Publicystyka

Jak zamordowano haitański ryż

Gospodarka | Publicystyka | Tacy są politycy

W kwietniu b.r. tysiące mieszkańców Haiti wyszło na ulice protestując przeciwko rosnącym cenom ryżu, fasoli i owoców, które wzrosły w ciągu roku o 50%. Demonstranci domagali się natychmiastowego ustąpienia prezydenta Rene Prevala i atakowali żołnierzy ONZ.

Nieuważny obserwator wydarzeń, opierający się tylko i wyłącznie na krótkich migawkach w TV, mógłby pomyśleć: „Czego mogli chcieć protestujący? Przecież ceny żywności na świecie nie są zależne od rządu Haiti. Dlaczego ludność atakuje żołnierzy ONZ, którzy niosą im pomoc humanitarną? Równie dobrze, mogliby protestować przeciwko suszy i huraganom.”

Shiva: Samobójcza gospodarka korporacyjnej globalizacji

Publicystyka

Chłopi Indyjscy, największe zgrupowanie małych rolników na świecie, staje dziś na skraju wymarcia.

Dwie Trzecie Indii zarabia na życie z ziemi. Ziemia jest najbardziej hojnym pracodawcą w tym kraju miliarda ludzi, który uprawiał tę ziemię od ponad 5000 lat.

Wraz z rozdzieleniem rolnictwa od ziemi, gleby, biosfery i klimatu i z łączeniem go z globalnymi korporacjami i globalnymi rynkami oraz zastępowaniem hojności ziemi z chciwością korporacji, niszczona jest możliwość przetrwania małych rolników i małych farm. Samobójstwa wśród chłopów są najbardziej tragicznym i dramatycznym objawem kryzysu przetrwania, z jakim mierzą się Indyjscy chłopi.

Rok 1997 widział świt samobójstw rolniczych w Indiach. Nagły wzrost zadłużenia był głównym powodem odbierania sobie życia przez farmerów. Zadłużenie jest oznaką negatywnej gospodarki, upadającej gospodarki. Dwa czynniki służyły transformacji pozytywnej gospodarki rolnictwa w negatywną gospodarkę dla chłopów – wzrastające koszty produkcji i spadające ceny dóbr rolniczych. Oba te czynniki mają swoje źródło w polityce liberalizacji handlu i korporacyjnej globalizacji.

W 1998, polityka dostosowań strukturalnych Banku Światowego zmusiły Indie do otwarcia swego rynku ziarna globalnym korporacjom, jak Cargill, Monsanto i Syngenta. Globalne korporacje wkrótce zmieniły gospodarkę surowcową nie do poznania. Ziarna oszczędzane przez farmerów zostały zastąpione przez ziarna korporacyjne, które potrzebują nawozów i pestycydów i nie mogą być oszczędzane.

Oszczędzanie ziaren jest uniemożliwiane przez patenty oraz przez nadawanie ziarnom niepowtarzających się właściwości, przez co ubodzy chłopi muszą płacić za ziarna przy każdym zasiewie. Darmowy zasób dostępny na farmach stał się towarem, który rolnicy są zmuszani kupować co roku. To prowadzi do biedy i zadłużenia.

Wzrastające zobowiązania, które stają się nie do spłacenia popychają rolników do sprzedawania nerek lub nawet samobójstw. Ponad 25’000 chłopów w Indiach odebrało sobie życie od 1997 roku, gdy oszczędzanie ziarna uległo przemianie pod naciskiem globalizacyjnym i międzynarodowe korporacje zaczęły przejmować kontrolę nad rynkiem ziarna. Oszczędzanie ziarna daje rolnikom życie. Monopole ziarna odbierają im życie.

Zmiana oszczędzonego ziarna w korporacyjne monopole rynku ziarna stanowi również zmianę biologicznego zróżnicowania w monokultury. Dystrykt Warangal w Andhra Pradesh hodował niegdyś zróżnicowane rośliny strąkowe, wiechowate i oleiste. Monopol ziarna utworzył monokultury bawełny, prowadzące do zaniku milionów produktów ewolucji i rolniczej hodowli.

Monokultury i jednorodność podnoszą ryzyko nieurodzaju – zróżnicowane ziarna są w pośpiechu zastępowane przez niezaadaptowane i często nietestowane ziarna. Gdy Monstanto po raz pierwszy zastosowało w Indiach bawełnę z Bacillus Thuringiensis w 2002, rolnicy stracili 1 miliard rupii z powodu nieurodzaju. Zamiast obiecanych przez firmę 1500 kg / akr, zebrano jedynie 200 kg. Zamiast wzrostu przychodów o 10000 rupii / akr, rolnicy ponieśli straty wysokości 6400 rupii / akr.

W stanie Bihar, gdy zastąpiono oszczędzane ziarna kukurydzy hybrydowymi ziarnami Monsanto, cały zasiew był nieurodzajny, prowadząc do straty 4 miliardów rupii i zepchnięcia już i tak zdesperowanych rolników jeszcze głębiej w biedę. Biedni chłopi Południa nie są w stanie przeżyć w warunkach monopolu ziarna.

A kryzys samobójstw pokazuje, że przetrwanie małych rolników jest niemożliwe do pogodzenia z monopolami ziarna globalnych korporacji.

Drugim problemem, z jakim muszą się zmierzyć Indyjscy rolnicy jest dramatyczny spadek cen dóbr rolnych za sprawą polityki wolnego handlu WTO. Zasady narzucane przez WTO w rolnictwie to w gruncie rzeczy zasady dumpingu. Pozwalają one na wzrost dopłat rolniczych, jednocześnie nie pozwalając krajom na ochronę swoich rolników przed dumpowaniem sztucznie tanich produktów.

Wysokie dopłaty w wysokości 400 miliardów dolarów połączone z wymuszonym usunięciem barier importu to gotowy przepis na rolnicze samobójstwa. Ceny pszenicy na rynku światowym spadły z poziomu 216 dol. / tonę w 1995 do 133 dol. / tonę w 2001, bawełny – z 98,2 dol. / tonę do 49,1 dol. / tonę, soi – z 273 dol. / tonę do 178 dol. / tonę. Dwukrotny spadek cen nie jest rezultatem zwiększonej produktywności lecz wzrostu dopłat i monopolizacji rynku przez garstkę korporacji agrobiznesowych.

Tak więc rząd USA dopłaca 193 dol. / tonę uprawiającym soję, co sztucznie zaniża cenę soi. Z powodu usunięcia ograniczeń ilościowych i obniżenia ceł, tania soja zniszczyła źródło utrzymania uprawiającym orzechy kokosowe, musztardę, produkującym sezam, orzechy ziemne i soję.

Podobnie co roku 25000 producentów bawełny w USA otrzymuje dopłaty w wysokości 4 miliardów dolarów. To sztucznie obniżyło ceny bawełny, pozwalając Stanom Zjednoczonym na przejęcie kontroli nad światowymi rynkami, do których dotąd miały dostęp biedne kraje afrykańskie, jak Burkina Faso, Benin i Mali. Dopłaty 230 dolarów na akr w USA to oznaczają ludobójstwo w Afryce. Hodowcy bawełny w Afryce tracą 250 milionów dolarów każdego roku. To właśnie z tego powodu małe państwa Afrykańskie zerwały negocjacje w Cancun, prowadząc do załamania się Szczytu Ministerialnego WTO.

Ustawione ceny dóbr rolniczych na rynku światowym kradną dochody biednym chłopom południa. Badania przeprowadzone przez Research Foundation for Science, Technology and Ecology pokazują, że z powodu spadku cen, chłopi Indyjscy tracą rocznie 26 miliardów dolarów, lub inaczej 1,2 biliona rupii. To ciężar, którego ich bieda nie pozwala im nieść. Stąd epidemia samobójstw.

Indie były jednym z krajów, które zakwestionowały niesprawiedliwe zasady WTO i razem z Brazylią i Chinami stały na czele sojuszu G-22. Indie wraz z innymi południowymi krajami podjęły problem ochrony źródeł utrzymania małych rolników przed niesprawiedliwością wolnego handlu bazującego na wysokich dopłatach i dumpingowi. Wewnętrznie jednak, agencje rządowe w Indiach zaprzeczają istnieniu jakiegokolwiek związku między wolnym handlem a przetrwaniem rolników.

Przykładem tej krótkowzroczności jest raport władz Karnataki „Samobójstwa rolnicze w Karnatace – analiza naukowa.” Raport, choć mieni się „naukowym,” czyni nienaukowe, redukcjonistyczne założenia, że samobójstwa mają podłoże tylko i wyłącznie psychologiczne, nie ekonomiczne i znajduje główną ich przyczynę w alkoholizmie. Zamiast proponować zmiany w polityce rolniczej, raport zaleca więc, by zwiększać ich pewność siebie (swabhiman) i samowystarczalność (swavalambam)

Co więcej, o ironio, raportu zaleca w sprawie samowystarczalności zmiany w Ustawie o Reformie Rolnej Karnataki, dopuszczające większe posiadłości i dzierżawę ziemską. To są kroki prowadzące do dalszego wyniszczania małych rolników, których dotąd chroniły „sufity” ziemskie (górne limity własności ziemi) oraz regulacje pozwalające jedynie chłopom i rolnikom na posiadanie ziemi rolnej (jako część polityki „ziemi dla rolnika” rządu Devraja Ursa).

Choć “komisja ekspertów” zidentyfikowała alkoholizm jako przyczynę samobójstw, dane w jej „naukowym” raporcie nie są spójne i nie odzwierciedlają wyników sondażu. Na stronie 10 raportu napisane jest, że 68% ofiar samobójstw było alkoholikami. Pięć wierszy dalej widnieje informacja, że 17% „spożywało alkohol w nadmiernych ilościach”.

Raport stwierdza również, że większość ofiar samobójstw należała do małych i bardzo małych rolników i że większość była także ciężko zadłużona. Zadłużenie nie jest jednak uznane za czynnik prowadzący do samobójstw. Na stronie 32 raport podaje, że wśród 105 badanych przypadków spośród 3544 samobójstw, które miały miejsce w pięciu dystryktach w latach 2000-2001, 93 było zadłużonych, 54% pożyczało od prywatnych źródeł i pożyczkodawców.

Ponad 90% ofiar samobójstw było zadłużonych. Jednak tabela na stronie 63 w tajemniczy sposób obniża zadłużenie jako przyczynę samobójstw do 2,6% i w równie tajemniczy sposób wyłania „złe nawyki” jako główną przyczynę.

Rząd z zapałem próbuje odciąć samobójstwa od procesów ekonomicznych powiązanych z globalizacją, jak wzrost zadłużenia i częstotliwości klęsk nieurodzaju z powodu większej wrażliwości ekologicznej spowodowanej zmianami klimatu i suszami oraz zwiększone ryzyko ekonomiczne z powodu wdrażania nietestowanych ziaren.

To widać wyraźnie w zaleceniu nr 4.3.24.3 „Rząd powinien zaskarżać do sądu osoby odpowiedzialne za dezinformowanie społeczeństwa i rządu przez rozpowszechnianie fałszywych informacji na temat samobójstw rolniczych powodowanych przez klęski nieurodzaju i zadłużenie” (strona 113 raportu komisji ekspertów)

Nie można jednak rozdzielić samobójstw od zadłużenia i problemów ekonomicznych, z jakimi mierzą się mali rolnicy. Zadłużenie nie jest niczym nowym. Rolnicy zawsze organizowali się w obronie wolności od długów.

W dziewiętnastym wieku tak zwane “Zamieszki Dekańskie” były protestami farmerów przeciw pułapce zadłużenia, w jaką ich wepchnięto, by dostarczali tanią bawełnę fabrykom tekstyliów w Wielkiej Brytanii. W latach osiemdziesiątych łączyli się w organizacje farmerskie, by walczyć przeciwko publicznemu zadłużeniu związanemu z Zieloną Rewolucją.

Z powodu globalizacji rolnik indyjski traci jednak swą społeczną, kulturową i ekonomiczną tożsamość producenta. Rolnik jest teraz „konsumentem” kosztownych ziaren i chemikaliów sprzedawanych przez potężne globalne korporacje za lokalnym pośrednictwem ogromnych posiadaczy ziemskich i pożyczkodawców.

To połączenie prowadzi do korporacyjnego feudalizmu, najbardziej nieludzkiego, brutalnego i wyzyskującego połączenia globalnego kapitalizmu korporacyjnego z lokalnym feudalizmem, w obliczu którego rolnik jako samotna ofiara czuje się bezbronny. Biurokratyczne i technokratyczne systemu państwa przychodzą z pomocą dominującym interesom ekonomicznym zrzucając całą winę na ofiarę.

Trzeba powstrzymać tę wojnę przeciw małym rolnikom. Trzeba napisać na nowo zasady handlu dobrami rolnymi. Trzeba zmienić nasz paradygmat produkcji żywności. Żywienie ludzkości nie powinno opierać się na wyginięciu rolników i wyginięciu gatunków. Inne rolnictwo jest możliwe i jest potrzebne – rolnictwo, które chroni źródła utrzymania rolników, które chroni ziemię i jej biozróżnicowanie i które chroni zdrowie publiczne.

Tumaczenie: Jędrzej Kuskowski
na podstawie: Vandana Shiva, The Suicide Economy Of Corporate Globalisation

http://www.zmag.org/Sustainers/Content/2004-02/19shiva.cfm

Włochy: głos z okupowanego wydziału uniwersytetu La Sapienza

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

La Sapienza, Rzym 22 października 2008 r.

Do wszystkich wydziałów, na których ma miejsce mobilizacja, do wszystkich studentów i doktorantów, do wszystkich naukowców zatrudnionych w niepełnym wymiarze.

“Nie zamierzamy płacić za wasz kryzys” – tym hasłem rozpoczęliśmy kilka tygodni temu nasz protest na uniwersytecie La Sapienza w Rzymie. To proste hasło, ale jednocześnie bardzo na czasie. Globalny kryzys jest kryzysem samego kapitalizmu, wynikiem spekulacji finansowej i spekulacji nieruchomościami, konsekwencją systemu bez praw i zasad, w którym rządzą firmy i managerowie bez skrupułów. System edukacji – od liceów do uniwersytetów - nie może ponieść ciężaru kryzysu, ani system opieki zdrowotnej, ani podatnicy. Nasze hasło stało się sławne, powtarzane z ust do ust, z miasta do miasta. Studenci, pracownicy tymczasowi, robotnicy i naukowcy, nikt nie chce płacić za kryzys, nikt nie chce nacjonalizacji strat, gdy zyski przez lata były rozdzielane pomiędzy garstkę bogatych.

To dzięki wielkim mobilizacjom z ostatnich tygodni, w szkołach, uniwersytetach i miastach, władza poczuła strach. Wiadomo, że przerażony pies gryzie. Podobna była reakcja Prezydenta Berlusconiego: „wysłać policję na okupowane uniwersytety i szkoły”, „pozbędziemy się przemocy z naszego kraju”. Jeszcze wczoraj Berlusconi mówił, że jest skłonny zwiększyć pomoc finansową dla banków i że państwo i budżet zapewnią firmom dostęp do kredytów. To oznacza cięcia w sektorze edukacji, mniej środków dla studentów, cięcia w opiece zdrowotnej, ale więcej pieniędzy publicznych dla firn, banków i sektora prywatnego. Zastanawiamy się, gdzie tu jest przemoc: czy przemocą jest okupować uniwersytety i szkoły, czy narzucać Ustawę 133 nakazującą cięcia w funduszach na edukację i odmawiając publicznej debaty na ten temat? Czy niezgoda jest przemocą? Czy przemocą jest tłumienie niezgody za pomocą policji? Kto stosuje przemoc: ten kto przeprowadza mobilizacje w celu utrzymania publicznego statusu szkół i uniwersytetów, czy ten kto chce je sprzedać dla zysku nielicznych?

Przemoc jest po stronie rządu Berlusconiego. W okupowanych szkołach i uniwersytetach panuje atmosfera radości i gniewu – właściwa dla ludzi, którzy walczą o własną przyszłość, którzy nie godzą się na to, by siedzieć cicho i chcą pozostać wolni.

Wmawiają nam, że potrafimy się jedynie przeciwstawiać, że nie mamy własnych propozycji. To kłamstwo: podczas okupacji i spotkań tworzymy nowy uniwersytet, w którym najważniejsza jest wiedza, aspekt społeczny, nauka, ale też informacja i świadomość. Studiowanie jest dla nas bardzo ważne: właśnie dlatego protesty są koniecznością: okupujemy budynki, by publiczne uniwersytety mogły przetrwać, abyśmy mogli nadal uczyć się i prowadzić prace badawcze. Jest mnóstwo rzeczy, które muszą zostać zmienione w uniwersytetach i szkołach, ale jedna rzecz jest pewna: droga do zmian nie wiedzie przez cięcia wydatków. Zmiany w uniwersytetach oznaczają większe środki, większe wsparcie dla badań, dowartościowanie procesu edukacji i gwarantowanie mobilności (od prac badawczych do nauczania). Cięcia oznaczają tylko jedno: zmianę publicznych uniwersytetów w prywatne fundacje, oraz koniec publicznych uniwersytetów.

Plany są jasne: ustawa nr. 133 została zatwierdzona w sierpniu, pomimo protestów dziesiątek tysięcy studentów. Rząd chce zaprzepaścić demokrację, posługując się strachem i terrorem. Ale dziś, z La Sapienza i innych okupowanych wydziałów mówimy: nie będziemy się bać i nie cofniemy się! Wręcz przeciwnie: naszym celem jest zmuszenie rządu do wycofania się z planu. Nie zaprzestaniemy protestów dopóki ustawa 133 i dekret Gelmini nie zostaną wycofane! Tym razem się nie wycofamy! Nie zamierzamy ustępować przed taką arogancją władz. Dlatego prosimy wszystkie wydziały o dołączenie się do okupacji. Skoro władze represjonują okupujących, niech będzie tysiąc okupowanych wydziałów!

Niezwykły sukces strajku generalnego z 17 października nasuwa nam myśl, że nadszedł czas, by przemówić jednym głosem. Sugerujemy jeden dzień mobilizacji 7 listopada, z demonstracjami w wielu miastach, wielką demonstrację całego świata edukacji, od uniwersytetów do szkół, 14 listopada w Rzymie, w dniu w którym związki zawodowe ogłosiły strajk generalny uniwersytetów, dzień w którym chcemy budować oddolny protest w oparciu o studentów, nauczycieli i naukowców. Chcemy też przyłączyć się do strajku generalnego szkół ogłoszonego przez związki nauczycieli na 30 października.

To, co dzieje się w tych dniach świadczy o silnej, niezwykłej mobilizacji. To nowa, dziwna fala, która nie chce się zatrzymać i która chce zwyciężyć. Musimy spowodować, żeby ta fala i wola walki wciąż narastała. Rząd chce z nas uczynić zrezygnowanych idiotów, ale jesteśmy na to zbyt sprytni!

Nasza fala sięgnie bardzo daleko!

Z okupowanych wydziałów La Sapienza, w Rzymie.
http://www.uniriot.org

Caffentzis: notatki na temat kryzysu finansowego

Gospodarka | Publicystyka

0. Niniejsze notatki na temat kryzysu polityczno-finansowego zostały napisane w ciągu ostatniego miesiąca, gdy wiele amerykańskich korporacji finansowych zostało de facto znacjonalizowanych w wyniku bankructw banków komercyjnych i inwestycyjnych.

Islandia: kiedyś było tu Eldorado...

Publicystyka

Jest październik, a już mroźno. Nie tylko na zewnątrz, ale również w środku. Mrozi myśl o tym, co będzie jutro. Czy będzie jeszcze gorzej? Czy pojawi się jakaś nadzieja? Nie jest mroźno w Polsce, ale na Islandii - wyspie do niedawna uznawanej za gospodarczy raj, gdzie każdy ma pracę, dwa samochody i duże oszczędności na koncie. Wszystko zmieniło się 7 października. Trzy największe banki Islandii zostały znacjonalizowane, kurs korony gwałtownie spadł, konta bankowe zablokowane, wymiana pieniędzy na obcą walutę możliwa tylko za okazaniem biletu na wyjazd z kraju. W polskich mediach panika, na Islandii mieszka bowiem koło 10 tysięcy Polaków, z których część będzie teraz poważnie rozważać powrót, plotki o wykupowaniu makaronu i piwa ze sklepów skutecznie wprowadzają w przerażenie rodziny polskich pracowników na Islandii.

Miałam jechać na Islandię, żeby znaleźć pracę. Bilet kupiony dwa miesiące przed. Tydzień przed wylotem zaczyna się. Ostrzeżenia i pytania, czy jednak jadę, że nic nie zarobię. Wizja obejrzenia krachu gospodarczego tak bogatego państwa jednak kusi. Lecę. W samolocie, o dziwo, nie ma wolnych miejsc. Wszyscy pocieszają się, że nie jest tak źle, wiele osób wraca po urlopach. Myślę, że nie będzie źle. To tylko panika.

Reykjavik to małe miasto, 150 tysięcy osób, niewielkie budynki sprawiają wrażenie, jakby było się na polskiej prowincji. Wystawy sklepowe i zagęszczenie ludzi w centrum jednak przypomina, że to stolica. Bardzo często słychać język angielski. Dla turystów z obcą walutą, niegdyś droga Islandia to teraz raj. Wszystko wydaje się w miarę spokojne. Spotykam Islandczyków, z którymi zaplanowaliśmy razem zamieszkać, służą pomocą, obiecują znaleźć dla mnie pracę, znajomy na pewno mnie przyjmie.

W Islandii nigdy nie skłotowano domów, w kraju dobrobytu nie widać takiej potrzeby. Kilkanaście dni temu znajomi Islandczycy postanowili jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Dwupiętrowy dom w samym centrum miasta, zabity gdzieniegdzie dechami stoi pusty. Kilka sprawnych ruchów łomem, nowy zamek i dom jest nasz. Islandzcy skłotersi spędzili tam dziewięć nocy. W dziesiątą przybyłam ja. Następnego dnia szukamy dla mnie pracy i planujemy nowe remonty w domu. Gdy wracamy, drzwi są już zabite. Czekają na nas panowie z firmy, która jest właścicielem pustostanu i mimo wpółczucia mówią, że nie możemy już tam zostać. Pojawia się niepewność. Na szczęście nie brakuje ludzi chętnych pomóc. Praca dogadywana przez znajomego nie jest jednak taka pewna, szef wygląda na przybitego sytuacją ekonomiczną i mówi, że nie wie czy jest robota. Szukam dalej. Ogłoszenia o pracę kiedyś ukazywały się często, dziś w gazetach ogłaszają się tylko malarze. Wysyłanie CV do wielu miejsc też nic nie daje, odpowiedzi zazwyczaj brak, lub jest negatywna. Islandczycy przecierają oczy ze zdziwienia, przecież kiedyś jak się chciało, to praca znajdowała się od razu.

Idę w końcu do urzędu pracy. Kiedyś świecący pustkami, dziś ustawia się w nim kolejka. Na ścianie ogłoszenie po polsku o spotkaniu u konsula odnośnie wyjazdu z wyspy. W kolejce stoi wielu Islandczyków, młodych, energicznych, w średnim wieku. Doradca mówi, że teraz pracodawcy zajmują się bardziej zwalnianiem niż zatrudnianiem i że jest ciężka sytuacja. Coraz większa niepewność. Gościnności pomocnych ludzi nie chcę za bardzo nadużywać, a ze skłotowaniem różnie, mamy nowy budynek, ale miejsce w zbyt dobrym stanie, by je długo utrzymać. Piszemy komunikat dla prasy, o tym, dlaczego skłotujemy my, dlaczego w ogóle na świecie zajmuje się pustostany, piszemy o zawłaszczaniu przestrzeni przez kapitał, gentryfikacji, o rosnących nierównościach społecznych, o kryzysie, który wielu ludzi pozbawi nie tylko pracy, ale też domów. Sąsiedzi są nam przychylni, mówią, że cieszy ich ożywienie w okolicy, życzą nam powodzenia i deklarują wsparcie.

W sobotę pod parlamentem zwołana jest demonstracja, tydzień temu ogłoszono ją przez internet, było 200 osób, teraz około tysiąca. Ludzie trzymają transparenty z hasłami "Chcemy naszych pieniędzy", "Zrezygnuj idioto" (odnośnie szefa Banku Centralnego Islandii, którego obwinia się o katastrofę gospodarczą kraju, jako premier kraju doprowadził on do masowej prywatyzacji), pojawiają się również czarne flagi i slogany anarchistyczne. Protest odbywa się w atmosferze piknikowej, kilka osób przemawia, śpiewa piosenki przy akompaniamencie gitary, nie widać jeszcze społecznej radykalizacji, sam postulat personalnych zmian w rządzie pokazuje, że ciągle istnieje wiara w to, że kapitalizm może funkcjonować bez kryzysu. Przed demonstracją odbywa się akcja Jedzenie zamiast Bomb, wiele osób zjada pyszny obiad, sporządzony całkowicie z jedzenia znalezionego na śmietnikach w supermarketach, tam ciągle wyrzuca się dobre warzywa, owoce, pieczywo, soki i wiele innych rzeczy, wielu Islandczyków nawet nie zdaje sobie sprawy ile pieniędzy ląduje w śmieciach w postaci jedzenia, a dopiero teraz zaczną liczyć się z każdym groszem.

Sporo mówi się o wyjazdach imigrantów, jednak również Islandczycy, zwłaszcza ci młodzi, również gotowi są wyjeżdżać zagranicę do pracy, tutaj, jeśli jeszcze ich nie zwolnili, to i tak nikt im nie chce wymienić koron na obcą walutę. Coraz więcej doniesień o ludziach podpalających swoje samochody, nie mogą bowiem spłacić kredytów wziętych na auto. Większość placów budów stoi, zagraniczne inwestycje są zamrożone tak jak waluta islandzka.

W weekend nocne życie w Reykjaviku tętni, jest też niebezpiecznie. W ostatnią sobotę w szpitalu wylądowało dwóch policjantów, mówi się, że to imigranci, ale Islandczycy mówią, że policja jest coraz bardziej brutalna i można się natknąć na gliniarzy czy strażników miejskich bijących ludzi na ulicy. Niepokoje społeczne na pewno będą wzrastać. A Islandia to również kraj o wysokim współczynniku samobójstw, od znajomego pielęgniarza ratunkowego słyszę, że codziennie jeździ do 2-3 prób samobójczych, próby udane obsługują zakłady pogrzebowe. Na swoje życie targają się głównie młodzi ludzie, między 18 a 35 rokiem życia. Nie widzą nadziei życia w sposób narzucony przez ten system, teraz, gdy wielu ludzi straciło pieniądze może być gorzej. A efekty będzie widać dopiero w listopadzie, wtedy może być tylko gorzej. Stabilizacji raczej nie można się spodziewać w najbliższym czasie, paniczne zwalnianie pracowników i wyjazdy imigrantów tylko pogłębiają niepewność. Podaje się dane o gwałtownym wzroście bezrobocia, mogło ono skoczyć już o kilka procent.

Nadal nie mogę znaleźć pracy, żadnych odpowiedzi na kilkadziesiąt maili z CV, wizyta na Islandii okaże się chyba krótsza niż planowałam. Szkoda będzie opuścić ten kraj, jednak brak pieniędzy i domu zaczyna być coraz bardziej dotkliwy. Nie będzie tu na pewno drugiej Argentyny, ale, mam nadzieję, że ludzie nie załamią się tak jak gospodarka i wezmą sprawy w swoje ręce.

M.

Artykuł opublikowany pierwotnie na: www.rozbrat.org

Usługowcy pierwsi na barykadach?

Kraj | Świat | Gospodarka | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Kto pierwszy rzuci kamieniem w chwiejącego się Lewiatana? Czyja dłoń przemówi brukiem dając wyraz, świadectwo? Inicjując aktem nieposłuszeństwo czas zmian? Zaneguje całościowo urzeczowioną rzeczywistość, szalony spektakl kolorowych towarów, powszechną alienację?

Przyglądając się grupie będącej uznawanej najczęściej za typ idealny proletariatu, należy przyznać, że posiada ona obecnie ekonomiczne stabilną sytuacje[1]. Włączona w znacznym stopniu w konsumpcję uznaje siebie za część systemu. Wyzysk i alienacja zostaje ukryta za częściowym dostępem do dóbr i usług, możliwością odłożenia sobie na wczasy nie tylko pod gruszą. Wykwalifikowani robociarze, producenci, zamieszkujący kraje rozwinięte obecnie nie wydają się grupą rewolucyjną. Politykę zastąpili konsumpcją, a rynkowa wartość ich pracy pozwala na indywidualne negocjacje, które jawią się jako dobrowolne i równe.

Frontex przeciw emigrantom

Publicystyka

Od momentu utworzenia strefy Schengen Unia Europejska systematycznie wspiera i rozwija narzędzia nadzoru i kontroli swoich zewnętrznych granic. Jednym z ostatnich projektow jest Frontex. Czym jest Frontex? Jaka jest jego rolą? W trakcie ostatniej misji Frontexu w Libii władze tego kraju nie potrafiły zrozumieć jego statusu. Traktowano go jako proste przedłużenie UE i Komisji Europejskiej.

Apel krakowskich lokatorów z 20 października 2008 roku

Publicystyka

Poniższy tekst został odczytany i przyjęty jako stanowisko lokatorów zgromadzonych na demonstracji pod Radą Miasta Krakowa (tekst przygotowany przez FA-sekcja Kraków).

Apel do Prezydenta Miasta Krakowa i Rady Miasta Krakowa

Zwracamy się z wnioskiem o zagwarantowanie wszystkim mieszkańcom naszego miasta udziału w podejmowaniu decyzji dotyczących polityki mieszkaniowej oraz innych spraw lokalnych. Żaden przepis nie obliguje formalnie władz lokalnych do poddawania projektu budżetu gminy opiniowaniu czy też konsultacjom społecznym. Jednocześnie też żaden przepis tego nie zabrania! Zgodnie z orzecznictwem Naczelnego Sądu Administracyjnego nie ma przeszkód prawnych aby konsultacja w gminie dokonała się w formie głosowania powszechnego, spotkań publicznych i ankiet. Jeszcze w tym roku należy zorganizować w sali obrad Rady Miasta Społeczne Forum ds. Mieszkalnictwa z udziałem mieszkańców i przedstawicieli władz. Chcemy rozmawiać o projekcie przyszłorocznego budżetu gminy w kontekście wydatków na budownictwo komunalne oraz pomocy dla lokatorów kamienic prywatnych, mieszkań zakładowych, spółdzielczych, komunalnych i ludzi bezdomnych. Proponujemy również, żeby w zmienionym statucie gminy znalazły się następujące zapisy:

1. W każdej dzielnicy Krakowa organizowane będą coroczne zebrania mieszkańców, którzy ustalą kolejność finansowania poszczególnych sektorów budżetu gminy. Głosowanie podczas zebrań dotyczyć będzie podziału środków z budżetu gminy na budownictwo komunalne, dopłaty mieszkaniowe oraz inne sektory: pomoc społeczną, służbę zdrowia, szkolnictwo, ochronę środowiska itd. Mieszkańcy mogą też opracowywać projekty dla samorządu terytorialnego. Obowiązkiem pracowników Urzędu Miasta będzie służenie pomocą w ich przygotowaniu.

2. Uczestnicy dzielnicowych zebrań mieszkańców uzyskają prawo opiniowania wszystkich decyzji dotyczących sprzedaży budynków i nieruchomości majątku gminy Kraków, poziomu czynszów, cennika usług komunalnych, wpływów z podatków oraz innych opłat lokalnych. Władze samorządowe nie powinny sprzedawać żadnej nieruchomości ani ustalać poziomu czynszów bez zgody mieszkańców.

3. Wprowadzone zostaną przez Urząd Miasta nieodpłatne porady prawne w sprawach mieszkaniowych oraz zorganizowana zostanie akcja informująca mieszkańców o tychże poradach. Władze samorządowe będą zobowiązane dostarczać lokatorom jak najpełniejszej informacji o sytuacji mieszkaniowej w gminie. Opłacani przez gminę prawnicy (niezależna od władz kancelaria adwokacka) będą występować po stronie najemców w sporach dotyczących wysokości czynszów, spraw eksmisyjnych i w przypadku wątpliwości dotyczących stanu własnościowego budynków i mieszkań.

Dopiero wtedy głos lokatorów nie będzie ignorowany, a mieszkańcy Krakowa będą się czuli w pełni obywatelami swojego miasta.

Bułgaria: Ekologia kontra zysk

Świat | Ekologia/Prawa zwierząt | Publicystyka

Przyroda w Bułgarii jest cały czas niszczona przez inwestorów, sprzedajnych urzędników i bogatych kupców / spekulantów nieruchomości. Niedługo przed wstąpieniem Bułgarii do Unii Europejskiej, ludzie z różnych krajów, szczególnie Anglicy, zaczęli kupować tanie (dla nich) apartamenty wakacyjne. Zaczął się boom na którym zyskują inwestorzy, a cierpi ekologia i często mieszkańcy.

Bansko to miejscowość historyczna. Znajduje się tam wiele domów w stylu narodowego odrodzenia. Leży ona u stóp trzech gór. Pirinski Park Narodowy kiedyś słynął z dzikiej natury. Obecnie, na terenie parku budowane są mieszkania wakacyjne.

Mieszkania te są puste przez większość roku, choć właściciele mieszkań próbują je wynajmować turystom w zimie. W Bansko buduje się coraz więcej tras narciarskich. Jednak deweloperzy zbudowali zdecydowanie za dużo domów i nie ma na nie wystarczającego popytu. Próbują więc przyciągnąć kupców z innych krajów, w tym z Polski. Budowa tylu mieszkań w których nikt nie mieszka przez niemal cały rok to budowa, która ma na celu tylko spekulacyjny zysk. Tymczasem, przyroda jest niszczona. Mieszkańcy Banska, który mieszkają dalej od gór i parku narodowego teraz mają inne problemy: nowe domy nadmiernie pobierają wodę, co powoduje, że mniej wody dociera do nich. Mieszkańcy mieli nadzieję, że chociaż dzięki turystyce zyskają trochę, jednak tylko nieliczni na tym skorzystali. To prawda, że stworzono nowe miejsca pracy, np. w restauracjach obsługujących turystów, ale to praca nisko płatna. A ponieważ Bansko jest kurortem popularnym wśród cudzoziemców, ceny w Bansko poszły ostro w górę.

W Bansko i innych miejscowościach w Bułgarii, dzicy deweloperzy budują z przyzwoleniem skorumpowanych urzędników.

Góry Rila są także historycznym miejscem, gdzie znajduje się ważny monument Bułgarskiej kultury i prawosławnej religii, Rilski Monastir. Góry Rilskie także mają bogatą przyrodę, mieszkają tam niedźwiedzie i inne drapieżniki. W górach Riła w okolicy Panicziszte na terytorium Parku Narodowego należącego do Światowego Rezerwatu Biosfery, firma, która zarejestrowana jest na Wyspach Dziewiczych, pomimo, że nie ma jeszcze potrzebnych ocen ekologicznych oraz pozwoleń, rozpoczęła betonowanie 240-hektarowej działki. Inwestor kupił ziemię od gminy bez żadnego przetargu. Cena za 1 metr kwadratowy wyniosła około 7 euro, zamiast 30-50 euro jak dyktuje rynek.

W pobliżu powstaje inny ośrodek turystyczny, którego budową zajmuje się Hristo Kowaczki, jeden z oligarchów oraz polityków. 300 ha w górach Riła udało mu się kupić od państwa za 2,5 euro za metr kwadratowy, gdy w tym samym czasie ziemia w okolicy nie była sprzedawana taniej niż po 60 euro za metr kwadratowy.

Milioner Kowaczki, oligarcha którego ludzie giną w porachunkach gangów, prowadzi również nielegalne inwestycje w innej części Riły.

W Borowcu już zbudowano ponad 50 tys. miejsc noclegowych. Zgodnie z planem rozwoju turystyki w Rile, miał oferować tylko 7 tys. miejsc. Pomimo tego inwestorzy rozpoczęli budowę następnego dużego ośrodka - Super Borowiec.

Wszystkie te miejsca są objęte programem Natura 2000.

Na wybrzeżu Morza Czarnego. Parki narodowe w ogóle nie są chronione, a korupcja rozkwita. Tam duże działki kupują ludzie z duża ilością brudnych pieniędzy. Oligarcha i mer Moskwy Jurij Łużkow wykupił teren około Warny. Te działki są również objęte programem Natura 2000. Mer planuje tam wybudować ślizgawkę.

Inwestycje oligarchów w bułgarskie nieruchomości mają inną stronę. - W inwestycjach coraz częściej nie chodzi o to, aby przynosiły zysk, lecz o pranie brudnych pieniędzy z przemytu narkotyków, handlu bronią i żywym towarem. Nie da się inaczej wytłumaczyć budowy wyciągów na wysokości 1500 m n.p.m. To miałoby sens może w Polsce, ale w bałkańskim klimacie tam nie ma śniegu! Jednak w budownictwie łatwo te pieniądze "utopić" i wpuścić do legalnego obrotu - mówi Swilen Owczarow ze zrzeszenia Zieloni Adwokaci.

Niedaleko od Czarnego Morza także są atrakcyjne grunty. Politycy i kryminaliści często dostają je dzięki łapówkom. Zezwolenia na budowę także są do kupienia. Za zmianę planów zagospodarowania terenu lub zmianę gruntu rolnego na budowlany szef gminy może dostać nawet 30 tys. euro łapówki.

Prawa w Bułgarii to kolejna farsa. Kilka lat temu rząd ustalił, że wydane pozwolenie na budowę może zaskarżyć wyłącznie ten, który je otrzymał! Mieszkańcy oraz ekolodzy nie mogą legalnie zaskarżyć pozwoleń na budowę.

Sytuacja ta pogarsza się od pięciu lat. Ruchy ekologiczne protestują. Na niedawną demonstrację w Sofii przyszło ponad 1000 osób, co jak na Bułgarię jest bardzo dużą liczbą. Ponad 50 tyś osób podpisało petycję jednej z organizacji ekologicznych. Jednak nie wiele jest ruchów społecznych, oddolnych ruchów mieszkańców, które mogłyby protestować i próbować powstrzymać tę tendencję. Niestety, większość ruchów ekologicznych myśli, że jedyną nadzieją jest uciekanie się do Komisji Europejskiej, która tak naprawdę niewiele robi.

Niektórzy postanowili zrobić akcję bezpośrednią (w wersji lajt). W lutym 2007 r. wybuchła panika kiedy ktoś wysłał informację pocztą elektryczną, że w kilku miejscach na tamtejszych stokach narciarskich podłożono zdalnie odpalane ładunki wybuchowe, mogące wywołać lawiny.

Wygląda na to, że przyroda już za bardzo wycierpiała, a za mało zrobiono. Zbyt długo aktywiści czekali na beznadziejnych biurokratów z Brukseli. Może niedługo ktoś się zradykalizuje i powstaną tam prawdziwie radykalne akcje bezpośrednie.

McDonald's i Rewolucja Boliwariańska? - Czemu nie...

Gospodarka | Prawa pracownika | Publicystyka

W TVES kapitalistyczny sponsoring nie odejmuje blasku dyskursowi socjalistycznemu. Argentyński piosenkarz Kevin Johansen nie znał jeszcze TVES, kiedy pisał piosenkę "Mc Guevara's o Che Donald's", w której ironizuje na temat komercjalizacji buntu, zamienionego w modę i trywializacji obrazu partyzanta, zamienionego w towar.

Gorzka ironia polegająca na mieszaniu symbolu rewolucji - Che - z symbolem kapitalistycznej globalizacji i imperializmu, jakim jest McDonald's, została przekroczona, kiedy ta globalna korporacja kupiła czas reklamowy w TVES, kanale telewizyjnym prowadzonym przez rząd, który sam siebie nazywa socjalistycznym.

Sprawiedliwość bez państwa

Publicystyka

Temida nie jest ślepa

Stawiajmy szubienice i mnóżmy więzienia, a żyć będziemy w bezpiecznym kraju. Tak brzmi recepta prawicy na walkę z przestępczością. Kwestię źródeł przemocy tłumaczy się w tym środowisku upadkiem tradycyjnych wartości i nieśmiałością policji. Czy więc jedyną cechą wyróżniającą złodzieja ze społeczeństwa jest to, że kradnie? 2 mln więźniów w USA plus kara śmierci oraz milion więźniów w Rosji plus tortury (1) - nie odstraszyły jak dotąd przestępców, ale nasi dzielni reformatorzy prawa nie tracą ducha. Pomysły polityków spod znaku Prawa i Pięści wspiera swoim autorytetem rzecznik praw obywatelskich dr Janusz Kochanowski, który wypowiada się z entuzjazmem o budowie nowych więzień, najlepiej prywatnych, zachwala też politykę "zero tolerancji" na wzór tej wdrożonej w Nowym Jorku (2).

Nestle próbuje złamać związki zawodowe w Alima Gerber Rzeszów

Kraj | Prawa pracownika | Publicystyka

We wrześniu b.r. Jacek Kotula, przewodniczący komisji zakładowej NZSS Solidarność w Alima Gerber S.A. w Rzeszowie (obecnie przedsiębiorstwo należy do Nestle) został zwolniony dyscyplinarnie. To jeden z wielu przypadków łamania praw pracowniczych przez wielkie koncerny działające w Polsce. Nie jest to też pierwszy przypadek, gdy pracownicy muszą walczyć z Nestle o przestrzeganie podstawowych praw w fabrykach koncernu rozsianych po całym świecie. Nadal trwa np. spór pracowników w Rosji o prawo do negocjowania płac.

Poniżej przedstawiamy wywiad z panem Jackiem, przeprowadzony dla portalu CIA przez członka Związku Syndykalistów Polski.

CIA: Oficjalnym powodem Pana zwolnienia była rozmowa z polskim plantatorem, w której poinformował Pan, że firma importuje jabłka z Włoch zamiast skupować je od lokalnych plantatorów. W ocenie zarządu firmy, rozmową tą zadziałał Pan na szkodę firmy. Czy uważa Pan, że to była prawdziwa przyczyna zwolnienia?

Oczywiście jest to tylko pretekst do pozbycia się mnie. Prawdziwą przyczyną było aktywne działanie moje i komisji zakładowej Solidarności, której od trzech lat przewodniczyłem. Nadmienię tylko, że od stycznia do lipca 2008r. przybyło nam 50% nowych członków związku, rozszerzyliśmy działalność na Nestle Polska SA w Warszawie. Żądałem negocjacji podwyżek dla pracowników o 500 zł miesięcznie, gdyż obecnie zwykły pracownik zarabia ok. 1250 zł na rękę.

Pracodawca nie był zainteresowany negocjacjami. Zaproponowałem podpisanie porozumienia dotyczącego walki ze stresem. Dyrekcja odpowiedziała, że nie ma podstaw prawnych do jego wprowadzenia, co jest nieprawdą. Przedstawiłem fakty dotyczące dyskryminacji naszych pracowników w porównaniu do innego zakładu Nestle w Polsce, gdzie pracownicy na podobnych stanowiskach zarabiają ok. 50% więcej niż w Rzeszowie.

Wobec braku reakcji zgłosiłem tę sprawę do ONZ. Wskazywałem wielokrotnie na łamanie prawa przez dyrekcję naszego zakładu, co potwierdzały liczne kontrole PIPu. Prosiłem prezesa Nestle w Polsce o spotkanie w bardzo ważnej sprawie, która przedstawiłem pisemnie w liście do niego. Za każdym razem był mur obojętności. W końcu zdecydowano się mnie pozbyć w najbardziej brutalny sposób - poprzez dyscyplinarne zwolnienie.

Rozmowa z plantatorem, który jest wieloletnim przewodniczącym związku plantatorów Alima Gerber SA oraz rzekome namawianie go do negocjowania przez plantatorów wysokich cen owoców i warzyw jest tylko smutnym pretekstem do pozbycia się mnie z zakładu po 16 latach pracy.

CIA: Jak na wieść o decyzji zarządu zareagowali Pana koledzy z pracy i komisji związku? Czy lokalna komisja zakładowa podjęła jakieś działania w Pana obronie?

Decyzja o zwolnieniu mnie była dla wszystkich szokiem. Koledzy z komisji zakładowej Solidarności zbierali podpisy pod protestem w mojej obronie. Podpisało się 2/3 całej załogi. Komisja nie wyraziła zgody na moje zwolnienie. Również rada pracowników, której byłem przewodniczącym, nie wyraziła zgody na moje zwolnienie. Pomimo tego, pracodawca świadomie złamał prawo zwalniając związkowca podlegającego szczególnej ochronie. Jest to wykroczenie przeciwko prawom pracownika i Państwowa Inspekcja Pracy w Rzeszowie wszczęła odpowiednie postępowanie przeciwko dyrekcji.

CIA: W jaki sposób otrzymał Pan dyscyplinarne zwolnienie?

Po informacji o zamiarze rozwiązania ze mną stosunku pracy i piśmie z 5 września o wyrażenie zgody na moje zwolnienie skierowanym do związków i rady pracowników rozchorowałem się z nerwów i wylądowałem w szpitalu na oddziale kardiologii. Leczyłem się tam tydzień. W tym czasie dyrekcja Alima Gerber SA nachodziła kilkakrotnie moją rodzinę. Najbardziej smutne było najście w dniu 13 września o 7 rano. Czwórka moich dzieci w wieku szkolnym, z których najmłodszy ma 7 lat, które samotnie przebywały w domu, gdyż żona była w pracy na nocnej zmianie, zostały obudzone wielokrotnym dzwonieniem dzwonka do drzwi. 12 letni syn otworzył drzwi i dyrektor próbował wręczyć mu dokument-zwolnienie.

Gdy syn nie chciał przyjąć żadnego pisma dyrektor zażądał od niego zawołania starszego rodzeństwa. Starszy 13-letni syn zamknął drzwi na klucz nie przyjmując żadnego dokumentu. Dyrektor stał przed drzwiami domu do godz. 9.00 i co chwilę dzwonił i stukał do drzwi i okien. Dzieci były przerażone, poinformowały telefonicznie rodziców o całym incydencie. Najmłodszy 7-letni syn płakał cały czas mówiąc: "dlaczego oni chcą wziąć tatusia do więzienia?".

Po odjeździe dyrektora dom był obserwowany do godz. 12.00 przez mężczyznę w czerwonym samochodzie stojącym 50 m od domu. Poinformowali nas o tym sąsiedzi. Po wyjściu ze szpitala poleciałem 16 września do Bułgarii na szkolenie organizowane przez European Trade Union Institute z Brukseli. Zgodę na szkolenie podpisał miesiąc wcześniej dyrektor zakładu.

Byłem jedynym przedstawicielem z Polski. Na lotnisku Okęcie w Warszawie po odprawie bagażowej zobaczyłem mojego dyrektora i panią z działu personalnego idących do mnie. To był szok ich tam zobaczyć. Pobiegłem do odprawy paszportowej i więcej ich nie widziałem. Po powrocie ze szkolenia nie wpuszczono mnie do zakładu, mówiąc, że zostałem zwolniony na... lotnisku.

CIA: W jaki sposób zarząd naświetlił sprawę załodze? Czy próbowano nastawić pracowników przeciwko Panu? Czy okazało się to skuteczne?

Zarząd firmy poinformował, że jestem wielkim przestępcą ponieważ działałem na szkodę firmy, rzekomo namawiając plantatora do negocjowania jak najlepszych cen na owoce. Miałem według zarządu w ten sposób spowodować, że zyski firmy się obniżą, a zatem pracownicy nie mają co liczyć na wysokie podwyżki. Poza tym komisję zakładową próbowano zastraszyć tym, że związkowcy będą musieli chodzić po sądach. Czy to okazało się skuteczne? Myślę, że w pewnym sensie tak.

CIA: Kiedy rozpocznie się proces sądowy?

Pozew złożyłem 25 września w sądzie pracy w Rzeszowie. Termin rozprawy wyznaczono na 10 listopada. Wierzę, że wygram tak jak wygrałem pół roku wcześniej, gdy pracodawca ukarał mnie bezprawnie karą nagany za to, że wszedłem razem z inspektorem BHP na kontrolę na nocną zmianę. Nic złego nie zrobiłem. Inspektor uznał ponadto, że działałem na korzyść zakładu informując przewodniczącego związku plantatorów, że sprowadza się jabłka z Włoch. Niech nikt mi nie mówi, że jabłka z Włoch są tańsze niż spod Rzeszowa. Poza tym plantatorzy są akcjonariuszami zakładu, to nie jest jakaś konkurencja, lecz jedna wielka rodzina, bez której zakładowi byłoby ciężko funkcjonować.

CIA: Zwolnienia aktywnych związkowców są w Polsce na porządku dziennym. Klimat polityczny dla działalności związkowej jest bardzo niekorzystny. W tym roku miały już miejsce m.in. zwolnienia związkowców na Poczcie Polskiej w Gdańsku, w wielonarodowej firmie tłumaczeniowej Lionbridge w Warszawie i w Nestle w Rzeszowie. Próbowano też zwolnić związkowców w General Electric w Łodzi. Pracodawcy zdają się być bezkarni. Jak Pana zdaniem można odwrócić ten niekorzystny trend?

Po pierwsze trzeba nagłaśniać przypadki łamania prawa przez pracodawców. Trzeba pokazywać ludziom jakie draństwo popełniają firmy, które świadomie łamią prawo zwalniając chronionych działaczy związkowych. Po drugie trzeba zmienić prawo, aby ochrona działaczy związkowych, którzy narażają się na pierwszej linii frontu walki z pracodawcą o prawa pracowników, nie były iluzoryczne. Wszystkie związki zawodowe muszą działać razem w tej materii.

CIA: Praca tymczasowa jest zjawiskiem coraz bardziej powszechnym. Jakie trudności napotkał Pan próbując walczyć o równe traktowanie pracowników zatrudnionych na stałe i pracowników pracujących na umowach tymczasowych za pośrednictwem zewnętrznych agencji?

Od trzech lat nasz zakład wynajmował pracowników od agencji Impel. Pracownicy ci wykonywali te same prace co nasi, lecz za prawie połowę mniejszą stawkę. Nie otrzymywali dodatku za pracę w hałasie, nie mieli pranej odzieży roboczej, nie mieli posiłków profilaktycznych.

Byli gorzej traktowani od naszych pracowników, co jest niezgodne z ustawa o agencjach pracy tymczasowej. Sprawę tę zgłaszaliśmy do dyrekcji zakładu, lecz bez rezultatów. Zgłosiliśmy dwa lata temu do PIPu. Po kontroli okazało się, że nasze uwagi się potwierdziły. Zakład przyjął później na stałe ponad 70 pracowników agencji na stawkach takich jak pracownicy Alima Gerber. Co więcej, kilku pracowników złożyło pozew do sądu przeciw Impelowi, że było gorzej traktowanych i adwokat wyliczył ich szkodę na ok. 12 tys. zł rocznie. Sprawa jest cały czas w sądzie.

CIA: Międzynarodowy charakter wielu firm działających w Polsce daje pewne szanse prowadzenia międzynarodowych akcji nacisku w przypadkach łamania praw pracowniczych. Jakie ma Pan doświadczenia we współpracy z organizacjami w innych krajach?

Doświadczenia mam bardzo dobre. Szczególnie dobrze układała mi się współpraca ze związkowcami z krajów „starej" Unii. Tam jest całkiem inna kultura związkowa. Np. w 2006 r. napisałem skargę do centrali w Szwajcarii na głodowe zarobki w naszej firmie. Przedstawialiśmy, że za pensję którą otrzymywał nasz pracownik nie da się utrzymać nawet on sam, nie mówiąc już o jego rodzinie. Otrzymywaliśmy wyrazy wsparcia od Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych z Brukseli, IUF (Międzynarodowy Związek Pracowników Przemysłu Spożywczego) z Genewy, Europejskiej Rady Zakładowej oraz od wielu związkowców z Francji, Hiszpanii, Włoch, Szwajcarii. Przyjechał specjalnie do nas dziennikarz ze Szwajcarii z Basler Zeitung i napisał duży artykuł w tej gazecie. W innej gazecie (Input) opublikowano o nas artykuł na cztery strony.

Media i zachodnie organizacje to tak naprawdę jedyna broń polskich związkowców.

CIA: Czy w związku z utratą pracy potrzebuje Pan pomocy materialnej? W jaki sposób związkowcy i ludzie zainteresowani prawami pracowniczymi mogą pomóc w tej sytuacji?

Od 16 września nie otrzymuję pensji. Nie mam prawa do zasiłku dla bezrobotnych, gdyż zwolniono mnie dyscyplinarnie. Utrzymujemy się z pielęgniarskiej pensji mojej żony. Mam czwórkę dzieci, które bardzo do tej pory przeżywają to co się wydarzyło ze mną. Do 15 października muszę jeszcze spłacić pożyczkę z funduszu socjalnego. Jestem w takiej sytuacji, w jakiej jest wielu zwykłych pracowników Alimy Gerber, którzy pomimo ciężkiej pracy mogą sobie pozwolić tylko na opłacenie rachunków, bilet do pracy i chleb z masłem. Wierzę w zwycięstwo dobra. Życzliwych ludzi proszę tylko o modlitwę.

CIA: Dziękujemy za wywiad. Życzymy powodzenia w dalszej walce i sukcesu w dążeniu do przywrócenia Pana do pracy!

Odwaga utopistyki

Publicystyka | Recenzje

Utopia stanowi jeden z elementów kondycji człowieka nowoczesności. Narodzona w renesansie wiąże się ściśle z uznaniem ludzkiej kreatywności, zanegowaniem istniejącego (nie)porządku, wskazaniem na jego tymczasowość. Wiara w ludzką racjonalność, możliwość tworzenia rozpalała umysły wielu wybitnych myślicieli. Aż do czasów Marksa projekty idealnego Państwa rozwijały się w zaciszu gabinetów, przy biurku tworzone kolejne wizje zbawienia ludzkości, utworzenia systemu ludzkiego. Utopie te pełniły przede wszystkim funkcję krytyczną, obnażały absurdy i niesprawiedliwości panującego systemu społecznego, przeciwstawiając mu inne sposoby egzystencji, inne wartości. Utopia była przekraczaniem tego co jest, siłą wyobraźni wymykała się instrumentalizacji rozumu, płaskiemu pozytywizmowi, ukazywała możliwości. Utopia jednak, poprzez swoja ignorancję dla badań empirycznych, sytuowała się w sferze marzeń. Socjalizm utopijny nie był w stanie zaprezentować drogi do upragnionego społeczeństwa, nie bazował na istniejących, materialnych interesach klas czy grup podporządkowanych. Jego fantastyczność sprawiała, stwierdza Immanuel Wallerstein, że poza nadziejami utopia siała również rozczarowanie. Ignorancja dla faktów umożliwiała legitymizację zbrodni i tyranii. XX wiek przyniósł głębokie rozczarowanie utopią. Niemniej, pragnienie innego, lepszego świata, pozostało, czyniąc rozczarowanie jeszcze bardziej gorzkim.

Małe tyłeczki są „passé”

Publicystyka

Kultura masowa jako sfera obowiązków

Współczesna kultura masowa zwykła przedstawiać samą siebie jako rzeczniczkę wyzwolonych przyjemności. Style życia, do których namawia, prezentuje jako przestrzenie nieskrępowanej zabawy i spontanicznego zaspokajania pragnień. Nie brakuje jednak takich, którzy jej roszczenia traktują ze sceptycyzmem. Przedstawiciele szkoły frankfurckiej już ładnych kilkadziesiąt lat temu sporządzili zgoła odmienny portret opisywanego zjawiska. Odbiorcy kultury masowej opisywani byli nie jako swobodnie decydujące indywidua, lecz ofiary permanentnej manipulacji ze strony „przemysłu kulturowego” narzucającego im sztuczne konsumpcyjne pragnienia.

Kryzys finansowy a szanse rewolucji społecznej

Gospodarka | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Kryzys i reakcja

W ciągu ostatnich tygodni, polscy lewicowcy napisali szereg artykułów o kryzysie ekonomicznym w USA i jego spodziewanych efektach. Niektórzy przewidują nawet masowe wystąpienia społeczne w wyniku kryzysu. Warto się jednak zastanowić, czy zawsze takie protesty towarzyszą kryzysom finansowym?

Historia pokazuje, że możliwe są bardzo różne reakcje społeczeństwa na kryzys finansowy. Oprócz reakcji społeczeństwa, ważna jest także strategia ruchów społecznych.

Skala obecnego kryzysu, mierzona wysokości strat pieniężnych może przewyższać poprzednie kryzysy w historii Ameryki i warunki społeczne także mogą się bardzo różnić. Warto jednak przyjrzeć się poprzednim kryzysom, żeby zrozumieć, jak są powodowane i jak kapitalizm unika masowych protestów.

75 lat temu

Bańki spekulacyjne nie są niczym nowym w kapitalizmie. Od czasów manii na kupowanie tulipanów na początku XVII wieku, poszukiwanie łatwych i szybkich zysków prowadziło do pęknięcia baniek spekulacyjnych. Zanim to jednak następuje, wielu inwestorom udaje się zbić ogromne fortuny. Kluczem do utrzymania zdobytego na spekulacji majątku jest umiejętność zminimalizowania ryzyka we właściwym czasie. Ci, którzy są w stanie kontrolować politykę za kulisami i są w stanie wdrożyć sposoby przesuwania lub ograniczania ryzyka, wychodzą obronną ręką z kryzysów. Dlatego wciąż biorą udział w grze spekulacyjnej.

W 1933 r., zaraz po zaprzysiężeniu prezydenta Roosevelta, Kongres Amerykański przyjął ustawę pomocy dla banków o nazwie Emergency Banking Relief Act. Ustawa zakładała, że rząd USA będzie sprawdzał kondycję finansową banków i pomagał niektórym z nich. Stworzono instytucję o nazwie Federal Deposit Insurance Corporation (FDIC), której celem było zapewnienie ograniczonego ubezpieczenia osobom powierzającym środki bankom będącym częścią systemu. Wielu ludzi straciło zaufanie do banków i trzymało pieniądze w domu. Gdy jeszcze istniała wymienialność na złoto, wielu ludzi zamieniło pieniądze papierowe na złoto. Jednak zawieszono wymienialność na złoto i Departament Skarbu uzyskał prawo do przejęcia złota należącego do prywatnych właścicieli, gdy posiadali dużą jego ilość. (Wymienialność na złoto została potem przywrócona i ostatecznie porzucona w krytycznym 1971 r.) Dolary stały się czymś w rodzaju weksla.

Interwencja, z którą mamy do czynienia obecnie nie jest czymś nowym i niezwykłym. Podobna strategia została wdrożona przez rząd w 1933 r., by radzić sobie z kryzysami. Jedyną nowością jest skala proponowanej pomocy, związana z o wiele większą skalą spekulacji i innych rodzajów inwestycji.

Ustawy z 1933 r. były bezpośrednią odpowiedzią na Wielki Kryzys. Rozpoczął się on w 1929 r. jako recesja, a w 1933 r. był już określany jako kryzys. Próba krótkiego opisu przyczyn Wielkiego Kryzysu będzie z konieczności niekompletna i uproszczona. Niemniej warto wspomnieć o kilku.

W latach 20-tych tani kredyt był powszechnie dostępny. Wzrost krótkoterminowy był silny, ale towarzyszyło mu poważne zadłużenie konsumentów i spółek handlowych. Gdy sytuacja się pogorszyła, dłużnicy ograniczyli wydatki, by spłacić długi, co z kolei obniżyło popyt. Klasyczne błędne koło. Spowodowało to cięcia kosztów, bezrobocie i niespłacalność kredytów. Gdy pożyczkobiorcy nie byli w stanie spłacać kredytów, banki pożyczające pieniądze również stały się niewypłacalne. To spowodowało obniżenia zaufania ludzi do banków i do wycofywania pieniędzy z banków. Szereg powiązanych ze sobą przyczyn spowodował pogorszenie sytuacji banków i gospodarki jako całości. W 1933 r. rozpoczęły się masowe zwolnienia, a bezrobocie osiągnęło 25%. W tym samym roku upadłość ogłosiło 9744 banków.

W obecnych warunkach, kapitał jest skoncentrowany w mniejszej liczbie instytucji niż wcześniej. Zamiast plajty 10 tys. banków jak w latach 30 tych, dziś ogłaszana jest upadłość kilku ogromnych banków.

Polityczne reakcje na Wielki Kryzys

Franklin Delano Roosevelt rozpoczął w 1933 r. politykę, która została nazwana „New Deal”. Niektórzy prawicowi Amerykanie i ci, którzy wierzyli w politykę leseferyzmu błędnie ogłosili Roosevelta „komunistą”. W rzeczywistości sprawy miały się całkiem inaczej: jak powiedział sam Roosevelt, „New Deal” uratował kapitalizm.

Kariera polityczna Roosevelta uratowała wielkich kapitalistów przed rosnącą falą lewicowego radykalizmu i populizmu. (Populiści byli podzieleni, niektórzy z nich skłaniali się w stronę lewicowego socjalizmu, a niektórzy w kierunku narodowego-socjalizmu)

Popularność lewicowych radykałów znacznie wzrosła w latach 30'tych po osłabieniu w czasie pierwszej wojny światowej. Jednak amerykańscy socjaliści zerwali ze zwolennikami bolszewizmu już w czasie Rewolucji Rosyjskiej. W tym samym czasie oddalili się też od anarchistów. W szeregach socjalistów panowały głębokie podziały. Także w latach trzydziestych, Komintern lansował ideę frontu ludowego.

Socjaliści tacy, jak Norman Thomas i Upton Sinclair cieszyli się wówczas dużym poparciem w wyborach. Thomas podkreślał różnice pomiędzy socjalizmem i komunizmem i nawoływał do stworzenia niekomunistycznego ruchu socjalistycznego. Thomas próbował stworzyć odrębną tożsamość i politykę socjalistyczną. Wielu jego potencjalnych sojuszników, którzy byli umiarkowanymi socjalistami, wybierało drogę reform wewnątrz systemu, wspierając politykę New Deal i działając w ruchu pracowniczym. Oddalali się oni coraz bardziej od tożsamości socjalistycznej. Do 1940 r. szeregi socjalistów zwęziły się do małej grupy działaczy, którzy nie zostali całkowicie wchłonięci przez Rooseveltyzm i nie działali wewnątrz systemu. W 1948 r., Thomas kandydował po raz ostatni w wyborach prezydenckich i niechętnie poparł umiarkowane reformistyczne skrzydło socjalizmu.

Wielu działaczy nastawionych bardziej bojowo, w tym wielu komunistów, również postanowiło związać się z Rooseveltyzmem, wybierając strategię entryzmu. CPUSA miało duże sukcesy w organizacji pracowników. Po kryzysie partii w latach 30tych i 40tych, pogłębiane jeszcze przez dyskusje dotyczące stalinizmu, nastąpiło polowanie na czarownice McCarthyzmu. W latach 60tych strategia „pokojowego współistnienia” partii komunistycznej spowodowała dalsze rozłamy i odejście aktywistów nastawionych bojowo, którzy oskarżyli partię o zdradę. Ci aktywiści odcięli się od nieudanych prób prowadzenia ugodowej polityki przez starą prawicę i starali się wskrzesić bardziej bojową postawę w nowej lewicy.

W latach 30tych i 40tych, niektórzy anarchiści w USA skierowali swoją uwagę na wydarzenia w Hiszpanii, gdzie miała miejsce rewolucja społeczna na wielką skalę. Anarchiści byli poddawani represjom w USA w czasie pierwszej wojny światowej i w czasie Rewolucji Rosyjskiej. Niektórzy na zawsze odeszli od ruchu, a niektórzy opuścili kraj w poszukiwaniu rewolucyjnych działań. Jednak w latach 30tych powstała silna grupa anarchistów, która bardzo mocno krytykowała pracę wewnątrz systemu związków takich, jak AFL i CIO (które jeszcze wtedy się nie połączyły) i równie krytycznie odnosiła się do stalinizmu i faszyzmu. (Nie oznacza to, że nie było anarchistów aktywnie działających w ruchu pracowniczym głównego nurtu. Anarchistki były popularne w ramach kobiecego związku pracownic przemysłu tekstylnego International Ladies' Garment Workers' Union).

W końcu, brak porozumienia dotyczącego strategii doprowadził do rozłamów, które rozdarły ruch anarchistyczny w latach 1938-1942. Kontrowersje dotyczyły uczestnictwa w ruchu pracowniczym i pracy wewnątrz związków głównego nurtu, oraz reakcji wobec II Wojny Światowej.

Poza właściwą lewicą istniał jeszcze ruch populistów. Niektórzy populiści byli powiązani z ruchem faszystowskim, rosnącym w USA, który powstał w latach 20tych i osiągnął apogeum w latach 30tych. Popularny Ojciec Coughlin był przykładem populisty, który na początku popierał Roosevelta, a potem narzekał na to, że interwencjonizm Roosevelta ratował Żydów i bankowców. Wielu socjalistów wspierało Hueya Longa, który był zwolennikiem daleko posuniętej kontroli rządowej we wszystkich dziedzinach, ale był przeciwnikiem przywilejów dla kapitalistów. Jako gubernator Louisiany, Long uruchomił wiele prac publicznych, które poprzedzały New Deal Roosevelta. Long rozumiał, że rzeczywistą intencją Roosevelta nie była redystrybucja bogactwa, która stanowiła podstawę tej odmiany populizmu. Long padł ofiarą intryg administracji Roosevelta, ponieważ został potraktowany jako jeden z dwóch polityków, którzy mogą zagrozić Rooseveltowi. Long planował kandydować o nominację Partii Demokratycznej w 1936 r. przeciwko Rooseveltowi. Nie wierzył, że otrzyma nominację, ale chciał przeprowadzić debatę z Rooseveltem i potem startować z ramienia partii populistycznej. Long został zamordowany w 1935 r. Od tego czasu ruch populistyczny schylał się ku upadkowi.

Finansowy chaos w czasie kryzysu oznaczał wielką szansę dla ruchów radykalnych. Napięcia społeczne były bardzo znaczne i czasem przeradzały się w realne rewolty. Ale pomimo tego, że idee socjal-rewolucyjne były nadal dość popularne i pomimo prób podejmowanych na całym świecie w celu stworzenia niekapitalistycznych systemów zarządzania lub samorządności, sytuacja w USA nie stanowiła wielkiego zagrożenia dla systemu kapitalistycznego.

Rzeczywistym skutkiem kryzysu było rozpoczęcie ery, w której państwo usprawiedliwiało wsparcie dla kapitalistów, większą pomoc finansową, zwolnienia podatkowe, itp., w imię „tworzenia nowych miejsc pracy”. Z drugiej strony, związki zawodowe zdobyły bardziej znaczącą pozycję i zorganizowani pracownicy uzyskali większą siłę przebicia. Jednak nie stanowili oni już takiego samego zagrożenia dla systemu kapitalistycznego, jak wcześniej. Chodziło raczej o zapewnienie pracownikom dobrych płac, co doprowadziło ostatecznie do większej akceptacji całego systemu. Przynajmniej do czasu.

Ruchy społeczne, które mogły się umocnić w czasie kryzysu zaczęły chylić się ku upadkowi. Gdy ludzie odnieśli wrażenie, że New Deal był dla nich dobry i gdy nastał okres dynamicznego rozwoju gospodarczego, któremu towarzyszyła atmosfera patriotyzmu i histeria antykomunistyczna, lewica utraciła grunt pod nogami, nawet w łonie ruchów pracowniczych.

Nowe kryzysy

W latach 30tych, ustawa Glass-Steagall miała duży wpływ na regulacje sektora bankowego. Wiele aspektów tej ustawy zostało jednak poddanych krytyce, począwszy od 1980 r. tzw. ery „Reaganomii”.

Ustawa o Deregulacji Instytucji Depozytowych i Kontroli Monetarnej (The Depository Institutions Deregulation and Monetary Control Act) z 1980 r. zdjęła z członków Rady Rezerw Federalnych prawo ustalania stóp procentowych kont oszczędnościowych. Ustawa Garn-St. Germain o Instytucjach Depozytowych( Garn-St. Germain Depository Institutions Act) z 1982 r. wprowadziła deregulację w bankach pożyczkowo-oszczędnościowych. Różne czynniki wpłynęły na pęknięcie bańki spekulacji nieruchomościami, która urosła we wczesnych latach 80tych. Banki wydały o wiele za dużo kredytów na zakup nieruchomości lub na finansowanie inwestycji opartych na oszustwach korporacyjnych. W latach 1986-1989, 747 banki ogłosiły bankructwo. Koszty kryzysu wyniosły ponad 160 miliardów dolarów, a rząd zapłacił bezpośrednio bankom 126 miliardów dolarów.

Państwo wspiera ten chory system, ponieważ większość lokomotyw kapitalizmu na nim się opiera. Spekulacja nieruchomościami przynosi niebagatelne zyski. Przesadny wzrost cen nieruchomości, który wzbogaca niektórych, można utrzymać jedynie dzięki istnieniu potężnego sektora hipotecznego, udzielającego pożyczki osobom kupującym nieruchomości. Pomimo strat, banki nadal zarabiają mnóstwo pieniędzy na kredytach na zakup nieruchomości. Jednak w pewnym momencie, zbyt wielu ludzi już nie stać na zakup domów na kredyt i wartość nieruchomości zaczyna spadać. Gdy spekulanci dostrzegają spadek cen, starają się pozbyć inwestycji, co powoduje dalszy spadek wartości nieruchomości. Jednak zarządy banków nie ponoszą osobistej odpowiedzialności. Straty innych inwestorów są łagodzone przez plany ratunkowe.

Duże firmy na Wall Street chętnie skupowały kredyty od banków w cenie 60-90% ich wartości. Te kredyty łączono następnie i sprzedawano jako obligacje gwarantowane przez rząd, czyli na przykład przez Freddie Mac i Fannie Mae. Freddie Mac, czyli Federal Home Loan Mortgage Corporation, to instytucja założona przez rząd. Powstała w 1970 r. na mocy Ustawy Wyjątkowej o Finansowaniu Zakupu Domów, aby umożliwić rozwój wtórnego rynku hipotecznego (skupywania hipotek, które nie zostały spłacone). Te hipoteki były łączone razem i sprzedawane inwestorom pod postacią papierów wartościowych zabezpieczonych hipotekami. Jednym z podstawowych źródeł dochodu Freddie Mac było gwarantowanie pożyczek. Banki mogły liczyć na odzyskanie wartości kapitału włożonego w niespłacalne kredyty pod warunkiem opłacania Freddy Mac. Fannie Mae, czyli Federal National Mortgage Association, również została utworzona przez Roosevelta w 1938 r. Celem tej spółki również było zajmowanie się rynkiem hipotek wtórnych. W 1968 r. spółka została częściowo sprywatyzowana. Fannie Mae przestało gwarantować hipoteki udzielone przez rząd i ten ciężar został przeniesiony na Government National Mortgage Association (Ginnie Mae). Te wszystkie organizacje miały podobne zadania: dokonać ponownej kapitalizacji prywatnych banków przez przejęcie złych pożyczek i dostarczenie świeżego kapitału do dokonywania kolejnych pożyczek. Prywatni inwestorzy dostarczają gotówkę takim instytucjom, ulegając złudzeniu, że taki inwestycje są gwarantowane przez rząd.

Fannie Mae i Freddie Mac otrzymują różne ulgi ze strony rządu i nie stosuje się wobec nich wymogów dotyczących stosunku kapitału do aktywów. Dzięki temu, zyski są większe w czasach koniunktury, ale w czasach kryzysu ryzyko jest większe. Sprytni inwestorzy zarabiają dzięki temu dużo więcej i przenoszą ryzyko na innych.

Wykupienie długów Fannie Mae i Freddie Mac zostało zinterpretowane w bardzo dziwny sposób. Gazety przekrzykują się oskarżeniami o „nacjonalizację” i głoszą, że kryzys musiał naprawdę stać się potężny, skoro „wolnorynkowi” Amerykanie nacjonalizują. Fakty wyglądają inaczej. Państwo od samego początku założyło wiele przedsiębiorstw, zwłaszcza w celu zakupów nieruchomości na wsi i w miastach. Dzięki istnieniu tych przedsiębiorstw założonych przez państwo, możliwa jest spekulacja na rynku nieruchomości na szeroką skalę i dominuje model kupna domów oparty na kredytach i zadłużeniu.

Koniec kapitalizmu?

Gazety i prezenterzy telewizyjni słusznie poświęcili dużo czasu kryzysowi, ale mowa o „końcu kapitalizmu” jest całkowicie nie na miejscu. To, z czym mamy obecnie do czynienia jest jedynie logiczną konsekwencją bieżącej polityki i praktyki ekonomicznej.

Wielu zwolenników kapitalizmu tłumaczy kryzysy jako zapaść koniunktury, spowodowaną szczególnymi warunkami. Inni wierzą, że kryzysy są wydarzeniami cyklicznymi i że są okresy dynamicznego rozwoju, recesji, kryzysu i stabilizacji. Niektórzy twierdzą, że kapitalizm znajduje się w stanie permanentnego kryzysu. Według mnie, kapitalizm nie jest w stanie permanentnego kryzysu, ale sam JEST permanentnym kryzysem – systemem, który tworzy klasy i kasty ludzi i który utrzymuje się dzięki wtrącaniu milionów ludzi w skrajną nędzę.

Czy ten model utrzyma się na dłuższą metę?

Niektórzy twierdzą, że nie i że gdy runie, nastąpi rewolucja społeczna, która zajmie jego miejsce. Ale widzimy, jak kapitalizm wynurza się z kolejnych kryzysów i utrzymuje się wciąż przy użyciu różnych metod. Wiele z tych metod opiera się na władzy państwowej i na środkach przymusu. Wykup rządowy, protekcjonizm, wojna... Istnieje cała szeroka gama metod utrzymywania systemu w stanie nienaruszonym.

Za każdym razem, gdy ma miejsce poważny kryzys finansowy, wielu ludzi zastanawia się, czy tym razem kryzys będzie dość głęboki, by wyrwać masy z letargu i nakłonić je do obalenia kapitalizmu. Taki sposób myślenia opiera się na założeniu, że kryzysy finansowe oznaczają zmiany rewolucyjne. Jednak nie zawsze tak jest. Wiele znaczących wybuchów rewolucyjnej działalności miało miejsce nie w czasach kryzysu, ale w czasach dobrobytu. Poza tym, kryzys finansowy może przynieść wzrost roli ruchów rewolucyjnych, ale nie takich, jakie nas interesują. Dojście do władzy Hitlera jest dobrym przykładem.

Ktoś niedawno stwierdził, że od czasu demonstracji w Seatte w 1999 r., protesty wzmagały się na całym świecie. Być może na naszych oczach właśnie powstaje rewolucja społeczna.

Trudno jest mówić o częstości występowania strajków na świecie w dłuższym okresie czasu. W wielu krajach, nie ma wiarygodnych statystyk i danych historycznych na ten temat. Jednak w USA łatwiej śledzić częstotliwość występowania strajków, przynajmniej tych dużych (czyli takich, w których udział bierze tysiąc lub więcej osób). Co się okazuje? Rzeczywiście, w 2000 r. miało miejsce więcej strajkó, niż w 1999 r. Warto zwrócić uwagę, że rok 2000 był okresem „koniunktury” i niskiego bezrobocia.

W niektórych przypadkach pracownicy są bardziej skłonni do strajków, gdy czują, że nie zostaną z tego powodu zwolnieni i gdy są przekonani, że firmy, które ich zatrudniają mogą sobie pozwolić na wypłacanie wyższych pensji. Strajkom sprzyja przekonanie, że w systemie gospodarczym są pieniądze, ale nie są sprawiedliwie dzielone. Gdy przyjrzymy się wydarzeniom w długim okresie. Okazuje się, że apogeum strajkowe przypada na lata 1947-1979. Od czasów Reagana, liczba strajków znacząco zmalała, pomimo tego, że przepaść pomiędzy biednymi, a bogatymi w tym czasie znacznie się poszerzyła. W 1974 r. odbyło się 424 dużych strajków (z udziałem ponad tysiąca osób). Dziesięć lat później były już tylko 62 strajki, po kolejnych 10 latach było ich 45, a w 2004 r. tylko 17. Nie chodzi tylko o strajki. Wiadomo również, że poziom członkostwa w związkach jest bardzo niski. Choć w 2008 r. zanotowano lekką poprawę w USA, przez kilka kolejnych dekad utrzymywał się zdecydowany spadek.

W tym samym czasie, gdy liczba strajków spadała w USA, ich liczba rosła w Kanadzie, Wielkiej Brytanii i Japonii. Jeśli przyjrzeć się statystykom utrzymywanym przez Światową Organizację Pracy (ILO). Widać, że nie mamy do czynienia ze zwiększeniem liczby strajków w większości krajów na świecie. Sama liczba strajków jest tylko jednym ze wskaźników. Można też liczyć liczbę pracowników biorących udział w strajkach, lub dni i godziny przestojów w pracy. Na przykład na Węgrzech w 2007 było mniej strajków niż w 2006 r., ale trwały one znacznie dłużej i spowodowały dłuższe przestoje. Patrząc na statystyki, widać punktowe zwiększenie intensywności strajków, które nie przekłada się na globalny trend.

Krajem, w którym działalność strajkowa wzrasta od 2000 r. jest Polska. Być może na tym opierają się nieprawidłowe wnioski niektórych komentatorów. Tak więc może lepiej przyjrzeć się Polsce, a nie całemu światu i zastanowić się, czy strajki mogą doprowadzić do społecznej rewolucji w Polsce.

Po pierwsze, wiele strajków w Polsce było strajkami ostrzegawczymi. Po drugie, znakomita większość strajków miała miejsce w sferze budżetowej i w przedsiębiorstwach, które w niedalekiej przeszłości były kontrolowane przez Skarb Państwa. Wiele z protestów dotyczy więc podziału budżetu państwa. Choć wielu ludzi w Polsce odnosi się krytycznie do sposobu zarządzania budżetem przez państwo i zgadza się z postulatem zwiększenia pensji niektórych (nie wszystkich) pracowników budżetówki, nie przekłada się to na krytyczne podejście do polityki neoliberalizmu i partii, które reprezentują tę ideologię.

Zastanawiam się, czy zwiększona częstotliwość występowania strajków oznacza, że społeczeństwo jest bardziej krytycznie nastawione wobec kapitalizmu? Można co najwyżej powiedzieć, że prawicowy populizm ma pewne poparcie w Polsce, choć nawet i to słabnie z czasem. A co z rewolucją społeczną?

Anarchistyczne odpowiedzi na kryzys

Jest wiele czynników, które sprzyjają wybuchowi rewolucji społecznej, ale próba przewidywania ich jest trudną sprawą, co zostało udowodnione przez wiele doświadczeń.

Weźmy na przykład częstotliwość występowania strajków. W Polsce jest w tej chwili więcej strajków, niż w USA. Ale w USA, choć ten kraj jest bardzo daleki od społecznej rewolucji, są lepsze warunki ku temu. To znaczy: jest bardzo duża grupa ludzi aktywnych w życiu społecznym, w kooperatywach, w organizacjach oddolnych, itp... Ci ludzie mają na ogół dość dobre wyobrażenie o samoorganizacji i w wielu sytuacjach stanowią wartościową grupę, która może pomóc wtedy, gdy ludzie muszą się zorganizować. Gdy ludzie zdają sobie sprawę, że mogą kierować własnymi przedsięwzięciami, ich psychologiczna zależność od państwa ulega osłabieniu.

Nie oznacza to, że od razu zostają anarchistami. Ale oznacza to, że można wyobrazić sobie, że w sytuacji masowych protestów i niepokojów społecznych, takie społeczeństwo będzie w stanie znaleźć sposób, by nadal funkcjonować. Masowe protesty są tylko jednym z elementów. Aby alternatywny system mógł zadziałać, ludzie muszą mieć w pamięci nieodległy czas, w którym żyli w autonomii wobec państwa lub wiedzieć o możliwości autonomicznej organizacji. Jeśli brakuje tej świadomości, sytuacja może zostać wykorzystana przez autorytarnych przywódców „przywracających porządek” i przejmujących kontrolę.

Oczywiście to nie jedyny czynnik, który określa potencjał rewolucji społecznej. W USA wciąż jest duża grupa ludzi, którzy wierzą, że znajdują się po korzystnej dla siebie stronie systemu. Tacy ludzie mogą z biegiem czasu ograniczyć swoje głębsze impulsy rewolucyjne. Oczywiście, przynależność klasowa nie zawsze jest determinująca. Świadomość i filozofia odgrywają znaczącą rolę. Rewolucjom społecznym, aby były naprawdę pozytywne, a nie po prostu reakcyjne, musi towarzyszyć przywiązanie do pewnych ideałów.

Prawdę mówiąc, nie wiem, czy system rozpadnie się za mojego życia. Nie wiem też, czy system w ogóle zaczyna się walić i gdzie będą następne ogniska rewolucji. Mogę oczywiście próbować sformułować pewne przewidywania. Jednak takie przewidywania nie pomogą ludziom odpowiedzieć na masową skalę na wyzwania rewolucyjne. Musimy być gotowi do reagowania, aby maksymalizować szanse, które daje nam kryzys. Ta praca przygotowawcza musi być kontynuowana również wtedy, gdy rewolucji nie widać na horyzoncie. W przeciwnym przypadku, nawet jeśli pojawią się możliwości, nie będziemy w stanie szybko z nich skorzystać. A w każdym razie, kapitaliści zareagują szybciej, niż my.

W Polsce, jednym z najważniejszych zadań jest obalanie kapitalistycznych mitów. Są one zbyt głęboko zakorzenione w społeczeństwie. To również oznacza konieczność przezwyciężenia tendencji do socjal-demokracji, właściwej części ruchu anarchistycznego. Wiele osób ulega złudzeniu, że socjal-demokracja jest pozytywną propozycją, która umożliwi anarchistom lepsze warunki do funkcjonowania. Ale historia pokazała, że często reformistyczna polityka socjal-demokratów stworzyła jedynie wentyl bezpieczeństwa przeciwko radykalnym działaniom i podkopała fundamenty, na których opierały się ruchy radykalne, a w dłuższym okresie, podkopała samą socjal-demokrację.

Kanał XML