Publicystyka

Recenzja filmu "ul. A18" o uchodźcach politycznych i wietnamskiej bezpiece w Polsce

Dyskryminacja | Kultura | Publicystyka | Recenzje

Dwa tygodnie temu, w siedzibie SWS w Warszawie, odbyła się premiera dokumentalnego filmu Dang Thu Huong i Marii Kotowskiej "Ul. A 18". Film opowiada m.in. o współpracy polskich urzędników z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego Wietnamu. Funkcjonariusze wydziału A18 wietnamskiej służby bezpieczeństwa przyjeżdżają do Polski na podstawie umowy, jaką oba kraje podpisały w 2004 r., która pozwala na deportację osób z Polski (lub z Wietnamu),

Film został zrealizowany w bardzo krótkim czasie: reżyserki miały tylko tydzień na jego realizację. Jednak udało im się znaleźć ludzi, którzy mieli do czynienia z tymi służbami. Uchodźcy w Polsce znajdujący się w takiej sytuacji rzadko kiedy zgadzają się na wywiady przed kamerą, jednak w filmie poznajemy kilku uchodźców z Wietnamu, trochę dowiadujemy się o ich losie. Zrobiono także wywiady z przedstawicielami Straży Granicznej, której bez wielkiej sympatii do uchodźców mówią o współpracy z wietnamską bezpieką.

Opis spotkań wietnamskich uchodźców i emigrantów z bezpieka różni się w wersji Straży Granicznej i w wersji przesłuchiwanych. Według Straży, te spotkania są "nagrywane", odbywają się w obecności funkcjonariusza Straży oraz służą tylko do "ustalenia tożsamości" cudzoziemca. Cudzoziemcy mówią o tym, jak są zatrzymywani, przesłuchiwani przez bezpiekę, zastraszani. Kilkaset osób już zostało deportowanych do Wietnamu w wyniku tej współpracy.

Dowiedzieliśmy się, że pięć dni temu, funkcjonariusze A18 znowu przybyli do Polski. Obecnie są oni w Przemyślu, gdzie przesłuchają nową grupę Wietnamczyków.

Film A18 był pokazany w specjalnym pokazie w ramach Festiwalu Pięciu Smaków. Festiwal Pięciu Smaków jest bardzo ciekawym wydarzeniem i odbędzie się różnych miastach Polski.

Program festiwalu.

Niestety ten film nie będzie pokazywany w ramach tego festiwalu w innych miastach. Będziemy się starać o pokazanie go jeszcze raz w Warszawie i poinformować ludzi, jeśli będzie pokywany w innych miastach.

Jest także realna nadzieja, że zredagowana wersja filmu będzie pokazana w telewizji.

Debata polskich anarchistow wokol narastajacego kryzysu finansowego.

Kraj | Świat | Gospodarka | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Poszukujac odpowiedzi zacznijmy od postawienia wlasciwych pytan

Jarek Urbanski z anarcho-syndykalistycznego zwiazku zawodowego "Inicjatywa Pracownicza" napisal w tych dniach, odnoszac sie do narastajacego wokol nas kolejnego kryzysu kapitalizmu, iz w reakcji na jego realne skutki "prawdopodobnie w ciągu ok. 3 lat dojdzie do sytuacji, którą nie zawahamy się nazwać rewolucją społeczną". Zostal za to mocno skrytykowany przez osoby z samego srodowiska anarchistycznego za "zatracanie kontaktu z rzeczywistoscia". W potoku tej krytyki wszczeto zarazem debate, ktorej sednem stalo sie oszacowanie iz kapitalizm potrafi sobie radzic z kryzysami, a wiec wyjdzie obronna reka i z obecnego, czyli nie ma sie co podniecac i liczyc ze znalezlismy sie w momencie rokujacym radykalne spoleczne przemiany.

Krach na giełdach

Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Ubóstwo

Nastroje paniki ogarnęły ostatnio większość światowych giełd, które przeżywają ciężkie chwile już od wielu miesięcy. Ceny akcji, sztucznie podbite w wyniku spekulacji, runęły w dół na łeb i szyję. Nic nie pomogło, że banki centralne i rządy w USA, Europie i Rosji wyłożyły na pomoc upadającym bankrutom, tylko w ciągu ostatnich trzech dni, ponad 300 mld. dolarów! To mniej więcej tyle, ile polskie państwo wydaje przez blisko trzy lata. Sytuacji nie uspokoiła też wiadomość sprzed kilku dni, że rząd amerykański zdecydował się znacjonalizować dwa bankowe giganty udzielające w USA kredytów hipotecznych: Fannie Mae i Freddie Mac. Na zapobieżenie "krachowi stulecia" wydano dotąd ok. 2 bln dolarów z publicznej kasy, których się już w zdecydowanej większości nie odzyska. Mimo tego światowy system gospodarki kapitalistycznej pogrążą się w kryzysie.

Kto uważnie śledzi sytuację nie jest tym stanem rzeczy zaskoczony. Upadek systemu kapitalistycznego w jego neoliberalnej wersji, opartego na machinacjach finansowych, przepowiadano już od wielu lat. Powoli okazuje się, że nie ma już do zdobycia łatwych pieniędzy, możliwości zbicia fortuny w jedną noc. Pieniądze, którymi kapitalizm musi obracać, aby wykarmić armię akcjonariuszy przyzwyczajonych do wysokich dywidend, menedżerów zarabiających krocie, wreszcie rzesz pracowników wielkich finansowych korporacji, coraz trudniej z zyskiem zainwestować. W wyniku spekulacji wzrosły ceny ropy naftowej i innych surowców, a nawet złota, które jeszcze niedawno miało wartość "złomu". Wszystkie te zabiegi to przejawy agonii. Poszukując nowych źródeł szybkiego zarobku system kapitalistycznych wpada w coraz większe konwulsje i sam potyka się o własne nogi.

Liberalne media i politycy starają się zachować pokerową twarz i twierdzą, że sytuacja jest pod kontrolą. Jeżeli ludzie rzucą się do bankomatów, to w konsekwencji system jako całość się załamie. Jak to może wyglądać widzieliśmy w grudniu 2001 roku w Argentynie - teraz grozi nam podobny scenariusz w skali marko. Nawet jeżeli rządom i instytucjom finansowym uda się sytuację względnie opanować, to system gospodarczy na wiele lat zmieni swoje oblicze. Przedsiębiorstwa finansowe dostaną się pod twardy reżim finansowy państw, które dziś z środków publicznych pożyczają im pieniądze, aby ratować kapitalistyczną ekonomikę. Wbrew tyradom neoliberalnych publicystów w rodzaju Gadomskiego i Orłowskiego, bez pomocy rządów obecny system byłby już trupem. Jeszcze żyje dzięki polityce interwencjonizmu i nacjonalizacji - dzięki państwu, które jak zawsze ratuje tyłki kapitalistycznym oligarchom.

Problem polega na tym, że część państw może wydać dziesiątki czy nawet setki miliardów na ratowanie sytuacji, a część nie. Kraje peryferyjne, jak zwykle, pozostawione zostaną same sobie. Z publicznych funduszy w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej, które powstają również w wyniku drenażu gospodarek peryferyjnych, ratuje się dziś przedsiębiorstwa, które należą do centrum gospodarki kapitalistycznej. Żeby daleko nie szukać: pomoc publiczna dla polskich stoczni została przez Unię Europejską oprotestowana i zagrożono sankcjami, pomoc unijna dla finansowych gigantów, uważana jest za rzecz oczywistą. Kto ma władzę, ten w kluczowym momentach decyduje o redystrybucji środków.

Obecna sytuacja dotknie nas wszystkich. Spekulanci giełdowi m.in. w tym momencie trwonią nasze składki emerytalne. 10 lat temu namawiano nas, abyśmy oszczędzali w tzw. drugim filarze, dziś nikt już nie ma co do tego złudzeń, że wysokie emerytury z drugiego filaru to mit. Fundusze emerytalne tracą na giełdach, ale koszty operacyjne i związane z tym zyski zostały już przez firmy ubezpieczeniowe zainkasowane. Przez 10 lat żyły one, i to całkiem nieźle, dzięki systemowi, który miał nam – jak obiecywano – zagwarantować dostatnią starość. Teraz, aby nie umrzeć z głodu, po prostu będziemy dużo dłużej pracować!

Zmiana w systemie, a może – oby! – zmiana systemu, nie odbędzie się zatem bez wstrząsów społecznych. W ślad za kryzysem ekonomicznym, którego właśnie jesteśmy świadkami, nadciąga kryzys społeczno-polityczny. Od początku wieku, a może symbolicznie powiedzmy od demonstracji w listopadzie 1999 roku w Seattle, fala protestów pracowniczych i społecznych się wzbiera. To już nie początek lat ’90, kiedy neoliberalna ideologia była w natarciu, a ruchu pracowniczy i związkowych tkwił w marazmie. Wszędzie, we wszystkich częściach globu, w krajach centrum i na peryferiach systemu kapitalistycznego, mnożą się protesty. Ale eksplozja niezadowolenia jeszcze przed nami. Być może w ciągu roku, ale bardziej prawdopodobne w ciągu ok. 3 lat dojdzie do sytuacji, którą, mam nadzieje, nie zawahamy się nazwać rewolucją społeczną.

Jarosław Urbański

Tekst pochodzi ze strony Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza (www.ozzip.pl).

Odwracając logikę kapitalizmu

Prawa pracownika | Publicystyka

Argentyńskie fabryki prowadzone przez pracowników dają przykład całemu światu, że załoga bez szefa albo właściciela może prowadzić firmę i to nawet z lepszym skutkiem. Około 180 działających, odzyskanych przez pracowników przedsiębiorstw, zapewnia pracę dla ponad 10 tys. pracowników Argentyny. Nowe zjawisko, polegające na przejmowaniu swoich miejsc pracy zaczęło występować od 2000 r. i przybrało na sile, kiedy w 2001 r. Argentyna stanęła wobec najgorszego kryzysu ekonomicznego w swojej historii. W minionych latach, na terenie całego kraju, tysiące fabryk zostało zamkniętych, a miliony miejsc pracy utraconych. Pomimo problemów, argentyński ruch odzyskanych fabryk stworzył miejsca pracy i szeroką sieć wzajemnego wsparcia pomiędzy zakładami prowadzonymi przez pracowników oraz wygenerował różne projekty społeczne.

Strefa Euro: tania drożyzna i postrzegani mędrcy

Gospodarka | Publicystyka

„Wspólna waluta przyniesie Polsce różnorodne korzyści” - głosi Ryszard Petru, główny ekonomista banku BPH na łamach „Dziennika”. Jak przystało na ekonomistę, za „Polskę” uważa tylko Polskę przedsiębiorców. A więc Euro ma dać tzw. „nam” na przykład „stabilniejsze warunki prowadzenia biznesu”, „większe zaufanie wśród zagranicznych inwestorów” i równie iluzoryczne dla przeciętnego zjadacza chleba „korzyści”.

Przypominając jednak sobie, że tekst mogą czytać też normalni ludzie, Petru rzuca w ich stronę zdawkową uwagę: „Nie należy się obawiać niekontrolowanego wzrostu cen. Rzeczywiście, niektóre towary mogą podrożeć, ale doświadczenia krajów, które już wprowadziły Euro pokazują, że wzrost cen nie był tak wysoki. Dość ważne jest, by odróżnić wzrost cen postrzegany przez społeczeństwo od tego, jaki on jest rzeczywiście. W Niemczech w momencie wprowadzenia wspólnej waluty konsumenci oceniali wzrost na 7 procent, podczas gdy w rzeczywistości wyniósł on 2 proc”.

Jakże wspaniale włada słowami pan Petru! W powyższym akapicie zdefiniował, co jest „rzeczywiste”, a co jest „postrzegane”. Prawdziwie grecki umysł! A więc „postrzeganym wzrostem” jest drastyczny wzrost najtańszych towarów pierwszej potrzeby, które kupują ludzie najbiedniejsi. Za to „rzeczywistym” wzrostem, jest wzrost w który wliczone są ceny towarów luksusowych, na które mogą pozwolić sobie tylko ludzie zamożni. Kolejny raz liberałowie dają jasno do zrozumienia, że „rzeczywistymi” ludźmi są tylko ludzie zamożni, a biedni są tylko iluzją, którą nie ma co się przejmować i że równie dobrze można im pozwolić zgnić w więzieniach lub pułapkach kredytowych.

Oto szereg przykładowych danych dotyczących cen po wprowadzeniu Euro:

Gdy Grecja przystąpiła do strefy Euro w 2001 r., ceny produktów żywnościowych wzrosły o 95% według danych greckiego rządu. Gwałtowny wzrost cen spowodował szeroki bojkot konsumencki sklepów, usług telekomunikacyjnych i opłat za transport publiczny. Do protestów przyłączyli się również pracownicy transportu, którzy odmawiali przyjmowania opłat za bilety.

W Niemczech, Euro zostało wprowadzone w 2002 r. W ciągu roku, urząd statystyczny raportował, że ceny warzyw wzrosły o 18.3%, ceny nabiału o 8%, a ceny chleba o 4%. We Włoszech, po wprowadzeniu Euro, opłaty za prowadzenie kont bankowych wzrosły o 26,7% a opłaty za podróże statkiem wzrosły o 20,8%.

Barbarzyński wyzysk przyczyną wypadku w Vobro

Kraj | Prawa pracownika | Publicystyka

Dlaczego zginął Krzysztof Pruszewicz? Raport.

Praca, którą wykonywał Krzysztof Prusiewicz wymagała zapewnienia szczególnych warunków i norm w związku ze zmianowym i nocnym jej trybem. Oznacza to, że jeżeli nie były przestrzegane określone normy pracy, to mogło to doprowadzić do jego śmierci.

ZAiKS walczy z gitarzystami

Publicystyka

ZAiKS - wg tvp.info - doprowadził do zablokowania stron internetowych publikujących chwyty i tabulatury gitarowe. Paranoja, czy twarde prawo?

Każdy, kto kiedyś próbował swoich sił w grze na gitarze, wie jaką pomocą jest tekst znanej piosenki z rozpisanymi na nim chwytami. Ci, którzy mają je zapisane w zeszytach, mogą się cieszyć. Bo z Internetu sobie nie ściągną - Stowarzyszenie Autorów ZAiKS doprowadziło do zablokowania stron z akordami. Od ich właścicieli domaga się opłat licencyjnych.

ZAiKS rozesłał do właścicieli stron z chwytami gitarowymi opinię na temat ich działalności. „Ochronie z tytułu praw autorskich podlega utwór ustalony, a więc wyrażony w jakiejkolwiek postaci. W konsekwencji utwory muzyczne zapisane przy zastosowaniu zapisu tabulatorycznego korzystają z ochrony na zasadach ogólnych” – czytamy w opinii podpisanej przez Wydział Licencji i Inkasa ZAiKS-u.

Stowarzyszenie żąda od właścicieli stron 10 proc. zysków, ale niemniej niż 1000 zł. Problem w tym, że wiele tych serwisów internetowych w ogóle nie osiąga żadnych zysków, bo tworzą je grupy fanów, a nie firmy, które z natury rzeczy chcą na swojej działalności zarabiać.

To wszystko pachnie lekką paranoją - tym bardziej, że zapisy ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych można interpretować na kilka różnych sposobów (vide spór o ściąganie muzyki i filmów z sieci). Idąc tokiem rozumowania przedstawicieli ZAiKS-u opłaty licencyjne powinni ponosić np. ludzie grający na gitarach w przejściach podziemnych i zbierający pieniądze albo umilający sobie czas przy ognisku harcerze.

Poza tym, co z zagranicznymi serwisami. One też publikują tabulatury utworów polskich wykonawców (np. Vadera). ZAiKS wystąpi do nich o opłaty licencyjne? Z drugiej strony trudno dziwić się urzędnikom z organizacji trzymającej w garści polski rynek muzyczny - kilka miesięcy temu Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nałożył na stowarzyszenie 1,5 mln zł kary.

Powód to niewykonanie wcześniejszej decyzji Prezesa UOKIK, który nakazał ZAiKS-owi zmianę niekorzystnych dla artystów umów. Stowarzyszenie wymuszało na nich, by zgodzili się na to, że tylko ono będzie zarządzało prawami do utworów w zakresie ich publicznego wykonania oraz nagrywania. Muzykom z zespołu Brathanki to się nie spodobało. Zgłosili ten proceder do UOKIK, a to skończyło się półmilionową karą dla ZAiKS-u.

Interes musi się kręcić, dlatego gitarzyści-amatorzy, pilnujcie się.

Postulaty Laickie. Apel racjonalistów do polityków

Klerykalizm | Publicystyka

Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów opowiada się za rozdziałem kościołów od państwa. Wyznanie religijne czy bezwyznaniowość winny być prywatną sprawą każdego obywatela. Mieszanie religii i polityki prowadzi w nieunikniony sposób do nadużyć i waśni. W zasadniczy sposób szkodzi również publicznej debacie o sprawach państwowych i samorządowych.

W ostatnich latach obserwujemy groźne nasilanie się ingerencji Kościoła katolickiego i poszczególnych przedstawicieli tego Kościoła, w sferę polityki. Co gorsza, politycy, świadomie i z premedytacją traktujący Kościół instrumentalnie, w walce o wyborców odwołują się do uczuć religijnych oraz nieustannie zabiegają o polityczne poparcie instytucji religijnych.

Trudne pytania o związki administracji Busha z zamachami 11 września

Publicystyka

Fragment książki prof. Davida Ray Griffina pt. Nowy Pearl Harbor, Trudne pytania o związki administracji Busha z zamachami 11 września.

Rozdział pierwszy

Lot 11 i lot 175: Jak to możliwe, że porywaczom się udało?

Jak mówią krytycy oficjalnej wersji wydarzeń z 11 września 2001, pod wieloma względami ich najsilniejsze dowody pochodzą bezpośrednio z tychże wydarzeń. O 8:46 jeden z porwanych samolotów wbił się w północną wieżę World Trace Center (WTC). O 9:03 drugi samolot uderzył w wieżę południową, a o godzinie 9:38 nastąpiło uderzenie w Pentagon. Jednak w świetle standardowych procedur postępowania w przypadku porwań samolotów, ani jedna z tych maszyn nie powinna była dosięgnąć celu, nie mówiąc już o wszystkich trzech. Jest również dalece niejasne, jak mogło dojść do zawalenia się obu wież WTC wskutek tych ataków. Co więcej, istnieją także poważne wątpliwości dotyczące trzeciego z samolotów - mianowicie czy to, co uderzyło w Pentagon, rzeczywiście było samolotem - oraz wątpliwości dotyczące samolotu czwartego - czy nie był to jedyny samolot, który został zestrzelony. Na koniec, po zbadaniu wszystkich pytań stawianych w omówionych sprawach, przyjrzę się wątpliwościom, które wzbudza zachowanie prezydenta Busha tego dnia. Obecny rozdział jednak ogranicza się do lotów 11 i 175 oraz do zawalenia się wież WTC.

American Airlines, lot 11

Pierwszym samolotem, który porwano, był samolot linii American Airlines (AA), lot nr 11, który wystartował z Bostonu o godz. 7:59 rano. O 8:14 samolot ten nie zareagował na wezwanie z wieży kontrolnej, obsługiwanej przez FAA (Federalny Zarząd Lotnictwa Cywilnego), do zwiększenia pułapu lotu, a poza tym wyłączono w nim radio i transponder, co mogło sugerować, że został on porwany. O 8:20, na oczach kontrolerów lotów z FAA wpatrzonych w radary, samolot radykalnie zboczył z kursu, prowadząc kontrolerów do wniosku, że prawdopodobnie został on porwany. O 8:21 z pokładu samolotu zadzwoniły stewardesy, które powiadomiły [kontrolę naziemną], że "lot 11" został opanowany przez porywaczy, którzy zdążyli już zabić kilka osób. O 8:28 samolot obrał kurs na Nowy Jork. (...) O godzinie 8:46 pierwszy boeing wbił się w północna wieżę WTC. Było to 32 minuty po tym, kiedy stwierdzono ewentualność porwania i 25 minut po tym, kiedy stwierdzono, że samolot został porwany na pewno.

Osoby nieuznające oficjalnej wersji wydarzeń nie wierzą, aby samolotowy atak na WTC w normalnych warunkach mógł zakończyć się powodzeniem. Podstawowy argument, jak twierdzą owi sceptycy, jest taki, że istnieją standardowe procedury obejmujące tego typu sytuacje i gdyby się do nich zastosowano, lot 11 zostałby przechwycony przez myśliwce w ciągu 10 minut od pierwszego sygnału mogącego świadczyć o tym, że został on porwany. Gdyby tak przechwycony samolot, zawiadomiony o przechwyceniu za pomocą standardowej sygnalizacji, nie podążył w eskorcie myśliwców do wskazanego lotniska i nie wylądował, zostałby zestrzelony. Po wszystkim byłoby już o 8:24, a najpóźniej o 8:30, zatem kwestia czy zestrzelić samolot pasażerski nad centrum Nowego Jorku w ogóle by nie powstała.

Jako dowód sceptycy przytaczają regulamin FAA, który tak poucza kontrolerów lotów:

Należy uznać, że istnieje sytuacja zagrożenia, jeśli ...nastąpi nieoczekiwana utrata sygnalizacji radarowej bądź połączenia radiowego z jakimkolwiek statkiem powietrznym. ...Jeśli ...istnieją wątpliwości, czy występuje sytuacja zagrożenia lub potencjalnego zagrożenia, należy postępować tak, jakby sytuacja zagrożenia istniała.

Zgodnie z powyższym, już utrata kontaktu radiowego o 8:14 powinna spowodować wszczęcie przez kontrolerów procedur alarmowych. Zamilknięcie sygnałów z transpondera powinno spowodować podwojenie podejrzeń. Kontroler, po stwierdzeniu niemożności ponownego nawiązania kontaktu radiowego, powinien niezwłocznie skontaktować się z Narodowym Centrum Dowodzenia Wojskowego (NMCC), mieszczącym się w Pentagonie oraz z Północnoamerykańskim Dowództwem Sił Powietrznych (NORAD), które natychmiast zarządziłoby start myśliwców z najbliższego lotniska. Według rzeczników NORAD-u od momentu, kiedy FAA wykrywa zagrożenie do czasu skontaktowania się z NORAD-em upływa jedna minuta, następnie w przeciągu kilku kolejnych minut NORAD podrywa myśliwce zdolne osiągnąć dowolny cel w Stanach Zjednoczonych. Jak donosi Nafeez Ahmed, "według informacji ze strony internetowej Sił Powietrznych USA - "myśliwiec F-15 osiąga pułap niemal 9,000 metrów w rutynowym czasie 2,5 minuty od wydania rozkazu poderwania maszyny", po czym jest w stanie lecieć z prędkością ponad 3,400 km/godz.(5) Gdyby przestrzegano normalnych procedur, zgodnie z przytoczonymi danymi lot 11 zostałby przechwycony do godziny 8:24, a z pewnością nie później niż o 8:30, na 16 minut przed jego faktycznym uderzeniem w WTC.

Co więcej, nawet gdyby nie doszło do zerwania kontaktu radiowego i gdyby nie zamilkł transponder, fakt, że samolot zszedł radykalnie z kursu spowodowałby zawiadomienie wojska o tym fakcie przez kontrolę lotów. Każdy samolot ma bowiem plan lotu, składający się z sekwencji punktów geograficznych i, według raportu MSNBC:

Piloci mają za zadanie trafić na każdy taki punkt z zegarmistrzowską dokładnością. Jeśli maszyna zejdzie z kursu o 15 stopni lub o ok. 3 km, kontrolerzy lotów wciskają przyciski alarmowe. Łączą się wówczas z samolotem i komunikują: "American 11, zszedłeś z kursu". Taką sytuację uznaje się za poważne zagrożenie. (6)

Należy zatem uznać, iż nawet gdyby kontrola lotów (FAA) zwlekała z ogłoszeniem alarmu do czasu zejścia lotu 11 z kursu o godzinie 8:20, maszyna zostałaby przechwycona do 8:30, a najpóźniej do 8:35. Jak widać, pozostałoby sporo czasu na powstrzymanie lotu na Nowy Jork.

To, co nastąpiłoby po przechwyceniu, opisuje Ahmed na podstawie podręcznika FAA:

Wojskowy myśliwiec komunikuje się z przechwytywanym samolotem] kołysząc skrzydłami z pozycji nieco ponad i przed tą maszyną, zwykle z jej lewej strony. Znaczenie tych sygnałów jest następujące: "Zostałeś przechwycony". Samolot pasażerski powinien wówczas także zakołysać skrzydłami, sygnalizując w ten sposób, że podporządkowuje się przechwytującemu, po czym myśliwiec wykonuje łagodny poziomy skręt w lewo i obiera pożądany kierunek. Samolot pasażerski odpowiada, podążając za eskortą. (7)

Gdyby lot 11 został w ten sposób przechwycony i nie odpowiedział, zostałby zgodnie z obowiązującymi procedurami zestrzelony. Rzecznik prasowy NORAD-u, major Korpusu Piechoty Morskiej, Mike Snyder, powiedział w wywiadzie udzielonym gazecie Boston Globe, że "myśliwce rutynowo przechwytują samoloty" i dodał:

Kiedy przechwytujemy samoloty, stosujemy zasadę stopniowania sygnałów. Nadlatujący myśliwiec może zakołysać skrzydłami w celu zwrócenia na siebie uwagi pilota. Może przelecieć tuż przed przechwytywanym samolotem, wreszcie może wystrzelić serię rac wzdłuż jego linii lotu. W pewnych warunkach może go także zestrzelić. (8)

Pytanie podnoszone przez krytyków oficjalnej wersji brzmi, oczywiście, dlaczego tak się nie stało w przypadku lotu 11. Dlaczego samolot ten nie został nawet przechwycony? Spore zamieszanie wywołał w tej kwestii vice-prezydent Cheney w programie "Meet the Press" 16 września, w którym zasugerował on, że to, "czy należy przechwycić samolot pasażerski czy też nie, i czy należy go zestrzelić, jest decyzją podejmowaną na szczeblu prezydenckim". Ta wypowiedź, wskazują krytycy, miesza dwa pojęcia: przechwycenia i zestrzelenia. Jak już wiemy, przechwytywanie jest procedurą rutynową i zdarza się znacznie powyżej 100 razy w ciągu roku. (9) Powstaniu zamieszaniu wokół tych dwóch spraw dopomógł także generał Richard Myers, pełniący wówczas obowiązki szefa Połączonych Sztabów. (10) W zeznaniach, jakie 13 września złożył przed Senacką Komisją d/s Służb Zbrojnych, powiedział on: "Po uderzeniu w drugą wieżę rozmawiałem z dowódca NORAD-u, generałem Eberhartem. W tym momencie, jak sądzę, zapadła decyzja, by zacząć podrywać myśliwce". (11) Podobnie jak Cheney, sugerował on, że myśliwce do przechwycenia samolotu mogą zostać wysłane jedynie na rozkaz najwyższego dowództwa. Ale przechwycenie zdarza się rutynowo jako standardowa procedura operacyjna nawet, jeśli decyzja o zestrzeleniu, jak sugerował Cheney, miałaby być podjęta "na szczeblu prezydenckim".

Co więcej, choć niektórzy badacze przyjmują pogląd, jakoby zestrzelenie porwanego samolotu miało wymagać autoryzacji prezydenta, (12) Thierry Meyssan wykazuje, że regulaminy wojskowe zdają się brzmieć inaczej. Według tych regulaminów:

W przypadku porwania samolotu kontrola lotów (FAA) powinna w najszybszy możliwy sposób powiadomić Narodowe Centrum Dowodzenia Wojskowego (NMCC). NMCC powinno, z wyjątkiem sytuacji wymagających natychmiastowego działania, przekazać prośbę o wnioskowaną pomoc ze strony Departamentu Obrony do zatwierdzenia przez sekretarza obrony. (13)

Zgodnie z powyższym cytatem, konkluduje Meyssan, regulamin wojskowy odpowiedzialność za decyzję o zestrzeleniu porwanego samolotu składa na barki sekretarza obrony. Co więcej, fragment rozpoczynający się od słów "z wyjątkiem" pokazuje, że jeśli nie jest możliwy kontakt z sekretarzem obrony w odpowiednio krótkim czasie, inne osoby w hierarchii dowodzenia miałyby możliwość podjęcia stosownej decyzji. Według dokumentu Departamentu Obrony, cytowanego przez Meyssana:

" "Prośbę wymagającą natychmiastowej reakcji" można sformułować na każdym szczeblu dowodzenia. Prośby takie mogą wynikać z sytuacji bezpośredniego zagrożenia, w których jedynie natychmiastowa reakcja ze strony przedstawiciela Departamentu Obrony lub dowódcy wojskowego może uratować wiele istnień ludzkich lub ograniczyć ludzkie cierpienie i wielkie straty materialne". (14)

Według powyższego cytatu, wielu ludzi w hierarchii wojskowej miało wystarczającą władzę, by zapobiec "utracie wielu istnień ludzkich" i "wielkim stratom materialnym", co stało się faktem, kiedy AA lot 11 uderzył w Północną Wieżę WTC.

Można też twierdzić, to jasne, że w owym czasie nikt nie przypuszczał, że samolot zrobi to, co zrobił. Ale, jak odpowiadają krytycy oficjalnej wersji wydarzeń, ten argument - poza niewyjaśnieniem przyczyn, dla których lot 11 nie został co najmniej przechwycony - nie ma zastosowania do drugiego samolotu, które też rozbił się o wieżę WTC.

Sabotaż podstawowych systemów obronnych, kontrolowanych w ramach ścisłej hierarchii dowodzenia, byłby nie do pomyślenia, a cóż dopiero do wykonania, bez zaangażowania najwyższego zwierzchnictwa wojskowego USA. A należą do niego przynajmniej prezydent George Bush, sekretarz obrony Donald Rumsfeld, a także pełniący wówczas obowiązki szefa połączonych sztabów, generał Sił Powietrznych, Richard B. Myers. [fragment tekstu]


United Airlines, lot 175

Samolot United Airlines, lot 175, wystartował z Bostonu o godz. 8:14 rano - dokładnie wtedy, kiedy kontrola lotów otrzymała pierwszą informację o możliwym porwaniu lotu 11. O 8:42 zanikł kontakt radiowy i ucichł transponder, a samolot gwałtownie zboczył z kursu. Wiedząc już w tym czasie o tym, że wcześniejszy lot został porwany na pewno i przelatuje właśnie nad Nowym Jorkiem, przedstawiciele FAA [kontroli lotów] powinni byli być w stuprocentowej gotowości do natychmiastowego powiadomienia wojska o zaistniałej sytuacji. I rzeczywiście, zawiadomili oni NORAD o 8:43. NORAD powinien był wysłać myśliwce przechwytujące do 8:53. I do tego czasu, a było to 7 minut po tym, jak pierwszy samolot roztrzaskał się o WTC, myśliwce powinny być przygotowane do zestrzelenia drugiego porwanego samolotu w przypadku, gdyby ten nie zastosował się do poleceń eskorty powietrznej. Jak wiadomo jednak, lot 175 nie został przechwycony i rozbił się o południową wieżę WTC o godzinie 9:03.

Inną trudną do wyjaśnienia kwestią związaną z tą katastrofą, szczególnie dla rodzin ofiar, jest fakt, iż o 8:55, jak twierdzą świadkowie, w południowej wieży WTC ogłoszono komunikat, z którego wynikało, że budynek jest bezpieczny i ludzie mogą spokojnie wracać do pracy. Komunikaty te nadawane były podobno niemal do momentu uderzenia budynku przez samolot i mogły przyczynić się "do śmierci wielu ludzi". (16) Paul Thompson stawia pytanie: "Wiedząc, że o 8:43 NORAD został zawiadomiony o porwaniu lotu 175, i że samolot ten zmierza w kierunku Nowego Jorku, dlaczego ludzie w wieżowcu nie zostali ostrzeżeni?" Pytanie zatrważające, zważywszy, że Thompson zdaje się sugerować, iż być może komuś, kto niekoniecznie musiał być porywaczem, zależało na tym, aby zginęło naprawdę wielu ludzi.

Tak czy owak wiedząc, że drugi samolot uderzył w WTC 17 minut po pierwszym, żaden z powodów, które mogły by wyjaśnić, dlaczego zawiodły wszelkie rutynowe procedury w odniesieniu do pierwszego samolotu - takie jak to, że zagapili się kontrolerzy lotów, czy że piloci w bazach wojskowych nie byli w pełnej gotowości bojowej, czy wreszcie założenie, że nienormalne zachowanie samolotu nie musi oznaczać porwania - nie mógł zostać użyty do wyjaśnienia, dlaczego lot 175 nie został zestrzelony, czy choćby przechwycony. Wiadomo, że w tym czasie wszyscy technicy nasłuchu w Północno-wschodnim Sektorze Obrony Przeciwlotniczej NORAD-u "mieli na słuchawkach kontrolę lotów z Bostonu i słuchali relacji o locie 11", a zatem NORAD był już w pełni świadomy powagi sytuacji. (17) Jeszcze bardziej zagadkowe jest to, jak po upływie kolejnych 35 minut, o godzinie 9:38, mogło dojść do uderzenia w Pentagon, ale trzeci lot omówimy w następnym rozdziale. Obecnie skupimy się na oficjalnej wersji wydarzeń związanej z dwoma pierwszymi samolotami i na reakcji krytyków na tę wersję.

Dlaczego nie przechwycono ani lotu 11, ani lotu 175?

Jedną z rzeczy, które są zastanawiające dla krytyków oficjalnej wersji jest to, że istniała więcej niż jedna taka wersja. We wspomnianym wcześniej zeznaniu przed Senacką Komisją d/s Sił Zbrojnych, generał Myers powiedział: "Kiedy stało się jasne, jaka jest skala zagrożenia, wysłaliśmy myśliwce". Na pytanie, czy rozkaz wydany został przed czy po uderzeniu w Pentagon, Myers - w owym czasie pełniący obowiązki Szefa Połączonych Sztabów - odpowiedział: "Rozkaz ten, o ile wiem, został wydany po uderzeniu w Pentagon". (18) Problematyczne w tym stwierdzeniu, jak wykazują krytycy, jest to, że to, "jaka jest skala zagrożenia", musiało być dla dowództwa wojskowego (NMCC) oczywiste na długo przed uderzeniem w Pentagon o 9:38. Musiało to być jasne już o godz. 8:46, kiedy pierwszy porwany samolot uderzał w WTC, a drugi leciał w tym samym kierunku. Innym problemem jest to, że po to, by poderwać myśliwce do przechwycenia lotów 11 i 175, jak też każdego innego nieautoryzowanego pojazdu powietrznego, lecącego w kierunku Waszyngtonu, oficerowie NMCC i NORAD-u nie musieli wcale w pełni rozumieć, "jaka jest skala zagrożenia". Rutynowe procedury operacyjne powinny były w zupełności takiemu zagrożeniu zaradzić.

Taka postać oficjalnej wersji wydarzeń została przedstawiona dziennikarzom jeszcze przynajmniej przez dwie osoby. Według relacji opublikowanej przez Boston Globe 15 września, major Mike Snyder, wypowiadając się w imieniu NORAD-u powiedział, że myśliwce wysłano dopiero po uderzeniu w Pentagon. Zaś 16 września, kiedy prowadzący program "Meet the Press", Tim Russert, wyraził w rozmowie z vice-prezydentem Dickiem Cheneyem zdziwienie, że choć wiedzieliśmy o pierwszym porwaniu już o 8:20, to "nie byliśmy w stanie wysłać myśliwców na czas, by ochronić Pentagon" - Cheney nie oprotestował tego sformułowania. (19)

Głównym problemem pierwszej postaci wersji oficjalnej jest to, oczywiście, że mówi ona, iż zachowanie wojskowych stało w całkowitej sprzeczności ze standardowymi procedurami, według których należy wydać rozkaz podniesienia myśliwców natychmiast po otrzymaniu sygnału o porwaniu. Pomimo, iż wypowiedzi Myersa i Cheneya sugerują co innego, nie ma wymogu, by rozkaz startu myśliwców pochodził z samej góry. Dla przykładu - Illarion Bykov i Jared Israel, komentując fakt załamania się 11 września standardowych procedur dla sytuacji zagrożenia, mówią: "To mogło się wydarzyć jedynie pod warunkiem, że jednostki usytuowane wysoko w hierarchii, działały w skoordynowany sposób, by tak się stało". (20)

Tak czy owak, po paru dniach NORAD zaczął lansować nową wersję, mianowicie że wydał rozkaz startu samolotów, ale że przybyły one zbyt późno. (21) Jednak dla krytyków ta druga wersja wydaje się być nie mniej dziwna niż pierwsza. Wedle tej wersji NORAD został powiadomiony o porwaniu pierwszego samolotu dopiero o godzinie 8:40. Byłoby to całe 26 minut po tym, jak zerwany został kontakt radiowy i zamilkł transponder i 20 minut po tym, jak samolot zboczył z kursu. Allan Wood i Paul Thompson piszą:

Czy można wierzyć oświadczeniu NORAD-u? Jeśli tak, to kontrolerzy lotów ...powinni zostać zwolnieni i powinno się postawić im zarzut potencjalnego przestępstwa za niepodjęcie odpowiednich czynności. Jednak do dnia dzisiejszego nic nie słychać o jakiejkolwiek sankcji dyscyplinarnej przeciw komukolwiek. ...Jeśli zaś oświadczenie NORAD-u zawiera nieprawdę, czyli jeśli był on poinformowany na czas, zgodnie z obowiązującymi w FAA procedurami, oznacza to, że NORAD nie zrobił nic przez niemal pół godziny w czasie, gdy porwany samolot pasażerski przelatywał przez jeden z najbardziej zatłoczonych obszarów ruchu lotniczego świata. Mogłoby się wydawać, że to wystarczający powód, by postawić komuś bardzo poważne zarzuty. Nic z tych rzeczy, do tej pory nikt z NORAD-u ani z FAA nie został ukarany. (22)

Brak sankcji dyscyplinarnych może oznaczać albo, że ta historyjka jest nieprawdziwa, albo że odpowiednie czynniki w FAA i/lub NORAD-zie zrobiły to, co im zrobić kazano.

To jeszcze nie wszystkie anomalie tej wersji. Według niej, NORAD wydał rozkaz startu myśliwców o 8:46, czyli dopiero 6 minut po otrzymaniu zawiadomienia o porwaniu. Co więcej, NORAD wydał rozkaz startu nie myśliwcom z Bazy Lotniczej Sił Powietrznych McGuire w New Jersey, położonej o 110 km od Nowego Jorku, lecz myśliwcom z Bazy Lotniczej Gwardii Narodowej Otis w Cape Cod, położonej o prawie 300 km od Nowego Jorku. Nie miałoby to, rzecz jasna, wpływu na lot 11, ponieważ o godzinie 8:46 zderzał się on właśnie z WTC. Jednak w międzyczasie, jak twierdzi NORAD, pojawiło się zawiadomienie z kontroli lotów, że o 8:43 dokonano porwania lotu 175, dlatego dwa F-15, którym wydano rozkaz o 8:46 zostały ostatecznie wysłane do przechwycenia drugiego porwanego samolotu. Jednakże z niewyjaśnionych powodów myśliwce te wystartowały dopiero 6 minut później - o godzinie 8:52.

Jednak prawdopodobnie najdziwniejszym aspektem tej wersji jest, z punktu widzenia jej krytyków, fakt, iż nie wyjaśnia ona, nawet po uwzględnieniu wszystkich opóźnień, dlaczego myśliwce nie zdążyły na czas, by powstrzymać drugi atak na WTC. O 8:52 było jeszcze 11 minut do 9:03, kiedy to lot 175 miał uderzyć w południową wieżę. Według cytowanej w prasie wypowiedzi pułkownika Timothy Duffy'ego, pilota, który miał siedzieć za sterami jednego z F-15, leciał on "na pełnym gazie przez cały czas", co oznaczałoby, że leciał z prędkością prawie 3,500 km/godz. (23) Przy tej prędkości F-15 pokonywałby prawie 60 km na minutę. Stąd przy założeniu, że standardowo potrzeba 2,5 minuty na wzbicie się w powietrze i osiągnięcie maksymalnej prędkości, myśliwce powinny znaleźć się nad Manhattanem po 8 minutach, co dałoby im zapas pełnych 3 minut na zestrzelenie zbłąkanego odrzutowca. A jednak, jak utrzymuje ta druga postać wersji oficjalnej, w momencie zderzenia lotu 175 z południową wieżą F-15 były jeszcze o ponad 110 km od celu. (24) Według NORAD-u ich lot do Nowego Jorku trwał 19 minut. Jeśli więc przyjmiemy nawet, że wersja z myśliwcami z bazy Otis jest prawdziwa, oznacza to, że samoloty te musiały lecieć z prędkością nie większą niż ok. 1100 km/godz., czyli znacznie mniejszą, niż "na pełnym gazie". (25)

Co więcej, nawet jeśli czasy w tej wersji są tak podane, by odpowiadały wersji o spóźnieniu, pozostaje pytanie, dlaczego nie wydano rozkazu startu myśliwcom z Bazy Sił Powietrznych McGuire. Jak podaje Ahmed, F-15 pędzący z prędkością ponad 3,400 km/godz. "pokonałby odległość od swej siedziby w New Jersey do Nowego Jorku w czasie poniżej 3 minut, i mógłby w ten sposób skutecznie przechwycić lot 175". (26) A zatem, podsumowują krytycy, nawet jeśli przyjąć drugą oficjalną wersję jako prawdziwą, druga wieża WTC nie powinna była zostać zaatakowana.

Wreszcie twierdzenie, że poderwano myśliwce, by zatrzymać drugi samolot, w dalszym ciągu nie wyjaśnia przyczyn, dla których standardowe procedury pozostały niewykonane w odniesieniu do pierwszego samolotu. Poza tym przyjęcie drugiej wersji oficjalnej pozostawiłoby jako niewyjaśnioną zagadkę, dlaczego generał Myers, vice-prezydent Cheney i rzecznik NORAD-u uprzednio twierdzili, że żadnych samolotów nie wysłano do momentu uderzenia w Pentagon.

Idąc dalej niektórzy krytycy, w tym niektórzy z doświadczeniem wojskowym, sądzą, że druga wersja została sfabrykowana. Dla przykładu Stan Goff, st. sierż. sztabowy, który wykładał nauki o wojskowości w akademii West Point, konkluduje, że żadne myśliwce nie zostały wysłane do momentu uderzenia w Pentagon. (27) Andreas von Bulow, były sekretarz stanu w niemieckim Ministerstwie Obrony powiedział: "Przez 60 decydujących minut wojsko i agencje wywiadowcze kazały myśliwcom czekać na lotnisku". (28)

Według żadnej z oficjalnych wersji jednakże ataki na WTC nie miały prawa się udać. Pogląd ten znajduje wsparcie także w słowach Anatolija Kornukowa, głównodowodzącego Sił Powietrznych Rosji, którego następującą wypowiedź cytowano 12 września: "Generalnie przeprowadzenie ataku terrorystycznego według scenariusza, który miał wczoraj miejsce w USA, jest niemożliwe. Gdyby coś takiego wydarzyło się tutaj, ja powiadamiany jestem o tym natychmiast i po minucie jesteśmy wszyscy w stanie najwyższej gotowości". Ahmed tak komentuje wypowiedź Kornukowa: "Oczywiście wiadomo, że Siły Powietrzne USA są na znacznie wyższym poziomie niż siły rosyjskie", i dodaje, że można z tego wysnuć parę racjonalnych wniosków - w szczególności ten, że ataki na WTC nie mogłyby dojść do skutku, gdyby nie zawieszono [na niezbędny czas] standardowych procedur operacyjnych.

11 września standardowe procedury operacyjne zostały całkowicie i w niewyjaśniony sposób zaniechane. Nic takiego nie zdarzyło się nigdy przedtem. Powstaje zatem pytanie, kto był odpowiedzialny za to, by standardowych procedur tego dnia nie zastosować. (30)

Bykov i Israel nie mają co do tego specjalnych wątpliwości:

Sabotaż podstawowych systemów obronnych, kontrolowanych w ramach ścisłej hierarchii dowodzenia, byłby nie do pomyślenia, a cóż dopiero do wykonania, bez zaangażowania najwyższego zwierzchnictwa wojskowego USA. A należą do niego przynajmniej prezydent George Bush, sekretarz obrony Donald Rumsfeld, a także pełniący wówczas obowiązki szefa połączonych sztabów, generał Sił Powietrznych, Richard B. Myers. (31)

I to jest właśnie pytanie, które musi zostać postawione: "Czy plan porwania samolotów pasażerskich i rozbicia ich o WTC mógł zostać uwieńczony powodzeniem, gdyby Bush, Rumsfeld i Myers nie zaaprobowali rozkazu "pozostania na ziemi".

Jak pokazują wnioski krytyków oficjalnej wersji wydarzeń z 11 września, oficjalne wyjaśnienia tego, co stało się z lotami 11 i 175, rodzą wiele niepokojących pytań. Kolejne niepokojące pytania rodzą się wokół zawalenia się wież WTC.

c. d. (miejmy nadzieję) n.

[1. Przetłumaczone fragmenty odpowiadają stronom 7-11 książki prof. Davida R. Griffina The New Pearl Harbor, Disturbing ....

2. Liczby w nawiasach okrągłych odpowiadają przypisom w wersji oryginalnej, które jak na razie nie zostały przetłumaczone, ale istnieją i w razie potrzeby będzie się można na nie powoływać.]

tłumaczenie: Romuald Kalicki
Tekst ukazał się na portalu "Lepszy Świat"
http://lepszyswiat.home.pl

Ulotka z demonstracji w Brodnicy przeciwko VOBRO

Publicystyka

Poniżej publikujemy treść ulotki rozdawanej podczas demonstracji 11 września przeciwko firmie VOBRO, odpowiedzialnej za śmierć Krzysztofa Pruszewicza.

Mieszkańcy Brodnicy

Doszło do tragedii, do której nie musiało dojść, gdyby firma VOBRO przestrzegała Kodeksu Pracy i przepisów BHP. Jednak znów zysk dla szefów i lokalnej "śmietanki" był ważniejszy od zdrowia i życia robotników - pracujących ponad siły, w podłych warunkach, za niskie wynagrodzenie. Zysk właściciela firmy był ważniejszy i dlatego zginął 21 letni Krzysztof Pruszewicz! Wyczerpany, pracujący po 12 godzin dziennie, w zasadzie bez dni wolnych, wpadł do maszyny, którą powinny obsługiwać dwie osoby, a był sam. Nie otrzymał na czas pomocy medycznej, choć VOBRO to zakład pracy chronionej. Nie posiadał odpowiedniej odzieży ochronnej. Nie przeszedł potrzebnych szkoleń. Pod presją wydajności i pod groźbą zwolnienia, pracownicy VOBRO wyłączali czujniki, aby wykonać normę. Krzysztof Pruszewicz zginął w wyniku fatalnych warunków pracy i pod presją wydajności, ale całą winę zrzucono na niego, aby oczyścić z zarzutów pracodawcę, właściciela VOBRO. Dziś szef VOBRO nie czuje się odpowiedzialny za wypadek. Nie wystarcza jednak postawić pomnik Janowi Pawłowi II, aby zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności.

Ta bulwersująca sprawa dotyczy brodnickiego podwórka. Nie można jej przemilczeć. Nie tym razem! Zginął człowiek! Zastanówmy się dlaczego w pewnych regionach, jak w Brodnicy, gdzie trudno znaleźć pracę, ochrania się takie fabryki jak VOBRO? Można pomyśleć, że to normalne, bo potrzeba miejsc pracy. Ta sytuacja jest skrzętnie wykorzystywana przez coraz brutalniejszych pracodawców, ochranianych przez państwo z jego instytucjami: inspekcją pracy, prokuraturą, policją. Wysokie bezrobocie, to idealne warunki dla biznesu: można płacić najniższe wynagrodzenia, można zmuszać do pracy po 12 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu i wpajać, że tylko tak zarobi się więcej. Wreszcie można harować w warunkach szkodliwych, niebezpiecznych i na przestarzałym sprzęcie. A ludzie się jeszcze cieszą, bo mają "pracę"... jednak za cenę swojego zdrowia, a nawet życia.

Prawda o śmierci Krzysztofa musi ujrzeć światło dzienne! Jego wypadek jest ostrzeżeniem dla wszystkich pracujących, że jeżeli będą bezmyślnie akceptować takie warunki pracy, jeżeli nie będą walczyć o swoje prawa, jeżeli nie będą protestować, to może ich spotkać podobny los. Jeżeli nie śmierć w wypadku przy pracy, to przedwczesna z powodu utraty zdrowia, przemęczenia i stresu.

DOŚĆ ŁAMANIA PRAW PRACOWNICZYCH!!!

Ogólnopolski Związek Zawodowy
Inicjatywa Pracownicza

Ulotka anarchistów z Ploermel

Świat | Klerykalizm | Protesty | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Poniżej publikujemy tekst ulotki, która była rozdawana podczas protestu przeciwko wizycie Benedykta XVI w Ploermel, we Francji.

Budowa pomnika Jana Pawła II w Ploermel w 2007 r., wizyta propagandowa Benedykta XVI we wrześniu 2008 r – antyklerykalizm nigdy nie stanie się tak przestarzały, jak klerykalizm.

Jan Paweł II był wcieleniem najbardziej wstecznych wartości moralnych: bez przerwy potępiał prawo do aborcji, homoseksualistów i tzw. „wyuzdaną seksualność”. Pod jego wpływem wielu ludzi nie godziło się na używanie prezerwatyw, co wciąż przyczynia się do śmierci tysięcy ludzi na całym świecie. Jako szef PR'u przedsiębiorstwa Kościół, robił wszystko, by zyskać sympatię mediów i budować kult osobowości.

Jan Paweł II był aktywistą. Pod jego przywództwem, kościół próbował odzyskać pozycje utracone dzięki postępowi wolności sumienia i odejściu od obskurantyzmu. Jan Paweł II nigdy nie zrezygnował z prób stworzenia moralnego więzienia nie tylko dla wiernych, ale też dla całego społeczeństwa (choćby przez wspieranie terrorystów anty-aborcyjnych). W państwach, gdzie kościół jest silny, nawet wolność do rozwodów jest zwalczana.

Pomnik w Ploermel jest dla nas obrazą nie tylko dlatego, że został zbudowany z publicznych pieniędzy, ale także dlatego, że znajduje się na terenie publicznym [przyp. tłum – jest to sprzeczne z zasadą świeckości Republiki]. Co gorsza, poprzedni burmistrz Ploermel posunął się do wprowadzenia nadzoru kamer wideo nad swoją zabawką z brązu, chyba po to, by pokazać, że bóg ma wszystko na oku. Inwigilacja policyjna i religia zawsze działały w przestępczym porozumieniu.

Jednak nastąpił cud obskurantyzmu: Jan Paweł II został zastąpiony jeszcze bardziej reakcyjnym Benedyktem XVI! Powrót do mszy po Łacinie, ukłony w stronę najbardziej fundamentalistycznych katolików, a także – na pamiątkę czasów, gdy w Hiszpanii rządził katolicyzm – kanonizacja ofiar „religijnych” wojny domowej (z pominięciem tych nielicznych przypadków księży rozstrzelanych przez Franco za to, że opowiedzieli się za obozem republikańskim i z kompletną ignorancją wobec setek tysięcy antyfaszystów zamordowanych przez zbirów Franco.).

Jak przystało na działacza, Benedykt XVI wzywa swoich adeptów do ewangelizacji tłumów, to znaczy do próby nawracania wszystkich zagubionych dusz (lub wstrętnych niewiernych!) Jednocześnie ma miejsce intensywny lobbing w Unii Europejskiej i ciągłe interwencje w debacie publicznej. Kościół chce odzyskać swoją siłę jako aparat represji i poddać społeczeństwo kontroli: od kontroli umysłów, do kontroli nad łóżkiem (w końcu seks, to stała obsesja kościoła!)

Gdy prezydent Sarkozy oświadcza, że lepiej, że nauczanie o wartościach w szkołach powinien prowadzić ksiądz, a nie nauczyciel, gdy premier Fillon umizguje się do kardynała Andre XXIII, gdy w Lourdes prowadzona jest debata o życiu na emeryturze, papież Benedykt XVI zjawia się we Francji, by świętować 150 rocznicę ukazania się Bernadette Soubirous rzekomej dziewicy Maryi i by zalewać nas swoją śmieszną i zabójczą dla wolności propagandą.

W obliczu ofensywy religijnej, która płynie od księży, imamów, rabinów i wszelkich guru – nie pozostaniemy bierni, gdyż chcemy żyć wolni!

Federacja Anarchistyczna

Czy istnieje prawo anarchistyczne?

Publicystyka

Anarchizm i prawo zdają się leżeć na przeciwległych biegunach. Głęboko w społecznej świadomości wyryte jest przekonanie, że ład i porządek może gwarantować jedynie instytucja państwa poprzez swoje organy: sądy, policję i parlament. Równie głęboko zakorzeniona jest wiara, że jedynie strach przed władzą może spowodować, że ludzie będą przestrzegać podstawowych zasad życia społecznego. Co ciekawe, zagadnięci o to złodzieje również podzielają ten pogląd na poziomie teoretycznym.

Właściwie zbyteczne jest wyjaśnianie, że struktury państwa na szczęście nigdy nie były w stanie kontrolować każdego aspektu życia społecznego, a zatem nie były w stanie obłożyć sankcjami wszelkich zachowań niezgodnych z pewnym niejasno określonym zbiorem zasad, przestrzeganym przez większość ludzi. Nawet państwa totalitarne rzadko, a jeśli już to tylko na krótki okres uzyskiwały tak totalną kontrolę. W grę wchodzą zatem inne czynniki, które muszą tłumaczyć prosty do zaobserwowania fakt, że ludzie zachowują się na ogół po prostu przyzwoicie, pomimo, że w większości przypadków wykroczenie poza ogólnie przyjęte normy postępowania nie spotkałoby się z żadnymi represjami ze strony państwa.

Inne czynniki odgrywają tu więc wiodącą – choć ukrytą – rolę. Rozpoznanie tych czynników i sposobów ich wykorzystania jest kluczowe dla idei bezpaństwowego ładu społecznego.

Innym, powszechnie przyjętym poglądem, jest porównywanie obowiązującego porządku prawnego do swobodnie zawieranego kontraktu pomiędzy obywatelem, a państwem. W przypadku zerwania tej umowy ze strony obywatela, traci on część, lub wszystkie ze swoich praw. Jednak w przypadku zerwania umowy przez państwo – nie dzieje się właściwie nic. Asymetria wzajemnego stosunku państwa i obywatela praktycznie wyklucza możliwość swobodnej negocjacji i dobrowolnego zawierania takiej umowy. Świadomi tego problemu, zwolennicy demokracji parlamentarnej wskazują na możliwość organizowania się obywateli w partie polityczne w celu zmiany porządku prawnego. Praktyczna obserwacja działalności partii politycznych wskazuje jednak na to, że są one organizacjami, które w większym stopniu realizują samoistną logikę władzy państwowej, niż służą realizacji dążeń obywateli. Cele istotne z punktu widzenia obywateli, a nie z punktu widzenia umacniania władzy, partie polityczne realizują niejako „przy okazji” - w ramach walki z innymi partiami politycznymi i tylko w szczególnych okolicznościach, przy wzmożonej aktywności społecznej, która może zagrażać ugruntowanej pozycji władzy.

Stanowione prawo jest więc pewną wypadkową historycznych manewrów politycznych partii sprawujących w danym momencie władzę i jest ściśle powiązane z realnym zagrożeniem dla władzy, w przypadku, gdyby prawa, z których cieszą się obywatele zostały im odebrane. Brak takiego zagrożenia prowadzi do erozji tych praw i ich stopniowego usuwania.

Właściwym źródłem prawa stanowionego jest więc zdolność społeczeństwa do narzucenia swoich żądań władzy, lub też brak takiej zdolności. Pogląd, że celem nadrzędnym porządku prawnego jest pokój społeczny - rozumiany jako brak konfliktu społeczeństwa z władzą – oznacza przyzwolenie na brak kontroli społeczeństwa nad stanowionym prawem.

Doktryna podziału kompetencji władz na władzę wykonawczą, sądowniczą i prawodawczą (ewentualnie także IV władzę – dziennikarzy) zapewnia niewątpliwie większą swobodę obywatelom i więcej szans na uzyskanie sprawiedliwego porządku społecznego, niż połączenie wszystkich kompetencji w jednym ręku. Dzieje się tak jednak tylko wtedy, gdy poszczególne władze są ze sobą w konflikcie. Tylko w takim przypadku, obywatele mogą wykorzystywać ambicje jednych organów władz przeciw drugim i w ten sposób wymuszać na nich realizację swoich żądań. Współpraca poszczególnych pionów władzy oznacza koniec takiej szansy dla obywateli – gdy działają zgodnie, organy władzy są w pełni zabezpieczone przed głosem społeczeństwa. Nie ma właściwie żadnego sposobu, by ustrzec się przed współpracą organów władzy, tak więc idea podziału kompetencji władz jako gwaranta swobód obywatelskich posiada znikomą wartość.

Gastarbeiterów wietnamskich w Polsce nie było

Kraj | Dyskryminacja | Publicystyka

Tymczasowa praca, tymczasowy pobyt.

Przykładów Wietnamczyków pracujących w Polsce poza branżą handlu i gastronomii jest dużo więcej, zwłaszcza w młodym pokoleniu. Lê Tự Quốc Hùng należy do pierwszej setki osób, które zdobyły licencję doradcy finansowego i maklera giełdowego. Jest dyrektorem oddziału w jednym z dużych banków polskich. Quốc Anh pracuje jako stylista i projektant odzieży, lubi obracać się w środowisku młodych Polaków.

Nie sposób tu wymienić wszystkich, ale już na podstawie tych kilku przykładów widać, jak różne są to zawody. Jednak tych, którzy pracują poza handlem i gastronomią, łączy wspólny mianownik – mają już uregulowany status w Polsce: polskie obywatelstwo, kartę stałego pobytu, czyli mogą być zatrudniani bez żadnych ograniczeń. Tych, którzy pracują na podstawie wizy z prawem do pracy jest bardzo mało. Po prostu za dużo formalności do załatwienia i dla pracodawcy, i dla potencjalnego pracownika.


HANDEL TO ŻYCIE, ostatnia transakcja w Dziesięcioleciu. Ảnh: Ngô Đăng Quang

Wróćmy do naszego dziennikarza zajmującego się perfumami i modą. Przyjechał do Polski jeszcze jako stypendysta rządu PRL, ale pracę dyplomową obronił już w Polsce demokratycznej. Ponieważ podczas studiów podyplomowych nie dostawał już stypendium (dobrze, że nie musiał za nie płacić), musiał zarobić na życie. Radził sobie jak umiał, parę razy spotykaliśmy się na placu targowym w Oświęcimiu i w Chrzanowie. Zarabiał także jako artysta wykonawca, tańcząc w grupie baletowej. Profesorowie starali się pomagać, powierzając mu letnie zajęcia ze studentami zaocznymi. Wszystko to jednak nielegalnie, bo Wietnamczyk ten nie miał zezwolenia na pracę.

Któregoś dnia wiosną czy na początku lata, ja, ów znajomy dziennikarz i parę innych osób gościliśmy w studiu TVP Kultura. Felieton telewizyjny był realizowany wcześniej, ale wywiad „szedł” na żywo w studiu. Redaktor prowadzący zadał naszemu dziennikarzowi pytanie, czy chce zostać w Polsce. Odpowiedział, że owszem, po 19 lat nieprzerwanego pobytu w Polsce chciałby, ale nie od niego to zależy, tylko od urzędników. Redaktor na koniec programu życzył mu więc, aby się udało.

Parę miesięcy później kolega-dziennikarz poinformował mnie, że opuszcza Polskę, że wraca na stałe do Wietnamu. Jego wszelkie prawdziwe powody do przedłużenia wizy pobytowej się wyczerpały, a nie chciał „kombinować”. Pojechał do Wietnamu kilka miesięcy temu, jeszcze zanim wiza pobytowa straciła ważność. Mieszka w Ho Chi Minh City i podobno pisze dalej po polsku i po angielsku o perfumach i modach dla tego samego czasopisma formatu A4. Nic się nie stało, świat się nie zawalił, Polska też. Jednak uważam, że Warszawa, cała Polska jest uboższa o niego, informatyka, zarabiającego na życie tańcem i pisaniem, po polsku.

Cudzoziemiec, nie imigrant

Czy mój znajomy dziennikarz wróci do Polski? Całkiem możliwe, ale w sensie administracyjnym będzie musiał zacząć od początku. Od jego wyjazdu minęło już ponad 3 miesiące, całe jego 19 lat pobytu w Polsce nie będzie się liczyło, nie znaczy nic. W oczach urzędników i zgodnie z obecnym stanem prawnym będzie cudzoziemcem, który chce zostać i pracować w Polsce. A to przede wszystkim bardzo trudne i kosztowne!

Nie wiem, czy w przeszłości w Polsce Ludowej była uchwalona jakaś ustawa legalizująca pobyt cudzoziemców. Raczej nie było. W historii najnowszej takie ustawy zwane skrótowo i potocznie abolicją były. Jedna z 2003 roku, pozwalała cudzoziemcom w ciągu trzech miesięcy złożyć wniosek legalizujący pobyt. Druga uchwalona w 2007 roku obowiązywała przez sześć miesięcy, do 20 stycznia 2008 roku. W Warszawie, w obydwu przypadkach, kiedy obowiązywała abolicja przed urzędem wojewódzkim, gdzie cudzoziemcy załatwiają formalności związane ze swoim pobytem ustawiały się gigantyczne kolejki. Czyżby urząd nie był przygotowany na ustawę?


Kolejka do urzędu w Warszawie, Zająłem miejscem około 6. godz., dwie godziny przed otwarciem, ale i tak nic nie załatwiłem w tym dniu. Ảnh: Ngô Đăng Quang

Ale problemem nie była długa kolejka przed urzędem, w nocy i na mrozie (urzędnicy nie życzyli sobie, aby kolejka stała wewnątrz budynku). Problemem były warunki, które trzeba było spełnić, aby zalegalizować swój pobyt. Problemem także było i jest to, że nieliczni, którzy uzyskali czy uzyskają legalny pobyt, mieli i będą mieli trudności z utrzymaniem tej legalności. Albowiem po dziesięciu lat zamieszkiwaniu w Polsce, jeśli dostaną legalizacje swojego pobytu to po roku muszą ubiegać się o dalsze legalny pobyt tak jak zwykli cudzoziemcy, czyli według ustawy o cudzoziemcach ich praca zawodowa nie może zagrozić rynek pracy Polakom albo firma założona przez nich musi wnosić znaczący wkład w gospodarkę Polski. Jak pisałem wcześniej, legalność pobytu w Polsce jest bardzo kosztowna. Więc zdarza się dość często wtórna nielegalność imigrantów. Oznacza to, że imigranci legalni nie byli w stanie utrzymać tej legalność i stracili ją. Podjąć legalną pracę mogą tylko ci, którzy mają legalny pobyt, ale trudno ubiegać się o legalny pobyt bez legalnej pracy.

Przepisy ustawy abolicyjnej oraz prawa pracy

Dwie ustawy abolicyjne dotyczyły cudzoziemców, którzy przebywali w Polsce nieprzerwanie co najmniej od 31 grudnia 1996 r., potrafili udowodnić, że mają gdzie mieszkać, że dysponują ilością środków finansowych wystarczającą na rok życia w Polsce oraz na ubezpieczenie zdrowotne i/lub że mają przyrzeczenie wydania zezwolenia na pracę wydane przez wojewódzki urząd pracy. Dopiero wtedy cudzoziemcy mogli ubiegać się o legalizację pobytu na czas oznaczony tj. na okres roku. Załóżmy, że dostali zgodę na legalny tymczasowy pobyt. Co dzieje się po roku legalnego pobytu? Otóż zostają traktowani jak zwykli cudzoziemcy tzn. jak każdy inny obcokrajowiec, który po raz pierwszy przyjeżdża z zagranicy i chce mieszkać i pracować w Polsce. Bez żadnych ulg i ułatwień. Więc po pięcioletnim (ustawa z 2003 r.), a nawet dziesięcioletnim (ustawa z 2007 r.) pobycie w Polsce cudzoziemiec jest nadal obcokrajowcem, nie zaś żadnym tam imigrantem! A moim zdaniem są to imigranci, którzy powinni mieć już ułatwiony dostęp do pracy i do życia w Polsce.

Ktoś powie, że w ten sposób zachęcamy do nielegalnej imigracji. Sądzę jednak, że uszczelnienie granic i zapobieganie nielegalnej imigracji nie są sprzeczne z ideą udzielania imigrantom pomocy przez władzę, nie są sprzeczne z polityką ułatwiania życia imigrantom którzy znajdują się już na terenie kraju. Te dwie sprawy można i trzeba pogodzić. Dla korzyści imigrantów i państwa polskiego.

Wróćmy do warunków legalizacji pobytu. Pierwszy warunek dotyczy miejsca zamieszkania. Z pozoru jest bardzo prosty do spełnienia, przecież Wietnamczycy nie mieszkają pod mostem. Jednak aby udowodnić, że cudzoziemiec ma gdzie mieszkać, nie wystarczy przedłożyć w urzędzie oryginału umowy najmu mieszkania. Urzędnicy warszawscy kazali np. cudzoziemcom okazać oryginał aktu własności lokalu (od właściciela). Rzecz niby prosta, ale czy Polacy chętnie wynajmują mieszkania oficjalnie? Czy chcą podpisać umowę, która będzie wykorzystana w urzędzie do spraw cudzoziemców (choć to nie to samo co urząd skarbowy!). Czy Polacy chcą pożyczać cudzoziemcom notarialne akty własności mieszkania do pokazania w urzędzie? Tylko nieliczni. Mi osobiście nie udało się przekonać w imieniu rodaków żadnego właściciela do podpisania umowy najmu i do pożyczenia aktu notarialnego. Polacy, co najmniej warszawiacy, niechętnie oficjalnie wynajmują i meldują w swoich mieszkaniach lokatorów, czy to Polaków, czy to cudzoziemców.

Ustawa o cudzoziemcach z dnia 13 czerwca 2003 roku, rodział 4, art. 53. pozycja 1. Zezwolenia na zamieszkania na czas oznaczony udziela się cudzoziemcowi, który 1) posiada przyrzeczenie lub przedłużenie przyrzeczenia wydania zezwolenia na pracę albo pisemne oświadzczenie pracodawcy o zamiarze powierzenia cudzoziemcowi wykonania pracy, jeżeli zezwolenie na pracę nie jest wymagane, 2) prowadzi działalność gospodarczą na podstawie przepisów obowiązujących w tym zakresie w Rzeczypospolitej Polskiej, korzystna dla gospodarki narodowej, a w szczególności przyczyniającą się do wzrostu inwestycji, transferu technologii, wprowadzenie korzystnych innowacji lub tworzenia nowych miejsc pracy,
-Dz. U. 2003 Nr 128 poz. 1175

Mając legalny pobyt tymczasowy, cudzoziemiec ma kilka miesięcy na załatwienie mnóstwa trudnych formalności np. uzyskanie pozwolenia na pracę i zgody na nią (dwuetapowa procedura w urzędzie pracy), uzyskanie meldunku (tylko właściciel mieszkania może go zameldować i musi to robić kilka razy, kiedy cudzoziemiec dostaje krótką wizę i kiedy dostanie decyzję na dłuższy pobyt). Cudzoziemiec nie dostaje pozwolenia na każdą pracę. Tylko na tę, do której pracodawca nie znalazł chętnych wśród Polaków. Z kolei cudzoziemiec nie może podjąć byle jakiej pracy, bowiem jeśli wynagrodzenie jest za niskie, urzędnik może nie przedłużyć pozwolenia na pobyt!

Cudzoziemiec może zawsze założyć własną firmę np. spółkę z o.o. i albo zatrudnić się w niej na wysokim stanowisku, albo czerpać zyski z jej działalności. Może, ale to jeszcze kosztowniejsza zabawa, nie mówiąc o trudnościach i formalnościach związanych z zakładaniem własnego biznesu i jego prowadzeniem. A urzędnik i tak może uznać, że firma należąca do cudzoziemca nie daje znaczącego wkładu do gospodarki Polski. Nie przynosi żadnych znaczących korzyści, nie wnosi wysokich technologii, nowych rozwiązań i myśli naukowo-technicznych do tejże rzeczywistości!

Imigrancie! Przyznaj się, że jesteś najzwyczajniejszym zjadaczem ryżu, kukurydzy, kuskusów i makaronu! (Razem wzięte lub każdy z osobna!).

W procedurze rozpatrywania wniosków o legalizację pobytu cudzoziemcy są przesłuchiwani w urzędzie. Nic nadzwyczajnego, normalna rzecz, nikt nie jest przeciwny temu. Ale moim zdaniem zabrakło w tych przesłuchaniach miejsca na wywiad szczegółowy lub ankietę (może być anonimowa) o woli i możliwości podjęcia pracy. We wnioskach brakuje pytań takich jak: jeśli miałbyś możliwość przekwalifikowania się, jakiego zawodu chciałbyś się uczyć? Czy byłbyś chętny uczestniczyć w zorganizowanym bezpłatnym (albo płatnym) kursie nowego zawodu? Jeśli tak, to jakiego zawodu? Owszem ta ankieta z tym zestawem lub innych pytań miałaby sens gdyby cudzoziemcy mieliby możliwości uczestniczenia w kursach zawodowych, nauki lub adaptacji nowych zawodów. Dwa wiersze, które znajdują się teraz we wnioskach o zawodzie wyuczonym i wykonywanym są zbyt ogólne, formalne i mało znaczące dla imigranta, który znajduje się przecież w nowych realiach, w nowej rzeczywistości, w nowych warunkach życia i pracy!

Ngô Đăng Quang

*****
Tekst został wydrukowany w książce pod tytułem "Wietnamczycy w Polsce" i powstał na zamówienie Miedzykulturowego Centrum Adaptacji Zawodowej IW EQUAL, Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego

Piersza część: Wprowadzenie: T jak Tymczasowość.
Wszystkie wcześniejsze wpisy blogu mozna tutaj poczytać: http://danchimviet.com/blogs

Lewiatan znów kłamie dla zysku

Gospodarka | Publicystyka

Na początku września, na głównej stronie tuby propagandowej pracodawców, Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” opublikowany został tekst Henryki Bochniarz, w odpowiedzi na demonstrację związkowców Solidarności.

Związkowcy domagali się kilku rzeczy, które są całkowicie nie do zaakceptowania dla pracodawców: wzrostu płac pracowników zgodnego z wydajnością pracy, zmniejszenia rozwarstwienia płacowego, zakończenia wyzysku pracowników pod pozorem „elastycznej pracy” i zaprzestania represjonowania związków zawodowych.

Tonem belfra z prowincjonalnego liceum, Bochniarz strofuje związkowców: „Wydawałoby się, że po 20 latach gospodarki rynkowej można od związkowców oczekiwać lepszej znajomości zasad ekonomii i gospodarowania. Trudno wyobrazić sobie kraj wielkości Polski, który się rozwija w tempie 6% rocznie, gdzie tylko przedsiębiorcy konsumują! To oni kupują te miliony sprzętów AGD, setki tysięcy samochodów, tylko oni biorą kredyty na nowe mieszkania?”

Konsumpcja, owszem rośnie, tyle że jest to konsumpcja za pieniądze, których pracownicy nie posiadają. Tempo wzrostu rynku kredytów konsumpcyjnych branża bankowa szacuje na 30 procent. Rośnie liczba osób, które wpadają w spiralę długów. W ciągu ostatniego roku przybyło 2,16 mld nie spłacanych. Jest to wzrost o 44 proc. W tym samym czasie liczba niesolidnych dłużników wzrosła o 250 tys., do poziomu 1,2 mln. Jakie będą dalsze skutki wzrostu konsumpcji na kredyt w sytuacji, gdy słabnie realna siła nabywcza pracowników, łatwo przewidzieć.

Następnie Henryka snuje swoje dywagacje o „świecie realnym”:

„Przecież w świecie realnym wiadomo, że to inwestycje tworzą podstawy rozwoju, że rozwinięty eksport pozwala finansować ogromne potrzeby importowe Polski, że samo podnoszenie płac prowadzi prostą drogą do spirali inflacyjnej, deficytu handlowego i kryzysu walutowego (jak to się stało w niektórych krajach naszego regionu). Tego chcą koledzy związkowcy? I jak bez inwestycji tworzyć wartościowe i produktywne stanowiska pracy, co postulują związkowcy?”

Oczywiście, dobrobyt przyjdzie niejako sam, wzrost pensji nie ma nic do rzeczy. Nie samym chlebem wszak człowiek żyje (jak należy sądzić - w odróżnieniu od przedsiębiorcy). „Gazeta Wyborcza” będzie cytować ekspertów od Tarota na temat tego, komu w tym roku magicznie wzrosną pensje i dziwić się, dlaczego „młodych już nie stać na mieszkanie”.

Jakoś straszenie kryzysem już nie przekonuje, gdy globalny kryzys już został sztucznie wywołany przez cięcia kosztów, ograniczanie zatrudnienia i zmianę warunków pracy na „elastyczne”, które umożliwiają pracownikom na „odpoczynek w karierze” (na odpoczynek od stałych posiłków chyba również).

Pierwsza sekretarz Lewiatana podpiera się statystykami produktywności pracy. Według niej, płace i tak rosną szybciej niż produktywność pracy. To też typowa dla PKPP półprawda. Według danych organizacji Conference Board, która dostarcza danych podobnym analizom, w 2007 r. produktywność polskich pracowników wynosiła 39% produktywności gospodarki USA, a poziom średniego dochodu na obywatela wynosił 35% poziomu notowanego w USA. Opierając się na danych CB, można więc stwierdzić, że w porównaniu z gospodarką USA, płace w Polsce nie nadążają za poziomem produktywności.

Te dane dotyczące produktywności i tak nie oddają rzeczywistej intensywności pracy, a jedynie wartość produktu na godzinę pracy. Przy założeniu, że polskie produkty mają konkurować niską ceną (a takie założenie robi autorka na początku swojej tyrady) obliczana w ten sposób produktywność i tak będzie zaniżona.

Wynagrodzenia dopiero zaczynają nadganiać bardzo poważny wzrost produktywności, który miał miejsce w ciągu ostatnich 20 lat, a który przedsiębiorcy za wszelką cenę starają się ukryć, by uzasadnić utrzymywanie zaniżonych płac. Presja ze strony związków zawodowych i pracowników jest konieczna, by chciwość pracodawców nie doprowadziła do całkowitego załamania gospodarczego i nędzy milionów ludzi uzależnionych od kredytów.

Alternatywa Obama, czyli jak pozostawić kapitalizm nietknięty

Protesty | Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Wybory

Zdaję sobie sprawę z tego, że sympatycy idei wolnościowych wiedzą, że ktokolwiek będzie rządzić, zawsze przegrają ci co zwykle: zwykli ludzie. To znaczy, że zarówno Zapatero, jak i Rajoy w Hiszpanii, czy Barack Obama lub McCain w Stanach, są tymi samymi psami, tyle że w innych obrożach. Są w stanie zmienić "image" rządu, ale nigdy nie przeprowadzą gruntownych zmian. Zarówno przed jak i po skończeniu kadencji będziemy mieli do czynienia z tą samą klasą rządzącą, która dysponuje szerokimi przywilejami, które pozwalają jej utrzymywać się przy władzy.

Kanał XML