Publicystyka

Nie żyje Thatcher. Niech żyje karnawał!!

Świat | Publicystyka | Tacy są politycy

W końcu rdza zżarła „żelazną damę”, choć dla niektórych o wielę za późno. „Złodziejka mleka”, jak ją zwą Ci, których w czasach dzikiej prywatyzacji zostali pozbawieni szklanki mleka dla dzieci w szkołach. Kibice FC Liverpool często śpiewali na trybunach pieśni zachęcające do karnawału po jej odejściu. Mieli ku temu powody, jej decyzje całkowicie zrujnowały życie ówczesnych mieszkańców. Niszcząc główne źródło ich dochodów – infrastukturę portową i przemysł z nią związany nie dała ludziom żadnej alternatywy pozostawiając ich bez środków do życia.

Baronową pamiętają górnicy i robotnicy budowlani, bo ich strajki policja na jej usługach pacyfikowała i mordowała ludzi walczących o warunki do życia. Baronowa lubiła współpracować z mordercami. Jej przyjaciel Pinochet to tylko jeden z nich. Do grona kolegów należał również Suharto, któremu podarowała kilka pancerników do wyżynania cywilów, lubiła pozować do zdjęć z niedawno obalonym Hosni Mubarakiem, czy z „rzeźnikiem” Bothą. Długo by można wymieniać zasługi „Ironicznej damy” jak ją wolą zwać niektórzy mieszkańcy Wielkiej Brytanii. Niech data jej śmierci będzie zawsze przypomnieniem jak krew i kłamstwa pięknie ukrywały się pod obliczem czcigodnej Baronowej Thatcher.

Na blogu Iana Bone'a z Class War można znaleźć wciąż uaktualnianą listę państw i miast w których w sobotę odbędą się uliczne karnawały radości związane z odejściem Thatcher

Stanowisko w sprawie ataku na działacza KRAS

Świat | Antyfaszyzm | Dyskryminacja | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Nasz towarzysz został zaatakowany w Moskwie 28 marca przez grupę narodowych “anarchistów” z tak zwanego Międzybranżowego Zrzeszenia Pracowników (MPST). MPST według naszej siostrzanej organizacji, KRAS znany jest ze swoich nacjonalistycznych stanowisk i pism, proklamuje „zachowanie etnicznej tożsamości”, sprzeciwia się mieszaniu ludzi, staje przeciwko łączeniu kultur, nazywa kosmopolityzm „diabelską inkarnacją kapitalizmu”. Co więcej, jeden z jej liderów przyznał się do zgody na udzielanie informacji na temat ruchów społecznych władzy, którą wyraził podczas przesłuchania na policji.

Nie jest to pierwszy raz gdy członkowie MPST atakują część swoich politycznych oponentów w tym anarchistów fizycznie. W styczniu grozili wolnościowym aktywistom ruchu LGBT. MPST opowiadało się przeciwko homoseksualizmowi i twierdziło, że LGBT nie powinni przynosić tęczowych flag na anarchistyczne demonstracje. Po tamtej „dyskusji”, aktywiści LGBT zostali zaatakowani na jednej z
wolnościowych manifestacji.

Międzynarodowe Stowarzyszenie Pracowników za pośrednictwem swojego Sekretariatu sprzeciwia się faszystowskim i nacjonalistycznym agresorom i prowokatorom z MPST. Sekretariat, sekcje oraz przyjaciele międzynarodówki IWA będą kontaktować się ze wszystkimi wolnościowymi organizacjami na świecie będącymi w kontakcie z MPST i wzywać do bojkotu nie tylko MPST, ale wszystkich grup i działaczy wolnościowych z terenu dawnego Związku Radzieckiego, którzy nie potępią tej grupy, jej działań i ich inicjatorów.

Oslo 3 kwietnia 2013
Sekretariat Międzynarodowego Stowarzyszenia Pracowników

Wrocław: Rodziny rumuńskich Romów zagrożone przymusowym wysiedleniem

Kraj | Dyskryminacja | Lokatorzy | Publicystyka

 autor Tomasz Grzyb26 marca 2013 we wczesnych godzinach porannych, na teren koczowiska społeczności rumuńskich Romów przy ulicy Kamińskiego we Wrocławiu przyjechało kilka wozów straży miejskiej oraz policji.
Wszystkie przebywające tam osoby zostały wylegitymowane, poproszono także o okazanie aktów urodzenia dzieci. Każdy z dorosłych członków społeczności otrzymał 2 pisma wydane przez gminę Wrocław. Zgodnie z ich treścią mają oni 14 dni na dobrowolne opuszczenie zajmowanego miejsca. Jeśli nie wywiążą się z nałożonego na nich zobowiązania, mogą zostać obciążeni karą grzywny do 500 zł lub karą nagany. Jeśli nadal nie opuszczą miejsca sprawa zostanie skierowana na drogę sądową. W ten sposób rozpocznie się procedura, która możne zakończyć się eksmisją romskich rodzin z zajmowanego już od kilku lat terenu byłych ogródków działkowych, należących do gminy Wrocław.
Urzędnicy zdecydowali się na radykalne działania m.in. po naciskach mieszkańców z ulicy Kamieńskiego, którzy narzekają na takie sąsiedztwo. Jeden z argumentów jest taki, że w okolicy spadają ceny nieruchomości.

Tło sprawy:
Wrocławska społeczność rumuńskich Romów liczy obecnie 60 osób, w tym 35 dzieci. Pierwsi przedstawiciele tej społeczności pojawili się we Wrocławiu w połowie lat dziewięćdziesiątych na fali zmian systemowych krajów Bloku Wschodniego, które to umożliwiły im przemieszczanie się po krajach Unii Europejskiej.
Obecnie społeczność ta, od ponad 3 lat, zamieszkuje teren byłych ogródków działkowych należących do gminy Wrocław. Wcześniej, podzieleni na mniejsze grupy, Romowie zamieszkiwali inne tereny miasta. W 1997 roku cała grupa, koczująca wtedy na wrocławskim Tarnogaju, została deportowana do Rumunii. Nie zostali wtedy poinformowani o tym, jaki jest prawdziwy cel podjętych działań. Funkcjonariusze powiedzieli Romom, że zostaną objęci pomocą, co poskutkowało tym, że bez protestów wsiedli do podstawionych autobusów. Ich dobytek i baraki zostały zniszczone. Jedną z konsekwencji tych wydarzeń jest panujący wśród rumuńskich Romów brak zaufania oraz niechęć do współpracy z urzędnikami miejskimi.

Od początku swojego pobytu w Polsce (w przypadku niektórych osób jest to 15 lat) społeczność Romów rumuńskich żyje w wykluczeniu. Sytuacja ta spowodowana jest głównie wykluczeniem ekonomicznym (stan "permanentnej biedy", brak pozwoleń na pracę),ale także przez panujące silne i negatywne stereotypy, uprzedzenia i brak wiedzy na temat odmienności etnicznej i kulturowej. Także brak świadomości samych członków społeczności na temat ich praw i obowiązków wynikających z przebywania na terenie Polski wpływa na ten stan rzeczy.

Grupa mieszkająca we Wrocławiu składa się z wielopokoleniowych rodzin. Większość osób jest niepiśmienna i nie potrafi czytać. Posługują się głównie językiem polskim, który dla większości dzieci urodzonych już w Polsce jest językiem o wiele bardziej opanowanym niż język rumuński. Pierwszym i podstawowym językiem społeczności jest jednak jeden z dialektów języka romani. Głównym źródłem dochodów jest żebractwo. Żebrzą głównie kobiety i dzieci. Mężczyźni pracują „dorywczo” oraz zajmują się infrastrukturą obozu. Mimo wyraźnej chęci podjęcia pracy bardzo sporadycznie zdarza się, żeby Romom udało się znaleźć u Polaków chociażby dorywcze zatrudnienie.

Koczowisko:
Zbudowane przy ulicy Kamińskiego koczowisko składa się z kilkunastu baraków skonstruowanych z surowców wtórnych (znalezione deski, stare drzwi i okna). Ich głównym wyposażeniem są łóżka i zrobione z metalowych beczek piece, służące zarówno do ogrzewania, jak i gotowania. Prąd pozyskiwany jest za pomocą agregatów prądotwórczych. Warunki bytowe panujące na terenie koczowiska są bardzo ciężkie i nie mieszczą się lokalnie przyjętych normach.

W najbliższym sąsiedztwie obozu znajduje się osiedle mieszkaniowe. Jego mieszkańcy postrzegają konieczność dzielenia z Romami najbliższego otoczenia jako uciążliwą. Doskwiera im wiele aspektów takiego sąsiedztwa jak np. brak zarządzania odpadami (śmieci są zakopywane pod ziemią, palone są plastikowe materiały). W najbliższej okolicy koczowiska panuje bałagan a drzewa i krzewy pozostałe po ogródkach działkowych zostały powycinane. Ponadto Romowie często zwracają się do mieszkańców osiedla z prośbą o napełnienie butelek wodą (koczowisko nie ma dostępu do bieżącej wody), jedzenie czy pieniądze, co z czasem zaczęło stanowić co raz większy problem, ze względu na coraz większą liczbę mieszkańców koczowiska. Zdarzają się także agresywne sytuacje w których jedna i/bądź druga strona reaguje napastliwie. Panuje obcość i strach jednych przed drugimi. Brak jest jakiejkolwiek platformy do wytworzenia zdrowych relacji społecznych.

Koczowisko pozostawione samo sobie jedyne wsparcie otrzymywało od Stowarzyszenia na Rzecz Integracji Społeczeństwa Wielokulturowego "Nomada" oraz Domu Spotkań im. Angelusa Silesiusa, które m.in. organizują warsztaty dla dzieci i młodzieży oraz lekcje pisania i czytania. Dzięki ich interwencji, w czerwcu, udało się doprowadzić do spotkania przedstawicieli rumuńskiej społeczności z władzami miasta. Zgodnie z ustaleniami spotkania władze miasta zapewniały przez kilka ostatnich miesięcy mieszkańcom obozowiska toalety ToiToi, ustawiony został kontener na śmieci oraz raz w tygodniu dowożona była woda. Pomoc władz, które promują miasto Wrocław jako otwarte i wielokulturowe, była jednak bardzo doraźna i niedostateczna. Warto przypomnieć również w tym miejscu o przeprowadzonej jesienią przez miasto kampanii społecznej "Dając pieniądze nie pomagasz". Kampania miała na celu przekonanie mieszkańców Wrocławia do nie przekazywania pieniędzy osobom żebrzącym na ulicy. Jako rozwiązanie podana została informacja o udzielających pomoc ośrodkach. Informacje te jednak były nie rzetelne, ponieważ większość z nich jest przepełniona lub zbyt niewydolna finansowo, a wszystkie z nich nie mogą udzielić pomocy rumuńskim Romom, ponieważ nie są oni obywatelami Polski. Skutkiem przeprowadzonej w sposób nierzetelny kampanii była bardzo trudna sytuacja żywnościowa na koczowisku i panujący przez całą zimę głód.
Ostatecznie "pomoc" władz miasta zakończona została groźbą ewikcji, bez podjętych wcześniej jakichkolwiek konsultacji z mieszkańcami koczowiska, mimo świadomości złej sytuacji materialnej i socjalnej tej społeczności.

Aktualnie sytuacją zainteresowało się także Amnesty International, które wzywa do przesyłania wiadomości listowych, a także na portalach Facebook i Twitter, do władz miasta Wrocławia w celu zaprzestania ewikcji i podjęcia próby znalezienia innego rozwiązania problemu.
więcej informacji:
http://amnesty.org.pl/no_cache/aktualnosci/strona/article/7859.html
http://www.amnesty.org/en/news/imminent-eviction-roma-poland-must-be-sto...

5 kwietnia 2013 przedstawiciele społeczności koczowiska, wraz z członkami Stowarzyszenia Nomada złożyli list do prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza z prośbą o pomoc i zrozumienie ich sytuacji.
Oto treść listu:
"Zwracamy się z prośbą o pomoc i zrozumienie naszej trudnej sytuacji. Dostaliśmy wezwanie do opuszczenia byłych ogródków działkowych przy ul. Kamieńskiego, gdzie znajduje się centrum naszego życia - nasze jedyne domy. Mieszkamy tam od kilku lat, a w Polsce niektórzy z nas od kilkunastu. Większość naszych dzieci urodziła się w Polsce, duża część we Wrocławiu. Często nie mówią już po rumuńsku, tylko po polsku i w romani. W ramach zajęć organizowanych przez różne organizacje dwa razy w tygodniu chodzą do szkoły, gdzie uczą się pisać i czytać, chcielibyśmy wysłać je do prawdziwej szkoły.
Czujemy się mieszkańcami tego miasta. Nie mamy się dokąd wyprowadzić. Czy moglibyśmy liczyć na wsparcie i wskazanie nam innego terenu, gdzie moglibyśmy się osiedlić?.
Zdajemy sobie sprawę, że nasze sąsiedztwo może być uciążliwe dla mieszkańców ul. Kamieńskiego, bo jest nas wielu i często zwracamy się do nich o pomoc. Jednocześnie tylko dzięki pomocy innych ludzi nasze dzieci nie chodzą głodne i mają prowizoryczny, ale dach nad głową i ciepło.
Prosimy o pomoc, bo nasza sytuacja jest bardzo trudna, nie mamy gdzie wracać, a nawet w Rumunii nie mamy szans na normalne życie. My nie chcemy tak żyć, ale też nie mamy wykształcenia, pracy, majątku, dlatego wychodzimy na ulice i żebrzemy o pieniądze na jedzenie, leki czy inne produkty potrzebne do życia. Niektórzy mówią, że mamy drogie samochody, tak naprawdę parę rodzin ma stare samochody, którymi czasem przeprowadzają się z miejsca na miejsce i to jest jedyny ich majątek.
Gdyby znalazła się jakaś praca dla nas, to z chęcią byśmy ją podjęli i zaangażowalibyśmy się w rozwój i prace na rzecz miasta Wrocławia. Proszę tylko dać nam szansę. Chcemy zostać we Wrocławiu i integrować się ze społeczeństwem tego miasta."

Z wyrazami szacunku,

w imieniu Romów rumuńskich ich przedstawiciele:
Ita Stoica, Nicolai Stoica, Ion Ciurar."

W napisaniu listu Romom pomogli przedstawiciele Nomady, Domu Spotkań im. Angelusa Silesiusa i dr Paweł Lechowski, etnolog, znawca kultury romskiej, który pełnił rolę tłumacza.

Moja przygoda z Roche

Prawa pracownika | Publicystyka

Z Jakubem Żaczkiem, aktywistą, byłym pracownikiem firmy Roche, który walczy sądownie o uznanie stosunku pracy, rozmawia Agata Czarnacka, redaktorka serwisu Lewica24.pl

AC: Ile czasu trwała twoja przygoda z Roche? Pracę znalazłeś z polecenia, z konkursu, z ogłoszenia?

JŻ: W Roche pracowałem około 2 lat. O pracy w Roche dowiedziałem się z ogłoszenia naboru programistów web frontend. Ofertę przesłał mi znajomy. Oferta dotyczyła pracy w biurze firmy Roche. Po rozpoczęciu pracy okazało się, że formalnie będę musiał podpisywać faktury z firmą trzecią za świadczenie usług. Później zrozumiałem, że ta firma trzecia jest tylko figurantem, jednak nie było możliwości pominięcia tego pośrednika.

AC: Dlaczego mówisz o figurancie? Co rozumiesz przez to słowo?

JŻ: Z sytuacji wynikało jasno, że rola pośrednika ogranicza się do podpisywania papierów. Polecenia otrzymywałem wyłącznie od firmy Roche, z którą byłem w relacji faktycznego stosunku pracy. Pomimo iż formalnie ta firma trzecia miała zlecać mi pracę dla swojego klienta, Roche, podwykonawca nie miał pojęcia o mojej codziennej pracy i zresztą w ogóle się nią nie interesował.

Faktycznie pracowałem w biurze Roche, w czasie wyznaczonym przez Roche, na sprzęcie należącym do firmy Roche i wykonywałem polecenia pracowników firmy Roche. Tego typu relacja, zgodnie z Kodeksem Pracy, nazywa się stosunkiem pracy.

AC: Ilu osób dotyczyły tego typu układy?

JŻ: Przez ta samą firmę zatrudnionych było kilkanaście osób, a przez inne, podobnie funkcjonujące firmy około kilkuset osób.

AC: Wszystkie w Warszawie?

JŻ: W Warszawie to mogło być około 200 osób, choć dokładnej liczby nie znam. Druga grupa zatrudnionych w ten dziwny sposób osób pracowała w Poznaniu.

AC: Jak się o nich dowiedziałeś?

JŻ: Pracowałem z częścią z nich w jednym zespole, spotykałem ich na zebraniach w czasie pracy. O tym się mówiło.

AC: I jakie prace wykonywaliście dla Roche?

JŻ: Moja praca polegała na tworzeniu i naprawianiu stron internetowych opisujących produkty firmy Roche. Jako programista frontend tworzyłem kod javascript i css.

AC: A co robili inni tak zatrudnieni pracownicy?

JŻ: Inni zajmowali się programowaniem i utrzymywaniem dziesiątek różnych aplikacji wewnętrznych i zewnętrznych na potrzeby Roche. Polska jest czymś w rodzaju centrum wykonawczego w dziedzinie informatyki dla tej globalnej korporacji.

AC: Mówimy o latach sprzed "ustawy antykryzysowej", która zniosła obowiązek zatrudnienia pracownika na stałe po trzeciej umowie czasowej, tak?

JŻ: Mówimy o latach 2009-2011. Jednak przez cały czas trwania stosunku pracy z pracownikami zatrudnianymi przez firmy-figurantów, Roche nie przyznaje się do tego, że ludzie wykonujący pracę w ich biurach, pracując pod bezpośrednim kierownictwem firmy, to w rzeczywistości ich pracownicy. Prawnicy firmy doradzili pracodawcy, jak starać się obejść istniejące przepisy, niezależnie od okresu obowiązywania ustawy antykryzysowej.

AC: Jak myślisz, ile Roche "oszczędzało" na jednym takim pracowniku?

JŻ: Z pewnością były w ten sposób przerzucane na pracowników koszty zatrudnienia, takie jak składki ubezpieczeniowe, wynagrodzenia za urlop i zwolnienie chorobowe, wynagrodzenia na okresie wypowiedzenia, itp. Mówimy więc o znaczących kwotach. Ale tak naprawdę powinna to zbadać jakaś inspekcja zewnętrzna, bo przecież pracownicy nie mają dostępu do takich informacji.

AC: Dla Ciebie uporządkowanie kwestii zatrudnienia było ważne. Dlaczego jednak inni tak rzadko zgłaszają takie sprawy?

JŻ: Wielu innych pracowników czuło się zagrożonych brakiem stabilności zatrudnienia, co negatywnie wpływało na ich zdrowie i relacje w zespole. Jednak nie czuli, że mogą coś z tym zrobić, mając świadomość, że mogą w dowolnej chwili zostać zwolnieni, zależnie od kaprysu działu HR. Wielu pracowników też zupełnie się nie orientuje, jakie im przysługują prawa. Gdy rozpoczynałem swoją sprawę w sądzie, wszyscy mówili mi: "nic się nie da zrobić, oni są zbyt silni, zbyt dobrze to przemyśleli". A okazuje się, że nie. Że wielka kancelaria adwokacka (Raczkowski), specjalizująca się w prawie pracy, dwoi się i troi, by odeprzeć zarzuty stawiane w pozwie i muszą się odwoływać do mało przekonujących wybiegów.

AC: Czy kontaktowaliście się z Państwową Inspekcją Pracy?

JŻ: Państwowa Inspekcja Pracy nie analizuje przypadków, w których pracownicy nie są objęci umową o pracę. Tak więc zwrócenie się do PIP będzie możliwe dopiero po udowodnieniu istnienia stosunku pracy, do czego dążę w moim pozwie.

AC: Założyłeś firmie Roche proces o uznanie stosunku pracy i Roche zaproponowało Ci ugodę na względnie korzystnych, jak rozumiem, warunkach. Dlaczego jej nie przyjąłeś? Przecież taka ugoda była czymś w rodzaju przyznania się do winy...?

JŻ: Owszem, gdyby firma czuła że pozew jest nieuzasadniony, nie oferowałaby ugody. Uznałem jednak, że firma nie może wykupić się tak nieznaczącą dla siebie kwotą, bo wtedy nie miałaby żadnej motywacji, by zmienić swoje postępowanie wobec pozostałych pracowników. Nie wykluczam ugody, jednak zależy mi też by wpłynąć na funkcjonujące w Polsce orzecznictwo w sprawach o uznanie stosunku pracy. Nie słyszałem, żeby ktoś wcześniej starał się o ustalenie stosunku pracy, gdy w rachubę wchodziła firma-figurant pośrednicząca w zatrudnieniu. Wnoszę przecież o ustalenie stosunku pracy z firmą Roche, a nie z pośrednikiem. To ważne również z tego względu, że inni pracownicy mogą dzięki temu uwierzyć, że to jest możliwe i pójść moim śladem.

AC: W tej chwili ciąg dalszy procesu. Jak polskie sądy pracy sobie radzą z takimi procesami?

JŻ: Proces trwa bardzo długo, już rok. Na pewno nie pomoże reorganizacja sądów. Jednak muszę przyznać, że sędziowie w Sądzie Pracy są bardzo kompetentni i dobrze rozumieją sytuację pracowników.

AC: Czy myślisz, że możliwość zrzeszania się pracowników kontraktowych w organizacjach pracowniczych pomogłaby osobom w podobnej sytuacji?

JŻ: Pracownicy tymczasowi w świetle prawa mają prawo do zakładania związków zawodowych. Objęcie założycieli komisji ochroną przed zwolnieniem jest bardziej skomplikowane, bo w przypadku pracowników tymczasowych z natury rzeczy łatwo jest pracodawcy powiedzieć, że okres zatrudnienia nie zostanie przedłużony. Chodzi więc o skuteczność obrony swoich praw przed sądem, co jest bardziej skomplikowane. Jednak warto pamiętać, że również pracownicy zatrudnieni na stałe umowy, będący członkami komisji założycielskich związków, mogą zostać bezprawnie zwolnieni i tak się bardzo często dzieje. Wiem coś o tym, bo spotkało to też mnie, u poprzedniego pracodawcy, korporacji Lionbridge. Wtedy musiałem wytoczyć proces za nielegalne zwolnienie, niemniej struktura związkowa została rozbita.

Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by organizować się oddolnie, również w nieformalne struktury solidarnościowe. Staramy się w ten sposób działać w ramach Związku Syndykalistów Polski. Wspieramy pracowników, którzy są w zdawałoby się beznadziejnej z punktu widzenia prawnego sytuacji. Ale przy dobrze przeprowadzonej międzynarodowej kampanii wsparcia, można bardzo wiele osiągnąć. Międzynarodowe korporacje są bardzo wrażliwe na tego typu działania.

AC: Jak myślisz, jaka jest skala tego rodzaju procederu w całym kraju? To tylko Roche czy znacznie więcej firm?

JŻ: Polska jest europejskim liderem w dziedzinie umów śmieciowych. Nie ma nawet wiarygodnych statystyk dotyczących tego tematu, a zazwyczaj nie uwzględnia się też pracowników pracujących na fikcyjnym samozatrudnieniu. Są bardzo różne oceny tego zjawiska. Ostatnio o jego skali z Rzeczpospolitą polemizowała Gazeta Wyborcza.

AC: W tej chwili rząd stara się wpisać trwale rozwiązania ustawy antykryzysowej do kodeksu pracy. Jak to oceniasz?

JŻ: Rząd wykonuje nieustanne ukłony w stronę pracodawców, nie rekompensując w żaden sposób pracownikom ograniczenia ich praw. To droga donikąd, bo pracownicy nie mający stałego zatrudnienia na godziwym poziomie nie są w stanie planować swoich wydatków, ograniczają je do minimum, co powoduje lawinową reakcję w całej gospodarce. Jest to więc polityka samobójcza i szalenie krótkowzroczna.

Musimy dążyć do zapewnienia godziwych warunków zarobkowych i stabilności zatrudnienia dla klasy pracującej. Kapitaliści o to nie zadbają, bo to sprzeczne z ich krótkowzrocznym interesem. A bez godziwych zarobków nie ma mowy o wyjściu ze śmiertelnej spirali wyniszczającej gospodarkę.

Za: http://lewica24.pl/wywiady/2950-zaczek-moja-przygoda-z-roche.html

O snach: Wywiad mecenasa Nowaga z Jakubem Żaczkiem

Publicystyka

Każda chyląca się ku upadkowi tyrania w fazie swego zmierzchu staje się bardziej śmieszna niż groźna. Impotencja warszawskiej władzy w dziedzinie realizacji podstawowych polityk społecznych kompensowana jest prężeniem muskułów. Przekonał się o tym pewien działacz społeczny, któremu pewnej nocy przyśniło się coś bardzo brzydkiego. A że postanowił uzewnętrznić swoje marzenie senne na fejsbuku- wnet dosięgła go pała stołecznej policji myśli. Z Jakubem Żaczkiem - człowiekiem, który śnił o obciętej głowie Hanny Gronkiewicz-Waltz rozmawia mecenas Nowag.

- Dobrze ostatnio sypiasz?

Tak i mam kolejne sny. Ostatnio tematem moich snów jest nieokiełznany wyzysk kapitalistyczny. Nie ukrywam, że główne role w moich snach odgrywają moi byli pracodawcy.

- Myślałeś o zapisaniu się na kurs kontrolowanego snu, żeby uniknąć kłopotów?

Nie. Wyobraźnię należy wyzwalać, a nie ją kontrolować. Poza tym, kłopoty ze swoją polityką mają władze, a nie ja.

- Obraziłeś Hannę Gronkiewicz-Waltz - najwyższą przedstawicielkę władz lokalnych. Po co Ci to było?

Przede wszystkim chciałbym sprostować, że ten wpis nie był nienawistny. On był czysto informacyjny. Opisałem swój sen! Zainteresowanie HGW całą sprawą wiąże się chyba z ciążącym sumieniem, które podpowiada jej całkiem dosłowne interpretacje. Na to jednak ma wpływ jedynie sama pani Prezydent. Być może zmiana jej postępowania wpłynęłaby na uspokojenie. Filozofowie i moraliści twierdzą, że życie w zgodzie z własnym sumieniem zapewnia spokój. W przeciwnym przypadku, łatwo jest popaść w paranoję i unieszczęśliwiać siebie oraz innych.

- Jak się dowiedziałeś o tym, że Twój sen spowodował takie poruszenie w ratuszu?

Pewnego poranka zadzwonił do mnie młodszy aspirant z komendy. Dopytywał się czegoś na temat moich snów. Byłem jeszcze zaspany, więc sprawiło to na mnie dość surrealistyczne wrażenie. Dalej było już tylko lepiej. Gdy poinformowałem o telefonie z policji w swoim statusie na FB, zgłosił się do mnie dziennikarz z Tok FM. Od niego dowiedziałem się, że doniesienie o mojej myślozbrodni przyszło z samego ratusza. Tego bym się nie spodziewał w najśmielszych snach!

- Na fejsbuku mnożą się wpisy atakujące HGW. Dlaczego akurat Twój wzbudził zainteresowanie władz? Przypadek?

Nic na świecie nie dzieje się przez przypadek. Tytuł wątku, w którym pojawił się komentarz z opisem snu, brzmiał tak: "Popieram wycinkę w Parku Krasińskich, bo obetną mi premię". Tytuł wskazuje na to, że autorem wątku był urzędnik miejski. Z pewnością więc otrzymywał powiadomienia o kolejnych pojawiających się w wątku komentarzach.

- Spotkałeś się wcześniej z inwigilacją swoich wpisów czy rozmów telefonicznych?

Powiedzmy, że podczas przesłuchań na komisariatach, z różnych okazji, dawano mi do zrozumienia, że moja działalność jest śledzona. Bardzo mi to zresztą pochlebia, bo jeśli moja skromna działalność tak przeszkadza władzom, to oznacza że udało mi się zrobić coś pożytecznego.

- Jako działacz społeczny często zachodzisz za skórę urzędnikom. Może po prostu przesadzasz? Może łamiesz drobnomieszczańskie zasady współżycia klasowego?

Po trzykroć tak. Ale wciąż za mało, jak na mój gust.

- Wczuj się w rolę władz. Może chcą po prostu mieć takiego Jakuba Żaczka pod kontrolą.

To prawda. Chcą.

- Co zamierzasz zrobić ze sprawą? Planujesz organizacje akcji w obronie wolności słowa w internecie?

Sprawą zainteresowali się już zagraniczni obserwatorzy. Będą pilnie śledzić dalszy rozwój sprawy. Z pewnością dla władz jest tu spory potencjał do ośmieszenia się. W kraju już wszyscy o tym usłyszeli i zwijają się ze śmiechu. A od zawsze wiadomo, że śmiech jest najlepszym lekarstwem na tyranię.

- Jesteś działaczem Komitetu Obrony Lokatorów i Związku Syndykalistów Polski. Na czym właściwie polega wasza działalność?

Zarówno Komitet Obrony Lokatorów jak i Związek Syndykalistów Polski, każdy w swojej dziedzinie (lokatorów i pracowników) starają się pomagać ludziom poszkodowanym przez obecny niesprawiedliwy ustrój społeczny, by w ten sposób budować poczucie, że walcząc razem i solidarnie, jesteśmy w stanie pokonać arogancję władz.

Antyfaszystowski Kodeks Pracy?

Publicystyka

Tradycyjnie, gdy bezrobocie skacze w górę rząd wpada na pomysł przykręcenia śruby pracownikom. W tym duchu najnowsza propozycja nowelizacji Kodeksu Pracy dereguluje czas pracy. Wprowadza 12-miesięczy okres rozliczeniowy co oznacza, że pracodawca będzie mógł zmusić pracownika do pracy przez 12 godzin dziennie od poniedziałku do soboty nawet przez 28 tygodni, czyli ponad pół roku. Jak zauważyli związkowcy z Solidarności „w skrajnym przypadku, jeśli zbiegną się dwa okresy rozliczeniowe, może to trwać nawet 56 tygodni, czyli ponad rok." Co więcej pracodawcy nie będą musieli płacić za nadgodziny. Czy trzeba lepszego dowodu na to, że polityka degradacji polskich pracowników coraz bardziej zaciera różnicę między zatrudnionymi na etat, a wyzutym z praw pracowniczych prekariatem?

Lewica polska zarówno ta parlamentarna jak i część pozaparlamentarnej nie zawraca sobie tym głowy. Ma ważniejsze sprawy – walkę z faszyzmem zakłócającym wykłady Adama Michnika i Magdaleny Środy. W jej toku ujawnia jednak wszelkie swe słabości. Już kilka miesięcy temu pojawiły się pomysły zaostrzenia kar za mowę nienawiści – równie reakcyjne jak poglądy Michnika i Środy. Dziś natomiast, ignorując sytuację społeczno-ekonomiczną, w której dochodzi do faszystowskiego ożywienia, bezkrytycznie powtarza się opowieść o kibolach, moherach, ciemnogrodzie.

Społeczeństwo najwyraźniej nie spełnia oczekiwań części lewicy. A może jednak jest odwrotnie? Być może lewica nie ma społeczeństwu nic do zaproponowania poza połajankami, że źle się prowadzi, ma skłonności klerykalne, homofobiczne i antysemickie? Nie racząc zauważyć, że wywłaszczenie z więzi społecznych, bezpieczeństwa, solidarności, godności i spójności terytorialnej narzucane przez neoliberalny kapitalizm, które skutecznie eksploatuje prawica powinno być problemem także dla lewicy. I to nie instrumentalnie, żeby wytrącić prawicy oręż, ale jak najbardziej podmiotowo – bo walka o te kwestie jest walką o materialne warunki wyzwolenia.

W ciągu minionych 23 lat neoliberalizm przy obojętności lewicy zdezawuował robotników, ośmieszył związkowców, opluł chłopów, zdeprecjonował bezrobotnych i biedotę, odebrał godność pracownikom. Powszechny konsens dopuszcza i promuje jeszcze tylko jeden rodzaj świadomości zbiorowej – tożsamość narodową i dlatego dla wielu ludzi stała się ona atrakcyjna jako pole dla afirmacji własnej godności, a zarazem sprzeciwu wobec globalnego kapitalizmu. W warunkach pogłębiającego się kryzysu tę drugą funkcję chętnie wykorzystują narodowcy.

Jaki z tego wniosek? Taki, że czas już zerwać z prymatem kulturowej wojny na tożsamości lepsze (mniejszościowe) i gorsze (narodowe), i odzyskać walkę o równość ekonomiczną toczoną przeciw utowarowieniu, które uderza w nas w poprzek podziałów tożsamościowych. [1] Wbrew pozorom lewicowe obrażanie się na naród i wojowanie z nim na frontach mniejszościowych oznacza przyjęcie reguł narzucanych przez prawicę, która chciałaby mniejszości wykluczyć ze świętego ciała narodu. Prawdziwa alternatywa polega na zmianie terenu walki.

I tu pojawia się problem wiarygodności części lewicy. Na przeszkodzie stoi tu dziś nie tylko Leszek Miller, ale także NGO-izacja – transformacja sporej części lewicowych aktywistów społecznych w pracowników organizacji pozarządowych, tracących czas na realizację różnych programów edukacyjnych, integracyjnych czy kulturalnych, których założeniem jest lepiej dostosować wykluczonych do warunków ich wykluczenia. W porównaniu z nimi narodowcy wydają się czyści i antysystemowi. Taki przynajmniej mają wizerunek i skutecznie go sprzedają.

Prawica przejęła lewicowy dyskurs protestu społecznego nie bojąc się, że sczerwienieje. Tymczasem niektórzy autorzy lewicowi wciąż nie posiedli zrozumienia dla wagi kwestii narodowej traktując ją nie jak obiektywny fakt społeczny tylko jak wymysł kilku etnicznych fanatyków, mizoginów i księży. Niestety takim zaklinaniem rzeczywistości trudno cokolwiek zdziałać.

W Polsce jako kraju półperyferyjnym kwestia niepodległości (narodu, a nie państwa) będzie wracać. Lewica może ją ignorować i zamykać się we własnym ideologicznym imaginarium, ale nie może wtedy mieć pretensji do odgrywania sprawczej roli politycznej w kraju, w którym kapitały i interesy obcych mocarstw wespół z kompradorskimi elitami lokalnymi narzucają brutalną regresję społeczną. A przecież właśnie taka sytuacja obiektywnie działa przeciw nacjonalistom. Nazwanie jej po imieniu dowodzi, że podział nie biegnie między swoimi a obcymi, ale między wyzyskiwaczami i wyzyskiwanymi. Zmusza to do reinterpretacji niepodległości w kategoriach walki z nierównością w skali międzynarodowej (imperializm) i krajowej (wyzysk).

W Europie fala skrajnej prawicy podniosła się w 2010 r. w kontekście kryzysu. Opadła w rok później zalana o wiele wyższą falą mobilizacji społecznych – strajków, demonstracji, okupacji placów miejskich – o jednoznacznie lewicowej orientacji, choć w żadnym razie nie partyjno-lewicowej proweniencji. Faszyści we Włoszech, Francji, Hiszpanii i Grecji przegrali walkę o ulice i na ulicy. Warto pamiętać, że celem zwycięskich Oburzonych i okupantów nie było zaostrzenie przepisów przeciw mowie nienawiści, ale sprawiedliwość społeczna i demokracja.
Dlatego jeżeli polska lewica chce się przeciwstawić faszyzmowi powinna wytoczyć działa przeciw deregulacjom Kodeksu Pracy. Najlepszą metodą na skrajną prawicę jest solidarność. Ta z małej litery.

Przemysław Wielgosz

http://www.monde-diplomatique.pl/index.php?id=1_2

[1] Rzecz jasna nie chodzi tu o naiwne próby przemawiania do klasowego instynktu uczestnikom marszów NOP czy ONR. Kiedy już dochodzi do takich marszów potrzebne są zupełnie inne argumenty.

Oniryczne zbrodnie

Ironia/Humor | Publicystyka | Represje | Tacy są politycy

I.
J. pił poranną kawę, pewnego zimowego poranka, gdy telefon zadzwonił. Już samo to, że ktoś zakłóca życie o tak wczesnej godzinie, mogło się wydać podejrzane, przecież kulturalni ludzie, czy chociażby obdarzeni odrobiną empatii, nie wykręcają numeru przed wschodem słońca. J. nie przewidział, że czekająca go rozmowa, będzie nie tylko podejrzana, ale przemieni go w podejrzanego, że odwróci jego życie, pomiesza rzeczywistości. Niczego nieświadomy, jeszcze lekko zaspany, J. podniósł słuchawkę.

-Komenda stołeczna policji. Starszy aspirant L., czy mam przyjemność z panem J.? – głos wydobywał się jakby z oddali.
-Tak.
-Chcielibyśmy porozmawiać o pańskim śnie…
-O czym?
-Śnił pan?
-Tak, chyba tak… Kto nie śni?
-Widzi pan, w tym problem. Proszę pana o nie opuszczanie mieszkania. Za chwilę zjawi się u pana śledczy w celu wyjaśnienia pańskiego snu.
-Jakiego snu?
-Pańskiej onirycznej zbrodni, tego co nazywamy sennozbrodnią.

Połączenie zostało przerwane. J. nie zdążył przemyśleć, co dokładnie usłyszał. Nie był pewien, czy wciąż nie śni, ani czy czasem nie pomylił pojemników przy przygotowywaniu kawy. Nim doszedł do jakichkolwiek wniosków, drzwi zostały otwarte. Smutny, szary pan, w szarym prochowcu, wszedł do pokoju.

-Więc sobie śnimy nielegalnie, co? – pokręcił wolno głową. - Nieładnie, nieładnie, żeby takie rzeczy, żeby takie sny. To po prostu niedopuszczalne. No dobrze – wyciągnął mały blankiecik i niebieski długopis z logiem dominującej partii. – To jak? Przyznaje się pan do tego, że śnił?
-Nie wiem, nie pamiętam – wybełkotał zaskoczony J.
-Nie pamięta, aha, pewnie śnił w afekcie, co?

Smutny pan usiadł na fotelu naprzeciw J. Szare oczy wpatrywały się w przesłuchiwanego, który wciąż siedział na łóżku w podkoszulce i majtkach.

-Naprawdę nie rozumiem o co chodzi. Pewnie śniłem, skoro spałem. Nie wiedziałem, że to zbrodnia.
-Nieznajomość prawa, i tak dalej... – sucho odparł smutny pan. – Ja znam takich jak pan, co to się będą zapierać, że nie wiedzieli, nie pamiętali, że to nie oni w ogóle, a jeśli nawet oni, to nie było tak, tylko inaczej. Ale w końcu, każdy cwaniak, proszę pana, pada, rozkłada się, rozpłaszcza, i grzechy swoje wyznaje. Tu! – wskazał na ramię. – Tu się wypłakuje największy twardziel, najcwańszy z cwanych, tu na moje ramie, płacze i grzechy wyznaje. Więc mówię, darujmy sobie gierki, podchody, szkoda naszego czasu.
-Kiedy ja naprawdę nie wiem o co chodzi. Nawet jeżeli śniłem, to co takiego złego w moim śnie było? Nie rozumiem zupełnie…
-To ja może przypomnę. To ja może wytłumaczę.
-Proszę bardzo…
Smutny pan spojrzał groźnie na J.
-Nie świrować mi tu. Nie świrować, bo źle będzie.

J. przytaknął machinalnie. Tak, jakby teraz było dobrze, pomyślał. Zaraz przez to wszystko spóźnię się do pracy. Smutny pan wyciągnął pogiętą karteczkę.
-Roku takiego, dnia tego, pan J. napisał w rozmowie, że miał sen. Cytuję: Mam taki powracający sen: Trzymam w ręku obcięty łeb WPO i pokazuję go wiwatującemu tłumowi z okien pałacu. Czy to pan napisał?
J. przytaknął.
-Nieładnie, nieładnie – smutny pan znowu pokręcił głową. – Bardzo nieładnie. Rozumiem jeszcze śnić, tak po cichu, prywatnie, jednak publicznie opowiadać o snach, to już, wie pan, obnażanie się, to, jak to się mówi, ekshibicjonizm. Poza tym, to nieelegancko, tak o snach opowiadać. To jest drastyczne, okrutne, naruszenie zasad dyskusji publicznej, tak straszne, że aż niewyobrażalne wręcz. Proszę się zbierać, pogadamy na komendzie.
-Jestem zatrzymany?
-Tak.
-Pod jakim zarzutem?
-Ekshibicjonizmu, łamania zasad publicznego dyskursu, zastraszania władz państwowych – na chwilę zamilkł. – W sumie terroryzmu.
-A sennozbrodni?
Smutny pan przeklął cicho.
-Nie ma czegoś takiego jak sennozbrodnia – stwierdził ostro. – To wymysł lewackich prowokatorów. Jest pan lewackim prowokatorem?
-Ja tylko mam prowokujące sny – odparł J. ubierając się.

II.
WPO od rana nie mogła zaznać spokoju. Sny obywateli przyprawiały ją o migrenę. Nie mogła sobie wytłumaczyć, jak można tak śnić. Ona rozumie sny, w których tłumy składają jej podziękowania, klękają i wiwatują, gdy pojawia się w oknie pałacu i spogląda na swoje miasto, uśmiechnięte twarze mieszkańców. Ona rozumie, kiedy władzę się kocha, ale takie sny? Jakim zwyrodnialcem, jakim zwierzęciem trzeba być, aby tak śnić?

Młody asystent ukłonił się wchodząc do gabinetu.
-Pojmali go, proszę pani. Czekają na dalsze instrukcje.
-Czekają? Na co oni czekają? Czy już aparat sprawiedliwości nie potrafi działać bez mojego bezpośredniego udziału? Czy na prawdę nie wiedzą, jak postępować z takimi terrorystami? Proszę im przekazać, że należy ukarać przykładnie, bo to jest jak, jak jakaś zaraza, jeden zacznie śnić, potem następny, i następny. Wszyscy będą śnić o odcinaniu głowy, marzyć, aż w końcu, sny staną się rzeczywistością. Granica między nimi nigdy nie jest zbyt ostra.
-Myśli pani chyba o urojeniach?
-Ja wiem o czym myślę – oburzyła się WPO. – Nie potrzebuję tłumacza. Coś jeszcze?
-Raport w sprawie podpaleń w dzielnicy X. Podobno potrzebuje pani do rozpałki w kominku.
-Skoro już napisali, to niech się do czegoś przyda. Człowiek tyle się musi namęczyć, aby wszystko dobrze działało. A co w zamian otrzymuje?
-Łapówki?
-Sny! Złe sny, które mogą stać się przyczyną zamętu, chaosu, totalnej destrukcji.

III.
Przewieziono J. do specjalnego pomieszczenia w podziemiach komisariatu przy ulicy T. Dwóch rosłych funkcjonariuszy usiadło naprzeciw podejrzanego.

-Śniło się, co? – zagaił niższy.
J. wzruszył ramionami.
-Zdarza się każdemu – odparł J.
-Taka wymówka. Kiepska, kiepska, dupy ci nie uratuje. Zachciało się władzę znieważać, zasady współżycia podważać, to się teraz ma, na co się zasłużyło.
-Co niby jest złego w opowiedzeniu swojego snu?
-Jeszcze indywidualnie, to może niby nic, ale proszę sobie wyobrazić, co to by było, gdyby każdy mówił, co mu się przyśniło. Sny są objawem tego, co naturalne, tego, co podziemne, dobrze mówię? – zwrócił się do milczącego kolegi.
-A skąd mam wiedzieć, mnie zawsze nudziło to psychologiczne hokus pokus. Koleś jest terrorystą, nawet jeżeli onirycznym terrorystą to terrorystą, nie? Więc do paki gada, pod prąd, a nie gadać. Zacznie śpiewać, jak mu, ku chwale ojczyzny, jaja do akumulatorka podłączymy…
-Spokojnie, spokojnie, na wszystko przyjdzie czas. Zachowujmy się z godnością i zgodnie z prawem. To delikatna sprawa, sama WPO jest nią zainteresowana. W każdym razie, gdyby każdy, wracając do tematu, to, gdyby tak każdy, wszystkim, opowiadał o snach, to społeczeństwo, to społeczeństwo by tego nie wytrzymało. Cenzura jest potrzeba, bez cenzury, nie ma dyskursu publicznego, a takie wstawki, takie osobiste, to nie wypada, to jest właśnie pokazanie chuja władzy, a władza tego nie lubi.
-No, nie lubi, nie lubi… - wtrącił milczek zaciskając pięść.

J. nie odpowiadał. Siedział patrząc przed siebie. Zastanawiał się, czy to czasem nie jest sen. I na ile takie śnienie można uznać za sennozbrodnię.
-My się w sny nikomu nie mieszamy, o ile są prawowite, o ile nie są obsceniczne. Ale gdy są obsceniczne i jeszcze upubliczniane, to zareagować musimy.
-Długo mnie będziecie trzymać? – spytał wreszcie J.
-Tyle ile trzeba. Wiesz, dla dobra społeczeństwa.
-Społeczeństwa – powtórzył z przekąsem J. – Zawsze społeczeństwa.
-Tylko i wyłącznie – odparli na raz funkcjonariusze wybuchając gromkim śmiechem.

Do pomieszczenia wszedł smutny pan. Spojrzał z litością na J., po czym szepnął coś do ucha jednego z policjantów. Ten przytaknął gorliwie. J. wiedział już, że nie czeka go nic dobrego.

IV.
Błysk fleszów i uśmiech na twarzy komendanta. Kiście mikrofonu podsuwane pod różowe usta. Dziennikarze pytają, czy już zażegnane zagrożenie, czy już nie ma się czego obawiać, czy pilnują…

- Szanowni Państwo, Państwo Szanowne, chcę z całą odpowiedzialnością, z całym autorytetem, powiedzieć z pełną mocą, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Dzięki czujności naszych służb, jak i obywatelskiej postawie urzędników, którzy w godzinach pracy ciężko przeszukują internet, aby odkryć terrorystyczne spiski, sen okazał się tylko snem. Jednocześnie zobowiązuję się tępić wszelkie przejawy wywrotowych snów. Wszelkie przejawy lewackiej, antypolskiej prowokacji onirycznej, jak i przemocowych mar sennych, które mogą przyczynić się do destabilizacji systemu.
- Podobno oskarżony bronił się, że nie odpowiada za treść swoich snów…
- To prawda, tak mówił, ale w świetle prawa, każdy odpowiada za swoje czyny. Badania psychiatryczne wykazały, że oskarżony nie cierpi na zaburzenia, w tym na zaburzenia snu, toteż prokuratura stwierdziła, że nie ma powodu, aby uznać, że śnił niepoczytalnie. Możemy stwierdzić, że kiedy śnił był jednostką w pełni poczytalną, a tym samym odpowiedzialną za treść sennych majaków.
- A co ze swobodami obywatelskimi…
- Zostały zachowane. Nasze służby czuwają nad swobodą i wolnością. Nie pozwolimy, by nielegalne sny zakłócały dobry sen społeczny.

V.
J. leżał na drewnianym łóżku, podczas gdy policyjny specjalista po kursie psychologii wertował nerwowo skrypt.

-Taaak – powiedział specjalista gładząc się po koziej bródce. – Taaaak. Proszę mi opowiedzieć o swoich snach.
-Co dokładnie?
-Od jak dawna ma pan miewa sny?
-Sny? Odkąd pamiętam.
-Aha, aha, i co z tymi snami?
-Śnią się.
-Interesujące. A jak się śnią? Co pan czuje, kiedy sny się śnią?
-Ciepło.
-Czuł pan ciepło, kiedy śnił o odciętej głowie WPO?
-Nie pamiętam.

Specjalista zanotował coś w kajeciku. Przez chwilę wertował skrypt. Zrezygnowany przez chwilę próbował sobie coś przypomnieć.
-W dzieciństwie… w dzieciństwie, to jak to było?
-Sielsko i anielsko.
-Aż przyszła władza.
-Tak, pan władza.
-Nie lubi pan władzy, prawda? Widzę liczne wykroczenia. Blokowanie eksmisji, protesty, zakładanie związków, cała ta lewacka praca wywrotowa. Kiedy pana zwerbowano? W przedszkolu? W szkole? Na studiach? W pracy? Namierzyli pana przez sny? Ilu was jest, tych śniących antypaństwowo?
-Każdy sen jest antypaństwowy.
-Nie każdy. Nasz sen jest propaństwowy. Musimy dbać, aby się śnił. Złe sny wymagają nadzoru. Pan często śni źle?
-Powinniście to wiedzieć.
-Chcemy usłyszeć to od pana. Proszę powiedzieć, jak się to zaczęło, to bardzo ważne.

VI.
-Oskarżony nie przyznał się do udziału w onirycznym spisku terrorystycznym, niemniej mamy dowody, w postaci zapisu snu kolektywnego, że uczestniczył w grupie mającej na celu destabilizację snu społecznego. Dowody są na tyle mocne, że prokuratura pozwoliła na specjalną procedurę, którą kraje demokratyczne, takie jak nasz, stosują w takich przypadkach. Obecnie nasi wysoce wykwalifikowani specjaliści starają się wydobyć informację o innych uczestnikach spisku. Jednocześnie, pragniemy poinformować, że zradykalizujemy działania mające na celu wyszukiwanie i neutralizowanie wywrotowych, terrorystycznych snów. Zero tolerancji dla sennozbrodni.

***
Śniło mi się, że J. pokazywał odciętą głowę WPO, a ja, wraz z całym tłumem wiwatowałem. Mam taki sen, on powraca.
Śniło nam się, że J. pokazywał odciętą głowę WPO. Wiwatowaliśmy.
W mieście znowu zaświeciło słońce.
Mamy taki sen, który powraca.
Taki nocny krzyk…

WPO wstała wcześniej niż zwykle. Miała zły sen. Ktoś trzymał jej głowę w dłoni, podczas gdy tłum zgromadzony pod oknami pałacu wiwatował. Zza gęstych chmur zaczęły wydobywać się promienie słońca.

Wszelkie podobieństwo do rzeczywistości i realnych osób ma charakter urojony.

Ratusz chce karać za zakazane myśli

Publicystyka | Represje

Represje za zakazane myśli? Prokuratura zajmuje się komentarzem na Facebooku zamiast ścigać piromanów.

Na Facebooku ludzie piszą różne komentarze: są tam opinie, fantazje, żarty... Okazuje się, że Prokuratura zajmuje się sprawą komentarza na Facebooku dotyczącego wycinku Ogrodu Krasińskich.

Wszystko zaczęło się od dyskusji o wycince Ogrodu, bardzo nierozsądnej i niepopularnej wśród warszawiaków decyzji, jak co druga decyzja Ratusza. Setki ludzi negatywnie komentują decyzję w internecie. Ktoś napisał: „po rewitalizacji Ogrodu Krasińskich, zrewitalizujemy urząd miasta, tymi samymi metodami :-)”. Na to odpowiedź: „O! Idę szukać osełki”.

Kolega wtedy skomentował:

„Zawody drwali w Ratuszu – to by było coś! Mam taki powracający sen: trzymam w ręku odcięty leb HGW i pokazuje go wiwatującemu tłumowi z okien pałacu.”

Urząd Ratusza poinformował Prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Policja sprawdza teraz, czy wpis zamieszony na portalu można uznać za groźbę pozbawienia życia pani prezydent. Maksymalnie za przestępstwo tego typu można trafić do więzienia na 2 lata.

Oczywiście warto dodać, że Ratusz nie donosił na innych internautów, piszących różne ostre opinie, tylko na znanego działacza społecznego, który nieraz konfrontował urzędników miasta.

Komentator jest oburzony z tym, że ze strony Ratuszu dochodzi do tylu karygodnych działań, a on może opowiadać za wpis w Facebooku, który w oczywisty sposób mieści się w genre internetowych narzekań, a nie gróźb. W międzyczasie, Prokuratura umorzyła wiele spraw dotyczących nadużycia władzy i nie mają powodzenia w sprawach przestępstw przeciw mieszkańcom Warszawy, m.in. w sprawie brutalnego zabójstwa Jolanty Brzeskiej lub pożarów na Pradze.

Jeśli chodzi o te ostatnie, przypominam, że organizacja do której należy działacz patroluje dzielnicę aby chronić ludzi, kiedy nie ma śladu policji w dzielnicy, a niedbalstwo władz jest aż rażące. Na przykład, w każdym miejscu pracy, muszą być przestrzegane przepisy przeciwopożarowe: jeśli nie są, może się to skończyć karą. Natomiast w praskich kamienicach komunalnych, są po prostu otwarte klatki, nie ma ani jednej gaśnicy w budynkach i miasto, po prostu nie dba o bezpieczeństwo mieszkańców. Za to niedbalstwo, które może mieć uznane za kryminalne w przypadku miejsc pracy, nie ma żadnych konsekwencji dla miasta. Nasi politycy czują się ponad prawem i ponad ludźmi, którym rzekomo służą.

Nie dziwi mi się, że ludzie cały czas robią ostre komentarze na temat Ratusza. A jak nie ma podstawowego poszanowania dla obywateli, jak miasto zajmuje się cięciami socjalnym i dewastuje miasto w imieniu zysku kilku prywatnych firm, rośnie gniew. Jeśli nie widać tego na ulicy, to huczy o tym w internecie.

Będziemy wspierać ludzi przeciw represjom takim jak ta, szczególnie że uważamy, że działania Ratusza szkodzą wielu ludziom w realu i za to ktoś powinien ponieść konsekwencje.

Niech żyje homoterror!

Dyskryminacja | Publicystyka

Poniżej publikujemy tekst zaczerpnięty z bloga "Trzyczęściowy garnitur".

Ewa jest załamana i jest jej źle i smutno. Ja, jak mała Mi z Muminków, nie umiem być smutna, umiem być tylko zła, zła, zła. Nasz, a właściwie Ewy, blog miał być eleganckim garniturkiem. Takim, na którym nawet użycie słowa "dupa" musi być celowe. Inne słowa wręcz nie wchodziły w grę. Nawet słowo "klecha" było przez Ewę tępione. Tym razem dostałam dyspensę. W końcu.

Wkurwia mnie, nie "złości", nie "trafia mnie szlag", a po prostu tak po ludzku wkurwia debata publiczna. Wkurwiają mnie Wałęsy, Szczepkowskie, Terlikowskie, Pawłowicze, kryptocioty Kaczyńskie (a niech mnie pozwie), Godsony, pożal się Bogini Żalki, Niesiołowskie od owadów i wszystkie inne kreatury, która może o prawach człowieka słyszały i nawet ich zwolennikami się deklarują, ale z ich słów, ich czynów absolutnie to nie wynika.

Kto tym nędznym postaciom dał prawo do mieszania mnie, mojej ukochanej, moich przyjaciół, moich znajomych z błotem? Skąd te marne istoty wiedzą, jak wygląda moje życie? Dlaczego swoje chore urojenia obwieszczają jako prawdy objawione? Bo mogą wypłynąć? Bo "bij pedała" stało się ogólnopolskim hasłem? Bo niby to takie odważne i wspaniałe powiedzieć, że pedały to samo zło, wynaturzenie? Że lesby to niespełnione kobiety, bo żaden facet ich nie chciał? Padalce te zasłaniają się wolnością słowa. Idioci.

I jeszcze pieprzenie o jakimś lobby homoseksualnym. Nie dość, że gnoje bez empatii, to nawet myśleć logicznie nie potrafią. Tak trudno zrozumieć jednej z drugim, że gdyby to lobby było takie silne, to już i w Watykanie byłyby dozwolone małżeństwa par jednopłciowych, a w kk sakrament ślubu byłby popularny niczym hostia?

A nasi niby "przyjaciele"? Taki Lis (Tomasz), taka postępowa Trójka, taka Olejnik czy dziennikarzyny (no dobra, nie wszystkie) z Gazeta.pl czy innej Wyborczej? Ta ich równość, prezentacja drugiej strony. Drugiej strony czego? Strony nienawidzącej wszystkiego i wszystkich? Jak człowiek, który jest inteligentny, a problem z Lisem czy Olejnik jest taki, że cholera są, może tak myśleć? Nie zdarzyło się i nie zdarzy, żeby ta dwójczyna kiedykolwiek zaprosiła do studia Żyda i antysemitę, Godsona i rasistę. Wyobrażacie sobie, jaki podniósłby się gewałt? Ale lesbijkę, geja i faceta w czarnej kiecce z białym paskiem pod szyją czy Terlikowskiego, padalca jakich mało, którzy pieprzą trzy po trzy, którzy plują jadem, to można. Bo przecież są i takie poglądy. Ano są, tak jak i są rasistowskie czy antysemickie.

A wiecie, skąd to się między innymi bierze?

Ano chcieliśmy takim właśnie kretynom pokazywać, że jesteśmy "normalni". Zaczęliśmy od kampanii "Niech nas obsobaczą", tfu, zobaczą, i brnęliśmy w tym słodkim obrazie geja i lesbijki. I co? I gówno nam z tego przyszło! Ile razy czytałam na naszych forach, w komentarzach, żebyśmy się nie afiszowali, żebyśmy edukowali społeczeństwo i kornie czekali, aż dojrzeje. Kochane cioteczki, ulubione moje femki lesbijki. Nieważne, że wydaje wam się, że wy nie wyglądacie tak, jak te pedały i lesby na paradzie, i tak na pierwszy rzut oka widać, kim jesteście. Nieważne, że część z "postępowych" mówi, że "normalni" homosie są spoko. Te wszystkie brudy, ten gnój was też dotyczy. Nawet jeśli będziecie udawać, że gówno, którym was obrzucają, to czekolada.

Dlatego ja już przestaję edukować. Przestaję się hamować. Przestaję udawać, że normalna rozmowa z idiotami jest możliwa, i cierpliwie tłumaczyć. Dość. Niech żyje homoterror!

Za: http://trzyczesciowygarnitur.blogspot.de/2013/03/niech-zyje-homoterror.h...

Luksusowy obóz pracy

Prawa pracownika | Publicystyka

Z Barbarą Pokryszką, polską pokojówką, która jako pierwsza stanęła do walki o prawa pracownicze sprzątaczek londyńskich hoteli sieci Hilton, rozmawia Magdalena Ostrowska.

Magdalena Ostrowska: Zapłaciłaś bardzo wysoką cenę za walkę o prawa pracownicze pokojówek jednego z londyńskich hoteli. Czy było warto?

Barbara Pokryszka: Jeszcze nie skończyłam swojej walki, choć faktycznie, poniosłam poważne konsekwencje, których skutki odczuwam do dzisiaj. Najpierw, tuż przed wakacjami, zostałam zawieszona w pracy, włącznie z oficjalnym zakazem przychodzenia do pracy i kontaktowania się z innymi pracownikami. Podejrzewam, że właśnie o ten utrudniony kontakt z innymi chodziło, bo zaczęłam, w konspiracji, dostawać coraz więcej zgłoszeń do związku zawodowego, w którym działałam. Pretekstem zawieszenia było oskarżenie mnie o ujawnienie tajemnicy firmy, a dokładniej – planów drastycznego podniesienia pokojówkom norm pokoi do posprzątania przy zachowaniu dotychczasowych zarobków. Informację tę ujawniły wówczas media, ale nie pochodziła ona ode mnie. Byłam jednak łatwym celem, ponieważ od kilku miesięcy media zarówno brytyjskie, jak i polonijne, a także polskie, nagłaśniały problem ciężkich warunków pracy w londyńskich hotelach, a ja byłam jedynym pracownikiem, który mówił o tym dziennikarzom pod swoim nazwiskiem.

Dlaczego po prostu nie zwolniono cię z pracy?

Wbrew pozorom, w Wielkiej Brytanii nie tak łatwo zwolnić legalnie zatrudnionego pracownika, jeśli nie ma realnego powodu. W moim przypadku nie było – zawsze byłam bardzo chwalona i lubiana przez klientów, nie mieli żadnych zastrzeżeń do mojej pracy. Gdyby nie to, że jako jedna z nielicznych, o ile nie jedyna, postawiłam się pracodawcy i zaczęłam głośno domagać się przestrzegania naszych praw i godności, nie byłoby żadnych represji. Przed wakacjami zostałam zawieszona i rozpoczęło się postępowanie wyjaśniające, mające udowodnić, że to ja ujawniłam mediom wspomnianą informację. Tak naprawdę, to żądano ode mnie, abym to ja udowodniła, że tego nie zrobiłam, co samo w sobie było jakimś kuriozum. Zostałam odsunięta od pracy i od czasu do czasu bywałam wzywana na tzw. meetingi, które przypominały jakieś ubeckie przesłuchania, na których różnymi sposobami, m.in. szantażując, krzycząc, zastraszając, próbowano zmusić mnie do przyznania się do czegoś, czego nie zrobiłam. Brakowało tylko lampki świecącej prosto w oczy. Przez cały ten czas nie mogłam się doprosić np. o zapewnienie mi tłumacza, co każdy obcokrajowiec ma formalnie zapewnione. Normalnie takie postępowania nie trwają dłużej niż miesiąc, moje ciągnęło się wiele miesięcy, spotkania były odwoływane w ostatniej chwili, przesuwane. Mimo że formalnie postawionym mi zarzutem było ujawnienie rzekomej tajemnicy, podczas tych przesłuchań żądano ode mnie tłumaczenia się z wielu innych spraw, związanych z moją walką o prawa pracownicze, w tym działalnością w związku zawodowym. To było niezgodne z prawem. Nie byli w stanie niczego mi udowodnić, zwłaszcza że dysponowałam i dysponuję porządną dokumentacją ostatnich lat pracy.

Do pracy jednak nie wróciłaś.

Postępowanie dyscyplinarne spowodowało drastyczne pogorszenie się mojego stanu zdrowia, już wcześniej nienajlepszego. Przez kilka lat byłam poddawana mobbingowi, zastraszana, podobnie jak wiele innych pracownic, szczególnie imigrantek. To był taki sposób na zwiększenie wydajności i uciszenie niepokornych. Wielu pracowników nie wytrzymuje długo w takich warunkach, sami odchodzą, ale to niczego nie zmienia, bo w innych miejscach pracy nierzadko spotykają się z podobnym traktowaniem. Od kilku miesięcy jestem na zwolnieniu lekarskim. Nie ja jedna płacę cenę zdrowia na skutek takich warunków pracy. Gdy byłam zawieszona, z pracy odeszło wiele pokojówek, jedna z Polek próbowała popełnić samobójstwo. Mimo nagłośnienia problemu przez media, jest on zamiatany pod dywan. Ludzie wciąż są traktowani jak niewolnicy, półdarmowa siła robocza, którą łatwo zastraszyć i napuścić przeciwko sobie, czemu doskonale służy hasło „kryzys”. Dziwny to kryzys, bo okazuje się, że dotyczy wyłącznie biednych, pracowników i bezrobotnych, bo ci najbogatsi, mimo kryzysu, nieźle się obłowili…

Podobno koleżanki i koledzy w pracy, w jednym z londyńskich hoteli sieci Hilton, zaczęli mówić do ciebie per „Walesa”?

- Tak, to prawda. Oni nie mogli się nadziwić, że w istocie sama stanęłam do walki z tak potężną firmą, jaką jest Hilton. Początkowo to mnie zaskoczyło, nie wiedziałam, jak mam na to reagować – walka o godność i sprawiedliwość jest dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Potem się zreflektowałam, że są między nami różnice kulturowe, że np. Brytyjczycy nigdy w historii nie musieli walczyć ani kombinować, tak jak musieli Polacy. Mamy inną mentalność, bo mamy inną historię. Oni nazwisko Wałęsa wymawiają z podziwem jako symbol zwycięskiego buntownika. Coś, co Polacy odbierają jako normę, takim Brytyjczykom wydaje się szaleństwem, ryzykiem, brawurą… Mój reprezentant związkowy z Unite the Union, Hugh, często mówi ludziom na spotkaniach o walce „Solidarności”, o Lechu Wałęsie… Pewnie stąd i to zainteresowanie mediów brytyjskich moją walką.

Czy wiesz, że brytyjskie media okrzyknęły cię rzecznikiem pracowników hoteli w Londynie?

- Zaskoczył mnie szum medialny wokół mnie, choć moim celem oraz wspierających mnie organizacji, takich jak London Citizens (Obywatele Londynu) i mój związek, Unite the Union, było nagłośnienie problemu złych warunków pracy i płacy pracowników m.in. Hotelu Hilton. W dzisiejszych czasach zainteresowanie mediów bywa niezbędne, żeby zaalarmować innych ludzi o różnych problemach, z których oni mogą sobie nie zdawać sprawy, choć często one ich również dotyczą. Nie chcę, żeby media skupiały się na mnie, lecz na problemie, o którym mówię, a który dotyczy też innych pracowników. A nie było łatwo. Być może mi łatwiej jest mówić o tym głośno, bo nie mam zbyt wiele do stracenia – nie mam dzieci na utrzymaniu, nie wiążę swojej przyszłości z branżą hotelową, bo z wykształcenia jestem artystą plastykiem. Jednocześnie rozumiem obawy wielu moich koleżanek, które muszą dbać przede wszystkim o swoje rodziny, przez co łatwo je zastraszyć czy szantażować np. groźbą zwolnienia z pracy. Mam jednak nadzieję, że swoją walką ośmielę innych pracowników do upomnienia się o godne warunki pracy i płacy, nie tylko w Wielkiej Brytanii, bo problem dotyczy w ogóle pracowników na całym świecie.

Co skłoniło cię do podjęcia walki o zmianę warunków pracy i lepsze płace?

- Zaczęło się od tego, że narzucone nam nieludzkie wręcz tempo pracy coraz bardziej odbijało się na moim zdrowiu. Zaczęłam mieć problemy z żołądkiem, sercem, miałam skoki ciśnienia, byłam po prostu wrakiem człowieka. Lekarz zabronił mi pracować, słusznie stwierdzając, że do pogorszenia mojego stanu zdrowia przyczyniły się warunki pracy, i przedłużał mi zwolnienia lekarskie. Wiedziałam jednak, że będę musiała wrócić do pracy, ale że dłużej tak pracować się nie da, jeśli nie chcę tego przypłacić jeszcze poważniejszym problemami ze zdrowiem. Po powrocie do pracy zdałam sobie sprawę, że przecież nie ja jedna muszę pracować w tak szalonym tempie, w dodatku za tak niską płacę, która potem nie daje możliwości ewentualnego leczenia, bo mnie samej nie było stać na wiele lekarstw. Po wielu miesiącach poczucia bezsilności, załamania, zaczął narastać we mnie gniew – na warunki pracy, jak i na bezsilność, moją i wielu moich koleżanek. Pomagał mi związek zawodowy, Unite the Union, do którego należałam od początku pracy, a później trafiłam na organizację London Citizens, która od dawna walczy o podniesienie płacy minimalnej pracownikom londyńskich hoteli.

Na czym polegają największe problemy pracowników hoteli w Londynie, jak to wyglądało w przypadku twojej pracy?

- Takich problemów było i jest wiele, i nie od początku z nich wszystkich zdawałam sobie sprawę. Pierwsze wątpliwości wzbudziła we mnie rozbieżność między treścią mojej umowy o pracę a praktycznymi warunkami pracy, wymuszanymi na mnie i moich koleżankach przez hotel, w którym pracujemy. W umowie o pracę jest zapisane, że mamy mieć płaconą stawkę godzinową i jest to dopuszczalna prawnie stawka minimalna, która wynosi 6,08 £ brutto za godzinę pracy. Formalnie pracujemy od godz. 8:00 do godz. 16:00, pięć dni w tygodniu. Praktyka wygląda jednak inaczej. Dość szybko managerowie hotelu narzucili nam inne zasady pracy i jest to, jak się okazało, praca na akord. Wymaganą od nas normą jest posprzątanie minimum 15 pokoi w czasie jednego dnia roboczego, czyli formalnie przez te 8 godzin. Tuż przed wakacjami zwiększono normy do 17 pokoi dziennie, jednak bez zmiany umów i stawek. Formalnie to 7,5 godziny, ponieważ przysługuje nam półgodzinna przerwa na lunch, ale nie mamy za ten czas płacone. W praktyce często nie mamy czasu skorzystać z tej przerwy i te nieopłacone pół godziny i tak przeznaczamy na pracę. Muszę dodać, że każdy z tych pokoi ma łazienkę, a więc oznacza to posprzątanie w sumie 30 pomieszczeń, czyli na pokój i łazienkę, co nietrudno policzyć, mamy nie więcej niż 30 minut. Nawet gdybyśmy miały umiejętność teleportacji między piętrami tego ogromnego hotelu, wykonanie tej normy w wyznaczonym czasie często bywa niewykonalne fizycznie.

A więc wypadają wam nadgodziny?

(Śmiech). Nie ma żadnych nadgodzin! To znaczy – one są przez nas realizowane fizycznie, ale często nie mamy za to żadnych dodatkowych pieniędzy. Nawet mamy to wyraźnie zaznaczone w naszych umowach o pracę zawartych z bezpośrednim pracodawcą, agencją pracy WGC. Agencja zabezpieczyła się więc w umowach przed płaceniem za nadgodziny, chociaż, według prawa brytyjskiego, pracodawca płacący swemu pracownikowi minimalna stawkę krajowa jest zobowiązany do płacenia również za nadgodziny. Większość pokojówek w londyńskich hotelach nie zdaje sobie sprawy z obowiązującego prawa pracy, wiele z nich nie zna angielskiego, i godzą się na wszystko, co zaproponuje bądź narzuci im pracodawca. To również chciałabym zmienić, choć może porywam się z motyką na Słońce…

Ktoś mógłby zarzucić, że ci ludzie są sami sobie winni, że nie znają prawa, języka, że nie potrafią się zorganizować…

Obawiam się, że nawet gdyby znali prawo, czuliby się bezsilni, ponieważ to jest cały system oszukiwania i wyzyskiwania ludzi, niejasnych reguł itd. W naszym przypadku, bezpośrednim pracodawcą jest agencja pracy – to z nią podpisujemy umowy o pracę, w których opisane są nasze obowiązki, warunki pracy i płacy. Takie agencje podpisują umowy w dużymi firmami i po prostu wynajmują ludzi do pracy. W rzeczywistości bezpośrednim organizatorem naszej pracy jest hotel, to on dyktuje nam codzienne warunki pracy, wyznacza normy, stawia wymagania. W razie jakichkolwiek problemów to jednak nie hotel ponosi odpowiedzialność i nie jest w ogóle formalną stroną ewentualnych sporów, bo to nie hotel nas bezpośrednio zatrudnia. W takich sytuacjach bardzo trudno walczyć o swoje, odpowiedzialność jest rozmyta, bywamy odsyłani od managera do agencji i z powrotem. Kiedyś skojarzyło mi się to z obozem pracy, w którym bezpośredni nadzór nad więźniami sprawują strażnicy, choć decyzje zapadają gdzieś daleko w centrali. W razie czego, strażnicy mogą twierdzić, że tylko wykonywali rozkazy, zaś centrala – że o niczym nie wiedziała.

Jak płacenie od godziny a płacenie od pokoju wpływa na waszą codzienną pracę?

Jak wspomniałam, formalnie mamy płacone od liczby godzin poświęconych na pracę i zakłada się, że będzie to 8 godzin dziennie. W praktyce jednak hotel rozlicza nas z liczby posprzątanych pokoi, przy czym tutaj obowiązuje inna stawka – 3,04 £ brutto od pokoju, czyli połowa minimalnej stawki godzinowej. Stąd owe 30 minut na „obrobienie” pokoju i łazienki. Jest to praktyka, z której jesteśmy skrupulatnie rozliczane. Ja sama miałam jedno postępowanie dyscyplinarne, gdy nie wyrobiłam danego dnia normy 15 pokoi w 8 godzin. Mimo że udowodniliśmy agencji, że mieszanie akordu ze stawką godzinową jest niezgodne z brytyjskim prawem, agencja i hotel nic sobie z tego nie robili – nadal byłam zmuszana do pracy na akord mimo innej treści umowy o pracę. Nie ja jedna nie wyrabiam się w tej pracy. Bardzo często, żeby spełnić standardy hotelu, na posprzątanie „jednego” pomieszczenia musimy poświęcić i półtorej godziny. Nasza praca jest sprawdzana przez managerów i zdarza się, że gdy są niezadowoleni z jej efektów, bywamy zawracane i dany pokój musimy sprzątać od nowa. W ten sposób dochodzą nam kolejne godziny „w plecy”. Nierzadko normę 15 pokoi wyrabiamy o godz. 20., a więc cztery godziny ponad nasz czas pracy. I o żadnych płatnych nadgodzinach nie ma mowy. Jest to po prostu praca, za której wykonanie nam się nie płaci. W tym roku podniesiono minimalną stawkę godzinową do 6,19 £, ale przy takiej polityce hotelu ta podwyżka nie będzie się przekładała na podniesienie zarobków, zaś normy wciąż są podnoszone.

Może hotel po prostu zatrudnia za mało pracowników?

Oczywiście, że hotel, jak większość hoteli i nie tylko, zatrudnia za mało pracowników! Są ściśle określone obowiązki do wykonania każdego dnia, określona liczba pokoi do posprzątania oraz czas, w którym należy te obowiązki wykonać. Nie trzeba być specjalistą od ekonomii czy geniuszem matematycznym, żeby sobie obliczyć, jak trudno wypełnić te standardy przy obecnym poziomie zatrudnienia. Zwiększenie zatrudnienia oznaczałoby jednak dla hotelu zwiększenie kosztów, a ten woli – żeby zwiększyć swoje zyski – obciążać dodatkowymi obowiązkami już zatrudnionych pracowników i to tak, aby w żadnym przypadku nie płacić im ani za dodatkowe obowiązki ani za nadgodziny. Różne sposoby zastraszania, wymuszania dodatkowej pracy, praktyka płacenia za pracę na akord zamiast za czas pracy itp., to metoda na przerzucanie części kosztów funkcjonowania hotelu bezpośrednio na pracowników. Skutek jest taki, że właściciele pławią się w luksusach, a pracownicy nie mają za co przeżyć kolejnego miesiąca.

Organizacja London Citizens, z którą współpracowałaś, zabiega o podniesienie minimalnej stawki godzinowej w Londynie z 6 do ponad 8 £ za godzinę i wiele wskazuje na to, że coraz więcej firm w Londynie przyjmie tę zasadę. Opowiada się za tym obecny burmistrz Londynu, Boris Johnson. Czy ta zmiana poprawi wasze zarobki?

- Samo podniesienie stawki godzinowej niewiele zmieni, jeśli firmy pozostaną przy praktyce rozliczania pracowników nie z czasu pracy, ale z nieformalnego systemu pracy na akord. Wspomniałam o rozbieżnościach między zapisami w mojej umowie o pracę z zatrudniającą mnie agencją a praktyką, wymuszaną przez managerów hotelu. Można, oczywiście, formalnie podnieść minimalną stawkę godzinową, ale obawiam się, że wtedy pracodawcy zmniejszą swoje stawki płacenia „od sztuki” w ramach tego samego formalnego czasu pracy i np. w moim hotelu podniosą dziewczynom normę do minimum 17 pokoi dziennie, nadal za co najwyżej połowę nawet tej podniesionej stawki minimalnej, czyli, powiedzmy, 3,6 £ od pokoju. Formalnie będziemy wtedy zarabiać 64 £ dziennie, w praktyce ok. 62 £, a tak naprawdę nasze zarobki wciąż będą zależeć od dziennej normy posprzątanych pokoi, której już dziś nie jesteśmy w stanie wykonać. A więc znacznie mniej.

Dlaczego mniej?

Wystarczy policzyć sobie różnice w płacach między płacą za godziny, a pracą na akord. Według naszych umów, za czas pracy, powinniśmy zarabiać miesięcznie jakieś 912 £ brutto. Podaję zarobki w skali miesiąca, choć w Wielkiej Brytanii pensje wypłacane są co dwa tygodnie. Jak wspomniałam, w praktyce płacą nam „od pokoju” – po 3,04 £. Większość z nas jednak fizycznie wyrabia tylko posprzątanie najwyżej 10 pokoi dziennie, co oznacza na koniec miesiąca wypłatę w wysokości co najwyżej 608 £. Żeby wyrobić minimalną płacę, jesteśmy więc zmuszone zostawać w pracy dłużej.

Różne firmy w Londynie zaczynają się ostatnio uginać i podnoszą płacę minimalną.

Bardzo mnie to cieszy, ale samo podniesienie stawki minimalnej nie rozwiąże problemu. Szczególnie, że wielu londyńskich pracodawców broni się przed tą podwyżką twierdząc, że będą musieli z tego powodu zwolnić część pracowników. Zwolnienie części pracowników oznacza obciążenie innych, za tę samą bądź minimalnie podniesioną płacę, dodatkowymi obowiązkami, tymi, które dotąd wykonywali ci zwolnieni. I wracamy do punktu wyjścia dla pracowników. Dla pracodawców też, bo oni zawsze dbają o swoje zyski.

Czy twoje koleżanki i koledzy z pracy zdają sobie z tego sprawę?

- Nie bardzo. Oni nawet boją się głośno mówić o tym minimum, o podniesieniu stawek minimalnych, za które w większości pracują, nie mówiąc już o innych mechanizmach. Więcej, oni boją się mówić o tym między sobą prywatnie, tak bardzo są zastraszeni. Niedawno zgłosiło się do mnie – bo moją osobę nagłośniły media – kilka osób z innych działów hotelu, zainteresowanych założeniem związków zawodowych, których tutaj prawie nie ma. I to się odbywało w takiej konspiracji, jak w Polsce w czasach zaborów czy okupacji hitlerowskiej działalność Państwa Podziemnego czy tajnych kompletów. Gorzej nawet! Za okupacji Polacy mieli poczucie jakiejś solidarności, poczucie wspólnoty, a tutaj nie ma nic z tego! Ludzie są totalnie zatomizowani, nastawieni na rywalizację między sobą, skłóceni, to jest bezwzględny wyścig szczurów o zwykłe przetrwanie, jak w jakimś „Mad Maxie” czy innych antyutopiach. Zwykli ludzie boją się o swoje przetrwanie z dnia na dzień, o podstawowy byt, są sprowadzeni do roli gladiatorów walczących na śmierć i życie ku uciesze możnych i ich kaprysów. Londyn to jest specyficzne miasto. Piękne i błyszczące dla garstki wybranych, okrutne dla większości tzw. zwykłych ludzi. Ta mieszanka etniczna, wielu imigrantów, nadaje kulturowy koloryt temu miastu. Ale jak pod tym kątem spojrzymy na warunki pracy i wysokość płac, to jest to piekło, w którym koncerny wykorzystują to zróżnicowanie etniczne i narodowe przeciwko pracownikom.

W jaki sposób?

- To są bardzo proste metody. Po nagłośnieniu mojej walki przez media, dostaję wiele sygnałów na ten temat, wiele maili, w których ludzie opisują swoje historie, nie tylko z Londynu czy Wielkiej Brytanii. I ten wątek się przewija regularnie. Szczuje się ludzi przeciwko sobie, skłóca się pracowników tej samej branży czy nawet tego samego działu w firmie na podstawie różnic narodowych, rasowych, jakichś zaszłości historycznych, o których ci ludzie normalnie w ogóle by nie myśleli.

Jak to wygląda w praktyce?

Np. ogólnie branża usług w Londynie to jest szczucie przez pracodawców przeciwko sobie m.i.n. Polaków i Litwinów, czyli dwóch znaczących grup imigrantów zarobkowych w tym mieście. Nie wiem, na ile pracodawcy robią to świadomie, czy nie zdają sobie sprawy, że przez wiele lat Polska i Litwa miały wspólnych władców i były jednym państwem, będąc wspólnie potęgą na skalę Europy i świata? Znam historię i dla mnie moje koleżanki Litwinki są jak siostry, może kuzynki, ale rodzina. Kiedy czytam, jak pracodawcy w tzw. Starej Europie skłócają między sobą nie tylko Polaków i Litwinów, ale też innych imigrantów z tzw. państw Nowej UE, to zastanawiam się nad sensem tych szumnych deklaracji o solidarności Narodów Europy. O to też walczę. O równe traktowanie pracowników i po prostu ludzi. W praktyce, a nie tylko w teorii.

Walczysz więc o sprawę, która wykracza poza twój indywidualny problem?

- Teraz już tak. Jestem bardzo wdzięczna London Citizens oraz mojemu związkowi zawodowemu, United, za okazaną mi pomoc i wsparcie. W pojedynkę nie dałabym sobie rady, zwłaszcza że moja walka o przestrzeganie moich praw pracowniczych i godność trwa od kilku lat. Żaden pracownik w pojedynkę nie ma szans w starciu z pracodawcą, który zawsze jest stroną silniejszą, stroną, od której jesteśmy zależni ekonomicznie, przez co wiele osób się boi i czuje bezsilność. Dlatego tak ważne jest, żeby więcej osób odważyło się upomnieć o swoje prawa i sprawiedliwe traktowanie. Tylko działając razem będziemy silni i skuteczni. Uważam, że poprawa warunków pracy jednego pracownika nie rozwiązuje ogólnego problemu, kiedy źle traktowana jest większość pracowników. Dlatego nie walczę już tylko o siebie, często już nawet nie myślę o sobie. Nowe zasady, o które walczymy, muszą dotyczyć wszystkich pracowników, i to nie tylko z mojego hotelu a nawet całej branży, ale w ogóle wszystkich pracowników.

Czy to się uda na większą skalę?

- Nie wiem, ale bardzo mi na tym zależy. Przez to, że jesteśmy źle traktowani i źle opłacani zwykle zapominamy, jak bardzo nasza praca jest potrzebna innym ludziom, że jest potrzebna społeczeństwu, i że bez niej innym ludziom po prostu trudno byłoby funkcjonować na co dzień. Ktoś musi wykonywać tę pracę, bo ona jest innym potrzebna i nieprzypadkowo nosi nazwę „usługi”. Dlatego chcę mówić nie tylko o sobie, ale w ogóle o tysiącach pracowników usług, których praca jest tak potrzebna, a jednocześnie jest tak źle opłacana. Mam nadzieję, że mój przykład, moja walka, ośmieli też innych pracowników do upomnienia się o godne warunki pracy i pracy. Kiedy w Polsce w 1980 r. powstawała „Solidarność” też mało kto wierzył, że związek zawodowy będzie miał taką siłę, by skutecznie przeciwstawić się autorytarnej władzy. „Solidarność” odniosła sukces, bo do garstki odważnych dołączyły miliony. Bo największą i najskuteczniejszą bronią pracowników zawsze było poczucie solidarności, wspólne działanie, zjednoczenie się we wspólnej walce. Siłą pracodawców są pieniądze, przewaga ekonomiczna oraz często też prawna. My, pracownicy, mamy siebie, swoją solidarność. Niby to niewiele, ale bardzo dużo.

Dziękuję za rozmowę.

Za: http://socjalizmteraz.pl/archives/1183

Obrazy autorstwa Barbary Pokryszki można oglądać również na stronie – Barbara Pokryszka Art

Jaki kraj taki strajk

Kraj | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Strajk

Dziś miał miejsce pierwszy od lat strajk, który objął zakłady całego regionu. Bez wątpienia istotne wydarzenie, ale nie ma powodu, żeby nazywać go generalnym, bardziej adekwatną nazwą byłby strajk pracowników budżetówki i zakładów państwowych.

Niestety to, co się rzuca w oczy najbardziej, to właśnie fakt, że strajk objął tylko te firmy, w których jeszcze istnieją związki zawodowe, czyli w zakładach państwowych. Praktycznie nieobecne w strajku były zakłady całkowicie prywatne. To jest obraz naszych czasów w kraju nad Wisłą. Ruch pracowniczy istnieje na małych wysepkach w morzu niezorganizowanego świata pracy. Obecne biurokratyczne związki zawodowe nie potrafią, mimo pewnych prób, wyjść poza ten zamknięty obszar działania.

Wynika to między innymi z niedostosowania sztywnych i biurokratycznych struktur obecnych związków zawodowych do rozproszonego świata obecnej formy jaką, przyjął kapitalizm. Zamiast organizowania sieciowego, horyzontalnego i niescentralizowanego, mamy wielkie molochy, które w zasadzie zadowalają już tylko samych biurokratów.

Dodatkowo część związków zawodowych współuczestniczyło w rozmontowywaniu ruchu pracowniczego - stosunkowo silnego jeszcze na początku lat 90. Zamiast aktywnie budować sprzeciw wobec antyspołecznej polityki władz, ochraniały ją parasolem, co doprowadziło do demoralizacji i upadku ruchu związkowego w naszym kraju. Obecnie w związkach zawodowych zrzeszonych jest zaledwie kilkanaście procent pracowników. To jest obraz nędzy i rozpaczy, do którego doprowadziły dominujące od lat organizacje.

Nadchodzą, nadchodzą… kto nadchodzi?

Publicystyka

Demonstracja antyrządowa 23 marca ma w rzeczywistości to samo podłoże, co niemal wszystkie ruchy protestu w Europie – jedyny problem polega na tym, że hasła i postulaty są niespójne, a cały ruch ma typowe, kulturowe zabarwienie peryferyjnej Polski. Warto jednak zdać sobie sprawę, że nie jest winą wykluczonych, że operują jedynym znanym im językiem i jest to język agresywnego patriotyzmu (jeszcze nie nacjonalizmu).

Większość anarchistów jest zaniepokojona i oczywiście to uczucie rozumiem i w dużym stopniu podzielam. Zdaje się jednak, że nie dostrzegamy w tym szansy na dotarcie z przekazem radykalnej demokracji do osób, które już teraz czują zagrożenie własnego życia ze strony kapitalizmu. Dlaczego?

Przede wszystkim nie wierzymy w wykluczenie. To dziwna diagnoza, bo lewica powinna szybciej niż inni dostrzegać te kategorie społeczne, którym system kapitalistyczny nie oferuje już niczego poza przymusem ekonomicznym (pracuj albo zdychaj). Można w końcu podejrzewać, że większość osób, które będą brały udział w demonstracji to licealiści i studenci, najczęściej wywodzący się z klasy średniej. Nie można również wykluczyć udziału osób starszych, choć internetowy charakter protestu i brak zaangażowania w akcję (a nawet wrogość wobec niej) klubów GP raczej ich liczbę zmniejszy. Wydaje się jednak, że ignorujemy ten bezsprzeczny fakt, że to właśnie osoby najmłodsze, studenci i licealiści są największą siłą rewolucyjną – co prawda nie tyle prochem wypełniającym bombę, co jej zapalnikiem. Ich bunt skończy się szybko, ale podpali pozostałą tlącą się jedynie aktywność społeczną. To w końcu młodzi ludzie mają prawo do największego rozczarowania – coraz częściej zdają sobie sprawę, że kapitalistyczna obietnica jest warta tyle, co obietnica polityczna, że przyszłym pokoleniom będzie się żyło gorzej niż poprzednim, że wreszcie ci, którzy budowali im system społeczny sami stanęli na szczycie i co jakiś czas rzucają w newbies kamieniami – byle tylko żaden się nie wspiął i szczytu buldożerem nie wyrównał.

Ale nie ufamy temu zapalnikowi, bo są w nim akcenty antysemickie i homofobiczne, duża część z tych ludzi utożsamia się z religią Korwin-Mikkego. Niestety, sami ulegamy stereotypowi tego protestu. Nie zauważamy, że obok tych akcentów, uczestnicy protestów domagają się demokracji bezpośredniej, opodatkowania wielkiego kapitału, zmniejszenia pensji menadżerskich, słowem – dość radykalnej korekty (bo wciąż korekty co prawda) systemu ekonomiczno-politycznego. Nie widzimy tego, że ONR, MW i Fronda solidarnie protest szkalują, zastraszają jego uczestników – jak można podejrzewać – właśnie z uwagi na dużą dozę demokratycznych postulatów.

Nie możemy dostrzec, że ten ruch protestu to nie zorganizowana szajka faszystów, ale duże grupy ludzi w większości zagubionych, niezdecydowanych w swoich poglądach, często z różnych powodów niezdolnych, niemających czasu, niemających energii do skomplikowanej analizy rzeczywistości, za to wiedzących, że coś się dzieje, że ktoś lub coś podnosi na nich rękę. Oczywiście są w tych szeregach i ci wierzący w NWO, i ci wierzący w spisek syjoński, i ci, którzy sympatyzują silnie z prawicą. Czy jednak, jako lewica nie powinniśmy – zamiast potępiać uczestników, jakby to były niesforne dzieci – raczej spróbować zrozumieć gniew? Gniew jest zawsze uczuciem nadbudowanym – to reakcja na faktyczną krzywdę, upokorzenie, czy lęk. Często skierowany jest w te osoby, instytucje, czy grupy społeczne, które niczemu nie zawiniły – nie znaczy to jednak, że nie jest prawdziwy.

Czy nie warto więc zaproponować tym ludziom innej interpretacji rzeczywistości? Przecież zgadzamy się w tym, że myśl lewicowa jest po prostu niedostępna – większość ludzi nie tyle nie wierzy, że problemem jest kapitalizm, co nigdy się nad tym nie zastanawiała. Kapitalizm funkcjonuje w umysłach Polaków jako stan naturalny, stąd ich gniew nigdy nie będzie skierowany przeciw systemowi wyzysku, a przeciw Żydom/gejom/Romom lub innym mitycznym kategoriom społecznym. Naszym zadaniem jest dotarcie do tych ludzi z rzetelną analizą rzeczywistości, a nie obrażanie się na nich, czy potępianie, bo wybrali jedyny dostępny dla siebie język, jedynych dostępnych wrogów.

Nie możemy ulegać partyjnemu sposobowi rozumienia polityki – nie podążamy w końcu za tłumem, nie dostosowujemy się do elektoratu, my mamy ten elektorat kreować, przekonywać, pokazywać, że rozumienie siebie jako niezależnego człowieka, podmiotu politycznego i ekonomicznego jest możliwe. W odróżnieniu od partii politycznych, nie chcemy przecież zdobywać władzy. Nie zależy nam przecież na tym, by ludzie modlili się do czarno-czerwonej flagi.

Współpracujmy więc z protestującymi, twórzmy platformę porozumienia, doradzajmy, przekonujmy tam, gdzie trzeba przekonywać, sprzeciwiajmy się tam, gdzie trzeba się sprzeciwiać, ale nie potępiajmy gniewu. Nie mówmy jednym głosem z Frondą i ONR.

Odcinamy tlen skrajnej prawicy

Kraj | Antyfaszyzm | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Poniżej publikujemy oświadczenie Związku Syndykalistów Polski sekcja Wrocław wydane z okazji Parady "Wrocław dla wszystkich"

We Wrocławiu od pewnego czasu wzrasta poziom przemocy ze strony bojówek skrajnej prawicy. Atakowane są miejsca kojarzone z kulturą alternatywną, atakowani są obcokrajowcy, a także aktywiści społeczni. Nie dzieje się to na skalę masową, ale jest to na tyle widoczne, że warto się zastanowić nad tym problemem.

Wspomniana sytuacja nie wzięła się znikąd. Związek Syndykalistów Polski od dawna ostrzegał, że przemoc ze strony skrajnej prawicy będzie narastać wraz z pogłębianiem się kryzysu gospodarczego i rosnącej niepewności związanej z „uelastycznianiem” wszelkich sfer życia. Część polityków, którzy wypadli z parlamentu lub chcą się do niego dostać, próbuje wykorzystać te nastroje. O ile na polu ekonomicznym politycy ci nie mają niczego odmiennego od elit rządzących do zaproponowania, to próbują wywoływać je i grać na emocjach nacjonalistycznych, czy ksenofobicznych. Oczywiście kierowanie nienawiści w stronę „obcych” czy osób o innym światopoglądzie nie rozwiąże żadnych dręczących nas problemów gospodarczych i społecznych, ale może skutecznie posłużyć jako wentyl bezpieczeństwa dla systemu. Zamiast walczyć z władzą polityczną i ekonomiczną, ludzie będą walczyć między sobą.

Brunatna Maskarada cz. I

Świat | Historia | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Poniższy tekst jest krytyką części anarchistów oraz komunistów, którzy współpracowali z nacjonalistami i środowiskami neonazistowskimi.

W królestwie masek

Coraz częściej jesteśmy świadkami powstawania grup politycznych, które deklarują się jako anty-stalinowskie, jednocześnie nazywając siebie „anarchistami” czy „wolnościowymi komunistami”, jednak w pewnym względzie bardziej przypominają Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego – ich frazeologia nijak ma się do ich rzeczywistej polityki.

Z pozoru, programowe deklaracje i manifesty tych grup są zgodne z tym, czym owe grupy deklarują że są. Usta ich działaczy pełne są internacjonalistycznych frazesów. Jednak spora część tychże grup współpracuje- regularnie- z organizacjami otwarcie neonazistowskimi. A gdy czytamy w Internecie i słuchamy propagandy oraz polemiki działaczy tych grup, ze zdziwieniem stwierdzamy, że internacjonalistycznie poprawne z pozoru frazesy niespodziewanie zdobywają całkiem przeciwne znaczenie, podobnie jak nowomowa Orwell’a.

Powstanie w Kronsztadzie

Historia | Publicystyka

W marcu 1921 r. w Rosji wybuchło zbrojne powstanie przeciwko władzy partii komunistycznej. Głównymi jego inicjatorami byli marynarze Floty Bałtyckiej stacjonujący w bazie położonej niedaleko Petersburga, na wyspie Kotlin u ujścia Newy w Kronsztadzie.

Ci sami marynarze wielokrotnie ratowali rewolucje w Rosji swym poświęceniem, ich wystrzały z krążownika Aurora dały sygnał do zajęcia stolicy Rosji min. Pałacu Zimowego i innych strategicznych punktów. To właśnie oni walczyli przeciwko interwencji obcych mocarstw i białych generałów i to ich nazywano chlubą i awangardą rewolucji. Co takiego się stało że podnieśli oni broń wzywając do III rewolucji - przeciwko nowej władzy, władzy Lenina i partii bolszewickiej?

Kanał XML