Ekonomiczno – Socjologicznego, którego pracownicy w czasach reżimu komunistycznego służyli swą wiedzą niezależnemu ruchowi związkowemu i ruchowi na rzecz samorządności pracowniczej, dwu ideom, których śmiertelnym wrogiem pozostaje Margareth Thatcher.
Z wyrazami szacunku
Biuro Komisji Międzyzakładowej
OZZIP "Inicjatywa Pracownicza", Łódź
16 rocznica masakry w Waco
Frycz, Nie, 2009-04-19 18:09 Publicystyka19 kwietnia 1993 roku agenci rozmaitych agend rządu USA zakończyli oblężenie kompleksu budynków należących do niewielkiej sekty religijnej. Oblężenie zakończyło się śmiercią około 80 cywili, wśród nich wielu kobiet i dzieci. Początkiem tego wydarzenia była próba dokonania nalotu na kompleks sekty 28 lutego przez funkcjonariuszy Biura ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej (ATF). Sekciarze byli dobrze przygotowani na przyjęcie niemiłych i nieproszonych gości, ostatecznie to Teksas, i w wyniku akcji zginęło 4 funkcjonariuszy ATF i kilku członków sekty. Zaczęło się wtedy oblężenie, które po 51 dniach zostało zakończone, niestety w tragiczny sposób. FBI i ATF, używając ciężkiego sprzętu (opancerzonych pojazdów gąsienicowych) rozpoczęło systematyczne demolowanie kompleksu, przez kilka godzin wypompowując i wstrzeliwując do jego wnętrza gaz łzawiący (łatwopalny i niebezpieczny dla osób przebywających wewnątrz, szczególnie dzieci). Podczas tej akcji w kompleksie wybuchł pożar, który wkrótce strawił wszystkie budynki wraz z ludźmi w środku.
Po akcji funkcjonariusze szybko zatarli wszystkie ślady, równając teren kompleksu z ziemią, uniemożliwiając przeprowadzenie później dokładniejszego śledztwa. Oczywiście za taki rozwój sytuacji obarczono winą sekciarzy i ich przywódcę, Dawida Koresha. I tak miało pozostać. Niestety, sprawa była zbyt bulwersująca, aby pozostała bez echa.
Niezależni dziennikarze i eksperci rozpoczęli drążenie tematu. Jak się okazało, wstępny nalot był zupełnie niepotrzebny, gdyż miała to być typowa pokazowa akcja, w celu poprawy wizerunku ATF. Zarzuty o molestowanie seksualne dzieci, czy dokonywanie niedozwolonych przeróbek posiadanej legalnie broni, były bezpodstawne. Poza tym, Koresh oferował wcześniej agentom możliwość wizyty w kompleksie, ale odmówili. Sąd uznał, że sekciarze działali w samoobronie podczas pierwszego nalotu i uwolnił ich od zarzutu morderstwa. Wiele dowodów zebranych po zakończeniu akcji wskazywało, że nie wszystko wyglądało tak, jak opisywali to agenci. Zapisy z kamer podczerwonych sugerowały, że kompleks był ostrzeliwany z wielu stron, co skutecznie uniemożliwiało poddanie się ludziom wewnątrz i bezpieczne opuszczenie go w obliczu pożaru. Agenci najprawdopodobniej używali ładunków zapalających, które mogły wywołać pożar, który strawił cały kompleks. Nie wyjaśniono skąd wziął się silny ładunek wybuchowy na stropie betonowego bunkra, w którym chroniła się znaczna część mieszkańców kompleksu, w tym dzieci. Jego eksplozja zabiła większość z tych, którzy schronili się wewnątrz. Agenci nie dopuszczali straży pożarnej na teren pożaru, demolując go w tym czasie buldożerami. Przeprowadzone po tych wydarzeniach śledztwa, także przed Kongresem USA oczywiście nie znalazły winnych, poza tymi, którzy i tak nie mogli się bronić - ofiarami masakry.
Dzięki dobrodziejstwom Internetu i sieci P2P, można na temat wydarzeń w Waco sporo poczytać i pooglądać, co uczyniłem, a to dość pouczające doświadczenie. I warto, aby o Waco pamiętali zarówno ci, którzy państwo uważają za aparat niezbędny do regulowania naszego życia, a także ci, którzy mają kompletnie przeciwny pogląd.
Masakra w Waco to idealny przykład jak bezwzględne państwo potrafi przy użyciu ciężkiej broni zamordować 80 niewinnych dzieci, mężczyzn i kobiet w imię poprawy wizerunku jednej ze swoich zbrodniczych instytucji. W dodatku bezwzględnie zacierając ślady, tak by nikt nie mógł się dowiedzieć.
Jak powiedział Henry D. Thoreau "Państwo nigdy celowo nie staje twarzą w twarz z ludzkim umysłem – ani z intelektem, ani z moralnością – ale tylko z ciałem i zmysłami; nie jest uzbrojone w rozum, ani w uczciwość wyższego rzędu, lecz w większą siłę fizyczną."
Czy usłyszymy o tym w telewizji, prasie ? Czy ta zbrodnia została tak samo nagłośniona jak zamachy terrorystyczne z 11 września ? Czy ktokolwiek poniósł odpowiedzialność za tą zbrodnię ? Czy pozwolimy by państwo, największa mafia dalej mordowała bezbronnych ludzi ?
Kilka linków
http://www.serendipity.li/waco.html [eng]
http://en.wikipedia.org/wiki/Waco_Siege [eng]
http://salon.polonia.net/2007/04/17/zabija-bron-zabijaja-ludzie/
Ulotka pracowników Ford Visteon w Londynie
Czytelnik CIA, Nie, 2009-04-19 14:58 Prawa pracownika | Protesty | PublicystykaOświadczenie niektórych robotników Ford Visteon i wspierających
Jak podjęliśmy akcję My, robotnicy Ford Visteon, okupowaliśmy naszą fabrykę w środę, 1 kwietnia. Dzień wcześniej na spotkaniu, które trwało tylko 6 minut, powiedziano nam, że europejska spółka z fabrykami w Belfaście [Irlandia Północna], Basildonie [Walia] i Ponders End, Enfield [Londyn], zbankrutowała i że mamy odejść - bez wypłaty naszych płac. Rzeczy osobiste mieliśmy odebrać następnego dnia, ale o godz. 10 fabryka była zamknięta. Wtedy robotnicy w Belfaście już okupowali fabrykę i wciąż ją jeszcze okupują .
Żądamy tego co się nam należy 200 pracowników, którzy pracują dla spółki córki Forda, chcą tych samych warunków, które zawsze mieli na zasadzie "umowy lustrzanej" ze spółką matką. Dotychczas nie wiemy, kiedy dostaniemy zaległe płace. Nasze emerytury mają być kontrolowane przez państwowy Fundusz Ochrony Emerytur, co oznacza maksimum 9 tys. funtów wypłaty i bardzo okrojone warunki. Niektóre i niektórzy z nas mają 40 lat stażu!
W ten sposób Visteon USA chce oszczędzać naszym kosztem. Jednak członkowie związku zawodowego Unite zadziałali zdecydowanie, niespodziewanie dla szefów, którzy sądzili, że takie działanie wyeliminowali wiele lat temu.
My robotnicy chcemy, żeby nasze dotychczasowe warunki były respektowane. Nie możemy pozwolić aby Ford Visteon uniknął odpowiedzialności.
Negocjacje już się zaczęły. W wyniku okupacji Visteon zgodził się na negocjacje z nami. Nasz przedstawiciel związkowy poleciał w tym tygodniu do USA, żeby się spotkać z przedstawicielami amerykańskiej spółki. Dalsze negocjacje mają odbyć się w przyszłym tygodniu.
Przyszłość? Niektórzy proponują, że poza odpowiednimi odprawami powinno się również wykorzystać kwalifikacje robotników, którzy potrafią zrobić wszystko z plastiku, do produkcji coraz bardziej potrzebnych części do zielonych produktów: części do rowerów i przyczep, kolektory słoneczne, turbiny, pojemniki recyclingowe itd. Rządowe inwestycje w tych sektorach zamiast finansowych prezentów dla bankierów mogłyby być zyskowne i długofalowo chronić miejsca pracy.
Każde wsparcie pożądane My robotnicy Ford Visteon cieszemy się wsparciem ze strony innych fabryk Forda w całej Wielkiej Brytanii oraz w zakładach pracy i organizacjach społecznych na całym świecie. Kilkaset osób przyszło na nasze pikiety pod fabryką.
Prosimy, wy również przyjdźcie do fabryki w dowolnym czasie, aby okazać wsparcie. Przekonajcie wasz związek albo waszą organizację, żeby uchwaliła rezolucję wsparcia i włączyła się do naszej pikiety. Przeprowadzajcie zbiórki w zakładzie pracy albo wśród znajomych i odwiedźcie nas ...
Listy poparcia do walczących: visteonoccupation@googlemail.com
Darowizny czekiem do: "Harengey Solidarity group", POBox 2474. N8
Możemy wygrać. Nie jesteśmy na kolanach, jesteśmy gotowi do walki!
Poprzyjcie walkę robotników Ford Visteon
Przyjdźcie do fabryki kiedykolwiek
Po naszej 8-dniowej okupacji, przyłączcie się teraz do pikiety na zewnątrz.
Norson Road EN3 4NQ
blisko stacji kolejowej Ponders End, Enfield
Do fabryki idzie się 5 minut piechotą przez most, główną drogą w kierunku centrum Londynu. Kolejna ulica w lewo to Morson Road, fabryka znajduje się na końcu ulicy.
Kapitalizm - kanibalizm
Kruk_, Pią, 2009-04-17 12:55 Kultura | PublicystykaKapitalistyczna jednostka.
Rachunek za prąd, za wodę, za gaz, za miejsce parkingowe. Rachunek za telefon, za Internet, za chrzest, ślub i pogrzeb. Rata za mieszkanie, rata za samochód, podatek drogowy, podatek dochodowy, podatek od sprzedaży, podatek od darowizny, podatek od spadku i podatek od nieruchomości Płatna ubikacja, płatna komunikacja, płatne muzea, płatne autostrady, płatne parkingi, płatne stołówki. Opłata za posiadanie konta, opłata manipulacyjna, opłata RTV. Pożyczka od pożyczki w celu spłacenia poprzedniej pożyczki. I wreszcie następny kredyt. Kredyt na remont, kredyt na wakacje dla dzieci, kredyt na studia. Życie na kredyt.
Lewica i libertarianizm: sojusz poza polityką?
Czytelnik CIA, Pią, 2009-04-17 11:15 PublicystykaW weekendy w Dzienniku pojawia się dodatek „Europa”, który to bardzo lubię czytać, bo znajdzie się tam zawsze parę ambitniejszych tekstów, tylko pośrednio nawiązującej do bieżączki politycznej. I tak przez ostatnie dwa weekendy Maciej Nowicki (ten sam, co napisał swego czasu felieton pt. „Libertarianizm, czyli ekonomia lenistwa”) przeprowadzał wywiady z postaciami światowej (europejskiej?) lewicy: Ernesto Laclau, Chantal Mouffe, Jacques Ranciere i Daniel Bensaid. Dodatkowo Cezary Michalski uraczył nas wywiadem ze Sławomirem Sierakowskim, Maciej Nowicki napisał felieton o znamiennym tytule: „Czy Trocki zmartwychwstał?”, a Dariusz Kubacki napisał o trzech dniach, które (nie) wstrząsnęły światem. Bardzo żałuję, że nie znalazło się miejsca dla Slavoja Żiżka, czy Naomi Klein, lub chociaż Noama Chomsky’ego. Kontekstem tych wszystkich rozmów (co prawda wywiad Michalskiego z Sierakowskim jest troszkę „obok”) jest obecny kryzys i to, jak szeroko pojęta lewica swoją szansę wykorzystuje (czy raczej zaprzepaszcza).
Szczerze mówiąc i tak była to dla mnie wielka gratka, czytać te teksty. Pierwszym w kolejności jest wywiad z panią Mouffe, która już na wstępie zaznacza, że najlepszy opis kryzysu zaproponował wiele lat temu Antonio Gramsci, którego niektóre teksty można przeczytać w Internecie:
Używa on pojęcia kryzysu organicznego. Kryzys taki ma miejsce wtedy, gdy system wewnętrzny nie jest w stanie dłużej funkcjonować, a nowy system jeszcze nie powstał.
Można powiedzieć, że obecny kryzys jest więc swego rodzaju gospodarczo-polityczną implozją. Sentencja ta wydaje mi się kluczowa nie tylko w kontekście lewicowych prób reorganizacji świata, ale całego spectrum ruchów społeczno-politycznych. Znajdziemy tu też libertarianizm, który co prawda ma spójną wizję, jakkolwiek z wiadomych względów odrzucaną w przedbiegach. Niejeden ruch lewicowy również taką wizję jest w stanie zaprezentować. Problem leży w tym, że ta nowa rzeczywistość, by użyć zwrotu Chantal Mouffe, nie może się wybić ponad swój undergroundowy i w pewnym sensie elitarny charakter. Powodów może być wiele, począwszy od niechęci do gwałtownych zmian, przez apatię społeczną, aż po skrajnie odmienne zapatrywania na kondycję społeczną, polityczną, czy gospodarczą.
Lewica jest “neoliberalna”
Innymi słowy wszelkie ruchy radykalne rozbijają się, ponieważ wpływają do portu na rafie. Co jednak ciekawe, niemal każdy rozmówca zwraca uwagę na to, że lewica w obecnym stanie nie ma możliwości zaproponować niczego konkretnego, żadnej alternatywy, bo… sama odpowiada za ten system. Mouffe pisze, że
partie lewicowe przyczyniły się do powstania systemu, który rozpada się na naszych oczach. W pełni zaakceptowały tezę, zgodnie z którą dla neoliberalnej globalizacji nie istnieje żadna alternatywa. W najmniejszym stopniu nie przygotowały się do zwalczania tej hegemonii, chciały jedynie nadać jej bardziej ludzką twarz, wprowadzić do niej pewne elementy łagodzące.
Laclau dodaje:
Dwie główne matryce myślowe lewicy to socjaldemokracja i komunizm. Obydwie proponowały w gruncie rzeczy taką samą statyczną wizję polityki, na którą składały się biurokratyczna kontrola i państwowy nadzór. Gdy te modele upadły, na placu boju pozostał jedynie neoliberalizm.
Jest to zresztą bardzo ważna wypowiedź, do której wrócimy w dalszej części naszych rozważań. Argentyński filozof nie poprzestaje na tym i dalej mówi, że obecny kryzys jest kryzysem neoliberalizmu. Ale to nie wszystko – jest on także kryzysem lewicy, która zaakceptowała neoliberalizm. Jacques Ranciere, który zrobił na mnie w przytaczanym wywiadzie ogromne wrażenie, powiedział wprost:
w chwili, gdy kryzys kapitalizmu zaczął być rzeczywiście odczuwalny, niemal nie było lewicowych reakcji. Nie mogło być inaczej, skoro większość lewicy nawróciła się na ideologię, która właśnie zaczynała się rozpadać.
I ze smutkiem dodaje, że można dziś mówić o całkowitym przyzwoleniu na dominację kapitalizmu ze strony lewicy. W podobnym tonie wypowiada się Piotr Ciszewski w przedmowie do polskiego wydania książki Michaela Alberta „Ekonomia uczestnicząca”:
Być może właśnie dlatego ich teoria [zwolenników ekonomii uczestniczącej - FP] jest w dużej mierze ignorowana. Nie pasuje ani do neoliberalnej, ani socjaldemokratycznej wizji świata. Nie po drodze z nią jest też dużej części radykalnej lewicy, cechującej się zarówno hurrarewolucjonizmem, jak i przywiązaniem do hierarchii.
Droga do zniewolenia
Można więc z całą powagą stwierdzić, że coś, co mainstreamowe media uznają za nawrót populizmu, niegodny wzmianki, jest próbą dostosowania się do nowej rzeczywistości przez coraz to większe grupy radykałów z różnych stron barykady ideologicznej. Ranciere dowodzi, że obóz władzy, czy grupy z władzą związane nie będą dopuszczać do głosu idei, które zagrażają hegemonicznemu konsensusowi. Dotyczy to w oczywisty sposób tak radykalnych lewicowców (spadkobierców albo Marksa, albo Lenina i Trockiego), jak i libertarian. I choć żaden z rozmówców Nowickiego nie przedstawia alternatywnego wyjaśnienia tego zjawiska, wszyscy oni, jak jeden mąż (za wyjątkiem Ranciere’a właśnie) dowodzą, że jedynym wyjściem z sytuacji jest działalność polityczna. Chantal Mouffe mówi, że najlepszym rozwiązaniem byłby protekcjonizm europejski, Laclau wspomina, że sytuacja wymaga rozbudowy mechanizmów państwowych oraz zwiększonej kontroli instytucji finansowych przez państwo. Bensaid jest współtwórcą Nowej Partii Antykapitalistycznej, która na sztandarach ma m.in. nacjonalizację banków, podniesienie wszystkich płac 0 300 euro, zakazanie zwolnień i umów na czas określony, czy rekwizycję wszystkich pustych mieszkań. Sierakowski snuje wizję wystawienia przez Krytykę Polityczną kandydata na prezydenta w następnych wyborach, który to miałby osiągnąć trzeci wynik.
Wydaje mi się, choć może być to oczywiście całkiem nieuprawniona opinia, że to właśnie w tym miejscu tkwi główny problem wszelkich radykałów lewicowych. Nieuzasadniona wiara w to, że państwo siłą swojego autorytetu i armii (dosłownie i w przenośni: intelektualistów, mediów, biurokratów, urzędników) jest w stanie zapewnić wyjście z sytuacji rozbija się już na samym starcie. Radykalne ruchy polityczne muszą się przede wszystkim przebić do mass mediów, którym wybitnie nie jest to na rękę; muszą wykazać się przy tym na tyle szerokim spectrum poglądowym, by osiągnąć wynik wyborczy, umożliwiający im jakikolwiek wpływ na władzę, muszą zachować przy tym „czystość ideologiczną”, by nie rozmyły się, jak zdominowana przez byłych trockistów Partia Socjalistyczna we Francji, czy inne radykalne ruchy we Włoszech (Rifondazione Comunista), czy Niemczech (Die Linke), no i oczywiście – determinację do refolucji. To tylko kilka z wielu problemów, z którymi muszą się zmierzyć radykalne partie polityczne, czy to z lewej, czy z prawej strony.
Ciekawy jest w tym kontekście casus libertariański: odwieczny dylemat, czy głosować i legitymować, czy stawiać bierny opór wyborom dotyczy jak widać wielu ruchów społecznych. Jacques Ranciere stara się dowieźć, że aktywne uczestnictwo polityczne jest złą drogą:
Żiżek twierdzi, że domagam się polityki bez polityki, bo pogardzam państwem i logiką instytucjonalną. Więc ja odwracam pytanie: jeśli ktoś mówi: „Potrzebna jest władza”, trzeba zapytać: „Jaka władza i po co”? Na świecie jest pełno władzy i niewiele z tego wynika.
Globalizacja regulacji
Wróćmy teraz do tezy Laclau’a, że po autodestrukcji socjaldemokracji i komunizmu, lewicy pozostał tylko jeden bożek: neoliberalizm. Odrzućmy na razie cokolwiek mętny termin „neoliberalizm”, który każdy definiuje w sobie wygodny sposób i zastąpmy go innym. Wydaje mi się, że użytecznym będzie tu wspomnienie Naomi Klein, która w swojej Doktrynie szoku analizuje obecny system pod kątem definicji. Prawie na całym świecie ideologia ta znana jest pod nazwą „neoliberalizmu” – pisze Klein i dalej dodaje:
Ani zatem „liberalizm”, ani „konserwatyzm”, ani tym ardziej „kapitalizm” nie są właściwą nazwą dla systemu, którego celem jest zatarcie granicy pomiędzy światem wielkiego biznesu a najważniejszymi kręgami rządowymi. Ja system ten nazywam “korporacjonizmem”.
A czym konkretnie jest ten korporacjonizm? Naomi Klein powołuje się na słowa Petera Swire’a, który stwierdził: „Z jednej strony macie rząd, którego świętą misją jest gromadzenie informacji, z drugiej przemysł technologii informacyjnych, desperacko potrzebujący nowych rynków”. Innymi słowy – konkluduje najbardziej znana lewicowa działaczka współczesnego świata – oto korporacjonizm: wielki biznes i wielki rząd łączą swe potężne siły, aby podporządkować sobie i kontrolować obywateli.
Jeżeli więc w słowo „neoliberalizm” podstawimy „korporacjonizm”, sens nie ulegnie żadnej zmianie, a termin będzie bardziej przejrzysty na potrzeby dalszych rozważań. Korporacjonizm, system wspierania przez państwo wybranych gałęzi gospodarki (zawsze kosztem innych) jest więc systemem, który mainstream’owa lewica uznała za pożądany. Lewica już dawno zarzuciła marksowskie schematy walki klas, ucisku, czy antykapitalizmu systemowego. Wydaje się, że tezy te na sztandarach niesie tylko grupka radykałów, gotowa bronić swoich racji tak na ulicach, jak i na sejmowej mównicy. To oni odwołują się do Marksa, do materializmu historycznego, do teorii wyzysku i innych jego tez. A jednak to oni najbardziej ukazują słabość marksistowskiej teorii społeczno-politycznej. Dowodzą, że lewica winna być przeciwna korporacjonizmowi, a zarazem domagają się kontroli państwa, państwowych regulacji, zakazów, nakazów i dyrektyw. Domagają się wszystkiego tego, czego domagał się Lenin, zaprzedając marksistowskie ideały w imię rewolucji. W imię wolności żądają władzy. Do czego to doprowadzi? Chantal Mouffe prognozuje: jeszcze bardziej represyjny styl regulacji…To dziedzictwo Marksa zostało zepchnięte przez lewicę na dalszy plan, państwo stało się sojusznikiem, a nie wrogiem. Lewica straciła swój pierwotny wydźwięk: antyhierarchiczny, przeciwny ancien regime’owi, liberalny. Lewica przejęła kontrrewolucyjne ideały. Rothbard wspomina, że jeszcze w 1848 roku tak wojowniczy leseferysta jak Frederic Bastiat siedział w Zgromadzeniu Narodowym po lewej stronie. Klasyczni liberałowie pojawili się na Zachodzie jako partia radykalna, rewolucyjna, partia nadziei i zmian w imię wolności, pokoju i postępu.
Warto zauważyć w tym kontekście, że pomysły samej Chantal się do tego sprowadzają: protekcjonizm europejski nijak nie doprowadzi do społecznego „uwolnienia”. O dziwo aktywistka z 1968 roku sama o tym dobrze wie i przypomina o złudzeniu, że mamy więcej wolności i uczestnictwa. Niestety jest to li tylko złudzenie: w gruncie rzeczy cała ta elastyczność jest tylko inną formą „samowyzysku” […], wcale nie jesteśmy mniej wyzyskiwani, lecz uwewnętrzniliśmy wyzysk i czynnie w nim uczestniczymy.
Trzeba nam tutaj zwrócić uwagę na dwa aspekty. Jeden, dotyczący protekcjonizmu, a drugi – stosunku państwa do obywatela. Chantal Mouffe twierdzi, że narodowy protekcjonizm byłby czymś złym, natomiast europejski protekcjonizm byłby w porządku. Wyobraźmy sobie 3 miasta: Warszawę, Kraków i Poznań. Piekarze z Warszawy domagają się nałożenia ceł importowych na pieczywo sprowadzane z Poznania, bo jest tańsze, wliczając w to nawet koszty transportu. Zwyczajnie, pracownicy piekarni w Poznaniu pracują za mniejsze stawki i są bardziej pracowici. Jakie aspekty przemawiają za tym, by zastosować restrykcje celne? Niewątpliwie włodarzom Warszawy zależy na tym, by piekarze z tego miasta mieli pracę i zbyt dla swoich towarów. Jednak wprowadzenie ceł i równanie cen w górę będzie uderzało w konsumentów. Takie cło miastowe (analogicznie: narodowy protekcjonizm) będzie wspierał jedną grupę społeczną kosztem innej (a nawet dwóch: piekarzy z innego miasta i konsumentów miejscowych). Wyobraźmy sobie teraz, że w Krakowie zaistniała identyczna sytuacja. Władze Krakowa dogadały się z władzami Warszawy i ustanowiły wspólne cło na towary z Poznania, przy czym pozostawiły bezcłowy handel między sobą. Czy w jakiś sposób taka umowa dwóch miast (analogicznie: protekcjonizm europejski) będzie miała jakieś pozytywne skutki? Znowu mamy tutaj beneficjentów (producenci miejscowi) i poszkodowanych (producenci zamiejscowi, konsumenci). Sytuacja taka nie będzie się niczym różniła od wcześniejszej – skutki dalej będą opłakane. Chantal Mouffe, a wraz z nią bardzo wielu ideologów radykalnej lewicy, nie dostrzega, że protekcjonizm i interwencjonizm zawsze przynosi skutki niezamierzone i zawsze poszkodowanych jest więcej, niż beneficjentów. Nie zauważa, że protekcjonizm i interwencjonizm jest najczystszą formą korporacjonizmu.
Ale jest jeszcze drugi aspekt powyższej wypowiedzi, na który winniśmy zwrócić uwagę. Mouffe pokazuje to, czego żadne mainstreamowe ruchy polityczne, nie mogą ukazać. Zwrócił na to uwagę również Rothbard i przyjęła to cała ideologia libertariańska. Murray Rothbard pisze o tezie, że to „my jesteśmy rządem” w ten sposób:
rząd nie jest „nami”. Rząd w żadnym ścisłym sensie nie „reprezentuje” większości ludzi. Ale nawet jeśli by tak było, nawet jeśli 70 procent ludzi zdecydowało się zamordować pozostałe 30 procent, nadal byłoby to morderstwo, nie zaś dobrowolne samobójstwo ze strony wymordowanej mniejszości.
A w innym miejscu dodaje:
To, że większość ludzi może wspierać lub dokonać kradzieży nie zmywa jego kryminalnej natury i jego poważnej niesprawiedliwości. W przeciwnym wypadku będziemy musieli przyznać, powiedzmy, że jakikolwiek Żyd zamordowany przez demokratycznie wybrany rząd III Rzeszy nie został zamordowany, tylko „dobrowolnie popełnił samobójstwo” – bez wątpienia to groteskowa, ale logiczna implikacja doktryny „demokracja jako dobrowolność”. Po drugie, w systemie republikańskim, w odróżnieniu od demokracji bezpośredniej, lud nie głosuje za konkretnymi sprawami, ale wybiera, na zasadzie umowy wiązanej, swoich „reprezentantów”; reprezentanci dają upust swej woli na określony okres czasu. Oczywiście, w żadnym formalnym sensie nie są prawdziwymi przedstawicielami, ponieważ, w wolnym społeczeństwie, zleceniodawca wynajmuje swojego pośrednika
czy reprezentanta indywidualnie i może, jeśli taka jest jego wola, zwolnić go.
Myśl Rothbarda możemy kontynuować dostarczając tu wielu argumentów za twierdzeniem, że państwo, to jednak nie my: że „my” nie wyrażamy zgody na przeróżne działania państwa. Skoro zaś one nas obejmują, absurdalne wydaje się twierdzenie, jakobyśmy robili to dobrowolnie. W podobnym duchu pisze Henry David Thoreau w „Obywatelskim nieposłuszeństwie”:
Kiedy stoję przed rządem, który do mnie mówi: „Pieniądze albo życie”, dlaczegoż miałbym mu pospiesznie oddawać pieniądze? […] Ja mu nie pomogę. Sam sobie musi radzić, podobnie, jak ja. Nie warto się nad nim rozczulać. Nie ja odpowiadam za pomyślne działanie społecznej machiny. Nie jestem synem inżyniera.
Całym problemem radykalnej lewicy jest niedostrzeganie, że socjalizm i interwencjonizm jest de facto lewicową formą nacjonalizmu. Jest etatystyczną odpowiedzią na represyjny system. Proponuje jeszcze bardziej represyjny system. Powstała więc pewna „nisza na rynku idei” – odkąd lewica stała się tak systemowa, jak cały mainstream, prawdziwą alternatywę mogą zaproponować tylko radykalne ruchy społeczne. Radykalna lewica jest undergroundowa tak samo, jak libertarianizm – tak samo antysystemowa i antyinstytucjonalna. Dlatego zbliżenie Rothbarda i tzw. Nowej Lewicy mogło przynieść skutek. Niestety nie przyniosło. Istnieje jednak pewna frakcja lewicowego libertarianizmu, która kontynuuje antykapitalistyczne tradycje Marksa i tradycyjne wolnościowe ideały. Mutualiści odgrywają niemałą rolę w kształtowaniu ideałów libertariańskich i przyczyniają się do zbliżenia między libertarianizmem a antysystemową lewicą. Warto w tym kontekście wspomnieć o polskich autorach, którzy starają się kontynuować antykapitalistyczne tradycje libertariańskie, zwłaszcza o Zbigniewie Jankowskim i Jędrzeju Kuskowskim.
Demokracja kontrekonomiczna i libertarianizm radykalny
Niewielu myślicieli radykalnej lewicy domaga się odrzucenia politycznej drogi. Mouffe wspomina tutaj Antonio Negri’ego, (autora Goodbye, Mr. Socialism”), który kładzie nacisk na projekt exodusu, dezercji z systemu: nie należy próbować przekształcać istniejących instytucji, trzeba pozostawić je własnemu losowi. Dlatego [zwolennicy tej opcji – FP] nie chcą mieć do czynienia z partiami i nie chcą współpracować ze związkami zawodowymi. Dariusz Kubacki we wspomnianym już tekście, w którym opisuje konferencję na temat „idei komunizmu”, która odbyła się w londyńskim Birkbeck College, przywołuje jedną z konkluzji spotkania (słowo „konkluzji” wydaje się być tutaj nie na miejscu, zważywszy, że pogląd taki prezentowała znaczna mniejszość obecnych na konferencji):
Kryzys finansowy zabił wprawdzie liberalną utopię, ale jego jedynym efektem może być to, że rządy światowe wprowadzą więcej rozwiązań opierających się na regulacji państwowej i koordynacji globalnej, co w konsekwencji wzmocni tylko system kapitalistyczny.
Jaskółką na spotkaniu był Alain Badiou, który dowodził, że państwo nie jest już partnerem dla lewicy. Lewica musi wyjść poza nie i budować struktury alternatywne: antyetatystyczne i antysystemowe. W tym kontekście Ranciere mówi o zdolności do samoorganizacji wspólnoty w wyraźny sposób niezależnej od logiki państwa i globalnej logiki kapitalizmu. Po czym dodaje już z większą pewnością:
Ja uważam, że trzeba walczyć po to, by narzucić naszym państwom nasze reguły, trzeba walczyć o poszerzanie demokracji. I odwrócić pojęcia: stwierdzić, że demokracja nie jest formą państwowości, lecz rzeczywistością władzy należącej do wszystkich.
A cóż oznacza to nowo-nietzscheańskie przewartościowanie wszystkich wartości? Demokracja z pewnością nie polega na tym, – dowodzi Ranciere - by wybierać sobie najwyższego przywódcę. Demokracja jest prawdziwa wtedy, gdy daje możliwość bezpośredniego wpływania na problemy, a po drugie – gdy nie redukuje wszystkiego do aktu wybrania takiej, czy innej jednostki. Ranciere proponuje więc zamiast partycypacji politycznej, dalszą demokratyzację, poliarchizację.
Jest to również niezmiernie ciekawy temat w kontekście strategii libertariańskich, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę ostatnie zawirowania wokół pewnej inicjatywy. Najogólniej mówiąc ścierały się dwie opcje: jedna, uznająca za najskuteczniejszy sposób do osiągnięcia celu kontrekonomię i tworzenie alternatywnych, oddolnych struktur, demonopolizujących państwowe instytucje i druga, zakładająca, że osiągnięcie celu winno się odbywać poprzez secesję. Osobiście, nie uważam by droga secesji gdziekolwiek prowadziła – mało tego, uważam, że jest kompletnie absurdalna. Musi się ona zmierzyć z wieloma przeciwnościami: począwszy od spraw organizacyjnych, a kończąc na sprawach… organizacyjnych. Secesja nie prowadzi do zaniku struktur państwowych – prowadzi do ich rozdrobnienia.
Spróbujmy to pobieżnie naszkicować. Najpierw na odpowiednio dużym (ale nie nazbyt) musi się znaleźć grupa osób, które będą chciały dokonać secesji (jedna osoba, która się sprzeciwia i nie chce się wynieść niemożliwie wręcz komplikuje sytuację). Ale nawet, gdy te osoby uzgodnią między sobą stanowisko wspólne (secesja), muszą dogadać jeszcze wiele innych spraw: organizację społeczną, służby porządkowe, sądownictwo, wiele, wiele innych spraw i wcale nie jest powiedziane, że wszystkie osoby będą miały podobne koncepcje w tych kwestiach – przeciwnie, mogą się diametralnie różnić). Secesjoniści zdają się nie brać pod uwagę, że bez oddolnej organizacji społecznej wszelkie konstruktywne teorie społeczeństwa legną w gruzach kałuży krwi. Nie można dawać dziecku, które dopiero się nauczyło chodzić deskorolki, bo wyrządzi sobie nią więcej szkód, niż będzie miało pożytku. Tak i nie można tworzyć nowych organizacji społecznych bez przystosowania społeczeństwa do nich. Tego problemu secesjoniści nie przeskoczą bez pomocy kontrekonomii i demokracji radykalnej.
Kluczowe w odniesieniu do kontrekonomii wydaje się pytanie, czy ludzie muszą się przekonywać do libertarianizmu, czy nie, czy wystarczy tylko praktykowanie kontrekonomii? Odnoszę wrażenie, że libertarianie celnie punktują prosystemowe rozwiązania, niepotrzebnie jednak chcą przekonać ludzi bezpośrednio do libertarianizmu. W moim przekonaniu wynika to z przyjęcia logiki systemu (posługując się terminem Ranciere’a) – uznania, że ilość determinuje wszystko. Mimowolne przywiązanie do teorii większościowej demokracji liberalnej może jednak przynieść więcej szkód, niż pożytku. Oczywiście w ideach libertariańskich ilość nie ma takiego znaczenia, jakie nadaje się jej we współczesnych systemach politycznych (tj. jest wyróżnikiem czysto prestiżowym, a nie decydującym, gdy chodzi o decyzyjność), niemniej jednak jest to dosyć niebezpieczna podróż do granicy libertariańskiej tolerancji. Raz na zawsze trzeba zarzucić koncepcje większościowe i skupić się na innych – jakościowych (w szczególności etycznych).
Czym objawia się nastawienie na jakość, a nie ilość i jaki ma związek z libertariańską strategią? W całej teorii libertariańskiej etyka i moralność odgrywają niemałą rolę – to na nich opiera się cała baza teoretyczna. Zakładając niemoralność wszelkiego przymusu, libertarianizm kładzie nacisk na zrzeszenia dobrowolne, dobrowolną kooperację. Takie stawianie sprawy prowadzi prosto, choć niebezpośrednio do odrzucenia państwa, jako instytucji, w której ludzie winni pokładać nadzieję. Prosto, bo państwa jedynym argumentem jest siła. Państwo żyje z przymusu, dzięki przymusowi i dla przymusu. Wysługiwanie się państwem jest więc wykorzystywaniem siły przez jedną grupę społeczną wobec drugiej grupy społecznej. Wysługiwanie się państwem jest grą o sumie zerowej. Inaczej jednak rzecz się ma z dobrowolnym współżyciem społecznym, gdzie jednostki angażują się tylko w te akcje, w które chcą i nie są poddawane arbitralnej woli innych ludzi. Można więc powiedzieć, że libertarianizm w tym względzie dąży do urzeczywistnienia społeczeństwa obywatelskiego (postrzeganie społeczeństwa obywatelskiego przez pryzmat partycypacji politycznej jest jednym z większych błędów współczesnej socjologii i politologii).
Ale czy to wystarczy, by określić taką strategię walki o libertariański topos, jako kontrekonomiczną? Kontrekonomię można rozumieć dwojako. Rozumienie węższe uznaje, że praktyka kontrekonomiczna odnosi się do sfery gospodarki – do czarnych i szarych rynków, do odrzucenia państwa, jako instytucji gwarantującej zabezpieczenie interesów. W takim rozumieniu możemy stwierdzić, że kontrekonomia prowadzić będzie do zastępowania państwa oddolnymi inicjatywami. Zwróciłbym jednak uwagę na szerszy kontekst: skoro kontrekonomia ma na celu zastępowanie państwa przez społeczne akcje/ruchy/organizacje/inicjatywy, wtedy każda forma społeczeństwa obywatelskiego będzie mogła być za taką uznana. Albert Jay Nock zauważa, że tak jak państwo nie posiada żadnych pieniędzy, tak samo nie ma własnej władzy. Wszelka posiadana przez państwo władza składa się z tych uprawnień, jakie dało mu społeczeństwo, oraz z tych, jakie od czasu do czasu samo konfiskuje społeczeństwu pod takim, czy innym pretekstem. W podobnym tonie pisze Frank Chodorov: Kiedy polityczna władza rośnie, władza społeczeństwa maleje. Rozwiązanie może być jedno: odebranie przez społeczeństwo tej władzy, z której korzysta państwo. I w tym właśnie rozumieniu tworzenie społeczeństwa obywatelskiego jest kontrekonomiczne.
Warto w tym miejscu przytoczyć badania, przeprowadzone przez Roberta Putnama (Demokracja w działaniu i Samotna gra w kręgle – niestety tej drugiej pozycji nie miałem jeszcze przyjemności czytać), czy Edwarda C. Banfielda (Unheavenly City Revisited i The Moral Basis of a Backward Society). Putnam w pierwszej przywoływanej książce analizuje społeczeństwa północnych i południowych miast włoskich (w drugiej zastanawia się nad aktywnością obywatelską współczesnych Stanów Zjednoczonych), Banfield z kolei w The moral basis… porównuje amerykańskie Utah z południowowłoskim Montegrano. Obaj autorzy w wyjaśnianiu zachodzących zjawisk, które są zaskakująco zgodne, doszukują się różnic historycznych – sięgających aż okresu renesansu. Podstawowa różnica między różnymi regionami Włoch, czy Stanami Zjednoczonymi wynika – zdaniem obu autorów – z historycznego ukształtowania kultury politycznej (nie znajduję w tym momencie innego określenia na nazwanie tego zjawiska): zarówno północ Włoch, jak i Stany Zjednoczone nastawione były na współpracę, samoorganizację i niejako „obrotność”. Inaczej sprawa się miała na południu, które przechodziło z rąk do rąk i nie miało większego wpływu na swój los. Władza sprawująca polityczną i ekonomiczną kontrolę nad tym regionem nie zostawiała wiele miejsca na społeczeństwo obywatelskie, brak jakiejkolwiek reformy rolnej, upalny klimat – te wszystkie aspekty doprowadziły do utrwalenia się postawy amoralnego familizmu (określenie Banfielda). Jan Sowa w swojej świetnej książce pt. „Ciesz się późny wnuku! Kolonializm, globalizacja i demokracja radykalna” konkluduje:
Ze względu na brak poziomej solidarności między obywatelami na Południu intensywnie rozwijał się patronaż – sieć nieformalnych zależności patron-klient. Człowiek, który nie mógł liczyć, że jego interesy zostaną zrealizowane dzięki zbiorowemu działaniu, przyczyniającemu się do dobra wszystkich, dążył do znalezienia sobie protektora; było to jedyną gwarancją załatwienia najważniejszych spraw.
Patronaż istnieje do dzisiaj. Towarzyszy mu zdiagnozowane przez Banfielda przekonanie, że za realizację projektów o charakterze publicznym odpowiada rząd.
Społeczeństwo obywatelskie, samoorganizacja może więc być niezmiernie skutecznym działaniem antysystemowym, choć nie bezpośrednio, to jednak skutecznie. Większa ilość stowarzyszeń oddolnych, inicjatyw grupowych (przypomnijmy sobie znane z filmów patrole sąsiedzkie, czy kilka przykładów, które podaje choćby Boaz w swoim „Libertarianizmie”) to nie tylko „wyręczanie państwa”. Ostatecznym skutkiem może być mentalna rewolucja – uzmysłowienie sobie przez społeczeństwo, że samo może zadbać o swoje sprawy dużo lepiej, skuteczniej, mniejszym nakładem sił, a przy okazji integrując się ze sobą, niż zrobi to jakakolwiek organizacja odgórna.
Nie trzeba więc wcale przekonywać ludzi do ideałów libertariańskich (choć niewątpliwie ma to wiele zalet) – wystarczy zasiać w ludziach ziarno samorządności, pielęgnować i podlewać, aż wykiełkuje i rozsadzi państwową donicę. Mam wielką nadzieję, że właśnie w tę stronę pójdzie warszawskie Stowarzyszenie Liberalis i wspomniana już wcześniej inicjatywa. A co ma do tego wspominana przez Ranciere’a „dalsza demokratyzacja”? Współczesny nurt radykalnej lewicy często posługuje się zwrotem „demokracja radykalna”, który wydaje mi się analogiczny do tego szerszego rozumienia libertariańskiej kontrekonomii. Wychodzi jednak naprzeciw libertarianom o zapatrywaniach konserwatywnych, czy nawet monarchistycznych. Oto bowiem okazuje się, że libertarianizm musi być w pewnym sensie demokratyczny, by mógł określać się mianem wolnościowego. A czym właściwie jest ta demokracja radykalna? Oddajmy głos wspomnianemu już Janowi Sowie:
Dryfowanie elit w stronę oligarchizacji, a mas w stronę populizmu jest efektem – częściowo niezamierzonym, a częściowo wpisanym w naturę systemu – procedur liberalno-parlamentarnych. Lekarstwo na kryzys demokracji, z jakim mamy obecnie do czynienia, można znaleźć, sięgając do demokracji jako takiej, a nie do jej liberalnej [nowożytnej – FP] odmiany, co proponują Mouffe, lub Ost. Nie chodzi o to, aby wykluczone grupy i jednostki lepiej, lub inaczej reprezentować, ale o to, aby je u p o d m i o t o w i ć . Nie chodzi o to, aby poprawniej, lub głośniej wypowiadać się w ich imieniu, ale aby to o n e s a m e mogły się wypowiedzieć.
I dalej mówi: Dlatego ogólną zasadą demokratyzacji powinna być likwidacja liberalnego systemu reprezentacji tam, gdzie to tylko możliwe. Konkluzja może być tylko jedna:
możemy przystąpić w takim stopniu, jak to jest możliwe do ograniczania jego [modelu liberalno-demokratycznego – FP] kompetencji i przenoszenia ośrodków decyzyjnych na jak najniższy poziom, aby możliwość podejmowania decyzji leżała bezpośrednio w rękach ludzi, których te decyzje dotyczą.
Wnioskiem lewicy spod znaku demokracji radykalnej musi być więc odrzucenie państwa, jako instytucji sojuszniczej w walce z systemem oligarchizacji polityczno-gospodarczej. Widać więc jasno, że jest to stanowisko analogiczne do stanowiska przynajmniej części środowiska libertariańskiego. Pozostaje jednak pytanie, co zrobić z taką ideą na skalę światową. I tutaj Jan Sowa przychodzi nam z pomocą i prezentuje teorię radykalnej demokracji (wydaje się, że równie analogiczną do libertariańskiej, co w powyższych fragmentach):
Globalnym wyzwaniom można sprostać tylko dzięki globalnym strukturom politycznym. Z tego powodu ogólnoplanetarna demokracja nie jest tylko marzeniem pięknoducha, ale czymś koniecznym, jeśli nie chcemy, by nasze istnienie zakończyło się atomowym terroryzmem i rządami korporacji podobnymi do takich, jakie Leopold II sprawował na swoim kongijskim ranczu. Czy powinien w związku z tym powstać globalny rząd? Moim zdaniem, zdecydowanie nie. Globalny rząd byłby najbardziej skorumpowanym, zmilitaryzowanym i nieefektywnym reżimem, jaki kiedykolwiek istniał na Ziemi. Jedynym rozwiązaniem jest g l o b a l n y s a m o r z ą d . Demokracja kosmopolityczna musi być oparta nie na idei delegowania przedstawicieli, ale na partycypacji.
Dobrowolna współpraca
Jak więc widać, istnieje dziś na lewicy spora grupa myślicieli z niechęcią odnoszących się do zasad etatyzmu, liberalnej demokracji i kapitalizmu, rozumianemu jako sojusz wielkiego biznesu z gronem decydentów politycznych. Domagają się oni odrzucenia współczesnego reżimu politycznego i proponują na jego miejsce dobrowolne, oddolne stowarzyszenia. Odcinają się od mainstreamowej lewicy, która stała się częścią tego systemu polityczno-gospodarczego, na sztandarach niosą hasła antyetatystyczne, antykapitalistyczne i antysystemowe. Hasła wolności i partycypacji. Hasła, które w całości mógłby dzierżyć libertarianizm.
Co to oznacza? Otóż logiczną konsekwencją takiego stanu rzeczy wydaje się współpraca tą częścią lewicy, która odrzuca państwo i system. Oznacza to, że libertarianizm powinien pójść drogą Rothbarda (oby z lepszym skutkiem), Hess’a, czy Longa i Carsona. Stworzyć sojusz poza polityką.
13.04.2009
Filip Paszko
***
Tekst równolegle ukazał się w serwisie liberalis.pl oraz na blogu autora.
Okradani trzy razy dziennie
Czytelnik CIA, Sob, 2009-04-11 19:46 PublicystykaLokatorzy, anarchiści i ruchy lokatorskie
Poniższy tekst jest fragmentem prezentacji przygotowanej przeze mnie na piąte Targi Książki i Prasy Anarchistycznej w Zagrzebiu w kwietniu 2009. Prezentacja wywołała interesującą dyskusje z udziałem anarchistów z Hiszpanii, Chorwacji, Czech, Belgii, Niemiec i Polski.
Wenezuela: Przeciwko kryzysowi. Przedmowa do 56 wydania El Libertario
H2, Nie, 2009-03-29 11:54 Świat | Publicystyka | Ruch anarchistyczny*Już niedługo pojawi się na ulicach i w internecie kolejny, 56 numer czasopisma anarchistycznego El Libertario, miejsce dzielenia się wolnymi ideami pomiędzy ruchami społecznie zaangażowanymi w Wenezueli i Ameryce Łacińskiej. Ich polityka redakcyjna jest klasycznie nonkonformistyczna, a pismo nie uznaje ustępstw przed autorytarną władzą i represjami. Przedstawiamy poniżej przedmowę redakcji:
Wszyscy średnio rygorystyczni analitycy zgadzają się co do tego, że Wenezuela jest krajem bardzo narażonym na skutki kryzysu. Pytanie jest oczywiste: Dlaczego nasz kraj będzie jednym z najbardziej narażonych na wady systemu kapitalistycznego skoro od 10 lat wprowadza się tutaj tak zwany "socjalizm XXI wieku"? Z kolei, odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta: ponieważ nie zważając na dyskursy i spektakle jakie urządza nam rząd, nie odszedł od linii jaką obserwujemy od dwóch dekad w zglobalizowanej gospodarce światowej.
W efekcie, Wenezuela pogłębiła swoją rolę wyznaczoną przez przepływy kapitałów: sprzedaż, w sposób "bezpieczny i niezawodny" źródeł energii na rynki międzynarodowe. W ten sposób nasz kraj jeszcze bardziej uzależnił się od poziomu zagranicznej konsumpcji ropy naftowej, fundamentu industrializacji i rozwoju kapitalistycznej architektury globalnej po II wojnie światowej. To z tego powodu, podczas państwowego wzmożenia wydobycia ropy naftowej, energiczne przemówienia na temat promocji "ludowej" gospodarki doprowadziło do znanych rezultatów - stanowi jedynie folklor i ciekawą anegdotkę ku uciesze mas. Jest powszechnie wiadome, że za każdym razem kiedy rząd deklaruje wprowadzenie "niepodległości żywieniowej", wzrasta ilość importowanej żywności, której subsydiowanie jest tylko możliwe dzięki funduszom uzyskanym z ropy naftowej.
Po uzyskaniu największych dochodów od trzech dekad i praktycznej kontroli nad całym aparatem politycznym i instytucjonalnym w państwie, rząd boliwariański nie był w stanie przeprowadzić transformacji strukturalnych, którym można by było dodać przymiotnik "pozytywne", ani też znacząco poprawić - nie tylko za pomocą konsumpcji, bo jak wiemy konsumpcja jest jednostką kapitalistyczną - poziomu życia większości z nas. Wzmocnił zaś defekty demokracji przedstawicielskiej, a system chavistowski w rzeczywistości powtórzył po kolei wiele z błędów, jakie popełniły poprzednie rządy w czasach dużych dochodów z podatków: rozwinięcie sieci klientelizmu politycznego, przerost systemu biurokratycznego, nagłe i groteskowe wzbogacenie się nowej biurokracji dzięki władzy i wzrost korupcji na wszystkich poziomach publicznej administracji. I to teraz, w epoce chudych krów, nastąpi rozliczenie wszystkich ekscesów różnych Juanów Barreto i Diosdado Cabello, którzy w czerwonym berecie pasożytują w ministerstwach i gubernatorstwach.
Jak już to pokazał chavistowski pakt z Gustavo Cisnerosem, kryzys odłoży na drugi plan kłótnie między najpotężniejszymi figurami, które uzgodnią swoje interesy, aby za cały burdel, który wywołali płacili ci na dole. Rozmycie polaryzującego spektaklu da szansę opresjonowanym, abyśmy rozpoznali się znowu walcząc o swoje prawa, bez mediatyzacji samozwańczych reprezentantów medialnych. W tej ważnej rekompozycji panoramy społecznej, antagonizmy skanalizują się w swój prawdziwy wymiar: albo jesteś za rządzącymi, szefami i uprzywilejowanymi, albo jesteś za tymi, którzy do wygrania mają wszystko.
W tym kontekście, rząd realizuje agresywną kampanię, aby wprowadzić mechanizmy kontroli nad społeczeństwem i zwiększyć koncentrację władzy. Wykorzystując wstrząs i niepewność wywołane przez międzynarodowy kryzys finansowy, który wykorzystuje się jako pretekst dający możliwość stosowania autorytarnych i regresywnych metod w kwestii praw pracowniczych, socjalnych i politycznych. Jak już powiedzieliśmy wcześniej, najlepszą metodą, aby pozostać świadomym i wytrzymać uderzenie propagandowe polityki rządowej, to zrozumieć genezę i powody tego co u nas się dzieje. I w przypadku Wenezueli, jest to wyczerpanie pewnego modelu politycznego - populistycznego wodzostwa, zmian dokonywanych za pomocą odgórnych dekretów - i ekonomicznego uzależnienia od ropy naftowej, które zamiast być przezwyciężone, zostało jeszcze bardziej pogłębione przez tak zwany "proces boliwariański".
Mimo to, kampania ta jest także szansą na prawdziwą i fundamentalną transformację naszej społeczności, w której ci z dołu nie będą mieć żadnych liderów zesłanych przez opatrzność bożą, ani żadnej drogi na skróty. Trzeba zbudować pomału szeroki, autonomiczny, bojowy i ludowy ruch społeczny, niezależny od wszystkich partii politycznych i organów władzy. Odczarowując jedne po drugich pseudorewolucyjne sofizmaty nowej biurokracji rządowej, jednocześnie odrzucając wpływy i działania partii politycznych, które są spadkobiercami przeszłości. Rozpoznając wszystkie czynniki, które ograniczają naszą walkę indywidualną i kolektywną oraz generując propozycje, nie w celu zdobycia władzy, lecz w celu jej rozproszenia w tkance społecznej. Promując doświadczenie oraz nowe inicjatywy za pomocą których będziemy tworzyć, tu i teraz, inną kulturę. Zacieśniając więzy i przerzucając mosty horyzontalnie pomiędzy wszystkimi sektorami walki.
Przeciwko kryzysowi tych z góry, za mobilizacją i solidarnością tych z dołu!
Kolektyw redakcyjny El Libertario
tłumaczenie: H2
Ani boga, ani szefa ani męża: pierwsza grupa anarcho-feministyczna na świecie
Yak, Nie, 2009-03-29 09:47 Prawa kobiet/Feminizm | PublicystykaPierwsza rzeczywiście anarcho-feministyczna grupa powstała w ramach bujnie rozwijającego sie ruchu anarchistycznego w XIX-wiecznej Argentynie. Pierwsza anarcho-feministyczna gazeta nazywała się "La Voz de la Mujer”. Niestety, o historii anarcho-feminizmu w Argentynie rzadko się wspomina, a jeśli już to tylko zdawkowo.
La Voz de la Mujer ukazało się w Buenos Aires tylko dziewięć razy, przez niecały rok. począwszy od 8 stycznia 1896 r. Wśród sponsorów były osoby ukrywające się pod nazwami: „Grupa Kobiet Mścicielek”, „Ta, która pragnie wypełnić armaty głowami burżujów”, „Niech żyje dynamit”, „Niech żyje wolna miłość”, „Feministka”, „Żeński smok, który pożre burżujów”, „Po wielu piwach” i „Mężczyzna przyjazny kobietom”. Większa część tekstów była pisana po hiszpańsku, jedynie część po włosku. To nie dziwi, zważywszy, że anarchistyczny feminizm dotarł do Argentyny właśnie z Hiszpanii. Nawet feministyczne materiały w włoskojęzycznej prasie zostały napisane w większości przez Hiszpanki.
Inne wydanie pisma o tej samej nazwie wychodziło na prowincji w miejscowości Rosario (gazeta była wydawana przez Virginię Bolten, jedyną kobietę, która została deportowana z Argentyny na mocy ustawy umożliwiającej deportację imigrantów działających w organizacjach politycznych). Jeszcze inne wydanie La Voz de la Mujer było wydawane w Montevideo, gdzie Bolten została wygnana.
Jak ujęły to własnymi słowami wydawczynie, La Voz de la Mujer dążyła do „posuwania naprzód sprawy komunistycznego anarchizmu”. Głównym tematem była złożona natura opresji, której poddawane są kobiety. W jednym z artykułów wstępnych napisano: „W dzisiejszym społeczeństwie nikt nie znajduje się w bardziej opłakanej sytuacji niż kobiety.” Według redaktorek, opresja kobiet była podwójna – ze strony społeczeństwa burżuazyjnego i mężczyzn. Feministyczne podejście widoczne jest w potępieniu małżeństwa i władzy mężczyzn nad kobietami. Podobnie jak anarchofeministki na całym świecie, autorki piszące do gazety rozwinęły koncepcję opresyjności opartą na opresji płciowej. Małżeństwo traktowały jako burżuazyjną instytucję, która ogranicza wolność kobiet, w tym ich wolność seksualną. Małżeństwa bez miłości, wierność będąca skutkiem strachu, a nie pragnienia, opresja ze strony znienawidzonych mężczyzn - to aspekty przymusu umowy małżeńskiej. Anarcho-feministki starały się zwalczać alienację jednostki za pomocą wolnej miłości, a w bardziej systematyczny sposób, przez społeczną rewolucję.
La Voz de la Mujer była gazetą wydawaną przez kobiety, dla kobiet. Był to niezależny głos feministycznego nurtu w ruchu pracowniczym w Ameryce Południowej. To był jeden z pierwszych znanych przykładów połączenia idei feministycznych z rewolucyjną walką klas. Podobnie jak anarcho-feminizm Emmy Goldman, Louise Michel i Voltairine de Cleyre, uznawał walkę z patriarchatem za część szerszej walki przeciwko ekonomicznym i społecznym hierarchiom klasowym. Feminizm głównego nurtu, skierowany do dobrze wykształconych kobiet z klasy średniej, był krytykowany jako "burżuazyjny" i "reformistyczny".
Anarchistyczny feminizm rozwinął się w Buenos Aires w latach 90’tych XIX wieku, wraz ze wzrostem zapotrzebowania na siłę roboczą i wiążącą się z tym imigracją. Największą grupą etniczną imigrantów byli Włosi, następnie Hiszpanie i Francuzi. Właśnie wśród społeczności imigrantów wyłoniła się grupa, która wydawała La Voz de la Mujer. Tak jak w innych krajach kontynentu, anarchizm przybył wraz z imigrantami z krajów europejskich, gdzie był silnie reprezentowany: we Włoszech, Hiszpanii i Francji. Pierwsze anarchistyczne grupy i gazety pojawiły się w latach 60’tych i 70’tych XIX wieku i znalazły podatny grunt ze względu na warunki społeczne w Argentynie. Anarchiści byli częścią zarówno społeczności imigrantów, jak i ruchu klasy pracującej w Argentynie i odegrali znaczącą rolę w kształtowaniu idei i działań ruchu. Pierwsze związki, strajki i demonstracje zostały zorganizowane przez anarchistów. W latach 1880-1890 wydawano aż 20 gazet anarchistycznych w tym samym czasie, w jęz. francuskim, hiszpańskim i włoskim.
La Voz de la Mujer zaczęło się ukazywać po półwieczu ciągłej działalności anarchistycznej. Pismo wywodziło się z tradycji komunistyczno-anarchistycznej i było poświęcone dążeniu do obalenia istniejącego porządku społecznego i stworzeniu nowego, sprawiedliwego i egalitarnego ładu opartego o zasadę „od każdego według możliwości, każdemu według potrzeb”. Jak w innych miejscach, wyrazisty, feministyczny nurt, rozwinął się dzięki inspiracji hiszpańskich aktywistek (choć również włoscy emigranci, tacy jak Errico Malatesta i Pietro Gori wspierali idee feminizmu w swoich gazetach i artykułach). Równa płaca dla kobiet była żądaniem sporej części związków zawodowych zrzeszonych w Federacji Pracowników Argentyny.
Bojowa, wroga wobec reformizmu postawa La Voz de la Mujer zyskała poparcie pracujących kobiet w Buenos Aires, La Plata i Rosario. Każdy numer pisma rozchodził się w kilku tysiącach egzemplarzy, co dla ówczesnych gazet anarchistycznych było bardzo dużą liczbą. Redaktorki pochodziły ze społeczności hiszpańskich i włoskich imigrantek i uważały siebie za kobiety klasy pracującej. Unikalny aspekt tej anarchistycznej gazety polegał na uznaniu szczególnego charakteru opresji kobiet. Gazeta wzywała kobiety do odrzucenia swojej podwójnie podporządkowanej roli jako kobiet i jako pracowników. Pierwszy artykuł wstępny był pełnym emocji wezwaniem do odrzucenia przypisanego kobietom losu.
“Mamy dość nadmiaru łez i takim ogromem nędzy. Mamy dość niekończącego się znoju związanego z wychowywaniem dzieci (choć są nam tak drogie). Mamy dość prosić i błagać i być zabawką w ręku podłych wyzyskiwaczy i nikczemnych mężów. Postanowiłyśmy podnieść głos i solidarnie domagać się, tak właśnie – domagać się, naszego udziału w przyjemnościach uczty, jaką jest życie.”
Pismo wywołało najróżniejsze reakcje ze strony ruchu anarchistycznego. Niektórzy zignorowali je, niektórzy atakowali je, ale wyrażano również podziw. Jedna redakcja wyjątkowo ciepło przyjęła pojawienie się nowego pisma, pisząc: „Grupa aktywistek rozwinęła czerwony sztandar anarchii i zamierza wydawać pismo w celu propagowania idei wśród towarzyszek pracy i niedoli. Pragniemy pogratulować dzielnym inicjatorkom tego projektu i wzywamy wszystkich naszych towarzyszy do udzielenia mu wsparcia." Nie było w tym nic dziwnego, gdyż duża część prasy anarchistycznej w tamtych czasach była przychylna wobec sprawy feministek. W połowie lat 90'tych XIX wieku, w Argentynie pisano bardzo dużo o równouprawnieniu kobiet, o małżeństwie, rodzinie, prostytucji i zdominowaniu kobiet przez mężczyzn. Niektóre gazety nawet wydały całą serię broszur poświęconą "kwestii kobiecej".
Włoskojęzyczne pismo założone przez Malatestę po jego przybyciu do Argentyny w 1883 r, “La Questione Sociale”, opublikowało serię broszur „poświęconych analizie problemów kobiet”. Gazeta „Germinal”, która ukazała się po raz pierwszy w 1897 r. była szczególnie zainteresowana „kwestią kobiecą” i opublikowała szereg artykułów pod ogólnym hasłem „feminizm”. Gazeta broniła „niezwykle rewolucyjnej i sprawiedliwej idei feminizmu” przeciwko tym, którzy widzieli w feminizmie jedynie wytwór eleganckich pań z wyższych sfer. Większość artykułów dotyczących feminizmu, jeśli nie wszystkie, które ukazały się na łamach pism anarchistycznych, została napisana przez kobiety.
Jednak pozornej sympatii, którą cieszyły się zasady feminizmu w ruchu anarchistycznym towarzyszył spory opór w praktyce. Zwłaszcza pierwszy numer pisma spotkał się z dużą wrogością, o czym świadczy artykuł w kolejnym numerze, w którym redaktorki odniosły się bez ogródek do antyfeministycznej postawy rozpowszechnionej wśród mężczyzn w ruchu:
“Podejmując inicjatywę wydawania La Voz de la Mujer, my niegodne ignorantki, powinnyśmy się spodziewać jak zareagują współczesne zbiry ze swoją przestarzałą mechanistyczną filozofią. Jednak oni powinni sobie zdawać sprawę, że my – głupie kobiety – przejęłyśmy inicjatywę i że nasze działania są przemyślane. Gdy pojawił się pierwszy numer La Voz de la Mujer, rozpętało się piekło. Mówiono: „Emancypować kobiety? Po co?”, “Najpierw zajmijm się naszą własną emancypacją, a potem, gdy mężczyźni będą wolni, pomyślimy o waszej emancypacji.”
Stykając się z tak wrogim przyjęciem, redaktorki doszły więc do wniosku, że nie można było się spodziewać, że mężczyźni podejmą inicjatywę w sprawie równości dla kobiet. W tym samym numerze ukazał się artykuł pod tytułem: „Do tych, którzy niszczą ideały”, w którym pada ostrzeżenie pod adresem mężczyzn: „Lepiej wbijcie sobie do głowy raz na zawsze, że nasz cel życiowy nie ogranicza się do wychowywania waszych dzieci i prania waszych ubrań, ale że też mamy prawo walczyć o własną emancypację i o to, by nie podlegać kurateli ekonomicznej lub małżeńskiej." W artykule wstępnym do trzeciego wydania redaktorki podkreśliły, że nie atakują mężczyzn anarchistów jako takich, ale tylko "fałszywych anarchistów", którzy "zdradzili jedną z najpiękniejszych idei anarchizmu - emancypację kobiet".
Oburzenie redaktorek było usprawiedliwione, gdyż idea anarchizmu zakładała wolność i równość dla wszystkich, a nie tylko dla kobiet. Jako kobiety poddane opresji patriarchatu, miały prawo oczekiwać poparcia od towarzyszy anarchistów w walce o emancypację. Jednak wielu mężczyzn anarchistów uznawało, że tego typu problemy mogą być odłożone na „po rewolucji”. Redaktorki La Voz de la Mujer odrzucały taki punkt widzenia, jako obłudny. Anarchizm, w odróżnieniu od innych nurtów socjalistycznych nie koncentrował się tylko i wyłącznie na wyzysku ekonomicznym, łatwo więc było dołączyć do jego programu walkę z patriarchatem. Niestety, teoretyczne poparcie dla feminizmu wiązało się z seksizmem w praktycznych działaniach.
Nie trudno zrozumieć, dlaczego anarchizm przyciągnął feministki i dlaczego feministki słusznie sprzeciwiały się hipokryzji mężczyzn anarchistów. Motywem przewodnim anarchizmu jest walka z wszelką władzą, w tym władzą nad kobietami w postaci małżeństwa i rodziny. Wszyscy anarchiści powinni starać się tworzyć wolne związki. Dzięki położeniu akcentu na stosunki władzy i opresję, możliwe było zrozumienie położenia kobiet jako jednoczesnych ofiar społeczeństwa klasowego i władzy mężczyzn. W czwartym numerze La Voz de la Mujer sformułowano to w ten sposób: „Nienawidzimy władzy, gdyż pragniemy być istotami ludzkimi, a nie maszynami kierowanymi wolą "innego”, a tym „innym” może być rząd, religia i wiele innych rzeczy". Najlepiej podsumowała to jedna ze zwolenniczek ruchu, podpisując się "Ani boga, ani szefa, ani męża".
Więcej informacji znajdziecie w opracowaniu Maxine Molyneux “No God, No Boss, No Husband: Anarchist Feminism in Nineteenth-Century Argentina”(Latin American Perspectives, Vol. 13, No. 1, Latin America’s Nineteenth-Century History, Winter, 1986), na której oparty jest niniejszy artykuł.
Źródło tłumaczenia: http://www.anarchistnews.org/
Buenaventura Durruti - List do J.Miry
Czytelnik CIA, Sob, 2009-03-28 14:52 PublicystykaBuenaventura Durruti
List do J.Miry
W więzieniu w Walencji, gdzie był przetrzymywany Durruti, więźniowie z CNT i FAI, pochodzący z Katalonii, Aragonii i Lewantu, stanowili większość. W związku z tym wewnętrzne sprawy organizacji były jednym z tematów ich rozmów. Od rozłamu z CNT, dwa lata wcześniej, związane z nim konflikty stały się mniej ważne. Działania powrotu anarchistów do CNT, prowadzone przez J.Pedro i J.Lopeza, zaczynały przynosić skutek. Wszystkie tego typu działania były żarliwie dyskutowane w więzieniach.
Durruti, który był zajęty innymi sprawami i trzymał się z dala od tych debat. Po tym liście można by powiedzieć, że był w konflikcie z komitetem CNT.
Stop Dla Eksperymentow Na Naczelnych: Nowa dyrektywa UE
Czytelnik CIA, Sob, 2009-03-28 14:31 PublicystykaPropozycja nowelizacji dyrektywy 86/609/EEC nie spełnia ani oczekiwań europejczyków i organizacji, ani obietnic dawanych na posiedzeniach Komisji i w wywiadach, ani deklaracji wprowadzenia całkowitego zakazu eksperymentów na małpach naczelnych podpisanej w 2007 przez członków Parlamentu.
Istnieje niestety silniejsze lobby, które ma bardziej przekonujące argumenty i radzi między innymi by dokonywac ewaluacji w oparciu o korzyści finansowe - czyli: czy bardziej opłaca się dalej testowac na zwierzętach czy opłaca się wprowadzic alternatywę.
Kontrrewolucyjny aktywizm miejski?
Czytelnik CIA, Pią, 2009-03-27 10:35 PublicystykaW dużych miastach coraz częściej pojawiają się oddolne ruchy stawiające sobie za cel modyfikację otaczającej nas miejskiej przestrzeni, poprawę jakości życia czy ochronę zabytków albo zieleni. Czy jest to oddolna aktywność zmierzająca do włączenia mieszkańców w zarządzanie miastem i rzeczywista szansa przedefiniowania panujących stosunków czy ekspozytura sytej klasy średniej walczącej o ławkę bez kloszarda na zamkniętym osiedlu?
Ruch anarchistyczny w Kolumbii
Czytelnik CIA, Czw, 2009-03-26 21:57 PublicystykaRuch anarchistyczny w Kolumbii
Kolumbia - już samo wymienienie tej nazwy przywołuje nam obraz kraju bardzo gwałtownego i wiecznie trapionego narkotykowymi problemami, ale jest to też inny kraj, mimo tego iż nie zanosi się tam na jakieś znaczące zmiany. W kraju tym obecnie istnieje pięć ciągle działających armii. Po stronie partyzanckiej mamy FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii), ELN (Armia Wyzwolenia Narodowego) i EPI (Ludowa Armia Wyzwolenia). Armie te liczą w sumie ponad 20 000 członków a podejrzewa się, iż mogą zmobilizować jeszcze więcej. Ich główna działalność to porwania, wymuszanie dużych pieniędzy od spółek naftowych działających na ich terenach oraz handel narkotykami. Po stronie rządowej zaś stoi Armia Narodowa oraz coraz silniejsze i bardziej niezależne od swych sponsorów (rządu kolumbijskiego) siły paramilitarne (szwadrony śmierci) specjalizujące się w masakrach ludności cywilnej podejrzewanej o wspieranie partyzantki.
Polityka ekonomiczna rządu kolumbijskiego jest zawsze taka sama, nie ważne kto zasiada w rządzie, ważne by były realizowane plany wprowadzenia neoliberalizmu. Kolumbijskie rządy posłuszne są dyktatowi Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Również w zamian za pomoc Stanów Zjednoczonych w walce z mafią narkotykową (drugs war), możnowładni kolumbijscy oddają amerykańskim koncernom ziemię Indian obfitą w surowce mineralne.
Przez szereg lat ruch wolnościowy był obecny w Kolumbii która okazała się dla niego żyzną ziemią, teraz jakby nastąpiło kolejne przebudzenie i idee wolnościowe ponownie staja się popularne w tym kraju.
Anarchizm w Kolumbii rys historyczny.
Już w połowie XIX wieku dostrzegane były pierwsze objawy pojawienia się anarchizmu w Kolumbii wraz z pojawieniem się pierwszych pism Proudhona. Było to w tym samym czasie gdy młody Elisee Reclus przybył tam z zamiarem stworzenia anarchistycznej koloni z czego w końcu nic nie wyszło.
Pod koniec XIX wieku odbyło się kilka ważnych strajków rzemieślników które zapoczątkowały działania anarchistyczne jak i powstawanie samowystarczalnych komun tworzonych przez J. Albarracina. W 1910 r. po raz pierwszy ukazało się pismo Ravachol które było bardzo wpływowe wśród rzemieślników i robotników. Inne gazety z tamtego okresu to: Trofeos( 1908 ), Crepuscolo( 1910-1911 ), El Obrero( 1912-1916 ), i Paz y Amor( 1913 ). W roku 1918 wybrzeża atlantyckie stało się obszarem wielu strajków które pokazały siłę anarchistycznej praktyki. Działania bezpośrednie, sabotaże, skuteczne wybieranie delegatów pod ścisłą kontrolą wojska oraz robotnicza solidarność bezpośrednio uderzała w rządzących i burżuazję. W roku 1920 działania te przybrały jeszcze większy zasięg poprzez napływ wielu anarchistów z Europy, trzy znaczące kongresy robotnicze zostały niemal całkowicie opanowane przez anarchistów, powstawały nowe grupy jak Antorcha Libertaria w Bogocie, Via Libre w Barranquilla, Grupo Libertario w Santa Marta, i ważna Federacja Pracy Wybrzeża Atlantyckiego (FOLA) która przejęła szesnaście zjednoczeń handlowych tamtego obszaru. Ukazywały się również nowe tytuły i publikacje, m.in.: La Voz Popular, La Antorcha, El Sindicalista, Pensamiento y Voluntad itp.
W czasie dużej aktywności anarchistów w Kolumbii odbywało się sporo strajków jak i innych protestów. Co do ważniejszych osobistości to wymienić należy anarchistycznego bojownika Raula Eduardo Mahecha który był siłą napędzającą wielu protestów. Inne osobistości to Vargas Vila i mało znany acz źle rozumiany Juan de Dios Romero. Natomiast niejaki Biofilo Panclasta znany był jak słynny anarchista i awanturnik (jak sam siebie określał), przesiedział on wiele lat w więzieniach wielu krajów a historia jego życia mogłaby posłużyć za wzorzec niejednej książce. Do dziś dnia krążą o nim legendy, wspomnieć wystarczy, że w Pamplona (jego rodzinnym mieście) matki do dziś dnia grożą swym dzieciom, że jak nie zjedzą zupy to poślą ich do Biofilo.
Wielki kryzys idei wolnościowych nastąpił w Kolumbii jak i na całym kontynencie w roku 1930 i latach późniejszych. Przez szereg lat ruch był uśpiony i dopiero od niedawna coś się ruszyło.
Anarchizm dzisiaj.
Popularyzowanie anarchizmu w spolaryzowanej Kolumbii, gdzie z jednej strony mam rząd z aparatem przymusu i szwadronami śmierci a z drugiej lewackie guerrillas nie jest rzeczą łatwą. Niezaangażowane w ten konflikt grupy opozycyjne nie są zbyt miło widziane i położenie miejscowych anarchistów nie jest zbyt dobre. Lata wojny domowej tez mają tu swój udział i anarchiści muszą twardo stać od tego konfliktu z daleka.
Najbardziej znana i dojrzałą grupą jest Alas de Xue AIT która poprzez kolektywne dyskusje i praktyki wprowadza w życie idee anarchistyczne połączone z tradycyjnymi kulturami zamieszkujących Kolumbię Indian. Praca wykonywana przez kilku jej członków w tradycyjnych indiańskich wspólnotach doprowadziła ich do wniosków twierdzących, iż wspólnoty te niejednokrotnie przechodzą bardzo blisko anarchizmu (wspólnota życia, pomoc wzajemna, odmienne pojęcie władzy) i uzupełniają to klasycznym anarchizmem (podobne rzeczy wprowadzali bracia Flores Magon wiele lat temu w Meksyku). Nazwa kolektywu to połączenie słów Alas (skrzydła) symbolizujące wolność w zachodnim anarchizmie oraz Xue imię jednego z bóstw andyjskiego ludu Kolumbii.
Alas de Xue powstało pod koniec lat osiemdziesiątych z protestów przeciwko uczczenia pamięci 500 rocznicy odkrycia Ameryki. Protesty te prowadzone były przez wiele grup pod wspólnym hasłem Samoodkrycie Naszej Ameryki. 500 lat Rdzennego, Czarnego i Ludowego Oporu a ludzie tworzący później kolektyw nadawali im wolnościowy wydźwięk. Później zaangażowani oni byli w organizację dwóch spotkań studenckich, prowadzonych pod anarchistycznym kątem po których ruch anarchistyczny urósł znacznie w siłę. Innym zadaniem jakie sobie postawili było ocalenie od zapomnienia spuścizny anarchistycznej w Kolumbii (szczególnie tego co się działo w pierwszych dwóch dekadach tego stulecia). Dotychczas tamte lata były opisywane tylko z pozycji marksistowskiej. Kolektyw opublikował książkę Biofilo Panclasta Wieczny Jeniec. Po wyjściu na arenę międzynarodową przystąpili do IWA, później prowadzą wspólne kampanie w obronie ziemi Indian Uwe przed spółkami naftowymi chcącymi zagrabić ich ziemie. Różnobarwny charakter kolektywu (choć w większości anarchistyczny) doprowadzał przez szereg lat do ściągania do niego różnych linii co nieco psuło działalności kolektywu. By odzyskać swój anarchistyczny charakter a i pomóc w koordynacji innym grupom i kolektywom w maju 1998 roku postanowiono zorganizować festiwal pod nazwą Maj 68-69. Ściągnęło to wielu anarchistów z Bogoty, Cali i Medelin.
Święto to zorganizowane było w kilku miasteczkach uniwersyteckich gdzie odbywały się polityczne spotkania, w obiegu była wspólna waluta. Kilku z obecnych studentów otwarcie poparło walczących partyzantów co naraziło zgromadzonych na ataki grup paramilitarnych. Młody anarchista Humberto Pena Taylor i kilkoro z działaczy praw człowieka zostało już zabitych w Kolumbii przez takie grupy, teraz zagrożone było również to spotkanie. W zorganizowaniu tego spotkania pomogli sympatycy anarchizmu uczący się na wydziale prawa Uniwersytetu Narodowego którzy mają tam swój zaimprowizowany kolektyw Anarquistas al Combate.
Inną z grup która brała udział w organizowaniu tego spotkania był kolektyw Mujeres Libres który ma charakter anarchofeministyczny. Swój udział mieli również członkowie trupy teatralnej La Libelula Dorada, kilku z jej członków zajmuje się teraz anarchistycznymi publikacjami. W Medelin działa kolektyw Vargas Vila Libertarian który ma swe udziały w scenie muzycznej, związkach zawodowych oraz prowadzi wiele dyskusji, w Cali zaś różni osobnicy robią zależne od czasu i potrzeby kampanie.
Innymi działaniami prowadzonymi przez kolumbijskich anarchistów to zajmowanie się więźniami sumienia (m.in. odmawiającymi służbę wojskową) jak i działania na muzycznej scenie punk i hardcore gdzie kolportowana jest prasa anarchistyczna.
Kwestie Indian
W ostatnich latach miejscowi anarchiści często dawali swe poparcie dla kwestii rdzennych mieszkańców Ameryki, takie poparcie dostawała m.in. ONIC (Narodowa Organizacja Indian Kolumbii) grupująca ponad 50 plemion. Ziemie rdzennych mieszkańców są grabione przez duże korporacje, jak np. hiszpańska korporacja RESPOL, i cieszą się błogosławieństwem rządu kolumbijskiego. Anarchiści swe poparcie dali m.in. plemieniu Uwe którego sprawa była nagłośniona na cały świat. Kilka lat temu zapowiedzieli oni masowe samobójstwo jeśli kampanie naftowe wkroczą na ich ziemię. Dla Uwe ropa naftowa to krew Matki Ziemi i jej wydobywanie oznacza dla nich śmierć Matki Ziemi i jej mieszkańców. Kampania na rzecz Uwe doprowadziła do zatrzymania poszukiwań ropy choć sprawa nadal pozostaje otwarta. Uwe to tylko jeden z przypadków dyskryminacji praw rdzennych mieszkańców, wiele innych plemion jest pogardzanych za swe tradycyjne formy organizacji życia i dyskryminowanych przez rząd jak i partyzantki jedni i drudzy chcą eksploatacji zasobów ziemi i wykorzystują Indian dla swych własnych celów.
W Kolumbii gdzie jak u nas zbliża się koniec stulecia, codziennie ginie na ulicach pięcioro dzieci, sprzedani kandydaci w wyborach musza skarżyć się na partyzantów by móc prowadzić swe kampanie, polityka i handel narkotykami idą ręka w rękę a my możemy mieć jedynie nadzieję, że idee i ruch anarchistyczny będą miały tam coraz większe wzięcie.
Kontaktować się z kolumbijskimi anarchistami można przez adres:
Alas de Xue AIT
Apdo . Aereo 52477
Bogota ( Kolumbia )
e-mail: smtorrer@bachue.usc.unal.edu.co.
Rewolucyjni Mściciele
Czytelnik CIA, Czw, 2009-03-26 21:02 PublicystykaRewolucyjni Mściciele
Grupa Rewolucyjnych Mścicieli, w ciągu prawie czterech lat swojego działania, od 1910r. do 1913r., dokonała kilkudziesięciu napadów na pociągi, urzędy, carską policję i wyższych urzędników państwowych. Władze carskie, jak i prokuratura Warszawskiej Izby Sądowej, określały Mścicieli jako organizację anarchistyczną, dążącą za pomocą terroru do zburzenia panującego porządku. Częstokroć zacierała się granica pomiędzy czystym bandytyzmem, a walką ideową, jednak sami członkowie każdorazowo starali się nadać swoim akcją wymiar polityczny, poprzez pozostawianie na miejscu akcji listów mówiących o charakterze podejmowanych kroków. Grupa określała się jako terroryści ekonomiczno – polityczni, „której celem jest walka o wyzwolenie klasy robotniczej spod jarzma burżuazyjno-rządowego”. W swym programie pisali również: „..Jednym z celów naszej organizacji jest niesienie pomocy członkom swoim zamkniętym w więzieniu, czy znajdującym się na katordze oraz ich rodzinom”16. Część zdobytych pieniędzy dzielona była pomiędzy członków grupy według ich potrzeb. Jedynymi jak uważali, w dotychczasowej sytuacji politycznej metodami walki były terror i zajęcia majątku rządowego, jaki i prywatnego. Mściciele w swym programie odrzucali walkę o suwerenność Polski: „Nie prowadzimy walki o niepodległość Polski, domagamy się natomiast szerokiej i pełnej autonomii politycznej i kulturalnej dla kraju”. Akcje natomiast, jak wskazywano w odezwie, skierowane były przeciw burżuazji, obszarnikom, inteligentom, duchownym, wyższym urzędnikom, adwokatom, oficerom, kupcom, sędziom i jak to określali innym wyrzutkom społeczeństwa. Swoista niechęć do inteligencji jaką reprezentowali oraz często niesprecyzowana orientacja polityczna, zbliża ich ideologicznie do poglądów Machajskiego, jak i anarchokomunistów. Jednocześnie należało by w tym miejscu nadmienić, iż wielokrotnie ich postępowanie było sprzeczne z ideami anarchizmu. W warunkach represji i ograniczonej działalności partii masowych, spotykali się z sympatią i pomocą niektórych środowisk robotniczych, które widziały w nich bohaterów i mścicieli swych krzywd oraz upokorzeń doznanych po klęsce rewolucji. Poparcie robotników ułatwiało Mścicielom ukrywanie się. Inną przyczyną nieuchwytności był specyficzny instruktaż działania, polegający na przestrzeganiu konspiracji w życiu codziennym członków, który nakazywał, aby Mściciele nie nosili przy sobie żadnych podejrzanych przedmiotów, nie posiadali w domu materiałów propagandowych, unikali w zakładach wszelkich rozmów ideologicznych i krytykujących obecną sytuację polityczną. Udawali całkowite zobojętnienie, jednocześnie informując na spotkaniach o wszystkich swoich spostrzeżeniach i domysłach. Powodowało to trudność w schwytaniu wszystkich jej członków przez „Ochranę” przez prawie trzy lata.
Wszelkie decyzje polityczne i organizacyjne podejmowane były na walnych zgromadzeniach. Grupa nie posiadała przywództwa, a wszyscy jej członkowie mieli takie samo prawo głosu. Jedynie podczas akcji wybierany był dowódca, któremu uczestnicy zobowiązani byli bezwzględne posłuszeństwo. W przypadku jakiejkolwiek dezercji w czasie akcji, zdrady, czy roztrwaniania grupowych pieniędzy, groziła śmierć. Może w wyniku tak restrykcyjnych zasad, zdarzało się to niezwykle rzadko. Niepisanym prawem było również samobójstwo w sytuacjach grożących aresztowaniem i w dalszej konsekwencji możliwością wydania pozostałych towarzyszy. Było ono zazwyczaj przestrzegane. Nowo pozyskani członkowie organizowani i formowani byli w piątki, co miało znaczenie prawdopodobnie przy jakiejkolwiek zdradzie, ograniczając możliwości wydania pozostałych członków grupy. Obok nich istniała „Organizacja Techniczna” spełniająca funkcje wywiadowcze i zaopatrująca grupę w broń. Każdy z bojowców RM zaopatrzony był w pistolet mauzer (do strzału na odległość) i browning (do walki z bliska) oraz odpowiednio do figury bojownika uszyty woreczek z kieszeniami na magazynki naładowane pociskami oraz luźne naboje do pistoletów. Wewnątrz samej grupy panowały bardzo silne więzi przyjaźni i odpowiedzialności za poszczególnych członków jak i ich rodziny w razie aresztowania lub śmierci.17
Założycielami organizacji byli Edward Dłużewski „Zemsta” ur. w 1891 r. syn dozorcy z Bałut18, należący do PPSu-FR w Ozorkowie oraz Józef Piątek „Sęp” ur. w 1889 r., szef Organizacji Bojowej łódzkiego PPS-FR. Pierwszy z nich w wyniku licznych akcji zbrojnych z ramienia PPSu-FR i zabiciu 5 osób (inne źródła podają 10) został aresztowany i skazany na karę śmierci. W związku ze swoim młodym wiekiem, miał bowiem zaledwie 19 lat, kara została mu zamieniona na 12 lat więzienia. Dłużewski początkowo karę odsiadywał w Łodzi, następnie w Piotrkowie i Kaliszu. Symulując chorobę spowodował skierowanie do szpitala, skąd zbiegł. Zdobywszy cywilne ubranie, nocami dotarł do Łodzi., gdzie w listopadzie poznał Sępa, który już nie należał do PPSu z powodu rozczarowania kierunkiem działania partii. Sęp skłaniał się ku anarchizmowi i propagowaniu postaw antyinteligenckich. Przekonał więc młodego Dłużewskiego o konieczności powołania w mieście „zdyscyplinowanej organizacji anarchistycznej”. Obaj krytycznie oceniali dotychczasowe działanie PPS i utworzyli grupę Rewolucyjnych Mścicieli. Program i status został przyjęty według projektu opracowanego przez członków Grupy Rewolucjonistów Terrorystów, organizacji anarchistycznej powstałej na początku 1908 r. z byłych członków PPS-FR, którzy przyłączyli się do Mścicieli. Piątek zaopatrzył grupę w broń oraz przeprowadzał szkolenia. Pierwsza ich wspólna akcja miała miejsce 22 października w kolonii Radogoszcz i skierowana była przeciwko znienawidzonym strażnikom gminnym Wendemu i Jurczence. Dwaj zamachowcy Sęp i Zemsta podeszli do swych ofiar, wyciągnęli broń i zaczęli strzelać aż do czasu, gdy upewnili się, iż obaj nie żyją. Akcja przeprowadzona została w celu propagandowym i miała zyskać wśród mieszkańców dzielnicy poparcie dla ich działań i ten cel został osiągnięty. Jak pisał policmajster Łodzi : „Ściganie Rewolucyjnych Mścicieli jest w wysokim stopniu utrudnione, gdyż znajdują oni poparcie u przychylnie do nich nastrojonej ludności miejscowej”. Zaczęli przyłączać się coraz to nowi działacze pozyskiwani głównie z byłej PPSu. Nierzadko byli to młodzi ludzie z ‘dobrych domów’ np. właścicieli kamienic. Organizacja rozrasta się, powstały nowe grupy w innych miastach: Warszawie, Częstochowie, Radomiu, Kielcach, Sosnowcu, Będzinie, Kaliszu, Żyrardowie i Krakowie. Mściciele stali się bardzo popularni, a za głowę Dłużewskiego władze wyznaczyły nagrodę 500 rubli. Spowodowało to próbę jego aresztowania 2 grudnia na stacji Łódź Fabryczna, w wyniku czego doszło do strzelaniny, w której zginął agent Ochrany Kapłan i rosyjski podchorąży Gawryłow, a dwie osoby zostały ranne. Mścicielom natomiast udało się uciec bez szwanku. Kolejne akcje to, napad 7 grudnia na kasę towarową stacji Pabianice, z której zabrali 7.000 rubli i 16 marca na pociąg osobowy nr. 17 jadący ze stacji Łódź Widzew do stacji Noworadomsk. Zamaskowani Mściciele posiadający browningi i mauzery najpierw zatrzymali pociąg hamulcem ręcznym, a następnie grożąc kasjerowi bronią ukradli kasetki z wypłatami dla pracowników kolei (11000 rubli). Pozostawili na miejscu przestępstwa, jak to już będą mieli w zwyczaju, odezwę i kartkę napisaną w języku polskim: „kasetki skonfiskowała Grupa Rewolucjonistów-Mścicieli” oraz przyłożone dwie pieczęcie, jedna czerwona, druga czarna z napisem - „Grupa Rewolucyjnych Mścicieli”. W czasie trwania akcji wywieszona była również czerwono-czarna flaga. Pościg, który udał się za Mścicielami odnalazł jedynie porzucone przez nich cztery palta. Policji jednak udało się ustalić, iż jedno z nich należało do Stefana Słabosza ps. Wulkan, u którego podczas jego nieobecności przeprowadzono rewizję, w czasie której odnaleziono część pieniędzy. Ustalono również, iż do organizacji należeli: Dłużewski, Jaszke i Jacha ps. Siwek, którzy prawdopodobnie mogli być zamieszani w napad. Pierwsza próba zatrzymania miała miejsce 21 marca w lesie tuszyńskim przez policmajstra miasta Pabianic, Kronenberga. Został on jednak postrzelony, a poszukiwanym udało się zbiec. Wiedząc, iż ich mieszkania są pod stałą kontrolą, w czasie szukania kryjówki (15 kwietnia) spotkali Feliksa Pastusiaka, który dowiedziawszy się, kim są, zaprowadził ich do trzypokojowego mieszkania księgowego fabryki M.Silbersteina, Wacława Brzeziny na ul. Widzewskiej 151. Jednak „pomocnicy” okazali się agentami Ochrany i powiadomili policję o miejscu pobytu Mścicieli, licząc na nagrodę 500 rubli. Dom otoczyła policja, żandarmeria i wojsko. Po długotrwałej obronie od wczesnych godzin porannych do południa dnia następnego, Mściciele wypuścili rodzinę zdrajcy i czekali na decydujące rozstrzygnięcie. W tym czasie policja ewakuowała mieszkańców i na polecenie przybyłego do Łodzi gubernatora podpaliła kamienicę. Dłużewski i dwóch jego towarzyszy nie widząc już możliwości wyjścia z okrążenia, popełnili samobójstwo. Jedynie Słabosz wyskoczył przez okno. Ciężko ranny przyznał się do wszystkich akcji śledczemu, umarł w szpitalu.19 Grupa zemściła się na Brzezinie 3 maja 1911 w Konstantynowie, który to po spaleniu mieszkania, nie mogąc znaleźć żadnego lokalu ze względu na swój czyn oraz po oświadczeniu przez robotników fabryki, iż nie będą z nim pracować, wyprowadził się z Łodzi. Wyrok wykonali: Drynia, Bednarkiewicz i Siemieniec. Policja rozpoczęła poszukiwanie Mścicieli, w efekcie złapano jednego z ważniejszych działaczy, Jana Świątka, powieszonego następnie bez procesu. Śmierć Dłużewskiego nie wstrzymała jednak działalności grupy, przeciwnie, ich akcje stały się coraz śmielsze, powiększono też terytorium działania. W czerwcu dokonali napadu na kasjera Rychłowskiego, w sierpniu na kantor Rzucewa zabijając dwie osoby. Wykonali również wyroki śmierci na strażnikach: Czernym, Sarnocie, Połowcewie i Kiryluku. W celu nadania ideowego charakteru grupie, wydali też odezwę „Do robotników i robotnic”, która rozpoczynała się od słów „Tylko przemocą zdobywa się królestwo niebieskie”. Miała ona charakter antykapitalistyczny i zapowiadała dalszą walkę z wrogami proletariatu. Usprawiedliwiała również walkę z pistoletem w ręku jako walkę o wolność i godne życie.19 lipca 1911 r. Stanisław Bednarkiewicz „Sergiej”, Józef Piotrowski „Franek” i Roman Prawicki „Serwus Młodszy”, stojąc na przystanku podmiejskich linii tramwajowych, stali się obiektem zainteresowania dwóch złodziei kieszonkowych, którzy zamiast portmonetek namacali u nich pistolety. Powiadomili natychmiast o swoim odkryciu policję, która wsiadła do tramwaju jadącego w kierunku Zgierza. Zamachowcom jednak udało się ich zabić, następnie wyskoczyli z jadącego wagonu. Z kolei na początku września, policja podejrzewając o przynależność do Mścicieli braci Chołyszów, przeprowadziła rewizję w mieszkaniu ich ojca – dozorcy na ul. Rzgowskiej 6. Podczas przeszukania mieszkania zostali zaatakowani przez Rewolucjonistów, w wyniku czego zginęli stójkowy Bazulin i żandarm Chołysz, a trzy osoby zostały ranne. W czasie strzelaniny jeden z Mścicieli, Józef Banaszczyk zabił swojego kompana Skibę, który dostał ataku padaczki, w związku z czym nie był zdolny do ucieczki. Mściciele starali się, aby nigdy nikt z nich nie dostał się żywy w ręce carskiej policji, która mogłaby ich zmusić torturami do ujawnienia informacji o grupie. We wrześniu i listopadzie dokonali kolejnych napadów na pociągi. Najpierw na towarowy między stacjami Widzew i Chojny, gdzie rozbili skrzynię z pieniędzmi. Następnie na pociąg osobowy między Rogowem, a Płyćwią.
Nowy rok 1912 przyniósł w styczniu aresztowanie 32 Mścicieli, z których 22 Ochrana przedstawiła konkretne zarzuty i postawiła przed sądem. Natomiast 7 marca grupa napadła na kasjera fabryki Geyera, a czternastego zabiła dwóch strażników Laszczuka i Chwiedczaka. Cały czas Mściciele dbają o wizerunek polityczny swoich działań, poprzez wysyłanie listów do „Kuriera Łódzkiego”, w których wyjaśniali charakter i motywy swoich działań. Wysyłali też listy do policmajstra Rieszanowa, ostrzegające go że niebawem dosięgnie go zemsta. W maju Mściciele napadli na dwóch kasjerów Huty Bankowej, raniąc trzech strażników: Prokopienkę, Biedę i Rosiaka. Na dwa miesiące przenieśli następnie pole swojego działania do Częstochowy, gdzie próbowali zabić policmajstra Pekurę. 2 października po powrocie do Łodzi, carska Ochrana otrzymała informacje od tajnego agenta o miejscu ukrycia Józefa Piątka na ul. Dzielnej (Narutowicza) 78, w mieszkaniu Władysława Gonerskiego. Dom został otoczony, a w wyniku rozpoczętej strzelaniny zginął kapitan Mozel, natomiast ranni zostali podoficer Podchyłko i agent Kowalew. W końcu udało się pojmać ciężko rannego Piątka, który został przewieziony do szpitala, gdzie wkrótce zmarł. Do ostatniej chwili budził strach wśród pilnujących go pracowników Ochrany. Leżąc na łóżku, wyjął spod pościeli zwiniętą kulę bandażu przypominającą bombę, co spowodowało popłoch u przesłuchujących go oficerów.20 Odkrycie miejsca pobytu Piątka, które było przypuszczalnie punktem kontaktowym grupy, umożliwiło aresztowanie szeregu osób należących do Mścicieli. Rozbitą grupę próbował odbudować Michał Zakrzewski „Jastrząb”, który zwołał konferencję członków organizacji w Zakopanem. Mówiono w jej trakcie o zemście za śmierć poległych i aresztowanych towarzyszy. Uchwały i dyskusje mówiły o „prochu, bombach, konfiskatach i zemście na oprawcach”. Uchwalono również odezwę do PPSu, który to według delegatów dopuszczał się wydawania anarchistów w ręce policji. O ile tego typu fakty miałyby się powtarzać, grupa postanowiła podjąć akcje odwetowe. Zakrzewski przyjechał do Łodzi, gdzie 19 listopada 1913 został aresztowany. Torturowany wydał swoich towarzyszy oraz miejsce spotkań, co spowodowało faktycznie zakończenie działalności grupy. W ciągu trzech lat działania Mścicieli, jak podaje E. Ajnenkiel21, przez grupę przewinęło się 371 osób, z czego aresztowano 51. Zostali oni skazani w większości na zesłanie bądź karę śmierci. Szczególnym echem odbił się proces z października 1914 r. Obejmował on 76 oskarżonych i prawie 200 świadków. Po naradzie sędziów proces został w końcu podzielony na parę mniejszych. Wybuch wojny spowodował przewiezienie aresztantów najpierw do Warszawy, a następnie do Moskwy. Tam właśnie odbyły się procesy.
16 Wojewódzkie Archiwum Państwowe w Łodzi, Akta Gubernatora Piotrkowskiego, sygn. 1827/1912
17 H. Rappaport, Anarchizm i anarchiści na ziemiach polskich do 1914 r, „Z pola walki”, nr 3-4, 1981, st. 194
18 W. Pawlak, Na łódzkim bruku, Łódź 1984, s. 143-144.
19 Ibid., s. 144
20 L. Berenson, Z sali śmierci.
21 E. Ajnenkiel, Rewolucyjni Mściciele, „Rocznik Łódzki”, t. XXIX, Łódź 1980, s. 183 – 184.
Program Rewolucjonistów – Mścicieli
Grupa nasza jest organizacją terrorystyczną, polityczno-ekonomiczną, której celem jest walka o wolność klasy robotniczej spod jarzma burżuazyjnego i rządowego. Organizacja uznaje terror jako formę walki politycznej i ekonomicznej w szerokim zakresie, tak, jak w równej mierze dokonywanie ekspropriacji pieniędzy państwowych, jak i burżuazyjnych.
Nie prowadzimy walki o niepodległość Polski, domagamy się natomiast szerokiej i pełnej autonomii politycznej i kulturalnej z podziałem dóbr narodowych między wszystkich ludzi pracy. Jednym z celów organizacji naszej jest niesienie pomocy członkom swoim zamkniętym w więzieniu, czy znajdującym się na katordze oraz ich rodzinom, jeśli one znajdowały się na utrzymaniu uwięzionego i pomocy takiej potrzebują. Zobowiązani jesteśmy też do przyjścia z pomocą tym, którzy rozkonspirowani pomocy tej będą potrzebować.
Zdobyte w akcjach pieniądze rozdzielane będą między wszystkich towarzyszy, w zależności od potrzeb każdego z nich, wiadoma jednak część tych pieniędzy pozostaje w kasie, oddanej pod opiekę zarządu, za co ten jest odpowiedzialny i zobowiązany w określonych terminach do składania towarzyszom dokładnych sprawozdań z wpływów i wydatków.
Członkowie Organizacji wybierają spośród siebie Zarząd, który po powołaniu zobowiązany jest do wykonywania wszystkich uchwał, podjętych na zebraniu. Ważniejsze zagadnienia organizacyjne i polityczne rozpatrywane są przez Ogólne Zebranie Członków. Każdy, kto pragnie należeć do grona Członków Organizacji i nim zostaje, ma obowiązek brania udział~ w razie potrzeby we wszystkich organizowanych akcjach terrorystycznych, w przeciwnym razie nie może być członkiem Grupy Rewolucjonistów - Mścicieli.
Nie uznajemy jakichkolwiek przywódców, każdy posiada prawo głosu i wszyscy są sobie równi. Tylko na czas akcji wybiera się dowódcę, któremu wszyscy uczestnicy akcji są zobowiązani do bezwzględnego posłuszeństwa. Ale tylko w akcji. Członkowie naszej organizacji zobowiązani są do zachowani ścisłej konspiracji i prowadzenia życia normalnego, aby być przykładem dla innych, na dowód, że jesteśmy ludźmi walczącymi o wolność, a ni pospolitymi bandytami i złodziejami.
Seksa
Fali nie da się powstrzymać! Oświadczenie komitetu protestacyjnego Uniwersytetu La Sapienza w Rzymie
Czytelnik CIA, Czw, 2009-03-26 15:11 PublicystykaWeszliśmy w nową erę, możemy to dziś powiedzieć jasno i wyraźnie. Recesja stała się faktem, rząd nie waha się wysyłać policji przeciwko studentom, i przeciwko tym, którzy się mu sprzeciwiają. Oddziały prewencji szarżują przeciwko tym, którzy nie chcą płacić za kryzys.
CNT przeciwko rasizmowi instytucjonalnemu
H2, Śro, 2009-03-25 15:30 Świat | Dyskryminacja | Gospodarka | Prawa pracownika | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | UbóstwoCNT na Wyspach Kanaryjskich sprzeciwia się systematycznemu ściganiu imigrantów, zamienionych w kozły ofiarne odpowiedzialne za wszelkie zło występujące w naszym społeczeństwie.
CNT od kilku lat obserwuje wojnę, jaką rząd kanaryjski i hiszpański toczy przeciwko pracownikom z biednych krajów. Począwszy od propozycji Planu Zatrudniania na Wyspach Kanaryjskich (w którym daje się pierwszeństwo Kanaryjczykom, dyskryminując w ten sposób resztę mieszkańców archipelagu), aż do polowań na ulicach do których zachęca MSW przeciwko mieszkańcom pochodzącym z biedniejszych krajów. Wszystkie działania, które instytucje prowadzą przeciwko imigrantom dążą do tego, aby kryminalizować społeczność biednych imigrantów, którzy mieszkają w tym państwie. Bezustannie dąży się do tego, aby zrzucić na nich dużą część winy za problem bezrobocia, przestępczości, aż po zachowania "nie demokratyczne"
Zaostrzenie przepisów dotyczących imigracji, jak na przykład ostatnia propozycja, aby karać mandatem w wysokości nawet 10 tysięcy euro osoby, które solidaryzują się z tymi, którymi odmawia się podstawowych praw, jedynie dowodzą, że nowe rządy europejskie prowadzą politykę w typowo faszystowskim stylu. Musimy pamiętać, że większość osób, które ryzykują własne życie, życie ich rodzin oraz cały dobytek - pochodzą z krajów, które zostały wyeksplotowane i zubożone przez potęgi europejskie. W przypadku Hiszpanii, mimo wszystkich umów podpisanych przez rząd , nadal sprzedaje się broń wielu państwom, w których chłopcy są więzieni i później wysyłani na wojnę, a dziewczyny wykorzystywane seksualnie przez elity polityczne i wojskowych.
Jak widać, państwo które samo siebie nazywa demokratycznym i szanującym wolność, dzieli swoich mieszkańców na osoby pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej kategorii. Dla osób bez papierów i odpowiedniego pochodzenia, czas niewiele zmienia ich los - rodzą się i umierają podczas wojny, w ekstremalnej biedzie i w warunkach olbrzymiej niesprawiedliwości społecznej. Nie tylko zabieramy im bogactwa naturalne z krajów z których pochodzą, nie tylko wykorzystujemy ich tanią siłę roboczą, aby importować produkty dużo tańsze. Oprócz tego zamykamy ich w więzieniach, torturujemy ich groźbami i nieustającym strachem przed byciem ściganymi i wydalonymi z kraju, wysyłamy ich do krajów trzecich, gdzie nic i nikt ich nie oczekuje. To wszystko za publiczne pieniądze.
Obywatelstwo światowe to jeden z celów walk społecznych. Kategoria obywatela nie powinna być powiązana z jakąkolwiek formą jego pochodzenia [w hiszpańskim słowo narodowość i obywatelstwo jest takie samo - nacionalidad, więc tutaj autorzy mieli na myśli, że bez względu na to czy mamy odpowiedni papierek lub nie należą nam się dokładnie te same prawa co reszcie obywateli, przyp. H2]. Pieniądze i kapitał już to uzyskały dawno temu. Wchodzą i wychodzą, kiedy chcą z pełną swobodą działania. Także pracownicy na świecie powinni mieć pełne prawa, ponieważ bez praw nie istniejesz, nie liczysz się, nie opiniujesz, tylko produkujesz. W tej chwili akceptujemy nową kategorię niewolników, tych którzy tylko są akceptowani, aby pracować, bez głosu i praw. Rasizm instytucjonalny wymierzony w biednych imigrantów powoduje wzrost rasizmu w społeczeństwie. To nie jest polityka przeciwko Boliwijczykom, Peruwiańczykom, Magrebiańczykom, Sengalczykiem, itd. Jest to polityka przeciwko osobom ubogim z tych i innych krajów, przeciwko wszystkim pracownikom.
Widząc tą sytuację CNT domaga się:
1. Zaprzestania nękania policyjnego imigrantów.
2. Zakończenia polityki wydalania z kraju, która generuje jeszcze więcej biedy wśród bezbronnych osób w społeczeństwie.
3. Pozwolienia na łączenie rodzin, tworząc odpowiednie mechanizmy, aby było to prawem a nie przywilejem.
4. Zaprzestania kryminalizacji imigrantów, jedynie z tego powodu, że nimi są.
5. Pełni praw, niezależnie od tego, czy ktoś się urodził czy nie w państwie hiszpańskim.
6. Natychmiastowego zamknięcia CIE, obozów koncentracyjnych dla imigrantów.
H2 | CNT.es