Publicystyka

Wezwanie do akcji solidarnościowych z Kantorczykiem

Prawa pracownika | Publicystyka

Namawiam wszystkich nieobojętnych na ludzką krzywdę, wszystkich wierzących w lepszy świat, do czynnego wspierania tych, którzy mają odwagę oficjalnie walczyć o równość, czy sprawiedliwość w zakładach pracy i ponoszą tego bolesne konsekwencję. Mam namyśli tu takie osoby jak Marcel Szary-HCP, Jakub G.-Lionbridge, Łukasz Sibilak-Greenkett, Piotr Krzyżaniak-Auchan i inni których nie wymieniłem. Przepraszam!

Zapraszam wszystkich do wzięcia udziału w akcjach przeciwko mojemu bezprawnemu dyscyplinarnemu zwolnieniu i zamanifestowania przeciwko notorycznemu łamaniu praw pracowniczych i praw związkowych prze Pocztę Polską. Protestujmy przeciwko pomnażaniu zysków jednostek na wyzysku tysięcy, milionów pracowników, bo tak właśnie funkcjonuje większość firm. Najgorsze jest to, że znowu coraz mniej ważne jest zdrowie i życie ludzi-mrówek harujących na dobrobyt (tffuu..) managerów i prezesów. Dla nich pracownik jest tylko środkiem do ich jedynie ważnych celów! Represjonuje się i wyrzuca się na bruk tych, którzy nie godzą się na pogarszające warunki "pracy" i płacy (podwyżki cen powodują, że zarabiamy coraz mniej!). Stańmy razem, ramię w ramie i pokażmy wyzyskiwaczom, że nie złamią ruchu oporu, że takich jak ja jest więcej. Udowodnijmy, że szeroko pojęte społeczeństwo ma świadomość kurewstwa, którym obdarzają nas mniejsi i więksi decydenci tego niesprawiedliwego świata i że ta świadomość się coraz mocniej budzi. Pamiętajcie i stosujcie solidarnościowe zasady. Ty pomożesz mnie, a ja na pewno nie zapomnę o tobie! Dzisiaj wyrzucają mnie, a jutro pozbędą się ciebie!

Walka trwa! Solidarność naszą bronią!

Bartosz Kantorczyk

Ps.Pikiety pod budynkami regionalnych dyrekcji Poczty Polskiej w sprawie mojego bezprawnego zwolnienia odbywać się będą od 12.07.2008. Tego dnia pikieta odbędzie się w Zielonej Górze. Jednak główne uderzenie przewidujemy 16.07.2008 (zwykły dzień roboczy, bo administracja nie pracują w soboty i pamiętajcie tylko od godz. 7 do 15 ) w miastach takich jak Warszawa, Poznań, GDAŃSK, Kraków, Szczecin. Na dalsze potwierdzenia miast czekam i namawiam do wygenerowania akcji gdzie tylko to możliwe w kraju. O godzinach pikiet będą informacje.

Związek Syndykalistów Polski o podwyżkach cen

Kraj | Świat | Gospodarka | Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Ubóstwo

W ostatnich miesiącach prawie codziennie słyszymy o kolejnych podwyżkach cen towarów. Zazwyczaj są to towary pierwszej potrzeby, nieodzowne w każdym gospodarstwie domowym, bo jak zrezygnować z kupna chleba, którego cena w ostatnim czasie znacząco poszła w górę? Więcej płacimy nie tylko za żywność, droższy jest także gaz, prąd, czynsz. Walka elit biznesowych o panowanie nad światowymi surowcami powoduje, że nie tylko więcej zapłacimy za paliwo, ale także za bilety komunikacji miejskiej. Spekulacje giełdowe i niszczenie naturalnych rynków dóbr doprowadziły do katastrofalnych podwyżek cen żywności. Dotyka to również Polski. Elity finansowe i polityczne, nie podlegające demokratycznej kontroli, narzucają wyższe ceny nie tylko towarów pierwszej potrzeby. Znacznie więcej wydamy także na towary luksusowe, jak kosmetyki, alkohol czy papierosy, których ceny wciąż rosną.

W naszym imieniu i dla naszego dobra – polityka militaryzmu, polityka represji - część 1

Publicystyka

"(...) Duża część władzy efektywnego działania, która niegdyś znajdowała się w rękach nowoczesnego państwa, przenosi się dziś do - wymykającej się politycznej kontroli - globalnej (i pod wieloma względami eksterytorialnej) przestrzeni. Tymczasem polityka, a więc możliwość decydowania o kierunku i celach działania, nie potrafi operować skutecznie na poziomie planetarnym, gdyż - tak jak wcześniej - pozostaje lokalna. Nieobecność politycznej kontroli przemienia świeżo wyzwolone siły w źródło głębokiego i zasadniczo niemożliwego do oswojenia lęku, podczas gdy niedostatek polityki czyni istniejące jeszcze instytucje polityczne, ich inicjatywy i przedsięwzięcia, coraz mniej istotnymi z punktu widzenia życiowych problemów obywateli państw narodowych, przyciągając, coraz mniej ich uwagi. Te dwa powiązane ze sobą skutki owego rozwodu (władzy i polityki) zachęcają państwowe instytucje do przerzucenia, przenoszenia lub (by posłużyć się modnym ostatnio pojęciem politycznego żargonu) "subsydiowania" coraz większej liczby pełnionych przez państwo funkcji. Te porzucone przez państwo funkcje stają się szybko placem zabaw dla notorycznie kapryśnych i nieprzewidywalnych sił rynkowych i/lub pozostawia się je prywatnej inicjatywie i trosce jednostek. "(1)

Sprawa Lionbridge: Europa – przestrzeń wolności (dla kogo?)

Kraj | Świat | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka

Poniżej publikujemy tłumaczenie ulotki napisanej przez francuski oddział CNT-AIT (Międzynarodowego Stowarzyszenia Pracowników), którą aktywiści rozrzucili w biurach Lionbridge w Paryżu i Brukseli.

Czy jeszcze to pamiętacie? To było dawno temu. Na początku lat 80., w komunistycznej Polsce, tworzenie związków zawodowych było całkowicie zakazane.

W kraju realnego socjalizmu utworzyć związek oznaczało sprzeciwić się Państwu-szefowi, to oznaczało, że jest się zdrajcą Narodu. Oznaczało ujawnić tajemnice niewygodne dla systemu, a przede wszystkim najważniejszą z tajemnic: że nie wszystko jest różowe, że socjalizm nie jest rajem i że są jeszcze ludzie, którzy walczą o lepsze jutro. Wszechwładny system był nieomylny, nie do ruszenia. Ci, którzy mieli czelność się poskarżyć, zasługiwali co najwyżej na reedukację lub wykluczenie ze społeczeństwa.

Na szczęście, Mur Berliński upadł. Polska dołączyła do obozu liberalnej wolności i nawet do Unii Europejskiej. A w Europie wolno zakładać związki zawodowe.

Czyżby?

W grudniu 2007 r., ufając w wartości swobody wypowiedzi i stowarzyszania się proklamowane przez Europę, pracownicy Lionbridge Technologies w Warszawie, jednej z największych międzynarodowych firm zajmujących się tłumaczeniami, utworzyli związek zawodowy, Krajową Federację Pracowników. To nie był zwykły związek oparty na przyjacielskiej umowie z szefami i pokątnych układach i łapówkach, ale związek o zasadach niehierarchicznych...

Jak myślicie, co się stało?

W kraju realnego liberalizmu stworzenie takiego związku i sprzeciw wobec szefa, to zdrada wobec Korporacji, ujawnienie tajemnic niewygodnych dla systemu, a przede wszystkim najważniejszej z nich: że nie wszystko jest różowe, że liberalizm nie jest rajem i że są ludzie, którzy walczą o lepsze jutro.

Tak więc, jak za starych dobrych czasów komunistycznych „demokracji ludowych”, ci, którzy byli dość naiwni, by potraktować poważnie idee wolności "liberalnej demokracji przedstawicielskiej" i założyć związek zawodowy, mogą winić tylko siebie. Jakub został oskarżony o autorstwo publikacji internetowej, w której przedstawiono rzeczywistą sytuację pracowników przedsiębiorstwa. Został zwyczajnie wyrzucony na bruk za „szkody wyrządzone wizerunkowi firmy”. Dyrekcja dała do zrozumienia, że związki zawodowe powodują, że przedsiębiorstwa stają się mniej konkurencyjne, a akcjonariusze wolą inwestycje w krajach, gdzie nie ma związków zawodowych, by cieszyć się z większych zysków...

Zwolnienia związkowców i tych wszystkich, którzy zadają zbyt wiele pytań są na porządku dziennym w Polsce. W większości przypadków, zwolnienia mają miejsce zaraz po założeniu związków zawodowych.

Co w międzyczasie robi Komisja Europejska i Parlament Europejski, na który mamy głosować w 2009 r.? Przyjmuje uchwałę, która legalizuje 65-godzinny tydzień pracy i zatrudnianie pracowników przez 18 miesięcy bez podpisywania z nimi umowy. A wszystko to się dzieje przy zupełnym milczeniu ze strony partii politycznych i ugodowych związków zawodowych... Taka wersja integracji europejskiej gwarantuje, że to, co dziś się dzieje w Polsce, jutro będzie miało miejsce u nas [we Francji]. Jeżeli zamierzasz zadać swojemu pracodawcy pytanie o wysokość swoich zarobków, z góry wiadomo jaką otrzymasz odpowiedź: posłuszeństwo, albo wyrzucenie na bruk!

Jedynie utworzenie rozległej sieci solidarnościowej ponad granicami daje nam dość siły, by nie ustąpić i stanąć w obronie naszych praw i naszej godności.

Jakub postanowił wytoczyć sprawę przeciwko Lionbridge w sądzie pracy. Jego proces odbędzie się 4 lipca. Wzywamy do protestów pod biurami Lionbridge na całym świecie, aby wyrazić nasz sprzeciw przeciwko zwalnianiu pracowników za zakładanie związków zawodowych i żeby przypomnieć udziałowcom i kierownictwu Lionbridge, że to dzięki wyzyskowi pracowników czerpią oni zyski z dywidendy.

Nie dla wyzysku i globalizacji szefów!

Tak dla globalizacji solidarności !

Atak przeciwko jednemu z nas jest atakiem przeciwko nam wszystkim!

Lionbridge musi przyjąć Jakuba z powrotem do pracy!

Bojkot wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2009 r.!

CNT AIT (Association Internationale des Travailleurs)
108 rue Damrémont 75018 PARIS / contact@cnt-ait.info / http://cnt-ait.info

Prawda o fatalnym zarządzaniu Pocztą Polską i tragicznych warunkach pracy wychodzi na jaw

Prawa pracownika | Publicystyka

Prawda o fatalnym zarządzaniu Pocztą Polską i tragicznych warunkach pracy wychodzi na jaw.

Tydzień z życia poczty

Przepracowałam cały tydzień na Poczcie Polskiej. I już wiem: najmniej ważny jest tu klient. Stoi godzinami w kolejkach, krzyczy i klnie. Za to biurokraci mają się wyśmienicie.
Ile razy wściekałeś się, stojąc w krętym ogonku do pocztowego okienka, aby po godzinie odejść z kwitkiem, bo awizowanej przesyłki nie było? Jak często masz ochotę zaczaić się ze strzelbą na listonosza i ukarać go za to, że nigdy nie pofatyguje się z poleconym do twoich drzwi, tylko podrzuca zawiadomienie? A może nie dostałeś na czas rachunków i właśnie rosną ci odsetki za zwłokę?
Polacy są coraz bardziej niezadowoleni z usług Poczty Polskiej. Niedawny protest, który sparaliżował pracę tej instytucji, przyczynił się do tego nieznacznie. Tu i bez strajku wszystko odbywa się w żółwim tempie.

Masowe akcje strajkowe w Egipcie

Publicystyka

Gwałtowna fala strajków robotników egipskich stanowi bezpośrednie wyzwanie dla tych, którzy dowodzą marginalizacji ekonomicznej i politycznej klasy robotniczej Bliskiego Wschodu - i szerzej, Trzeciego Świata. Strajki te często kończyły się du- żym powodzeniem, zmuszając zarządy firm i rząd do ustępstw - znacznych pod- wyżek płac, stałego zatrudnienia dla robotników tymczasowych, wypłaty zaległych premii i dodatkowych pensji. Choć żądania robotników egipskich są w znacznej mierze „ekonomiczne” i lokalne, istnienie ruchu strajkowego może nieść ze sobą głęboko polityczne konsekwencje, stanowiąc wyzwanie nie tylko dla represyjnego państwa na miejscu, lecz i dla bezlitosnej globalnej logiki, nieodłącznej od neoli- beralnej restrukturyzacji gospodarczej. Dla reżimu Mubaraka ruch strajkowy stano- wi podwójny problem. Po pierwsze, opór robotniczy to potencjalna przeszkoda dla przyszłej restrukturyzacji gospodarczej, w tym dalszej prywatyzacji przemysłu państwowego, oraz rozbicia i potężnych cięć etatów w biurokracji rządowej. Po drugie, ruch strajkowy stanowi najpoważniejsze wyzwanie, z jakim pozostający na pasku państwa ruch związkowy mierzył się od powstania w latach 50. Para- doksalnie, bez względu na entuzjazm dla reform rynkowych, reżim Mubaraka wciąż polega na państwowych związkach, gdy potrzeba pokazowego „ludowego” poparcia dla kandydatów rządowych podczas wyborów bądź przeciwwagi dla opozycyjnego Bractwa Muzułmańskiego. Ponadto strajki wybuchły w warunkach nasilającej się w Egipcie opozycji wobec prezydenta oraz kryzysu, z jakim mierzą się USA - główny międzynarodowy sponsor reżimu w Egipcie - wskutek okupacji Iraku. Od 2000 r. przez Egipt przetoczyły się kolejne fale demonstracji ulicznych oraz wzrósł ruch demokratyczny, skupiający różne ugrupowania opozycyjne pod hasłem „Kifaja” („Dość”). Protesty pragnących reform sędziów w maju 2006 r. odsłoniły konflikty istniejące w samym aparacie państwowym, a Bractwo Muzuł- mańskie - mimo zastraszenia i fałszerstw - zdobyło w listopadzie 2005 r. naj- większą jak dotąd liczbę mandatów parlamentarnych.

Gaz na psy ma chronić listonoszy przed napadem?

Publicystyka

Gaz na psy ma chronić listonoszy przed napadem?

Nieudany strajk Poczty Polskiej zakończony, ale od tego czasu nie zabieram gotówki w rejon, a więc nie doręczam klientom kwot przekazów. Zdecydowałem się na to, ponieważ zbyt długo obserwuję lekceważący stosunek strony pracodawcy do najważniejszych wartości, jakimi są zdrowie i życie pracowników.

Chodzi mi o niewystarczające środki ochrony osobistej w stosunku do wartości pieniędzy, jakie przenoszą listonosze. Dyrekcja firmy czyni wszystko, aby ukryć lub usprawiedliwić swoje karygodne decyzje, takie jak zwiększenie limitu gotówki do jednorazowego zabrania w rejon bez jednoczesnego zwiększenia zabezpieczenia tych pracowników.

Dyrekcji chodzi o to, aby kosztem nawet bardziej ryzykanckiego wystawienia listonoszy na utratę życia zaoszczędzić ich czas pracy i zminimalizować coraz częściej występujące nieprawnie godziny nadliczbowe przy zanadto obciążonych rejonach (choć teoretycznie obciążenie rejonów wynoszą jedynie 70-90 proc.) oraz zastępstwach przy notorycznie nie obsadzonych etatach. To nie jest normalna sytuacja, zwłaszcza, że w Karcie Ryzyka Zawodowego dla listonoszy jeszcze w 2007 roku sposobem na minimalizacje wystąpienia napadów rabunkowych było systematyczne obniżanie limitów gotówki oraz tym samym częstsze zasilanie się listonoszy w gotówkę w urzędach.

Dawniej kontakt urzędu z listonoszami był częstszy i dłuższa nieobecność pracownika pozwalała poczcie szybko reagować. Dziś listonosze znikają z urzędu na kilka godzin i nikt nie wie, co się z nimi dzieję. Listonosza można porwać, wywieźć, poćwiartować i nikt nie będzie się tym właściwie interesował praktycznie do godzin zamknięcia urzędu i na interwencje może być już zdecydowanie za późno.

Od blisko dwóch lat rotacja pracowników eksploatacji Poczty, a zwłaszcza listonoszy, jest ogromna. W efekcie tego tajemnice ochraniające pracowników wypływają szeroką rzeką. O tym, jak wielkie sumy noszą listonosze czytałem niedawno w "Gazecie Wyborczej". Trudno o lepszą zachętę do ataku na nas.

Stosunek dyrekcji Poczty Polskiej do bezpieczeństwa pracowników widać też w innych fatalnych decyzjach, jak ponowne zatrudnianie kobiet na stanowiskach listonoszy, a przecież jeszcze niedawno zaprzestano zatrudniać panie jako doręczycieli, bo właśnie kobiety byłe najczęściej ofiarami napadów. Dawniej aby zatrudnić się jako listonosz (zawód zaufania publicznego z racji odwiedzania wielu mieszkań itd..) trzeba było posiadać zaświadczenie o niekaralności, a teraz i od tego odstąpiono nie licząc się z bezpieczeństwem.

Kierownictwo firmy w swoich decyzjach udaje Greka i na wyzysku pracowników pomnaża swoje zyski. Jestem przekonany, że władze Poczty Polskiej są świadome swoich szalonych pomysłów, które realizują oraz wiedzą jak wielkie niebezpieczeństwo zrzucane jest na barki pracowników. Dowodem jest tutaj pismo, jakie otrzymałem od w ub.r. od pełnomocnika Dyrektora Generalnego Jerzego Skibniewskiego, w którym dowiadujemy się, że Poczta Polska różnicuje listonoszy pod względem bezpieczeństwa. Otóż pewna ich liczba jest lepiej zabezpieczona. Pozostali są pewnie tak wyposażeni, jak ja.

Co mnie chroni? Posiadam sygnalizator dźwiękowy oraz gaz pieprzowy, na którym jest napisane "Ten gaz pieprzowy jest wyłącznie przeciw psom. Nie stosować przeciw ludziom." To jest odpowiednie zabezpieczenie dla listonosza posiadającego gotówkę do wypłaty rent i emerytur? To jest odpowiednio opłacane ryzyko napadu w postaci wynagrodzenia 1300 zł netto?

To, że część listonoszy jest lepiej chronionych, a część gorzej, to jest również zjawisko dyskryminacji, które jest zabronione poprzez Kodeks Pracy. Ten sam wyżej wymieniony urzędnik kłamie w tym samym piśmie, że wysokość limitów gotówki przenoszonych przez listonoszy określa rozporządzenie MSWiA. Tymczasem ministerstwo i Komenda Główna Policji przyznały, że "rozporządzenie MSWiA z 14.10.98 nie dotyczy kwot przekazów przenoszonych przez listonoszy" lecz "określa zasady i warunki transportu wartości pieniężnych przez pracowników ochrony w myśl ustawy z dnia 22.08.97 roku o ochronie osób i mienia".

Jako działacz związku zawodowego i człowiek wrażliwy na ile w mojej mocy nie pozwolę na dalsze zbędne zwiększone narażanie pracowników Poczty Polskiej i proszę o naprawę uchybień, które obecnie sprzyjają wystąpieniu tragedii.

http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/news.php?id_news=28557

W cieniu G8 - japoński ACK o represjach podczas szczytu

Publicystyka

W cieniu G8: represje i bunt w Japonii

Blisko półtora tygodnia temu, na terenie Japonii odbył się szereg spotkań ekonomicznych w wyniku których na owy kraj nałożono polityczne i bezprecedensowe sankcje dyscyplinarne. Pomimo tego faktu waleczni robotnicy z Kamagasaki stawili czoła bezkompromisowemu systemowi bezpieczeństwa biorąc udział w proteście przeciw brutalnemu potraktowaniu ich kolegi przez „stróżów prawa”.
Zarówno sprzeciw robotników jak i ich represjonowanie są faktami na które powinniśmy zwrócić szczególną uwagę.

Johannes Wilm, O liście ex-członka RAF do uczestników Konferencji im. Róży Luksemburg

Świat | Publicystyka | Represje

Niemieckie, burżuazyjne media skupiły się rok temu na atakowaniu wszelkimi siłami byłego działacza Frakcji Czerwonej Armii (RAF) - Christiana Klara, który ubiegał się o warunkowe zwolnienie.

Christian Klar, aresztowany w 1982 i skazany w 1985 roku, znalazł się w więzieniu z powodu 9 zabójstw i 11 usiłowań zabójstwa (wszyscy członkowie RAF byli sądzeni zbiorowo) był właśnie jednym z tych, którzy ubiegali się o przedterminowe zwolnienie.

Tymczasem media - podobnie jak konserwatywna Chrześcijańska Unia Społeczna (CSU) usiłowały doprowadzić do tego by nigdy nie został zwolniony. Ich stanowisko opierało się na liście zamieszczonym poniżej, który Klar przesłał do niemieckiej gazety "Junge Welt" 15-go stycznia 2007 roku. Markus Soder, sekretarz generalny CSU zareagował na niego słowami: "Teraz widać,że taka osoba nigdy nie powinna znaleźć się na wolności". Powinien "pozostać za kratkami przez resztę swojego życia. Zwolnienie warunkowe jest nie do pomyślenia".

Podejrzewam,że większość z was może uważać, że zabójca 9 osób nigdy nie powinien zostać zwolniony. Wierzę jednak, iż zgodzicie się, że jeśli prawo przewiduje warunkowe zwolnienie dla każdej innej osoby, która popełniła podobne przestępstwa to nie można tak po prostu odebrać go i anulować w przypadku Klara.

W żaden sposób nie chciałbym bronić RAF ale list napisany przez byłego członka RAF mógłby zostać równie dobrze napisany przeze mnie (pomijając niektóre intelektualne zwroty). Jeśli ktoś może zostać dodatkowo wysłany do więzienia na wiele lat za napisanie tego rodzaju rzeczy to w takim razie ja również powinienem się tam znaleźć.

Oto list Christiana Klara (został napisany w związku z ubiegłoroczną Konferencją imienia Róży Luksemburg w Berlinie):

Drodzy Przyjaciele.

Temat tegorocznej Konferencji im. Róży Luksemburg brzmiący - "Możemy zrobić to inaczej" ("We can do it differently") - oznacza tak ja to rozumiem - w pierwszej kolejności uznanie i podziękowanie za inspiracje, które docierają do nas z niektórych krajów Ameryki Łacińskiej.

Po dwóch dekadach niszczycielskich recept ze strony międzynarodowej klasy posiadaczy w końcu do głosu dochodzą prawa mas i w dodatku rozwija się przed nimi perspektywa. A jak to wygląda w Europie? Tutaj nadal trwa imperialistyczny sojusz, który stawia się w obowiązku zsyłać z niebios karę na każdy kraj opierający się obecnej redystrybucji zysków oraz by obracać jego styl życia w stertę śmieci.

Propagandowa robota wykonywana przez rządy i ogromne agencje public relations rozpowszechnia ideologię uświęcającą wszystko co redukuje ludzi do ich użyteczności.

W każdym razie także tutaj prawdą jest: "Możemy zrobić to inaczej".

Skąd jeszcze powinna nadejść siła do walki ?

Szczególnie ważnym czynnikiem (w Europie inaczej niż gdzie indziej) byłoby wyrwanie dużych obszarów społeczeństwa (które w Europie przeżywają obecnie załamanie) z rąk ich szowinistycznych "zbawców" (czytaj: lewica zwalczająca neonazistów i inne ruchy prawicowe, które mają wsparcie pośród bezrobotnych).

W przeciwnym razie nie będzie możliwe ostateczne obalenie kapitału i otworzenie drzwi do innej przyszłości.

Od czasu do czasu należy to podkreślać: świat jest historycznie dojrzały do tego aby przyszłe generacje wkroczyły w życie oferujące pełen rozwój ich ludzkich możliwości, w którym duchy ludzkiej alienacji zostaną wypędzone z planów i stosunków społecznych.

-----------------------
Christian Klar - (urodzony 20 Maja, 1952 roku we Freiburgu) był jednym z przywódców drugiego pokolenia niemieckiej grupy Frakcja Czerwonej Armii(RAF). Nakaz aresztowania został wydany w 1979 roku a do zatrzymania Klara doszło w pobliżu Hamburga 16-go Listopada 1982 roku gdzie utrzymywał on nielegalny skład broni. W wyniku procesu został skazany za udział w zabójstwach Siegfrieda Bubacka, Jurgena Ponto i Hannsa-Martina Schleyera, wspólnie z inną członkinią RAF Brigitte Mohnhaupt. Klar pozostaje w więzieniu od czasu aresztowania a wysokość jego wyroku wynosi 6-krotne dożywocie plus 15 lat. Na początku 2007 roku złożył prośbę o ułaskawienie do decyzji niemieckiego Prezydenta Horsta Köhler'a. 7 Maja,2007 r. prośba została odrzucona. Po raz kolejny będzie mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie dopiero w 2009 r. ponieważ kara dożywotniego więzienia w Niemczech nie oznacza zamknięcia skazanego aż do śmierci.

Kilka refleksji po aborcyjnej burzy

Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka

Przez Polskę przetoczyła się burza medialna. Gromy ciskali w siebie nawzajem działacze ruchów pro-life i pro-choice. Programy publicystyczne stawiały jedno pytanie: co z tą ciążą? Oczy większości przedstawicieli i przedstawicielek narodu skierowane były w jeden punkt, a raczej jeden brzuch. Ale czemu to się dziwić 14-latka w ciąży, a u nas to kraj katolicki, wstrzemięźliwość do ślubu, a i potem jedynie w celach prokreacyjnych, a nie jakaś Sodoma i Gomora, cóż że najprawdopodobniej w wyniku gwałtu, życie jest święte i usuwać go nie wolno. Czyje życie pytamy? Ano te nienarodzone, bo jeszcze nie skalane, nawet nie czysta karta. A że dziewczyna traumę przeszła, że sama jeszcze jest dzieckiem? Pewno sama chciała rozpustnica, dywagują panie przed kościołem gorliwie szukając drobnych na ofiarę.

O debacie jako takiej

W debatach telewizyjnych jak na ringu. Pani feministka panu księdzu lewym sierpowym, pan ksiądz robi unik i rzuca plastikowym płodem. Prowadzący pokazuje żółtą kartkę, to jest chwyt niedozwolony proszę państwa, teraz przerwy na reklamy, a na razie zawodnicy wracają do swoich narożników. Oglądając coś takiego mam wrażenie, że nie chodzi tu wcale o dyskusję, ani nawet wygłoszenie swego zdania. Widzę igrzyska dla widzów. Patrz Stefan, zaraz krew będzie, woła Halina otwierając paczkę chipsów.

Twórcy programów umieją wyjątkowo umiejętnie dobrać gości. Przeciętny widz ma mieć wrażenie, że prawo, bądź jego brak, do aborcji to problem wydumany. Problem na jałowe spory feministek, które marzą jedynie o tym, żeby skrobać wszystko co się rusza i ma macicę oraz obrońców życia w koloratkach, czy młodych ludzi o łysej czaszce i wysokich, ciężkich butach, którzy życie cenią jak nic na świecie. Poprzez to zderzenie skrajności widz chce doszukać się prawdy po środku, stojąc między uczestnikami debaty szuka złotego środka, ale jest on niemożliwy do znalezienia. Nie można być trochę w ciąży, trochę ciąży usunąć też się nie da. Albo, albo.

Gdzie była Agata?

Medialna wrzawa wokół aborcji pojawia się raz na jakiś czas, wywołana zwykle konkretnym przypadkiem, bądź gdy pojawia się propozycja zmiany w obowiązującym prawie. Ale ani sprawa Agaty z Lublina, ani Alicji Tysiąc nie była jednostkowym przypadkiem. To tylko jeden z aktów dramatu, który toczy się cały czas. Dramatu o prawo do decydowania o własnym ciele i własnym życiu. Większość aktorek dramatu pozostaje w ukryciu, w szafie wąchają kulki na mole i często z wielkim trudem zdobywają pieniądze, by zapłacić lekarzowi. Dyskusja o konkretnym przypadku bez odwołania się do ogólnej sytuacji wielu kobiet w naszym katolickim raju powoduje, że problem staje się jednostkowym. Ale mówiąc o aborcji nigdy nie chodzi tylko o panią X, zawsze dotyczy to również pań Y, Z i wielu innych. Feministki mówią o tym, ale kto je słucha?

Przypadek Agaty z Lublina pokazał, co liczy się dla obrońców życia poczętego. Na pierwszym planie widzimy brzuch. A gdzie Agata? Przecież to jej brzuch. Działacze pro-life dyskretnie dają nam do zrozumienia, że to dziewczyna należy do brzucha, a nie brzuch do niej. To te komórki, z których być może urodzi się przyszły Einstein są ważniejsze, Einsteina zabić nie damy!

Kierujący się miłością bliźniego dobroduszni Chrześcijanie pokazali wyraźnie do czego prowadzi brak wyobraźni. Brak wyobraźni jest rodzonym bratem okrucieństwa, z którym przemierza świat trzymając się za ręce. Czy nie rozumieli, że zgwałcona dziewczyna, która ma 14 lat i prosi o aborcję w coraz to nowym szpitalu w Polsce potrzebuje rozmowy z psychologiem i spokoju, żeby dojść do siebie i odzyskać równowagę psychiczną bardziej niż wmawiania jej, że „chce zamordować swoje dziecko”? Jak argumentem poświadczającym to, że nie zaszła w ciążę w wyniku gwałtu może być fakt, że nie zgłosiła się od razu na policję? Wiele dorosłych kobiet, dojrzałych psychicznie niestety tego nie robi, ze wstydu, żeby jak najszybciej zapomnieć. Czy możemy spodziewać się po dziewczynie 14-letniej dojrzałego postępowania i stoickiego spokoju, szczególnie w świetle ostatnich jej przeżyć? Nie. O empatio, jakim przydatnym narzędziem jesteś.

Czyja decyzja?

Sytuacja, kiedy nie możemy decydować o sobie w pełnym tego słowa znaczeniu przypomina niewolę. Czy jeśli nie jestem panią własnego życia, to kto nim jest? Bóg? Nie jestem wierząca. Obecnie w Polsce macica stała się dobrem wręcz narodowym, płód własnością publiczną, przyszłym Polakiem i katolikiem, rodakiem Jana Pawła II. Rozumiem, że to co prywatne jest polityczne, ale nie musi być publiczne. Wybór czy rodzić czy nie powinien być sprawą prywatną, publiczna debata wokół nie jest nieodzowna. Dlatego drodzy rodacy pozwólmy kobietom decydować o własnym życiu, bo mogą i potrafią to robić.

Apel z Bamako

Świat | Dyskryminacja | Edukacja/Prawa dziecka | Ekologia/Prawa zwierząt | Gospodarka | Kultura | Militaryzm | Prawa kobiet/Feminizm | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Tacy są politycy | Technika | Ubóstwo

Dla uczczenia pięćdziesiątej rocznicy antykolonialnej konferencji przywódców krajów Azji i Afryki, która odbyła się w 1955 roku w Bandungu w Indonezji, 18 stycznia 2006 roku zorganizowano w afrykańskim mieście Bamako w Mali spotkanie zatytułowane „Konferencja ludów Bandungu — Odbudowa sojuszy Południa”. Autorami tego pomysłu byli egipsko-francuski socjolog i ekonomista Samir Amin z organizacji Forum Trzeciego Świata oraz belgijski socjolog François Houtart ze Światowego Forum na rzecz Alternatyw. Konferencja odbyła się na dzień przed rozpoczęciem Policentrycznego Światowego Forum Społecznego w Bamako, a jej efektem było opracowanie poniższego dokumentu, nazwanego Apelem z Bamako (ang. Bamako Appeal, franc. Appel de Bamako; zob. http://www.forumtiersmonde.net ). Zaprezentowano go podczas Forum w Bamako, a następnie w Caracas, gdzie został przyjęty 29 stycznia 2006 roku przez Zgromadzenie Ruchów Społecznych w ramach Policentrycznego Światowego Forum Społecznego.

Uwaga od redakcji: redakcja CIA nie identyfikuje się z treścią apelu, ale chętnie rozpocznie polemikę na ten temat - wkrótce opublikujemy pierwsze teksty polemiczne.

Kokosy na pustyni, czyli z piachu złoto (w czterech krokach)

Publicystyka

Jak dziś zrobić kokosy z niczego? Dobre pytanie. Wszystko już wymyślono, a w końcu i Salomon z pustego nie nalał. I słusznie, udana receptura składa się z kilku ingrediencji, aczkolwiek nie aż tak dalece rzadkich, jakby się mogło wydawać. Do niczego – zupełnie jak w przepisie na zupę na gwoździu - dodajemy trochę piachu w odpowiednich warunkach i po kilku formalnych zabiegach mamy czyste, płynne złoto. Streśćmy je tu, dla jasności i wspólnego pożytku, w klarownej postaci kanonicznej.

Po pierwsze potrzebne nam jest miejsce, w jakiś sposób już rozpoznawalne, ale w miarę możności zacofane, żeby ceny były znośne. Rozpoznawalne po to, aby można było na jakiejś marce (brandzie) rozdmuchać kampanię (w końcu Salomon..), a zacofane także dlatego, żeby łatwo znaleźć odpowiednio dużą powierzchnię. Jeśli znajdziesz taką lokalizację, to właściwie jest ten wymarzony kompromis. Miejsce dobre, ale nie zanadto, bez wielkiego tłoku, co ma kolosalne znaczenie dla punktów następnych. Nie będzie gorączki przy negocjacji ceny zakupu ziemi a i gmina powinna być przychylna inwestycjom. Masz duże szanse na bycie pierwszym, a na dzisiejszym świecie - wiadomo – pierwszy zgarnia śmietankę.

Drugi warunek – niektórzy mówią, że pierwszy – obszar ma nie mieć planów zagospodarowania i żadnych widoków na takowe w najbliższej przyszłości. Warunek w Polsce nietrudny do spełnienia, w końcu spora część Warszawy nie ma dziś planów, ale żeby zminimalizować ryzyko wybieramy rejony stosunkowo słabiej zaludnione, biedniejsze, gdzie prawdopodobieństwo napotkania rafy w postaci aktualnego planu jest nikłe. Proszę zwrócić uwagę na bezpośrednią łączność z punktem pierwszym - “w miarę możności zacofane”. Odnosi się to także do pozostałych punktów. Kanoniczna recepta na złoto zawiera koniecznie wszystkie składniki w niezbędnych proporcjach!

Laik naiwnie spyta: a dlaczego ma nie być planu, przecież jak jest to wszystko jasne, nie mogą zabronić? Odpowiedzmy na to równie prostolinijnie: kiedy nie ma planu, to mogą pozwolić. Między nie mogą zabronić oraz mogą pozwolić jest wielka różnica. Pierwsze ubezpiecza wariant negatywny, a drugie afirmuje wariant pozytywny. Tu nieuchronnie dotykamy warunku IV, opisanego dalej.

Warunek trzeci, planowane – oczywiście z funduszy unijnych – inwestycje w infrastrukturę. Dlaczego planowane? Istniejąca infrastruktura trwale podnosi ceny, więc o wiele lepiej jest wiedzieć, gdzie coś za chwilę powstanie, albo wręcz o tym współdecydować, nieprawdaż? Droga dojazdowa, prąd, wodociąg i kanalizacja muszą być sprawne, ale - oczywiście zbudowane pod nasze potrzeby – za cudze środki. Bez któregokolwiek z nich inwestycja weźmie w łeb, więc należy zwrócić uwagę na newralgiczny styk z gestorem tej infrastruktury. W naszym przypadku – także w związku z punktami poprzedzającymi – jest to gmina.

Tu dochodzimy do kluczowego, koronnego warunku czwartego. Gmina ma rozumieć zainteresowanie kontrahenta i być wdzięczna za przyczynianie się do rozwoju zacofanego terenu. Jednym słowem współpraca ma iść jak po maśle (masło – tradycyjny, naturalny produkt spożywczy, służący do smarowania chleba). Ale nie zapominajmy o konkurencji. Licho nie śpi, więc warunek czwarty w istocie składa się z warunku IVa (j.w.) oraz IVb: gmina ma nie rozumieć ewentualnego zainteresowania konkurentów. Czwarty warunek kanoniczny złotodajnej transformacji piasku jest warunkiem centralnym, odnosi się do wszystkich pozostałych, skupiając je jak zwornik. Pozostałe – aczkolwiek niezbędne do sukcesu – mają małe odniesienia do siebie nawzajem, można powiedzieć, że mogą istnieć do pewnego stopnia niezależnie. Warunek czwarty w odróżnieniu od nich podkreśla swą koronną funkcję przez wpływ i kontrolę wszystkich pozostałych. Dobrze to zapamiętaj, bo ignorowanie ostatniego warunku ma przykry wymiar ekonomiczny.

Związek warunków od drugiego do czwartego staje się dla każdego przeciętnie inteligentnego speca od nieruchomości oczywisty w trakcie czytania tego tekstu, bez bliższej analizy, więc jeśli masz z tym kłopot, drogi czytelniku, zajrzyj do wskazanego tu artykułu.

Jeśli kłopotu z tym nie masz, to podam Ci na koniec Twoją wymarzoną lokalizację: to Kampinos (gmina Kampinos), trzydzieści km na zachód od granic Warszawy. Tam – obok czterech kanonicznych warunków wymienionych powyżej, znajdziesz jeszcze (w promocji) chroniony krajobraz i bezpośredni urok (jedynego w Europie) parku narodowego sąsiadującego z metropolią. Na pewno będziesz już umiał to zagospodarować, w końcu trzy z czterech warunków kardynalnych masz zagwarantowane, możesz więc śmiało przystępować do złotonośnej przemiany piasku. Powinno się udać (jeśli załatwisz p.IV), dowiedziono w praktyce. Jak? Po prostu: Jak się buduje w Kampinosie, czyli piasek, fatamorgana i oaza.

Bakuninem w Hobbesa: Rozmowa o rewolucyjnym budowaniu i niszczeniu

Publicystyka

Dominique Radetzky: Gen, rzadko mamy okazję porozmawiać, a wiesz, że lubię kontrowersje. Zatem: rewolucja - na cholerę nam rewolucja? Czy w dzisiejszym świecie można mówić o rewolucji? Czym miałaby być, czy jest w ogóle możliwa, czy potrzebuje awangardy, czy w dobie sieciokracji wystarczy oddolny ruch tłumów? Czy takie ruchy są możliwe w postlyotardowskim świecie małych narracji? A może w świecie sieci trzeba nam sieci różnorakich oporów, mieszanki oporu z odporem, połączenia biernego oporu rodem z duńskich strajków przeciwko niemieckiemu okupantowi z odporem bojówek alterglobalistów w czarnych mundurach? A może zamiast palić komitety, powinniśmy tworzyć własne? Wydaje mi się, że rewolucja wymaga wroga, pałacu zimowego, na który można ruszyć, zatem, by była możliwa, trzeba zdefiniować ten pałac. A może się mylę? Czy w świecie sieciowego o(d)poru car nie będzie rozmyty i nie do końca możliwy do zidentyfikowania? Krótko mowiąc: czy przypadkiem nie powinniśmy mówić o rewolucjach, a te z kolei nie walczą przypadkiem z rożnymi obliczami tego samego, wielogłowego potwora? Czy(m) jest ten potwor?

Gen Disobey: Dominique, ja nie miałbym nic przeciwko ewolucji, gdybym wiedział, że w przyszłości czeka mnie godna emerytura. I że dożyję tej starości w zdrowiu, bo objęty będę leczeniem i profilaktyką m.in. przeciwnowotworową. I w zasadzie mógłbym się nawet podporządkować i zacząć ciężej pracować, żeby zarobić na ten przywilej długiego życia w zdrowiu. Obawiam się jednak, że cena przywileju życia będzie coraz wyższa. No, bo jeżeli są w Polsce ludzie, którzy w jeden miesiąc zarabiają więcej niż ty w rok, to na "wolnym rynku" usług gotowi będą płacić za ochronę zdrowia zdecydowanie więcej niż ty czy ja. A bardzo ograniczone zasoby, tj. szpitale, lekarze, zaczną specjalizować się w obsłudze bogatych i będzie to już medycyna przechodząca w kosmetykę. Podczas gdy my zaczniemy się piętrzyć w kolejkach po resztki tych zasobów. Taka perspektywa nastraja mnie rewolucyjnie, bo (a) bogaci stali się biologicznym zagrożeniem dla biednych i (b) walczysz o życie, które już straciłeś.

No i w tym kontekście przyglądam się dzisiaj ludziom, miejscom, sieciom, komitetom, klasom społecznym etc. Kto i gdzie rozpocznie rekrutację i pod jakim szyldem. Nie trzeba wielkiego potwora, szyld wystarczy. O filozofię niech się martwią ci, co mają coś do stracenia.

Dominique Radetzky:
A gdzie w tej sytuacji jest państwo, które, przynajmniej jakiś czas, funkcjonowało jako instytucja sprawująca pieczę nad ludźmi, by się wzajemnie nie powyrzynali? Czy samo nie przyczynia się, zezwalając na radykalne nierówności, do tego, że wykluczeni z rosnącego dobrobytu będą coraz częściej zachowywać się tak, jakby państwa nie było? Mam wrażenie, choćby na podawanym przez Ciebie przykładzie rozwoju prywatnej medycyny i nierówności (czy z edukacją nie szykuje się podobnie?), jakie ten rozwój w dostępie do usług (usług? a może powinności?) medycznych wywołuje, że państwo, pozwalając na skrajne nierówności, samo buduje rzesze zbuntowanych przeciwko instytucjom, które mogłyby być gwarantem społecznego rozwoju. Potem tylko w ramach "ziobrownictwa" sprząta się ludzkie odpady, nie zważając na przyczyny upadku. W dodatku wmawia się nam, że jest to nasz jednostkowy problem. Obawiam się, by rewolucyjność nie była jednostkowa. Szyldy zbierające rewolucjonistów się pojawiają: vide "Krytyka Polityczna". Ale w związku z niejasnymi deklaracjami, czy będzie to w przyszłości partia, czy nie, nie wiadomo, czy środowisko budujące na nowo lewicowy światopogląd nie wyda pewnego dnia swoim sympatykom legitymacji członkowskich, zmieniając w ten sposób bunt na garnitury Sierakowskiego... W końcu obecny premier też wojował - w Solidarności, palił marihuanę, nie lubił Kościoła...

Gen Disobey:
No nie ma pomysłu na państwo dzisiaj. Rośnie znaczenie więzień, wojska i policji, a politycy nie myślą np. o reformie sposobów opodatkowywania korporacji. W końcu ich działalność nie ma wiele wspólnego z ubóstwianą przedsiębiorczością. W ogóle obchodzimy się w Polsce z kapitalizmem jak z jajkiem. Socjaldemokraci w ogóle nie wierzą, że ten system przezwycięża wszelkie ograniczenia i przekuwa je w swoją siłę. Dlatego tak interesujący jest projekt Krytyki Politycznej, bo dzięki nim staje się publicznie jasne z jak potężnym mechanizmem (pedagogicznym) mamy do czynienia. Ale sama wiara w kapitalizm socjaldemokratom nie wystarczy. Żeby mogli ponownie odegrać swoją historyczną rolę ratując co się da z kapitalizmu, muszą poczuć strach, że im ten kapitalizm może zostać odebrany. Taki przynajmniej był początek modelu skandynawskiego - socjaldemokraci spiskujący z liberałami w celu wyeliminowania radykałów. Wydaje się, że i dzisiaj w Polsce ktoś musi się podjąć tej trudnej roli strasznych radykałów.

I tu powstaje klasyczne pytanie "kto?". Chciałoby się postawić jeszcze raz na klasę robotniczą. Podziały klasowe, owszem, stają się w Polsce coraz silniejsze. Tyle że nie są dość silne ani trwałe, by niższe klasy wyprodukowały jakąś wspólną, właściwą sobie emancypacyjną praktykę czy ideologię. Mówiąc bezczelnie, zbyt łatwo było dotąd pielęgniarkom i robotnikom posyłać dzieci na studia, żeby czuli potrzebę opisywania swojej pozycji społecznej jako potrzasku. To się zmienia, ale i tak na świadomość klasową pracują pokolenia. A my chcemy zawalczyć o nasze stracone życia, czyż nie? Dlatego dla potrzeb rewolucji, czy choćby rewolty, lepiej przyjrzeć się bakuninowskiej kategorii zdeklasowanych. Tak jak bogactwo i bieda, tak i deklasacja jest względna. Wiąże się mocno z edukacją, o której wspomniałeś, bo gdy zdobywanie tytułów i dyplomów okazuje się bezużyteczne ludzie czują, że coś stracili. Nie wiem czy zwróciłeś uwagę na wykształcenie terrorystów związanych z Al Kaidą. Lekarze, inżynierowie... Jeden z badaczy biednego Południa, Jeremy Seabrook, twierdzi nawet, że fundamentalistyczne ruchy zasilane są przez... ekonomistów! Eh, ci wszyscy chłopcy z kwalifikacjami na ulicach Jakarty i Karachi. Licencjat z zarządzania, a utrzymanie z korepetycji to mocne przeżycie dla tych, którym wbudowano poczucie jednostkowej odpowiedzialności za własny los. U nas jak dotąd emigracja i obietnica Nowego Świata w Internecie rozrzedzały wystarczająco frustracje zdeklasowanych. Ale ty Dominique chyba właśnie stamtąd wypatrujesz jakiegoś zrywu, co?

Dominique Radetzky: Chciałbym jeszcze na moment wrócić do przywołanego przez Ciebie Seabrooka - to co pisze, jest rzeczywiście przerażające. Biznes omamił młodych ludzi obietnicą sukcesu i zachęcił ich do studiowania "przyszłościowych" kierunków. Skłonił do ryzyka, a rodziny do inwestycji i niejednokrotnie zadłużenia, by dziecko mogło studiować np. zarządzanie. A przecież na pewno istniały inne możliwości, dające pewny fach w ręku. I zapewne im większe rozczarowanie obietnicą biznesową, tym większa skłonność do radykalnego wyrażenia sprzeciwu. Czytałem kiedyś o Irakijczyku - zagorzałym fanie Bon Jovi, który w domu słuchał zachodnich płyt i wieszał na ścianach plakaty zespołu, a poza domem strzelał z moździerza do Amerykanów i organizował na nich zasadzki. Przyglądam się młodym pracownikom nauki, zwłaszcza asystentom, ale również nauczycielom stażystom i kontraktowym, którzy za niewiele ponad tysiąc złotych muszą pogodzić marzenie o naukowej czy nauczycielskiej karierze ze smutną rzeczywistością - za te pieniądze nie da się kupić najnowszych książek i jednocześnie dobrze zjeść, nie wspominając o nowych ubraniach i zakupie mieszkania, nawet na kredyt i odnoszę wrażenie, że są w podobnej sytuacji rozczarowania. Albo zaczną bawić się w tzw. chałtury, albo będzie z nimi krucho i kto wie, może niebawem znowu usłyszymy o bojówkach na wzór Rote Armee Fraktion. A dla banków są nikim, bo zatrudniani są na kilkuletnie umowy. Takie mamy myślenie o przyszłości polskiej edukacji.

Wracając jednak do internetu, uważam, że zryw dawno miał miejsce. Nie jest to jednak jednoznaczna ideologicznie akcja. Raczej polifoniczna krytyka systemu współczesnego kapitalizmu, opartego obecnie w dużej mierze na tzw. własności intelektualnej. Bunt jest ogromnie zróżnicowany. Paradoksalnie, wojownicy o wolną kulturę i wolny przepływ informacji po części twierdzą, że w momencie udostępniania informacji całej ludzkości budują prawdziwie konkurencyjny kapitalizm. Bo tylko dając wszystkim równe szanse można oczekiwać prawdziwie konkurencyjnej twórczości. A właściwie konkurencyjnej wyłącznie na ograniczonym poziomie: vide licencje GNU GPL i GNU FDL i pewne odmiany licencji Creative Commons, nakazujące dzielić się owocami swojej pracy, jeśli jest ona tylko oparta na wspólnej wiedzy (przykład GNU Linuksa i Wikipedii). Najzabawniejsze jest to, że informacyjni wolnościowcy, pomimo uczestnictwa w wolnym rynku i zgody na komercyjną aktywność opartą na wspólnej wiedzy (w pewnych warunkach), przez starych kapitalistycznych monopolistów nastawionych na hierarchiczną, katedralną produkcję i duże zyski przy małych nakładach (patrz: Microsoft) są określani mianem komunistów. Nie chcę się tu rozwodzić, bo temat skomplikowany. Na pewno mamy do czynienia z kolejną falą grodzenia, tym razem ogradzania pól wiedzy i komercjalizacji wiedzy. Prawo autorskie, które miało chronić twórców stało się jednym z większych opresorów. Bo może i chroni twórczych potentatów (którzy paradoksalnie wypłynęli i zbudowali fortuny, bo mogli w swoim czasie brać z kultury co chcieli za darmo - jak Disney), ale działa na szkodę rozwoju kultury i społeczeństwa. Na pewno popieram szwedzkich "piratów", kiedy mówią, że kopiowanie wbrew prawu autorskiemu to cyfrowe nieposłuszeństwo obywatelskie. Zatem w pewnym obszarze to jest radykalizm, o który się dopominasz i który może doprowadzić do wymuszenia kompromisu i promowania takich wartości jak współpraca, dając odpór oblężającym społeczeństwo.

Ale odejdźmy od mojego hakerskiego skrzywienia i terroryzmu informacyjnego. Czy widzisz możliwość, żeby zdeklasowani nie rozpierzchli się po różnorodnych destrukcyjnych ruchach albo nie zasiedli przed telewizorem przy konstruowanym dla nich spektaklu i skupili swoją energię na budowaniu na rzecz zmiany? Czy miecze wściekłości nastawione na zemstę można jeszcze przekuć na lemiesze?

Gen Disobey: Ale to właśnie te "różnorodne destrukcyjne ruchy" w naszych warunkach wydają mi się racjonalne ekonomicznie! Nie bójmy się tego języka - język wroga trzeba znać. Kiedy twierdzę, że reformy służby zdrowia wytworzyły warunki, w których bogaci stali się biologicznym zagrożeniem dla biednych, bo rynek dokona racjonalnej alokacji ograniczonych zasobów, to w zasadzie widać, że nie lemiesze mi w głowie. Nie chodzi jednak o to, żeby zabijać ludzi, którzy mają więcej. Lubimy ludzi. Problemem jest jednak ich szkodliwa siła nabywcza. Żeby utrudnić bogatym zagarnięcie zasobów na rynku życiodajnych usług, trzeba przysporzyć im kosztów. Skoro nie robi tego już państwo (podatki dla najbogatszych w PL nie sięgają nawet 50% ich przychodów!), przejedź kluczem po masce drogiego samochodu. Przekonywuj, że ich dzieci powinny być odprowadzane do szkół przez ochroniarzy; że strzeżone osiedla mają za niskie mury; że wieczorem to lepiej jednak zamówić coś do domu, niż pokazywać się na ulicach. Suma takich drobnych kosztów jest społeczną miarą bogactwa.

A konstruktywne ruchy, no cóż. Alterglobalistyczne protesty nie naruszyły kapitalizmu, a nawet nie powstrzymały wojny w Iraku. Internet, który zrewolucjonizował sposoby spędzania życia, ma cechy dawnego "Nowego Świata": przenieśli się tam i geniusze i "przestępcy". Walka z korporacjami toczy się bardziej o kształt samego Internetu, niż o jakość życia poza nim. Oczywiście trudno nie zauważyć rosnącej zależności "Starego Świata" od tego "Nowego". Awaria komputerowych systemów obsługujących banki może mogłaby nawet sprowadzić nas na chwilę z powrotem do barteru, tj. wymiany towar za towar.

Obecna forma kapitalizmu jest jednak mocno związana z jakością demokracji jaką mamy. Obu przydałoby się głębokie odamerykanizowanie. Dlatego skoncentrowałbym siły raczej na "nieuchronnych możliwościach" jakie przyniosła ze sobą wojna w Iraku. Naszym ratunkiem okazać się może radykalny ruch antywojenny. Ta wojna trwa już tyle co Druga Wojna Światowa! Końca nie widać, a nasi "demokraci" pomogli to piekło rozpętać. I to tylko dla zysków, do czego się potem otwarcie na mównicy przyznawano. Na szczęście terroryści nie uwierzyli, że Polska jest demokratycznym krajem, w którym - jak to się przedstawia w propagandzie - wszyscy ludzie decydują o losie swojego kraju. Ale jakaś odpowiedzialność za wywoływanie wojen musi być. "Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy", to za mało. Ale Dominique, wyobraź sobie wstrząs, gdyby Polska wystąpiła z inicjatywą udostępnienia Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu wszystkich posłów i prezydenta, którzy zadecydowali o wysłaniu naszych wojsk do Iraku. Jakie muszą być spełnione warunki, żeby taki gest był możliwy? Niestety ci politycy musieliby chyba wcześniej uwierzyć, że poddanie się wyrokom międzynarodowej, ludzkiej sprawiedliwości będzie dla nich korzystniejsze niż konfrontacja z "boską sprawiedliwością" szaleńców czy radykałów w domu. To nawet niekoniecznie musiałoby się wiązać z natychmiastowym wycofaniem naszych wojsk. Pozwólmy socjaldemokratom nas zdradzić na chwilę. Dajmy im szansę sprzedać żołnierzy np. za ratyfikowanie protokołu z Kyoto przez USA.

Dominique Radetzky:
Kiedy pytałem o miecze i lemiesze, nie miałem na myśli grzecznego przejścia do oddolnego budowania, pozbawionego świadomości stanu wojny. Raczej chciałem odciąć się od mieczy w rodzaju stosowanych przez partyzantów, terrorystów, bo nie wydaje mi się konieczne, przynajmniej w Europie, stosowanie przemocy fizycznej (cyfrowa wojna, to inna sprawa). Akurat historię zbrojnych ruchów wyzwoleńczych przerabialiśmy aż nadto dobrze. Zdaję sobie jednak sprawę, że mówię o konieczności odrzucenia przemocy ze swojego spokojnego akademickiego gabinetu i funkcjonuję w sytuacji schizofrenicznej: pomiędzy obietnicą lepszej przyszłości, którą przyjmuję emocjonalnie, a świadomością braku przyszłości, bo o stabilizacji moich dziadków mogę już tylko zapomnieć. Obawiam się jednak, by wojownicy demaskujący "Brand New World", nie wrócili za kilka lat do swoich domów, z hasłem "no future" na ustach. Niczym brytyjska młodzież z lat siedemdziesiątych. Chociaż, kto wie? No future w Anglii okazało się mieć przyszłość w PRLu, gdzie w hasłach braku perspektyw i szans socjalistycznie przykrajana młodzież odnalazła swoje jutro. Może siłą walki z dzisiejszymi opresjami o milionach twarzy jest ruch odporu będący mieszanką paradoksów i sprzeczności? Tak by na każde oblicze krzywdy przypadało odbicie nie mających już nic do stracenia zbuntowanych. Tysiące małych, pojawiających się znienacka pożarów trudniej ugasić niż duże, zaplanowane podpalenie. Jak myślisz Gen - i tu przywołam Mangunwijaya zacytowanego we wstępie "No logo" przez Naomi Klein - czy ogień, choć go jeszcze nie widać, już huczy pod powierzchnią?

Gen Disobey: Huczałby, gdybyśmy przestali zmuszać się do optymizmu porównaniami z mroczną przeszłością czy biedą w Afryce. W zasadzie, do zrewoltowania świadomości powinien wystarczyć jeden eksperyment myślowy: wyobraź sobie, że twoje tymczasowe zajęcie, miejsce, możliwości są czymś trwałym - są miejscem do życia, a nie tylko do przejścia. Jeżeli ten stan nie odpowiada ci, to nie jest to twój indywidualny problem. Nawet gdy uda ci się uciec, to miejsce to zajmie przecież ktoś inny. Długość nie jest najszczęśliwszą miarą jakości życia niewolników. Dlatego warto powalczyć o zdeinstalowanie nie pierwszy już przecież raz zdemaskowanego systemu? Nigdy wcześniej ludzkość nie miała tak ogromnej wiedzy o testowanych alternatywach.

Rozmowa pierwotnie opublikowana została w zerowym numerze czasopisma !reVOLT

Lewicowa homofobia?

Publicystyka

Jakub Marmurek:

Nie wiem, czy się zgodzisz, ale moim zdaniem w Polsce mamy do czynienia z zaskakująco silnym zjawiskiem lewicowej homofobii. Przyjmuje ona różne formy. Jedną z nich są rytualne narzekania na każdą akcję na rzecz praw mniejszości seksualnych, jako na zajmowanie się „problemami zastępczymi”. Towarzyszy temu obsesyjne zapewnianie, że mniejszości seksualne w Polsce nie są prześladowane, że maja takie same prawa (a nawet, że są grupą uprzywilejowaną!) jak osoby hetereseksualne i że lewica nie powinna się nimi zajmować, tylko biednymi, robotnikami, włókniarkami, lokatorami, którzy są jej prawdziwym elektoratem. Co więcej, według lewicowych homofobów, lewica właśnie dlatego jest słaba, że odwróciła się od „prostego człowieka”, by „bronić rozhisteryzowanych mniejszości”, i gdyby powróciła do obyczajowego konserwatyzmu, to lud wróciłby pod jej sztandary. Gej pełni w tym myśleniu taką samą funkcję, co Żyd w dyskursie antysemickim. Tak jak według antysemitów, naród polski cierpi, bo osłabiają go od wewnątrz Żydzi., tak homofobia lewicowa podsuwa lewicy łatwą odpowiedź; odpowiedzialność za jej dzisiejszą słabość ponoszą mniejszości seksualne, które zawłaszczyły „nasze sztandary” i zniszczyły lewicę od środka, oddzielając ją od, prostych, konserwatywnych ludzi. Całe to myślenie, powielające najbardziej prymitywne kalki populistycznego konserwatyzmu, nie byłoby warte uwagi, gdyby nie jego skala. Ja się trochę przestraszyłem, kiedy przeczytałem na forum naszego portalu dyskusję pod informacją o Marszu Równości.

Pedagogika a terror

Militaryzm | Publicystyka

Absolwentki i absolwenci pedagogiki mogą pracować w przeróżnych miejscach. Oprócz posady szkolnego pedagoga od niegrzecznych dzieci, więziennego cenzora listów czy biurokraty pomocy społecznej, dobrze płatna jest praca windykatora. Ale nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że pedagogów potrzeba w kontrwywiadzie! Nie trafiłem wprawdzie na ogłoszenie o pracę, ale na taką malutką wzmiankę (Copenhagen Post, 17.3.2008) o tym, że PET (Politiets Efterretningstjeneste) czyli duński kontrwywiad z sukcesami stosuje teraz miękkie metody przeciwdziałania ekstremizmowi i terroryzmowi. Dla swoich „grup docelowych” organizują spotkania i dyskusje. Ot, pomagają sfrustrowanym młodym ludziom poukładać sobie życie. Inaczej gotowi oni przystąpić do organizacji terrorystycznych. Kontrwywiad ma co robić, bo jak twierdzi jego szef, rośnie ilość młodych ludzi zainteresowanych ekstremizmem. Ale wywiadowcy - w przeciwieństwie do pedagogów cywilnych - mogą śmiać się, gdy ktoś pyta o efektywność ichniej pracy pedagogicznej. Oni nawet nie powinni mówić, gdzie i z kim pracują.

Utarło się myślenie, że nowinki technologiczne przychodzą do cywila z armii, choć Japonia nie może być tego przykładem. Ale obecnie, gdy uwagę skupiają konflikty asymetryczne, armia ssie tzw. humanistykę jak może. Po „nomadach” patrolujących palestyńskie getta, komputerowych grach promujących obalanie niechcianych rządów ("A Force More Powerful"), następnym krokiem będą już chyba tylko wojskowe eksperymenty z samoorganizacją. Aż w końcu zobaczymy grupy „doskonałych” anarchistów ze służb specjalnych.

Ale powstaje pytanie: czy użycie narzędzia w celach policyjnych czy wojskowych nie redefiniuje jego znaczenia w pozostałych obszarach? To znaczy, czy możemy być ślepi na cele jakim służą pedagogiczne metody pracy? Czy pedagogika jest rzeczywiście nauką o opiece, nauczaniu i wychowywaniu, skoro absolwenci pedagogiki nie mają na te obszary żadnego w Polsce wpływu? A może po prostu, pedagogika jest nauką o pozawojskowych metodach przełamywania indywidualnego oporu "w czasie wojny i pokoju"* ? W jakże świeżym świetle stawia to wszystkie dotychczasowe dokonania myśli pedagogicznej!

A kiedy opór przestaje być indywidualny, a zaczyna być zorganizowany - wkraczają... ekonomiści! Ich wkładu w rozumienie wojny nie sposób przecenić. Jeżeli głównodowodzący siłami koalicyjnymi (Gen. Petraeus) sytuację w Iraku określa mianem "etniczno-religijna rywalizacja", to wiemy że należy spodziewać się wzrostu popytu na życie w regionie "ceteris paribus"**. Czymże jest więc dzisiaj ekonomia?

* „w czasie wojny i pokoju” - fraza kluczowa dla wszystkich wojskowych taksonomii.

** „ceteris paribus” - zwrot, którym kończyć powinna się każda prognoza ekonomisty. Złośliwie tłumaczony oznacza: „tylko pod warunkiem, że nie istnieje coś, czego nie wzięliśmy pod uwagę”.

Artykuł ukazał się w zerowym numerze czasopisma !reVOLT link

Kanał XML